Bezdech - Anna Hebda - ebook
NOWOŚĆ

Bezdech ebook

Anna Hebda

5,0

80 osób interesuje się tą książką

Opis

Weź głęboki wdech i poczuj to.
Kaja to kobieta o wielkim sercu i równie ogromnej determinacji. Jej życie wypełnia praca, wychowywanie nastoletniej córki oraz pomoc uzależnionej młodzieży z ośrodka szkolno-wychowawczego. Zapracowała sobie na zaufanie, jakim obdarzyli ją ci młodzi ludzie. Ona nie ocenia. Ona rozumie. Wie, jak to jest żyć w mroku. Wie, czym jest lęk, który pozbawia tchu.
W środku nocy budzi ją telefon z ośrodka. Okazuje się, że Nel, jedna z wychowanek, postanowiła uciec. Zarówno dla Kai, jak i dla zagubionej nastolatki ta ucieczka jest początkiem nieprawdopodobnej podróży, której trasa prowadzi przez góry i doliny, a jej ścieżki zahaczają o wiele rozstajów. To podróż, w której trzeba mocno trzymać swoją towarzyszkę za rękę, żeby nie osunąć się w przepaść.
Czy będąc na ziemi, naprawdę można rozmawiać z aniołami? Czy da się oswoić lęki, które przejęły kontrolę nad życiem? I dlaczego Kaja od lat budzi się o 4:07?
Zanurz się w niezwykle poruszającej opowieści o miłości i stracie. W historii, w której teraźniejszość przeplata się z bolesną przeszłością. Bezdech to opowieść stworzona z doświadczeń. To również brutalna prawda o niedoskonałości ludzkiego umysłu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 473

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
FascynacjaKsiazkami

Nie oderwiesz się od lektury

🫧„Bezdech” zapiera dech w piersiach i skłania do refleksji nad życiem oraz aniołami czuwającymi przy nas dzięki którym jesteśmy silniejsi.To historia łamiącą wielokrotnie serce i pokazująca,że w trudnych chwilach nie warto się łamać.Trzeba twardo stąpać po ziemi,by wspierać się w chwilach słabości. Z pewnością całego serca polecam❤️
00

Popularność




Zo­stała mi po To­bie

pod­kowa na szczę­ście drew­niana

ramka ze zdję­ciem kręte szlaki gór­skie

i nie­wy­sch­nięty żalu ocean

Dla Da­wida – na za­wsze w moim sercu

Dźwięk te­le­fonu po­woli wdzie­rał się do umy­słu Kai. Po­wieki za nic nie chciały się unieść, za­nu­rzone w bło­gim sta­nie uśpie­nia.

Sy­gnał sta­wał się co­raz bar­dziej iry­tu­jący i co­raz bar­dziej na­tar­czywy.

– Kurwa mać… – wy­sy­czała przez zęby Kaja, nie­chęt­nie się­ga­jąc po apa­rat. – Halo.

– Obu­dzi­łem cię? – za­py­tał męż­czy­zna po dru­giej stro­nie.

– Nie, kurwa, bie­gam w środku nocy po domu, cze­ka­jąc, aż za­dzwo­nisz – po­in­for­mo­wała go z iry­ta­cją.

– Mamy pro­blem – od­parł, a jego od­po­wiedź wcale jej się nie spodo­bała.

– Za­dzwo­nisz kie­dyś z in­nym tek­stem? – za­py­tała Kaja, z tru­dem po­wstrzy­mu­jąc złość.

– Dasz się za­pro­sić na ko­la­cję ze śnia­da­niem? – za­drwił, na co Kaja za­ci­snęła pię­ści.

Pa­lant – po­my­ślała, szu­ka­jąc po omacku włącz­nika od lampki. Rzu­ciła okiem na ze­ga­rek. Była do­kład­nie pierw­sza czter­dzie­ści dwie.

– To jaki to pro­blem? – za­py­tała, prze­cie­ra­jąc oczy, choć ma­rzyła tylko o tym, by wró­cić do łóżka.

– Ta nowa, przy­wie­ziona w pią­tek, zwiała.

– Noż cho­lera ja­sna. – Kaja usia­dła wzbu­rzona na łóżku. – Za­brała coś ze sobą?

– Nie, nic. Wszystko zo­stało – od­parł męż­czy­zna.

– Kiedy się zo­rien­to­wa­li­ście? – za­py­tała, się­ga­jąc po spodnie i bluzę.

– O dwu­dzie­stej trze­ciej była jesz­cze w po­koju. Te­raz jej nie ma.

Kaja bły­ska­wicz­nie ana­li­zo­wała sy­tu­ację.

Czyli ucie­kła mię­dzy dwu­dzie­stą trze­cią a pierw­szą. Nie po­winna być da­leko – szybko oce­niła w my­ślach. Wy­szła z sy­pialni i de­li­kat­nie uchy­liła drzwi do po­koju Gai. Jej córka spała spo­koj­nie, wtu­lona w po­duszkę.

– Je­steś? – usły­szała nie­cier­pliwy głos w słu­chawce i ci­cho za­mknęła drzwi.

– Będę za pół go­dziny – od­po­wie­działa i roz­łą­czyła się. Po­tem dusz­kiem wy­piła szklankę wody i zo­sta­wiła wia­do­mość dla Gai:

Je­stem w ośrodku. Dzwoń w ra­zie czego. Ko­cham.

Chwy­ciła klu­czyki i wy­szła. Po­goda, jak na śro­dek lata, była iście je­sienna. Deszcz pa­dał gru­bymi kro­plami, głu­cho ude­rza­jąc o szyby sa­mo­chodu, a wy­cie­raczki nie na­dą­żały ze zbie­ra­niem wody, tylko roz­ma­zy­wały ob­raz.

Droga dłu­żyła się w nie­skoń­czo­ność. My­śli Kai sza­lały, pró­bo­wała zro­zu­mieć, jak ktoś mógł uciec z miej­sca, które miało być bez­pieczne.

Gdy do­tarła, na pod­jeź­dzie cze­kał już Adam, dy­rek­tor ośrodka. Kaja stała, pró­bu­jąc co­kol­wiek do­strzec, ale pa­da­jący deszcz to unie­moż­li­wiał. Ubra­nia szybko prze­mo­kły, a chłód po­wo­do­wał dresz­cze.

– Roz­ma­wia­li­ście z in­nymi dzie­cia­kami? – za­py­tała dy­rek­tora ośrodka.

– Nikt nic nie wie. Trzy­mała się z boku, od­kąd przy­je­chała. Zresztą czy­ta­łaś jej pa­piery i wiesz, że unika kon­taktu nie tylko z do­ro­słymi, ale także z ró­wie­śni­kami – od­parł męż­czy­zna.

Kaja od pierw­szego dnia, kiedy zo­ba­czyła dziew­czynę, czuła, że ta mała jest inna niż po­zo­stałe prze­by­wa­jące tu dzie­ciaki. Nie po­tra­fiła do­kład­nie po­wie­dzieć dla­czego. Być może to ta­jem­ni­czość Nel spra­wiała, że wy­róż­niała się spo­śród in­nych.

– Co za­mie­rzasz? – za­py­tał, spo­glą­da­jąc na nią spod pa­ra­sola.

– Po­szu­kać jej – od­po­wie­działa Kaja z de­ter­mi­na­cją.

– Po­trze­bu­jesz wspar­cia?

– Niech dwie osoby jadą na dwo­rzec, być może ja­kimś cu­dem się tam do­stała. Dwie niech spraw­dzą jesz­cze raz ośro­dek, a inne dwie…

– Nie mam na miej­scu tylu lu­dzi – prze­rwał jej obu­rzony.

– To ich, kurwa, spro­wadź. – Na­cią­gnęła kap­tur na głowę i ru­szyła w stronę sa­mo­chodu, oświe­tla­jąc so­bie drogę la­tarką.

– A ty do­kąd się wy­bie­rasz? – krzyk­nął za nią.

– Prze­jadę się po oko­licy, jak tra­fię na ja­kąś za­błą­kaną o tej po­rze du­szę, to za­py­tam, czy nie wi­działa mło­dej dziew­czyny. A ty, za­miast stać i się ga­pić, rusz się i też jej szu­kaj. Bez­czyn­ność do ni­czego nie pro­wa­dzi.

Kaja po­czuła zna­jome na­pię­cie w karku. Taka po­goda bu­dziła w niej uśpione traumy, a poza tym ko­bieta zda­wała so­bie sprawę, że utrudni też po­szu­ki­wa­nia dziew­czyny. Z roz­my­ślań wy­rwał ją dźwięk sy­gna­li­zu­jący ni­ski po­ziom pa­liwa.

– Niech to cho­lera weź­mie! – krzyk­nęła sama do sie­bie. – Nie miało kiedy się za­świe­cić, tylko aku­rat te­raz!

Ner­wowo prze­je­chała kilka ki­lo­me­trów i skrę­ciła na naj­bliż­szą sta­cję ben­zy­nową. Tan­ku­jąc sa­mo­chód, ką­tem oka za­uwa­żyła trzech mło­dych lu­dzi za ro­giem bu­dynku. Nie mieli wię­cej niż po szes­na­ście lat. Stali, roz­glą­da­jąc się bacz­nie i roz­ma­wia­jąc ze sobą. Prze­czu­cie rzadko za­wo­dziło ją w ta­kich sy­tu­acjach. Do chłop­ców pod­je­chał czarny mer­ce­des. Tak jak się spo­dzie­wała, przy­ciem­niona szyba zje­chała w dół i na­stą­piła wy­miana ko­pert. Kaja ro­zej­rzała się do­okoła. Oprócz niej, tych chłop­ców i pra­cow­ni­ków sta­cji ni­kogo nie było. Dawno już za­tan­ko­wała, ale na­dal trzy­mała w ręku pi­sto­let od dys­try­bu­tora. Szyba się za­su­nęła i sa­mo­chód od­je­chał. Chłopcy za­częli się kłó­cić mię­dzy sobą. Naj­niż­szy usiadł na kra­węż­niku. Odło­żyła pi­sto­let i wol­nym kro­kiem ru­szyła w ich kie­runku.

– Cześć – po­wie­działa neu­tral­nie.

Wszy­scy na nią spoj­rzeli, go­towi do ataku albo ucieczki.

– A pani czego chce? – za­py­tał je­den z nich.

– Szu­kam pew­nej dziew­czyny – od­parła.

Naj­wyż­szy z nich trzy­mał ręce głę­boko w kie­szeni. Jego oczy zdra­dzały, że to nie był jego pierw­szy raz. Drżąca po­wieka i pot na czole wska­zy­wały, że jest na gło­dzie.

– Jak wi­dać, żad­nej dziew­czyny tu nie ma – od­burk­nął i zbli­żył się do niej na od­le­głość kilku cen­ty­me­trów. – Niech pani stąd grzecz­nie spier­dala, do­póki je­stem cier­pliwy.

– A je­śli nie mam za­miaru? – za­py­tała, nie spusz­cza­jąc z niego wzroku.

