Boginie słowiańskich szeptów - Joanna Laprus - ebook + książka

Boginie słowiańskich szeptów ebook

Joanna Laprus

0,0

Opis

Kontynuacja ,,Słowiańskich Bogiń Ziół" wkracza głębiej w magiczny świat mocy słowa. Słowa posiadają ogromną siłę, która odwraca to, co złe i przywraca to, co dobre. Kiedy są mądrze użyte, potrafią uzdrawiać, chronić przed burzami, ogniem czy jadem węża. Mogą też przynieść miłość i urodę, ale niewłaściwie użyte, mogą zaszkodzić. W ,,Boginiach słowiańskich szeptów" autorka przytacza zamowy, zaklęcia, modlitwy i szepty oraz barwnie portretuje postacie Bogiń Słońca, Wody i Ziemi.

Książka zawiera niezwykłe i unikatowe materiały. Autorka zafascynowana magią słowa dotarła do wyjątkowych źródeł, dzięki temu Czytelnicy otrzymują niepowtarzalną okazję do poznania bogactwa słowiańskiego folkloru i świata ludowej magii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 142

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Wstęp

Na początku było słowo. To pierw­sze: nie „mama”, nie „tata”, ale „dzia­dzia”. I głos dziadka, który mi czy­tał te wszyst­kie baśnie o jabłoni, która rodziła złote jabłka, Żar-Ptaku i żywej wodzie. I hafto­wana makatka nad ławą, gdzie stały wia­dra z wodą przy­nie­sioną ze studni, z napi­sem: „Żywa woda, zdro­wia doda”. Dzia­dek nie zabie­rał mnie do tej studni, żeby mnie Wod­nik nie wcią­gnął, cho­ciaż podobno w Wigi­lię można było zoba­czyć w tafli wody twarz przy­szłego męża. Ale kto wtedy by się inte­re­so­wał mężem?! Szcze­gól­nie, że pośrodku kuchni stał piec węglowy, duży, piękny z trza­ska­ją­cym ogniem. Pie­kli­śmy na nim kawałki cia­sta, które pod­kra­da­li­śmy babci, gdy robiła klu­ski.

O piecu krą­żyły różne opo­wie­ści, na przy­kład, że komi­nem może wle­cieć cza­row­nica wybie­ra­jąca się na sabat, a ponie­waż Łysa Góra była cał­kiem nie­da­leko, więc i praw­do­po­do­bień­stwo nie­chcia­nych odwie­dzin było na tyle duże, że komin był ozdo­biony dorod­nym bukie­tem suszo­nej bylicy, pio­łunu i dziu­rawca. Oraz czosn­kiem. Pod pie­cem, wbrew woli babci, która nie tole­ro­wała tego typu istot, miesz­kał domowy duch – Domow­nik. Za to dusze chrze­ści­jań­skie, gar­nące się do cie­pła domo­wego pieca bab­cia uzna­wała już na tyle, że w Zaduszki nie roz­pa­lała ognia, żeby ich nie popa­rzyć. Przy zapa­la­niu i wyga­sza­niu ognia czy­niła znak krzyża i pil­no­wała, żeby nie odwró­cić się tyłem, bo gro­ziło to poża­rem.

Bab­cia uni­kała magii jak ognia, a przy­wie­zione z Pod­la­sia przez dziadka tra­dy­cje wpro­wa­dzały ją w zakło­po­ta­nie. „Ot, bajki takie” – mawiała. Ale z sąsiadką z dołu nie pozwa­lała mi roz­ma­wiać, a o sąsiadce krą­żyły legendy, że ma „złe oczy, i potrafi zauro­czyć”. Ofiarą tegoż uroku padła moja mama, która nie­mow­lę­ciem będąc, trzy dni i trzy noce pła­kała bez ustanku zaraz po tym, jak sąsiadka nachy­liła się nad wóz­kiem i z zachwy­tem cmo­kała: „O, jakież to piękne dziecko”. Po trzech dniach, gdy lita­nia lore­tań­ska wraz z lita­nią do wszyst­kich świę­tych nie pomo­gły, dzia­dek przy­pro­wa­dził panią Wój­to­wi­czową, która zwy­kle pie­kła pączki, ale potra­fiła też pomóc w spra­wach bez­na­dziej­nych. Pani Wój­to­wi­czowa popa­trzyła na dziecko, pomru­czała pod nosem, obcięła kosmyk wło­sów i spa­liła pod pie­cem. A popiół kazała wyrzu­cić, byle naj­da­lej. Od tej pory płacz dziecka ustał, powró­cił sen i ape­tyt.

