Słowiańskie rośliny czarowne - Joanna Laprus - ebook + audiobook + książka

Słowiańskie rośliny czarowne ebook

Joanna Laprus

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Nie przegap kontynuacji bestsellera Słowiańskie Boginie ziół, który szturmem zdobył serca i uznanie czytelników.

Joanna Laprus po raz kolejny zabiera czytelnika w podróż pełną magii, przepełnioną rusałkami i dziwożonami do czasów, gdzie na rozstajach dróg stawiano święte kapliczki, ale spotykały się tam również czarownice. Gdzie łączy się przestrzeń widzialna i ta niewidzialna. Do czasów pomiędzy tym co przeszłe, a tym co obecne. W czasach na granicy światów.

To pięknie snuta opowieść o ziołach, gdzie pomiędzy stronami wije się dym palonych ziół, gdzie zaklęcia mieszają się z siłami nadprzyrodzonymi i istotami z pogranicza światów. Zostały one podzielone na te miłośnicze, mocarne i wiedźmie. Książka zachwyca bogatą szatą graficzną, podobnie jak w pierwszej części znajdziemy wizerunki magicznych istot wykonanych przez artystkę, Martę Jamróg z Jasielskiej Szkoły Ikon, a całość wzbogacona jest o ręcznie malowane ilustracje roślin czarownych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 153

Oceny
4,7 (11 ocen)
8
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Wstęp

Było to w cza­sach, gdy po świe­cie cho­dziła już Matka Boska, ale na polach w bla­sku księ­życa można było jesz­cze spo­tkać tań­czące Rusałki, a Pła­net­nicy pra­co­wi­cie zawie­szali chmury, gra­dem obfi­cie posy­pu­jąc zboża złych i grzesz­nych gospo­da­rzy.

W stud­niach, jezio­rach i rze­kach miesz­kały Wod­niki o pal­cach zro­śnię­tych błoną. Wygrze­wały się czę­sto na brzegu i most­kach oraz lubiły topić ludzi. Szcze­gól­nie gusto­wały w małych dzie­ciach i mło­dych dziew­czę­tach, które wabiły świe­ci­deł­kami zawie­szo­nymi na trzci­nach i wodo­ro­stach. Lubiły też zada­wać zagadki.

Latem, gdy słońce góro­wało na nie­bie, można było natknąć się na Połu­dnice. Wyso­kie, chude, biało odziane, z sier­pem w ręce i roz­pusz­czo­nymi, dłu­gimi wło­sami. To one falo­wały łanami zbóż, szcze­gól­nie zaś upodo­bały sobie żyto oraz łubin. Drzemka wśród odu­rza­ją­cego zapa­chu tego kwie­cia w naj­lep­szym wypadku koń­czyła się bólem głowy, Połu­dnice bowiem, jako istoty zwy­kle ludziom nie­przy­ja­zne, dusiły śpią­cych na polu żni­wia­rzy oraz pory­wały małe dzieci. Szczę­śli­wie, po żni­wach scho­dziły pod zie­mię, gdzie zapa­dały w długi sen.

Było to w cza­sach, gdy gro­dzono już obej­ścia pło­tami z chru­stu, a nie bylicą, a po Marzan­nie pozo­stał tylko zwy­czaj topie­nia sło­mia­nej kukły. Na roz­sta­jach dróg sta­wiano święte kapliczki, ale spo­ty­kały się tam rów­nież cza­row­nice, by o pół­nocy z Wiel­kiego Piątku na Wielką Sobotę uwa­rzyć spe­cjalny napój dający im moc czy­nie­nia cza­rów.

Dziu­raw­cem chro­niono się przed Bogin­kami, żeby nie pod­mie­niły dziecka, a jarzę­biną – przed Leszym, straż­ni­kiem lasu. Upio­rom i strzy­gom sypano ziarna maku, żeby zajęte ich zbie­ra­niem zapo­mniały o szko­dze­niu ludziom.

Obok kościo­łów i domów sadzono lipy, które chro­niły przed ude­rze­niem pio­runa, a które szcze­gól­nie upodo­bała sobie Maryja, lubiąca odpo­cząć w cie­niu ich chłod­nych liści, gdy zstę­po­wała z nieba na zie­mię.

