Bezdech - Anna Hebda - ebook
NOWOŚĆ

Bezdech ebook

Anna Hebda

4,5

Opis

Weź głęboki wdech i poczuj to.
Kaja to kobieta o wielkim sercu i równie ogromnej determinacji. Jej życie wypełnia praca, wychowywanie nastoletniej córki oraz pomoc uzależnionej młodzieży z ośrodka szkolno-wychowawczego. Zapracowała sobie na zaufanie, jakim obdarzyli ją ci młodzi ludzie. Ona nie ocenia. Ona rozumie. Wie, jak to jest żyć w mroku. Wie, czym jest lęk, który pozbawia tchu.
W środku nocy budzi ją telefon z ośrodka. Okazuje się, że Nel, jedna z wychowanek, postanowiła uciec. Zarówno dla Kai, jak i dla zagubionej nastolatki ta ucieczka jest początkiem nieprawdopodobnej podróży, której trasa prowadzi przez góry i doliny, a jej ścieżki zahaczają o wiele rozstajów. To podróż, w której trzeba mocno trzymać swoją towarzyszkę za rękę, żeby nie osunąć się w przepaść.
Czy będąc na ziemi, naprawdę można rozmawiać z aniołami? Czy da się oswoić lęki, które przejęły kontrolę nad życiem? I dlaczego Kaja od lat budzi się o 4:07?
Zanurz się w niezwykle poruszającej opowieści o miłości i stracie. W historii, w której teraźniejszość przeplata się z bolesną przeszłością. Bezdech to opowieść stworzona z doświadczeń. To również brutalna prawda o niedoskonałości ludzkiego umysłu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 473

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (22 oceny)
15
4
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Alebazi89

Nie oderwiesz się od lektury

to ksiazka, przy ktorej zostawiam swoje serducho. porusza dogłębnie i jednocześnie daje ogromną nadzieje, ze mino przeciwności losu zawsze można zmienić siebie i świat wokół siebie na lepsze. polecam
00
nocne_czytanki

Nie oderwiesz się od lektury

Bolesna, wzruszająca ale bardzo potrzebna historia. Ja pokochałam ją całym sercem i w 100% się jej poddałam. Dziękuję Aniu, za tę książkę! Polecam!🩷
00
Manifestacja25

Nie oderwiesz się od lektury

Ta książka zmiażdży wasze emocje, przeciągnie przez rwącą rzekę uczuć i zostawi bez tchu. To nie lektura – to emocjonalny rollercoaster bez pasów bezpieczeństwa. Jezu, co tu się właśnie wydarzyło?!
00
monika910302

Nie oderwiesz się od lektury

Współpraca recenzencka „Ale strach (…) nie jest tym samy co lek. (…) Strach występuje wtedy, kiedy boimy się czegoś konkretnego, co wywołuje to uczucie. Natomiast lęk to jego brat, ale nie mamy tu do czynienia z niczym konkretnym. Po pracy cały czas jesteśmy w stanie gotowości,(…) Strach możesz dotknąć, lęk tworzysz w głowie.” „Bezdech” pióra Anny Hebdy to pełna refleksji, emocji i mądrych słów książka. Opowiada o kobiecie, która dla odnalezienia swojego szczęścia oraz dania bezpieczeństwa najbliższej osobie - jest w stanie przenieść góry. Jednakże, aby tego dokonać i być podporą dla innych, musiała przejść wiele trudnych, bolesnych i niebezpiecznych chwil. Poznajemy jej historie, ale i teraźniejszość, kiedy to Ona może pomóc w ujarzmieniu demonów nastolatce - która boryka sie z uzależnieniem i jest w ośrodku szkolno-wychowawczym. „Weź głęboki wdech i poczuj to” - genialna myśl przewodnia, dająca odczuć całokształt powieści. „Bezdech” powoduje zatrzymanie, chwilę zadumy. „Be...
00
oluska92

Dobrze spędzony czas

Przeszłość ma duże znaczenie, ogrom wydarzeń wpływających na chwilę obecną.
00

Popularność




Zo­stała mi po To­bie

pod­kowa na szczę­ście drew­niana

ramka ze zdję­ciem kręte szlaki gór­skie

i nie­wy­sch­nięty żalu ocean

Dla Da­wida – na za­wsze w moim sercu

Dźwięk te­le­fonu po­woli wdzie­rał się do umy­słu Kai. Po­wieki za nic nie chciały się unieść, za­nu­rzone w bło­gim sta­nie uśpie­nia.

Sy­gnał sta­wał się co­raz bar­dziej iry­tu­jący i co­raz bar­dziej na­tar­czywy.

– Kurwa mać… – wy­sy­czała przez zęby Kaja, nie­chęt­nie się­ga­jąc po apa­rat. – Halo.

– Obu­dzi­łem cię? – za­py­tał męż­czy­zna po dru­giej stro­nie.

– Nie, kurwa, bie­gam w środku nocy po domu, cze­ka­jąc, aż za­dzwo­nisz – po­in­for­mo­wała go z iry­ta­cją.

– Mamy pro­blem – od­parł, a jego od­po­wiedź wcale jej się nie spodo­bała.

– Za­dzwo­nisz kie­dyś z in­nym tek­stem? – za­py­tała Kaja, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc złość.

– Dasz się za­pro­sić na ko­la­cję ze śnia­da­niem? – za­drwił, na co Kaja za­ci­snęła pię­ści.

Pa­lant – po­my­ślała, szu­ka­jąc po omacku włącz­nika od lampki. Rzu­ciła okiem na ze­ga­rek. Była do­kład­nie pierw­sza czter­dzie­ści dwie.

– To jaki to pro­blem? – za­py­tała, prze­cie­ra­jąc oczy, choć ma­rzyła tylko o tym, by wró­cić do łóżka.

– Ta nowa, przy­wie­ziona w pią­tek, zwiała.

– Noż cho­lera ja­sna. – Kaja usia­dła wzbu­rzona na łóżku. – Za­brała coś ze sobą?

– Nie, nic. Wszystko zo­stało – od­parł męż­czy­zna.

– Kiedy się zo­rien­to­wa­li­ście? – za­py­tała, się­ga­jąc po spodnie i bluzę.

– O dwu­dzie­stej trze­ciej była jesz­cze w po­koju. Te­raz jej nie ma.

Kaja bły­ska­wicz­nie ana­li­zo­wała sy­tu­ację.

Czyli ucie­kła mię­dzy dwu­dzie­stą trze­cią a pierw­szą. Nie po­winna być da­leko – szybko oce­niła w my­ślach. Wy­szła z sy­pialni i de­li­kat­nie uchy­liła drzwi do po­koju Gai. Jej córka spała spo­koj­nie, wtu­lona w po­duszkę.

– Je­steś? – usły­szała nie­cier­pliwy głos w słu­chawce i ci­cho za­mknęła drzwi.

– Będę za pół go­dziny – od­po­wie­działa i roz­łą­czyła się. Po­tem dusz­kiem wy­piła szklankę wody i zo­sta­wiła wia­do­mość dla Gai:

Je­stem w ośrodku. Dzwoń w ra­zie czego. Ko­cham.

Chwy­ciła klu­czyki i wy­szła. Po­goda, jak na śro­dek lata, była iście je­sienna. Deszcz pa­dał gru­bymi kro­plami, głu­cho ude­rza­jąc o szyby sa­mo­chodu, a wy­cie­raczki nie na­dą­żały ze zbie­ra­niem wody, tylko roz­ma­zy­wały ob­raz.

Droga dłu­żyła się w nie­skoń­czo­ność. My­śli Kai sza­lały, pró­bo­wała zro­zu­mieć, jak ktoś mógł uciec z miej­sca, które miało być bez­pieczne.

Gdy do­tarła, na pod­jeź­dzie cze­kał już Adam, dy­rek­tor ośrodka. Kaja stała, pró­bu­jąc co­kol­wiek do­strzec, ale pa­da­jący deszcz to unie­moż­li­wiał. Ubra­nia szybko prze­mo­kły, a chłód po­wo­do­wał dresz­cze.

– Roz­ma­wia­li­ście z in­nymi dzie­cia­kami? – za­py­tała dy­rek­tora ośrodka.

– Nikt nic nie wie. Trzy­mała się z boku, od­kąd przy­je­chała. Zresztą czy­ta­łaś jej pa­piery i wiesz, że unika kon­taktu nie tylko z do­ro­słymi, ale także z ró­wie­śni­kami – od­parł męż­czy­zna.

Kaja od pierw­szego dnia, kiedy zo­ba­czyła dziew­czynę, czuła, że ta mała jest inna niż po­zo­stałe prze­by­wa­jące tu dzie­ciaki. Nie po­tra­fiła do­kład­nie po­wie­dzieć dla­czego. Być może to ta­jem­ni­czość Nel spra­wiała, że wy­róż­niała się spo­śród in­nych.

– Co za­mie­rzasz? – za­py­tał, spo­glą­da­jąc na nią spod pa­ra­sola.

– Po­szu­kać jej – od­po­wie­działa Kaja z de­ter­mi­na­cją.

– Po­trze­bu­jesz wspar­cia?

– Niech dwie osoby jadą na dwo­rzec, być może ja­kimś cu­dem się tam do­stała. Dwie niech spraw­dzą jesz­cze raz ośro­dek, a inne dwie…

– Nie mam na miej­scu tylu lu­dzi – prze­rwał jej obu­rzony.

– To ich, kurwa, spro­wadź. – Na­cią­gnęła kap­tur na głowę i ru­szyła w stronę sa­mo­chodu, oświe­tla­jąc so­bie drogę la­tarką.

– A ty do­kąd się wy­bie­rasz? – krzyk­nął za nią.

– Prze­jadę się po oko­licy, jak tra­fię na ja­kąś za­błą­kaną o tej po­rze du­szę, to za­py­tam, czy nie wi­działa mło­dej dziew­czyny. A ty, za­miast stać i się ga­pić, rusz się i też jej szu­kaj. Bez­czyn­ność do ni­czego nie pro­wa­dzi.

Kaja po­czuła zna­jome na­pię­cie w karku. Taka po­goda bu­dziła w niej uśpione traumy, a poza tym ko­bieta zda­wała so­bie sprawę, że utrudni też po­szu­ki­wa­nia dziew­czyny. Z roz­my­ślań wy­rwał ją dźwięk sy­gna­li­zu­jący ni­ski po­ziom pa­liwa.

– Niech to cho­lera weź­mie! – krzyk­nęła sama do sie­bie. – Nie miało kiedy się za­świe­cić, tylko aku­rat te­raz!

Ner­wowo prze­je­chała kilka ki­lo­me­trów i skrę­ciła na naj­bliż­szą sta­cję ben­zy­nową. Tan­ku­jąc sa­mo­chód, ką­tem oka za­uwa­żyła trzech mło­dych lu­dzi za ro­giem bu­dynku. Nie mieli wię­cej niż po szes­na­ście lat. Stali, roz­glą­da­jąc się bacz­nie i roz­ma­wia­jąc ze sobą. Prze­czu­cie rzadko za­wo­dziło ją w ta­kich sy­tu­acjach. Do chłop­ców pod­je­chał czarny mer­ce­des. Tak jak się spo­dzie­wała, przy­ciem­niona szyba zje­chała w dół i na­stą­piła wy­miana ko­pert. Kaja ro­zej­rzała się do­okoła. Oprócz niej, tych chłop­ców i pra­cow­ni­ków sta­cji ni­kogo nie było. Dawno już za­tan­ko­wała, ale na­dal trzy­mała w ręku pi­sto­let od dys­try­bu­tora. Szyba się za­su­nęła i sa­mo­chód od­je­chał. Chłopcy za­częli się kłó­cić mię­dzy sobą. Naj­niż­szy usiadł na kra­węż­niku. Odło­żyła pi­sto­let i wol­nym kro­kiem ru­szyła w ich kie­runku.

