Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 08.07.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Jakie jest najlepsze wyjście z sytuacji, w której grozi ci bankructwo, więzienie i zemsta szemranych wierzycieli? Młoda właścicielka sieci salonów piękności, Lilianna Mazurek, ma na to tylko jedną odpowiedź: trzeba upozorowywać własną śmierć. I to najlepiej gwałtowną! Gorzej tylko, kiedy na mordercę wybierze się najgorszą osobę pod słońcem: swojego byłego chłopaka. A w pakiecie wraz z nim rzeszę wielbiących go, gotowych na wszystko kobiet.
„Piękny zabójca” to kryminalna komedia omyłek pióra Alka Rogozińskiego, znanego z łączenia klasycznych intryg kryminalnych z dużą dawką czarnego humoru.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 248
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
OŚWIADCZENIE
Uroczyście klnę się na wszystkie świętości świata, że przedstawione w niniejszej książce wydarzenia i postaci zrodziły się tylko w mojej łepetynie. Jeśli więc cokolwiek wyda Wam się znajome i zbieżne z rzeczywistością, to sami sobie jesteście winni i uprzejmie proszę nie zwalać tego na mnie.
Wasz, jak zawsze prawdomówny,
Alek
POSTACI
Lilianna Mazurek – trzydziestolatka, która marzyła o tym, żeby stać się rekinem biznesu, a zamiast tego została ofiarą losu.
Sebastian Maciąg – były chłopak Lilianny, mający wyświadczyć jej życiową przysługę i zmagający się z kilkoma przeszkodami na drodze do realizacji tego zamierzenia.
Kinga Gajowniczek – przeszkoda numer jeden, menadżerka kliniki piękności Beauty Palace, przekonana, że Sebastian przyszedł na świat tylko po to, aby zostać jej mężem i świata poza nią nie widzieć do czasu, aż któreś z nich wyzionie ducha.
Paulina Świetlik – przeszkoda numer dwa, dziennikarka, pragnąca jak najszybciej zaciągnąć Sebastiana przed ołtarz, a następnie mieć z nim tak mniej więcej z pół tuzina dziatwy.
Anna Poznańska – przeszkoda numer trzy, znana tenisistka, mamiąca Sebastiana wizjami luksusowego życia u jej boku, nicnierobienia do końca jego dni, tudzież jachtu, którym mieli opłynąć cały świat, pomijając jedynie Bułgarię, której nie znosiła.
Sonia Konieczko – przeszkoda numer cztery, wschodząca gwiazda srebrnego ekranu, uważająca, że żaden facet nie wygląda u jej boku tak atrakcyjnie jak Sebastian i vice versa.
Maria Konieczko – matka i zarazem agentka Soni, pewna, że czego jak czego, ale wyczucia w doborze mężczyzn to jej córka nie ma ani za grosz.
Lucyna Maciąg – babcia Sebastiana, pozornie spokojna emerytka, w której, jak się okazało, drzemał duch bohaterki powieści Agaty Christie, panny Marple.
Grażyna Pastuszek – przyjaciółka Lucyny, która raz w życiu postanowiła wziąć sprawy we własne ręce i zaryzykować, ale zupełnie jej się to nie opłaciło.
Bogdan Poznański – ojciec Anny, stawiający sobie za punkt honoru, że zrobi z niej gwiazdę na miarę Sereny Williams, a w najgorszym przypadku drugą Igę Świątek.
Przemysław „Ćwiek” Ćwiękalski – jeden z bossów półświatka, chcący wyegzekwować od Lilianny to, co jego zdaniem słusznie mu się należało.
Agnieszka Ćwiękalska – żona Przemysława, zdeterminowana, aby za pieniądze męża kupić sobie wejściówkę do świata celebrytek.
Krystyna Jastrzębska – przyjaciółka Lilianny, przerażona szaleństwami, w jakich przyszło jej brać udział, i uważająca, że jeśli trafi przez nie do więzienia, to i tak będzie to najbardziej optymistyczne zakończenie.
Radosław Gojas – najlepszy kumpel Sebastiana, w skrytości ducha odrobinę zazdroszczący mu powodzenia u płci pięknej.
Tadeusz Wilk – komornik znany z bezwzględności i nieprzebierania w środkach, jeśli idzie o ściąganie długów.
Krzysztof Darski – inspektor policji, nijak niemogący się połapać, kto, kiedy i po co miał kogoś zabić, i jakim cudem teoretycznie porządni ludzie mogli złamać aż tyle przepisów kodeksu karnego.
Magdalena Zarzycka – prokuratorka, łapiąca się na niedorzecznej myśli, że chętnie by się pozbyła narzeczonej Darskiego, aby zająć jej miejsce u jego boku.
PROLOG
– Wszyscy dookoła giną, a ja nadal żyję! – Lilianna Mazurek patrzyła z wyrzutem na swojego byłego chłopaka. – Niedługo na planecie zostanę tylko ja i karaluchy. Doprawdy gratulacje!
Sebastian Maciąg wzruszył ramionami, a następnie wychylił się za barierkę i niespokojnie rzucił okiem na trawnik pod parkingiem centrum handlowego. Nie musiał wysilać wzroku, żeby zobaczyć tam malowniczo rozłożone wśród nielicznego kwiecia i bujnego zielska kobiece ciało.
– Skąd mogłem wiedzieć, że i ona tu przylezie? – zapytał nieco bezradnie. – Mam nadzieję, że nic jej się nie stało.
– A idź! – fuknęła wściekle Lilianna. – Takiej to nawet wystrzał z działa przeciwpancernego nie zaszkodzi. Daj spokój! Co jej się miało stać? Przecież spadła na trawę. I to z pierwszego piętra!
– Z drugiego – sprostował z troską Sebastian. – Ja bym jednak sprawdził. Mogła się uszkodzić.
