44,99 zł
23 osoby interesują się tą książką
Żywy trup? Potwór? A może empatyczna i wrażliwa istota poszukująca akceptacji i miłości…
Glasgow, koniec XIX wieku. Ekscentryczny i odrażający doktor Godwin Baxter pokonuje nauką śmierć, przywracając do życia ciało młodej samobójczyni, która utonęła w rzece. Jako że przy okazji wszczepia jej mózg małego dziecka, będzie musiał nauczyć ją życia od początku.
Piękna, żywiołowa i błyskotliwa Bella uczy się mówić w błyskawicznym tempie poszerzając swoje słownictwo. Jej postępy przerastają oczekiwania twórcy. Jest pozbawiona uprzedzeń, łakoma życia i wiedzy, a także nienasycona seksualnie. Nie daje się podporządkować ani mężczyznom, ani innym ograniczeniom swoich czasów.
Opowieść o Belli, o jej Bozi, jej kochankach, mężach i jej niespożytej namiętności to historia żywej i prawdziwej miłości oraz niezwykłej przemiany, a także hołd dla naukowej brawury. Przenosi czytelnika z sali operacyjnej późnowiktoriańskiego Glasgow do arystokratycznych kasyn, slumsów Aleksandrii i paryskiego burdelu, aż po ołtarz w szkockim kościele. To jednak wcale nie zapowiada zakończenia… Bo życie bez wolności wyboru nie jest warte życia.
Powieść jest postmodernistyczną rewizją Frankensteina, w której klasycznego potwora zastąpiła Bella Baxter – piękna młoda erotomanka przywrócona do życia z mózgiem niemowlęcia. Parodiując klasyczną powieść wiktoriańską, Gray stworzył dowcipną alegorię polityczną, w której ważną rolę odgrywa wątek pojedynku między żądzami mężczyzn a niezależnością kobiet, wciąż nad wyraz aktualny.
Wkrótce na ekranach kin film z udziałem Emmy Stone, Willema Dafoe i Marka Ruffalo w reżyserii Giorgiosa Lanthimosa, twórcy „Faworyty”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 377
Mojej żonie Morag
Doktor Archibald McCandless (1862–1911) urodził się w Whauphill, w szkockim regionie Galloway, jako nieślubny syn zamożnego dzierżawcy ziemi. Studiował medycynę na Uniwersytecie w Glasgow, przez pewien czas pracował jako chirurg stażysta i inspektor sanitarny, następnie poświęcił się literaturze i kształceniu synów. Jego słynny poemat epicki Testament Sawneya Groszka został przed laty niesłusznie zlekceważony, a małżonka powstrzymała publikację jego najwybitniejszego dzieła – autobiograficznych Biednych istot. Ta przedziwna opowieść, odnaleziona niedawno przez historyka z Glasgow, Michaela Donnelly’ego, jest równie wciągająca jak Wyznania usprawiedliwionego grzesznika Hogga; w roku 1992 otrzymała Whitbread Award oraz nagrodę dziennika „Guardian”.
Alasdair Gray, wydawca, urodził się w Riddrie, dzielnicy Glasgow, w roku 1934 jako syn wytwórcy tekturowych pudeł i dorywczego przewodnika po wzgórzach. Uzyskał dyplom Szkockiego Wydziału Edukacji w dziedzinie projektowania i malowideł ściennych, a obecnie jest otyłym, łysiejącym, astmatycznym, żonatym piechurem, który żyje z pisania i projektowania różnych rzeczy.
Przedmowa
Lekarz, który spisał to sprawozdanie ze swych pierwszych doświadczeń, zmarł w roku 1911 i czytelnicy, którzy nie znają bogatej w śmiałe eksperymenty historii szkockiej medycyny, mylnie potraktują te zapiski jako groteskę literacką. Ci, którzy zbadają dowody zamieszczone na końcu tej przedmowy, nie będą mieli wątpliwości, że w ostatnim tygodniu lutego 1881 roku w Glasgow, przy Park Circus pod numerem 18, genialny chirurg stworzył z ludzkich szczątków dwudziestopięcioletnią kobietę. Miejscowy historyk Michael Donnelly nie zgadza się ze mną. To właśnie on ocalił tekst będący najobszerniejszą częścią tej książki, muszę zatem wyjaśnić, w jaki sposób go odnalazł.