– Cześć – po­wie­działa neu­tral­nie.

Wszy­scy na nią spoj­rzeli, go­towi do ataku albo ucieczki.

– A pani czego chce? – za­py­tał je­den z nich.

– Szu­kam pew­nej dziew­czyny – od­parła.

Naj­wyż­szy z nich trzy­mał ręce głę­boko w kie­szeni. Jego oczy zdra­dzały, że to nie był jego pierw­szy raz. Drżąca po­wieka i pot na czole wska­zy­wały, że jest na gło­dzie.

– Jak wi­dać, żad­nej dziew­czyny tu nie ma – od­burk­nął i zbli­żył się do niej na od­le­głość kilku cen­ty­me­trów. – Niech pani stąd grzecz­nie spier­dala, do­póki je­stem cier­pliwy.

– A je­śli nie mam za­miaru? – za­py­tała, nie spusz­cza­jąc z niego wzroku.

Chło­pak gwał­tow­nie chwy­cił ją za bluzę. Jed­nym szyb­kim ru­chem wy­krę­ciła mu ra­mię do tyłu i po­ło­żyła go na ziemi, ko­la­nem do­ci­ska­jąc jego plecy.

– Co jest, kurwa… – Chło­pak szar­pał się.

– Grzecz­nie py­ta­łam o dziew­czynę, ale skoro już prze­szli­śmy do kon­taktu cie­le­snego, to po­zwolę so­bie się­gnąć do two­jej kie­szeni.

Dwaj to­wa­rzy­sze chło­paka byli w to­tal­nym szoku. Kaja wy­jęła cztery to­rebki bia­łego proszku i scho­wała je do wła­snej kie­szeni.

– Wiesz, do czego to, kurwa, pro­wa­dzi? – za­py­tała, po­chy­la­jąc się do jego ucha. – Do śmierci. Do pier­do­lo­nej ot­chłani uza­leż­nie­nia i drogi przez mękę. Naj­pierw daje frajdę, a po­tem za­pier­doli ci ży­cie wiecz­nym gło­dem. – Po­pa­trzyła na po­zo­sta­łych. – Wy­no­cha mi stąd. I że­bym ni­gdy wię­cej was tu nie wi­działa.

Pod­nio­sła się, trzy­ma­jąc chło­paka za ra­mię. Stał tam wście­kły i prze­stra­szony za­ra­zem. Spoj­rzała na jego siną twarz, pod­krą­żone oczy i spierzch­nięte usta.

– Patrz na mnie. Py­ta­łam o dziew­czynę. Bru­netka, wy­soka, szczu­pła. Nie wi­dzia­łeś, żeby się tu­taj krę­ciła?

Chło­pak sku­lił się w so­bie.

– Jedna taka… obłą­kana… wy­bie­gła z lasu, a po­tem z po­wro­tem do niego wbie­gła.

Kaja po­czuła przy­spie­szone bi­cie serca. Miała na­dzieję, że to ślad, na który cze­kała.

– Gdzie do­kład­nie? – za­py­tała i ści­snęła jego ra­mię moc­niej.

– Przy skrę­cie na wia­dukt – od­parł, nie pa­trząc jej w oczy. – Pu­ścisz mnie?

Kaja spoj­rzała na niego z mie­szanką współ­czu­cia i de­ter­mi­na­cji.

– Pusz­czę, ale naj­pierw coś ci po­wiem: wi­dzia­łam i sły­sza­łam jęki lu­dzi na gło­dzie. Po­gry­zione do krwi pię­ści i od­da­wa­nie mo­czu pod sie­bie. Wi­dzia­łam, jak na­łóg ściąga lu­dzi w cze­lu­ści pie­kiel­nego bólu. Nie daj so­bie tego zro­bić. Masz jesz­cze szansę, a jak po­stą­pisz, to już twój wy­bór. – Po­pa­trzyła mu w oczy. Miały w so­bie coś, co mó­wiło o we­wnętrz­nej walce. Pu­ściła jego ra­mię.

Spoj­rzała w kie­runku lasu i nie­wiele my­śląc, ru­szyła przed sie­bie. Zimne kro­ple desz­czu sma­gały jej twarz, ale nie za­trzy­mała się. W jej gło­wie kieł­ko­wała na­dzieja, która pchała ją na­przód.

– Obyś miała na­prawdę ważny po­wód, by cią­gać mnie w taką noc po le­sie, pa­nienko Nel.

Szybki marsz bar­dzo zmę­czył ucie­ki­nierkę. Nel była uparta; je­dyną rze­czą, któ­rej pra­gnęła, było uciec jak naj­da­lej od ośrodka. Nie czuła się tam źle – opie­ku­no­wie byli mili, a cie­płe je­dze­nie prze­ma­wiało za tym, aby zo­stać, jed­nak ona nie po­tra­fiła się od­na­leźć w tłu­mie. Co­raz wię­cej mło­dzieży tra­fiało do ośrodka, co ją przy­tła­czało. Tłum spra­wiał, że du­siła się w so­bie, po­zba­wiał ją sił i wpę­dzał w co­raz więk­sze wy­co­fa­nie. Nie umiała się otwo­rzyć na in­nych. Roz­ma­wiała wy­łącz­nie z jedną dziew­czyną – tą, z którą dzie­liła po­kój.

Tylko Kaja cię zro­zu­mie. Ona słu­cha, nie oce­nia. Po pro­stu jest – po­cie­szała się w my­ślach, przy­po­mi­na­jąc so­bie słowa ko­le­żanki z po­koju. Dla­tego za­mie­rzała ją od­na­leźć. Po­trze­bo­wała tego. Roz­mowy i zro­zu­mie­nia.

Deszcz prze­cie­kał przez li­ście drzew i co­raz bar­dziej mo­czył jej ubra­nie. Była już wy­czer­pana. Ob­raz przed nią za­czął się roz­ma­zy­wać, ale zda­wało jej się, że gdzieś w od­dali wi­dzi prze­bły­ski świa­tła. Jej nogi po­ru­szały się co­raz wol­niej, co chwilę wy­ra­stały przed nią nowe ga­łę­zie, po­ty­kała się i śli­zgała na mo­krym pod­łożu. Czuła się śmier­tel­nie zmę­czona tym mar­szem, a co naj­gor­sze, zu­peł­nie stra­ciła orien­ta­cję, gdzie się znaj­duje. Miała wra­że­nie, że kręci się w kółko.

– Pa­nienka ma za­miar da­leko ucie­kać? – Czyjś głos do­biegł do jej uszu. Za­trzy­mała się, jej serce za­częło wa­lić jak sza­lone. Oba­wiała się, że za chwilę ze­mdleje.

Jej ciało spa­ra­li­żo­wał strach, gdy do­strze­gła przed sobą po­stać w kap­tu­rze, oświe­tloną ja­snym świa­tłem la­tarki. Nie wie­działa, czy krzy­czeć, czy ucie­kać. Je­dyne, co przy­szło jej do głowy, to płacz – de­spe­racki, prze­ra­ża­jący płacz, który roz­ry­wał jej wnętrz­no­ści. Upa­dła na ko­lana.

– Spo­koj­nie. – Ko­bieta po­chy­liła się i mocno ob­jęła ją ra­mio­nami. – To ja, Kaja. Spójrz na mnie. Po­mogę ci, je­śli tylko mi za­ufasz i na to po­zwo­lisz – po­wie­działa, a Nel po­twier­dza­jąco po­ki­wała głową.

Kaja po­czuła cie­pło, które roz­pły­nęło się w jej wnę­trzu, gdy Nel wtu­liła się w jej ra­miona. To nie był czas na py­ta­nia, ale na dzia­ła­nie. Dziew­czyna po­trze­bo­wała te­raz tylko jej obec­no­ści.

rozdział pierwszy

A w oczach

sie­dem grze­chów nie­win­nych

po ósme tę­sk­nota

łaj­daczka ciem­nych ulic na­szych my­śli

2021 rok

– Wie­rzysz w anioły? – za­py­tała ci­cho Nel, spo­glą­da­jąc na Kaję za­pa­trzoną w na­gro­bek.

Wiatr po­wie­wał de­li­kat­nie wo­kół nich, jakby tań­czył mię­dzy chmu­rami. Nel wy­da­wało się, że na każ­dej z tych chmur sie­dzi anioł. Kaja na­brała po­wie­trza w płuca, od­gar­nęła włosy z czoła i spoj­rzała na dziew­czynę z de­li­kat­nym uśmie­chem.

– Wie­rzę w lu­dzi, w do­bro i cie­pło, które no­szą w so­bie i które dają dru­giemu czło­wie­kowi. W ich wro­dzoną ła­god­ność i serce. W to, że obec­ność może być szczę­ściem i da­wać szczę­ście. Obu­stronne. Anioły są w nas. W to wie­rzę, Nel.

Ciemne źre­nice Kai kryły nie­skoń­czoną głę­bię. Ka­skada rzęs nada­wała jej spoj­rze­niu czaru. Oczy błysz­czały na­wil­żone za­gu­bioną łzą. A może wspo­mnie­niem. Za­my­śle­niem.

– A ty wie­rzysz? – Kaja ła­god­nie spoj­rzała Nel pro­sto w oczy, sta­ra­jąc się prze­bić przez sko­rupę nie­pew­no­ści.

– Nie wiem… Chyba żad­nego jesz­cze nie spo­tka­łam. Na­wet nie mam po­ję­cia, gdzie mo­gła­bym go szu­kać.

– W so­bie – po­wie­działa Kaja prze­ko­nu­jąco.

– W so­bie… no co ty? Mó­wisz, jak­byś ży­cia nie znała. – Nel spoj­rzała na nią z nie­do­wie­rza­niem.

– Ży­cia trzeba się uczyć. – Kaja uśmiech­nęła się lekko. – Bez­u­stan­nie, co­dzien­nie, Nel. Nikt go nie zna. Nikt nie wie, co przy­nie­sie. Jak ju­tro za­pach­nie, czym po­sma­kuje, jaki bę­dzie miało ko­lor. Nikt nie zna ju­tra, ja też nie. Wciąż się uczę, że każda po­dróż to walka, ale nie znam lep­szej drogi do sa­mej sie­bie, niż tylko przez to przejść.

Nel po­pa­trzyła na Kaję.

– Ty je­steś anio­łem – wy­szep­tała dziew­czyna. – Ty nim na­prawdę je­steś…

– Jak­byś zga­dła. W to­rebce no­szę skrzy­dła, a do her­baty wsy­puję ma­giczny pył.