– To jest wysportowana laska, tenisistka, a nie jakaś toyota, żeby się miała uszkodzić – Mazurek machnęła niecierpliwie ręką. – Co najwyżej będzie miała kilka zarysowań. To znaczy tych no… zadrapań! Nie ma czasu nad nią deliberować! Musimy się stąd zmywać, zanim pojawi się policja, Ćwiek, Wilk i kolejne twoje wielbicielki. Chyba w złą godzinę zaproponowałam ci to morderstwo.
– Mówiłem ci, że się do tego nie nadaję! – przypomniał Maciąg z wyrzutem. – Od samego początku!
– Myślałam, że się mylisz – westchnęła Lilianna. – Ale teraz widzę, że idealnie oceniłeś swoje możliwości. Z drugiej strony, skąd ja to miałam niby wiedzieć? Za moich czasów nie byłeś takim fajtłapą!
– Byłem, tylko się kamuflowałem – przyznał szczerze Sebastian.
Od strony wyjazdu z parkingu tak nieelegancko zwanym świńskim truchtem zmierzała do nich zażywna blondynka.
– Czy… wyście… już… do reszty powariowali?! – wydyszała, kiedy do nich dobiegła. – Co to miało być?!
– Jak sama widziałaś, kolejne morderstwo. I znowu przeżyłam! – wyjaśniła Lilianna gniewnie. – Które to już?! Bo się pogubiłam.
– Trzecie – przypomniała blondynka grobowym tonem. – Ile można?!
– Przy tym partaczu pewnie w nieskończoność – westchnęła Mazurek. – Będę najdłużej mordowaną kobietą w historii świata. Jeszcze trochę i wpiszą mnie do księgi Guinnessa. Powiedz mi przynajmniej, że to nagrałaś!
– Chyba tak – odpowiedziała niepewnie blondyna. – Zaraz sprawdzę. Mam mało miejsca w komórce i nigdy nie wiem, czy mi się zapisuje.
– A nie możesz czegoś wykasować? Masz chyba z milion zdjęć. I to z ostatniego stulecia! W tym kilka tysięcy jakiegoś różowego prosiaczka.
– To nie prosiaczek, tylko mój chrzestny – rzekła blondynka z lekką urazą. – Z czasów, jak był mniejszy. Teraz wyrósł, schudł, wyrzeźbił się i wygląda jak milion dolarów.
– I trzymasz te stare zdjęcia, żeby go w razie czego szantażować? – zaciekawiła się Lilianna.
– Może jednak przełożycie tę rozmowę na później? – zaproponował nerwowo Sebastian. – Albo zwiejemy teraz, albo za moment znowu będziemy musieli się tłumaczyć temu inspektorowi, do którego robiłaś w czasie przesłuchania maślane oczy.
– Żadnych oczu nie robiłam! – zaprotestowała z oburzeniem jego była dziewczyna. – Ale co fakt, to fakt. Zmywamy się stąd. W te pędy! Gdzie to twoje auto?
– Trzy rzędy dalej – zaraportowała blondynka, wskazując oddalony o kilkanaście metrów od nich pojazd.
Dźwięk syreny wozu policyjnego sprawił, że cała trójka wymieniła się niespokojnymi spojrzeniami.
– Jakim cudem przyjechali tak szybko…? – mruknęła pod nosem Lilianna.
– Sama mówisz, że ktoś cię obserwuje – wytknęła jej blondynka.
– Że ktoś może mnie obserwować – sprostowała Mazurek, kierując się w stronę samochodu przyjaciółki. – Poza tym musiałby być jasnowidzem, żeby przewidzieć, że ta wariatka mnie tu zaatakuje. A jeśli nawet, to i tak żadna policja nie przyjeżdża w sekundę!
– To już sama nie wiem…
– Albo… – Idący za nimi Sebastian wypowiedział to jedno słowo i zamilkł.
– Albo co? – zapytała Lilianna, odwracając głowę i zerkając na niego uważnie. – Dokończ!
– Albo policja jest tu z innego powodu – dopowiedział niepewnie Maciąg. – Być może odkryli coś i chcą kogoś z nas zapuszkować…
– I przyjechaliby zrobić to tutaj? Przecież to nie ma sensu!
Nagle ponad coraz wyraźniejszy sygnał radiowozu przebił się jeszcze jeden odgłos.
– Padnijcie! – rozkazał Sebastian, jako pierwszy spełniając własny rozkaz.
Lilianna i Krystyna błyskawicznie poszły za jego przykładem.
– Co tu się odpierdziela? – warknęła Mazurek.
– Ktoś chce nas zabić… – szepnął z poziomu podłogi Maciąg. – Już drugi raz!
– Po co?! – zdumiała się Lilianna.
– Jak to po co? – Sebastian popatrzył na nią z politowaniem, po czym dał znać dziewczynom skinieniem głowy, aby przesunęły się w stronę wejścia do centrum, a właściwie do miejsca, z którego można było ruszyć windą do łącznika z Blue City. – Żeby mieć pewność, że nie żyjemy.
Mazurek przez chwilę poważnie myślała nad jego słowami.
– Ale przecież to nie ma żadnego sensu – rzekła z wysiłkiem, starając się jak najszybciej przemieścić po brudnej podłodze. – Jedyną osobą, która chce, żebym nie żyła, jestem ja sama. Nikt inny nie ma w tym najmniejszego interesu. Moim zdaniem ktoś poluje na ciebie. Tylko nie wiem dlaczego.
– Zapewniam cię, że ja też nie…
Lilianna popatrzyła na chłopaka i nagle poczuła, jak po plecach przelatuje jej zimny dreszcz. Za Sebastianem powoli rósł cień. Ktoś, kto strzelał, właśnie się do nich zbliżał.