W latach siedemdziesiątych naszego wieku życie w Glasgow było nader podniecające. Stare zakłady przemysłowe, dzięki którym miasto powstało, zaczęto zamykać i przesuwać na południe, a władze miejskie (z przyczyn, które może objaśnić każdy specjalizujący się w ekonomii politycznej) wykupywały wielopiętrowe budynki mieszkalne i nieustannie rozbudowywały sieć dróg publicznych. W miejscowym Muzeum Historycznym w Glasgow Green kustosz Elspeth King, wspomagana przez Michaela Donnelly’ego, w godzinach nadliczbowych zdobywała i gromadziła świadectwa spychanej w niepamięć miejscowej kultury. Od czasu pierwszej wojny światowej Rada Miejska nie przekazywała Muzeum Historycznemu (zwanemu Pałacem Ludowym) żadnych funduszy na nowe eksponaty, stąd niemal wszystkie zdobycze Elspeth i Michaela pochodziły z budowli przeznaczonych do rozbiórki. W fabryce dywanów Templetona (która niebawem miała zostać zamknięta) wynajęli magazyn i tam Michael gromadził znaleziska w postaci witraży, kafli, plakatów teatralnych, sztandarów rozwiązanych związków zawodowych oraz dokumentów historycznych wszelkiej maści. Elspeth King towarzyszyła niekiedy Michaelowi w tym zajęciu, jako że pozostali członkowie personelu zostali tu przysłani przez szefa miejskiej galerii sztuki w Kelvingrove i nie płacono im za wygrzebywanie przedmiotów z brudnych i grożących zawaleniem budynków. Nie płacono także, oczywiście, Elspeth ani Michaelowi, więc urządzane przez nich nowe i cieszące się wielkim powodzeniem wystawy kosztowały Radę Miejską niewiele lub zgoła nic.
Pewnego ranka, przechodząc przez centrum miasta, Michael Donnelly dostrzegł na skraju chodnika stertę staroświeckich segregatorów, wystawionych najwyraźniej po to, by Przedsiębiorstwo Oczyszczania Miasta usunęło je i zniszczyło. Zajrzawszy do środka, znalazł listy i dokumenty z początku naszego stulecia – pozostałości likwidowanego biura adwokackiego. Nowoczesna firma przejęła stare przedsiębiorstwo, wyrzucając to, czego nie potrzebowała. Papiery dotyczyły głównie umów własnościowych zawieranych przez osoby i rodziny, które przyczyniły się do ukształtowania miasta w jego początkach, i Michael zauważył tam nazwisko pierwszej kobiety lekarza, absolwentki Uniwersytetu w Glasgow; nazwisko znane obecnie jedynie historykom ruchu sufrażystek, choć nosząca je osoba napisała jedną socjalistyczną broszurę poruszającą kwestię zdrowia publicznego. Michael postanowił zapakować segregatory do taksówki i przejrzeć je w wolnej chwili; najpierw jednak odwiedził firmę, która wystawiła pudła, i zapytał o pozwolenie. Odmówiono mu. Starszy wspólnik (znany prawnik i miejscowy polityk, którego nazwiska tu nie wymienimy) powiedział Michaelowi, że samo zajrzenie do pudeł było czynem przestępczym, gdyż nie są one jego własnością i przeznaczono je dla miejskiej spalarni odpadków. Oświadczył też, że każdy prawnik składa przysięgę zachowania spraw klienta w tajemnicy, niezależnie od tego, czy ów prawnik przejął sprawy, czy nie, czy klient żyje, czy nie. Dodał jeszcze, że jedynym pewnym sposobem dochowania dawnych tajemnic było zniszczenie śladów ich istnienia i jeśli Michael Donnelly uratuje przed tym choćby jedną rzecz ze stosu pudeł, zostanie oskarżony o grabież. Michael zostawił więc pudła w spokoju z wyjątkiem pewnego drobiazgu, który odruchowo wetknął do kieszeni, zanim dowiedział się, że popełnia przestępstwo.