Kaja ro­ze­śmiała się ser­decz­nie, wi­dząc minę dziew­czyny. Ta mała była inna. Za­gu­biona, zbun­to­wana, jakby tylko cze­kała na mo­ment, w któ­rym ja­kiś im­puls każe jej ucie­kać. Rę­kawy bluzy na­cią­gnięte na dło­nie w cie­pły dzień mo­głyby su­ge­ro­wać ner­wo­wość, Kaja jed­nak była pewna, że skry­wają bli­zny na przed­ra­mio­nach. Roz­bie­gany nie­ustan­nie wzrok, który lu­stro­wał oto­cze­nie, zdra­dzał, że Nel jest na kra­wę­dzi. Jakby ocze­ki­wała, że zza za­krętu wy­sko­czy po­twór. Trauma. Ja­kiś nie­wi­dzialny go­łym okiem gnom, sie­dzący głę­boko pod skórą.

– A tak po­waż­nie, to nie, nie je­stem anio­łem. Je­stem „upra­wiaczką” do­bra – za­koń­czyła roz­mowę Kaja i spu­ściła wzrok. Po jej po­liczku spły­nęła po­je­dyn­cza łza, która po­cząt­kowo tań­czyła na li­nii szczęki, by za­koń­czyć po­dróż, spa­da­jąc na zimną płytę na­grobka.

Kaja po­chy­liła się bar­dziej i z czu­ło­ścią do­tknęła zdję­cia umiesz­czo­nego na po­mniku. Za­wsze tak ro­biła. Po­tem po­pra­wiła jesz­cze kwiaty w wa­zo­nie i za­pa­liła zni­cze. Miej­sce to spo­wi­jała tak gę­sta, na­ma­calna ci­sza, że Nel miała wra­że­nie, iż na­wet owady la­tają w zwol­nio­nym tem­pie.

– Chodźmy, ży­cie jest piękne, a ja ci to po­każę – po­wie­działa na­gle Kaja.

– Te­raz? – Nel nie kryła zdzi­wie­nia.

– Nie znam lep­szej pory na wszystko niż wła­śnie te­raz. – Kaja ru­szyła przed sie­bie, zo­sta­wia­jąc z tyłu za­sko­czoną Nel.

– Te­raz, no ja­sne! Prze­cież te­raz to do­bry czas, naj­lep­szy – ma­ru­dziła pod no­sem dziew­czyna, pró­bu­jąc na­dą­żyć za szyb­kim kro­kiem Kai.

– Czas na nas nie po­czeka. Czas ma dla nas czas wła­śnie te­raz – do­dała ta­jem­ni­czo Kaja, zmie­rza­jąc do sa­mo­chodu.

Nel, nie za­sta­na­wia­jąc się już dłu­żej, przy­spie­szyła kroku, by nie zo­sta­wać w tyle.

Kaja płyn­nie pro­wa­dziła sa­mo­chód. Słońce prze­bi­jało się przez ko­rony drzew, rzu­ca­jąc nie­zwy­kłe cie­nie, ja­kie można zo­ba­czyć tylko w snach. Nel, za­uro­czona oto­cze­niem, nie mo­gła ode­rwać wzroku od zmie­nia­ją­cego się kra­jo­brazu.

– Miesz­kasz w tej oko­licy? – za­py­tała, za­pa­trzona w wi­dok za oknem.

– Nie. Tu­taj zja­dam małe dziew­czynki – od­parła żar­to­bli­wie Kaja, nie od­ry­wa­jąc wzroku od drogi.

– Bar­dzo śmieszne.

– Wi­dzisz, kiedy ży­jesz w zgiełku, w cią­głym ru­chu, gdzie wszystko dzieje się szybko, po cza­sie pra­gniesz tylko spo­koju i ci­szy. I wła­śnie do mo­jej ci­szy cię wiozę. – Spoj­rzała na Nel. Tak jak prze­wi­dy­wała, dziew­czyna była ocza­ro­wana. – No, księż­niczko, je­ste­śmy na miej­scu.

Po go­dzi­nie jazdy Kaja zga­siła sil­nik i wy­sia­dła z sa­mo­chodu.

– Ja­sna cho­lera! – Zdu­miona Nel nie ukry­wała za­chwytu.

– Uwa­żaj na słowa.

– Prze­pra­szam, ale to jest po pro­stu nie­moż­liwe, masz dom na końcu świata. Ale tu pięk­nie!

Nel za­trzy­mała się na środku pod­jazdu. Z pra­wej strony rząd wrzo­sów mie­nił się wszyst­kimi ko­lo­rami fio­letu. Zda­wało się, że wróżki po­sy­pały ro­śliny ma­gicz­nym py­łem. Ich aro­mat do­ty­kał naj­czul­szych miejsc w noz­drzach. Po le­wej stro­nie ro­sły cy­pry­siki. Na­wet z tej od­le­gło­ści Nel czuła ich orzeź­wia­jący za­pach. De­li­katny i sub­telny.

– Kaju, tu jest nie­sa­mo­wi­cie! I tak ci­cho, że aż boję się od­dy­chać, żeby nie zmą­cić tej ci­szy.

– I to wła­śnie tu jest mi naj­le­piej. To moja ci­sza, moje niebo. To mój dom. – Kaja uczy­niła za­pra­sza­jący gest w kie­runku drzwi. – Za­pra­szam cię do środka.

– Nel – Kaja wy­rwała dziew­czynę z za­my­śle­nia – her­bata dla cie­bie. Tu masz cu­kier trzci­nowy i sło­dzik. Chyba że wo­lisz miód?

– Piję gorzką.

Nel ze­sko­czyła z krze­sła. Kaja pa­trzyła na nią uważ­nie. Strach i trauma, które do­strze­gła u niej wcze­śniej, na­dal były wi­doczne. Drże­nie dłoni, roz­bie­gany wzrok, na­pięte ra­miona. Aż za do­brze znała to z au­top­sji.

– Chodźmy do sa­lonu. Tam bę­dzie nam naj­wy­god­niej.

Go­spo­dyni wzięła kubki i ru­szyła w stronę drzwi, a dziew­czyna po­dą­żyła za nią, roz­glą­da­jąc się po wnę­trzu. Dom miał nie­sa­mo­wity kli­mat, i nie cho­dziło tylko o wy­strój. Kaja nie prze­sa­dzała – czuło się tu­taj spo­kój, ra­dość i ci­szę. Na ścia­nach wi­siały zdję­cia ko­biety z młodą dziew­czyną.

– Masz córkę? – za­py­tała Nel, przy­glą­da­jąc się fo­to­gra­fiom.

– Tak, to Gaja, jest od cie­bie nie­wiele młod­sza. Jest te­raz na obo­zie bok­ser­skim.

– Faj­nie – stwier­dziła dziew­czyna z nutką żalu w gło­sie. Te zdję­cia uświa­do­miły jej, jak bar­dzo ona i Gaja się róż­nią.

– Nie stój tak, sia­daj, gdzie chcesz.

– Tu­taj jest tak ma­gicz­nie, wiesz?

– Cie­szę się, że ci się po­doba. – Kaja uśmiech­nęła się. Wie­działa, jak istotne jest, by Nel po­czuła się tu bez­piecz­nie, by mo­gła od­na­leźć skra­wek swo­jego szczę­ścia.

Nel usia­dła w fo­telu, trzy­ma­jąc ku­bek w oby­dwu dło­niach. Bluzę na­cią­gnęła mocno na ko­lana. Wy­da­wała się tak ma­leńka i kru­cha.

– Wiesz, tu­taj nie mu­szę oba­wiać się nocy ani swo­ich sza­lo­nych de­mo­nów, ani tego, że zło przej­dzie przez próg, bo zwy­czaj­nie mu na to nie po­zwa­lam.

– Mam wra­że­nie, że świat to zło. Ży­cie to zło – wy­szep­tała Nel le­d­wie sły­szal­nie. Wpa­try­wała się w ku­bek, zda­wało się, że wzro­kiem pró­buje wy­pa­lić w nim dziurę.

– Świat nie jest zły. Nie jest. Tylko daje nam nie­koń­czące się lek­cje. Dla­tego lu­dzi trzeba ostroż­nie wpusz­czać do swo­jego ży­cia, w swoje cztery ściany. Wy­bie­rać roz­sąd­nie, aby nie bru­dzić się bło­tem przy­krych słów albo gliną rzu­caną w twarz. I naj­waż­niej­sze: nie pod­le­wać ro­ślin, które już umie­rają od ko­rze­nia. Ro­zu­miesz? – za­koń­czyła Kaja i przy­glą­dała się dziew­czy­nie.

Nel pa­trzyła za okno, pró­bu­jąc uciec przed za­le­wa­ją­cymi ją wspo­mnie­niami. Jej nie­bie­skie oczy się za­szkliły, a serce szybko pom­po­wało krew. Pod po­wie­kami znów za­częły ska­kać ob­razy, wy­świe­tlane jak kiep­ski film, kadr po ka­drze. Łzy po­cie­kły jej stru­mie­niem po po­liczku, a spazm wstrzą­sał jej de­li­kat­nym cia­łem.

Kaja po­de­szła i oto­czyła dziew­czynę ra­mie­niem. Czuła strach bi­jący przez jej skórę. Na­ma­cal­nie od­czu­wała każdą drza­zgę w sercu tej ma­łej.

– Ży­cie płata fi­gle – za­częła. – Los po­trafi wiele za­brać. Wy­wier­cić dziurę w gło­wie i w brzu­chu. Prze­wier­cić świat na wy­lot. Znam to, wiem, jak gry­zie tę­sk­nota, jak pach­nie wstyd i jak sma­kują łzy du­szy. Wiem, jak bar­dzo lęk szar­pie za włosy, ale obie­cuję ci, że je­śli bę­dziesz tego chciała, to i to­bie za­czną wy­ra­stać skrzy­dła. Tylko mu­sisz wie­rzyć. W sie­bie naj­bar­dziej – do­koń­czyła i moc­niej przy­tu­liła Nel.

W ko­minku trza­skało drewno. Pło­mie­nie tań­czyły, jakby na­wo­ły­wały do wpa­try­wa­nia się w nie bez końca. Jed­no­cze­śnie od­da­wały po­miesz­cze­niu swój blask i cie­pło. Mimo wszystko Nel po­czuła na­gle coś dziw­nego. Ja­kieś na­pię­cie w żo­łądku i nie­przy­jemny ucisk w klatce pier­sio­wej.

– Mu­szę już iść – rzu­ciła, wsta­jąc szybko.

– Do­kąd masz za­miar uciec tym ra­zem? – Py­ta­nie Kai ją za­trzy­mało. – To chyba twoje hobby. Ucie­kasz z domu, po­tem z ośrodka, te­raz stąd. Przed kim?

Za­pa­no­wała ci­sza. Nel za­kryła twarz dłońmi. Każde słowo Kai tra­fiało w punkt, któ­rego wcze­śniej nikt inny nie do­tknął.

– Ucie­kasz przed sobą, Nel. A to naj­gor­sze, co mo­żesz zro­bić. Nie wal­czysz o sie­bie. Pod­da­jesz się, gdy za­czy­nają się pro­blemy.

– Nie mam siły już wal­czyć! To nic nie daje! Ro­zu­miesz? Nic! – Dziew­czynę ogar­nęła złość. – Nic o mnie nie wiesz, więc prze­stań opo­wia­dać te swoje hi­sto­rie. – Od­wró­ciła się gwał­tow­nie i do niej po­de­szła.