I nagle dotychczasowe problemy przestały być dla niej istotne. Wszystko w jej głowie wyparła instynktowna potrzeba przeżycia. Za wszelką cenę!
ROZDZIAŁ I
Dwa tygodnie wcześniej
Lilianna z lekkim obrzydzeniem obserwowała siedzącego przed nią księgowego i zastanawiała się, jak najlepiej go określić. Najbardziej pasował jej ponury cymbał. Słuchać przestała go mniej więcej, odkąd użył słów: „sąd zapewne uwzględni pani potrzebę ochrony uzasadnionych potrzeb konsumpcyjnych w zakresie różnych dóbr, zwłaszcza spożywczych”, czyli jakiś kwadrans wcześniej. Z trudem pohamowała wtedy zadanie pytania, czy owe „uzasadnione potrzeby w zakresie różnych dóbr” oznaczają także regularne wizyty w spa i gabinecie urody oraz zakupy w Vitkacu, czy też od razu zostanie zamknięta w wieży jakiegoś starego zamku, ubrana w wór po ziemniakach i pozbawiona dostępu do suszarki, płynu micelarnego i serum przeciwzmarszczkowego. Sąd zaś nakaże dostarczać jej jedynie najtańszy krem nawilżający, bo przecież wydając wyrok, musi uwzględnić konwencję w sprawie zakazu stosowania tortur. Jak zaś ogólnie wiadomo, życie bez kremu – choćby najmarniejszej jakości – jest torturą dla każdej kobiety, z wyłączeniem zwolenniczek skrajnej prawicy i skrajnej lewicy, paradoksalnie łączących się w przekonaniu, że każda przedstawicielka płci pięknej powinna wyglądać jak połączenie yeti z mechanikiem samochodowym.
– Czy mógłby mi pan po prostu powiedzieć, jak bardzo jestem w czterech literach? – przerwała w końcu jego niepohamowany potok słów, czując, że od tych wszystkich „amortyzacji degresywnych”, „inwentaryzacji perpetualnych”, „zasad memoriału” i innych „rezerw z tytułu odroczonych podatków” za moment eksploduje jej głowa.
Ponury cymbał, ewidentnie niezadowolony z przerwania mu tłumaczeń, popatrzył na nią spode łba.
– Staram się właśnie to pani dokładnie naświetlić – odrzekł z wyraźną urazą.
– To niech pan poleci z tym koksem jakoś bardziej po łebkach – poprosiła Lilianna. – Czas to pieniądz. A tych, jak zrozumiałam, nie mam zbyt wiele.
– Nie ma ich pani w ogóle – skorygował jej rozmówca. – Jest pani zadłużona bardziej niż Grecja i Wenezuela razem wzięte. Nie wiem, jak to pani zrobiła, ale w ciągu trzech lat straciła prawie tyle pieniędzy, ile poprzedni rząd wydał na to lotnisko, na którym ciągle pasą się krowy. Przyznam, że widziałem już niejeden zmarnowany biznes, ale czegoś poprowadzonego z takim rozmachem w stronę katastrofy jeszcze nie.
– Widać mam wyjątkowy talent – mruknęła Mazurek.
– Na pani miejscu nie byłbym z tego taki dumny. – Księgowy popatrzył na nią z potępieniem. – To nie są żarty. Urząd skarbowy, bank i ZUS rozszarpią panią na strzępy. A cała reszta będzie tańczyła danse macabre na pani truchle…
– Cała reszta? – Lilianna popatrzyła na niego pytająco.
– Pomijając komornika, ścigającego panią za bajońskie kwoty, które wisi pani dostawcom sprzętu do pani salonów, hurtowniom kosmetycznym, właścicielom wynajmowanych przez siebie lokali i firmom kurierskim, to jeszcze jest pani winna pieniądze gazowni, elektrowni, wodociągom, swoim pracownikom – wyliczył z pamięci księgowy, po czym popatrzył na leżące przed nim dokumenty – oraz tajemniczej instytucji pod nazwą „Pudło i błysk”. Co to takiego?
– Agencja PR – przyznała niechętnie Lilianna.
– Dziwna nazwa…
– Czy ja wiem? Zawsze myślałam, że nawiązuje do jej właścicieli. Ona wyglądała jak natapirowany koczkodan, a on jakby był uzależniony od brylantyny. Ale potem wytłumaczono mi, że pudło to podium, a błysk jest od tego, że wszystko, czego się tkną, zamieniają w złoto – wytłumaczyła. – Jakoś ze mną im się nie udało. Przez trzy lata jedyne, co załatwili dla mojej firmy, to wzmiankę w „Zwierciadle” i to nawet nie w części urodowej, tylko tej z przepisami kuchennymi. I baner w jakimś portalu internetowym, na który nikt nie wchodzi.
– To po co płaciła im pani… – jej rozmówca ponownie zerknął w dokumenty – …dwadzieścia pięć tysięcy złotych miesięcznie?!
– Bo dzięki nim dostawałam zaproszenia na pokazy modowe i premiery… właściwie wszystkiego – przyznała niechętnie Lilianna. – Powiedziano mi, że jeśli chcę się liczyć w świecie celebrytów i mieć wśród klientów gwiazdy-trendsetterki, to powinnam się pokazywać na takich imprezach i być fotografowana na ściankach. Jak sam pan wie, jestem znana. Ale niestety tylko z tego, że jestem znana. Myślę, że nikt nawet nie kojarzy mnie z nazwą mojej firmy.
– A dzięki temu bywaniu na ściankach skusiła pani kogokolwiek do współpracy? – zaciekawił się księgowy.
