Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasem drobny na pozór znak potrafi odkryć mroczną przeszłość, która wykracza daleko poza wstydliwe rodzinne sekrety…
Starość to czas, który każdy człowiek powinien przeżyć godnie i spokojnie.
Czy na pewno każdy? Czy krzywda wyrządzona osobie, która również krzywdziła, moralnie ma mniejsze znaczenie niż ta skierowana ku człowiekowi niewinnemu?
„Blizna w kształcie koniczyny” to powieść z tajemnicą, która postawi czytelnika wobec trudnych dylematów etycznych. Odpowiedzi na postawione w niej pytania każdy musi poszukać w sobie. To spokojnie zaczynająca się opowieść, wciągająca od pierwszych stron, która opowiada o historii Polaków, którzy wyjechali do pracy w Niemczech jako opiekunowie osób starszych.
Poznajemy ich historie, odkrywamy zażyłości, które między nimi się zrodziły. I nic nie zapowiada tego, jak wielkie i okrutne tajemnice uda im się odkryć.
Jakie będą ich decyzje w obliczu mrocznych sekretów z odległej przeszłości? Jak zachowają się, gdy przyjdzie im się skonfrontować z rodzącą się w nich rządzą zemsty i własnymi, zupełnie ludzkimi słabościami i pragnieniami?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 218
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
WYDAWNICTWO DLACZEMU
www.dlaczemu.pl
Dyrektor wydawniczy:Anna Nowicka-Bala
Redaktor prowadząca:Marta Burzyńska
Redakcja:Magdalena Białek
Korekta:Patryk Białczak
Projekt okładki:Izabela Starosta
Przygotowanie wersji elektronicznej: Epubeum
WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONEWARSZAWA 2022
Na podstawie wydania I
ISBN: 978-83-67357-75-3
Zapraszamy księgarnie i biblioteki do składania zamówieńhurtowych z atrakcyjnymi rabatami.Dodatkowe informacje dostępne pod adresem: [email protected]
Trochę szkoda było takiego pięknego dnia. Janka podniosła z kuchenki gwiżdżący czajnik, kciukiem otwierając plastikowy hałasujący gwizdek. Pewnym ruchem zalała do pełna trzy imbirowe herbaty. Do każdej wrzuciła plasterek obranej ze skórki cytryny oraz łyżeczkę wrzosowego miodu, miejscowego specjału, z którego słynął cały region. Zamieszała wszystkie trzy delikatnie, by nie narozlewać, a potem zostawiła je na blacie przy chlebaku. Wiedziała, że za dwie i pół godziny bardzo się przydadzą. Teraz jednak potrzebowała pójść spać, jak niemal zawsze podczas popołudniowej przerwy poobiedniej. Tylko że dzień był wyjątkowo piękny, nawet nie tak upalny jak ostatnie. Gdyby miała więcej siły, wybrałaby chyba leniwą drzemkę w ogrodzie, ale wynosić leżak… Eee, lepiej nie. Za dużo zachodu. Zaraz ktoś przydrepcze i będzie jej gadał nad głową. Lepiej w łóżku wypocząć.
Jasia spała w dzień i robiła tak od czasu, gdy pracowała jako pielęgniarka w Niemczech. To był dobry zwyczaj. W tym samym czasie, chociaż oczywiście w innych łóżkach, wolno kładli się domownicy oraz pracownicy. Reset był potrzebny wszystkim. Siły się regenerowały, humory poprawiały, a po drzemce wracało się do pracy z nowym zapałem. Po krótkim śnie nawet podopieczni byli jacyś tacy przyjemniejsi i chętniejsi do tego, by zajmować się sobą.
Jako ostatnia opuszczała dziś mieszkanie na dole drobna pani Tiff – osoba w podeszłym już wieku, z przerzedzonymi włosami, takimi samymi zębami, ale ze złotym sercem. Od wielu lat co piątek zajmowała się sprzątaniem tego domu. Janka widziała przez okno mieszkalnej części strychu, jak zmęczona kobieta, poruszając się wolno, zamiast schodów jak zawsze wybrała wykonany z metalowej kratownicy podjazd dla rolatorów. Kiedy już minęła zakręt, ostrożnie szła po ostatniej prostej, trzymając się poręczy. Właśnie wtedy przed domem zaparkowało auto z serwisem hydraulicznym.
Dziwne. Janka nie spodziewała się żadnych fachowców. W kalendarzu nie było o tym ani słowa. Nikt z pracowników nie mówił głośno o żadnej usterce, więc do głowy jej nie przyszło, by spróbować zejść na dół i użerać się z jakimiś specjalistami podczas własnej przerwy na odpoczynek. To nie była jej praca. Nic z tego. Jej wolny czas był bezcenny. Niech stary się nimi zajmie – pomyślała, kiedy zobaczyła, że pani Tiff pokazuje człowiekowi w granatowej bejsbolówce furtkę do ogrodu. Tamtędy każdy zawsze może wejść, gdy od frontu jest zamknięte, bo od lat nikt tu nie zamykał wyjścia przez taras, bo po co?
Właściwie nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiała. Dopiero pojawienie się w domu opiekuna dla dziadka sprawiło, że Jance na pewne rzeczy otworzyły się oczy. Choćby na bezpieczeństwo. Zamyśliła się przez moment. Wcześniej bardziej o nie dbała. Kiedyś po prostu było inaczej. W dzieciństwie w domu rodzinnym zawsze zamykali się w mieszkaniu w bloku nawet wtedy, gdy wszyscy byli razem. Nikt nie czuł się jak w klatce. Byli przyzwyczajeni. Tutaj jednak było inaczej. Nie myślała o tym do momentu, gdy Kostek, zupełnie nowy pracownik, uzmysłowił współpracującym ze sobą kobietom, że to nie jest normalne, by niemal w samym centrum miasteczka każdy człowiek z ulicy mógł po prostu wejść do ich pokojów, a tam bez hałasu zarżnąć je w ich własnych łóżkach. Masakryczny obrazek sprawił, że w ich głowach wytworzył się naturalny lęk. Strach wzbudził bezsenność, a ona z kolei doprowadziła do tego, że podjęły kolejne racjonalne kroki.
Właściwie już dwa dni po przyjeździe do tego domu z braku zgody właściciela na założenie zamka w drzwiach mieszkania na strychu Konstanty po prostu zamontował na nich solidny łańcuch, na który zarządził ekspresową zbiórkę. Razem z Mariolą chętnie się na niego zrzuciły. Nie protestowały. Wiedziały, że dziadki mają dużo pieniędzy. Nie było sensu, by się samemu narażać na napaść z powodu ich zamożności. Kostek cierpliwie opowiadał, tłumaczył, gestykulując łagodnie i od czasu do czasu odgarniając na bok odrobinę zbyt długą grzywkę:
– Na poprzedniej szteli1 było podobnie. Pozorny spokój. Mieszkanie też miałem na górze, sam. Niemal niezależne, jak tu. Dwa pokoje, aneks kuchenny i łazienka. Całkiem fajnie. Nie było w domu nikogo innego, tylko ja na górze, a dziadek na dole. Klucze miały jeszcze pflegedins z Caritasu2. Przyjeżdżały jak zwykle rano oraz wieczorem do podopiecznego, na dół. Nigdy nie wchodziły na górę. Niby żadnych obcych, więc kiedy zaczęły mi ginąć ciuchy, byłem wściekły. To nie miało prawa się wydarzyć, bo niby jak? Najpierw wsiąkła mi bluza na futerku. Żaden wypas, sto procent poliester, ale bardzo ciepła, z kapturem. W aucie jej nie było, ze sznurków w piwnicy na pewno przyniosłem ją na górę. Wyparowała. Potem jeszcze buty. W domu zawsze chodziłem w laczkach, ale nie lubię w nich prowadzić. Przyszedłem się ubrać przed wyjazdem na ergoterapię, szukam, a tu nie ma butów, trampki zostały. Wiem, do auta mogą być, tylko jak wysiąść? Za zimno już było na trampki, niby śnieg nie leżał, ale bywał mróz. I oskrob rano szyby w aucie, stojąc pół godziny w trampkach. Świetny pomysł. Nogi odpadają. Szukam tych butów, szukam i nie ma. Coś mi nie grało. Wkurzałem się, bo nie wiedziałem co. No przecież mi staruszek złośliwie ich nie schował, nie miałby siły po schodach do mnie na górę wejść. Nie wiedziałem, co się dzieje. Tymczasem dziadek mi się rozchorował. Przewiało go. Wyszedł z praktisu3 spocony po rehabilitacji, z kurtką wrzuconą do koszyka rolatora. Koszula luźno, wiatr wieje. Mówię wam, ten pan to był istny kaskader, po prostu wariat. Do auta dotarł, ale już wieczorem był niewyraźny. Lekarz przyjechał do domu na wizytę zaraz po moim telefonie, następnego dnia rano. W domu nie było nawet termometru, ale dziadzio był rozpalony. To było widać bez mierzenia. Czerwone policzki, mokre, rzadkie włosy przylepione do głowy. Wyglądał bardzo kiepsko. Doktor się zmartwił, gdy przyjechał, bo pan był w złym stanie i miał swoje lata, a przyjaźnił się z jego ojcem. Staruszek złapał zapalenie oskrzeli. Dobrze, że nie płuc. Kiedy on przesypiał całe dnie z powodu gorączki, ja mogłem właściwie siedzieć u siebie i tylko dlatego przez przypadek nakryłem gnoi. Za to jak się zdziwiłem!
– Kogo nakryłeś? – dopytywała zainteresowana Janina. – Kto to był?
– To było interesujące. Najpierw zajrzała jakaś babka. Pierwszy raz ją widziałem na oczy. Kompletnie obcy człowiek, a łazi mi po chacie. Wyglądała jak mysz albo taka nornica wyściubiająca z dziury pyszczek. Ona mnie jeszcze przez chwilę nie widziała, bo stałem z żelazkiem przy desce do prasowania najbliżej kontaktu, czyli za drzwiami. Wiecie, jak to w starych domach, kontakty w dziwnych miejscach bywają. Kończyłem właśnie prasować, bo miałem pójść na kawę z tamtejszymi opiekunkami. To była zgrana paczka sympatycznych dziewczyn. Nie mogłem się w dresach wybrać, a spodnie miałem pomięte. Patrzę zza tych drzwi, a ta larwa weszła, zawołała go szeptem, pokazując ruchem ręki, żeby się spieszył, i od razu zdejmuje majtki! Kiedy wszedł, mężczyzna od razu się za nią zabrał. Spodnie odpinał po drodze. Jeszcze zanim zamknąłem z hałasem drzwi, wybrałem numer na policję. Nie wypuściłem draństwa, chociaż strasznie się stawiali. W sumie walnąłem faceta żelazkiem w ramię. Było gorące, a do tego nacisnąłem guzik, by buchnęła para, więc mężczyzna prędko odskoczył i nie próbował podejść drugi raz. Kobieta też uważała i nie zbliżała się, tylko syczała jak żmija i rzucała coraz gorsze wyzwiska, wielu nie zrozumiałem. Mówiła miejscową gwarą. Właściwie wiedziałem wszystko, nim patrol dotarł na miejsce.