– Za­miast za­ak­cep­to­wać prze­szłość, ty się jej wy­pie­rasz, a czy tego chcesz, czy nie, to twoje ży­cie. To ty, Nel – od­parła Kaja ze spo­ko­jem.

– To mnie nisz­czy, zjada. Nie masz zie­lo­nego po­ję­cia, jak to wy­gląda. – Dziew­czyna czuła na­pię­cie w każ­dym mię­śniu twa­rzy. – Czego ty ode mnie chcesz!? – wrza­snęła. – Dla­czego, do ja­snej cho­lery, nie zo­sta­wisz mnie w spo­koju? Nie odej­dziesz jak wszy­scy?

– Bo w cie­bie wie­rzę. Bo wie­rzę, że ze wszyst­kiego jest wyj­ście. Bo wie­rzę, że nie­za­leż­nie od tego, ile złego nas spo­tka, do­bro za­wsze zwy­cięża. – Kaja po­ło­żyła dłoń na ra­mie­niu dziew­czyny. – No­sisz to w so­bie. Tylko chwi­lowo zga­sło, ale żar w twoim sercu wciąż się tli. Ja wie­rzę, te­raz jesz­cze ty mu­sisz uwie­rzyć.

Stały tak przez chwilę, pa­trząc so­bie w oczy. Kaja cier­pli­wie cze­kała na ruch Nel.

– Je­stem zmę­czona – wy­szep­tała w końcu dziew­czyna.

– Ro­zu­miem i jest mi bar­dzo przy­kro, że przez to prze­cho­dzisz, ale in­nej drogi nie ma. Żeby dojść do ja­sno­ści, trzeba mi­nąć mrok. Ot­chłań. Trzeba to przejść. Trzeba przez to prze­brnąć.

– Tak bar­dzo się boję.

– Ja też, Nel. Każ­dego dnia od nowa boję się tego, co przede mną. Boję się tak jak ty. Cho­ciaż dziś już wiem, że skła­dam się z cha­osu, traum, pa­ra­noi i lę­ków. Z tego, co było wcze­śniej, i z tego, co te­raz. Kie­dyś wal­czy­łam z prze­szło­ścią, bro­ni­łam się. – Ode­tchnęła głę­boko. – Tak było, ale dziś przy­tu­lam każdą z tych chwil. Przy­tu­lam i ro­zu­miem. Ak­cep­tuję sie­bie z nimi. Cza­sem się gu­bię, błą­dzę, ale się nie pod­daję. Bo bar­dzo chcę żyć. A je­śli cze­goś chcesz, to mo­żesz i po­tra­fisz. – Kaja gła­skała ciemne włosy opa­da­jące na plecy Nel. Czuła pa­ra­li­żu­jący ją strach. Ta mała nie za­słu­gi­wała na to, by przez to prze­cho­dzić. Ni­czym nie za­wi­niła. Była śmier­tel­nie sa­motna i za­gu­biona. – Już do­brze, Nel. Chodź, przy­go­to­wa­łam dla cie­bie łóżko. Wy­śpij się, a ju­tro za­biorę cię tam, gdzie wol­ność przy­nosi spo­kój.

rozdział drugi

Ży­cie nie za­czeka

dla­tego nie za­trzy­muj

na siłę wska­zó­wek

po pro­stu idź

bie­gnij

uwierz

2021 rok

– Wsta­jemy, śpiąca kró­lewno. – Kaja za­pa­liła świa­tło, roz­pra­sza­jąc ciem­ność.

– Ja pier­dzielę, jest śro­dek nocy. Ni­g­dzie nie wstaję… – wy­mru­czała Nel za­spa­nym gło­sem, mru­żąc po­wieki.

– Bu­dzę cię, bo za­bie­ram cię na prze­jażdżkę. Za­po­mnia­łaś? A poza tym to nie śro­dek nocy, tylko wcze­sny ra­nek. Wsta­waj, i to już! – od­parła sta­now­czo Kaja.

– Ni­g­dzie nie jadę. To ja­kieś tor­tury. – Dziew­czyna na­cią­gnęła koł­drę na głowę.

– Ko­le­żanko, chyba się za­po­mi­nasz. – Kaja jed­nym ru­chem ze­rwała z niej koł­drę. – Masz dwa wyj­ścia: albo wsta­jesz i je­dziesz ze mną, albo wsta­jesz i za­wożę cię do ośrodka. Tak czy siak, i tak wsta­jesz. Wy­bór na­leży do cie­bie. Na fo­telu przy­go­to­wa­łam ci ubra­nie, po­winno pa­so­wać. Masz dzie­sięć mi­nut.

Bez dal­szych wy­ja­śnień Kaja wy­szła z po­koju, zo­sta­wia­jąc Nel w szoku. Dziew­czyna za­mknęła oczy, pró­bu­jąc ze­brać my­śli. Ośro­dek? Nie. Za żadne skarby – po­my­ślała w du­chu. Prze­cią­gnęła się i usia­dła na łóżku. Wciąż za­spana, pra­wie po omacku się­gnęła po ciu­chy i już po chwili ubrana wy­szła z po­koju. Za­pach świeżo zmie­lo­nej kawy za­pra­szał do kuchni. I coś jesz­cze. Coś, co spra­wiło, że na­gle za­sty­gła. Na­le­śniki. Za­pach w mgnie­niu oka przy­wo­łał wspo­mnie­nie:

Tata stoi przy ku­chence w śmiesz­nym far­tuszku i nuci pod no­sem Be­atle­sów. Ona, sze­ścio­let­nia, udaje, że nuci ra­zem z nim, nie może się do­cze­kać ko­lej­nej por­cji. I ten za­pach. Wła­śnie ten. Cie­płe cia­sto po­sma­ro­wane dże­mem tru­skaw­ko­wym.

Po­czuła skurcz w żo­łądku. Nie wie­działa, czy z głodu, czy ra­czej z tę­sk­noty. We­szła do kuchni i sta­nęła przy wy­spie. Za­uwa­żyła, że co­kol­wiek Kaja robi, jej ru­chy są nie­by­wale płynne. Jakby tań­czyła. W ogóle cały ten dom był ma­giczny ni­czym za­cza­ro­wany ogród. Wcho­dzisz przez furtkę i ciach – je­steś w raju.

– Smacz­nego – rze­kła Kaja, wy­ry­wa­jąc ją z za­my­śle­nia.

– Smacz­nego – od­po­wie­działa dziew­czyna i spoj­rzała za okno.

Na ze­wnątrz był mrok, a ona miała w gło­wie to­talny chaos. Tak jakby ktoś prze­krę­cał za­pad­nie. Przez mo­ment pla­no­wała ucieczkę z tego miej­sca, ale na­wet nie wie­działa, gdzie jest. Po dro­dze wi­działa za­le­d­wie kilka do­mów. Do ośrodka nie wróci. Nie i już. Ko­niec. Kropka.

– Do­kąd mnie za­bie­rasz? – za­py­tała.

Kaja za­trzy­mała ku­bek przy ustach. Za­gu­bie­nie, nie­pew­ność i lęk wy­zie­rały z nie­bie­skich oczu Nel, wo­ła­jąc o po­moc. O zro­zu­mie­nie.

– Wi­dzę, że pod­ję­łaś de­cy­zję. Świet­nie! Za­jęło ci to dłu­żej niż dzie­sięć mi­nut, dla­tego te­raz już kończ i się zbie­ramy. – Kaja uśmiech­nęła się lekko. – Mo­żesz się prze­spać po dro­dze. Przed nami około dwóch go­dzin jazdy, więc zdą­żysz od­po­cząć. A na miej­scu zo­ba­czysz niebo. Moje niebo.

Kaja wstała i po­zbie­rała na­czy­nia. Wi­działa ką­tem oka, że Nel ze­sko­czyła z krze­sła.

– W ko­ry­ta­rzu obok ple­caka stoją buty. Spraw­dzi­łam, będą pa­so­wać. Je­śli mo­żesz, weź ple­cak i za­nieś do sa­mo­chodu, jest otwarty – po­pro­siła.

Nel przez chwilę stała, przy­glą­da­jąc się ru­chom ko­biety. My­ślami była gdzie in­dziej. Smak i za­pach na­le­śni­ków przy­wo­łały tę­sk­notę i przy­po­mniały jej o domu, któ­rego tak bar­dzo pra­gnęła. Gwał­tow­nie po­de­szła i ob­jęła Kaję w pa­sie.

– Dzię­kuję – rzu­ciła szybko, a po­tem od­wró­ciła się i wy­szła.

Kaja znie­ru­cho­miała, nie spo­dzie­wała się ta­kiego ob­rotu sprawy. Są­dziła, że Nel bę­dzie na­bur­mu­szona i ob­ra­żona. Bę­dzie się wy­kłó­cać, rzu­cać cho­le­rami czy inną za­razą. Albo każe się za­wieźć do ośrodka.

Nie po­zwolę ci zo­stać na dnie, Nel. Nie po­zwolę – po­my­ślała i skie­ro­wała się do wyj­ścia.

Droga wy­da­wała się nie­mi­ło­sier­nie długa. Kaja pro­wa­dziła sa­mo­chód, co ja­kiś czas spo­glą­da­jąc na przy­sy­pia­jącą dziew­czynę. Ci­szę prze­ry­wał je­dy­nie lekki szum kół su­ną­cych po as­fal­cie. W pew­nym mo­men­cie Kaja za­uwa­żyła, że twarz Nel przy­biera dziwny wy­raz, a ona sama mam­ro­cze nie­wy­raź­nie. Ko­bieta za­par­ko­wała na naj­bliż­szym zjeź­dzie i za­częła ją bu­dzić.

– Nel, Nel, to tylko sen. Obudź się. – Głos Kai do­cho­dził do dziew­czyny jakby z za­świa­tów.

Mama, bu­telki, głos Kai, tata, we­sołe mia­steczko, po­grzeb.

Ob­razy ma­ja­czyły jej przed oczami, zle­wa­jąc się w je­den prze­ra­ża­jący film. Ze­rwała się z krzy­kiem.

– Od­dy­chaj. To tylko sen. Nic ci nie grozi. – Opie­kunka pró­bo­wała po­wstrzy­mać atak pa­niki. – Nel, po­patrz na mnie. Je­stem przy to­bie. To tylko sen.

Kaja przy­glą­dała się roz­trzę­sio­nej dziew­czy­nie. Sły­szała, jak szybko od­dy­cha, i nie­malże czuła w po­wie­trzu za­pach stra­chu. Nie­wy­po­wie­dziany lęk. Po­dała Nel wodę.

– Po­móż mi. Pro­szę. – Głos dziew­czyny wi­bro­wał Kai w uszach i wra­cał do niej po­tem wie­lo­krot­nie. Te­raz po­czuła gę­sią skórkę, dreszcz wzdłuż krę­go­słupa i kro­ple potu.

– Ja mogę ci tylko po­ka­zać, jak sama to zro­bi­łam. Reszta za­leży od cie­bie. Po­mogę ci, nie zo­sta­wię cię. Ro­zu­miesz? – za­py­tała, a Nel po­ki­wała głową. – Wszystko ci po­każę, mała. Obie­cuję. I cie­szę się, że po­pro­si­łaś o po­moc. To naj­waż­niej­sze.