Na początku były słowa: baśnie, legendy, opo­wie­ści. Praw­dziwe i zmy­ślone. Rze­czy­wi­ste i fan­ta­styczne. Wesołe i smutne. Dobre i złe. To one stwo­rzyły świat, w któ­rym należy pokło­nić się Słońcu, gdy wstaje i roz­po­czyna swoją dzienną wędrówkę albo Matce Ziemi przed pierw­szą orką. Świat, w któ­rym trzeba powie­sić w oknie pio­łun, by odgo­nić Rusałki, urok odczy­nić prze­wró­coną na lewą stronę koszulą albo wysłać cho­robę na góry, na lasy.

Nie wiem, dokąd prze­pro­wa­dził się Domow­nik spod tego pieca. Uzna­łam, że odszedł wraz z gło­sem dziadka i jego opo­wie­ściami. Ale żywa woda potrafi wskrze­sić nawet naj­daw­niej­sze wspo­mnie­nia.

O mocy słów szeptanych

O mocy słów szep­ta­nych

Umy­wam się świętą wodą, wycie­ram zło­tem, odzie­wam w świt, pod­pie­ram się mie­sią­cem, a gwiaz­dami okry­wam: nikogo się nie boję. Jak słońce i mie­siąc świecą na cały świat, tak abym była na cały świat miła i kochana.

Ukra­iń­ska modli­twa na zacho­wa­nie miło­ści

Wielka moc jest ukryta w sło­wach. Odpo­wied­nio dobrane mogą odwró­cić to, co złe i przy­wró­cić to, co dobre. Ule­czyć, uzdro­wić, prze­gnać burzę z pola, uchro­nić przed ogniem i uką­sze­niem węża. Przy­wo­łać miłość i urodę. Mogą też zaszko­dzić. Zaklę­cia, zamowy, szepty, spi­ski, modli­twy. Magia słowa ma spraw­czą moc zmie­nia­nia rze­czy­wi­sto­ści.

Są trzy rodzaje rytu­ałów słow­nych. Rytu­ały ochra­nia­jące, które zabez­pie­czają czło­wieka przed inge­ren­cją destruk­cyj­nych ciem­nych mocy. Odczy­nia­jące, czyli zama­wia­nie, które polega na odwró­ce­niu zaist­nia­łej szkody. Stwa­rza­jące, czyli zakli­na­nie, które polega na two­rze­niu nowych jako­ści i wystę­puje w for­mie bło­go­sła­wień­stwa (gdy prosi się o skutki pozy­tywne) lub klą­twy (gdy prosi się o skutki nega­tywne)1.

Sam ter­min magia jest dla sło­wiań­skiej kul­tury ludo­wej obcy i zewnętrzny. Wła­ściw­szym jest posłu­gi­wa­nie się kate­go­rią: słowo – czy­nie­nie – odczy­nia­nie. To poka­zuje inną triadę wpi­su­jącą się w ludowe prak­tyki magiczne: mówie­nie, robie­nie i wie­dzę2.

Zamó­wie­nia wywo­dzą się z daw­nych sło­wiań­skich modlitw i zaklęć. Pier­wot­nie były skie­ro­wane głów­nie do sił i zja­wisk przy­rody: do Słońca, Księ­życa, Gwiazd, Wody, Wia­tru, Ognia, Grzmotu, Desz­czu. Oraz do Bogów. Na początku moc zamó­wień opie­rała się na sile ludz­kiego słowa, póź­niej auto­ry­te­cie bosko­ści, którą w nich wywo­ły­wano, a następ­nie na pozy­cji i waż­no­ści osoby, która je wypo­wia­dała. Zamowa jest to lecze­nie cho­roby lub znisz­cze­nie jakiego nie­szczę­ścia za pomocą słowa3. Cała moc zamó­wień pole­gała na dokład­nym wypo­wie­dze­niu odpo­wied­nich słów i wyko­na­niu towa­rzy­szą­cym im rytu­ałów i obrzę­dów. Jeśli któ­ry­kol­wiek z tych ele­men­tów zosta­nie zanie­dbany, dzia­ła­nie magiczne okaże się nie­sku­teczne4.

W róż­nych sło­wiań­skich regio­nach tek­sty zaklęć miały podobną struk­turę: roz­po­czy­nało się od wpro­wa­dze­nia, potem nastę­po­wała główna część, w któ­rej wyra­żano życze­nie lub wyko­ny­wano rytuał, a wszystko zamy­kało się zakoń­cze­niem. Czę­sto uży­wano wpro­wa­dze­nia:

Wstanę jako sługa Boży, bło­go­sła­wiony, umyję się wodą, rosą, wytrę się lnianą chu­s­teczką, ręcz­ni­kiem, pójdę, z domu do drzwi, z bramy do bramy, na wschód…

W zakoń­cze­niu sło­wom nada­wano dużą siłę i prze­ko­nu­jącą moc:

Niech moje słowa będą mocne i trwałe na wieki wie­ków; nie ma dla moich słów nego­cja­cji ani nie­po­ro­zu­mień; niech twój wyrok, mój, będzie tward­szy niż kamień i żelazo5.