Był to zapieczętowany pakiet, na którym widniały wypisane wyblakłym brązowym atramentem słowa: Spuścizna doktor Victorii McCandless. Do wglądu dla jej najstarszego wnuka lub innego żyjącego potomka nie wcześniej niż w sierpniu 1974 roku. Czyjaś dłoń uzbrojona w nowoczesny długopis przekreśliła niedawno zygzakiem powyższą inskrypcję, pisząc pod spodem: Brak żyjących spadkobierców. Pieczęć z jednej strony została złamana, a papier rozdarty; ale ktokolwiek to zrobił, uznał książkę i list za tak nieciekawe, że wepchnął je niedbale z powrotem – wystawały ze środka, a list nie był złożony, lecz zmięty. Arcyrabuś Donnelly przyjrzał się im bliżej podczas przerwy na podwieczorek w magazynie Pałacu Ludowego.
Książka miała wymiary 7¼ x 4½ cala i oprawiona była w czarne płótno z ornamentem groteskowym. Na stronie przedtytułowej ktoś nabazgrał sentymentalną linijkę. Na stronie tytułowej widniał nadruk: SCENY Z WCZESNYCH LAT ŻYCIA INSPEKTORA SZKOCKIEJ SŁUŻBY ZDROWIA. Napisał doktor Archibald McCandless. Ilustrował William Strang. Wydane nakładem Autora przez Drukarnię Uniwersytecką Robert MacLehose & Company Glasgow 1909. Nie był to tytuł zachęcający. W owych czasach wydano wiele płytkich, plotkarskich książek o tytułach w rodzaju: Kartki z rejestru inspektora czy Opinie i przesądy Franka Clarka, adwokata. Te, za które autor płacił wydawcy (jak w tym wypadku), były zazwyczaj nudniejsze niż te, za które wydawca płacił autorowi. Otworzywszy książkę na pierwszym rozdziale, Michael zobaczył charakterystyczny dla epoki nagłówek:
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Moja matka – Mój ojciec – Uniwersytet w Glasgow i pierwsze zmagania – Portret profesora – Propozycja finansowa odrzucona – Pierwszy mikroskop – Równa inteligencja
Michael Donnelly za najbardziej interesujące uznał drzeworyty Stranga – same portrety. William Strang (1859–1921) był szkockim artystą urodzonym w Dumbarton, który studiował w londyńskiej Slade School of Art pod kierunkiem Legrosa. Znany jest dziś raczej ze sztychów niż obrazów, a niektóre z jego najlepszych prac stały się ilustracjami do książek. Lekarz, który mógł zapłacić Strangowi za ryciny do prywatnie wydanej książki, musiał mieć większe dochody niż większość inspektorów publicznej służby zdrowia; lecz ten Archibald McCandless, którego twarz widniała na frontyspisie, nie wyglądał ani na bogacza, ani na lekarza. Książce towarzyszył jeszcze bardziej intrygujący list. Napisała go Victoria McCandless, wdowa po autorze, informując nieistniejącego potomka, że ów tekst to stek kłamstw. Oto fragmenty listu: „W roku 1974 żyjący potomkowie rodu McCandless będą mieli dwóch dziadków i czterech pradziadków i z łatwością przyjdzie im wyśmiać dziwactwa jednego z nich. Ja nie mogę śmiać się z tej książki. Drżę na myśl o niej i dziękuję Życiodajnej Sile za to, że mój świętej pamięci małżonek kazał wydrukować i oprawić tylko ten jeden egzemplarz. Spaliłam... pierwotny rękopis i spaliłabym także i to, jak mi radził... lecz – niestety! – jest to niemalże jedyny ślad, że ten nieszczęsny głupiec istniał. Zapłacił też za to majątek... Nie dbam o zdanie potomnych na ten temat, póki nikt z obecnie żyjących nie powiąże tego ze mną”.