Chło­pak gwał­tow­nie chwy­cił ją za bluzę. Jed­nym szyb­kim ru­chem wy­krę­ciła mu ra­mię do tyłu i po­ło­żyła go na ziemi, ko­la­nem do­ci­ska­jąc jego plecy.

– Co jest, kurwa… – Chło­pak szar­pał się.

– Grzecz­nie py­ta­łam o dziew­czynę, ale skoro już prze­szli­śmy do kon­taktu cie­le­snego, to po­zwolę so­bie się­gnąć do two­jej kie­szeni.

Dwaj to­wa­rzy­sze chło­paka byli w to­tal­nym szoku. Kaja wy­jęła cztery to­rebki bia­łego proszku i scho­wała je do wła­snej kie­szeni.

– Wiesz, do czego to, kurwa, pro­wa­dzi? – za­py­tała, po­chy­la­jąc się do jego ucha. – Do śmierci. Do pier­do­lo­nej ot­chłani uza­leż­nie­nia i drogi przez mękę. Naj­pierw daje frajdę, a po­tem za­pier­doli ci ży­cie wiecz­nym gło­dem. – Po­pa­trzyła na po­zo­sta­łych. – Wy­no­cha mi stąd. I że­bym ni­gdy wię­cej was tu nie wi­działa.

Pod­nio­sła się, trzy­ma­jąc chło­paka za ra­mię. Stał tam wście­kły i prze­stra­szony za­ra­zem. Spoj­rzała na jego siną twarz, pod­krą­żone oczy i spierzch­nięte usta.

– Patrz na mnie. Py­ta­łam o dziew­czynę. Bru­netka, wy­soka, szczu­pła. Nie wi­dzia­łeś, żeby się tu­taj krę­ciła?

Chło­pak sku­lił się w so­bie.

– Jedna taka… obłą­kana… wy­bie­gła z lasu, a po­tem z po­wro­tem do niego wbie­gła.

Kaja po­czuła przy­spie­szone bi­cie serca. Miała na­dzieję, że to ślad, na który cze­kała.

– Gdzie do­kład­nie? – za­py­tała i ści­snęła jego ra­mię moc­niej.

– Przy skrę­cie na wia­dukt – od­parł, nie pa­trząc jej w oczy. – Pu­ścisz mnie?

Kaja spoj­rzała na niego z mie­szanką współ­czu­cia i de­ter­mi­na­cji.

– Pusz­czę, ale naj­pierw coś ci po­wiem: wi­dzia­łam i sły­sza­łam jęki lu­dzi na gło­dzie. Po­gry­zione do krwi pię­ści i od­da­wa­nie mo­czu pod sie­bie. Wi­dzia­łam, jak na­łóg ściąga lu­dzi w cze­lu­ści pie­kiel­nego bólu. Nie daj so­bie tego zro­bić. Masz jesz­cze szansę, a jak po­stą­pisz, to już twój wy­bór. – Po­pa­trzyła mu w oczy. Miały w so­bie coś, co mó­wiło o we­wnętrz­nej walce. Pu­ściła jego ra­mię.

Spoj­rzała w kie­runku lasu i nie­wiele my­śląc, ru­szyła przed sie­bie. Zimne kro­ple desz­czu sma­gały jej twarz, ale nie za­trzy­mała się. W jej gło­wie kieł­ko­wała na­dzieja, która pchała ją na­przód.

– Obyś miała na­prawdę ważny po­wód, by cią­gać mnie w taką noc po le­sie, pa­nienko Nel.

Szybki marsz bar­dzo zmę­czył ucie­ki­nierkę. Nel była uparta; je­dyną rze­czą, któ­rej pra­gnęła, było uciec jak naj­da­lej od ośrodka. Nie czuła się tam źle – opie­ku­no­wie byli mili, a cie­płe je­dze­nie prze­ma­wiało za tym, aby zo­stać, jed­nak ona nie po­tra­fiła się od­na­leźć w tłu­mie. Co­raz wię­cej mło­dzieży tra­fiało do ośrodka, co ją przy­tła­czało. Tłum spra­wiał, że du­siła się w so­bie, po­zba­wiał ją sił i wpę­dzał w co­raz więk­sze wy­co­fa­nie. Nie umiała się otwo­rzyć na in­nych. Roz­ma­wiała wy­łącz­nie z jedną dziew­czyną – tą, z którą dzie­liła po­kój.

Tylko Kaja cię zro­zu­mie. Ona słu­cha, nie oce­nia. Po pro­stu jest – po­cie­szała się w my­ślach, przy­po­mi­na­jąc so­bie słowa ko­le­żanki z po­koju. Dla­tego za­mie­rzała ją od­na­leźć. Po­trze­bo­wała tego. Roz­mowy i zro­zu­mie­nia.

Deszcz prze­cie­kał przez li­ście drzew i co­raz bar­dziej mo­czył jej ubra­nie. Była już wy­czer­pana. Ob­raz przed nią za­czął się roz­ma­zy­wać, ale zda­wało jej się, że gdzieś w od­dali wi­dzi prze­bły­ski świa­tła. Jej nogi po­ru­szały się co­raz wol­niej, co chwilę wy­ra­stały przed nią nowe ga­łę­zie, po­ty­kała się i śli­zgała na mo­krym pod­łożu. Czuła się śmier­tel­nie zmę­czona tym mar­szem, a co naj­gor­sze, zu­peł­nie stra­ciła orien­ta­cję, gdzie się znaj­duje. Miała wra­że­nie, że kręci się w kółko.

– Pa­nienka ma za­miar da­leko ucie­kać? – Czyjś głos do­biegł do jej uszu. Za­trzy­mała się, jej serce za­częło wa­lić jak sza­lone. Oba­wiała się, że za chwilę ze­mdleje.

Jej ciało spa­ra­li­żo­wał strach, gdy do­strze­gła przed sobą po­stać w kap­tu­rze, oświe­tloną ja­snym świa­tłem la­tarki. Nie wie­działa, czy krzy­czeć, czy ucie­kać. Je­dyne, co przy­szło jej do głowy, to płacz – de­spe­racki, prze­ra­ża­jący płacz, który roz­ry­wał jej wnętrz­no­ści. Upa­dła na ko­lana.

– Spo­koj­nie. – Ko­bieta po­chy­liła się i mocno ob­jęła ją ra­mio­nami. – To ja, Kaja. Spójrz na mnie. Po­mogę ci, je­śli tylko mi za­ufasz i na to po­zwo­lisz – po­wie­działa, a Nel po­twier­dza­jąco po­ki­wała głową.

Kaja po­czuła cie­pło, które roz­pły­nęło się w jej wnę­trzu, gdy Nel wtu­liła się w jej ra­miona. To nie był czas na py­ta­nia, ale na dzia­ła­nie. Dziew­czyna po­trze­bo­wała te­raz tylko jej obec­no­ści.

rozdział pierwszy

A w oczach

sie­dem grze­chów nie­win­nych

po ósme tę­sk­nota

łaj­daczka ciem­nych ulic na­szych my­śli

2021 rok

– Wie­rzysz w anioły? – za­py­tała ci­cho Nel, spo­glą­da­jąc na Kaję za­pa­trzoną w na­gro­bek.

Wiatr po­wie­wał de­li­kat­nie wo­kół nich, jakby tań­czył mię­dzy chmu­rami. Nel wy­da­wało się, że na każ­dej z tych chmur sie­dzi anioł. Kaja na­brała po­wie­trza w płuca, od­gar­nęła włosy z czoła i spoj­rzała na dziew­czynę z de­li­kat­nym uśmie­chem.

– Wie­rzę w lu­dzi, w do­bro i cie­pło, które no­szą w so­bie i które dają dru­giemu czło­wie­kowi. W ich wro­dzoną ła­god­ność i serce. W to, że obec­ność może być szczę­ściem i da­wać szczę­ście. Obu­stronne. Anioły są w nas. W to wie­rzę, Nel.

Ciemne źre­nice Kai kryły nie­skoń­czoną głę­bię. Ka­skada rzęs nada­wała jej spoj­rze­niu czaru. Oczy błysz­czały na­wil­żone za­gu­bioną łzą. A może wspo­mnie­niem. Za­my­śle­niem.

– A ty wie­rzysz? – Kaja ła­god­nie spoj­rzała Nel pro­sto w oczy, sta­ra­jąc się prze­bić przez sko­rupę nie­pew­no­ści.

– Nie wiem… Chyba żad­nego jesz­cze nie spo­tka­łam. Na­wet nie mam po­ję­cia, gdzie mo­gła­bym go szu­kać.

– W so­bie – po­wie­działa Kaja prze­ko­nu­jąco.

– W so­bie… no co ty? Mó­wisz, jak­byś ży­cia nie znała. – Nel spoj­rzała na nią z nie­do­wie­rza­niem.

– Ży­cia trzeba się uczyć. – Kaja uśmiech­nęła się lekko. – Bez­u­stan­nie, co­dzien­nie, Nel. Nikt go nie zna. Nikt nie wie, co przy­nie­sie. Jak ju­tro za­pach­nie, czym po­sma­kuje, jaki bę­dzie miało ko­lor. Nikt nie zna ju­tra, ja też nie. Wciąż się uczę, że każda po­dróż to walka, ale nie znam lep­szej drogi do sa­mej sie­bie, niż tylko przez to przejść.

Nel po­pa­trzyła na Kaję.

– Ty je­steś anio­łem – wy­szep­tała dziew­czyna. – Ty nim na­prawdę je­steś…

– Jak­byś zga­dła. W to­rebce no­szę skrzy­dła, a do her­baty wsy­puję ma­giczny pył.

Kaja ro­ze­śmiała się ser­decz­nie, wi­dząc minę dziew­czyny. Ta mała była inna. Za­gu­biona, zbun­to­wana, jakby tylko cze­kała na mo­ment, w któ­rym ja­kiś im­puls każe jej ucie­kać. Rę­kawy bluzy na­cią­gnięte na dło­nie w cie­pły dzień mo­głyby su­ge­ro­wać ner­wo­wość, Kaja jed­nak była pewna, że skry­wają bli­zny na przed­ra­mio­nach. Roz­bie­gany nie­ustan­nie wzrok, który lu­stro­wał oto­cze­nie, zdra­dzał, że Nel jest na kra­wę­dzi. Jakby ocze­ki­wała, że zza za­krętu wy­sko­czy po­twór. Trauma. Ja­kiś nie­wi­dzialny go­łym okiem gnom, sie­dzący głę­boko pod skórą.

– A tak po­waż­nie, to nie, nie je­stem anio­łem. Je­stem „upra­wiaczką” do­bra – za­koń­czyła roz­mowę Kaja i spu­ściła wzrok. Po jej po­liczku spły­nęła po­je­dyn­cza łza, która po­cząt­kowo tań­czyła na li­nii szczęki, by za­koń­czyć po­dróż, spa­da­jąc na zimną płytę na­grobka.

Kaja po­chy­liła się bar­dziej i z czu­ło­ścią do­tknęła zdję­cia umiesz­czo­nego na po­mniku. Za­wsze tak ro­biła. Po­tem po­pra­wiła jesz­cze kwiaty w wa­zo­nie i za­pa­liła zni­cze. Miej­sce to spo­wi­jała tak gę­sta, na­ma­calna ci­sza, że Nel miała wra­że­nie, iż na­wet owady la­tają w zwol­nio­nym tem­pie.