– Żartujesz?
– No właśnie nie. Ale błagali! Włamywaczka nawet chciała zapłacić, byle się jej chłop nie dowiedział. A ten gach, wyobraźcie sobie, ostatnia kanalia, przyszedł w moich butach, rozumiecie?! Chciałem mu w pysk przyłożyć, tylko że nie mam doświadczenia. Nie będę udawał chojraka, nigdy w życiu się nie biłem. Żaden ze mnie bohater. Za to byłem wyższy o głowę, więc spękał i nie fikał. Okazało się, że myszowata kiedyś, we wczesnej młodości, pracowała w tym domu, a jeszcze wcześniej robiła to jej matka. Nawet jakiś czas wynajmowały od właścicieli właśnie to mieszkanie. Ona się w nim czuła jak u siebie. Latami przychodziła tam sprzątać. Znała rozkład pokoi na dole i na górze, pamiętała o zwyczajach domowników, wiedziała, że babcia już nie żyje, dziadek został sam i ledwo chodzi. Domyśliła się, że całymi godzinami nikogo tam nie ma. Jak zawsze do domu można było wejść drzwiami od podwórka, bo w dzień nie były zamykane. Za dużo z tym zachodu, bo cały czas wynosiło się tamtędy śmieci do kontenerów. W domu stało małe pudełko na bio, ale papier, plastik czy chociażby pieluchomajtki do zmieszanych wynosiło się od razu na podwórze. Kiedy myszowata baba podłapała kochasia, mieli chęci, tylko że nie mieli mety. Wykalkulowała sobie, że chata stoi pusta i się marnuje, więc żeby się mąż nie dowiedział, przyprowadzała fagasa do mojego mieszkania na górze. Dobrze, że na tapczan w saloniku, a nie na moje łóżko w sypialni, chociaż kto ich tam wie. Od razu po tym wymieniłem pościel, tak na wszelki wypadek. W życiu bym się nie domyślił, co się tam dzieje, tylko że on, leser i nierób, zaczął wychodzić w moich rzeczach. I to ich zgubiło. Wiecie, jak śmiesznie wyglądał, leząc do radiowozu na bosaka w mokrych skarpetach? Należało się gnojowi, a buty oczywiście wyrzuciłem. Nie będę po lumpie nosił – westchnął. – Dziewczyny, ja was nie będę przekonywał. Ja tylko uważam, że warto móc zamknąć swoje mieszkanie. Wiem, ten łańcuch zabezpiecza nas tylko od środka, czyli kiedy śpimy. Gdy nas nie ma, nadal każdy może tu wejść, dlatego ja się cieszę, że Janka może stale się kręcić i to robi. To z tego powodu pytałem, czy któraś z was ma może paralizator. Bo jak się natkniecie tutaj na kogoś obcego, to co zrobicie?
To retoryczne wtedy pytanie długo nie dawało Janinie spokoju. Nie wiedziała, co by zrobiła. Pewnie by się wściekła i podniosła głos, tylko czy była w stanie krzyczeć tak głośno, by zaalarmować ludzi będących aż na parterze? Co by się stało, gdyby dostała w twarz albo gdyby jakiś napastnik spróbował ją złapać? Czy jest w stanie się obronić? Nie jest. Może drapać i gryźć, ale to niewiele pomoże. Wiedziała doskonale, że nigdy w życiu nie wyprowadziła ani jednego ciosu. Nigdy nie interesowała jej samoobrona. Czuła się niezniszczalna do momentu, gdy uświadomiła sobie własną słabość, i właśnie wtedy postanowiła przemyśleć zakup paralizatora i gwizdka. Niby nic, a zawsze mogły się przydać.
Pokoje opiekunów oraz pielęgniarki były w prawej stronie skrzydła mieszkalnego, na strychu. Kucharka i ogrodniczka miały swoje sypialnie w lewej części, ale ta pierwsza była miejscowa i od lat mieszkała z mężem, córką i wnukami na drugim końcu miasta. Nie przeszkadzało jej to w bezcelowym kręceniu się po piętrze, nie wiadomo po co. Kostek snuł przypuszczenia, że zmęczona Munira próbuje odpocząć tam od gniewu i wrzasków swojej szefowej. Druga z nich, ogrodniczka Ute, zajmowała swój pokój tylko w sezonie, a był w pełni. Właściwie miała dla siebie całe lewe skrzydło. Czasem głośniej włączyła telewizor, choć zwykle zachowywała się tak, jakby tam nikogo nie było. Nie trzymała się z Polakami. Wieczorami jeździła własnym rowerem po pobliskim ogromnym parku. Lubiła sport. Na weekendy jeździła autobusem do mieszkających pięćdziesiąt kilometrów dalej rodziców.
Pośrodku, dokładnie naprzeciw schodów, był dodatkowy, obecnie pusty pokój, w którym kiedyś było biuro czy też gabinet pani podopiecznej. To stąd brali papier i długopisy, a także koperty i znaczki, zawsze gdy musieli coś wysłać. Zapasy starczyłyby na długie lata, co w pewien sposób mówiło o tym, jak bardzo zajętą osobą była pani tego domu. Kostek marzył i przebąkiwał coś o tym, że jeśli przedłużą mu umowę, może zrobi tam sobie niewielką siłownię, ale oczywiście najpierw miał zamiar zapytać swojego podopiecznego, a jednocześnie szefa, o zdanie.
Jak na razie do domu przy Schreibenstrasse 11 zawsze mógł wejść ktoś zupełnie niespodziewany. Jedynie dla właścicieli nie było to obecnie żadnym problemem. Machali ręką i śmiali się, słysząc, że to się kiedyś zemści. Tyle lat mieli tu spokój i nie przypuszczali nawet, że ktokolwiek mógłby chcieć go im w jakikolwiek sposób zakłócić. Być może działo się tak dlatego, że drzwi ze wspólnego korytarza, czy raczej klatki schodowej, do mieszania na dole miały gałkę i wymagały klucza – było to jakieś zabezpieczenie. Nie brali pod uwagę jednak tego, że już pierwsze piętro było pozbawione jakiekolwiek ochrony. Można się było z niego dostać na dół wewnętrzną windą, która została zamontowana stosunkowo niedawno, by przemieszczający się z pomocą rolatorów państwo Lukenowie nie musieli nawet próbować poruszać się po schodach. Wpuszczona we fragment korytarza konstrukcja dźwigu prowadziła aż do piwnicy, a ta także, jak taras, była stale otwarta.
Z tarasu można było wejść do mieszkania i do klatki schodowej. Nikt jednak o tym nie myślał. Jedynie Kostek był bardzo zaniepokojony. Miał w końcu złe doświadczenia. Ciągle gadał, że gdy go nie ma w pokoju, ktoś przegląda jego rzeczy, przez co nie znosił kucharki, bo ją o to podejrzewał. Reszta przyjmowała taki stan rzeczy jako zastany. Traktowała to odrobinę bezmyślnie i naturalnie.
Janka raz jeszcze wychyliła się przez okno. Firanka była zażółcona od dymu. Kostek tu palił. Nie lubiła tego. Nie kłóciła się, bo to było jedyne pomieszczenie, w którym to robił, i dopóki szeroko otwierał przy tym okno, odpuszczała. Postanowiła zdjąć później brudną firanę, namoczyć w wybielaczu i wrzucić do pralki, a Konstantemu kazać częściej schodzić na papierosa do ogrodu. Wyszła ze wspólnej kuchni, z zamiarem położenia się poszła do swojego pokoju. Idąc przez korytarz, domyśliła się, że Mariolka brała prysznic, bo z łazienki dobiegał śpiew, jak zwykle, gdy opiekunka się kąpała. Dziś usłyszała hit Czerwonych Gitar. Na tapecie była Anna Maria, która smutną ma twarz.
Słuchając, można by pomyśleć, że dziewczyna nie jest zbyt szczęśliwa. Jednak wybrana przez nią piosenka nie miała niczego wspólnego z tym, czego doświadczała opiekunka. Dla Marioli była jedynie ciepłym wspomnieniem z dzieciństwa, kiedy to jej ojciec, gitarzysta samouk, przygrywający w młodości na szkolnych apelach i innych nieprestiżowych imprezach, kładł ją spać. Grał wtedy tylko dla swojej małej księżniczki, zanim zrozumiał, że to nudne życie rodzinne go ogranicza. Ta natrętna myśl sprawiła, że uciekł do dużego miasta – z planem, by zrobić karierę i gonić swoje szczęście – a ono wciągnęło go jak wir w wannie i przepadł. Potem dzwonił coraz rzadziej, by po kilku miesiącach przestać.
Czasem pisała do niego listy. Nie wiedziała, gdzie je wysłać, więc wpinała je do segregatora tak długo, aż z tego wyrosła. Potem zdarzało się jej pisać pamiętnik. Myślała, że robi to dla niego, ale nie doceniła terapeutycznej mocy procesu twórczego. Początkowo obwiniała w nim ojca o każde własne niepowodzenie. Stopniowo uczyła się wyrażać swoje uczucia, nazywać emocje. Potem pisała już wyłącznie dla siebie. Lubiła to. Ten proces dawał jej spokój i radość. W myślach rozstała się z ojcem, który nie zasłużył na to, by go tak nazywać. Dorosła.
O tym, co dzieje się z jej staruszkiem, Mariola dowiedziała się, gdy się okazało, że z chwilą podjęcia pierwszej pracy musi miesiąc w miesiąc dopłacać do jego pobytu w DPS-ie, gdzie stary trafił po rozległym wylewie. Mariola tego nie rozumiała. Miała ogromny żal. Nie do ojca, który ją zostawił. Tego człowieka nie chciała nawet widzieć na oczy. Czuła nienawiść do systemu, bo to on sprawiał, że musiała łożyć na utrzymanie człowieka, którego nie obchodziła od lat – nawet nie płacił na nią alimentów. Niesprawiedliwość społeczna przerosła wszelkie wyobrażenie. Ojciec dziewczyny przez lata pracował na czarno, a nieudolne państwo nie było w stanie niczego z niego ściągnąć. Mariola zarabiała najniższą. Decyzją sądu zabierali jej z tego dokładnie połowę, bo o to właśnie wnioskowała opieka społeczna. Sąd zdecydował, że Mariola ma taki obowiązek tylko dlatego, że była jego dzieckiem. Miała ojca do czasu, gdy skończyła dziesięć lat. Potem jego miejsce zajął spokojny, zrównoważony nowy partner matki. Gdy tylko dziewczyna dojrzała do sytuacji, nie miała kłopotów z tym, by mówić do niego „tato”.