Nie­które utwory są raczej modli­twami, sło­wami chro­nią­cymi nie tyle od cho­rób, co od wszyst­kiego złego, co może spo­tkać czło­wieka w życiu. Zwy­kle takie tek­sty koń­czą się for­mułą ochronną:

Kto tę modli­twę prze­czyta, ten w ogniu nie spło­nie, w wodzie nie uto­nie, pod nożem nie będzie, na stryczku nie zawi­śnie, pod kulami nie ucierpi, od strasz­nej śmierci nie umrze6.

Z cza­sem tajem­ni­cze for­muły stały się dostępne tylko wybra­nym oso­bom, zna­nym jako zna­cho­rzy, szep­tuni, szep­tunki, szep­tu­chy, zama­wia­cze, zaże­gny­wa­cze. Po chry­stia­ni­za­cji do zamów zaczęto doda­wać chrze­ści­jań­skie ele­menty i motywy.

Zaklę­cia w tra­dy­cji ludo­wej mają wiele nazw: „szepty”, „szep­ta­nie”, „słowa”, „modli­twy”, „modli­tewki”, „czary”, „zakli­na­nia”, „zamowy”, „odcza­ro­wa­nia”. Ich istotą są wła­ści­wie dobrane słowa wypo­wie­dziane w odpo­wied­nim cza­sie i miej­scu, czę­sto w for­mie szeptu. Cicho, aby nikt nie sły­szał słów, bo jak mówiły zna­chorki: „Wów­czas rytuał traci moc i spo­wal­nia dzia­ła­nie słów, jeśli ktoś jest obecny pod­czas jego wyko­ny­wa­nia”. Powia­dają, że gdyby ujaw­nić zaklę­cie gło­śno, sam stra­cisz zdol­ność do rado­snego mówie­nia, a będziesz tylko mówić bez­silne słowa7.

Pod­czas wypo­wia­da­nia zaklę­cia nie wolno oddy­chać. Ozna­cza to, że musi być ono wypo­wie­dziane jed­nym tchem. Zakaz oddy­cha­nia zazwy­czaj nie doty­czy modlitw chrze­ści­jań­skich doda­wa­nych na końcu zaklęć – nie trzeba wstrzy­my­wać odde­chu pod­czas ich wypo­wia­da­nia. Wstrzy­my­wa­nie odde­chu jest bez­po­śred­nio zwią­zane z innym eta­pem wypo­wia­da­nia. Po wypo­wie­dze­niu for­muły magicz­nej konieczne jest dmuch­nię­cie na pacjenta (kon­kret­nie na obszar, który jest chory) lub na zaklęty przed­miot np. na chleb, który pacjent musi póź­niej zjeść. Ale zamó­wie­nia można kie­ro­wać na różne przed­mioty, np. na sól czy wodę. Pod­czas wypo­wia­da­nia zaklę­cia dla pacjenta, który jest leczony na odle­głość, trzeba dmu­chać w kie­runku, w któ­rym prze­bywa lub w stronę wia­tru. Jeśli chcemy uzy­skać ochronę przed wężami, zanim wej­dziemy do lasu, trzeba wes­tchnąć i dmuch­nąć w zie­mię. Zazwy­czaj robi się to trzy razy, ale cza­sami nawet dzie­więć. Czę­sto pod­czas wypo­wia­da­nia zaklę­cia nastę­puje kilka serii dmu­cha­nia8.

Powta­rza­nie zaklę­cia pod­czas wstrzy­my­wa­nia odde­chu to kon­kretny rodzaj metody magicz­nej, który ma na celu wzmoc­nie­nie mocy słowa. A istotę zaklę­cia sta­nowi dmu­cha­nie odde­chem. Dla­tego zakli­nacz nie może oddy­chać świe­żym „nie­po­świę­co­nym” powie­trzem. W prze­ciw­nym razie zaklę­cie prze­sta­nie być sku­teczne. Co cie­kawe, chrze­ści­jań­skie modli­twy doda­wane do zaklęć czę­sto nie służą wzmoc­nie­niu wyko­na­nia zaklę­cia. Świad­czy o tym fakt, że zakli­nacz dmu­cha po wypo­wie­dze­niu zaklę­cia, ale przed wypo­wie­dze­niem modli­twy. Nie­któ­rzy litew­scy zakli­nacze uwa­żają nawet, że doda­wa­nie „Amen” na końcu zaklę­cia powo­duje, że zaklę­cie prze­staje dzia­łać lub pacjent umrze9.

