Baśka. Bezimienni bohaterowie - Maria Reutt - ebook

Baśka. Bezimienni bohaterowie ebook

Maria Reutt

5,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Akcja powieści Marii Reutt „Baśka. Bezimienni bohaterowie” rozpoczyna się w roku 1904, o którym autorka pisze, że był rokiem wznowionych nadziei i pragnień niepodległościowych. Warszawa, wciąż pod zaborem rosyjskim, nieprzerwanie stanowi arenę nasilonych działań konspiracyjnych, prowadzonych przez bezimiennych bohaterów, dążących do wyzwolenia ojczyzny spod jarzma zaborcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 133

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Maria Reutt

Baśka

Bezimienni bohaterowie

Warszawa 2016

[Dedykacja]

Siostrzenicy swej Danusi Stabrowskiej i córce Zolinie, urodzonym w wyzwolonej Polsce, pracę tę poświęcam.

AUTORKA

Rozdział I

Rok 1904

Rok wznowionych nadziei i pragnień niepodległościowych. Rok ożywionej walki z potęgą i przemocą Rosji, najokrutniejszej z trzech zaborców i ciemiężycieli Polski.

*     *

*

Blade zimowe słońce, rzucając swe ciepłe promienie na ziemię, zajrzało i do suteryny, jednej z tych zwykłych suteryn kamienic warszawskich, służących za mieszkanie biedakom i upośledzonym przez życie.

Podłoga drewniana, nierówna, miejscami przegniła, małe, zakurzone od zewnątrz okienko, nieprzepuszczające prawie światła, wychodzące na ulicę, a mające za cały widok jedynie stopy ludzkie małe i duże, zgrabne i niezdarne, dziecięce i starcze, stąpające pewnie, to drepczące lub suwające się ciężko. W suterynie całe umeblowanie stanowiły dwa łóżka żelazne, umywalka, stół zarzucony książkami i notatkami, taboret z miednicą, jakieś garnki i maszynka naftowa na zimnym kominie. Jedyną oryginalnością tego ubogiego mieszkania był szkielet ludzki, spokojny i umocowany na podstawie.

Na czaszce, szczerzącej szydersko zęby, nasadzona była zawadiacko na bakier czapka studencka.

Łóżko jedno, odsunięte od ściany, służyło za parawan małemu opalografowi, umieszczonemu na stoiku, przy którym pracowali dwaj studenci.

W ciszę pokoju, przerywaną jedynie miarowym stukiem maszyny, wpadł skrzyp drzwi i prędkie – Pst, policja! – wymówione dziecięcymi wargami. Kędzierzawa głowa chłopca o bladej twarzyczce i śmiejących się łobuzerskich oczach cofnęła się równie szybko, jak i ukazała.

Maszyna znikła momentalnie w otworze podłogi, zniknęły z nią i odezwy. Z niesłychaną wprawą została deska wciśnięta na swoje miejsce, łóżko wróciło z powrotem pod ścianę.

Jeden ze studentów umył śpiesznie ręce nad wiadrem, osuszył je w chustkę do nosa i położył się na łóżku twarzą do ściany, naciągając palto na głowę. Towarzysz jego przysunął do stołu taboret, na którym przed minutą stała maszyna, obtarł ręce o podszewkę munduru, zapalił papierosa i udał, że czyta z zajęciem.

A zrobili porządek z szybkością rekordową, bo równo w trzy minuty.

Bez pukania do drzwi weszło dwóch żandarmów w mundurach i mały, szary człowieczek w cywilnym ubraniu i za dużym kapeluszu.

Weszli nieśmiało, oglądając się nieufnie, czy zza drzwi nie czyhał na nich z rewolwerem zdecydowany na wszystko rewolucjonista polski.

Widok spokojnie zachowujących się młodzieńców dodał im pewności siebie. Butnie, więc podeszli do studentów, a cywil, szpieg płatny, których niestety tylu, rekrutujących się przeważnie z najgorszych mętów społeczeństwa, chodziło po ziemi polskiej, nie krępując się wcale, ani nie wstydząc, spacerował swobodnie po pokoju, węsząc niby pies policyjny.

Zdjął pokrywkę od czajnika, zajrzał do piecyka i pod piecyk, wsunął nos do wiadra, odsunął taboret z miednicą, popróbował nogą desek, czy się nie uginają, dotknął ręcznika, czy nie mokry, zajrzał pod łóżko. Zbliżył się do szkieletu i poruszył czapkę zawieszoną na czaszce, by natychmiast odskoczyć z przestrachem, gdyż ręka kościotrupa podniosła się jednocześnie z ruchem czaszki i uderzyła go w twarz.

Żandarmi tymczasem podzielili się pracą. Jeden podszedł do czytającego studenta, drugi zbliżył się do łóżka, skąd dochodziło go chrapanie, modulowane na różne tony: od świstu do grzmotu.

Niezrażony tym przedstawiciel prawa, a właściwie bezprawia i przemocy, pociągnął śpiącego za ramię.

Student odmachnął się gniewnie ręką.

Żandarm nie dał za wygraną i potrząsał go w dalszym ciągu. Zerwał się student ze złością kipiącą mu w duszy, a widząc nad sobą mongolską twarz żandarma, spuścił nogi na ziemię, siadł na łóżku i spod zmarszczonych brwi patrzył na tępą, wschodnią twarz rosyjskiego żołdaka, który z wściekłą miną wyrzucił z siebie pytanie rozlegające się krzykiem po niskiej suterynie.

– Co to za moda spać w dzień?!

Zdziwił się student:

– Czy był jaki ukaz carski, zabraniający tego?

Zmarszczył się groźnie żandarm. Ruchem rozkazującym wyciągnął rękę:

– Dokumenty!

Student leniwie, wolno wyjmował z kieszeni plik papierów i listów. Jeden z nich upadł u nóg żandarma.

Schylił się po niego skwapliwie i czytał chciwie:

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.

To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.