W ogro­dach pach­niała mięta i ruta, zie­le­nił się lub­czyk. Pod pło­tem dum­nie wzno­siła żół­to­po­ma­rań­czowe główki rud­be­kia, kolo­rowo kwi­tły floksy, malwy i piwo­nie, koły­sała się na wie­trze wiotka bylica. Pory dnia odmie­rzały sło­neczne nagietki, otwie­ra­jąc swe płatki w dzień i zamy­ka­jąc je wie­czo­rem.

To wła­śnie tu, pomię­dzy dniem a nocą, i wnet przed nasta­niem świtu zaczy­nała się inna prze­strzeń. Widoczna nad linią hory­zontu lub w kąciku oka. Tuż za pro­giem domu i na roz­sta­jach dróg. Prze­strzeń widziana, choć nie­wi­dzialna. Obecna, cho­ciaż nie­uchwytna. Opo­wia­dana w dłu­gie zimowe wie­czory. I cho­ciaż twa­rze Bogiń i Bogów przy­bie­rały coraz czę­ściej obli­cze Matki Boskiej i Jezusa, jej boskiego syna, panny wciąż plo­tły wianki, które zosta­wiały w gajach dla Rusa­łek i pisały prośby do Bogini na brzo­zo­wej korze. Było to w cza­sach pomię­dzy tym, co prze­szłe, a tym, co obecne. W cza­sach na gra­nicy świa­tów.

BĄDŹ SILNA JAK OGIEŃ, POTĘŻNA JAK WIATR. BĄDŹ ZDROWA JAK WODA, BOGATA JAK ZIE­MIA.

Rośliny miłośnicze

ROŚLINY MIŁO­ŚNI­CZE

Wiele roślin miło­śni­czych wyra­sta w ogro­dzie, jakby któ­raś z życz­li­wych Bogiń uła­twiła dostęp do reme­diów leczą­cych zła­mane serce. Może Dzie­wanna, bogini czy­stej miło­ści1, lub tro­skliwa Matka Mokosz zasiała rutę dziew­czę­tom pod oknem, by miały co wpleść do ślub­nego wianka czy mogły przy­wo­łać nie­wier­nego męża. Albo roz­ma­ryn, aby noszoną pier­wej na pier­siach gałązkę tego ziela dziew­czyna mogła wło­żyć chłopcu w koszulę, wzbu­dza­jąc w nim gorącą miłość.

I oczy­wi­ście lub­czyk2, „urocz­ni­kiem” lub „lubień­cem” zwany, w któ­rym matki kąpały swoje córki, aby podo­bały się chło­pa­kom, i z któ­rego górale na roz­staju dróg spe­cjalną her­batę goto­wali, by zdo­być serce uko­cha­nej. Albo jabłoń3. Wystar­czyło zerwać z niej doj­rzałe jabłko, które dziew­częta roz­kra­jały na połówki i nosiły na szczy­tach piersi lub pod pachami i tak magicz­nie przy­spo­so­bione dawały do zje­dze­nia chłopcu, który zako­chi­wał się natych­miast w tej, która go poczę­sto­wała. Gór­ska sza­rotka miała moc jed­no­cze­nia miło­ści, a świeża gałązka mięty4 zawi­nięta w jedwabny węze­łek i wło­żona do łóżka zapew­niała wier­ność mał­żeń­ską.

Bar­dziej skom­pli­ko­wane, ale i może przez to sku­tecz­niej­sze, były napoje miło­sne. Na przy­kład sok z czar­nych jagód zebra­nych w lesie w noc świę­to­jań­ską. Nale­żało go podać uko­cha­nej oso­bie w nie­uży­wa­nym naczy­niu. Resztę soku, która została na ścian­kach, roz­cień­czało się źró­dlaną wodą i skra­piało próg miesz­ka­nia wybranka. Ważne było jed­nak, aby zanim ta woda wyschła, inna panna nie prze­kro­czyła progu, gdyż uczu­cie gwał­towne byłoby ku niej skie­ro­wane.

Albo wino makowe, do któ­rego doda­wano utartą mia­zgę z połowy jabłka i kilku łodyg czte­ro­list­nej koni­czyny. Mie­szano i wysta­wiano w oknie na sie­dem księ­ży­co­wych nocy, cho­wa­jąc wino przed pro­mie­niami sło­necz­nymi. Po tygo­dniu dawano pić uko­cha­nej.