Michael wiedział, że i list, i książka mogą być godne uwagi, więc odłożył je wraz z innymi materiałami, które chciał przejrzeć w skupieniu, gdy będzie miał nieco czasu.
I tak sobie leżały. Jeszcze tamtego popołudnia dowiedział się, że stare kolegium teologiczne Uniwersytetu w Glasgow jest przygotowywane do remontu przez pośrednictwo handlu nieruchomościami. (Dzisiaj mieszczą się tam luksusowe mieszkania). Michael znalazł tam ponad tuzin oprawionych portretów olejnych naturalnej wielkości, przedstawiających szkockich duchownych z osiemnastego i dziewiętnastego wieku. One także spłonęłyby w miejskiej spalarni w Dawsholm Park, gdyby nie wyjął ich z ram (były przyśrubowane do ścian na znacznej wysokości) i nie zabrał do miejskiej galerii sztuki w Kelvingrove, gdzie znaleziono dla nich miejsce w przepełnionym magazynie. Minęło ponad dziesięć lat, zanim Michael Donnelly znalazł czas, by usiąść i spokojnie zająć się historią społeczną. Opuścił Pałac Ludowy w roku 1990, kiedy minister sztuki w rządzie Margaret Thatcher ogłosił Glasgow oficjalną Europejską Stolicą Kultury Europejskiej. Wychodząc, znów zgarnął po drodze książkę i list, które (był tego pewien) nie miałyby żadnego znaczenia dla jego następcy – gdyby się ktoś taki znalazł.
Po raz pierwszy spotkałem Michaela Donnelly’ego w roku 1977, kiedy Elspeth King zatrudniła mnie w Pałacu Ludowym jako artystę kronikarza; gdy jednak skontaktował się ze mną jesienią 1990 roku, byłem już pracującym na własny rachunek pisarzem, który ma do czynienia z kilkoma wydawcami. Pożyczył mi tę książkę, mówiąc przy tym, że uważa ją za zapoznane arcydzieło, które należy wydać drukiem. Przyznałem mu rację i powiedziałem, że zajmę się tym, jeśli powierzy mi całkowitą kontrolę nad wydaniem. Zgodził się – choć z pewnym oporami – gdy mu obiecałem, że nie wprowadzę żadnych zmian w oryginalnym tekście Archibalda McCandlessa. Prawie cała książka jest istotnie tak bliska pierwotnemu wydaniu McCandlessa, jak to tylko możliwe, z rycinami Stranga i innymi ilustracjami wiernie odwzorowanymi. Niemniej jednak zastąpiłem przydługie nagłówki rozdziałów własnymi, trafniejszymi tytułami. Rozdział 3, pierwotnie zatytułowany: Odkrycie sir Colina – Zatrzymanie życia – „Jaki z tego pożytek?” – Osobliwe króliki – „Jak to zrobiłeś?” – Bezużyteczne zdolności i to, o czym wiedzieli Grecy – „Żegnam” – Buldog Baxtera – Przerażająca ręka – nazywa się teraz po prostu: Sprzeczka. Nalegałem także, by całości nadać nowy tytuł: BIEDNE ISTOTY. W historii tej często jest mowa o istotach, a każda postać (z wyjątkiem pani Dinwiddie i dwóch pasożytów generała) zostaje nazwana biedną lub sama przynajmniej raz tak o sobie mówi. List damy nazywającej siebie Victorią McCandless zamieszczam jako posłowie do książki. Michael wolałby go jako przedmowę, lecz czytany przed tekstem głównym uprzedzałby doń czytelnika. Jeśli zaś przeczytamy go później, z łatwością stwierdzimy, iż jest to list zdenerwowanej kobiety pragnącej ukryć prawdę o początkach swej życiowej kariery. Ponadto żadna książka nie potrzebuje dwóch przedmów, a ja właśnie piszę jedną.