– Owszem. Jedną babkę, która odpadła w trzecim odcinku „Królowych przetrwania” – przyznała niechętnie Lilianna. – Tę, która w programie powiedziała, że stolicą Chin jest Pingpong. I prawie tę żonę polityka, która zmienia zdanie co pięć minut. Tyle że zanim dotarła z domu na zabieg, z którego miała zrobić rolkę na Instagrama, to po drodze zdążyła się rozmyślić. Reszta gwiazd żądała pieniędzy, które nawet mnie wydawały się zbyt duże. Na przykład Julia Pizgawa za każde wypowiedziane słowo w reklamie chciała pięćdziesiąt tysięcy, a poza tym wycieczkę na Malediwy i darmowe zabiegi do końca życia dla siebie i połowy swojej rodziny. A samych sióstr ma chyba z siedem i nie wiadomo, czy na nich by się skończyło. Poszłabym z torbami po wsi o wiele szybciej.
– Dramat – westchnął księgowy bez cienia współczucia, ale za to z wyraźnym politowaniem. – Czyli nic kompletnie pani z tego nie miała? Poza zabawą?
Mazurek przez chwilę się zastanowiła.
– Darmowe jedzenie – odrzekła w końcu. – Kiedyś przez cały tydzień nie potrzebowałam zamawiać cateringu, bo żywiłam się tym, co podawali na bankietach. Sama oszczędność!
– À propos cateringu – podchwycił jej rozmówca. – Jakim cudem wydawała pani na niego ponad piętnaście tysięcy złotych miesięcznie?! O ile znam ceny takich usług, to musiałaby pani wcinać więcej jedzenia niż Maryla Rodowicz ptasiego mleczka, zanim się dowiedziała, że ma nagrać teledysk z Roksaną Węgiel.
– Fundowałam catering przyjaciołom – przyznała się Lilianna.
– I gdzie oni teraz są? – Księgowy popatrzył na nią uważnie. – Dlaczego nie zwróci się pani do nich o pomoc?
Mazurek spuściła wzrok.
– Rozumiem – rzekł cicho jej rozmówca. – Nikt nie lubi bankrutów. Czyli nie ma pani kogo poprosić o pożyczkę? Nawet taką, która pozwoli choć odrobinę załatać największe dziury i kupić sobie chwilę oddechu?
Lilianna pokręciła głową.
– Dobrze, że przynajmniej nie wzięła pani żadnych lichwiarskich chwilówek – westchnął księgowy. – To by już była ostateczna pętla na szyję…
Na twarzy Mazurek pojawiło się zmieszanie.
– Niech mnie pani nie dobija! – jęknął obserwujący ją uważnie mężczyzna.
– Co miałam zrobić?! – rzekła Lilianna z rozpaczą. – Kiedy moja wspólniczka umarła, a potem zaczęły przychodzić te wszystkie monity z urzędów, zorientowałam się, że coś jest nie tak. Zadzwoniłam do biura, które prowadziło moje interesy, ale nikt nie odbierał. Pojechałam tam i na miejscu zamiast ich siedziby zastałam Bar Alibaba. Próbowałam się dowiedzieć, co się stało z biurem, ale Turek za ladą zrozumiał z mojego gadania, że chcę małego kebaba w cienkiej picie. Zjadłam i poszłam na policję, ale funkcjonariusz był mniej kumaty nawet od tego Turka. Nie wiedziałam, co mam robić, i wtedy moja przyjaciółka poleciła mi pana. Powiedziała, że pan jest specem od spraw beznadziejnych.
– Miło z jej strony – mruknął księgowy, po czym lekko się ożywił. – To jednak ktoś przy pani został?
– Owszem, Krysia – przyznała Lilianna. – Znamy się od podstawówki. I niech pan sobie nie robi nadziei. Pracuje jako nauczycielka. Sam pan wie, że wszyscy rządzący usilnie dbają o to, aby nauczyciele w dziedzinie zamożności plasowali się między menelami a dostawcami pizzy.
– Ech… – Księgowy machnął dłonią. – Naprawdę nie wiem, jak pani pomóc. Może i jestem specem do spraw beznadziejnych, ale pani jest z kategorii „jak ożywić trupa”. Obawiam się, że ostatni ktoś, kto to umiał, został ukrzyżowany prawie dwa tysiące lat temu. Ja, niestety, nie umiem czynić cudów, a pani takowego wymaga.
– Co mi grozi? – zapytała z nieukrywanym lękiem Lilianna, w duchu widząc już siebie jako niewolnicę na plantacji bawełny, sprzedaną za długi.
– Będzie pani musiała zwinąć swój biznes, to na pewno – odpowiedział powoli księgowy. – Wydaje mi się, że można choć spróbować negocjacji z instytucjami państwowymi. Z reguły w takich przypadkach idą na rękę dłużnikom. Co najwyżej będzie pani spłacała długi wobec nich do grobowej deski. Ma pani też na głowie komornika i to, niestety, nieprzebierającego w środkach. Jakim cudem pani o tym nie wiedziała?! Przecież była rozprawa sądowa.
– Firma, która prowadziła moje sprawy, twierdziła, że ma znakomitego prawnika – wytłumaczyła Mazurek – i żebym się nie przejmowała, bo wszystko ogarnie. Mam tam rachunki za kwoty, które mu płaciłam.
– Nie widzę – zaraportował księgowy, grzebiąc w dokumentach.
– Marek Psiurek – podpowiedziała Lilianna. – Musi tam być… A nie! Moment! Rachunki wystawiała jego żona. Eliza Psiurek.
Księgowy popatrzył na nią tym razem dla odmiany ze zgrozą.
– I nie przyszło pani do głowy, że wystawianie rachunku na żonę przez prawnika świadczy o tym, że coś jest nie w porządku?! – zapytał, po czym przypatrzył się jednemu z dokumentów. – I to jeszcze z przelewem na konto na Kajmanach?!