– Chodźmy, ży­cie jest piękne, a ja ci to po­każę – po­wie­działa na­gle Kaja.

– Te­raz? – Nel nie kryła zdzi­wie­nia.

– Nie znam lep­szej pory na wszystko niż wła­śnie te­raz. – Kaja ru­szyła przed sie­bie, zo­sta­wia­jąc z tyłu za­sko­czoną Nel.

– Te­raz, no ja­sne! Prze­cież te­raz to do­bry czas, naj­lep­szy – ma­ru­dziła pod no­sem dziew­czyna, pró­bu­jąc na­dą­żyć za szyb­kim kro­kiem Kai.

– Czas na nas nie po­czeka. Czas ma dla nas czas wła­śnie te­raz – do­dała ta­jem­ni­czo Kaja, zmie­rza­jąc do sa­mo­chodu.

Nel, nie za­sta­na­wia­jąc się już dłu­żej, przy­spie­szyła kroku, by nie zo­sta­wać w tyle.

Kaja płyn­nie pro­wa­dziła sa­mo­chód. Słońce prze­bi­jało się przez ko­rony drzew, rzu­ca­jąc nie­zwy­kłe cie­nie, ja­kie można zo­ba­czyć tylko w snach. Nel, za­uro­czona oto­cze­niem, nie mo­gła ode­rwać wzroku od zmie­nia­ją­cego się kra­jo­brazu.

– Miesz­kasz w tej oko­licy? – za­py­tała, za­pa­trzona w wi­dok za oknem.

– Nie. Tu­taj zja­dam małe dziew­czynki – od­parła żar­to­bli­wie Kaja, nie od­ry­wa­jąc wzroku od drogi.

– Bar­dzo śmieszne.

– Wi­dzisz, kiedy ży­jesz w zgiełku, w cią­głym ru­chu, gdzie wszystko dzieje się szybko, po cza­sie pra­gniesz tylko spo­koju i ci­szy. I wła­śnie do mo­jej ci­szy cię wiozę. – Spoj­rzała na Nel. Tak jak prze­wi­dy­wała, dziew­czyna była ocza­ro­wana. – No, księż­niczko, je­ste­śmy na miej­scu.

Po go­dzi­nie jazdy Kaja zga­siła sil­nik i wy­sia­dła z sa­mo­chodu.

– Ja­sna cho­lera! – Zdu­miona Nel nie ukry­wała za­chwytu.

– Uwa­żaj na słowa.

– Prze­pra­szam, ale to jest po pro­stu nie­moż­liwe, masz dom na końcu świata. Ale tu pięk­nie!

Nel za­trzy­mała się na środku pod­jazdu. Z pra­wej strony rząd wrzo­sów mie­nił się wszyst­kimi ko­lo­rami fio­letu. Zda­wało się, że wróżki po­sy­pały ro­śliny ma­gicz­nym py­łem. Ich aro­mat do­ty­kał naj­czul­szych miejsc w noz­drzach. Po le­wej stro­nie ro­sły cy­pry­siki. Na­wet z tej od­le­gło­ści Nel czuła ich orzeź­wia­jący za­pach. De­li­katny i sub­telny.

– Kaju, tu jest nie­sa­mo­wi­cie! I tak ci­cho, że aż boję się od­dy­chać, żeby nie zmą­cić tej ci­szy.

– I to wła­śnie tu jest mi naj­le­piej. To moja ci­sza, moje niebo. To mój dom. – Kaja uczy­niła za­pra­sza­jący gest w kie­runku drzwi. – Za­pra­szam cię do środka.

– Nel – Kaja wy­rwała dziew­czynę z za­my­śle­nia – her­bata dla cie­bie. Tu masz cu­kier trzci­nowy i sło­dzik. Chyba że wo­lisz miód?

– Piję gorzką.

Nel ze­sko­czyła z krze­sła. Kaja pa­trzyła na nią uważ­nie. Strach i trauma, które do­strze­gła u niej wcze­śniej, na­dal były wi­doczne. Drże­nie dłoni, roz­bie­gany wzrok, na­pięte ra­miona. Aż za do­brze znała to z au­top­sji.

– Chodźmy do sa­lonu. Tam bę­dzie nam naj­wy­god­niej.

Go­spo­dyni wzięła kubki i ru­szyła w stronę drzwi, a dziew­czyna po­dą­żyła za nią, roz­glą­da­jąc się po wnę­trzu. Dom miał nie­sa­mo­wity kli­mat, i nie cho­dziło tylko o wy­strój. Kaja nie prze­sa­dzała – czuło się tu­taj spo­kój, ra­dość i ci­szę. Na ścia­nach wi­siały zdję­cia ko­biety z młodą dziew­czyną.

– Masz córkę? – za­py­tała Nel, przy­glą­da­jąc się fo­to­gra­fiom.

– Tak, to Gaja, jest od cie­bie nie­wiele młod­sza. Jest te­raz na obo­zie bok­ser­skim.

– Faj­nie – stwier­dziła dziew­czyna z nutką żalu w gło­sie. Te zdję­cia uświa­do­miły jej, jak bar­dzo ona i Gaja się róż­nią.

– Nie stój tak, sia­daj, gdzie chcesz.

– Tu­taj jest tak ma­gicz­nie, wiesz?

– Cie­szę się, że ci się po­doba. – Kaja uśmiech­nęła się. Wie­działa, jak istotne jest, by Nel po­czuła się tu bez­piecz­nie, by mo­gła od­na­leźć skra­wek swo­jego szczę­ścia.

Nel usia­dła w fo­telu, trzy­ma­jąc ku­bek w oby­dwu dło­niach. Bluzę na­cią­gnęła mocno na ko­lana. Wy­da­wała się tak ma­leńka i kru­cha.

– Wiesz, tu­taj nie mu­szę oba­wiać się nocy ani swo­ich sza­lo­nych de­mo­nów, ani tego, że zło przej­dzie przez próg, bo zwy­czaj­nie mu na to nie po­zwa­lam.

– Mam wra­że­nie, że świat to zło. Ży­cie to zło – wy­szep­tała Nel le­d­wie sły­szal­nie. Wpa­try­wała się w ku­bek, zda­wało się, że wzro­kiem pró­buje wy­pa­lić w nim dziurę.

– Świat nie jest zły. Nie jest. Tylko daje nam nie­koń­czące się lek­cje. Dla­tego lu­dzi trzeba ostroż­nie wpusz­czać do swo­jego ży­cia, w swoje cztery ściany. Wy­bie­rać roz­sąd­nie, aby nie bru­dzić się bło­tem przy­krych słów albo gliną rzu­caną w twarz. I naj­waż­niej­sze: nie pod­le­wać ro­ślin, które już umie­rają od ko­rze­nia. Ro­zu­miesz? – za­koń­czyła Kaja i przy­glą­dała się dziew­czy­nie.

Nel pa­trzyła za okno, pró­bu­jąc uciec przed za­le­wa­ją­cymi ją wspo­mnie­niami. Jej nie­bie­skie oczy się za­szkliły, a serce szybko pom­po­wało krew. Pod po­wie­kami znów za­częły ska­kać ob­razy, wy­świe­tlane jak kiep­ski film, kadr po ka­drze. Łzy po­cie­kły jej stru­mie­niem po po­liczku, a spazm wstrzą­sał jej de­li­kat­nym cia­łem.

Kaja po­de­szła i oto­czyła dziew­czynę ra­mie­niem. Czuła strach bi­jący przez jej skórę. Na­ma­cal­nie od­czu­wała każdą drza­zgę w sercu tej ma­łej.

– Ży­cie płata fi­gle – za­częła. – Los po­trafi wiele za­brać. Wy­wier­cić dziurę w gło­wie i w brzu­chu. Prze­wier­cić świat na wy­lot. Znam to, wiem, jak gry­zie tę­sk­nota, jak pach­nie wstyd i jak sma­kują łzy du­szy. Wiem, jak bar­dzo lęk szar­pie za włosy, ale obie­cuję ci, że je­śli bę­dziesz tego chciała, to i to­bie za­czną wy­ra­stać skrzy­dła. Tylko mu­sisz wie­rzyć. W sie­bie naj­bar­dziej – do­koń­czyła i moc­niej przy­tu­liła Nel.

W ko­minku trza­skało drewno. Pło­mie­nie tań­czyły, jakby na­wo­ły­wały do wpa­try­wa­nia się w nie bez końca. Jed­no­cze­śnie od­da­wały po­miesz­cze­niu swój blask i cie­pło. Mimo wszystko Nel po­czuła na­gle coś dziw­nego. Ja­kieś na­pię­cie w żo­łądku i nie­przy­jemny ucisk w klatce pier­sio­wej.

– Mu­szę już iść – rzu­ciła, wsta­jąc szybko.

– Do­kąd masz za­miar uciec tym ra­zem? – Py­ta­nie Kai ją za­trzy­mało. – To chyba twoje hobby. Ucie­kasz z domu, po­tem z ośrodka, te­raz stąd. Przed kim?

Za­pa­no­wała ci­sza. Nel za­kryła twarz dłońmi. Każde słowo Kai tra­fiało w punkt, któ­rego wcze­śniej nikt inny nie do­tknął.

– Ucie­kasz przed sobą, Nel. A to naj­gor­sze, co mo­żesz zro­bić. Nie wal­czysz o sie­bie. Pod­da­jesz się, gdy za­czy­nają się pro­blemy.

– Nie mam siły już wal­czyć! To nic nie daje! Ro­zu­miesz? Nic! – Dziew­czynę ogar­nęła złość. – Nic o mnie nie wiesz, więc prze­stań opo­wia­dać te swoje hi­sto­rie. – Od­wró­ciła się gwał­tow­nie i do niej po­de­szła.

– Za­miast za­ak­cep­to­wać prze­szłość, ty się jej wy­pie­rasz, a czy tego chcesz, czy nie, to twoje ży­cie. To ty, Nel – od­parła Kaja ze spo­ko­jem.

– To mnie nisz­czy, zjada. Nie masz zie­lo­nego po­ję­cia, jak to wy­gląda. – Dziew­czyna czuła na­pię­cie w każ­dym mię­śniu twa­rzy. – Czego ty ode mnie chcesz!? – wrza­snęła. – Dla­czego, do ja­snej cho­lery, nie zo­sta­wisz mnie w spo­koju? Nie odej­dziesz jak wszy­scy?

– Bo w cie­bie wie­rzę. Bo wie­rzę, że ze wszyst­kiego jest wyj­ście. Bo wie­rzę, że nie­za­leż­nie od tego, ile złego nas spo­tka, do­bro za­wsze zwy­cięża. – Kaja po­ło­żyła dłoń na ra­mie­niu dziew­czyny. – No­sisz to w so­bie. Tylko chwi­lowo zga­sło, ale żar w twoim sercu wciąż się tli. Ja wie­rzę, te­raz jesz­cze ty mu­sisz uwie­rzyć.