Mariola była realistką. Nie wierzyła, że pracując w Polsce jako opiekunka za najniższą pensję, będzie mogła kiedykolwiek wyprowadzić się z domu rodziców, tym bardziej że każdego miesiąca część jej dochodów zajmował komornik. Mieszkała w bloku, w małym pokoju, w którym rozłożony tapczan utrudniał dojście do okna, zajmując całą przestrzeń aż do peerelowskiej lakierowanej, pojemnej meblościanki. Matka miała jeszcze syna z drugiego małżeństwa. Bywało, że kiedy dziewczyna dawała parę złotych, aby dołożyć się do czynszu, nie starczało jej już na zakup kurtki. Nie chcąc nikogo obciążać kosztami swojego utrzymania, Mariola postanowiła pracować za granicą. Dlatego właśnie tu była. Żeby poczuć niezależność, musiała zarabiać więcej niż tyle, ile zostawało z krajowej, okrojonej przez bezduszne prawo, pensji.
Opiekunka śpiewała piosenki, które znała i lubiła. Czasem jakieś stare kawałki Varius Manx, innym razem Anny Jantar. Zawsze jednak, kąpiąc się, śpiewała po polsku. To, że te same piosenki wykonywał kiedyś jej stary, nie miało większego znaczenia. Były dobre, więc nie traciły na wartości ze względu na stare dzieje.
Mariola była dobrą, pracowitą i uczynną kobietą. Właściwie Janka ucieszyła się, gdy jej stara znajoma, matka dziewczyny, zapytała ją w kolejce do kasy w Netto, czy nie pomogłaby jej córce zahaczyć się do pracy w opiece, bo trudno się jej było pozbierać po śmierci podopiecznej, u której wcześniej pracowała. Tu miało jej być lepiej. Na razie wytrzymywała. Przyjechała na Schreibenstrasse 11 nie przypadkiem, a z polecenia. Dawała sobie radę, choć przez babkę miewała także nieprzespane, zapłakane noce.
– Nie bierz sobie niczego do głowy – tłumaczyła Janina, kiedy Mariola po raz kolejny oświadczała, że dłużej już nie wytrzyma z podopieczną. – Starość jest zła dla wszystkich jednakowo. Myślisz, że ona chce być taką jędzą? Że celowo upuszcza wszystko czy rozlewa na podłogę? Popatrz, ręce jej się trzęsą, jakby miała parkinsona.
– A ma? – zapytała dziewczyna z nadzieją w głosie nie dlatego, że była złym człowiekiem, a jedynie szukając sposobu, by usprawiedliwić babkę.
– Nie wiem. Miała porobić badania. Odwleka to, ile może, bo boi się wyroku. Tak naprawdę nikt z nas nie chce usłyszeć złej diagnozy. Ty byś chciała? – Spojrzała w oczy Marioli, a ta natychmiast zaprzeczyła ruchem głowy. – Popatrz. Już dawno porzuciła swój fortepian. Nie może grać, a to była jej miłość. Staje przy nim i wzdycha. Siada na swoim pięknym stołku, otwiera go i cisza. Nie ma nawet odwagi, by położyć palce na klawiszach. Spójrz, jakie ma zdeformowane ręce. Każdy palec wygięty w inną stronę. Ona jest nieszczęśliwa. Zrozum ją. Nie radzi sobie nawet z podstawową higieną. Jest jej źle i wstyd. To była dumna kobieta. No proszę cię, postaw się w jej sytuacji chociaż na chwilę. Nie wstydziłabyś się, gdybyś po raz kolejny nie doniosła do kibelka zawartości pęcherza? Nie myśl tylko o sobie, Mariola. Jej też jest ciężko. Wolałaby być sprawna i mieć w nosie rolator, ciebie i mnie. Marzy o tym, by jeszcze raz pojechać autem na południe Hiszpanii, ale wie, że już nigdy nie będzie prowadziła samochodu. Poza tym rozbiła kabriolet i omal oboje nie stracili życia. Czasem złorzeczy jeszcze, że powinni wtedy oboje zginąć, zamiast się teraz mordować z dnia na dzień. Hedwig nie złości się na ciebie czy mnie. Ona jest zła na starość, Mariola. To był taki babski tytan pracy. Stale coś robiła. Pomagała ludziom. Wkładała w to serce.
– Pewnie winna jest starość, tylko że to na nas się wyżywa. Znasz ją dłużej, Jasia, jak to wytrzymujesz? Nie przeszkadza ci to?
– Przeszkadza. Po prostu niewiele można z tym zrobić. Jutro Hedwig będzie miała lepszy dzień, bo będzie jej wstyd za dziś. Będzie miła.
– Tak ci się wydaje. Czasem myślę, że ona ma na celu jedynie mnie nerwowo wykończyć. Jędza.
– I co zrobi bez ciebie? Nie wygłupiaj się. Ona źle znosi zmiany. Właściwie to nie źle, tylko wręcz koszmarnie. Kiedy przyjeżdża ta druga para, która zmienia ciebie i Kostka co sześć tygodni, babka jest nie do zniesienia przez cały tydzień. Zachowuje się, jakby miała szczeniaki do wytresowania.
– No właśnie, Jasia. Sama to powiedziałaś. Do wytresowania. Tak się właśnie z nią czuję. Jakby ta baba próbowała mnie wytresować. Gdyby mogła, pilnowałaby, jak długo myję zęby. Nic jej się nie podoba. Moje kapcie jej stukają, jak robię herbatę, to chyba jakoś krzywo wlewam wodę do filiżanki, bo jeszcze ani razu nie była dobra. Nie wiem, jak ona codziennie znosi tyle filiżanek takiej okropnej lury, którą ją poję. Za co się nie zabiorę, źle. Do tego jeszcze, kiedy tylko zaczynam coś nucić pod nosem, zachowuje się, jakby w domu był zakaz śpiewania. Tylko że wprost niczego mi nie powie. Gdy zaczynam nucić, ona na cały regulator woła Hermana, nawet gdy go nie ma. To jest dziwne. Próbuje mnie przekrzyczeć. Nic z tego nie rozumiem, przecież nie fałszuję. Raz mi dała zaśpiewać piosenkę. Zgadniesz jaką? – Janina zaprzeczyła, spoglądając na Mariolę ze zdziwieniem. – Zdziwisz się. To było Kiedy ranne wstają zorze. Raz dała mi coś zaśpiewać od początku do końca, nie darła się i nie przerywała. Nie wiem nawet, jak to się stało. Cud jakiś czy co. Może się zamyśliła. Wydawało mi się przez moment, że zaszkliły jej się oczy, ale to musiało być złudzenie. Jak mogłabym wzruszyć śpiewem taką cudowną pianistkę? – zakończyła zgryźliwie.
– Uwierz mi, to minie. Jutro będziesz miała lepszy dzień. Kiedy zawieziesz Hedwig na fizjoterapię, zostaw ją tam i nie czekaj. Będziesz miała ze czterdzieści minut dla siebie, wykorzystaj to. Skocz na zakupy do KiKa albo C&A. Kup sobie coś ładnego i od razu poczujesz się troszkę lepiej. Widziałam w gazetce, że mają przecenione staniki. Zrób sobie prezent. Ale nie bierz sobie do głowy tego, co ona gada. Pamiętaj! To chory człowiek. Nigdy, przenigdy nie bierz tego do głowy. Czasem myślę, że cała starość to jedna tocząca ludzkość choroba albo zemsta za złe życie. Kara od losu. Może to dlatego dobrzy ludzie tak szybko odchodzą?
– Ciekawa koncepcja. Mój stary świetnie potwierdza twoją teorię i jak długo żyję, muszę bulić na niego tylko dlatego, że mamie do głowy nie przyszło, by pozbawić go praw rodzicielskich. Źli ludzie żyją stanowczo za długo, a dobrzy zdecydowanie za krótko.
– A szkoda, Mariola, szkoda.
Takie przyjazne słowo: „szkoda”, niemieckie schade. Janka wielu rzeczy w życiu żałowała. Wiedziała, że każdy ma coś takiego, jakieś zdarzenie, epizod, historyjkę, którą gdyby mógł cofnąć czas, chciałby móc opowiedzieć inaczej. Ona sama żałowała wielu rzeczy. Braku kontaktu z dorosłym już synem, który zawsze brał stronę ojca. Odkąd wyjechała do pracy, Kazik nie chciał jej w niczym pomagać, mówiąc, że go porzuciła. Wygodny mały kutas, skóra zdjęta z ojca – tak o nim myślała teraz, gdy czas zagoił tę wyrwę w sercu, którą sprezentowali jej mąż i on. Nawet się nie lubili. Z tego powodu nie miała też więzi z wnuczką, która kojarzyła babcię jedynie z prezentami na gwiazdkę czy urodziny.
Czego jeszcze żałowała? Może nawet pierwszego wyjazdu do pracy w Niemczech, który pokazał jej, że lukę po niej tak łatwo można było wypełnić inną kobietą, która przejęła jej obowiązki bez najmniejszego nawet drgnienia powieki, tak jakby Janka umarła, a nie pojechała zarobić, by spłacić hazardowe długi męża pielęgniarza, który lubił pograć w pokera z lekarzami, ale zapominał przy tym, że nie zarabia tyle co oni. Z powodu długów nabrał chwilówek, by móc się dalej bawić w cudzej piaskownicy. Kiedy do jej drzwi zapukali pierwsi fachowcy od ściągania długów, nie wiedziała o niczym. To mąż skrupulatnie segregował pocztę, tak by nie widziała kopert od firm windykacyjnych zawierających groźby oraz kwity do zapłaty, które w wściekłości darł na strzępy, a następnie wsypywał do kosza na śmieci. Często miał telefony, których nie odbierał, a inne po odebraniu rozłączał, tłumacząc, że to pomyłka. Nie zauważyła żadnych sygnałów. Mijali się, mieli różne zmiany. A potem nagle obcy ludzie zagrozili, że zabiorą jej dom, komornik wszedł mu na pensję. Dorosły chłop siedział na schodach i płakał, zamiast zakasać rękawy. A ona miała syna i kredyt na dom do spłacenia. Miała dla kogo się starać i zrobiła to, gubiąc się w zafałszowanej wspólnej rzeczywistości, na której jemu już od dawna nie zależało. Szkoda. Schade.
Janina była ciekawa, czego żałują inni ludzie. Na przykład Kostek. Była ciekawa, czy on żałuje swojej decyzji.