Nel pa­trzyła przez szybę. Słowa Kai od­bi­jały się echem w jej uszach. Czuła pod skórą, że to, co zo­ba­czy ser­cem, nie bę­dzie ła­twe. Do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę, że in­nej drogi już nie ma – albo za­pad­nie w wieczny mrok, albo za­cznie się wy­grze­by­wać z tego ba­gna. Wy­czer­pała wszyst­kie swoje po­my­sły. Od bólu cie­le­snego, za­da­wa­nego starą ży­letką w ła­zience, po dragi ku­pione za kra­dzione pie­nią­dze. Nie po­mo­gły ucieczka z domu, spa­nie na dworcu ani po­byt w ośrodku. Nic nie było w sta­nie za­głu­szyć tego głosu w gło­wie, szep­czą­cego o wiel­kiej pu­stce. Stą­pała po cien­kiej li­nie roz­wie­szo­nej nad prze­pa­ścią, jakby coś nie­wi­dzial­nego trzy­mało ją cią­gle za krtań i za­ci­skało chwyt za każ­dym ra­zem, gdy pró­bo­wała co­kol­wiek zmie­nić. Jej szes­na­sto­let­nie ży­cie było prze­pa­lone, a tląca się w nim je­dy­nie iskra na­dziei trzy­mała ją w pio­nie. Iskra była głę­boko na dnie du­szy, ale tam była. Nel chciała żyć. Tak bar­dzo chciała żyć.

– Je­ste­śmy na miej­scu. Wy­siadka, ko­le­żanko. Resztę drogi po­ko­namy na pie­chotę – rze­kła Kaja, prze­ry­wa­jąc roz­my­śla­nia Nel.

– Chyba żar­tu­jesz – rzu­ciła, wy­sia­da­jąc z sa­mo­chodu i spo­glą­da­jąc na ota­cza­jącą ją prze­strzeń. – Prze­cież je­ste­śmy w gó­rach, to do­kąd masz za­miar iść?

– Na sam szczyt, Nel, na sam szczyt.

– Ty je­steś nor­malna? Jest po szó­stej, tam może być wszystko. A niedź­wie­dzie? – Nel była na­prawdę prze­stra­szona, jej głos drżał.

– Niedź­wie­dzie, wilki, ko­zice, je­le­nie… – Kaja wy­jęła ple­cak z ba­gaż­nika. – To ich te­ren. My tu je­ste­śmy tylko go­śćmi. Je­śli bę­dziemy trzy­mać się szlaku i nie bę­dziemy za­kłó­cać spo­koju zwie­rzę­tom, nic nam nie grozi.

– I ty na­prawdę chcesz w je­den dzień wejść gdzieś tam? – Nel pod­nio­sła głowę w kie­runku jed­nego ze szczy­tów. Zu­peł­nie nie do­wie­rzała w to, co sły­szy i wi­dzi. Roz­glą­dała się wo­kół onie­miała. Z każ­dej strony ota­czały ją pa­sma gór. Wyż­sze i niż­sze. Lasy. Drzewa. Za­ty­kało ją na samą myśl o tym, że mia­łaby tam wejść.

– A kto po­wie­dział, że w je­den dzień? Zo­sta­jemy do nie­dzieli. – Kaja wy­jęła mapę i roz­ło­żyła ją na ma­sce sa­mo­chodu. Była wy­raź­nie pod­eks­cy­to­wana, czego Nel zu­peł­nie nie ro­zu­miała. – Ale tak, da­ły­by­śmy radę dzi­siaj. To tylko kilka go­dzin w jedną stronę.

Nel stała jak wryta.

– A twoja córka? Praca? – Chwy­tała się wszyst­kiego, aby tylko za­trzy­mać tę wa­riatkę tu, na dole.

– Pra­cuję dla sie­bie. Nie mam w naj­bliż­szych dniach ni­czego, co ka­za­łoby mi zo­stać w mie­ście. Gaja jest na obo­zie bok­ser­skim. Tak że, jak wi­dzisz, mam czas – po­wie­działa.

– Czas… – po­wtó­rzyła Nel, czu­jąc, jak serce za­czyna jej bić szyb­ciej. – A co, je­śli nie dam rady? Co, je­śli się zgu­bię? – za­py­tała z nutą de­spe­ra­cji w gło­sie.

Kaja spoj­rzała na nią spo­koj­nie, w jej oczach było coś, co uspo­ko­iłoby na­wet naj­bar­dziej wzbu­rzone serce.

– Wła­śnie po to tu je­ste­śmy, Nel. Że­byś zna­la­zła swoją drogę. Je­stem tu­taj z tobą. Po­mogę ci.

Nel wes­tchnęła głę­boko. Wie­działa, że musi za­ufać Kai, ale lęk przed nie­zna­nym ją pa­ra­li­żo­wał.

– A te­raz po­dejdź, po­każę ci, do­kąd idziemy. – Kaja uśmiech­nęła się cie­pło i wska­zała na mapę.

– Co ozna­czają te żółte, nie­bie­skie, czer­wone i czarne li­nie? – za­py­tała Nel.

– To ozna­cze­nia szla­ków. Żółty łącz­ni­kowy, czarny to krótki szlak doj­ściowy. Za­re­zer­wo­wa­łam nam cztery noc­legi w schro­ni­skach. Mu­simy przejść stąd, czyli z Kuź­nic, nie­bie­skim szla­kiem przez Bo­czań, póź­niej Prze­łęcz mię­dzy Ko­pami, zwaną Karcz­mi­skiem, aż do­trzemy do schro­ni­ska na Hali Gą­sie­ni­co­wej, o tu. – Kaja wska­zała pal­cem ko­lejne punkty, a Nel uświa­do­miła so­bie, że cho­ciaż nic nie ro­zu­mie, to na­prawdę chce się tam zna­leźć. – Go­towa? To w drogę! – za­rzą­dziła Kaja i za­rzu­ciła ple­cak na ra­miona.

Już po pierw­szych dwu­dzie­stu mi­nu­tach mar­szu Nel była pewna, że to naj­gor­sze fi­zyczne zmę­cze­nie, ja­kie ją spo­tkało. Jej serce biło tak mocno, że miała wra­że­nie, iż za­raz eks­plo­duje, krew krą­żyła w ży­łach z nie­spo­ty­kaną pręd­ko­ścią. Mię­śnie pa­liły, a żyły na­brzmie­wały pod skórą.

– Za nie­całe pół go­dziny do­trzemy na Bo­czań. Tam od­pocz­niemy – oznaj­miła Kaja.

– Pół go­dziny? Nie dam rady. Nie czuję nóg. – Nel nie miała wąt­pli­wo­ści, że nie zrobi już ani kroku.

– Chodź, chodź. „Nie dam rady” znaj­duje się po le­wej stro­nie serca. Po pra­wej jest „po­tra­fię”. Te­raz wła­śnie wy­bie­ramy prawą stronę.

Nel po­czuła przy­pływ zło­ści. Jak to moż­liwe, że Kaja zdaje się nie od­czu­wać żad­nego wy­siłku? Dla­czego to dla niej ta­kie ła­twe?

– Jak ty to ro­bisz? – wy­rzu­ciła z sie­bie Nel, z tru­dem ła­piąc po­wie­trze.

Kaja za­trzy­mała się na mo­ment.

– To kwe­stia psy­chiki, Nel. Mu­sisz sku­pić się na celu, a nie na bólu.

Nel wie­działa, że Kaja ma ra­cję, ale w tej chwili nie była pewna, czy jest w sta­nie po­ko­nać swoje ogra­ni­cze­nia. Przez chwilę stały w ci­szy, tylko dźwięk ich przy­spie­szo­nych od­de­chów mą­cił spo­kój lasu.

Kaja nie miała za­miaru za­trzy­my­wać się na pro­stej dro­dze. Ze­wsząd sły­chać było ptaki i szum drzew. Wie­działa, że naj­pięk­niej­sze wi­doki do­piero przed nimi. Od­po­czy­nek w tym miej­scu tylko osła­biłby Nel. Poza tym była prze­ko­nana, że dziew­czyna musi na­uczyć się wal­czyć z wła­snymi sła­bo­ściami, prze­su­wać gra­nicę swo­jej wy­trzy­ma­ło­ści. Tak do­cho­dzi się na szczyt. Kaja do­sko­nale pa­mię­tała swoją pierw­szą wy­prawę w to miej­sce. Była wy­czer­pana za­równo psy­chicz­nie, jak i fi­zycz­nie. Wtedy było jej źle i za­sta­na­wiała się, czy nie wejść na szczyt i nie sko­czyć w prze­paść. Od tego dnia góry ją ścią­gały, przy­wo­ły­wały w kry­tycz­nych mo­men­tach, a ona ucie­kała w nie za każ­dym ra­zem, kiedy po­trze­bo­wała wy­tchnie­nia.

– Tu­taj się za­trzy­mamy. Za­słu­ży­łaś na chwilę od­po­czynku – stwier­dziła Kaja.

Nel pa­dła na zie­mię, głę­boko wcią­ga­jąc po­wie­trze. Przed oczami wi­ro­wały jej czarne kro­peczki, a serce wa­liło jak osza­lałe. My­ślała, że umiera. Go­dzina in­ten­syw­nego mar­szu po nie­rów­nym te­re­nie pro­wa­dzą­cym co­raz wy­żej wy­czer­pała ją fi­zycz­nie.

– Ja­sna cho­lera z tymi gó­rami – wy­szep­tała dziew­czyna, ciężko sa­piąc.

– Usiądź i po­patrz. Uspo­kój my­śli. Po­zwól im po­pły­nąć wraz z tym, co wi­dzisz – po­ra­dziła Kaja, sia­da­jąc obok niej.

Nel po­woli się pod­nio­sła. Czuła każdy mię­sień w ciele. Spoj­rzała przed sie­bie i nie mo­gła uwie­rzyć wła­snym oczom. Wi­dok za­pie­rał dech w pier­siach.

– Wi­taj na Prze­łę­czy mię­dzy Ko­pami, Nel – po­wie­działa Kaja z dumą. – Po le­wej jest Kopa Kon­dracka i Gie­wont, w dole cała do­lina Ja­wo­rzynka, a po pra­wej grań Bo­cza­nia. Przed sobą na ho­ry­zon­cie masz Pil­sko i Ba­bią Górę. Stąd już tylko kilka kro­ków do Hali i uwierz mi, bę­dziesz co­raz bar­dziej za­chwy­cona.

Po­dała dziew­czy­nie bi­don z wodą.

– Czy to­bie też kie­dyś pę­kło niebo? – za­py­tała Nel nie­spo­dzie­wa­nie.

– Moje niebo zga­sło, Nel. Całe. Wszyst­kie gwiazdy po ko­lei. Był tylko mrok. Pustka i ciem­nica. Za­pach śmierci, dłu­giego snu i po­tęż­nej tę­sk­noty. – Kaja wy­tarła dło­nią łzy z po­liczka i spoj­rzała wprost w oczy dziew­czyny. – Tak, Nel, moje niebo wie­lo­krot­nie ga­sło. Wie­lo­krot­nie… – Ski­nęła głową i ru­szyła da­lej. Nel przez chwilę stała i tra­wiła słowa Kai. Po­tem po­dą­żyła za nią.