Stały tak przez chwilę, pa­trząc so­bie w oczy. Kaja cier­pli­wie cze­kała na ruch Nel.

– Je­stem zmę­czona – wy­szep­tała w końcu dziew­czyna.

– Ro­zu­miem i jest mi bar­dzo przy­kro, że przez to prze­cho­dzisz, ale in­nej drogi nie ma. Żeby dojść do ja­sno­ści, trzeba mi­nąć mrok. Ot­chłań. Trzeba to przejść. Trzeba przez to prze­brnąć.

– Tak bar­dzo się boję.

– Ja też, Nel. Każ­dego dnia od nowa boję się tego, co przede mną. Boję się tak jak ty. Cho­ciaż dziś już wiem, że skła­dam się z cha­osu, traum, pa­ra­noi i lę­ków. Z tego, co było wcze­śniej, i z tego, co te­raz. Kie­dyś wal­czy­łam z prze­szło­ścią, bro­ni­łam się. – Ode­tchnęła głę­boko. – Tak było, ale dziś przy­tu­lam każdą z tych chwil. Przy­tu­lam i ro­zu­miem. Ak­cep­tuję sie­bie z nimi. Cza­sem się gu­bię, błą­dzę, ale się nie pod­daję. Bo bar­dzo chcę żyć. A je­śli cze­goś chcesz, to mo­żesz i po­tra­fisz. – Kaja gła­skała ciemne włosy opa­da­jące na plecy Nel. Czuła pa­ra­li­żu­jący ją strach. Ta mała nie za­słu­gi­wała na to, by przez to prze­cho­dzić. Ni­czym nie za­wi­niła. Była śmier­tel­nie sa­motna i za­gu­biona. – Już do­brze, Nel. Chodź, przy­go­to­wa­łam dla cie­bie łóżko. Wy­śpij się, a ju­tro za­biorę cię tam, gdzie wol­ność przy­nosi spo­kój.

rozdział drugi

Ży­cie nie za­czeka

dla­tego nie za­trzy­muj

na siłę wska­zó­wek

po pro­stu idź

bie­gnij

uwierz

2021 rok

– Wsta­jemy, śpiąca kró­lewno. – Kaja za­pa­liła świa­tło, roz­pra­sza­jąc ciem­ność.

– Ja pier­dzielę, jest śro­dek nocy. Ni­g­dzie nie wstaję… – wy­mru­czała Nel za­spa­nym gło­sem, mru­żąc po­wieki.

– Bu­dzę cię, bo za­bie­ram cię na prze­jażdżkę. Za­po­mnia­łaś? A poza tym to nie śro­dek nocy, tylko wcze­sny ra­nek. Wsta­waj, i to już! – od­parła sta­now­czo Kaja.

– Ni­g­dzie nie jadę. To ja­kieś tor­tury. – Dziew­czyna na­cią­gnęła koł­drę na głowę.

– Ko­le­żanko, chyba się za­po­mi­nasz. – Kaja jed­nym ru­chem ze­rwała z niej koł­drę. – Masz dwa wyj­ścia: albo wsta­jesz i je­dziesz ze mną, albo wsta­jesz i za­wożę cię do ośrodka. Tak czy siak, i tak wsta­jesz. Wy­bór na­leży do cie­bie. Na fo­telu przy­go­to­wa­łam ci ubra­nie, po­winno pa­so­wać. Masz dzie­sięć mi­nut.

Bez dal­szych wy­ja­śnień Kaja wy­szła z po­koju, zo­sta­wia­jąc Nel w szoku. Dziew­czyna za­mknęła oczy, pró­bu­jąc ze­brać my­śli. Ośro­dek? Nie. Za żadne skarby – po­my­ślała w du­chu. Prze­cią­gnęła się i usia­dła na łóżku. Wciąż za­spana, pra­wie po omacku się­gnęła po ciu­chy i już po chwili ubrana wy­szła z po­koju. Za­pach świeżo zmie­lo­nej kawy za­pra­szał do kuchni. I coś jesz­cze. Coś, co spra­wiło, że na­gle za­sty­gła. Na­le­śniki. Za­pach w mgnie­niu oka przy­wo­łał wspo­mnie­nie:

Tata stoi przy ku­chence w śmiesz­nym far­tuszku i nuci pod no­sem Be­atle­sów. Ona, sze­ścio­let­nia, udaje, że nuci ra­zem z nim, nie może się do­cze­kać ko­lej­nej por­cji. I ten za­pach. Wła­śnie ten. Cie­płe cia­sto po­sma­ro­wane dże­mem tru­skaw­ko­wym.

Po­czuła skurcz w żo­łądku. Nie wie­działa, czy z głodu, czy ra­czej z tę­sk­noty. We­szła do kuchni i sta­nęła przy wy­spie. Za­uwa­żyła, że co­kol­wiek Kaja robi, jej ru­chy są nie­by­wale płynne. Jakby tań­czyła. W ogóle cały ten dom był ma­giczny ni­czym za­cza­ro­wany ogród. Wcho­dzisz przez furtkę i ciach – je­steś w raju.

– Smacz­nego – rze­kła Kaja, wy­ry­wa­jąc ją z za­my­śle­nia.

– Smacz­nego – od­po­wie­działa dziew­czyna i spoj­rzała za okno.

Na ze­wnątrz był mrok, a ona miała w gło­wie to­talny chaos. Tak jakby ktoś prze­krę­cał za­pad­nie. Przez mo­ment pla­no­wała ucieczkę z tego miej­sca, ale na­wet nie wie­działa, gdzie jest. Po dro­dze wi­działa za­le­d­wie kilka do­mów. Do ośrodka nie wróci. Nie i już. Ko­niec. Kropka.

– Do­kąd mnie za­bie­rasz? – za­py­tała.

Kaja za­trzy­mała ku­bek przy ustach. Za­gu­bie­nie, nie­pew­ność i lęk wy­zie­rały z nie­bie­skich oczu Nel, wo­ła­jąc o po­moc. O zro­zu­mie­nie.

– Wi­dzę, że pod­ję­łaś de­cy­zję. Świet­nie! Za­jęło ci to dłu­żej niż dzie­sięć mi­nut, dla­tego te­raz już kończ i się zbie­ramy. – Kaja uśmiech­nęła się lekko. – Mo­żesz się prze­spać po dro­dze. Przed nami około dwóch go­dzin jazdy, więc zdą­żysz od­po­cząć. A na miej­scu zo­ba­czysz niebo. Moje niebo.

Kaja wstała i po­zbie­rała na­czy­nia. Wi­działa ką­tem oka, że Nel ze­sko­czyła z krze­sła.

– W ko­ry­ta­rzu obok ple­caka stoją buty. Spraw­dzi­łam, będą pa­so­wać. Je­śli mo­żesz, weź ple­cak i za­nieś do sa­mo­chodu, jest otwarty – po­pro­siła.

Nel przez chwilę stała, przy­glą­da­jąc się ru­chom ko­biety. My­ślami była gdzie in­dziej. Smak i za­pach na­le­śni­ków przy­wo­łały tę­sk­notę i przy­po­mniały jej o domu, któ­rego tak bar­dzo pra­gnęła. Gwał­tow­nie po­de­szła i ob­jęła Kaję w pa­sie.

– Dzię­kuję – rzu­ciła szybko, a po­tem od­wró­ciła się i wy­szła.

Kaja znie­ru­cho­miała, nie spo­dzie­wała się ta­kiego ob­rotu sprawy. Są­dziła, że Nel bę­dzie na­bur­mu­szona i ob­ra­żona. Bę­dzie się wy­kłó­cać, rzu­cać cho­le­rami czy inną za­razą. Albo każe się za­wieźć do ośrodka.

Nie po­zwolę ci zo­stać na dnie, Nel. Nie po­zwolę – po­my­ślała i skie­ro­wała się do wyj­ścia.

Droga wy­da­wała się nie­mi­ło­sier­nie długa. Kaja pro­wa­dziła sa­mo­chód, co ja­kiś czas spo­glą­da­jąc na przy­sy­pia­jącą dziew­czynę. Ci­szę prze­ry­wał je­dy­nie lekki szum kół su­ną­cych po as­fal­cie. W pew­nym mo­men­cie Kaja za­uwa­żyła, że twarz Nel przy­biera dziwny wy­raz, a ona sama mam­ro­cze nie­wy­raź­nie. Ko­bieta za­par­ko­wała na naj­bliż­szym zjeź­dzie i za­częła ją bu­dzić.

– Nel, Nel, to tylko sen. Obudź się. – Głos Kai do­cho­dził do dziew­czyny jakby z za­świa­tów.

Mama, bu­telki, głos Kai, tata, we­sołe mia­steczko, po­grzeb.

Ob­razy ma­ja­czyły jej przed oczami, zle­wa­jąc się w je­den prze­ra­ża­jący film. Ze­rwała się z krzy­kiem.

– Od­dy­chaj. To tylko sen. Nic ci nie grozi. – Opie­kunka pró­bo­wała po­wstrzy­mać atak pa­niki. – Nel, po­patrz na mnie. Je­stem przy to­bie. To tylko sen.

Kaja przy­glą­dała się roz­trzę­sio­nej dziew­czy­nie. Sły­szała, jak szybko od­dy­cha, i nie­malże czuła w po­wie­trzu za­pach stra­chu. Nie­wy­po­wie­dziany lęk. Po­dała Nel wodę.

– Po­móż mi. Pro­szę. – Głos dziew­czyny wi­bro­wał Kai w uszach i wra­cał do niej po­tem wie­lo­krot­nie. Te­raz po­czuła gę­sią skórkę, dreszcz wzdłuż krę­go­słupa i kro­ple potu.

– Ja mogę ci tylko po­ka­zać, jak sama to zro­bi­łam. Reszta za­leży od cie­bie. Po­mogę ci, nie zo­sta­wię cię. Ro­zu­miesz? – za­py­tała, a Nel po­ki­wała głową. – Wszystko ci po­każę, mała. Obie­cuję. I cie­szę się, że po­pro­si­łaś o po­moc. To naj­waż­niej­sze.

Nel pa­trzyła przez szybę. Słowa Kai od­bi­jały się echem w jej uszach. Czuła pod skórą, że to, co zo­ba­czy ser­cem, nie bę­dzie ła­twe. Do­sko­nale zda­wała so­bie sprawę, że in­nej drogi już nie ma – albo za­pad­nie w wieczny mrok, albo za­cznie się wy­grze­by­wać z tego ba­gna. Wy­czer­pała wszyst­kie swoje po­my­sły. Od bólu cie­le­snego, za­da­wa­nego starą ży­letką w ła­zience, po dragi ku­pione za kra­dzione pie­nią­dze. Nie po­mo­gły ucieczka z domu, spa­nie na dworcu ani po­byt w ośrodku. Nic nie było w sta­nie za­głu­szyć tego głosu w gło­wie, szep­czą­cego o wiel­kiej pu­stce. Stą­pała po cien­kiej li­nie roz­wie­szo­nej nad prze­pa­ścią, jakby coś nie­wi­dzial­nego trzy­mało ją cią­gle za krtań i za­ci­skało chwyt za każ­dym ra­zem, gdy pró­bo­wała co­kol­wiek zmie­nić. Jej szes­na­sto­let­nie ży­cie było prze­pa­lone, a tląca się w nim je­dy­nie iskra na­dziei trzy­mała ją w pio­nie. Iskra była głę­boko na dnie du­szy, ale tam była. Nel chciała żyć. Tak bar­dzo chciała żyć.