Teraz opiekun dziadka zamknął się u siebie, czekając na swoją kolej, na wolną łazienkę. Szkoda, że z niej zrezygnował. Fajnie było bzykać się z kimś tak ładnym i młodym – czasem wzdychała do samego wspomnienia, ale nie było co się rozmarzać. Na początku nie wybrzydzał. Zareagował od razu, gdy tylko zaproponowała mu seks. Nie romans i broń Boże nie związek, po prostu seks. Chyba był też mocno zdziwiony, jakby myślał, że inicjatywa powinna należeć do niego. Oj, ci młodzi… Za mało mają fantazji – pomyślała. Z jednej strony wciąż wgapiają się w porno, a z drugiej niczego się z niego nie uczą. Jakiś czas było im dość fajnie i bez konfliktu interesów, ale w końcu oboje zauważyli, że Mariola wodzi za nim tęsknym wzrokiem. W końcu nadszedł dzień, gdy postanowił spróbować być w związku z bądź co bądź młodszą od niego i całkiem fajną dziewczyną. Rozmówili się bez dramatów czy scen. Janka nie chowała urazy. Było miło, intensywnie, tylko krótko. Teraz patrzyła z boku na to, ile miał do zaoferowania w sytuacji, gdy umowa nie obejmowała jedynie seksualnych przygód. Z nią się nie starał. Nie musiał. Był jak angielski arystokrata z dziewiętnastego wieku. Skoro miał już metresę, wiedział, że jest odpowiednio wynagradzana za to, by była zachwycona, bez względu na własne zadowolenie. Zadowalać musiał żonę, nie kochankę. Tak się właśnie zachowywał Konstanty. Nie dlatego, że jej płacił, skąd! Dlatego, że nie musiał jej zdobywać, przekonywać czy uwodzić. W końcu Janina sama wyszła z inicjatywą. Chciała się z nim kochać, więc robił to, co sprawiało mu przyjemność, ale jeśli pragnęła mieć orgazm, musiała zadbać o to sama. Nie angażował się w pieszczoty ani pocałunki. Pozwalał jej się dosiąść, ale już siedząc na nim, robiła sobie dobrze sama. Skoro chciała korzystać z jego ciała, pozwalał jej na to w takim zakresie, w jakim miał na to ochotę. Można by powiedzieć, że w taki sposób dbał o swoją higienę seksualną, o częste rozładowanie napięcia. Nic więcej.
Myśląc o zaangażowaniu zarówno mężczyzny, jak i Marioli, Janka odrobinę jej zazdrościła. Sama, będąc po ciężkim rozwodzie, od lat pracowała za granicą, by spłacić mężowi należną mu część domu. Do tego dochodził jeszcze kredyt, który w całości spadł na jej barki. Harowała i niemal od razu oddawała zarobione pieniądze. Właściwie prawie nie wracała do kraju. Czasem robiła sobie tydzień, czy dwa odpoczynku, wsiadała w busa i jechała do swojego domku z ogródkiem, z którego pod jej nieobecność korzystali córka jej siostry z mężem, synkiem oraz tym utrapieńcem, psem. Nie chciała ich tam, ale wybór był niewielki. Jej syn, tak jak mąż, był hazardzistą. Bałaby się zostawić mu pod opieką nawet doniczkowy kwiatek, bo mógłby go przehulać. Pragnęła tego domu dla siebie, ale miała świadomość, że mieszkające tam młode małżeństwo płaci wszystkie bieżące rachunki, a w tym czasie ona może się skupić na spłacie własnego zadłużenia chłopu, który wolał pokój w hotelu pracowniczym dla personelu szpitala ze swoją młodą dupą niż dom, z którym wiązało go kilka nieprzyjemnych wspomnień.
Jedno z nich miało związek z posiłkiem, po którym o mało nie umarł, jak mu się wydawało. To było tuż po tym, jak po niespodziewanym powrocie złapała go z kochanką we własnej sypialni. Bus dotarł z Niemiec do domu tuż po czwartej nad ranem. W domu było ciemno i cicho. Lustro w łazience, do której weszła za potrzebą od razu po przekroczeniu progu, żyło własnym życiem obstawione kosmetykami innej kobiety. Łóżko w sypialni też było zajęte. Ta pani nie mieszkała tam od wczoraj, a syn Janiny akceptował taki stan rzeczy, rozdzierając matczyne serce, i ukrywał to przed nią, gdy do niego dzwoniła. Zaczęła od włączenia światła. Potem sukcesywnie opróżniała mieszkanie, począwszy od łazienki. Zgarnęła z lustra, a potem z brodzika wszystko, co było damskie, wyniosła przed dom i wysypała za płotem na chodnik. Później jeszcze kilka razy powtarzała tę samą czynność. Buty, ciuchy. Robiąc hałas, aż się pobudzili. Kiedy już wyrzuciła wszystkie rzeczy ladacznicy męża, tak że leżały na chodniku przed domem, a nawet przed płotem, Janka odezwała się po raz pierwszy. Zagroziła, że natychmiast zadzwoni po policję, by pozbyć się intruza. Larwa ubrała się i zamówiła taryfę. Chłop wykrzykiwał, że Janka ma się uspokoić, bo to w końcu jej wina, ona zostawiła go samego sześć tygodni temu. Taksówkarz się zdziwił. Do otwartego bagażnika auta lafirynda wrzucała z ziemi luzem swoje graty, na które nie miała nawet walizki, bo wprowadzała się stopniowo w reklamówkach. Obrażony pan mąż hazardzista odwiózł swoje słońce na stare śmieci, a Janina spokojnie zamknęła za nimi drzwi. Rano nie mogła patrzeć na własnego syna. Zszedł z góry, jakby nic się nie działo. Zareagował nerwowo już na pierwsze pytanie, później zdrajca wyzwał ją od wariatek, ani myślał cokolwiek matce tłumaczyć. Ubrał się migiem. Kiedy zatrzasnął za sobą drzwi, wiedziała, że niektórych więzi nie warto naprawiać.
Kiedy jej wiarołomny mąż wrócił po kilkunastu godzinach, nadal obrażony oraz pokrzywdzony przez nią właśnie, na kuchence stała jego ulubiona zupa. Żurek z białą kiełbasą. Trochę się przy nim pokręcił, nim zjadł pierwszy, a potem drugi talerz. Pomyślał, że żona mu wybaczyła, a nie że chce się zemścić. Kiedy trafił osrany i rzygający na własny oddział, krzyczał tak głośno, że kona, bo ona go otruła, że była zmuszona wytłumaczyć się przed byłą kadrą swojego oddziału, choć nikt niczego nie mógł jej udowodnić. Ludzie patrzyli na nią wrogo i podejrzliwie. Nawet sąsiedzi. Jak to? Ofiara to przecież jedyny pielęgniarz w szpitalu. Taki sympatyczny człowiek, opalony, wysportowany, z rzadka udający lekarza. Cynik miał więcej sympatyków i przyjaciół niż zwykła szara mysz pracująca jakieś pół roku temu na urologii, specjalistka od zakładania cewników.
Życie Janki posypało się dawno temu. Teraz pragnęła tylko tego momentu, gdy jej dług z tytułu spłaty połowy domu byłemu osiągnie okrągłe zero złotych, a ona zacznie choć trochę odkładać, by móc w końcu zająć się w Polsce czymś dorywczym i nie harować jak tu, dwanaście godzin na dobę, udając, że to tylko dziesięć, a nie wymagane osiem.
A Mariolka? Cóż, było dopiero na początku drogi i kto mógł wiedzieć, co jeszcze miało się jej w życiu przydarzyć. Miała miłego chłopaka. Oboje bardzo dbali, by mieć dla siebie wieczory. Wcześniej często znikała u siebie wieczorami, mówiąc, że pracuje nad jakimś zbiorem opowiadań. Teraz miała czas dla Konstantego. Jasia czuła się z tego powodu trochę osamotniona i wróciła do oglądania seriali. Czasem pożyczała od Mariolki jej czytnik. Sięgała po jakąś książkę z jej zbiorów, a po lekturze zastanawiała się, czy więcej jest na tym świecie realistek, czy romantyczek często pozbawionych rozsądku.
Przestali wieczorami w trójkę grać w karty czy scrabble, a nawet zamawiać pizzę. Czasem młodzi woleli gdzieś wyjść. Przecież nie będą jej ciągać ze sobą na wieczorny spacer. Trudno. Na razie współpracownicy Janki w najbliższy weekend planowali wspólną podróż. To wcale nie było takie łatwe. Załatwili sobie wolny dzień dzięki temu, że zabrali staruszków na ważny dla nich koncert. Wydarzenie to miało miejsce w niedzielę, którą oficjalnie mieli wolną. Odpracowali ją. Zyskali ciągiem dwa wolne dni. Cieszyli się jak dzieci, gdy planowali wspólną romantyczną podróż do Paryża, na cały ten niesamowicie dla nich długi weekend. Jakoś nie dzieliła ich radości. Nie potrafiła. Właściwie starała się zachowywać daleko idącą obojętność, tłumacząc samej sobie, że co ją to z resztą w ogóle obchodziło.
Będąc już u siebie, Janina zdjęła buty, przez głowę ściągnęła z siebie uniform z wyhaftowanym na piersi imieniem oraz stanowiskiem, a następnie położyła się do łóżka w getrach i sportowym staniku. Nim przysnęła, usłyszała, że Kostek idzie się kąpać, stąpając ciężko, a Mariolka wraca do swojego pokoju. Przez głowę przebiegło jej jeszcze pytanie, ile czasu minie, nim koleżanka przestanie przemykać do mężczyzny korytarzem na paluszkach, by nie wzbudzać zainteresowania. Chyba będzie musiała z nią tak od serca pogadać, jeśli znajdzie gdzieś jeszcze własne, ponadgryzane zębem czasu i lekko nadpleśniałe czy przybrudzone od dotyku lepkich palców nieodpowiednich mężczyzn.
Dziś, idąc pod prysznic, Kostek zaplanował, że nie zamknie drzwi od łazienki. Wiedział, że Mariola ma świadomość, że będzie czekał. Wszedł pod prysznic, odkręcił gorącą wodę i namydlił włosy. Nie czekał długo. Poczuł chłód, gdy kabina się otworzyła i dołączyła do niego kobieta. Dopiero wczoraj, a może nawet dziś rano, sądząc po godzinie, opowiadali sobie o swoich fantazjach i ustalili, że żadne z nich nie kochało się jeszcze pod prysznicem. Oboje wiedzieli, że bardzo chcieliby spróbować. Marioli nie trzeba było namawiać, ale kiedy brała prysznic, Janka jeszcze kręciła się po piętrze. Nie zdecydował się wtedy do niej przyjść, wolał poczekać. Czuł, że to dobra decyzja, bo gdy się odwrócił w ciasnej klatce kabiny, od razu zwrócił uwagę na to, że się ogoliła. Nie prosił o to, nie wymagał – zrobiła to, bo tak chciała, i sprawiła mu tym nieziemską frajdę.