Ponie­waż moc zaklę­cia znaj­duje się w ustach, pod­czas wyko­ny­wa­nia rytu­ału słow­nego uży­wana jest rów­nież ślina. Zakli­nacz nie­kiedy obli­zuje ranę lub spluwa po wypo­wie­dze­niu magicz­nych słów.

Istotną porą dla speł­nie­nia zamowy była pół­noc (trzy­krot­ność wypo­wie­dzi lub jej zwie­lo­krot­nie­nie wzma­gały jej nie­zwy­kłą moc) lub tak zwany młody Księ­życ albo peł­nia Księ­życa10. A także świt albo zmierzch, przed wscho­dem lub po zacho­dzie Słońca. Zaklę­cia, któ­rych sku­tecz­ność zależy od zmar­łych, gdzie wyko­rzy­stuje się atry­buty śmierci, takie jak kości czy zęby były wypo­wia­dane o pół­nocy.

Ważną zasadą pod­czas zama­wia­nia są dwa kie­runki: pół­noc i zachód (zachód Słońca). Jest to zwią­zane z funk­cją nisz­cze­nia. Gdy zaklę­cie jest wypo­wia­dane pod­czas ruchu (idąc, obra­ca­jąc się, wycie­ra­jąc i tak dalej), naj­czę­ściej wybie­ra­nym kie­runkiem jest prze­ciwny do kie­runku, w któ­rym poru­sza się Słońce.

Litwini uwa­żali czwar­tek i pią­tek za szcze­gólne dni do wyko­ny­wa­nia zaklęć. W tra­dy­cji sło­wiań­skiej funk­cjo­no­wał inny podział: na dni lek­kie, czyli białe (wto­rek, środa, sobota) i cięż­kie, czyli czarne (ponie­dzia­łek, pią­tek). W nie­dzielę, jako w dzień święty nie czy­niono żad­nych zamów. Nie odczy­niano rów­nież cho­roby w ponie­dzia­łek i pią­tek. Były to dobre dni do rzu­ca­nia uroku, a nie jego odczy­nia­nia11.

Tajem­nica cza­row­nych słów była mocno strze­żona. Dla­tego zwy­kle prze­ka­zy­wało się ją dopiero u schyłku żywota oso­bie młod­szej i spo­krew­nio­nej – wtedy nie tra­ciło się swo­jej mocy słowa. Pół­noc­no­ro­syj­skie uzdro­wi­cielki powta­rzały: Nie ucz star­szego od sie­bie i Nie mów star­szemu od sie­bie, nie będzie siły12. W nie­któ­rych rejo­nach Litwy zaklę­cia prze­ka­zuje się oso­bie tej samej płci. W innych na odwrót: od matki do syna i od ojca do córki. Wia­dome jest, że tylko naj­star­sze lub naj­młod­sze dziecko w rodzi­nie może zakli­nać. A jesz­cze lepiej, gdy jest jedy­nym dziec­kiem. W Pol­sce wie­rzono, że zama­wia­nia dzia­łają naj­sku­tecz­niej, gdy osoba zama­wia­jąca jest pier­wo­rodną lub naj­młod­szą w rodzi­nie i ma ciemne włosy13. Jeżeli uzdro­wi­cielka przed śmier­cią nie chciała prze­ka­zać wie­dzy nikomu lub nikt nie odwa­żył się jej przy­jąć, to wyma­wiała zaklę­cie na łyżce, wypusz­czała je na wodę, wyma­wiała na kamie­niu, wyplu­wała, wypłu­ki­wała na mio­tełkę14.

Prze­strze­gano rów­nież zasad ochrony zaklęć pisa­nych. Modli­twy takie trzy­mano zawi­nięte w czy­ste szmatki. A uzdro­wi­cielka lub uzdro­wi­ciel nie odwa­ży­liby się dotknąć ich bez umy­cia rąk, bowiem zosta­łyby w ten spo­sób zbru­kane, a co za tym idzie, stra­ci­łyby swą moc. W tra­dy­cyj­nej magii rosyj­skiej zale­cano, aby zaklę­cia czy­tać bez prze­rwy, na końcu mie­siąca, na czczo, zamy­ka­jąc komin lub drzwi, aby słowa nie zostały zdmuch­nięte przez wiatr, a pod­czas jakiejś prze­prawy, na przy­kład przez rzekę, nale­żało je zakryć czapką15.