– Bank jak bank. – Lilianna wzruszyła ramionami. – Poza tym przecież nie ja to przelewałam. Moja wspólniczka dała mi jakiś papier do podpisania na samym początku działalności firmy i miałam to z głowy.
– Ratunku! – Księgowy sprawiał wrażenie, jakby za chwilę miał zacząć wyrywać sobie włosy z głowy. – Sam już nie wiem, czy jest pani bardziej naiwna, czy…
– Durna? – dokończyła za niego Mazurek. – Sama się nad tym zastanawiam.
– A ta pożyczka? – Jej rozmówca czym prędzej zmienił temat. – Gdzie ją pani wzięła?
– Pożyczki – skorygowała Lilianna. – Nie mogę powiedzieć.
– Dlaczego?!
– Bo… – Lilianna wzruszyła ramionami – po prostu nie mogę.
Księgowy zmarszczył brwi.
– To coś nielegalnego? – domyślił się. – Niech mi pani choć powie, ile tego nabrała?
– Dużo.
– A tak mniej więcej? Więcej niż zalega pani ZUS-owi?
– ZUS to przy tym pikuś – westchnęła Lilianna. – Jakby pan dodał to, co jestem winna ZUS-owi i skarbówce, a potem pomnożył przez sto, to mniej więcej wyjdzie pan na tę kwotę.
– Matko Pańska – jęknął księgowy. – Co pani zrobiła z tymi pieniędzmi?
– Nie wiem – przyznała szczerze Lilianna. – Jakoś nie zwracałam uwagi na to, ile wydaję. O, tak po prostu. Tu się zrobi jakieś małe party, tam się skiknie na tydzień na Malediwy, kupi się jakieś drobiażdżki do domu w Paryżu, nowe ciuchy w Mediolanie, zamówi się biżu w Cartierze i jakoś te pieniądze się rozchodzą. Sam pan wie, jak to jest.
Księgowy z trudem pozbył się sprzed oczu wizji swojego wynajętego M-2, w którym mieszkał z dwoma kotami i pleśnią w kuchni, tudzież postanowił się nie przyznać, że najdalej za granicą był z wycieczką szkolną w Budapeszcie.
– Rozumiem to doskonale – zapewnił za to skrzętnie, postanawiając podnieść stawkę i tym samym spieniężyć swoją opinię cudotwórcy, a poza tym w najbliższym czasie wykupić jakieś egzotyczne wakacje, na przykład w Egipcie, gdzie podobno za sto euro można poczuć się niczym rzymski imperator po pokonaniu ostatniej faraonki. – No cóż… Będzie pani musiała zmienić trochę swój lifestyle.
– To znaczy? – zaciekawiła się Lilianna.
– Po pierwsze, wyprowadzić się ze swojego apartamentu.
– Słucham?! – Mazurek popatrzyła na niego jak na kosmitę.
– Niby jak wyobraża sobie pani płacenie za niego dwudziestu tysięcy złotych miesięcznie? – Księgowy wzruszył ramionami, patrząc na odpowiednią kartkę. – A, nie, przepraszam, dwudziestu czterech, bo dochodzą pani jeszcze cztery tysiące za czynsz.
– Naprawdę tyle płacę? – zdziwiła się szczerze Mazurek.
– Nawet tego pani nie wie? Jakim cudem?!
– Samo się ściągało z konta – przyznała Lilianna. – Nie kontrolowałam tego.
– Domyślam się – mruknął księgowy. – Zwłaszcza po tym, że jest pani winna z tego tytułu właścicielowi już ponad sto tysięcy. I administracji prawie trzydzieści. Cud, że pani nie wyrzucili.
– Są cierpliwi. Poza tym to miejsce nie cieszy się jakimś wielkim wzięciem. Jak kiedyś w czasie party skończył mi się szampan i chciałam go pożyczyć od sąsiadów, to dopiero w siódmym apartamencie, do którego zapukałam, ktoś był w środku. Tyle że nie miał szampana, bo był abstynentem. Ludzie w tych czasach bywają dziwni.
– Z szampanem też się może pani pożegnać. Przynajmniej z tym prawdziwym. Nic powyżej Sovietskoje Igristoje nie wchodzi w rachubę.
– Jeśli uważa pan, że będę piła jakiegoś ruskiego sikacza… – zaczęła Lilianna, ale księgowy nie pozwolił jej dokończyć.
– To nie jest ruskie – sprostował z wyraźną naganą. – Tylko nasze. Robi je firma z Torunia. Choć to akurat nieistotne. Wydaje mi się, że będzie pani musiała też szybko sprzedać samochód, zanim komornik położy na nim łapę. O ile, rzecz jasna, nie ubiegnie go ktoś, od kogo pożyczyła pani pieniądze.
– Tylko nie mój land rover – westchnęła smętnie Lilianna. – Mam w nim wyposażenie zaprojektowane specjalnie dla mnie. Łącznie z wyszczuplającym lusterkiem i dodatkowym miejscem na drzwiach na błyszczyk do ust i pomadkę.
– Obawiam się, że niebawem będzie się tym lusterkiem cieszył ktoś… – Księgowy ugryzł się w język, żeby nie powiedzieć: „kto naprawdę potrzebuje wyszczuplenia”, uświadamiając sobie, że nie zabrzmiałoby to w tej sytuacji jak komplement, w zamian za to rzekł: – Inny. Bardzo mi przykro.
Lilianna wzruszyła ramionami i wysłuchała z rezygnacją dalszego ciągu przemowy ponurego cymbała, co pozwoliło jej mniej więcej kwadrans później, tuż po wyjściu z jego biura, wygłosić do telefonu kwestię:
– Jeśli chcesz być świadkiem tego, jak rzucam się z mostu, to masz pół godziny, żeby dotrzeć na tę nowo otwartą kładkę nad Wisłą. I koniecznie przywieź ze sobą głośniczek.