Można było też zerwać o pół­nocy płatki czer­wo­nej róży i kwiat czer­wo­nej koni­czyny. Ucie­rano je i wsy­py­wano do wina jabłecz­nego, które musiało mieć co naj­mniej dwa lata. Na dnie butelki uprzed­nio nale­żało umie­ścić złoty pier­ścio­nek z rubi­nem. Tru­nek taki trzeba było poda­wać do picia wybran­kowi w szklance nie­uży­wa­nej, którą następ­nie tłu­czono i zako­py­wano w ziemi. Żeby napój zadzia­łał, musiał sma­ko­wać piją­cej oso­bie. W prze­ciw­nym razie sku­tek był odwrotny5.

Podobno bar­dzo sku­teczną mik­sturę spo­rzą­dzano ze star­tego bar­winka pospo­li­tego wraz z roz­chod­ni­kiem i dżdżow­ni­cami. Z kolei aby odzy­skać miłość męża, nale­żało zebrać macie­rzankę6, bobrowe ziele i kocanki, a następ­nie przy­go­to­wać z nich wywar w trzech garn­kach w wodzie czer­pa­nej ze studni przed wscho­dem słońca, ale abso­lut­nie nie można było tego czy­nić w pią­tek, a dopiero w sobotę.

Gdy zaś przy­do­mowe rośliny miło­śni­cze nie speł­niły pokła­da­nych w nich ocze­ki­wań, ist­niały też inne, rów­nie cza­rowne i potężne, cho­ciaż może nieco trud­niej­sze do zdo­by­cia. Dzie­wię­cior­nik, zwany ser­decz­ni­kiem, bo ma listki w kształ­cie serca, można było zna­leźć na tor­fo­wi­skach, pod­mo­kłych łąkach, w górach. Na Rusi nazy­wali go „przy­wrot”, jako że ma moc przy­wra­ca­nia miło­ści. Dziew­częta na Pod­halu zaszy­wały go w koszu­lach swo­ich wybran­ków, tam też zyskał nazwę „wyrwi­ta­niec”, gdyż wyry­wał do tańca7.

Na szkodę płci męskiej8 dziew­częta sto­so­wały także malutką nie­po­zorną paproć, nasię­źrza­łem zwaną, któ­rej moc miło­śni­cza była tak ogromna, że to ją wła­śnie nie­któ­rzy brali za mityczny kwiat paproci. Wyko­rzy­sty­wały także lilie wodne, któ­rymi nacie­rały się, by uzy­skać urodę i gład­kość ciała, i który to zabieg zapewne pod­pa­trzyły u naj­bar­dziej chyba powab­nych z Rusa­łek, czyli Bogi­nek wod­nych.

Miło­śni­cze rośliny zostały stwo­rzone na pocie­chę i ku wspar­ciu, bo jak wszystko nie­zba­dane, tajem­ni­cze tak samo i miłość sta­rano się poznać i ujarz­mić przy pomocy wyż­szych sił, cza­rów, sztuk magicz­nych, guseł9.

Jeżeli prawdą jest, jak powia­dali, że wie­dzę na temat magicz­nych wła­ści­wo­ści roślin prze­ka­zy­wali ludziom sami Bogo­wie i Bogi­nie, tajem­nicę ich miło­śni­czych mocy musiała zdra­dzić ta, któ­rej temat był szcze­gól­nie bli­ski.

Lilia wodna

Lilia wodna

Nym­phea alba L.

Królowa wód, „kwiat łabę­dzia” i „dziecko słońca”. Jej dosko­nałe kwiaty otwie­rają się rano i zamy­kają wie­czo­rem, by następ­nego dnia znowu przy­wi­tać dzień. Utrzy­mu­jące się na powierzchni tafli wody, otu­lone pro­mie­niami słońca nenu­fary błysz­czą jak gwiazdy na wie­czor­nym nie­bie.

Lilie wodne lubią nasło­necz­nione stawy i jeziora. Są rośli­nami wie­lo­let­nimi. Ich duże, skó­rza­ste liście pły­wają po powierzchni wody, a pro­mie­ni­ste kwiaty na dłu­gich szy­puł­kach wzno­szą się ponad nią. Kwitną od czerwca do wrze­śnia10.