Wyciągnął ręce i zamknął ją w uścisku. Lekko ugryzła go w obojczyk i zassała skórę. Cofnął się. Woda, która do tej pory trafiała w jego plecy, chlusnęła na nią. Mariolka odskoczyła, uderzając się ramieniem w zimną ścianę, a Kostek nie wiedział dlaczego.
– Parzy! – syknęła. – Przykręć to! Kąpiesz się we wrzątku? Przecież jest upał.
– Upał to nie powód, bym mył się kiepsko lub zmarzł przed drzemką – mruknął jej tuż przy uchu, – Za gorąco ci? Nie sądziłem, że tak od razu będzie ci za gorąco. Nawet się jeszcze nie rozgrzaliśmy. Bardzo chciałem cię tu mieć. Spójrz tylko, jak czekałem.
Podążyła za jego wzrokiem. Niecierpliwość była doskonale widoczna. Patrzyła, jak Kostek leje żel z butelki na dłonie, więc podstawiła też swoje. Gdy oboje mieli pełne ręce, zaczęli się nawzajem namydlać.
– Proszę, zmniejsz temperaturę wody, jest dla mnie za ciepła – powtórzyła, gdy po raz kolejny się przesunął i znalazła się w zasięgu nieprzyjemnego dla niej strumienia.
Nie zareagował. Dla niego woda była odpowiednia, więc zamiast zmniejszyć temperaturę, skierował prysznic na ścianę. Po całej łazience rozszedł się zapach remontu. Stara łazienka miała białe płytki, ale między nimi tkwiły stare szerokie cementowe fugi, które po namoczeniu dawały dość specyficzny zapach. Mariolka przypomniała sobie przez to czasy, gdy była małą dziewczynką i z koleżankami podbierały w szkole, a potem jadły kredę do tablicy, oczywiście tę białą, choć były i takie gwiazdy, które wsuwały kolorową, kłamiąc przy tym, że ma owocowy smak.
Zapach cementu mieszał się z aromatem żelu. Oboje niecierpliwie namydlali swoje ciała. Właśnie chciała go prosić, by się odwrócił, gdy zrobił to pierwszy. Wolno, ostrożnie przesuwała się wokół własnej osi, aż stanęła do niego tyłem i poczuła, że Kostek przyciska do jej pośladków swojego nabrzmiałego ptaka. Jednocześnie jego śliskie mokre dłonie przemieszczały się, wędrując po jej brzuchu, i co chwila zatrzymywały się na sterczących z podniecenia sutkach. Podobało się jej mydlenie. Gładkie ruchy przywodziły w pamięci wszelką niepokojąca łagodność, a ta miała przerodzić się w coś dużo intensywniejszego.
Czekała unieruchomiona w ciasnej przestrzeni, ale jej facet albo nie miał pomysłu na to, co dalej, albo postanowił ją po prostu torturować. Ponownie zaczęła się obracać, a gdy stanęła przed nim przodem, wykorzystała resztkę mydła ze swoich dłoni i wolno oraz z rozmysłem namydliła jego genitalia, zaczynając od worka mosznowego, a kończąc posuwistym ruchem w dół jego penisa. Jej sposób na użycie żelu zabłysnął w końcu także w jego głowie. Mężczyzna wsunął pomiędzy jej uda śliską dłoń. Poruszał nią odrobinę niecierpliwie. W końcu oparł ją mocno o zimną ścianę, a kiedy się przesunął, Mariola znowu oberwała strumieniem zbyt ciepłej wody. Sięgnęła do pokrętła i zakręciła ją, miała dość przykrych niespodzianek. Zimna ściana nie była przyjemna w dotyku dla rozgrzanych pleców, lecz lepsza niż wrzątek lejący się jej na twarz. Była zła, że nie posłuchał, gdy o to prosiła.
Teraz jednak próbowała skupić się na dłoni mężczyzny pomiędzy swoimi udami. Wciąż odnosiła wrażenie, że nie bardzo wiedział, co robi. Pieścił ją na oślep. Wydawało mu się chyba, że to, co powinno w niej reagować najmocniej, było wewnątrz. Wiedziała, że w życiu nie dojdzie z plecami na zimnej ścianie i po byle jakiej palcówce. Nie było dobrze, nie zapowiadało się lepiej.
Byli ze sobą od niedawna i zwykle robili to zmęczeni po pracy, przy wyłączonym świetle. Kiedy poprzedniej nocy rozmawiali o fantazjach, Mariola miała nadzieję, że Kostek słuchał. Z chwili na chwilę to przyjemne przeświadczenie znikało. Konstanty ewidentnie potrzebował chcieć się nauczyć kobiet, a mimo to egoistycznie polegał na tym, co już wiedział. Nie wychodziło to najlepiej. Kiedy zaczął ją namiętnie całować, wiedziała, że z jej fantazji nici. Nie będzie miała orgazmu dzięki jego palcom ani ustom, czyli wcale, bo tylko te sposoby wchodziły w grę.
Podniósł kobietę, rozsunął jej uda i już miał się w niej zatracić, gdy do świadomości przywrócił ją brak prezerwatywy.
– Ubierz się – zażądała, chwytając go za penisa, a on natychmiast poruszył się w jej dłoni i mruknął.
– Nie żartuj, nie teraz – sapnął.
Mariola zacisnęła uda, a chwilę później otworzyła dłoń.
– Albo w gumie, albo wcale. – Mogła przerwać tę zabawę w dowolnej chwili. Jej podniecenie zgasło, nim zdążyło mocniej się rozpalić. Była rozczarowana egoistyczną postawą kochanka.
– Ale nie mam tutaj niczego. Misiu, nie bądź jedzą.
– Trudno. – Otworzyła kabinę, wyszła z brodzika i sięgnęła po ręcznik. Mokre ciuchy, które zrzuciła z siebie w pośpiechu, gdy przyszła, leżały na podłodze. Przez niedomknięty prysznic nalało się na nie mnóstwo wody. Nie nadawały się do powtórnego założenia. Zawinęła się w ręcznik i jakby nigdy nic usiadła na toalecie.
– I zostawisz mnie tak, Piegusku? – Wciąż jeszcze nie rozumiał, dlaczego ona jest taka rozdrażniona, czy raczej niezadowolona. Jak zwykle próbował ugrać coś pięknym chłopięcym uśmiechem, ale tym razem nie zadziałało.
– W nocy, gdy rozmawialiśmy o swoich fantazjach, nie mówiłeś o seksie bez prezerwatywy. – Zachowywała spokój. Naprawdę nie chciała się kłócić. Jedną po drugiej wycierała sobie stopy.
– No pomyłka, sorry, mogę pójść po nią do pokoju. Fanta-zjowałem, że przyjdziesz, ale nie wiedziałem tego na pewno. Gdybyś tylko powiedziała, że będziesz, miałbym ją na stówę.
– Czyli to moja wina? – Uśmiechnęła się pod nosem do siebie, bo jakby już to gdzieś słyszała.
– No nie. Jasne, że nie. Przypadek. Słuchaj, Piegusku – popatrzył na nią i coś zaczęło do niego docierać – chyba nic już z tego nie będzie, co? Jesteś zła na mnie, tylko nie wiem dlaczego. Nie podobała ci się moja fantazja?
– To nie tak, Kostek. Fantazja była cudowna. Nie podobało mi się, że znowu mnie nie słuchasz. Nie zareagowałeś, gdy zrobiłeś mi krzywdę. Oparzyłeś mnie trzy razy, a po pierwszym prosiłam, żebyś zmniejszył temperaturę wody.
– Nie przesadzaj – prychnął i nie pozwolił jej dokończyć wypowiedzi. – Nie ma śladu, żebyś była oparzona. Żadna krzywda ci się nie stała. Po prostu było ciepło. Stałem pod tym samym strumieniem wody, spójrz, nic mi nie jest. Nie lubię, gdy jest mi zimno pod prysznicem.
– I z tego powodu postanowiłeś mnie ugotować? Bo tobie to pasowało? Nie mam prawa mieć innej niż ty tolerancji ciepła? Może bólu też nie? I oczywiście przesadzam. Zmyślam, by cię za coś ukarać. Jeszcze tylko nie wiem za co. Taka jędza ze mnie. Uwzięłam się na ciebie, nie czułam bólu, tylko to sobie tak złośliwie wymyśliłam, żeby popsuć twoje wyobrażenie o seksie w łazience. Super. Czyli jestem pierdolnięta. A ty, biedaku, zmarzłbyś, bo nie lubisz zimna? Ciekawe, no popatrz. A ja mam twoim zdaniem mieć obowiązek lubić, gdy opierasz mnie o zimną ścianę? – Wciąż była zła, że nie potrafił rozgrzać jej tak, by się zapomniała i pragnęła go tak bardzo, żeby nie zwracać uwagi na to, co jej nie pasowało. To było słabe i miała tego świadomość.
– Nie pomyślałem. – Był zrezygnowany, czuł się też zły, ale nie chciał ciągnąć tej nieprzyjemnej dyskusji. – Ale i tak jesteś jędzowata.
– A pamiętasz, jak ja mówiłam, o czym ja fantazjuję? Czy może dotarł do ciebie jedynie własny monolog?
– Wyolbrzymiasz. Celowo jesteś złośliwa – zauważył zdzi-wiony.
– Oesu! Jasne, że jestem! – potwierdziła podniesionym tonem. – I do tego sfrustrowana!
– Babka wyżywa się na tobie, a ty przenosisz to na mnie. To nie jest fair.
– Kostek! Nie sypiam z babką! Pomyśl chwilę! Nie fair jest, gdy oczekujesz, że zadbam nie tylko o twój orgazm, ale jeszcze o swój. I cudownie się przy tym zabezpieczę. Modlitwą chyba. A potem zostanę szczęśliwą samotną matką z problemem, który nie będzie już twój. – Wstała, podeszła do drzwi. Miała właśnie wyjść w łazienki, już kładła dłoń na klamce, gdy podejrzany hałas zatrzymał ją w miejscu.
Ktoś szarpał łańcuchem. Próbował sforsować drzwi mieszkania.
Janka śniła. Z płytkiego jeszcze snu, w którym tłumaczyła opornej na wiedzę kucharce, że sosy na maśle są zbyt ciężkie dla ludzi w tym wieku i z takim stanem zdrowia, wybudził ją hałas, jakiego nie znała. Nie miała ochoty ani wstawać, ani przestawać śnić, bo do baby w końcu docierało, że cholesterol to nie jest najlepszy kolega starych tętnic wieńcowych. Niestety, złośliwy dźwięk się powtarzał. Chwilę potem dobiegł ją głośny, wyraźny głos Konstantego, który sprawił, że gwałtownie usiadła.