Tak jak Kaja po­dej­rze­wała, droga na Halę Gą­sie­ni­cową za­chwy­ciła Nel. Dziew­czyna nie po­tra­fiła ode­rwać wzroku od ma­je­sta­tycz­nych szczy­tów Tatr Wy­so­kich i Za­chod­nich. Wi­doki za­pie­rały dech w pier­siach. To, co z da­leka sta­no­wiło ma­leńki punkt, z bli­ska było po­tężne i im­po­nu­jące. Gdy do­szły do schro­ni­ska, Kaja za­rzą­dziła od­po­czy­nek.

Po­kój, który do­stały, był mały, lecz schludny. Dwa łóżka, pod oknem sto­lik i krze­sło, a w rogu przy drzwiach po­je­dyn­cza szafa.

– Ho­tel pię­cio­gwiazd­kowy to to nie jest, ale przy­jem­nie się tu od­po­czywa – rzu­ciła Kaja, wy­bie­ra­jąc łóżko po pra­wej stro­nie. – Po­łóż się. Dziś już ni­g­dzie nie będę cię cią­gnąć. Ja idę pod prysz­nic.

Nel po­czuła po­ra­ża­jące zmę­cze­nie. Nim się zo­rien­to­wała, sen ogar­nął jej ciało i prze­niósł ją do kra­iny wspo­mnień.

Mama. Bu­telki. Ży­letka. Anioł – piękny, o roz­po­star­tych skrzy­dłach, w któ­rych za­miast piór tkwiły wbite noże. Wy­cią­gał do niej prze­źro­czy­stą dłoń. Pa­trzył jej głę­boko w oczy. Krew spod ży­letki za­częła się co­fać w miej­sce cię­cia, a rana się za­go­iła.

– Nie rób tego ni­gdy wię­cej. Moje skrzy­dła nie udźwi­gną ko­lej­nych ran. Każdy nóż ozna­cza ko­goś po­ha­ra­ta­nego przez ży­cie. Wstań. Idź i patrz du­szą, a zro­zu­miesz. Ktoś na cie­bie czeka. Idź.

Nel ze­rwała się z łóżka. Puls nie­mi­ło­sier­nie rwał w ży­łach, a serce chciało wy­sko­czyć z klatki pier­sio­wej. Spoj­rzała w okno – na dwo­rze była już sza­rówka.

– Kaju? – wy­szep­tała, czu­jąc dresz­cze prze­bie­ga­jące po krę­go­słu­pie.

– Je­stem. – Kaja ze­sko­czyła z łóżka, się­gnęła za za­głó­wek i za­pa­liła lampkę nocną.

– Kaju, pro­szę, opo­wiedz mi o swo­jej dro­dze. Śnił mi się anioł… Mó­wił tyle rze­czy… Chcę to zro­zu­mieć. – Dziew­czyna za­ci­skała pię­ści na koł­drze.

Kaja po­de­szła do okna, oparła dło­nie o pa­ra­pet i opu­ściła głowę mię­dzy ra­miona. Chłodne po­wie­trze wpa­dało przez szcze­liny w oknie, przy­no­sząc ze sobą ci­chy szum nocy.

– To bę­dzie długa noc, Nel. Bar­dzo długa – po­wie­działa Kaja. – To, co usły­szysz, to tra­wiący moje wnętrz­no­ści bez­dech.

rozdział trzeci

Każdy ma swoje ptaki

które od­le­ciały

mgli­ste po­dwórka po­kryte rdzą

czas ciężki od my­śli

każdy ma swoje tę­sk­noty

roz­ło­żone na ra­mio­nach

ob­darte z łez

każdy ma swoje wtedy

i swoje po­tem

2005 rok

Tłum mło­dych na­pie­rał z każ­dej strony. Ska­kali i krzy­czeli. Kaja sta­rała się do­strzec ja­ką­kol­wiek zna­jomą twarz, ale ręce po­da­jące so­bie fajki wodne i bu­telki z pi­wem sku­tecz­nie wszystko za­sła­niały. Zdo­łała do­trzeć do scho­dów, gdzie część to­wa­rzy­stwa sie­działa i roz­ma­wiała.

– Nie wi­dzia­łeś gdzieś Kuby? – za­py­tała sie­dzą­cego na pierw­szym stop­niu chło­paka, który na jej wi­dok zmarsz­czył brew, a po­tem głową wska­zał pię­tro. Wcho­dząc ostroż­nie po stop­niach, czuła, jak jej serce przy­spie­sza z każ­dym kro­kiem. Była pewna, że zo­ba­czy coś, czego wo­la­łaby nie wi­dzieć. Przez ostat­nie mie­siące wal­czyła z nim, pro­siła, gro­ziła. Obie­cał – prze­cież obie­cał. Na szczy­cie scho­dów za­stała cztery za­mknięte po­miesz­cze­nia i jedne uchy­lone drzwi. Przez wą­ską szparę wy­le­wał się stru­mień świa­tła. Usły­szała śmiech, a w uszach od­głos bi­cia wła­snego serca. Po­de­szła i pchnęła drzwi.

Na du­żej so­fie sie­dział Kuba z dwoma ko­le­gami. Rzut oka na sto­lik nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń – resztki bia­łego proszku mie­niły się w świe­tle, wo­ła­jąc do niej o prze­gra­nej, o zdra­dzie i o zła­ma­niu słowa.

– Kajko, słońce moje! – Kuba wy­cią­gnął do niej ręce. Jego źre­nice zdra­dziły go wcze­śniej niż ton głosu.

– Jak mo­głeś? – Słowa uwię­zły jej gdzieś głę­boko w krtani. – Jak mo­głeś?

Od­wró­ciła się i wy­bie­gła, choć miała wra­że­nie, że pod­łoga ucieka jej spod stóp. Wszystko się w niej ła­mało.

– Kajko, po­cze­kaj. Kaju, słońce, pro­szę. – Kuba był tuż za nią.

Zi­gno­ro­wała jego wo­ła­nie. Po­ko­ny­wała schody co dwa stop­nie, aż wresz­cie z im­pe­tem wpa­dła w drzwi wej­ściowe.

– Kaju, daj mi coś po­wie­dzieć. No pro­szę.

Wy­bie­gła na ze­wnątrz, gdzie owiał ją zimny wiatr. Deszcz mocno za­ci­nał, tnąc jej twarz du­żymi kro­plami ni­czym no­żem, ale nie zwra­cała na to uwagi. Chciała jak naj­szyb­ciej stąd uciec – od niego, od tych lu­dzi i ca­łego tego to­wa­rzy­stwa. W uszach bez­u­stan­nie dud­niła jej mu­zyka, a do­bie­ga­jący z bu­dynku śmiech mło­dzieży spra­wiał, że czuła się jesz­cze bar­dziej osa­mot­niona.

– Kaju, pro­szę, za­trzy­maj się. Je­ste­śmy da­leko od głów­nej drogi. Do­kąd chcesz uciec? – Kuba biegł za nią, co chwilę po­ty­ka­jąc się o ka­mie­nie.

– Jak naj­da­lej od cie­bie! – krzyk­nęła, na­gle się za­trzy­mu­jąc.

Kuba po­czuł coś w ro­dzaju kwasu wy­że­ra­ją­cego miej­sce po le­wej stro­nie klatki pier­sio­wej.

– Chcę uciec naj­da­lej od cie­bie, ro­zu­miesz? – Chwy­ciła go za bluzę, kiedy do niej do­biegł. – Ro­zu­miesz, co do cie­bie mó­wię? Mam dość, Kuba. To, co do­bre w moim ży­ciu, to ty, ale dziś prze­gra­li­śmy wszystko! – Broda jej drżała za­równo z zimna, jak i z emo­cji, a prze­mo­czone włosy przy­brały ko­lor głę­bo­kiej czerni. – Mam dość zła­ma­nych obiet­nic, tych im­prez, tych lu­dzi. Mam dość cie­bie! – Zroz­pa­czona, z ca­łej siły wa­liła pię­ściami w jego tors.

Kuba stał jak odrę­twiały, prze­mo­czony desz­czem i prze­mar­z­nięty, choć dys­kom­fort był ni­czym w po­rów­na­niu z tym, co czuł w środku. We­wnętrzna pustka ogar­nęła go cał­ko­wi­cie. Chwy­cił dziew­czynę za nad­garstki i spoj­rzał jej głę­boko w oczy. Wi­dział w nich już chyba wszystko, ale wy­zie­ra­jący z nich te­raz żal był nie do znie­sie­nia.

– Od­wiozę cię do domu – wy­sy­czał chłodno. Wziął ją za rękę i po­pro­wa­dził w stronę auta. Chciał coś jesz­cze po­wie­dzieć, ale zda­wał so­bie sprawę, że to nie jest od­po­wiedni mo­ment.

Kaja mil­czała, wpa­tru­jąc się w lo­sowy punkt za przed­nią szybą. Nie czuła nic – ani zimna prze­mar­z­nię­tego ciała, ani zimna w środku. Tylko ja­kieś nie­wy­po­wie­dziane echo nio­sło złe prze­czu­cia. Krą­żyły wo­kół niej od rana – coś wi­szą­cego nad głową, szept pod­świa­do­mo­ści. Przy­mknęła po­wieki, sta­ra­jąc się nie my­śleć o ni­czym, bo była pewna, że już nic gor­szego jej dziś nie spo­tka.

– Kaju! – Dziw­nie brzmiący głos Kuby wy­rwał ją z pół­snu.

Do­strze­gła prze­ra­że­nie w jego oczach. Za­nim zdą­żyła za­py­tać, co się dzieje, po­czuła szarp­nię­cie i z ogromną siłą ude­rzyła głową w boczną szybę auta. Ból bły­ska­wicz­nie roz­lał się po jej po­liczku, a na ję­zyku po­ja­wił się me­ta­liczny po­smak krwi. Sa­mo­chód na­gle wy­ko­nał ob­rót. Kuba pró­bo­wał nad nim za­pa­no­wać, ale śli­ska na­wierzch­nia spra­wiła, że auto wy­mknęło mu się spod kon­troli.

– Prze­pra­szam! – krzyk­nął.

Pisk opon i huk tłu­czo­nego szkła za­głu­szyły resztę jego słów. Kaja naj­pierw po­czuła cię­cie mi­liona dro­bin wbi­ja­ją­cych się w skórę jej rąk jak ma­leń­kie iskry. Po­tem ude­rze­nie twa­rzą o ma­skę sa­mo­chodu. I po­chło­nęła ją ci­sza. Pró­bo­wała pod­nieść po­wiekę, ale za nic nie była w sta­nie tego zro­bić. Coś nie po­zwa­lało jej ru­szyć na­wet pal­cem. Od­czu­wała tylko kro­ple desz­czu od­bi­ja­jące się od jej ciała ni­czym spa­da­jące gwiazdy.

Na­stała ciem­ność.

Jak przez mgłę do­cie­rał do niej ja­kiś dźwięk. Prze­cią­gle brzmiał w jej uszach, przy­po­mi­na­jąc od­głosy wil­ków wy­ją­cych do księ­życa. Czuła, że się po­ru­sza, prze­miesz­cza płyn­nie, ale nie była w sta­nie okre­ślić, którą czę­ścią ciała. W gło­wie dud­niło jej coś na kształt dzi­kiej ar­mii bęb­nów.