Róż­nie je nazy­wają: „białą lilią” albo „nenu­fa­rem”. Od podo­bień­stwa kwiatu do grzyba – „grzy­bie­niem”. Bia­łym, żół­tym, małym. Od kształtu liści – „kopy­tem koń­skim”. A od pogrą­ża­nia się w wodzie i wynu­rza­nia na czas kwit­nie­nia: „grą­że­lem” oraz „wodną różą”11.

Kiedy księ­życ na nowiu zej­dzie w noc wio­senną, jesz­cze dzień się nie roz­wiódł z wie­czo­rem. – Zmrok otula do snu pół świata, jak nędza, któ­rej nie star­czyło łach­mana na okry­cie całej sie­roty. – Coraz się ściem­nia i zcie­śnia wid­no­krąg, ale powie­trze jesz­cze przej­rzy­ste choć we mgle; jesz­cze lek­kie i świeże, choć prze­sy­cone wyzie­wem bia­łej lilii, która panuje kwia­tom nad­go­plań­skim12.

Cho­ciaż są kwia­tami dzien­nymi, nenu­fary wielce upodo­bały sobie istoty kocha­jące noc i świa­tło księ­życa. Wianki i korony z wod­nych lilii nosiły zamiesz­ku­jące rzeki, stawy i jeziora różne panny wodne, rusałki i topie­lice13:

Mają one szaty z jasno­zie­loną opa­ską lub spód­niczką, a na lśnią­cych wło­sach na gło­wie białe lilie (v. białe kwiaty) złotą prze­wią­zane prze­pa­ską14.

Woda w tych cza­sach była gra­nicą mię­dzy świa­tami15. Roz­dzie­la­jąca świat śmier­tel­nych od zaświa­tów, żywych od przod­ków, jak rzeka roz­dzie­la­jąca oba brzegi, jak morze roz­dzie­la­jące lądy. Ale była rów­no­cze­śnie medium uła­twia­ją­cym przej­ście mię­dzy nimi16. Nic więc dziw­nego, że w jej odmę­tach zagnieź­dziły się te tajem­ni­cze i jakże pocią­ga­jące posta­cie, szcze­gól­nie zaś upodo­bały sobie bagna i stawy – wodę zasty­głą, ciemną i mętną.

Mają Rusałki wodne wiele pięk­nych imion: Brze­gi­nie, Bere­gi­nie, Wodiany, Ondyny, Gudełki, Sti­chije, Boginki lub Bogunki17, a każde z nich mówi o nich coś nowego. Bo Boginki, Bogienki, czy ukra­iń­skie Bohy­nie – swoją nazwę zawdzię­czają pocho­dze­niu od istot nad­przy­ro­dzo­nych – od słowa „bóg”18, a zapewne jesz­cze bar­dziej od „bogini”.

Zanim poja­wiły się Rusałki, Sło­wia­nie zachodni znali Boginki. I tym imie­niem nazy­wali te nie­ziem­skie panny, które były naj­pierw duchami przy­rody. Źró­dła ruskie i połu­dnio­wo­sło­wiań­skie wspo­mi­nały nato­miast o Wiłach. Imię ich może pocho­dzić od vei- „wiać”, albo od sło­wiań­skiego viti „wić się”19, co ide­al­nie pasuje do tych istot, gdyż Wiły plą­sały w eks­ta­tycz­nym tańcu, zatań­co­wu­jąc na śmierć tego, któ­rego weń wcią­gnęły.

Wiły miały tak prze­źro­czy­ste ciała, że przy­pa­tru­jąc im się od tyłu, można było zoba­czyć ich wnętrz­no­ści. Nieco blade, lecz uro­dziwe, o zie­lo­nych wło­sach, które poka­zu­jąc się ludziom, zapla­tały w war­kocz. Musiały pamię­tać, aby war­kocz był cały czas mokry. Gdy wysy­chał – Wiła umie­rała. Kiedy się patrzyło w ich piękne, ciemne oczy, można było zapo­mnieć o całym świe­cie. Wia­domo też, że kto raz Wiłę zoba­czył, będzie tęsk­nił aż do śmierci20.

Natura Wił była dzika, tajem­ni­cza i nie­okieł­znana. Potra­fiły opie­ko­wać się całymi wsiami, innym razem zsy­ła­jąc na pola grad. Uczyły ludzi leczyć, ale mogły też zabić tego, który zbli­żył się do nich aż nadto21. Wiły dosia­dały jeleni, a gdy chciały latać – smo­ków, bądź same zamie­niały się w ptaki. Cza­sem kąpiąc się, zrzu­cały pióra i wtedy można było Wiłę zła­pać, aby ją poślu­bić22.