Po chwili wstała jak automat. Naciągnęła koszulkę na sportowy stanik i wyszła boso na korytarz. Ktoś z zewnątrz próbował sforsować drzwi, ale krótki, mocny łańcuch zapewnił im bezpieczeństwo. Człowiek z drugiej strony drzwi głośno się domagał, by natychmiast je otworzono. Groził, że będzie strzelał.
Stojąc w samym ręczniku ciasno owiniętym dookoła bioder, Kostek przywarł plecami do ściany, by zejść z przypuszczalnej linii strzału. Zrobiła to samo, rozglądając się za Mariolką. Dziewczyna uchyliła lekko drzwi łazienki. A jednak zdecydowała się na wspólny prysznic – pomyślała Janka, której wydawało się przez moment, że spała już dość długo, więc było dla niej dziwne, czemu Kostek nadal się kąpał. Wszystko się teraz wyjaśniło. Przerażona mina opiekunki wydała się pielęgniarce taka słodka i naiwna. Wiedziała, że w obliczu ataku zakochani mężczyźni dostają gigantyczny zastrzyk adrenaliny, tak wielki, że w obronie swojej kobiety są gotowi na wszystko, cokolwiek by się nie działo. Akurat Mariola nie powinna się obawiać.
Szybko zorientowali się, że napastnik, choć grozi, nie ma zamiaru strzelać. Być może nie miał czym. Możliwe też, że jego broń była gazowa i strzelanie do zamkniętych drzwi było zwyczajnie idiotyczne. Teraz agresor obiecywał. Najpierw, że nikomu nic się nie stanie. Potem, że zaprowadzą ich tylko do piwnicy i zwiążą. Sytuacja robiła się coraz bardziej groteskowa. Wycofali się z korytarza, zabierając ze sobą mokrą Mariolę. Najpierw Kostek wysłał kobietę do jej sypialni, by się ubrała, i sam poszedł prędko zrobić to samo, bo stanie w ręczniku było w tej sytuacji niedorzeczne. W tym samym czasie Janka poszła wsunąć na nogi lekkie buty. Gdy to zrobili, usiedli w trójkę przy stole w kuchni i nie słuchając kolejnych wykrzykiwanych propozycji człowieka zza drzwi, zaczęli rozmawiać.
– Boje się, o co tu chodzi? – panikowała Mariola, łapiąc Konstantego za rękę. – Kostek, o co im chodzi?
– Nie wiem, Piegusku. Przecież ja nie znam tych ludzi. Za to wiem na pewno, że nie mają dobrych zamiarów ci, którzy najpierw krzyczą: „Otwierać, policja”, a potem na prośbę, by przez szparę podali jakąś odznakę, legitymację, stopień czy nazwisko, wpadają w szewską pasję.
– Zawsze legitymujesz policjantów? – Janka była wyraźnie zdziwiona.
– Dlaczego nie? W końcu to moje prawo. Niczym się nie różnię od innych obywateli. Nie jestem u siebie w kraju, ale nadal w Unii, prawda? Poza tym policja najpierw puka – sięgnął po leżącą na stole paczkę papierosów – a nie od razu wyważa drzwi normalnym ludziom, prawda? Co my? Gang jesteśmy? No, chyba że gang zmieniaczy pieluch – próbował zażartować, ale nikt się nie śmiał. Absurdalność sytuacji zabiła nawet poczucie humoru. – Ten człowiek po prostu wzbudził mój niepokój.
Janka wstała. Wyjrzała przez okno, ponownie odsuwając żółtawą od dymu firankę.
– To auto nadal tu stoi – skomentowała obecność samochodu tuż przy rampie dla rolatorów.
– Jakie? – Mariolka wstała i wyjrzała dyskretnie zza zasłonki. Zachowywała się tak, jakby obawiała się, że jeśli spojrzy odważniej, wzrokiem spotka czerwony punkcik snajperskiego karabinu.
– No to. Z usługami hydraulików – odpowiedziała.
Kostek wyjrzał, omiótł wzrokiem parking, a potem ponownie usiadł. Samochód nie wzbudził jego zainteresowania.
– Mamy jakąś awarię? – drążyła Mariola. – Laliśmy z Kostkiem gorącą wodę kawał czasu – przyznała się, jakby odrobinę zawstydzona niegospodarnością.
– Nie wiem. Skąd mam wiedzieć? Kucharka jest obrażona na mnie, więc ze mną nie gada, a ogrodniczka całe rano podlewała ogród. Tylko że ona dla odmiany korzystała z wody deszczowej z tych pojemników, co to stoją tuż obok rynien znad garaży.
– A dziadek nic nie gadał? – To pytanie Janki zwrócone było do mężczyzny.
Konstanty wzruszył ramionami.
– Ani słowa o hydraulice. Nic. Dziś ma dzień śmierdziela. Kolejna doba bez wody, więc może to jego wymówka? Jakaś wymyślona awaria dotycząca tylko jego higieny.
– Znowu? – Mariolka była niepocieszona, lecz zdziwiły się obie kobiety.
– No tak, znowu. Ja pracuję od siódmej trzydzieści. Inaczej nie będę. Nikt mi za więcej nie zapłaci. To nie jest moja wina, że dziadek wstaje z oszczanego wyra i od razu zaciąga na siebie szmaty. Kiedy ja schodzę, on już kończy śniadanie. Zwykle wtedy już wrzeszczy na kucharkę, że jajka są za mało słone, a miód kupiła w markecie, a potem tylko przelała do słoika po jego ulubionym, żeby głupie pięć euro zaoszczędzić. Zawsze tak do niej gada, jak nie ma babki, a Munira wtedy przewraca oczami, bo to przecież nie ona robi tu zakupy. Nawet tak na mnie nie patrzcie. No przecież nie będę się ze śmierdzielem szarpał o kąpiel co rano. Trzeba zebrać kucharkę i zdrowo opierniczyć, że za wcześnie szykuje śniadanie, i tyle. Jakby się nie tłukła z filiżankami, to stary by nie wstawał skoro świt, boby tego zwyczajnie nie słyszał.
– Masakra – jęknęła Mariola. – Będę miała kolejne koszmarne popołudnie. Przynajmniej wiem, na co mam się nastawić i co na siebie ubrać.
Wszyscy wiedzieli, że kiedy pan Luken śmierdział moczem, pani Luken wyżywała się głównie na swojej opiekunce, czyli na Mariolce. Próbowała odpytywać ją ze słówek, wrzeszczała, gdy źle odmieniła jakiś czasownik w zdaniu, a nawet odgrażała się, że ją zwolni, jeśli w końcu nie zacznie mówić poprawnie. Tresowana Mariola zaczynała jąkać się ze stresu, a Hedwig robiła jej wtedy z życia piekło. Działo się to dopiero po pauzie, bo wcześniej nigdy nie spędzała z mężem czasu i nie miała świadomości, że starszy pan cuchnie jak nocnik. Najbardziej irytowały babkę wtedy tatuaże, które dziewczyna miała na ramionach i wystawały spod rękawów mundurka. Potrafiła wyzwać Mariolę od kryminalistek, kazać jej nosić długi rękaw, nawet gdy był upał, i stawała się wtedy nie do wytrzymania.
Podobnie traktowała wtedy kucharkę. Najpierw jadła tak zachłannie, jakby ją głodzili od miesięcy, a gdy już wylizała talerz do czysta i poprawiła miską owoców, wrzeszczała, że jedzenie jest mdłe oraz bez smaku, a sama Munira ma sobie w końcu kupić porządną książkę kucharską, bo kto to widział, by jeść kurczaka bez ananasa albo ryż bez curry na przykład. Jedzenie miało mieć styl i szyk a także, jak mówiła, „karatker”. Do tego jeszcze musiało być elegancko podane i zdrowe, piękne, świeże, oryginalne, orientalne, ale najlepiej swojskie z krajowych produktów, jakby te ananasy i curry rosły sobie w każdy niemieckim miasteczku w ogródku tuż obok krewetek na niewielkich krzaczkach, piszcząc cichutko po niemiecku i prosząc: „Mnie zjedz, mnie!”.
Brud Hermana Lukena był jednoznaczny z tym, iż wszyscy będą przeżywać koszmar, co nie zmieniało faktu, że Konstanty nie zamierzał z tego powodu wstawać godzinę wcześniej, by warować pod drzwiami, czekając, aż się jaśnie pan zechce podnieść łaskawie. Miał wyznaczone godziny pracy i trzymał się ich z zaskakującą Niemców precyzją. Potrafił wstać od stolika szachowego nawet w trakcie interesującego pojedynku. Żegnał się wtedy grzecznie, bo właśnie miał przerwę lub koniec pracy. Nigdy nie poświęcił swojemu podopiecznemu więcej czasu niż ten, za który miał zapłacony. Konsekwencję tę podziwiały obie kobiety.
– Ja bym się w tej chwili tym zupełnie nie przejmował, Piegusku. Nie wiem, czy uda ci się pójść dziś do pracy po pauzie. – Kostek zachował rozsądek. – Nie wiemy nawet, czy jest do kogo. Czy oni tam na dole żyją. Póki co trzeba się cieszyć, że jesteśmy bezpieczni, i zadzwonić na policję, że mamy włamanie. Niech nam odsiecz przyślą, nim ten świr z drugiej strony wymyśli coś głupiego.
– Tak, dzwoń. – Obie kobiety przytaknęły
– Jaki jest numer? – dopytał, sięgając po telefon.
– Nie wiem. Trzeba sprawdzić w sieci. Nigdy nie miałam potrzeby, by dzwonić tu na policję. – Janka rozłożyła ręce.
– Nie ma wi-fi. Kurde, odłączyli nam internet. Pewnie telefon na dole też. Macie jakiś swój darmowy pakiet w komórkach? – dopytywał kobiet.
– Ja nie mam, wyczerpałam i nie kupiłam nowego, a teraz bez wi-fi tym bardziej nie kupię. Mariola, a ty?
– Ja też nie, ja mam tylko wifi. Poza domem nie używam, bo nie mam czego. Słuchajcie. Trzeba zadzwonić do firmy. Niech oni poinformują policję. Janka, ty masz najdłuższy staż, ciebie bardziej niż nas słuchają, dzwoń, niech nas wyciągną z tej dziwnej sytuacji.