– Po co ci głośniczek? – zaciekawiła się Krystyna Jastrzębska, do której skierowane były te słowa.
– Żeby mi zagrać jakąkolwiek piosenkę Kasi Kowalskiej – wyjaśniła Lilianna. – Przy nikim innym nie przyjdzie mi tak łatwo skoczyć do rzeki. Zawsze, kiedy ją słyszę, dostaję depresji i myślę, że dalsze błąkanie się po świecie nie ma większego sensu. Akurat teraz będzie jak znalazł.
– A co? Pan Gustaw ci nie pomógł?
– Zdaniem pana Gustawa moim następnym miejscem zamieszkania będzie kącik w kruchcie kościoła Świętej Anny, w którym będę do końca życia żebrała, żeby zarobić na spłatę długów – zaraportowała Mazurek, patrząc smętnie na swój ukochany samochód, z którym, jak wskazywały wszelkie znaki na ziemi i niebie, niebawem przyjdzie jej się rozstać.
– Zawsze to lepsze niż skok z kładki – pocieszyła ją Krystyna. – A w ogóle jeśli już, to lepiej rzucić się z Poniatowszczaka.
– Czemu? – zdziwiła się mimowolnie Lilianna.
– Bo ta kładka jest do bani. Brudna i nieestetyczna. Ledwo co ją prezydent otworzył, a już po dwóch dniach miała wszędzie ślady po oponach rowerowych i w ogóle sprawiała takie wrażenie, jakby była używana od stu lat. Była o to ogromna awantura i jeden poseł stwierdził nawet, że prezydent powinien teraz zrezygnować ze swojego stanowiska, stać tam przez cały dzień z mopem i wszystko czyścić. Poza tym tam jest zawsze tyle luda, że ktoś cię jeszcze uratuje. Poniatowszczak lepszy.
– Widzę, że bardzo ci zależy, żebym dopięła swego – zauważyła kąśliwie Mazurek, kątem oka odnotowując, że z samochodu stojącego przed jej land roverem wysiada aż nadto dobrze jej znana zwalista męska postać. – Poczekaj chwilę, zaraz znów do ciebie zadzwonię. Muszę coś załatwić. – Rozłączyła się i, starając się zamaskować zaniepokojenie, zrobiła kilka kroków w stronę kogoś, kogo miała nadzieję nigdy więcej w życiu nie zobaczyć.
– No, co jest, lala? – Mężczyzna stanął między nią a jej samochodem. – Co ty odpierdalasz?!
– Ja? – Lilianna bez namysłu zdecydowała się na rolę słodkiej idiotki, wychodząc z założenia, że wciela się w nią pewnie z dziewięćdziesiąt procent kobiet, z którymi ma do czynienia jej rozmówca, pytanie tylko, z jakim efektem. – Nie rozumiem…
– Nie udawaj głupszej, niż jesteś – poradził jej z wyraźną pogardą zwalisty, drapiąc się po szyi wytatuowanej w pajęczą sieć i mierząc ją złym spojrzeniem. – Szef kazał ci powiedzieć, że przeginasz pałę. I żebyś nie podskakiwała. Niejedną taką maniurę jak ty doprowadził do stanu, w którym wolała nigdy nie przyjść na świat.
– Ja i tak ostatnio jestem w takim stanie, więc nie będzie się musiał za bardzo starać – westchnęła Lilianna.
– Że co? – zaciekawił się zwalisty, drapiąc się po kolejnym fragmencie szyi.
Mazurek z trudem opanowała się, żeby nie polecić mu zażycia wapna z kwercetyną.
– Nie mam pieniędzy – wytłumaczyła za to – ale postaram się je jakoś skombinować. Obiecuję!
– Staraj się, staraj. – Zwalisty pokiwał głową. – Masz tydzień, po którym szef chce odsetki od tego, co ci pożyczył. Sto kafli.
– Sto?! – Lilianna przeliczyła w duchu swój dług, dochodząc do wniosku, że ów szef stosuje większe oprocentowanie niż prezydent Trump cła dla Meksyku. – Jakim cudem?!
– Wypadłaś z listy wiarygodnych klientów – wyjaśnił zwalisty z urągliwym uśmieszkiem. – A ci mniej wiarygodni bulą więcej. Aż jak nie zabulą, to ich zaboli, he, he…
Mazurek nie podzieliła jego wesołości.
– Rozumiem – rzekła cicho. – A czy mogę prosić o więcej czasu? Mam naprawdę trudną…
– Tydzień! – ryknął zwalisty. – I ani, kurwa, jednego dnia więcej. Masz mieć kasę albo dowiesz się, co znaczy cierpienie. A przez ten czas, żeby ci nic głupiego nie przyszło do łba, będziemy cię mieli na oku.
Odwrócił się na pięcie i wolnym krokiem odszedł do swojego wozu. Lilianna wsiadła do land rovera i drżącymi rękami uruchomiła silnik, zastanawiając się, dlaczego nie pali papierosów. Podobno to uspokaja. Jej mama zawsze po kłótni z ojcem wypalała pół paczki i twierdziła, że tylko to powstrzymuje ją przed dokonaniem na nim morderstwa. Babcia też paliła tak, jakby chciała pobić rekord Polski, a dziadek wspominał, że kiedyś nawet internista poradził mu, żeby w chwilach stresu „puścił sobie dymka”. Którą to radę prawie wcielił w życie, bo zasnął kiedyś z fajką w ustach i o mało co nie puścił z „dymkiem” całej chałupy.