Znane też były zie­lo­no­włose Brze­gi­nie i Bere­gi­nie. Zamiesz­ku­jące w pobliżu gór­skich rzek i poto­ków, jako istoty powią­zane z kul­tem wody, swoją nazwę wywo­dzą od słowa bere­gyt’ – czyli „ochra­niać”23. Podobno Brze­gi­nie wyjąt­kowo przy­jaź­nie trak­to­wały ludzi, co nie było wcale takie oczy­wi­ste w przy­padku ich bia­ło­ru­skich kuzy­nek, a co poświad­czały ustne prze­kazy szczę­śliw­ców, zwłasz­cza płci męskiej, któ­rzy mogli je spo­tkać. Brze­gi­nie strze­gły też jakichś skar­bów, ale przy bliż­szej rela­cji temat ten sta­wał się zupeł­nie nie­istotny24.

Rusałki mogły przy­wę­dro­wać z Rusi, gdzie na Brze­gi­nie i Wiły prze­nie­siono nazwę wio­sen­nego święta na cześć duchów przod­ków, z plą­sami i śpie­wami na łonie przy­rody, święta potę­pia­nego mocno przez cer­kiew, czyli rosalje. Według Witolda Klin­gera25 póź­no­rzym­skie rosa­lia były kon­ty­nu­acją sta­ro­rzym­skiego święta bogini Karny, obcho­dzo­nego poprzez skła­da­nie jej ofiary z róż. Tę łaciń­ską nazwę prze­jęli Sło­wia­nie bał­kań­scy, a za nimi Grecy26.

Sier­giej A. Toka­riew przy­pusz­cza, że święto i nazwa wraz z chrze­ści­jań­stwem prze­do­stały się do wie­rzeń innych naro­dów. Wśród sło­wiań­skich naj­wcze­śniej poja­wiły się u Sło­weń­ców (risal­scek), Ser­bów (rusale), Mało- i Bia­ło­ru­si­nów oraz Sło­wa­ków. Znali je rów­nież Albań­czycy (rsai) i Rumuni (rusale). Począt­kowo u wszyst­kich ozna­czały jedy­nie święto, dopiero w XVIII wieku u Sło­wian wschod­nich nazwę tę prze­nie­siono na czczone wów­czas wodne bóstwa żeń­skie, praw­do­po­dob­nie pokrewne wystę­pu­ją­cym w sta­ro­ru­skich źró­dłach Bie­re­gi­niom27. Jaka­kol­wiek by nie była gene­alo­gia, wodne bóstwa miały nie tylko wiele imion, ale i obli­czy.

O zna­nych ludowi litew­skiemu i bia­ło­ru­skiemu Ondy­nach, zwa­nych w innych stro­nach Gudeł­kami28 powia­dano:

Są to dzie­wice uro­czej pięk­no­ści, miesz­kają na dnie rzeki. W noc mie­sięczną, a pogodną wypły­wają na wierzch wody i wdzię­kami swymi, plą­sa­niem cza­ru­ją­cym i śpie­wem zwa­biają mło­dych chłop­ców, któ­rych naprzód pozba­wiają rozumu, a następ­nie topią29.

Nad rwą­cymi, gór­skim poto­kami i rze­kami miesz­kały tajem­ni­cze Opar­nice. Wycho­dziły ze swo­ich jaskiń, kiedy gęsta jak mleko mgła otu­lała gór­skie szczyty. Nie­prze­wi­dy­walne Opar­nice jed­nych ostrze­gały przed stromą skarpą, innych zaś same z niej zrzu­cały. Stąd roz­sąd­niej było zanie­chać gór­skich wędró­wek, uni­ka­jąc spo­tka­nia z tymi kapry­śnymi isto­tami, gdy tylko mgli­ste opary zaczy­nały wpeł­zać na gra­nie30.