Obawiam się, że Michael Donnelly i ja mamy różne zdania na temat tej książki. On myśli, że jest to pełna czarnego humoru fikcja literacka, w którą zręcznie wpleciono kilka prawdziwych doświadczeń i faktów historycznych; książka w rodzaju Starych śmiertelników Scotta i Wyznań usprawiedliwionego grzesznika Hogga. Ja natomiast myślę, że przypomina raczej Życie Samuela Johnsona Boswella – kreślony z miłością portret zdumiewająco dobrego, mocnego, inteligentnego, ekscentrycznego człowieka, opisanego przez przyjaciela obdarzonego pamięcią do dialogów. Podobnie jak Boswell, usuwający się w cień McCandless udziela narracyjnej gościny listom innych osób, które przedstawiają całą kwestię pod innym kątem, a w rezultacie ukazuje całe społeczeństwo. Powiedziałem też Donnelly’emu, że napisałem dość fikcji literackiej, by rozpoznać fakty historyczne, gdy o nich czytam. On na to, że zapisał dość faktów historycznych, by rozpoznać fikcję. Pozostało mi tylko jedno – musiałem zostać historykiem.
Zostałem. Jestem nim. Po półrocznych poszukiwaniach w archiwach Uniwersytetu w Glasgow, Czytelni Starego Glasgow w Bibliotece Mitchella, Szkockiej Bibliotece Narodowej, Urzędzie Miejskim w Edynburgu, Somerset House w Londynie oraz Archiwum Prasy Krajowej Biblioteki Brytyjskiej w Colinton zgromadziłem wystarczającą liczbę dowodów na to, że historia McCandlessa utkana jest z faktów. Część dowodów przytaczam na końcu książki, większość jednak – tutaj i teraz. Czytelnicy, którzy chcą tylko czegoś dobrego i prosto napisanego, powinni od razu przejść do właściwego tekstu. Zawodowi wątpiciele mogą znaleźć większą przyjemność w lekturze, jeśli najpierw przejrzą poniższe kalendarium.
29 SIERPNIA 1879: Archibald McCandless zostaje studentem medycyny na Uniwersytecie w Glasgow, gdzie Godwin Baxter (syn sławnego chirurga, sam będący praktykującym chirurgiem) jest asystentem w katedrze anatomii.
18 LUTEGO 1881: Zwłoki ciężarnej kobiety zostają wyłowione z rzeki Clyde. Lekarz policyjny Godwin Baxter (zamieszkały przy Park Circus 18) stwierdza śmierć przez utonięcie i tak opisuje kobietę: „lat ok. 25, 5 stóp 10¾ cala wzrostu, włosy falujące ciemnobrązowe, oczy niebieskie, cera jasna, ręce nienawykłe do pracy fizycznej; dobrze ubrana”. Nikt się nie zgłasza po ogłoszeniu o znalezieniu ciała.
29 CZERWCA 1882: O zachodzie słońca w całym niemal dorzeczu Clyde dają się słyszeć przedziwne hałasy. Pomimo obszernych, trwających przez następne dwa tygodnie dyskusji w miejscowych gazetach nigdy nie znaleziono zadowalającego wytłumaczenia.