Czy tak wy­gląda śmierć? – prze­le­ciało jej przez myśl.

– Ni­ski puls. Ci­śnie­nie spada. – Głos, który sły­szała, był znie­kształ­cony, ni­ski, wie­lo­krot­nie od­bił się echem w jej gło­wie.

– Pa­no­wie, kurwa mać, po­spiesz­cie się, za­raz ją stra­cimy.

Znów była w ru­chu. Te­raz w od­dali ma­ja­czyło sporo gło­sów. Ktoś chyba krzy­czał. Kle­pał ją po po­liczku. Ktoś po­ru­szał jej głową na prawo i lewo. To, na czym le­żała, trzę­sło się pod wpły­wem jazdy, a przez za­mknięte po­wieki do źre­nic do­cie­rało ja­sne świa­tło. Mi­ga­jące, cią­głe i znów mi­ga­jące. I te bębny, co­raz gło­śniej­sze, wkra­da­jące się w każdy za­ką­tek jej czaszki. Wi­bru­jący dźwięk prze­raź­li­wie gryzł każdą ko­mórkę.

– Na salę z nią! I niech ktoś po­wia­domi bli­skich – roz­legł się czyjś głos, prze­ry­wa­jąc na­pię­cie uno­szące się w po­wie­trzu.

I znów po­chło­nęły ją ci­sza i ciem­ność.

dzień 1

– Zro­bimy wszystko, co w na­szej mocy. To młody, silny or­ga­nizm. Pro­szę być do­brej my­śli. – Głos do­tarł do niej z od­dali, prze­bi­ja­jąc się przez płacz. Tak, zde­cy­do­wa­nie ktoś pła­kał.

Kto? I dla­czego? – prze­mknęło jej przez myśl.

dzień 3

– Wpro­wa­dze­nie jej w stan śpiączki far­ma­ko­lo­gicz­nej było ko­niecz­no­ścią. Ob­ra­że­nia ze­wnętrzne i we­wnętrzne były zbyt po­ważne. W dal­szej ko­lej­no­ści zro­bimy wszystko, aby po­móc jej z tego wyjść.

Gdzieś za­zgrzy­tało, a za­trwa­ża­jący dźwięk obu­dził bębny w gło­wie Kai. Dud­niły co­raz gło­śniej i gło­śniej.

A po­tem, kiedy wy­da­wało jej się, że ten od­głos już ni­gdy nie usta­nie, na­gle za­pa­dła ci­sza.

dzień 4

– Kaju, pro­szę… – Zna­jomy głos prze­dzie­rał się do jej świa­do­mo­ści, ale był da­leko. Bar­dzo da­leko.

dzień 5

– Kaju, sio­strzyczko, sły­szysz? Je­stem tu.

Zgar­biona po­stać po­chy­lała się nad jej bladą twa­rzą. Kru­che ciało Kai opla­tała sieć ka­bli i ru­rek wy­glą­da­ją­cych jak macki ośmior­nicy, go­towe po­żreć ją w ca­ło­ści. Apa­ra­tura pi­kała w rytm ude­rzeń jej serca. Ten dźwięk przy­wo­ły­wał na myśl ucie­ka­jące se­kundy jej ży­cia.

– Pro­szę cię, walcz.

Kilka łez w rów­nych od­stę­pach upa­dło na białą szpi­talną po­ściel.

A w gło­wie Kai ist­niała tylko ci­sza i ciem­ność.

dzień 6

– Pa­nie dok­to­rze, ile to może po­trwać? – Roz­trzę­sione dło­nie ko­biety sku­bały rą­bek chu­s­teczki. Na­puch­nięte od pła­czu po­wieki wręcz unie­moż­li­wiały otwar­cie oczu, a głos drżał z każ­dym wy­po­wie­dzia­nym sło­wem.

– Jej pa­ra­me­try ży­ciowe nieco się po­pra­wiły. Nerki po­dej­mują pracę, co jest do­brym sy­gna­łem. Od­cze­kamy jesz­cze trzy doby i spró­bu­jemy wy­bu­dzić ją ze śpiączki. Pro­szę mieć świa­do­mość, że to stą­pa­nie po bar­dzo cien­kim lo­dzie. Może się oka­zać, że bę­dziemy zmu­szeni na­dal utrzy­my­wać ją w tym sta­nie. Mimo wszystko pro­szę być do­brej my­śli.

dzień 10

– No, śpiąca kró­lewno, wsta­jemy. – Głos do­bie­gał do niej z da­leka. Brzmiał ni­czym za­chęta do za­bawy w cho­wa­nego.

Kaja szła po pu­chu. Ota­czały ją biel, trze­po­ta­nie mo­ty­lich skrzy­deł i ma­giczny śmiech wró­żek. Było jej do­brze. Bar­dzo do­brze. Głos ro­bił się co­raz cich­szy, jakby od­da­lał się od niej o lata świetlne. W końcu za­milkł, a w gło­wie po­now­nie za­pa­no­wała ci­sza.

– Jak to nie by­li­ście w sta­nie jej wy­bu­dzić? – Ko­bieta osu­nęła się na krze­sło. Pod­łoga ucie­kała jej spod nóg.

– Pro­szę po­słu­chać, pani sio­stra nie wy­bu­dziła się na­tu­ral­nie ze śpiączki far­ma­ko­lo­gicz­nej. Po­dej­rze­wamy, że sa­mo­ist­nie wpa­dła w stan głę­bo­kiego za­bu­rze­nia świa­do­mo­ści. Te­raz nie je­ste­śmy w sta­nie nic zro­bić. Mo­żemy tylko cze­kać.

– Chce mi pan po­wie­dzieć, że moja sio­stra bę­dzie spała i nikt nie wie, ile to po­trwa?

– Nie­stety tak. – W gło­sie le­ka­rza dało się sły­szeć bez­rad­ność.

dzień 11

– Ko­chasz mnie?

– Kie­dyś ci to po­wiem, Kajko. – Uśmiech od­sło­nił białe, równe zęby. Oczy ba­daw­czo błą­dziły, po­wo­du­jąc wy­kwit ru­mień­ców.

Apa­ra­tura za­częła nie­bez­piecz­nie pisz­czeć.

dzień 12

– Kaju, po tylu dniach łzy płyną już chyba z wą­troby. Gorz­kie są, ohyd­nie gorz­kie, i palą jak żółć, wiesz?

Wiem, bra­ciszku – od­po­wie­działa w my­ślach.

– Kaju, pro­szę cię, nie bądź uparta. Wsta­waj – usły­szała go przez mgłę i znów za­pa­dła w ciem­ność.

dzień 13

– Wiesz, jak by­łaś ma­lutka, ro­biły ci się dołki w po­licz­kach przy uśmie­chu. I śmia­łaś się tak ra­do­śnie, kiedy uda­wa­łam, że chcę cię zjeść. Po­tem sta­łaś się jesz­cze ład­niej­szym dziec­kiem. Czarne krę­cone wło­ski pod­ska­ki­wały przy każ­dym twoim ru­chu, a dwa wę­gle w oczach da­wały cie­pło. – Szloch ko­biety prze­biegł po ca­łej sali, za­głu­sza­jąc dźwięk apa­ra­tury. – Kaju, bła­gam, daj nam znów usły­szeć twój śmiech, po­zwól jesz­cze raz spoj­rzeć w twoje oczy.

Puls wzra­stał.

Kaja co­raz bar­dziej za­pa­dała się w ot­chłań.

dzień 14

– Pro­szę usiąść. – Mina le­ka­rza była ra­czej z tych za­po­wia­da­ją­cych nie­zbyt do­bre wia­do­mo­ści.

Ko­bieta przy­mknęła oczy, sta­ra­jąc się nie upu­ścić ani jed­nej łzy.

– Mu­simy prze­trans­por­to­wać pa­cjentkę do in­nego szpi­tala. Nie mo­żemy trzy­mać jej tu dłu­żej, po pro­stu nie mamy na to wa­run­ków. Sama pani ro­zu­mie. Jej stan się nie po­pra­wia, a my zro­bi­li­śmy wszystko, co w na­szej mocy.

– Do­kąd? – Słowa z tru­dem prze­szły przez ści­śnięte gar­dło.

– Kra­ków. Je­śli nic się nie zmieni, ju­tro rano zo­sta­nie prze­trans­por­to­wana śmi­głow­cem do tam­tej­szego szpi­tala.

Ko­bieta nie była w sta­nie o nic wię­cej za­py­tać. Śmiech ma­łej Kai od­bi­jał się echem w jej gło­wie, po­wo­du­jąc drże­nie naj­mniej­szych czą­stek ciała. Wstała i wy­szła, kie­ru­jąc się pro­sto na salę, w któ­rej le­żała jej sio­stra. Czarne włosy Kai roz­sy­pały się po po­duszce, two­rząc au­re­olę wo­kół głowy. Fi­ranki dłu­gich rzęs po­zo­sta­wały za­mknięte, czy­niąc jej twarz po­ważną i sku­pioną na śnie, w któ­rym trwała.

– Ile jesz­cze, mała? Ile jesz­cze? – Szept był tak ulotny, że sama za­sta­na­wiała się, czy w ogóle wy­do­był się z jej ust.

dzień 15

Coś się zmie­niło. Kaja to czuła. Ciało było w ru­chu, a źre­nice za­re­je­stro­wały świa­tło.

Po­tem na­stą­pił chłód i szum. Okropny szum zda­jący się nie mieć końca. Po­dobny do tego, jaki wy­da­wała pralka, gdy jako dziecko Kaja przy­kła­dała do niej ucho. I jesz­cze ja­kieś głosy. Dwa już znała. Dwa były zu­peł­nie obce. Cią­gły szum za­głu­szał do­bie­ga­jące do niej słowa. I jesz­cze ja­kieś nowe uczu­cie, lekko utrud­nia­jące jej na­bra­nie tchu. Uno­siła się. Na pewno.

Czy to znowu śmierć? Czy można umrzeć dwa razy?

Ci­sza.

I po­now­nie ruch. Ktoś pod­no­sił jej lewą rękę. Po­tem prawą. Zgi­nał nogi w ko­la­nach.

Zimny do­tyk na sto­pie. Te­raz na dru­giej. Zwa­rio­wali.

Świa­tło prze­są­cza­jące się przez po­wieki miało inną barwę, a ten pi­ka­jący od­głos do­cho­dził te­raz znad głowy, a nie jak do tej pory z pra­wej strony.

Jest w zu­peł­nie in­nym miej­scu.

Gdzie?

dni 16–30

Cią­gle te obce głosy. Już w su­mie nie ta­kie obce, ale inne niż te, które znała do tej pory.

Za­re­je­stro­wała też przy­jemny za­pach.

Czy po śmierci czło­wiek czuje za­pa­chy?

Czy czuje co­kol­wiek?

I bębny w gło­wie. Ru­szały po­now­nie za każ­dym ra­zem, kiedy pró­bo­wała otwo­rzyć po­wieki. Co­raz gło­śniej­sze przy pró­bie ru­chu ja­ką­kol­wiek czę­ścią ciała. Do­pro­wa­dza­jące do obłędu, wy­sy­sa­jące ostat­nie kro­ple sił.

dzień 31

– Już je­stem. – Zna­jomy głos spo­wo­do­wał, że puls jej przy­spie­szył. – Kaju, ma­leńka, pro­szę cię, już dość spa­nia. Tre­ningi na cie­bie cze­kają, rę­ka­wice leżą i nisz­czeją.