Janina sięgnęła po telefon. Uparcie próbowała nawiązać połączenie, ale wciąż zgłaszała się automatyczna sekretarka. W końcu nagrała się, mówiąc, że mają napad w domu, utknęli na strychu, nie znają numeru na policję i nie mogą liczyć na żadną pomoc. Byli bezsilni.
Facet z drugiej strony na chwilę przestał się gorączkować i szarpać nerwowo za drzwi, nikt w nie już też nie kopał. Hałas ucichł. Spojrzeli po sobie. Janka wstała i opadła na krzesło, jakby opuściły ją siły. To nogi się pod nią ugięły z przerażenia, nim wyszeptała tylko:
– Właśnie daliśmy się zabić. To koniec.
– Jak to? – Mariola patrzyła na nią ze ściągniętymi ze strachu ustami, jej dłonie zaczęły drżeć, jakby wpadły w rezonans. Z jej włosów na podłogę wciąż kapała woda.
– Przejście… z jej starego gabinetu do mojej sypialni… tam są drzwi.
Kostek wstał od stołu. Wyjął z szuflady nóż z dziwnym podwójnym czubkiem. Starał się nie zrobić przy tym zbyt dużo hałasu. Wolno uchylił drzwi kuchni i wyszedł na korytarz. Nadal było cicho. Idąc przy ścianie, wszedł do sypialni Janki, a tam odetchnął z ulgą, bo nikogo nie zastał. Przyjrzał się ścianie. Zauważył, że za szafą rzeczywiście znajduje się niemal niewidoczna ościeżnica. Szafa była stara, drewniana. Lekko i cicho przeskoczył klucz w zamku, kiedy mężczyzna otworzył ją, a potem, nie hałasując, przesunął wieszaki, by obejrzeć tylną ścianę. Nie była zbyt solidna. Myślał. Zamknął szafę, pokój i wrócił do kuchni.
– Spokojnie, dziewczyny, spokojnie. Odetchnijcie głęboko. Nie jest tak źle. To nie to, co myślisz, Jasiu. – Usiadł przy stole i sięgnął po dłoń Marioli. – Nie weszli przez szafę, a jeśli spróbują, muszą sforsować nie tylko drzwi, ale też jej tylną ścianę. Nie da się tego zrobić bez hałasu. Myślę, że jesteśmy dość bezpieczni, bo możemy zabarykadować się w kuchni. Mamy czym. Tylko czy jest sens?
– Kostek, co za głupie pytanie! – krzyknęła wkurzona nadal blada z przerażenia Janka. – Czy nasze bezpieczeństwo ma sens?
– Nie o to mi chodzi, Jasia. Może oni zrezygnowali. Może mają już to, co chcieli, a skoro my ich nie widzieliśmy, uznali, że są bezpieczni i odjechali.
Wyjrzał przez okno. Auto nadal stało pod domem. Pokręciła przecząco głową. Telefon Janiny zadzwonił, a ona odebrała go szybko.
– To nie jest żaden głupi żart, pani Agnieszko. Potrzebujemy realnej pomocy. Proszę mnie uważnie posłuchać – tłumaczyła jak dziecku. – Na dole w mieszkaniu są włamywacze oraz państwo Lukenowie, nasi podopieczni. To oni płacą agencji – dodała dla zmotywowania rozmówczyni do umysłowego wysiłku. – Wydaje się nam, że bandyci przyjechali autem, które udaje serwis hydrauliczny. Nie wiemy, czy nasi podopieczni są cali, bo jesteśmy zamknięci we własnym mieszkaniu na strychu… Nie udało im się sforsować łańcucha w drzwiach. Pomóżcie nam. Nie wiemy, jaki jest numer na policję, nie mamy internetu, by to sprawdzić, odcięli go. Wyciągnijcie nas stąd… Jak to jak? Ma pani internet, to sobie sprawdzi numer. Nam odcięli, czy pani słucha, co mówię!? Dopiero to tłumaczyłam! – uniosła się zdenerwowana. Jej rozmówczyni nie była szczególnie lotna. – To proszę chociaż polską policję zawiadomić, oni będą wiedzieli, co dalej! Może się skontaktują z miejscowymi? Tak, tyle mogliśmy sami zrobić. – Przewróciła oczami – Ciekawe, czy pani by była taka racjonalna, gdyby ktoś zza drzwi groził, że będzie do pani strzelał?! Ta interwencja jest nam potrzebna teraz, nie za godzinę! I dla pani wiadomości, nagrywam tę rozmowę! Proszę o tym od razu powiedzieć szefowej.
Rozłączyła się wściekła.
– No co za krowa! W sumie to dlaczego nie zadzwoniliśmy do naszej policji? – zastanawiała się głośno.
– A wiesz, do jakiego miasta się stąd dodzwonisz? Na kogo trafisz? Czy cię poważnie potraktują? No dobra, przyznaję, ja na to nie wpadłem. Wszyscy jesteśmy zdenerwowani i trochę panikujemy. Zawsze to jakieś wytłumaczenie. – Zapalił papierosa, a Mariola wstała i szeroko otworzyła okno. – Ja wiedziałem, że starzy w końcu się kiedyś doczekają napadu – kontynuował. – Trzeba było nie szastać kasą na prawo i lewo. Dyskrecja jeszcze nigdy nikogo nie zabiła.
– Ale ty to mówisz do mnie? – Mariola ze zdziwieniem spojrzała na swojego chłopaka.
– A do kogo? Kto pozwala babce co Markt4 puszczać bez sensu tyle kasy? Po cholerę jej warzywa za pięćset euro tygodniowo? Przecież kucharka i tak połowę z tego wyrzuci! Po co kupujecie brukselkę? Nikt jej tu nie je. Wszyscy nienawidzimy brukselki. Albo ten mangold, czy jak mu tam, no tę botwinę? Kupuje co tydzień i co tydzień ląduje to w śmieciach. Albo rukola i roszponka, kto to je? Czy jarmuż, mogę tak mnożyć przykłady w nieskończoność. No i ile jabłek może zjeść para staruszków? Kilo dziennie? Hedwig wypieprza tyle kasy, a ty nawet okiem nie mrugniesz – wyładowywał się na kobiecie za wcześniejszą rozmowę.
– Ale Kostek, zastanów się, co ty mówisz! – Mariolka aż syczała ze złości. – To nie są moje pieniądze, a babka nie ma żadnych prawnych ograniczeń. Jak mogłabym jej mówić, co może, a czego nie może kupić? To psychicznie zdrowa osoba, no… zwykle – dodała ciszej. – Na targu wpada w zakupoholizm i wydaje za dużo, ale co mnie to, do licha, obchodzi? To nie moje pieniądze wydaje. Co ja jestem skarbnik czy opiekunka? Mam ją na czas zakupów pozbawiać praw obywatelskich czy jakichś tam, cholera wie jakich, żeby nie szastała forsą?
– Piegusku, ale ty kompletnie nad tym nie panujesz – próbował jeszcze bronić swojego zdania.
– Jasne, że nie panuję, ale to dlatego, że nie muszę. To by było nienormalne, Konstanty. Nie rozumiesz tego? Jak byś się czuł, gdybym to tobie mówiła, co ci wolno kupić, a czego nie? Nie wolno ci kupić conversów. Idź na targowisko i kup od Chińczyków tanie, cuchnące tenisówki. Co z tego, że cię stać na lepsze i droższe. Nie i już! Podoba ci się? Byłbyś zadowolony? Ja bym się czuła ubezwłasnowolniona, i to bardzo. Albo co by powiedział ci dziadek, gdybyś nagle stwierdził, że cigarello jest zbyt drogie dla niego i ma zwykłe fajki kupować, bo ty tak mówisz? Powiedziałby, że mocno ci odbiło. Albo przekonaj go, że nowe alufelgi do auta są niepotrzebne, a jemu się akurat podobają. Zastanów się. Tak po prostu nie wolno. To nie są nasze kompetencje. Prawda, Janka?
– Oczywiście. Kostek, twoje zdanie niczego nie wnosi. Oni mają prawo wydawać swoją kasę, jak chcą. Jesteś opiekunem, a nie doradcą finansowym. Ale coś wam podpowiem. Za każdym razem, gdy oni słyszą, że coś jest zbyt drogie, i tak zrobią wam na złość, bo ich stać. Weźmy na przykład uniformy. Na żadnej innej szteli ich nie było, a pamiętajcie, że ja w tej pracy jestem już ponad osiem lat. Własne ciuchy i tyle, żadna firma ich nie daje, więc jak myślicie, dlaczego tutaj są? – Spojrzała po ich twarzach i kontynuowała: – Tu wystarczyło powiedzieć, że mundurki są ekskluzywne, dla wyższych sfer, że świadczą o wysokim statucie społecznym i bywają zbyt drogie, a babka od razu kupiła po trzy komplety, a następnie jeszcze zleciła haftowanie imion. Pamiętajcie o tym, gdy będziecie czegoś potrzebować. Gdy coś jest drogie, oni muszą to mieć. Myślicie, że chcieli używać rolatorów? Przecież to był dla Lukenów wstyd. Ona po wyjściu ze szpitala miała dwie laski i ledwo się kulała, a on co prawda posiadał tylko jedną, ale tę rozgałęzioną na cztery na dole. Stale zbierałam ich z podłogi. A potem pokazałam im katalog z rolatorami. Zaproponowałam, żeby sobie wzięli chociaż jeden na spółkę, żeby spróbować. Lekarza nie słuchali, rehabilitantkę mieli w nosie. Katalog przemówił do nich lepiej niż ortopeda. Ona kupiła sobie dwa tego samego dnia. Jeden do domu, a drugi na zewnątrz. Herman musiał poczekać, bo chciał srebrny, żeby go z daleka było widać, a na miejscu takiego nie mieli.
– Dobrze wiedzieć. Przyda mi się twoje wskazówka. Myślałem o zmianie samochodu. Trochę go trudno wyciągać ze sportowego auta, przydałoby się coś wyższego, chociaż trochę. Dobra, wygłupiłem się, sorry. Mariola, zapomnij o temacie. Macie rację, pytanie, co robimy? Dzwonimy?
– Po co? Teraz już niech firma działa. – Mariola nadal była na niego zła za tę uwagę. Czuła się potraktowana jak rozpuszczona pannica w momencie, gdy robiła jedynie to, co do niej należało.
Hałas odjeżdżającego auta poderwał całą trójkę do okna. Janka próbowała zrobić zdjęcie tablicy, bo przez moment było ją widać, ale nim odblokowała telefon i uruchomiła aparat, włamywacze jechali już tak szybko i byli tak daleko, że wyszło zamazane. Samochód z usługami hydraulicznymi odjechał. Spojrzeli po sobie z niepokojem.
– Wychodzimy? – zapytał Kostek, zamiast próbować podjąć samodzielną decyzję.