13 GRUDNIA 1883: Duncan Wedderburn, radca prawny, zamieszkały dotychczas w domu swej matki przy Aytoun Street 41 w Pollokshields, zostaje przyjęty do Królewskiego Szpitala dla Obłąkanych jako nieuleczalny szaleniec. Dwa dni później „The Glasgow Herald” donosi: „Minionej soboty po południu przedstawiciele opinii publicznej poskarżyli się policji, że jeden z mówców na forum otwartym w Glasgow Green używa nieprzyzwoitych wyrazów. Wysłany na miejsce konstabl stwierdził, że mówca, nienagannie ubrany, blisko trzydziestoletni mężczyzna, wygłasza pod adresem szanowanego i znanego z działalności charytatywnej przedstawiciela profesji medycznej miasta Glasgow oszczerstwa, przeplatając je sprośnościami oraz cytatami z Biblii. Wezwany do zaprzestania powyższego mówca podwoił liczbę sprośności, po czym został z wielkim trudem doprowadzony na posterunek policji przy Albion Street, gdzie lekarz uznał, że należy go zatrzymać, lecz nie oddawać pod sąd. Nasz korespondent donosi, iż zatrzymany jest prawnikiem z dobrej rodziny. Nie wytoczono oskarżenia”.
27 GRUDNIA 1883: Sir Aubrey de la Pole Blessington, generał, niegdyś noszący przezwisko „Grom” Blessington, obecnie zaś liberał i członek parlamentu z okręgu Manchester North, ginie z własnej ręki w zbrojowni swego domu w Hogsnorton, Loamshire Downs. Ani nekrologi, ani zawiadomienia o pogrzebie nie wspominają o wdowie, choć trzy lata wcześniej generał poślubił dwudziestoczteroletnią Victorię Hattersley i nigdy nie zawiadomiono o prawnej separacji małżonków ani o zgonie żony.
10 STYCZNIA 1884: Na podstawie specjalnego zezwolenia podpisana zostaje umowa o małżeństwie cywilnym między Archibaldem McCandlessem, lekarzem domowym Królewskiej Infirmerii w Glasgow, a Bellą Baxter, panną z parafii Barony. Świadkami są: Godwin Baxter, wykładowca Królewskiego Kolegium Lekarskiego, oraz Ishbel Dinwiddie, gospodyni. I państwo młodzi, i świadkowie mieszkają przy Park Circus 18, gdzie odbył się wspomniany ślub.
16 KWIETNIA 1884: Godwin Baxter umiera w domu przy Park Circus 18. Przyczynę jego śmierci doktor Archibald McCandless (który podpisuje świadectwo zgonu) określa mianem „blokady sercowo-mózgowej spowodowanej dziedzicznymi zaburzeniami czynności układu nerwowego, oddechowego i pokarmowego”. „The Glasgow Herald”, opisując pogrzeb, który odbył się w Nekropolii, wspomina o „nietypowym kształcie trumny” i o tym, że zmarły pozostawił cały majątek państwu McCandless.
2 WRZEŚNIA 1886: Kobieta, która pod nazwiskiem Belli Baxter poślubiła doktora Archibalda McCandlessa, zapisuje się do Szkoły Medycznej Sophii Jex-Blake pod nazwiskiem Victorii McCandless.
Michael Donnelly rzekł mi, że powyższe dowody wydałyby mu się bardziej przekonywające, gdybym zdobył kopie świadectw ślubu i zgonu oraz fotokopie doniesień prasowych; lecz jeśli moi czytelnicy obdarzą mnie zaufaniem, nie będę się troszczył, co o tym myśli „specjalista”. Pan Donnelly nie odnosi się już do mnie tak przyjaźnie jak przedtem. Wini mnie za utratę oryginału książki, co jest niesprawiedliwością. Z chęcią wysłałbym wydawcy kserokopię i zwrócił oryginał, gdyby nie zwiększało to kosztów produkcji o co najmniej 300 funtów. Współcześni zecerzy potrafią z pomocą maszyn „przenieść” na klisze strony druku, lecz tekst z fotokopii musieliby składać od nowa, a ponadto książka potrzebna była fotografikowi do wykonania klisz, z których następnie odtworzono ryciny Stranga i faksymile listu Belli. Gdzieś po drodze między edytorem, wydawcą, drukarnią a fotografem unikalne pierwsze wydanie zaginęło. Podobne błędy zdarzają się nieustannie przy wydawaniu książek i z pewnością nikt nie żałuje tego bardziej niż ja.