Ponie­waż umie­jęt­ność zakli­na­nia jest darem od Boga, zakli­na­nie wyko­nuje się cał­ko­wi­cie lub czę­ściowo bez wyna­gro­dze­nia. Pro­sząc o zapłatę, zakli­nacz traci swą moc, a jego zaklę­cia będą nie­sku­teczne. Dopusz­czalne są za to dobro­wolne dary wdzięcz­no­ści od pacjen­tów16.

W folk­lo­rze rosyj­skim uwa­żano, że zaklę­cia zacho­wy­wały swoją moc tylko do śmierci uzdro­wi­ciela, po jego śmierci ból i cho­roba mogły powró­cić. Opo­wia­dano, że pacjenci zmar­łego uzdro­wi­ciela z Woro­neża, który leczył ich z bólu zęba, zaczęli cier­pieć po jego śmierci. Aby ule­czyć te objawy, musieli udać się na cmen­tarz, wyjąć z grobu kość zmar­łego i pocie­rać nią bolący ząb. Żeby unik­nąć takich dzia­łań, two­rzono spe­cjalne zaklę­cia tuż przed śmier­cią, które prze­sta­wały dzia­łać tylko w przy­padku śmierci pacjenta. Ist­niało też prze­ko­na­nie, że zaklę­cia stop­niowo w ciągu roku tra­ciły moc. Nale­żało je więc powta­rzać co roku przed wscho­dem Słońca w Wielki Czwar­tek. Te zaklę­cia były czy­tane na głos17.

Bał­tyj­skie i sło­wiań­skie wpływy mocno się mie­szały i prze­ni­kały. Trudno orzec, czy na zamowy sło­wiań­skie wpły­nęły tek­sty bał­tyj­skie, czy na odwrót. Na pewno w póź­niej­szych cza­sach motywy chrze­ści­jań­skie w modli­twach prze­nik­nęły ze schry­stia­ni­zo­wa­nych tere­nów sło­wiań­skich. Ale modli­twa do Bóstw o uzdro­wie­nie, ochronę, wspar­cie była prze­ja­wem pier­wot­nej wiary w moc słowa. Słowa, które jest kre­acją, aktem two­rze­nia. I choć inten­cja była wspólna, bał­tyj­skie i sło­wiań­skie zaklę­cia róż­niły się dłu­go­ścią tek­stu. Część pol­skich, bia­ło­ru­skich i rosyj­skich zamów bywa długa. Cza­sem przy­bie­rają formę dia­logu. Opo­wieść w tych zamó­wie­niach roz­wija się na zasa­dzie ana­lo­gii. Na przy­kład:

Jak ta rosa znika, zni­kła, roz­wiała się w powie­trzu, tak niech znik­nie ten urok i roz­wieje się w powie­trzu18.

Litew­skie zamowy są zazwy­czaj krót­kie. Dla­tego takie zaklę­cie musi być powtó­rzone kilka razy. Naj­czę­ściej trzy lub dzie­więć razy, a cza­sami nawet trzy po dzie­więć razy19. Klu­czowa w magii ludo­wej jest trzy­krot­ność mówie­nia i czy­nie­nia. Trójka wiąże się ze sferą sakralną, jest sumą nie­pa­rzy­stej jedynki i parzy­stej dwójki, znosi więc sprzecz­no­ści i w kul­tu­rze wielu ludów jest uzna­wana za szcze­gól­nie wybraną, sta­nowi sym­bol zasady obej­mu­ją­cej wszystko20. Trójka dzięki swej sakral­nej sym­bo­lice nabiera mocy chro­nią­cej przed złem, stąd jest wyko­rzy­sty­wana jako apo­tro­pe­ion. Peł­nione przez nią funk­cje spra­wiają, że wyko­rzy­sty­wano ją w medy­cy­nie ludo­wej, aby z zaświa­tów pozy­skać ener­gię potrzebną do wyle­cze­nia cho­rego21. Trójka ma magiczną funk­cję w tek­stach zamów. Miłość zale­cano czę­sto zama­wiać na trzy zorze: ranną, wie­czorną i ponow­nie poranną lub też trzy­krot­nie wypo­wia­dać cały tekst zamowy. Nie­kiedy w oma­wia­nych tek­stach magicz­nych wystę­po­wały i trzy zorze, i trzy­krot­ność wypo­wie­dzi zamó­wie­nia, a dodat­kowo tę podwójną nie­raz trzy­krot­ność dopeł­niano splu­nię­ciem lub prze­sko­cze­niem wrót domu (oczy­wi­ście także trzy­krot­nym). Wszystko to, aby wzmoc­nić dzia­ła­nie zaklę­cia. Trzy­krot­nie też na zakoń­cze­nie modli­twy bła­gal­nej wypo­wia­dano Amen, w zna­cze­niu „niech się tak sta­nie”22.