– Zapomnij. Chyba zwariowałeś. A jak to podpucha? Jak jeden odjechał, zaraz zawróci na rondzie, a inni stoją pod drzwiami i tylko na to czekają? – Niepokój Marioli był uzasadniony, Janka jej przytaknęła. – Nie dam się zarżnąć. Nie jestem głupia.
– Racja. To co? Czekamy na policję? Może pora się spakować? Kto wie, czy starzy jeszcze żyją. – Niepotrzebnie wprowadzał nerwową atmosferę w momencie, gdy już odrobinę odetchnęli.
– Nie zakładaj najgorszego – strofowała go Mariolka. – W końcu to nie jest taka najgorsza sztela. Jest chamówa, ale chociaż płacą uczciwie i na jedzeniu nie oszczędzają. Sam wiesz, że jest dużo gorszych miejsc. Każdy z nas czasem utopiłby ich w łyżce wody, ale aż tak źle to nikt im nie życzy. Czekamy na policję. Ciekawe, co z Ute i Munirą? My byliśmy dzięki tobie zamknięci, a one? Nie wiemy, co tam się działo.
Janka postawiła przed nimi zupełnie zimne imbirowe herbaty. Byli wdzięczni. Jak niczego potrzebowali odrobiny normalności, takich zwykłych, codziennych przyzwyczajeń.
„Każdy z nas czasem utopiłby ich w łyżce wody” – słowa Mariolki wolno dotarły do głowy Konstantego. To prawda. Każdy z nich miewał lepsze czy gorsze dni ze swoimi podopiecznymi. On od pewnego czasu miewał niemal wyłącznie gorsze, tylko że jeszcze jako tako to maskował. Czuł nawarstwiającą się niechęć i nie mógł już dobrze jej ukrywać.
Doskonale pamiętał dzień, gdy tu dotarł po raz pierwszy. Wysiedli z Mariolką z jednego busa. Żadne z nich nie wiedziało, dokąd jedzie to drugie. Zareagował wtedy bardzo gwałtownie:
– Czyżby konkurencja? Wybiorą lepszego? Ja się łatwo nie poddaję. Właściwie, dziunia, możesz się nie rozpakowywać – rzucił do kobiety, a ona uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Nowy, co? I od razu błazen. Żałosne. Sam jesteś dziunia. I zluzuj gumę w majtach. Nie czas prężyć muskuły. Ja pracuję dla niej, ty dla niego. Żadnej konkurencji, dopóki nie zaczniesz podbierać mi auta. Wtedy masz wojnę jak w banku. Trzymaj się swojego garażu, a będzie dobrze. Aha, i pilnuj, żeby pan draska trafiał co rano pod prysznic.
– Dlaczego pan draska?
– Przekonasz się, gdy zobaczysz rano jego prześcieradło. – Szła dwa kroki przed nim, ciągnąc walizkę na kółkach. Konstanty był na siebie zły, że tak kiepsko zaczął tę znajomość. Do tego dawało się bardzo odczuć, że kobieta pała do jego przyszłego podopiecznego ogromną antypatią. Wydawało mu się nawet, że nim gardzi. Gdyby tylko był miły, mogła być dla niego cennym źródłem wiedzy, a on tak bardzo zepsuł wszystko już na starcie. Musiał to czym prędzej odczarować. Przywołał na twarz najbardziej strapioną z min i uderzył w odrobinę błagalny ton.
– Słuchaj, przepraszam. Nie chciałem być niemiły. Po prostu się wystraszyłem, a bardzo potrzebna mi ta praca.
– Jasne. Rozumiem. – Nadal szła przed nim i nawet się nie obejrzała. Nie zadzierała nosa, po prostu nic jej to nie obeszło. Na świecie było wielu dupków i oto trafił się kolejny, trudno.
– Czy idąc za tobą, trafię tam, gdzie trzeba? – próbował jakoś utrzymać rozmowę, bo nie mógł wykorzystać czaru swojego uśmiechu, dopóki nie spotkał się ich wzrok. Świetnie wiedział, że mina małego chłopca działała na babki najlepiej.
– Na pewno. Ja tu raczej nie zabłądzę, jestem tu trzeci raz. Wierz mi, to dobrze, że do tego starego pierdziela w końcu przysłali faceta, bo ostatnia babka miała pięćdziesiąt pięć lat, a ten skończony cham i tak potrafił ją klepnąć po dupie. Właściwie kobieta wyleciała z pracy za danie mu po gębie przy żonie. Rozumiesz? Nie wolno policzkować bezczelnych staruszków, szczególnie przy ich małżonkach. Mam nadzieję, że chłopcy interesują go chociaż odrobinę mniej, choć zabawnie byłoby zobaczyć, jak szczoch daje ci klapsa. I pamiętaj, nie wolno mu oddać, chyba że poprosi – kpiła bezlitośnie.
– Ładnie się zaczyna – mruknął wystarczająco głośno, by go usłyszała.
– Poczekaj, aż poznasz szczocha. Jest okropny.
– W umowie nie było mowy o inkontynencji5 – zaprotestował lekko, jakby to miało odczarować rzeczywistość.
– Oczywiście – zaczęła z przekąsem – to dlatego, że święte agencje zawsze mówią nam prawdę. A co było mówione? Przemiły starszy pan, spokojny i zrównoważony, z zamiłowaniem do kultury i muzyki? Jeśli jeszcze tego nie wiesz, znaczy to mniej więcej tyle, co stary pierdoła, który głośno słucha radia z piosenkami biesiadnymi w samochodzie, czasami tylko bekając do taktu, ale przynajmniej nie śpiewa. – Westchnęła i wyjaśniła: – W dzień nie masz nawet pieluch, za to w nocy jest komplet atrakcji, ale tego ci przecież nie powiedzą, bo zrezygnujesz.
Już mu się nie podobało. Zawsze, absolutnie zawsze, w agencji mówili głównie dobre rzeczy o podopiecznych. Te złe i smutne albo wymagające większego wysiłku zostawiali w sferze niedomówień lub posługiwali się uproszczeniami. Wygodne kłamstwa w biznesie. Niby wszyscy się nimi brzydzą, ale stosują je w przypadku własnych pracowników bez mrugnięcia okiem.
Żaden rozsądny opiekun, który dba o własne zdrowie, nie pojechałby na zlecenie, podczas którego trzeba w nocy wstawać do podopiecznego cztery razy, by skorzystał z toalety. Nikt nie jest w stanie funkcjonować normalnie w pracy po tak koszmarnej nocy. Agencje miały sposób na wszystko. Zwykle mówiono, że klient wymaga stanowczego postępowania z pampersami, kiedy kładzie się go spać. Nie dodawali przy tym, że gdy opiekun zamknie za sobą drzwi, pampers wyląduje na podłodze, a elektroniczna niania nadal będzie co dwie godziny dzwonić, wzywając pomocy do wstawania na toaletę. Nie uprzedzali, że stary człowiek, śpiąc w mokrym łóżku, zaraz się rozchoruje. Nie informowali, że nie ma materaca na zmianę, a w domu są poważne niedobory pościeli. Trudne tematy zawsze były omijane w taki sposób, by przyszły pracownik podpisał umowę, często z klauzulą, że pod karą grzywny nie zakończy wcześniej zlecenia.
Ludzie jadący do pracy w takich trudnych warunkach wypalali się szybko i zaczynali nienawidzić zajęcia, któremu nie mogli sprostać. No bo jak zmusić kogoś, by kupił nowy materac na łóżko? Albo kilka kompletów pościeli, która nie rozchodzi się w palcach ze starości? Jak namówić starych ludzi oraz ich rodziny, by kupili kołdrę, bo poprzednia od moczu, a także prania chemicznego przestała już przypominać to, czym była na początku? Albo skąd wziąć nową odzież na zmianę, bo starzejące się ciało nie pasowało już do eleganckich spodni? Potrzebne były zwykłe dresy na gumie, a podopieczny miał prawo uważać, że to szczyt złego smaku. Nawet kiedy odpinanie zamka czy guzika raz po raz powodowało, że mocz lał się po nogach na podłogę, trudno było zmienić stare przyzwyczajenia. Niektóre opiekunki prasowały dresy na kant, by sprawiały elegantsze wrażenie, ale praca ze staruszkami zbyt często była drogą przez mękę. Byli też tacy, którzy z powodu wysokiego mniemania o sobie nie zniżyliby się do zakupu odzieży w sieciówkach z powodu potencjalnie niskiej jakości produktów, a jednocześnie naprawdę nie mieli co na siebie włożyć, bo nic już na nich nie pasowało.
Ludzie tyli, chudli, zwykle też odrobinę maleli oraz się garbili, ich portki ciągnęły się po podłogach, ramiona przypominały jarzma do noszenia wody, a piersi kobiet zwisały boleśnie. Babcie przestawały nosić staniki, bo trudno je było włożyć. Sprawiały sobie w ten sposób dodatkowy ból, a często i odparzenia. Zaniedbywane paznokcie często zamieniały się w szpony, haluksy deformowały stopy i sprawiały, że te nie chciały się mieścić w przyzwoitych butach. Tam, gdzie nie było bliskiej, pomocnej, życzliwej rodziny, opieka często zmieniała się w walkę ze starym, zniedołężniałym człowiekiem, jego słabościami, przyzwyczajeniami, a często także oślim uporem. W takich miejscach wymagania bywały dziwne, a ludzie szukali do pracy niewolników. Trzeba było prędko stamtąd uciekać i wszyscy, prócz nowych, doskonale o tym wiedzieli. Ci bez doświadczenia zostawali często bez jedzenia, pieniędzy na busa do domu, oszukani przez alkoholików, którzy chcieli mieć służbę na koszt babci, cwaniaków, którym się wydawało, że teraz mają kim pomiatać, lub sadystów, takich, którzy rwali się do bicia, by tylko zastraszyć pracownika i odesłać go do domu bez wypłacenia mu honorarium. To były zjawiska powszechne. Właśnie dlatego Mariola, Kostek i Janina mimo wszystko pracowali przez agencję. Może nie dostawali po czterysta pięćdziesiąt euro tygodniówki, ale mieli zapewnioną umowę, opłacone ubezpieczenie zdrowotne, opiekę koordynatora, a w razie nieporozumień czy nieprawidłowości mogli zawsze prosić o natychmiastową zmianę miejsca zatrudnienia.
Teraz znali już swoją pracę na wylot. Mieli też wynikającą z doświadczenia świadomość, że takie półprawdy, serwowane opiekunom przez agencje pośrednictwa pracy, wykańczały ich oraz rujnowały im zdrowie. Często zlecenie bez dźwigania było tak nazywane, bo w domu był na przykład lift6, lecz nie działał, albo co gorsza, podopieczny nie chciał z niego korzystać, bo bał się upadku.