Pozwolę sobie zakończyć tę przedmowę krótkim spisem treści, w którym poczesne miejsce zajmuje nieco poprawiony reprint wydania McCandlessa:
PRZEDMOWA
Napisał Alasdair Gray
s. 7
Sceny z wczesnych lat życia
inspektora szkockiej służby zdrowia
Napisał doktor Archibald McCandless
s. 21
List do wnuka lub prawnuka w sprawie książki
Napisała doktor Victoria McCandless
s. 287
PRZYPISY KRYTYCZNE I HISTORYCZNE
Opracował Alasdair Gray
s. 315
Przypisy do rozdziałów zilustrowałem kilkoma dziewiętnastowiecznymi rycinami, lecz to McCandless wypełnił wolne miejsca w swej książce ilustracjami z pierwszego wydania Anatomii Graya prawdopodobnie dlatego, że to z niej on i jego przyjaciel Baxter uczyli się dobroczynnej sztuki uzdrawiania. Groteski są autorstwa Stranga i były wytłoczone srebrem na okładkach oryginalnego woluminu.
1
Pojawiam się ja
Moja matka, jak większość robotników rolnych w owych czasach, nie ufała bankom. Przeczuwając bliską śmierć, powiedziała mi, że oszczędności całego jej życia znajdują się w blaszanym pudełku pod łóżkiem, po czym mruknęła:
– Weź je i przelicz.
Uczyniłem to, a kwota okazała się wyższa, niż oczekiwałem.
Matka powiedziała:
– Użyj ich, by zostać kimś.
Powiedziałem, że zostanę lekarzem, na co jej usta zadrgały w sceptycznym grymasie, który był jej odpowiedzią na wszystkie dziwaczne pomysły. Po chwili szepnęła gorączkowo:
– Nie dawaj ani grosza na pogrzeb. Jeżeli Pypeć pochowa mnie w grobie dla nędzarzy, niech go diabli wezmą! Obiecaj, że zatrzymasz pieniądze dla siebie.
Pypciem miejscowi nazywali mego ojca, od pewnej choroby drobiu.
Pypeć zapłacił za pogrzeb, ale powiedział mi:
– Nagrobek zostawiam tobie.
Zanim mogłem sobie pozwolić na należyty pomnik, upłynęło dwanaście lat, a wówczas nikt już nie pamiętał, gdzie jest grób.
Na uniwersytecie mój ubiór i maniery zdradzały wiejsko-służebne pochodzenie, a ponieważ nie mogłem dopuścić, by ktokolwiek wyszydzał mnie z tego powodu, byłem zazwyczaj osamotniony poza salą wykładową i pokojem egzaminacyjnym. Pod koniec pierwszego semestru wezwał mnie do siebie jeden z profesorów i rzekł:
– Panie McCandless, w sprawiedliwym świecie mógłbym panu przepowiedzieć wspaniałą przyszłość, lecz żyjąc tutaj, musi pan dokonać pewnych zmian. Może pan zostać większym chirurgiem niż Hunter, świetniejszym położnikiem niż Simpson, lepszym lekarzem niż Lister, lecz jeśli nie nabędzie pan odrobiny wielkopańskiej ogłady lub niefrasobliwego humoru, żaden pacjent panu nie zaufa, a inni lekarze będą stronili od pana. Proszę nie mieć w pogardzie miłej powierzchowności jedynie dlatego, że posiada ją wielu głupców, snobów i szubrawców. Jeżeli nie stać pana na porządny płaszcz od dobrego krawca, niech pan wyszuka sobie odpowiedni rozmiar wśród nieodebranych zastawów w jakimś lepszym lombardzie. Niech pan na noc wkłada schludnie złożone spodnie między dwie deski pod materacem. Jeśli nie jest pan w stanie zmieniać bielizny codziennie, niech pan przynajmniej znajdzie sposób, aby przypinać świeżo wykrochmalony kołnierzyk do koszuli. Niech pan uczęszcza na pogadanki i koncerty urządzane przez klasę, do której chce pan zaliczać się po studiach... zobaczy pan, że nie jesteśmy tacy źli, i stopniowo dopasuje się pan do nas drogą instynktownego naśladownictwa.