– No więc mam jeszcze bardziej przerypane, niż mi się zdawało – podsumowała swoją sytuację, kiedy już dodzwoniła się ponownie do Krystyny. – Nie wiem, co zrobić. Zawsze miałam jakiś plan b, a teraz jedynym jest opuszczenie tego padołu, zanim rozpęta się tu piekło.
– Ty się nie wygłupiaj! – Jastrzębska wyraźnie się przestraszyła. – Bo zacznę podejrzewać, że mówisz serio.
– Jeszcze nie – uspokoiła ją Lilianna – ale nie ręczę za to, co będzie dalej. Jakby mi mało było bandziorów i instytucji państwowych, to jeszcze za chwilę dorwie mnie Wilk.
– Zwariowałaś? – Krystynę ogarnęła obawa, że jej przyjaciółka naprawdę zaczyna poważnie świrować. – Jaki znowu wilk?
– Niesympatyczny.
– Ale w sensie, że zwierzę? Czy wilkołak? Taki, który rzuca się do gardła i rozrywa na strzępy?
– Prawie wilkołak. – Lilianna ruszyła z wolna w stronę swojego apartamentowca. – Przecież mówiłam ci o nim!
– Nie słyszałam od ciebie o żadnym wilkołaku – zaprotestowała Krystyna. – Jako fanka fantasy na pewno bym to zapamiętała! Co to za wilk?
– Tadeusz Wilk, komornik – wyjaśniła Mazurek. – Jak poczyta się o nim w necie, to wychodzi na to, że swoje działania wzoruje na Shylocku z „Kupca weneckiego”, który domagał się funta ciała jako zapłaty za niespłacony dług. Tylko czekam, aż pojawi się u mnie pod apartamentowcem z piłą mechaniczną w dłoniach.
– Aż tak? – Jastrzębska mimo wszystko zaśmiała się z pewną ulgą.
– Noo… A do tego cholernik jest przystojny jak sam diabeł…
– A diabeł to nie powinien być aby szpetny?
– Tak się go przedstawia, ale to mi się nigdy nie zgadzało. Jak ktoś brzydki mógłby kusić ludzi? Jeśli idzie o diabły, to myślę, że wyglądem są bliżej Toma Ellisa…
– Lucyfera? Tego z serialu? – upewniła się Krystyna. – Jemu faktycznie dałabym się skusić. Do wszystkiego.
– No, to ten mój Wilk wygląda dość podobnie. Tyle że nie ma zarostu. Jest równie ładny, co paskudny z charakteru. Kiedy przyszłam do niego na rozmowę w sprawie spłaty długu, dowiedziałam się, że za moment zablokuje mi wszystkie konta, a kiedy mu powiedziałam, że trochę się spóźnił, bo bank już je pozamykał, to zapowiedział, że przejmie moje sprzęty i zlicytuje garderobę.
– To dlatego skociumowałaś te wszystkie szanele na moim strychu? – domyśliła się Krystyna.
– Yhm – przytaknęła Lilianna. – Przezorny zawsze ubezpieczony. Niech sobie licytuje to, co nie ma żadnej wartości.
– To ty w ogóle masz coś takiego na stanie? – zdziwiła się szczerze Jastrzębska. – Myślałam, że u ciebie tylko Louis Vuitton pogania Pradę, a najgorsze barachło to Zara.
– Odkąd wisi nade mną Wilk z piłą, robię zakupy tylko w dyskontach – westchnęła Lilianna. – Nie wiem, jak ludzie mogą chodzić w ciuchach stamtąd. Przysięgam ci, że jeden T-shirt rozlazł się w szwach tylko od mojego spojrzenia. Nawet go nie przymierzyłam, ledwo zdjęłam z wieszaka i od razu miał dwa rozmiary więcej.
– Przyzwyczajaj się – mruknęła Krystyna. – Do kompletu dojdą ci jeszcze buty, które po kilku spacerach samoistnie podzielą się na podeszwę i resztę, koszulki, z których kolor zejdzie przed pierwszym praniem, oraz biustonosze, przy których będziesz szukała cycków w majtkach.
– Nie mam aż takich obwisłych cycków – zaprotestowała Lilianna z niesmakiem.
– Będziesz miała, gdy zamiast langusty i białych trufli zaczniesz wcinać placki ziemniaczane z proszku i pyzy z mięsem z folii – zapowiedziała stanowczo Krystyna – a zamiast randek z przystojnym trenerem personalnym będziesz robiła przysiady z Ferenc-Bojarską przed telewizorem. Zobaczysz! A przy okazji, jak tam trener?
– Okazał się gejem – przyznała z żalem Mazurek.
– Od początku ci to mówiłam! – wykrzyknęła triumfalnie Jastrzębska. – Facet, który ma dziesięciopak na brzuchu, tyłek jak kule do bowlingu i skórę gładszą od niemowlaka, nie może być hetero. To powinno być pierwsze zdanie w poradniku: „Jak uniknąć jałowych zalotów”. Mówiłam ci, żebyś dała sobie z nim spokój, to nie! Uparłaś się jak głupia. Równie dobrze mogłaś się umizgiwać do sztangi. Albo tego tam grzmotopeda.
– Kogo? – zdziwiła się Mazurek.
– No, to urządzenie, na którym wiecznie podskakujesz…
– Orbitreka – sprostowała Lilianna. – No dobrze, trochę się wygłupiłam, przyznaję. Co nie zmienia faktu, że nawet bez tego ciacha nie zamierzam się roztyć i zaniedbać. Niedoczekanie!
– To co zrobisz? Bo sytuacja jest chyba mocno patowa.
Mazurek przez chwilę milczała, zarazem rozkoszując się jazdą.
– Przede wszystkim żałuję, że nie mogę ci sprzedać mojego auta – rzekła z żalem.