– Je­ste­śmy na miej­scu. Wy­siadka, ko­le­żanko. Resztę drogi po­ko­namy na pie­chotę – rze­kła Kaja, prze­ry­wa­jąc roz­my­śla­nia Nel.

– Chyba żar­tu­jesz – rzu­ciła, wy­sia­da­jąc z sa­mo­chodu i spo­glą­da­jąc na ota­cza­jącą ją prze­strzeń. – Prze­cież je­ste­śmy w gó­rach, to do­kąd masz za­miar iść?

– Na sam szczyt, Nel, na sam szczyt.

– Ty je­steś nor­malna? Jest po szó­stej, tam może być wszystko. A niedź­wie­dzie? – Nel była na­prawdę prze­stra­szona, jej głos drżał.

– Niedź­wie­dzie, wilki, ko­zice, je­le­nie… – Kaja wy­jęła ple­cak z ba­gaż­nika. – To ich te­ren. My tu je­ste­śmy tylko go­śćmi. Je­śli bę­dziemy trzy­mać się szlaku i nie bę­dziemy za­kłó­cać spo­koju zwie­rzę­tom, nic nam nie grozi.

– I ty na­prawdę chcesz w je­den dzień wejść gdzieś tam? – Nel pod­nio­sła głowę w kie­runku jed­nego ze szczy­tów. Zu­peł­nie nie do­wie­rzała w to, co sły­szy i wi­dzi. Roz­glą­dała się wo­kół onie­miała. Z każ­dej strony ota­czały ją pa­sma gór. Wyż­sze i niż­sze. Lasy. Drzewa. Za­ty­kało ją na samą myśl o tym, że mia­łaby tam wejść.

– A kto po­wie­dział, że w je­den dzień? Zo­sta­jemy do nie­dzieli. – Kaja wy­jęła mapę i roz­ło­żyła ją na ma­sce sa­mo­chodu. Była wy­raź­nie pod­eks­cy­to­wana, czego Nel zu­peł­nie nie ro­zu­miała. – Ale tak, da­ły­by­śmy radę dzi­siaj. To tylko kilka go­dzin w jedną stronę.

Nel stała jak wryta.

– A twoja córka? Praca? – Chwy­tała się wszyst­kiego, aby tylko za­trzy­mać tę wa­riatkę tu, na dole.

– Pra­cuję dla sie­bie. Nie mam w naj­bliż­szych dniach ni­czego, co ka­za­łoby mi zo­stać w mie­ście. Gaja jest na obo­zie bok­ser­skim. Tak że, jak wi­dzisz, mam czas – po­wie­działa.

– Czas… – po­wtó­rzyła Nel, czu­jąc, jak serce za­czyna jej bić szyb­ciej. – A co, je­śli nie dam rady? Co, je­śli się zgu­bię? – za­py­tała z nutą de­spe­ra­cji w gło­sie.

Kaja spoj­rzała na nią spo­koj­nie, w jej oczach było coś, co uspo­ko­iłoby na­wet naj­bar­dziej wzbu­rzone serce.

– Wła­śnie po to tu je­ste­śmy, Nel. Że­byś zna­la­zła swoją drogę. Je­stem tu­taj z tobą. Po­mogę ci.

Nel wes­tchnęła głę­boko. Wie­działa, że musi za­ufać Kai, ale lęk przed nie­zna­nym ją pa­ra­li­żo­wał.

– A te­raz po­dejdź, po­każę ci, do­kąd idziemy. – Kaja uśmiech­nęła się cie­pło i wska­zała na mapę.

– Co ozna­czają te żółte, nie­bie­skie, czer­wone i czarne li­nie? – za­py­tała Nel.

– To ozna­cze­nia szla­ków. Żółty łącz­ni­kowy, czarny to krótki szlak doj­ściowy. Za­re­zer­wo­wa­łam nam cztery noc­legi w schro­ni­skach. Mu­simy przejść stąd, czyli z Kuź­nic, nie­bie­skim szla­kiem przez Bo­czań, póź­niej Prze­łęcz mię­dzy Ko­pami, zwaną Karcz­mi­skiem, aż do­trzemy do schro­ni­ska na Hali Gą­sie­ni­co­wej, o tu. – Kaja wska­zała pal­cem ko­lejne punkty, a Nel uświa­do­miła so­bie, że cho­ciaż nic nie ro­zu­mie, to na­prawdę chce się tam zna­leźć. – Go­towa? To w drogę! – za­rzą­dziła Kaja i za­rzu­ciła ple­cak na ra­miona.

Już po pierw­szych dwu­dzie­stu mi­nu­tach mar­szu Nel była pewna, że to naj­gor­sze fi­zyczne zmę­cze­nie, ja­kie ją spo­tkało. Jej serce biło tak mocno, że miała wra­że­nie, iż za­raz eks­plo­duje, krew krą­żyła w ży­łach z nie­spo­ty­kaną pręd­ko­ścią. Mię­śnie pa­liły, a żyły na­brzmie­wały pod skórą.

– Za nie­całe pół go­dziny do­trzemy na Bo­czań. Tam od­pocz­niemy – oznaj­miła Kaja.

– Pół go­dziny? Nie dam rady. Nie czuję nóg. – Nel nie miała wąt­pli­wo­ści, że nie zrobi już ani kroku.

– Chodź, chodź. „Nie dam rady” znaj­duje się po le­wej stro­nie serca. Po pra­wej jest „po­tra­fię”. Te­raz wła­śnie wy­bie­ramy prawą stronę.

Nel po­czuła przy­pływ zło­ści. Jak to moż­liwe, że Kaja zdaje się nie od­czu­wać żad­nego wy­siłku? Dla­czego to dla niej ta­kie ła­twe?

– Jak ty to ro­bisz? – wy­rzu­ciła z sie­bie Nel, z tru­dem ła­piąc po­wie­trze.

Kaja za­trzy­mała się na mo­ment.

– To kwe­stia psy­chiki, Nel. Mu­sisz sku­pić się na celu, a nie na bólu.

Nel wie­działa, że Kaja ma ra­cję, ale w tej chwili nie była pewna, czy jest w sta­nie po­ko­nać swoje ogra­ni­cze­nia. Przez chwilę stały w ci­szy, tylko dźwięk ich przy­spie­szo­nych od­de­chów mą­cił spo­kój lasu.

Kaja nie miała za­miaru za­trzy­my­wać się na pro­stej dro­dze. Ze­wsząd sły­chać było ptaki i szum drzew. Wie­działa, że naj­pięk­niej­sze wi­doki do­piero przed nimi. Od­po­czy­nek w tym miej­scu tylko osła­biłby Nel. Poza tym była prze­ko­nana, że dziew­czyna musi na­uczyć się wal­czyć z wła­snymi sła­bo­ściami, prze­su­wać gra­nicę swo­jej wy­trzy­ma­ło­ści. Tak do­cho­dzi się na szczyt. Kaja do­sko­nale pa­mię­tała swoją pierw­szą wy­prawę w to miej­sce. Była wy­czer­pana za­równo psy­chicz­nie, jak i fi­zycz­nie. Wtedy było jej źle i za­sta­na­wiała się, czy nie wejść na szczyt i nie sko­czyć w prze­paść. Od tego dnia góry ją ścią­gały, przy­wo­ły­wały w kry­tycz­nych mo­men­tach, a ona ucie­kała w nie za każ­dym ra­zem, kiedy po­trze­bo­wała wy­tchnie­nia.

– Tu­taj się za­trzy­mamy. Za­słu­ży­łaś na chwilę od­po­czynku – stwier­dziła Kaja.

Nel pa­dła na zie­mię, głę­boko wcią­ga­jąc po­wie­trze. Przed oczami wi­ro­wały jej czarne kro­peczki, a serce wa­liło jak osza­lałe. My­ślała, że umiera. Go­dzina in­ten­syw­nego mar­szu po nie­rów­nym te­re­nie pro­wa­dzą­cym co­raz wy­żej wy­czer­pała ją fi­zycz­nie.

– Ja­sna cho­lera z tymi gó­rami – wy­szep­tała dziew­czyna, ciężko sa­piąc.

– Usiądź i po­patrz. Uspo­kój my­śli. Po­zwól im po­pły­nąć wraz z tym, co wi­dzisz – po­ra­dziła Kaja, sia­da­jąc obok niej.

Nel po­woli się pod­nio­sła. Czuła każdy mię­sień w ciele. Spoj­rzała przed sie­bie i nie mo­gła uwie­rzyć wła­snym oczom. Wi­dok za­pie­rał dech w pier­siach.

– Wi­taj na Prze­łę­czy mię­dzy Ko­pami, Nel – po­wie­działa Kaja z dumą. – Po le­wej jest Kopa Kon­dracka i Gie­wont, w dole cała do­lina Ja­wo­rzynka, a po pra­wej grań Bo­cza­nia. Przed sobą na ho­ry­zon­cie masz Pil­sko i Ba­bią Górę. Stąd już tylko kilka kro­ków do Hali i uwierz mi, bę­dziesz co­raz bar­dziej za­chwy­cona.

Po­dała dziew­czy­nie bi­don z wodą.

– Czy to­bie też kie­dyś pę­kło niebo? – za­py­tała Nel nie­spo­dzie­wa­nie.

– Moje niebo zga­sło, Nel. Całe. Wszyst­kie gwiazdy po ko­lei. Był tylko mrok. Pustka i ciem­nica. Za­pach śmierci, dłu­giego snu i po­tęż­nej tę­sk­noty. – Kaja wy­tarła dło­nią łzy z po­liczka i spoj­rzała wprost w oczy dziew­czyny. – Tak, Nel, moje niebo wie­lo­krot­nie ga­sło. Wie­lo­krot­nie… – Ski­nęła głową i ru­szyła da­lej. Nel przez chwilę stała i tra­wiła słowa Kai. Po­tem po­dą­żyła za nią.

Tak jak Kaja po­dej­rze­wała, droga na Halę Gą­sie­ni­cową za­chwy­ciła Nel. Dziew­czyna nie po­tra­fiła ode­rwać wzroku od ma­je­sta­tycz­nych szczy­tów Tatr Wy­so­kich i Za­chod­nich. Wi­doki za­pie­rały dech w pier­siach. To, co z da­leka sta­no­wiło ma­leńki punkt, z bli­ska było po­tężne i im­po­nu­jące. Gdy do­szły do schro­ni­ska, Kaja za­rzą­dziła od­po­czy­nek.

Po­kój, który do­stały, był mały, lecz schludny. Dwa łóżka, pod oknem sto­lik i krze­sło, a w rogu przy drzwiach po­je­dyn­cza szafa.