Puls wy­bił mocno w górę.

– Bła­gam. Wszy­scy na cie­bie cze­kają. Co z two­imi ma­rze­niami? Pla­nami? Nikt ich za cie­bie nie zre­ali­zuje.

dni 32–41

Kaja trwała w ci­szy i mroku. Nie było nic in­nego. Ci­sza i mrok. I tak nie­ustan­nie.

dzień 42

Usły­szała krzyk. Ja­kieś za­mie­sza­nie gdzieś nie­da­leko.

Lęk?

Strach?

Ktoś wrza­snął jej nad uchem.

Po­czuła smród zbyt do­brze znany, aby po­my­lić go z czym­kol­wiek in­nym.

Al­ko­hol.

Pa­nika.

Czy po śmierci ma się ataki pa­niki?

dni 43–58

Od kilku dni bębny mil­czały. Nie sły­szała ich na­wet przy szyb­kim ru­chu ga­łek ocznych. Zimny płyn wpły­wał przez jej lewą rękę i roz­cho­dził się po ca­łym ciele, przy­no­sząc uczu­cie, jakby ktoś mie­szał krew z zimną wodą.

dzień 59

Po­czuła cie­pły po­wiew. Coś mięk­kiego, przy­jem­nego. Puch. Albo pióra. Ja­kaś mu­zyka prze­ska­ki­wała w gło­wie de­li­kat­nymi dźwię­kami.

dni 60–61

Cie­pło po­wra­cało. Było gdzieś w środku, wy­cho­dziło z klatki pier­sio­wej i roz­bie­gało się po koń­czy­nach, mro­wiąc i ła­sko­cząc.

dzień 62

Od pew­nego mo­mentu mie­wała sny. Za­zwy­czaj o ni­czym szcze­gól­nym, ale sen z Kubą po­wra­cał do niej ostat­nio co­raz czę­ściej. Było to o tyle dziwne, że z żad­nego z tych snów nie wy­bu­dziła się tak na­prawdę. One po pro­stu zni­kały. Roz­my­wały się, a ona po­zo­sta­wała w ciem­no­ści.

– Kajko. – Uśmiech roz­pra­sza wszystko.

Puls sto trzy­dzie­ści dwa.

– Kaju, wra­caj – wy­szep­tał.

– Co ty mó­wisz, do­kąd?

Puls sto czter­dzie­ści.

– Wra­caj, aniele, tam cię po­trze­bują.

Ci­sza.

– Kuba? Kuba, to nie jest śmieszne. Kuba!!! – krzy­czała za nim, ale jego już nie było.

Coś kłuło. Pi­kało. Ob­raz wi­ro­wał przed oczami.

dzień 63

Bębny wró­ciły. Ale były ja­kieś inne.

Cho­lera – po­my­ślała.

– Kaju, wsta­waj. – Była pewna, że to głos Kuby, ale ni­g­dzie go nie wi­działa. Po­ja­wiło się za to coś dziw­nego na sa­mym środku ciem­no­ści. Świe­ciło.

godzina 4:07

Kaja otwo­rzyła po­wieki.

Chry­ste… Gdzie ja je­stem? – prze­le­ciało jej przez myśl. Mam rurkę w no­sie. I ma­skę na ustach.

Pró­bo­wała się po­ru­szyć, ale dło­nie były skost­niałe.

Rany bo­skie, co się dzieje… – Go­rącz­kowo sta­rała się zro­zu­mieć sy­tu­ację, w ja­kiej się zna­la­zła.

Kro­ple potu spły­wały po jej czole, a apa­ra­tura nie­mi­ło­sier­nie wrzesz­czała.

Ktoś wbiegł na salę i za­świe­cił świa­tło, które po­ra­ziło jej oczy.

– To nie­moż­liwe – wy­szep­tała pie­lę­gniarka. – Dok­tora we­zwij­cie! Szybko!

Co ta baba się tak drze? Le­ka­rza? Do kogo? – Kaja usi­ło­wała po­jąć, co się dzieje. Niech ktoś zdej­mie mi to coś z ust.

Le­karz pod­szedł do łóżka, pa­trząc w wiel­kie czarne oczy. Drżącą ręką zdjął z ust Kai ma­skę tle­nową. Od­czuła nie­sa­mo­witą ulgę.

– Jak… – Chry­piący głos le­dwo wy­do­był się z jej gar­dła.

– Nic nie mów. – Chciał po­wstrzy­mać jej za­pędy, ale ona nie miała za­miaru mil­czeć. Od­no­siła wra­że­nie, że strasz­nie długo nic nie mó­wiła.

– Jak mnie… – Prze­łknęła ślinę, która bar­dzo opor­nie prze­cho­dziła przez wy­su­szone gar­dło. – Jak mnie boli dupa – wy­du­kała wresz­cie, a na sali wpierw za­pa­dła ci­sza, a po­tem na­stą­pił wy­buch śmie­chu.

Naj­pierw ro­ze­śmiał się le­karz, po­tem do­łą­czyły do niego pie­lę­gniarki. Roz­le­gły się okla­ski.

– Imię? – za­py­tał z cie­ka­wo­ścią le­karz.

– Kaja – od­po­wie­działa au­to­ma­tycz­nie.

– Wiesz, ile masz lat?

– Osiem­na­ście. Do­stanę coś do pi­cia? – za­py­tała.

– Tak. – Le­karz oso­bi­ście po­dał jej ku­bek z wodą. – Tylko ostroż­nie. Mo­żesz mieć pro­blem z prze­ły­ka­niem.

Kaja naj­pierw zmo­czyła usta, po­tem wzięła łyk. Miała wra­że­nie, że to naj­cu­dow­niej­szy na­pój, jaki kie­dy­kol­wiek piła.

– Mo­żemy kon­ty­nu­ować? – za­py­tał, a ona kiw­nęła głową. – Masz ro­dzeń­stwo? – Le­karz py­tał, jakby nie do­wie­rzał temu, czego wła­śnie jest świad­kiem.

– Sio­strę i dwóch braci.

– Jak się czu­jesz?

Ja­kiś gry­mas prze­biegł przez jej twarz.

– Chyba nor­mal­nie – od­po­wie­działa w końcu.

Była po­twor­nie zmę­czona. Miała nie­od­parte wra­że­nie, że za­śnie, kiedy tylko le­karz się od­wróci.

– Już koń­czymy, Kaju, jesz­cze tylko ostat­nie py­ta­nie. – Dok­tor usiadł na skraju łóżka i spoj­rzał jej w oczy. – Czy pa­mię­tasz może, jak tu­taj tra­fi­łaś? – Py­ta­nie za­wi­sło w próżni. Męż­czy­zna bacz­nie ob­ser­wo­wał jej re­ak­cję.

Przy­mknęła po­wieki i zmarsz­czyła brwi, które nie­malże ze­tknęły się ze sobą na środku czoła. Wdech… wy­dech… wdech… wy­dech…

– Za­cho­ro­wa­łam, tak? – W jej gło­sie sły­chać było dez­orien­ta­cję. Wzrok bie­gał po twa­rzy le­ka­rza, kiedy cze­kała na od­po­wiedź.

– Od­pocz­nij, Kaju. Te­raz po­trze­bu­jesz tylko spo­koju.

Sen przy­szedł szybko i ogar­nął jej ciało. Otu­lił je bło­gim cie­płem i ja­kąś ja­sno­ścią. Było jej do­brze. Ci­cho, ale nie tak jak w ostat­nim cza­sie. Ta ci­sza była ko­jąca, przy­no­siła roz­luź­nie­nie i przy­jem­ność.

– Kaja, có­reczko.

Mama.Pod­nio­sła po­wieki. Za­uwa­żyła tylko si­niec pod pra­wym okiem i roz­ciętą wargę. Sen po­now­nie ją otu­lił.

Coś wi­siało nad jej głową. Czuła to. Otwo­rzyła sze­roko oczy, ale poza su­fi­tem ni­czego nie wi­działa. Kro­plówka de­li­kat­nie są­czyła zimny płyn w jej żyły. Na ścia­nie nad drzwiami ty­kał ze­gar, już zdą­żyła wczuć się w jego rytm. Ty­ka­nie w nocy wy­daje się gło­śniej­sze, a te­raz miała dziwne wra­że­nie, że ze­gar od­li­cza ten czas tylko dla niej.

Na co ja cho­ruję? – za­da­wała so­bie py­ta­nie, pa­trząc na cały sprzęt wo­kół.

Za­uwa­żyła już, że lewy ło­kieć był szyty. Za­sta­na­wiała się dla­czego, jed­nak za nic nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć.

Coś jest ina­czej – my­ślała, czu­jąc ja­kiś brak. Nie była w sta­nie okre­ślić, co to ta­kiego, ale coś było ina­czej.

– Jak się kró­lewna dzi­siaj czuje? – Py­ta­nie le­ka­rza wy­bu­dziło ją ze snu.

– Chcę wstać i je­stem głodna – po­wie­działa bez na­my­słu, a mina le­ka­rza tro­chę zbiła ją z tropu.

– Kaju, to chyba nie jest naj­lep­szy po­mysł – od­parł.

– Czy siu­sia­nie do worka i pu­sty żo­łą­dek to do­bry po­mysł? Chyba nie. Chcę iść zro­bić siu­siu i zjeść coś do­brego. Za­broni mi pan?

Nie wie­rzył. Po pro­stu nie wie­rzył.

– Po­cze­kaj. Po­zwól cho­ciaż pie­lę­gniarce usu­nąć cew­nik. – Spoj­rzał na nią i po­my­ślał, że gdyby była w sta­nie, to z pew­no­ścią za­strze­li­łaby go wzro­kiem.

– Skoro musi. – Jej ton nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń. Była zła, lecz w głębi serca mu­siała przy­znać, że zmę­czyła ją sama myśl o wsta­niu. Nie zdą­żyła na­wet za­re­je­stro­wać, czy pie­lę­gniarka wy­jęła cew­nik, bo ogar­nęła ją nie­opi­sana chęć snu.

Ko­bieta sie­działa przy łóżku, wpa­tru­jąc się w za­mknięte po­wieki Kai. Jej córka, która kilka mie­sięcy wcze­śniej ob­cho­dziła osiem­na­ste uro­dziny, była te­raz młodą, do­ro­słą ko­bietą. Upły­wa­jący czas wy­ostrzał de­li­katne rysy i ma­lo­wał co­raz pięk­niej­szy ob­raz. Kaja za­wsze była szczu­pła i wy­spor­to­wana. Tre­no­wała wy­trwale i sport do­da­wał lek­ko­ści jej ru­chom. A także uczył ją po­kory i cier­pli­wo­ści.

Po po­liczku ko­biety spły­nęła łza.

Te­raz Kaja była nie­zwy­kle drobna i wą­tła, spra­wiała wra­że­nie okruszka. Jakby te sześć­dzie­siąt trzy dni zmie­niły hardą dzie­wu­chę w nie­sa­mo­wi­cie de­li­katny puch.

– Mamo… – ode­zwała się Kaja ci­cho, nie­mal szep­tem, ale to wy­star­czyło, by matka ją usły­szała.