– Dlaczego nie możesz? – zdziwiła się Krystyna. – Przecież komornik go jeszcze nie zajął.
– Nasze prawo jest beznadziejne – westchnęła Lilianna. – Dopuszcza kantowanie tylko na małą skalę. Ten twój księgowy ostrzegł mnie, że jeśli sprzedam cokolwiek wartościowego, tak jak samochód, to zgodnie z kodeksem karnym wykonam czynność zakazaną i jeszcze mnie za to wsadzą. A sprzedaż i tak wierzyciele będą mogli łatwo odkręcić. W efekcie komornik zabierze auto tobie, a ja będę miała jeszcze więcej problemów. Zresztą ten Wilk jest, niestety, cholernie dobry. Wie o mnie więcej niż ja sama o sobie. Zna nawet modele mojego telewizora, pralki i kuchenki.
– Niby skąd?!
– Z mojego Instagrama. Prześledził z lupą chyba każde zdjęcie, które tam opublikowałam. Do tego zna historię moich wydatków z kart. Wie dokładnie, gdzie, kiedy, co i za ile kupiłam.
– To chyba nie jest legalne? – zastanowiła się Krystyna.
– Żebym to ja wiedziała! – westchnęła Lilianna. – Nigdy się nie interesowałam takimi rzeczami. A może powi… – Nie dokończyła, bo dokładnie w tym momencie z bocznej uliczki wyjechał samochód, kierowany najwyraźniej przez kogoś z niezbyt dobrze funkcjonującym narządem wzroku.
Mazurek zakręciła kierownicą i minęła go o mały włos, przy okazji konstatując, że gdyby ów manewr jej się nie udał, to w przypadku zderzenia owo auto prawdopodobnie wepchnęłoby jej pojazd prosto pod sunący po szynach, rozpędzony tramwaj. A w efekcie pozostałoby po niej tylko wspomnienie. – Ja pierdzielę! Kto tym ludziom daje prawo jazdy?! Jakiś głąb na mnie wyjechał z podporządkowanej.
– We mnie non stop wyjeżdżają jakieś głąby. Ostatnim był mój szanowny małżonek, który o mało co mnie nie skasował, kiedy wyjeżdżał z garażu. Miśka… – Jastrzębska dała co prawda swojej córce na imię Marcelina, ale czasem sama o tym zapominała, bo Miśka pasowało do niej o wiele bardziej – …twierdzi, że mogłabym spokojnie się z nim teraz rozwieść, wskazując jako powód rozkład pożycia.
– Jaki znowu rozkład?!
– Totalny, biorąc pod uwagę, że chce mnie zabić.
– Daj spokój Mikiemu. – Lilianna zawsze miała słabość do męża swojej przyjaciółki, acz czysto platoniczną, bo fizycznie był dokładnym przeciwieństwem jej ideału mężczyzny. – Masz z nim jak w raju. Poczekaj, muszę się uspokoić, bo jednak mało brakowało, a byłabym przez tego jełopa skończyła na portalach internetowych. I to wyjątkowo nie w rubryce z najdrożej ubranymi kobietami na imprezie charytatywnej fundacji Tele-Polu, tylko na kolumnie z nieszczęśliwymi zgonami. A pod spodem życzliwi rodacy pisaliby komentarze, że przeze mnie opóźniona była komunikacja miejska i że to skandal, że musiałam zginąć akurat wtedy, kiedy oni jechali na zakupy. – Lilianna zmarszczyła brwi i przez moment dumała nad myślą, która znienacka zakiełkowała jej w głowie. – Słuchaj… Coś chyba wykombinowałam…
– Na pewno nic mądrego – westchnęła odruchowo Krystyna, pomna wszystkich niekonwencjonalnych i z reguły bardzo drogich pomysłów przyjaciółki. Choć nigdy by się do tego nie przyznała i to nawet na torturach, Jastrzębska zawsze marzyła o tym, aby choć przez chwilę dysponować taką kasą jak Lilianna. Nie musieć liczyć, czy starczy jej do pierwszego, i nie zastanawiać się, czy wakacje spędzić na działce swojej teściowej, czy w swoim własnym ogródku, gdzie największymi atrakcjami były dmuchany basen oraz widok na krasnale ogrodowe, których jej mąż był fetyszystą.
– Dzięki za wiarę w moje możliwości – mruknęła Mazurek, przez cały czas rozważając myśl, którą zesłały jej jakieś niezbadane siły wyższe. – Muszę się z tobą spotkać i coś przegadać. Jak najszybciej się da! Co teraz robisz?
– Sprawdzam wypracowania i całkiem nieźle się przy tym bawię – przyznała Jastrzębska. – Wyobraźnia moich uczniów nie zna granic. Posłuchaj tylko tego: „Mieszko był pierwszym księciem Polski, ale wcale o tym nie wiedział, bo nie miał Internetu”. Albo: „Piastowie swoją nazwę wzięli z tego, że zajmowali się piastowaniem tronu. Ale wiecznie ktoś im go zabierał”. Boskie, co nie?
– Yhm, yhm – potwierdziła Lilianna z roztargnieniem, bo tak naprawdę nie słuchała tego, co mówiła jej przyjaciółka. – W takim razie będę u ciebie za kwadrans. Masz jeszcze to jedyne dobre wino bez procentów?
– Owszem, akurat wystarczy na dwa kieliszki.
– To naszykuj je i coś do jedzenia – poprosiła Mazurek. – Zrobimy naradę wojenną!
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Alek Rogoziński, 2025
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone.
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Redakcja: Małgorzata Tougri
Korekta: RedKor Agnieszka Luberadzka, „DARKHART”
Skład i łamanie: „DARKHART”
PR & marketing: Anna Apanas
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-261-0
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Seria: FILIA Mroczna Strona
mrocznastrona.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.