– Ho­tel pię­cio­gwiazd­kowy to to nie jest, ale przy­jem­nie się tu od­po­czywa – rzu­ciła Kaja, wy­bie­ra­jąc łóżko po pra­wej stro­nie. – Po­łóż się. Dziś już ni­g­dzie nie będę cię cią­gnąć. Ja idę pod prysz­nic.

Nel po­czuła po­ra­ża­jące zmę­cze­nie. Nim się zo­rien­to­wała, sen ogar­nął jej ciało i prze­niósł ją do kra­iny wspo­mnień.

Mama. Bu­telki. Ży­letka. Anioł – piękny, o roz­po­star­tych skrzy­dłach, w któ­rych za­miast piór tkwiły wbite noże. Wy­cią­gał do niej prze­źro­czy­stą dłoń. Pa­trzył jej głę­boko w oczy. Krew spod ży­letki za­częła się co­fać w miej­sce cię­cia, a rana się za­go­iła.

– Nie rób tego ni­gdy wię­cej. Moje skrzy­dła nie udźwi­gną ko­lej­nych ran. Każdy nóż ozna­cza ko­goś po­ha­ra­ta­nego przez ży­cie. Wstań. Idź i patrz du­szą, a zro­zu­miesz. Ktoś na cie­bie czeka. Idź.

Nel ze­rwała się z łóżka. Puls nie­mi­ło­sier­nie rwał w ży­łach, a serce chciało wy­sko­czyć z klatki pier­sio­wej. Spoj­rzała w okno – na dwo­rze była już sza­rówka.

– Kaju? – wy­szep­tała, czu­jąc dresz­cze prze­bie­ga­jące po krę­go­słu­pie.

– Je­stem. – Kaja ze­sko­czyła z łóżka, się­gnęła za za­głó­wek i za­pa­liła lampkę nocną.

– Kaju, pro­szę, opo­wiedz mi o swo­jej dro­dze. Śnił mi się anioł… Mó­wił tyle rze­czy… Chcę to zro­zu­mieć. – Dziew­czyna za­ci­skała pię­ści na koł­drze.

Kaja po­de­szła do okna, oparła dło­nie o pa­ra­pet i opu­ściła głowę mię­dzy ra­miona. Chłodne po­wie­trze wpa­dało przez szcze­liny w oknie, przy­no­sząc ze sobą ci­chy szum nocy.

– To bę­dzie długa noc, Nel. Bar­dzo długa – po­wie­działa Kaja. – To, co usły­szysz, to tra­wiący moje wnętrz­no­ści bez­dech.

rozdział trzeci

Każdy ma swoje ptaki

które od­le­ciały

mgli­ste po­dwórka po­kryte rdzą

czas ciężki od my­śli

każdy ma swoje tę­sk­noty

roz­ło­żone na ra­mio­nach

ob­darte z łez

każdy ma swoje wtedy

i swoje po­tem

2005 rok

Tłum mło­dych na­pie­rał z każ­dej strony. Ska­kali i krzy­czeli. Kaja sta­rała się do­strzec ja­ką­kol­wiek zna­jomą twarz, ale ręce po­da­jące so­bie fajki wodne i bu­telki z pi­wem sku­tecz­nie wszystko za­sła­niały. Zdo­łała do­trzeć do scho­dów, gdzie część to­wa­rzy­stwa sie­działa i roz­ma­wiała.

– Nie wi­dzia­łeś gdzieś Kuby? – za­py­tała sie­dzą­cego na pierw­szym stop­niu chło­paka, który na jej wi­dok zmarsz­czył brew, a po­tem głową wska­zał pię­tro. Wcho­dząc ostroż­nie po stop­niach, czuła, jak jej serce przy­spie­sza z każ­dym kro­kiem. Była pewna, że zo­ba­czy coś, czego wo­la­łaby nie wi­dzieć. Przez ostat­nie mie­siące wal­czyła z nim, pro­siła, gro­ziła. Obie­cał – prze­cież obie­cał. Na szczy­cie scho­dów za­stała cztery za­mknięte po­miesz­cze­nia i jedne uchy­lone drzwi. Przez wą­ską szparę wy­le­wał się stru­mień świa­tła. Usły­szała śmiech, a w uszach od­głos bi­cia wła­snego serca. Po­de­szła i pchnęła drzwi.

Na du­żej so­fie sie­dział Kuba z dwoma ko­le­gami. Rzut oka na sto­lik nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń – resztki bia­łego proszku mie­niły się w świe­tle, wo­ła­jąc do niej o prze­gra­nej, o zdra­dzie i o zła­ma­niu słowa.

– Kajko, słońce moje! – Kuba wy­cią­gnął do niej ręce. Jego źre­nice zdra­dziły go wcze­śniej niż ton głosu.

– Jak mo­głeś? – Słowa uwię­zły jej gdzieś głę­boko w krtani. – Jak mo­głeś?

Od­wró­ciła się i wy­bie­gła, choć miała wra­że­nie, że pod­łoga ucieka jej spod stóp. Wszystko się w niej ła­mało.

– Kajko, po­cze­kaj. Kaju, słońce, pro­szę. – Kuba był tuż za nią.

Zi­gno­ro­wała jego wo­ła­nie. Po­ko­ny­wała schody co dwa stop­nie, aż wresz­cie z im­pe­tem wpa­dła w drzwi wej­ściowe.

– Kaju, daj mi coś po­wie­dzieć. No pro­szę.

Wy­bie­gła na ze­wnątrz, gdzie owiał ją zimny wiatr. Deszcz mocno za­ci­nał, tnąc jej twarz du­żymi kro­plami ni­czym no­żem, ale nie zwra­cała na to uwagi. Chciała jak naj­szyb­ciej stąd uciec – od niego, od tych lu­dzi i ca­łego tego to­wa­rzy­stwa. W uszach bez­u­stan­nie dud­niła jej mu­zyka, a do­bie­ga­jący z bu­dynku śmiech mło­dzieży spra­wiał, że czuła się jesz­cze bar­dziej osa­mot­niona.

– Kaju, pro­szę, za­trzy­maj się. Je­ste­śmy da­leko od głów­nej drogi. Do­kąd chcesz uciec? – Kuba biegł za nią, co chwilę po­ty­ka­jąc się o ka­mie­nie.

– Jak naj­da­lej od cie­bie! – krzyk­nęła, na­gle się za­trzy­mu­jąc.

Kuba po­czuł coś w ro­dzaju kwasu wy­że­ra­ją­cego miej­sce po le­wej stro­nie klatki pier­sio­wej.

– Chcę uciec naj­da­lej od cie­bie, ro­zu­miesz? – Chwy­ciła go za bluzę, kiedy do niej do­biegł. – Ro­zu­miesz, co do cie­bie mó­wię? Mam dość, Kuba. To, co do­bre w moim ży­ciu, to ty, ale dziś prze­gra­li­śmy wszystko! – Broda jej drżała za­równo z zimna, jak i z emo­cji, a prze­mo­czone włosy przy­brały ko­lor głę­bo­kiej czerni. – Mam dość zła­ma­nych obiet­nic, tych im­prez, tych lu­dzi. Mam dość cie­bie! – Zroz­pa­czona, z ca­łej siły wa­liła pię­ściami w jego tors.

Kuba stał jak odrę­twiały, prze­mo­czony desz­czem i prze­mar­z­nięty, choć dys­kom­fort był ni­czym w po­rów­na­niu z tym, co czuł w środku. We­wnętrzna pustka ogar­nęła go cał­ko­wi­cie. Chwy­cił dziew­czynę za nad­garstki i spoj­rzał jej głę­boko w oczy. Wi­dział w nich już chyba wszystko, ale wy­zie­ra­jący z nich te­raz żal był nie do znie­sie­nia.

– Od­wiozę cię do domu – wy­sy­czał chłodno. Wziął ją za rękę i po­pro­wa­dził w stronę auta. Chciał coś jesz­cze po­wie­dzieć, ale zda­wał so­bie sprawę, że to nie jest od­po­wiedni mo­ment.

Kaja mil­czała, wpa­tru­jąc się w lo­sowy punkt za przed­nią szybą. Nie czuła nic – ani zimna prze­mar­z­nię­tego ciała, ani zimna w środku. Tylko ja­kieś nie­wy­po­wie­dziane echo nio­sło złe prze­czu­cia. Krą­żyły wo­kół niej od rana – coś wi­szą­cego nad głową, szept pod­świa­do­mo­ści. Przy­mknęła po­wieki, sta­ra­jąc się nie my­śleć o ni­czym, bo była pewna, że już nic gor­szego jej dziś nie spo­tka.

– Kaju! – Dziw­nie brzmiący głos Kuby wy­rwał ją z pół­snu.

Do­strze­gła prze­ra­że­nie w jego oczach. Za­nim zdą­żyła za­py­tać, co się dzieje, po­czuła szarp­nię­cie i z ogromną siłą ude­rzyła głową w boczną szybę auta. Ból bły­ska­wicz­nie roz­lał się po jej po­liczku, a na ję­zyku po­ja­wił się me­ta­liczny po­smak krwi. Sa­mo­chód na­gle wy­ko­nał ob­rót. Kuba pró­bo­wał nad nim za­pa­no­wać, ale śli­ska na­wierzch­nia spra­wiła, że auto wy­mknęło mu się spod kon­troli.

– Prze­pra­szam! – krzyk­nął.

Pisk opon i huk tłu­czo­nego szkła za­głu­szyły resztę jego słów. Kaja naj­pierw po­czuła cię­cie mi­liona dro­bin wbi­ja­ją­cych się w skórę jej rąk jak ma­leń­kie iskry. Po­tem ude­rze­nie twa­rzą o ma­skę sa­mo­chodu. I po­chło­nęła ją ci­sza. Pró­bo­wała pod­nieść po­wiekę, ale za nic nie była w sta­nie tego zro­bić. Coś nie po­zwa­lało jej ru­szyć na­wet pal­cem. Od­czu­wała tylko kro­ple desz­czu od­bi­ja­jące się od jej ciała ni­czym spa­da­jące gwiazdy.

Na­stała ciem­ność.

Jak przez mgłę do­cie­rał do niej ja­kiś dźwięk. Prze­cią­gle brzmiał w jej uszach, przy­po­mi­na­jąc od­głosy wil­ków wy­ją­cych do księ­życa. Czuła, że się po­ru­sza, prze­miesz­cza płyn­nie, ale nie była w sta­nie okre­ślić, którą czę­ścią ciała. W gło­wie dud­niło jej coś na kształt dzi­kiej ar­mii bęb­nów.

Czy tak wy­gląda śmierć? – prze­le­ciało jej przez myśl.

– Ni­ski puls. Ci­śnie­nie spada. – Głos, który sły­szała, był znie­kształ­cony, ni­ski, wie­lo­krot­nie od­bił się echem w jej gło­wie.

– Pa­no­wie, kurwa mać, po­spiesz­cie się, za­raz ją stra­cimy.