Powiedziałem mu, że pieniędzmi, które posiadam, mogę opłacić tylko czesne, książki, instrumenty i utrzymanie.
– Wiedziałem, że w tym cały kłopot! – zawołał tryumfalnie. – Ale nasz senat rozporządza legatami przeznaczonymi dla potrzebujących. Większość stypendiów otrzymują studenci teologii, dlaczego jednak nauki przyrodnicze miałyby być wyłączone? Myślę, że mógłby pan przynajmniej dostać sumę równą cenie nowego garnituru, jeśli zwróci się pan do nas w odpowiedniej formie, a ja szepnę słówko. Co pan na to? Spróbujemy?
Gdyby powiedział: „Sądzę, że powinien pan otrzymać stypendium. Oto jak należy się o nie ubiegać, będę pańskim doradcą...” – gdyby tak powiedział, mógłbym mu dziękować; on jednak odchylił się na krześle, splótłszy ręce na wypchanej kamizeli, i unosił ku mnie twarz (nie poprosił mnie bowiem, bym usiadł) z tak głupawo-słodkawym, bojaźliwym, filisterskim uśmieszkiem, że wepchnąłem pięści w kieszenie, aby nie dać mu w zęby. Zamiast tego oświadczyłem mu, że pochodzę z tej części Galloway, której mieszkańcy nie lubią prosić nikogo o łaskę. Ponieważ jednak ma tak wysokie mniemanie o moich zdolnościach, moglibyśmy zawrzeć umowę korzystną dla nas obu. Zaproponowałem, by pożyczył mi sto funtów, z których będę spłacał siedem i pół procent w każdą rocznicę zaciągnięcia pożyczki aż do rozpoczęcia piątego roku praktyki ogólnej lub trzeciego roku specjalizacji, a wówczas zwrócę w całości pierwotną kwotę wraz z premią w wysokości dwudziestu funtów.
Rozdziawił usta, więc dorzuciłem prędko:
– Oczywiście zbankrutuję, jeżeli nie skończę studiów lub zostanę zbyt wcześnie wykreślony z rejestru lekarzy, myślę jednak, że jestem bezpieczną lokatą kapitału. I co pan o tym myśli? Możemy spróbować?
– Pan żartuje? – wymamrotał, wpatrując się we mnie, a na jego wargach drgały zaczątki uśmiechu, który powinienem był naśladować.
Zanadto rozzłoszczony, by śmiać się z tego dowcipu, wzruszyłem ramionami, pożegnałem się i wyszedłem.
Niewykluczone, że istniał jakiś związek między tą rozmową a kopertą zaadresowaną nieznaną ręką i dostarczoną przez pocztę tydzień później. Koperta zawierała pięciofuntowy banknot, którego większą część wydałem na używany mikroskop, resztę zaś na koszulę i kołnierzyki. Mogłem teraz ubierać się w mniejszym stopniu jak wieśniak, a w większym – jak zubożały księgarz. Koledzy potraktowali to jako pewną poprawę, gdyż zaczęli witać mnie wesoło i dzielić się ze mną najnowszymi plotkami, choć ja sam zazwyczaj nie miałem dla nich żadnych nowinek. Jedyną osobą, z którą rozmawiałem jak równy z równym, był Godwin Baxter, ponieważ (w co wierzę do dziś) byliśmy obaj najinteligentniejszymi i jednocześnie najmniej towarzyskimi ludźmi w medycznym środowisku Glasgow.