Nie­zwy­kle sze­roki był zakres tema­tów, w któ­rych sto­so­wano zamowy. Zaklę­cia były uży­wane w każ­dej dzie­dzi­nie życia. Bez względu na to, czy były to tereny bał­tyj­skie, czy sło­wiań­skie modlono się o to samo. Przede wszyst­kim o ochronę. Ponie­waż wie­rzono, że wszel­kie nie­szczę­ścia, cho­roby i pech są wyni­kiem dzia­łań nie­przy­chyl­nych osób i ciem­nych mocy, wiele modlitw chro­niło przed uro­kami.

Urok pocho­dzi od pra­sło­wiań­skiego u-rekti „umó­wić”, „okre­ślić”, „ozna­czyć”, a także „mówie­niem zaszko­dzić”, „wypo­wie­dzieć magiczną for­mułę”, „rzu­cić czary”. Dla­tego pier­wot­nie urok ozna­czał czary rzu­cane za pośred­nic­twem słowa23. Urok można było zadać – w jadle czy napitku, a przede wszyst­kim pocho­dził ze złego spoj­rze­nia, rzu­co­nego na skos lub przez ramię. W Kra­kow­skiem uwa­żano, że urzec można, gdy na początku zda­nia lub powi­ta­nia zadziwi się, mówiąc: „O”, na przy­kład: „O, jaki ładny!”. Powia­dają, że uroczne oczy, czyli zada­jące urok, nie­któ­rzy mają z natury: „na co tylko spoj­rzą, to albo zacho­ruje, albo się zepsuje”24. Urok zwy­kle pocho­dzi z zazdro­ści i zadzi­wie­nia. Dla­tego nie należy chwa­lić lub podzi­wiać ani dzieci, ani zwie­rząt, ani roślin. A jeżeli już doj­dzie do takiej sytu­acji, należy powie­dzieć: „na psa urok”25.

Jeśli ktoś komuś urok zadał, nale­żało go odczy­nić, bowiem urok rzu­cony spoj­rze­niem lub spo­wo­do­wany pochwałą może być przy­czyną cho­rób, a nawet śmierci26. Objawy uroku są roz­ma­ite. Od nagłego bólu głowy połą­czo­nego z zawro­tami, ćmie­niem w oczach, bólem brzu­cha i wymio­tami, dresz­czami, aż po przy­gnę­bie­nie, nie­po­kój lub smu­tek:

Gdy urok pad­nie, urze­czony, który zupeł­nie był zdrów i czuł się dosko­nale, czuje naraz łama­nie w skro­niach, ucisk na skle­pie­niu czaszki, w oczach mu ciem­nieje, nudzić go poczyna, ziewa, staje się sen­nym, zie­le­nieje i bar­dzo słab­nie. Po tych to cechach wnet przy­czynę cho­roby poznać można. Szczę­ściem dla cho­rego, gdy dosta­nie wymio­tów, gdyż wnet i uroki zelżeją, i ból głowy się zmniej­szy. Chory wtedy staje się sen­nym i łatwo we śnie prze­śpi całą cho­robę. Gorzej jed­nak, gdy uroki dzia­łają długo, a przy­czyny nie da się wyświe­tlić. Chory traci wtedy ape­tyt, bled­nie, chud­nie, coraz czę­ściej cierpi na zawroty głowy, nud­no­ści, wymio­tuje, a nawet mdleje27.

Odczy­nia­jąc urok, nale­żało naj­pierw posta­wić dia­gnozę, czy sła­bość pacjenta jest wyni­kiem zauro­cze­nia, a następ­nie usta­lić sprawcę, czy jest to kobieta, czy męż­czy­zna. Następ­nie wyko­ny­wano cały rytuał odczy­nia­jący. Uroki obmywa mię­dzy innymi moc Wody, dla­tego wyko­rzy­sty­wano do tego wodę zaczerp­niętą z rzeki lub ze studni. Jeżeli była to woda rzeczna, naczy­nie, do któ­rej ją nabie­rano, musiało być zwró­cone otwo­rem w kie­runku jej biegu. Woda stu­dzienna nato­miast musiała być nie­na­po­częta, czyli nikt wcze­śniej nie mógł jej nabie­rać. Cza­sami Wodę przy­no­szono w ustach i prze­le­wano do naczy­nia. Do tej Wody wrzu­cano trzy albo dzie­więć węgiel­ków28. W Bia­ło­brze­gach rytuał odczy­nia­nia wyglą­dał tak:

Przy pierw­szym rzu­cie splu­wają w bok i wymie­niają te słowa: „Jeden mi uroki daje”; przy dru­gim – splu­wają w inną stronę i mówią: „Drugi mi (uroki) zma­wia”; przy trze­cim wresz­cie, znowu splu­wając, lecz w prze­ciwną stronę, dodają: „Trzeci mnie uzdra­wia”. Czyn­ność tę powta­rzają po trzy­kroć. Tak zbie­rze się w szklance wody dzie­więć węgiel­ków, do któ­rych dorzu­cają następne kru­szyny chleba. Przy wrzu­ca­niu okru­szyn sto­sują kolejno tę samą pro­ce­durę, jaką sto­so­wali przy wrzu­ca­niu węgla; tak samo więc splu­wają, takie for­muły też wyma­wiają. Jeżeli toną okru­szyny, dowód to, że uroki rzu­cił męż­czy­zna, jeżeli węgle, to bia­ło­głowa. Jeżeli toną i okru­szyny, i węgielki, to uwa­żają, czy pierw­szych, czy dru­gich wię­cej zato­nęło. Z tego sto­sunku też wnio­skują o płci osoby, która rzu­ciła uroki. Po owem doświad­cze­niu upi­jają nieco wody ze szklanki, a, połknąw­szy, splu­wają, następ­nie znowu maczają palce w wodzie i zma­cza­nymi „prze­cią­gają” po twa­rzy od lewej ku pra­wej stro­nie. Powta­rzają to trzy­krot­nie, potem dopiero „obcie­rają” twarz, rów­nież „na opak” (od lewej ku pra­wej stro­nie) „kra­jem” (rąb­kiem, brze­giem) koszuli, spodniami lub spód­nicą. Po obtar­ciu, wyle­wają wodę ze szklanki w tył przez głowę poza sie­bie. Koń­czy się pro­ce­dura i uroki ustę­pują nie­ba­wem29.

Urok dia­gno­zo­wano też biał­kiem kurzym, solą, kamycz­kami, prę­ci­kami z mio­tły brzo­zo­wej lub chle­bem, wrzu­ca­jąc trzy lub wie­lo­krot­ność ich do wody. Jeżeli tonął chleb – urok rzu­ciła kobieta, jeżeli węgie­lek – męż­czy­zna, jeżeli zato­nęły obie rze­czy – urok jest śmier­telny. W oko­li­cach Pozna­nia do wody z węgiel­kami i skórką chleba wrzu­cano też trzy wło­sia ze szczotki, jeżeli tonęły jako pierw­sze – urok pocho­dził z wia­tru, jeżeli chleb – to od męż­czy­zny, a węgie­lek – od kobiety30. Po posta­wie­niu dia­gnozy nale­żało tą wodą obmyć urze­czo­nego pacjenta: od głowy aż po stopy – a uczy­nić to należy pal­cami, wierz­chem dłoni, od lewej ku pra­wej, lub opry­skać wodą, którą odczy­nia­jący brał do ust31. Ale sam gest czy rytuał nie wystar­czał. Żeby wypę­dzić urok, zaże­gnać go, trzeba wypo­wie­dzieć odpo­wied­nie słowa zaklę­cia. Na Rusi zama­wiano urok, czyli pry­str­tit, mówiąc na przy­kład:

Prze­święta Boga­ro­dzica „na woz­dusi” stała i miło­ści­wego Pana o pomoc przy­zy­wała. Święty ojcze Miko­łaju, przyjdź mi z pomocą do naro­dzo­nego, modli­tew­nego i chrze­ści­jań­skiego sługi Bożego (podać imię) zama­wiać pry­strit.Pry­strit, pry­stri­tysz­cze i uroku, uro­czysz­cze, pomy­ślany, wypo­wie­dziany, nasłany, wietrzny, wodny, ogniowy, dzie­wi­czy, mło­dzień­czy, dro­gowy i szla­kowy! Ja cię wyszep­tuję, ja cię zama­wiam, ja cię wypę­dzam z jego (cho­rego) rąk, z jego nóg, z jego ple­ców, z jego czar­nych oczu, z jego pal­ców i sie­dem­dzie­się­ciu sta­wów. Tutaj ci nie sie­dzieć, żółtych kości nie łamać, czer­wo­nej krwi nie spijać, serca nie nękać, świata nie drę­czyć! Idź sobie na ocze­rety, na błota, na bystre wody, na gniłe kłody; tam sobie pić i hulać i ocze­rety łamać: Jużeś tu się dość nastał i świat drę­czył! Ja cie­bie wypę­dzam, zdmu­chuję, nie moim duchem, ale Boskim, nie mojemi siłami, lecz Boskiemi, nie ja poma­gam, sam Jezus Chry­stus pomaga32.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. O. Wach­ciń­ska, O ludo­wym rytu­ale zama­wia­nia, Rocz­nik Muzeum wsi Mazo­wiec­kiej w Sierpcu, 2011, t. 1, str. 68 [wróć]