Znów była w ru­chu. Te­raz w od­dali ma­ja­czyło sporo gło­sów. Ktoś chyba krzy­czał. Kle­pał ją po po­liczku. Ktoś po­ru­szał jej głową na prawo i lewo. To, na czym le­żała, trzę­sło się pod wpły­wem jazdy, a przez za­mknięte po­wieki do źre­nic do­cie­rało ja­sne świa­tło. Mi­ga­jące, cią­głe i znów mi­ga­jące. I te bębny, co­raz gło­śniej­sze, wkra­da­jące się w każdy za­ką­tek jej czaszki. Wi­bru­jący dźwięk prze­raź­li­wie gryzł każdą ko­mórkę.

– Na salę z nią! I niech ktoś po­wia­domi bli­skich – roz­legł się czyjś głos, prze­ry­wa­jąc na­pię­cie uno­szące się w po­wie­trzu.

I znów po­chło­nęły ją ci­sza i ciem­ność.

dzień 1

– Zro­bimy wszystko, co w na­szej mocy. To młody, silny or­ga­nizm. Pro­szę być do­brej my­śli. – Głos do­tarł do niej z od­dali, prze­bi­ja­jąc się przez płacz. Tak, zde­cy­do­wa­nie ktoś pła­kał.

Kto? I dla­czego? – prze­mknęło jej przez myśl.

dzień 3

– Wpro­wa­dze­nie jej w stan śpiączki far­ma­ko­lo­gicz­nej było ko­niecz­no­ścią. Ob­ra­że­nia ze­wnętrzne i we­wnętrzne były zbyt po­ważne. W dal­szej ko­lej­no­ści zro­bimy wszystko, aby po­móc jej z tego wyjść.

Gdzieś za­zgrzy­tało, a za­trwa­ża­jący dźwięk obu­dził bębny w gło­wie Kai. Dud­niły co­raz gło­śniej i gło­śniej.

A po­tem, kiedy wy­da­wało jej się, że ten od­głos już ni­gdy nie usta­nie, na­gle za­pa­dła ci­sza.

dzień 4

– Kaju, pro­szę… – Zna­jomy głos prze­dzie­rał się do jej świa­do­mo­ści, ale był da­leko. Bar­dzo da­leko.

dzień 5

– Kaju, sio­strzyczko, sły­szysz? Je­stem tu.

Zgar­biona po­stać po­chy­lała się nad jej bladą twa­rzą. Kru­che ciało Kai opla­tała sieć ka­bli i ru­rek wy­glą­da­ją­cych jak macki ośmior­nicy, go­towe po­żreć ją w ca­ło­ści. Apa­ra­tura pi­kała w rytm ude­rzeń jej serca. Ten dźwięk przy­wo­ły­wał na myśl ucie­ka­jące se­kundy jej ży­cia.

– Pro­szę cię, walcz.

Kilka łez w rów­nych od­stę­pach upa­dło na białą szpi­talną po­ściel.

A w gło­wie Kai ist­niała tylko ci­sza i ciem­ność.

dzień 6

– Pa­nie dok­to­rze, ile to może po­trwać? – Roz­trzę­sione dło­nie ko­biety sku­bały rą­bek chu­s­teczki. Na­puch­nięte od pła­czu po­wieki wręcz unie­moż­li­wiały otwar­cie oczu, a głos drżał z każ­dym wy­po­wie­dzia­nym sło­wem.

– Jej pa­ra­me­try ży­ciowe nieco się po­pra­wiły. Nerki po­dej­mują pracę, co jest do­brym sy­gna­łem. Od­cze­kamy jesz­cze trzy doby i spró­bu­jemy wy­bu­dzić ją ze śpiączki. Pro­szę mieć świa­do­mość, że to stą­pa­nie po bar­dzo cien­kim lo­dzie. Może się oka­zać, że bę­dziemy zmu­szeni na­dal utrzy­my­wać ją w tym sta­nie. Mimo wszystko pro­szę być do­brej my­śli.

dzień 10

– No, śpiąca kró­lewno, wsta­jemy. – Głos do­bie­gał do niej z da­leka. Brzmiał ni­czym za­chęta do za­bawy w cho­wa­nego.

Kaja szła po pu­chu. Ota­czały ją biel, trze­po­ta­nie mo­ty­lich skrzy­deł i ma­giczny śmiech wró­żek. Było jej do­brze. Bar­dzo do­brze. Głos ro­bił się co­raz cich­szy, jakby od­da­lał się od niej o lata świetlne. W końcu za­milkł, a w gło­wie po­now­nie za­pa­no­wała ci­sza.

– Jak to nie by­li­ście w sta­nie jej wy­bu­dzić? – Ko­bieta osu­nęła się na krze­sło. Pod­łoga ucie­kała jej spod nóg.

– Pro­szę po­słu­chać, pani sio­stra nie wy­bu­dziła się na­tu­ral­nie ze śpiączki far­ma­ko­lo­gicz­nej. Po­dej­rze­wamy, że sa­mo­ist­nie wpa­dła w stan głę­bo­kiego za­bu­rze­nia świa­do­mo­ści. Te­raz nie je­ste­śmy w sta­nie nic zro­bić. Mo­żemy tylko cze­kać.

– Chce mi pan po­wie­dzieć, że moja sio­stra bę­dzie spała i nikt nie wie, ile to po­trwa?

– Nie­stety tak. – W gło­sie le­ka­rza dało się sły­szeć bez­rad­ność.

dzień 11

– Ko­chasz mnie?

– Kie­dyś ci to po­wiem, Kajko. – Uśmiech od­sło­nił białe, równe zęby. Oczy ba­daw­czo błą­dziły, po­wo­du­jąc wy­kwit ru­mień­ców.

Apa­ra­tura za­częła nie­bez­piecz­nie pisz­czeć.

dzień 12

– Kaju, po tylu dniach łzy płyną już chyba z wą­troby. Gorz­kie są, ohyd­nie gorz­kie, i palą jak żółć, wiesz?

Wiem, bra­ciszku – od­po­wie­działa w my­ślach.

– Kaju, pro­szę cię, nie bądź uparta. Wsta­waj – usły­szała go przez mgłę i znów za­pa­dła w ciem­ność.

dzień 13

– Wiesz, jak by­łaś ma­lutka, ro­biły ci się dołki w po­licz­kach przy uśmie­chu. I śmia­łaś się tak ra­do­śnie, kiedy uda­wa­łam, że chcę cię zjeść. Po­tem sta­łaś się jesz­cze ład­niej­szym dziec­kiem. Czarne krę­cone wło­ski pod­ska­ki­wały przy każ­dym twoim ru­chu, a dwa wę­gle w oczach da­wały cie­pło. – Szloch ko­biety prze­biegł po ca­łej sali, za­głu­sza­jąc dźwięk apa­ra­tury. – Kaju, bła­gam, daj nam znów usły­szeć twój śmiech, po­zwól jesz­cze raz spoj­rzeć w twoje oczy.

Puls wzra­stał.

Kaja co­raz bar­dziej za­pa­dała się w ot­chłań.

dzień 14

– Pro­szę usiąść. – Mina le­ka­rza była ra­czej z tych za­po­wia­da­ją­cych nie­zbyt do­bre wia­do­mo­ści.

Ko­bieta przy­mknęła oczy, sta­ra­jąc się nie upu­ścić ani jed­nej łzy.

– Mu­simy prze­trans­por­to­wać pa­cjentkę do in­nego szpi­tala. Nie mo­żemy trzy­mać jej tu dłu­żej, po pro­stu nie mamy na to wa­run­ków. Sama pani ro­zu­mie. Jej stan się nie po­pra­wia, a my zro­bi­li­śmy wszystko, co w na­szej mocy.

– Do­kąd? – Słowa z tru­dem prze­szły przez ści­śnięte gar­dło.

– Kra­ków. Je­śli nic się nie zmieni, ju­tro rano zo­sta­nie prze­trans­por­to­wana śmi­głow­cem do tam­tej­szego szpi­tala.

Ko­bieta nie była w sta­nie o nic wię­cej za­py­tać. Śmiech ma­łej Kai od­bi­jał się echem w jej gło­wie, po­wo­du­jąc drże­nie naj­mniej­szych czą­stek ciała. Wstała i wy­szła, kie­ru­jąc się pro­sto na salę, w któ­rej le­żała jej sio­stra. Czarne włosy Kai roz­sy­pały się po po­duszce, two­rząc au­re­olę wo­kół głowy. Fi­ranki dłu­gich rzęs po­zo­sta­wały za­mknięte, czy­niąc jej twarz po­ważną i sku­pioną na śnie, w któ­rym trwała.

– Ile jesz­cze, mała? Ile jesz­cze? – Szept był tak ulotny, że sama za­sta­na­wiała się, czy w ogóle wy­do­był się z jej ust.

dzień 15

Coś się zmie­niło. Kaja to czuła. Ciało było w ru­chu, a źre­nice za­re­je­stro­wały świa­tło.

Po­tem na­stą­pił chłód i szum. Okropny szum zda­jący się nie mieć końca. Po­dobny do tego, jaki wy­da­wała pralka, gdy jako dziecko Kaja przy­kła­dała do niej ucho. I jesz­cze ja­kieś głosy. Dwa już znała. Dwa były zu­peł­nie obce. Cią­gły szum za­głu­szał do­bie­ga­jące do niej słowa. I jesz­cze ja­kieś nowe uczu­cie, lekko utrud­nia­jące jej na­bra­nie tchu. Uno­siła się. Na pewno.

Czy to znowu śmierć? Czy można umrzeć dwa razy?

Ci­sza.

I po­now­nie ruch. Ktoś pod­no­sił jej lewą rękę. Po­tem prawą. Zgi­nał nogi w ko­la­nach.

Zimny do­tyk na sto­pie. Te­raz na dru­giej. Zwa­rio­wali.

Świa­tło prze­są­cza­jące się przez po­wieki miało inną barwę, a ten pi­ka­jący od­głos do­cho­dził te­raz znad głowy, a nie jak do tej pory z pra­wej strony.

Jest w zu­peł­nie in­nym miej­scu.

Gdzie?

dni 16–30

Cią­gle te obce głosy. Już w su­mie nie ta­kie obce, ale inne niż te, które znała do tej pory.

Za­re­je­stro­wała też przy­jemny za­pach.

Czy po śmierci czło­wiek czuje za­pa­chy?

Czy czuje co­kol­wiek?

I bębny w gło­wie. Ru­szały po­now­nie za każ­dym ra­zem, kiedy pró­bo­wała otwo­rzyć po­wieki. Co­raz gło­śniej­sze przy pró­bie ru­chu ja­ką­kol­wiek czę­ścią ciała. Do­pro­wa­dza­jące do obłędu, wy­sy­sa­jące ostat­nie kro­ple sił.

dzień 31

– Już je­stem. – Zna­jomy głos spo­wo­do­wał, że puls jej przy­spie­szył. – Kaju, ma­leńka, pro­szę cię, już dość spa­nia. Tre­ningi na cie­bie cze­kają, rę­ka­wice leżą i nisz­czeją.

Puls wy­bił mocno w górę.

– Bła­gam. Wszy­scy na cie­bie cze­kają. Co z two­imi ma­rze­niami? Pla­nami? Nikt ich za cie­bie nie zre­ali­zuje.

dni 32–41

Kaja trwała w ci­szy i mroku. Nie było nic in­nego. Ci­sza i mrok. I tak nie­ustan­nie.

dzień 42

Usły­szała krzyk. Ja­kieś za­mie­sza­nie gdzieś nie­da­leko.

Lęk?

Strach?

Ktoś wrza­snął jej nad uchem.

Po­czuła smród zbyt do­brze znany, aby po­my­lić go z czym­kol­wiek in­nym.

Al­ko­hol.

Pa­nika.

Czy po śmierci ma się ataki pa­niki?

dni 43–58

Od kilku dni bębny mil­czały. Nie sły­szała ich na­wet przy szyb­kim ru­chu ga­łek ocznych. Zimny płyn wpły­wał przez jej lewą rękę i roz­cho­dził się po ca­łym ciele, przy­no­sząc uczu­cie, jakby ktoś mie­szał krew z zimną wodą.

dzień 59

Po­czuła cie­pły po­wiew. Coś mięk­kiego, przy­jem­nego. Puch. Albo pióra. Ja­kaś mu­zyka prze­ska­ki­wała w gło­wie de­li­kat­nymi dźwię­kami.

dni 60–61

Cie­pło po­wra­cało. Było gdzieś w środku, wy­cho­dziło z klatki pier­sio­wej i roz­bie­gało się po koń­czy­nach, mro­wiąc i ła­sko­cząc.

dzień 62

Od pew­nego mo­mentu mie­wała sny. Za­zwy­czaj o ni­czym szcze­gól­nym, ale sen z Kubą po­wra­cał do niej ostat­nio co­raz czę­ściej. Było to o tyle dziwne, że z żad­nego z tych snów nie wy­bu­dziła się tak na­prawdę. One po pro­stu zni­kały. Roz­my­wały się, a ona po­zo­sta­wała w ciem­no­ści.

– Kajko. – Uśmiech roz­pra­sza wszystko.

Puls sto trzy­dzie­ści dwa.

– Kaju, wra­caj – wy­szep­tał.

– Co ty mó­wisz, do­kąd?

Puls sto czter­dzie­ści.

– Wra­caj, aniele, tam cię po­trze­bują.

Ci­sza.

– Kuba? Kuba, to nie jest śmieszne. Kuba!!! – krzy­czała za nim, ale jego już nie było.

Coś kłuło. Pi­kało. Ob­raz wi­ro­wał przed oczami.

dzień 63

Bębny wró­ciły. Ale były ja­kieś inne.

Cho­lera – po­my­ślała.

– Kaju, wsta­waj. – Była pewna, że to głos Kuby, ale ni­g­dzie go nie wi­działa. Po­ja­wiło się za to coś dziw­nego na sa­mym środku ciem­no­ści. Świe­ciło.

godzina 4:07

Kaja otwo­rzyła po­wieki.

Chry­ste… Gdzie ja je­stem? – prze­le­ciało jej przez myśl. Mam rurkę w no­sie. I ma­skę na ustach.

Pró­bo­wała się po­ru­szyć, ale dło­nie były skost­niałe.

Rany bo­skie, co się dzieje… – Go­rącz­kowo sta­rała się zro­zu­mieć sy­tu­ację, w ja­kiej się zna­la­zła.

Kro­ple potu spły­wały po jej czole, a apa­ra­tura nie­mi­ło­sier­nie wrzesz­czała.

Ktoś wbiegł na salę i za­świe­cił świa­tło, które po­ra­ziło jej oczy.

– To nie­moż­liwe – wy­szep­tała pie­lę­gniarka. – Dok­tora we­zwij­cie! Szybko!

Co ta baba się tak drze? Le­ka­rza? Do kogo? – Kaja usi­ło­wała po­jąć, co się dzieje. Niech ktoś zdej­mie mi to coś z ust.

Le­karz pod­szedł do łóżka, pa­trząc w wiel­kie czarne oczy. Drżącą ręką zdjął z ust Kai ma­skę tle­nową. Od­czuła nie­sa­mo­witą ulgę.

– Jak… – Chry­piący głos le­dwo wy­do­był się z jej gar­dła.

– Nic nie mów. – Chciał po­wstrzy­mać jej za­pędy, ale ona nie miała za­miaru mil­czeć. Od­no­siła wra­że­nie, że strasz­nie długo nic nie mó­wiła.

– Jak mnie… – Prze­łknęła ślinę, która bar­dzo opor­nie prze­cho­dziła przez wy­su­szone gar­dło. – Jak mnie boli dupa – wy­du­kała wresz­cie, a na sali wpierw za­pa­dła ci­sza, a po­tem na­stą­pił wy­buch śmie­chu.

Naj­pierw ro­ze­śmiał się le­karz, po­tem do­łą­czyły do niego pie­lę­gniarki. Roz­le­gły się okla­ski.

– Imię? – za­py­tał z cie­ka­wo­ścią le­karz.

– Kaja – od­po­wie­działa au­to­ma­tycz­nie.

– Wiesz, ile masz lat?

– Osiem­na­ście. Do­stanę coś do pi­cia? – za­py­tała.

– Tak. – Le­karz oso­bi­ście po­dał jej ku­bek z wodą. – Tylko ostroż­nie. Mo­żesz mieć pro­blem z prze­ły­ka­niem.

Kaja naj­pierw zmo­czyła usta, po­tem wzięła łyk. Miała wra­że­nie, że to naj­cu­dow­niej­szy na­pój, jaki kie­dy­kol­wiek piła.

– Mo­żemy kon­ty­nu­ować? – za­py­tał, a ona kiw­nęła głową. – Masz ro­dzeń­stwo? – Le­karz py­tał, jakby nie do­wie­rzał temu, czego wła­śnie jest świad­kiem.

– Sio­strę i dwóch braci.

– Jak się czu­jesz?

Ja­kiś gry­mas prze­biegł przez jej twarz.

– Chyba nor­mal­nie – od­po­wie­działa w końcu.

Była po­twor­nie zmę­czona. Miała nie­od­parte wra­że­nie, że za­śnie, kiedy tylko le­karz się od­wróci.

– Już koń­czymy, Kaju, jesz­cze tylko ostat­nie py­ta­nie. – Dok­tor usiadł na skraju łóżka i spoj­rzał jej w oczy. – Czy pa­mię­tasz może, jak tu­taj tra­fi­łaś? – Py­ta­nie za­wi­sło w próżni. Męż­czy­zna bacz­nie ob­ser­wo­wał jej re­ak­cję.

Przy­mknęła po­wieki i zmarsz­czyła brwi, które nie­malże ze­tknęły się ze sobą na środku czoła. Wdech… wy­dech… wdech… wy­dech…

– Za­cho­ro­wa­łam, tak? – W jej gło­sie sły­chać było dez­orien­ta­cję. Wzrok bie­gał po twa­rzy le­ka­rza, kiedy cze­kała na od­po­wiedź.

– Od­pocz­nij, Kaju. Te­raz po­trze­bu­jesz tylko spo­koju.

Sen przy­szedł szybko i ogar­nął jej ciało. Otu­lił je bło­gim cie­płem i ja­kąś ja­sno­ścią. Było jej do­brze. Ci­cho, ale nie tak jak w ostat­nim cza­sie. Ta ci­sza była ko­jąca, przy­no­siła roz­luź­nie­nie i przy­jem­ność.

– Kaja, có­reczko.

Mama.Pod­nio­sła po­wieki. Za­uwa­żyła tylko si­niec pod pra­wym okiem i roz­ciętą wargę. Sen po­now­nie ją otu­lił.

Coś wi­siało nad jej głową. Czuła to. Otwo­rzyła sze­roko oczy, ale poza su­fi­tem ni­czego nie wi­działa. Kro­plówka de­li­kat­nie są­czyła zimny płyn w jej żyły. Na ścia­nie nad drzwiami ty­kał ze­gar, już zdą­żyła wczuć się w jego rytm. Ty­ka­nie w nocy wy­daje się gło­śniej­sze, a te­raz miała dziwne wra­że­nie, że ze­gar od­li­cza ten czas tylko dla niej.

Na co ja cho­ruję? – za­da­wała so­bie py­ta­nie, pa­trząc na cały sprzęt wo­kół.

Za­uwa­żyła już, że lewy ło­kieć był szyty. Za­sta­na­wiała się dla­czego, jed­nak za nic nie mo­gła so­bie przy­po­mnieć.

Coś jest ina­czej – my­ślała, czu­jąc ja­kiś brak. Nie była w sta­nie okre­ślić, co to ta­kiego, ale coś było ina­czej.

– Jak się kró­lewna dzi­siaj czuje? – Py­ta­nie le­ka­rza wy­bu­dziło ją ze snu.

– Chcę wstać i je­stem głodna – po­wie­działa bez na­my­słu, a mina le­ka­rza tro­chę zbiła ją z tropu.

– Kaju, to chyba nie jest naj­lep­szy po­mysł – od­parł.

– Czy siu­sia­nie do worka i pu­sty żo­łą­dek to do­bry po­mysł? Chyba nie. Chcę iść zro­bić siu­siu i zjeść coś do­brego. Za­broni mi pan?

Nie wie­rzył. Po pro­stu nie wie­rzył.

– Po­cze­kaj. Po­zwól cho­ciaż pie­lę­gniarce usu­nąć cew­nik. – Spoj­rzał na nią i po­my­ślał, że gdyby była w sta­nie, to z pew­no­ścią za­strze­li­łaby go wzro­kiem.

– Skoro musi. – Jej ton nie po­zo­sta­wiał złu­dzeń. Była zła, lecz w głębi serca mu­siała przy­znać, że zmę­czyła ją sama myśl o wsta­niu. Nie zdą­żyła na­wet za­re­je­stro­wać, czy pie­lę­gniarka wy­jęła cew­nik, bo ogar­nęła ją nie­opi­sana chęć snu.

Ko­bieta sie­działa przy łóżku, wpa­tru­jąc się w za­mknięte po­wieki Kai. Jej córka, która kilka mie­sięcy wcze­śniej ob­cho­dziła osiem­na­ste uro­dziny, była te­raz młodą, do­ro­słą ko­bietą. Upły­wa­jący czas wy­ostrzał de­li­katne rysy i ma­lo­wał co­raz pięk­niej­szy ob­raz. Kaja za­wsze była szczu­pła i wy­spor­to­wana. Tre­no­wała wy­trwale i sport do­da­wał lek­ko­ści jej ru­chom. A także uczył ją po­kory i cier­pli­wo­ści.

Po po­liczku ko­biety spły­nęła łza.

Te­raz Kaja była nie­zwy­kle drobna i wą­tła, spra­wiała wra­że­nie okruszka. Jakby te sześć­dzie­siąt trzy dni zmie­niły hardą dzie­wu­chę w nie­sa­mo­wi­cie de­li­katny puch.

– Mamo… – ode­zwała się Kaja ci­cho, nie­mal szep­tem, ale to wy­star­czyło, by matka ją usły­szała.