2. A. Engel­king, Klą­twa. Rzecz o ludo­wej magii słowa, str. 28 [wróć]

3. MAAE 1910/11/294; Mate­riały Antro­po­lo­giczno-Arche­olo­giczne i Etno­gra­ficzne wyda­wane sta­ra­niem Komi­sji Antro­po­lo­gicz­nej Aka­de­mii Umie­jęt­no­ści w Kra­ko­wie”, Kra­ków 1896-1919, t. 1-14 [wróć]

4. B. Mali­now­ski, Dzieła, t. 7, Mit, magia, reli­gia, str. 439 [wróć]

5. https://www.cul­ture.ru/mate­rials/257564/lyubo­vnaya-magiya-kak-v-sta­rinu-vyzy­vali-strast [wróć]

6. Беларуская народная творчасць, Мінск 1992 [wróć]

7. Русские заговоры Карелии, Петрозаводск 2000 [wróć]

8. Daiva Vaitkevičienė, Lietuvių užkal bėjimai: gydymo formulės, lithu­anian ver­bal healing charms, Vil­nius 2008 [wróć]

9. Ibi­dem [wróć]

10. K. Szcze­śniak, Świat roślin świa­tem ludzi na pogra­ni­czu wschod­niej i zachod­niej Sło­wiańsz­czy­zny, str. 177 [wróć]

11. Ibi­dem, str. 177 [wróć]

12. Славянский и балканский фольклор, Москва 2011 [wróć]

13. MAAE 1896/1/109, Mate­riały Antro­po­lo­giczno-Arche­olo­giczne i Etno­gra­ficzne wyda­wane sta­ra­niem Komi­sji Antro­po­lo­gicz­nej Aka­de­mii Umie­jęt­no­ści w Kra­ko­wie”, Kra­ków 1896-1919, t. 1-14 [wróć]

14. Славянский и балканский фольклор, Москва 2011 [wróć]

15. Лавянский и балканский фольклор, Москва 2011 [wróć]

16. D. Vaitkevičienė, op. cit. [wróć]

17. Славянский и балканский фольклор, москва 2011 [wróć]

18. H. Bie­ge­le­isen, Lecz­nic­two ludu pol­skiego, str. 244 [wróć]

19. D. Vaitkevičienė, op. cit. [wróć]

20. M. Oester­re­icher-Mol­lwo, Lek­sy­kon sym­boli, przeł. J. Pro­ko­piuk, str. 165–166. [wróć]

21. P. Kowal­ski, Kul­tura magiczna. Omen, prze­sąd, zna­cze­nie, str. 281–283 [wróć]

22. K. Szcze­śniak, op. cit., str. 178 [wróć]

23. W. Boryś, Słow­nik ety­mo­lo­giczny języka pol­skiego, str. 670 [wróć]

24. ZWAK 2/1878/127 Zbiór Wia­do­mo­ści do Antro­po­lo­gii Kra­jo­wej wyda­wany sta­ra­niem Komi­sji Antro­po­lo­gicz­nej Aka­de­mii Umie­jęt­no­ści”, Kra­ków 1877-1895, t. 1-18. [wróć]

25. J. Kar­ło­wicz, O czło­wieku pier­wot­nym. Sie­dem odczy­tów, str. 110 [wróć]

26. K. Moszyń­ski, Kul­tura ludowa Sło­wian, t. 2: Kul­tura duchowa, cz. 1, str. 188 [wróć]

27. S. Spit­tal, Lecz­nic­two ludowe w Załoź­cach i oko­licy, [w:] „Rocz­nik Podol­ski”, t. 1, str. 147-148 [wróć]

28. M. Mar­czew­ska, Ja cię zama­wiam, ja cię wypę­dzam. Cho­roba. Stu­dium języ­kowo-kul­tu­rowe [wróć]

29. Lud1902/8/377, za: M. Mar­czew­ska, Ja cię zama­wiam, ja cię wypę­dzam. Cho­roba. Stu­dium języ­kowo-kul­tu­rowe [wróć]

30. Burszta 1967, str. 414 za: M. Mar­czew­ska, Ja cię zama­wiam, ja cię wypę­dzam. Cho­roba. Stu­dium języ­kowo-kul­tu­rowe [wróć]

31. M. Mar­czew­ska, op. cit. [wróć]

32. H. Bie­ge­le­isen, op. cit., str. 60 [wróć]