Kaszub­skie Redu­nice, które naro­dziły się w głę­bi­nach Jezior Raduń­skich, były z kolei nad wyraz towa­rzy­skie i uczu­ciowe. Potra­fiły umrzeć ze smutku, kiedy zbyt długo nikt nie odwie­dzał ich nad jezio­rem. A i nie­rzadko wią­zały się z męż­czy­znami. Wów­czas matki Bogi­nek zamie­niały się z żalu w łabę­dzie i odla­ty­wały za siódme morze. Związki Redu­nic bywały udane, czę­sto wzbo­ga­cone gro­madką dzieci. A same Redu­nice pra­wie nie róż­niły się od zwy­kłych kobiet. Nie­stety, nocą mię­dzy pal­cami poja­wiały im się błony, a z bio­der wyra­stały płe­twy. Gdy mąż ujrzał praw­dziwą postać swo­jej żony, ta ze wstydu wra­cała do jeziora31.

Jeziora zamiesz­ki­wały też wielce nie­bez­pieczne i okrutne Jezior­nice. Szcze­gól­nie licz­nie byto­wały w Jezio­rze Czar­nym na Bia­ło­rusi. Z wyglądu przy­po­mi­nały młode dziew­częta o dłu­gich zie­lo­nych wło­sach, odziane naj­czę­ściej w suk­nie z glo­nów, ale ich skóra była zimna, a natura dra­pieżna. Z rany zra­nio­nej Jezior­nicy zamiast krwi wypły­wała woda. Kiedy wycho­dziły na brzeg, posłu­gi­wały się ze sobą nie­zro­zu­mia­łym dla ludzi języ­kiem, przy­po­mi­na­ją­cym pta­sie odgłosy. Ich śpiew podobny do treli sło­wika przy­cią­gał ocza­ro­wa­nych ludzi, któ­rych Jezior­nica bez­li­to­śnie wcią­gała pod powierzch­nię jeziora. W wod­nej toni głos Jezior­nicy brzmiał już jak rechot żaby. Zale­cano, aby przy spo­tka­niu tej istoty nie dawać znać o swo­jej obec­no­ści, albo­wiem stwo­rze­nie to ni­gdy nie wypusz­czało swo­ich ofiar.

Inną oso­bliwą odmianą Rusa­łek bia­ło­ru­skich były Wadzia­nice, które powsta­wały z dusz Topie­lic i przy­bie­rały postać uro­dzi­wych mło­dych dziew­cząt z dłu­gimi, roz­pusz­czo­nymi wło­sami. Za ubiór miały jedy­nie lek­kie, prze­źro­czy­ste suk­nie. Wadzia­nice można było spo­tkać z wian­kami bia­łych kwia­tów na gło­wie, gdy nad brze­giem śpie­wały smutne pie­śni. Nie­stety, tego, kto się do nich zbli­żył, zwa­biały i wcią­gały do rzecz­nego wiru32.

Głów­nym miej­scem pobytu bia­ło­ru­skich Rusa­łek wod­nych była święta rzeka Rus – dzi­siej­szy Dniepr33. Topiel dzi­kiego i kapry­śnego Bugu zamiesz­ki­wały nato­miast Bogunki – Rusałki pod­la­skie34. Zano­to­wano: W sta­rym Bugu widać je z zie­lo­nymi wian­kami na gło­wie35.

W roman­ty­zmie uwa­żano, że Bogunki towa­rzy­szyły Bogince Lelui – pani gór­skich poto­ków, które pra­wie ni­gdy nie zama­rzają. Jej kwia­tem miała być leluja, czyli lilia, a ponie­waż była to boginka wodna, można podej­rze­wać, że Leluja, jak i wszyst­kie jej akwa­tyczne sio­stry i kuzynki, z lilii szcze­gól­nie upodo­bała sobie wła­śnie te, które błysz­czą na powierzchni wód. Z Bugu dopiero Bogunki prze­nio­sły się do Narwi, Wisły, Sanu, Pilicy i innych pol­skich rzek oraz stru­mieni36.

Powia­dali, że pod wie­czór cichy, przy bla­sku księ­życa można było usły­szeć ich głos37. Nic dziw­nego, wszak świa­tło księ­życa zawsze budziło demony38, a także Rusałki – szcze­gól­nie w cza­sie mło­dego księ­życa. Księ­życ jest bowiem „bogiem bogi­nek”, rzą­dzi ich aktyw­no­ścią39.

Głos Bogu­nek, który można było usły­szeć w tym cza­sie, podobny był do huka­nia ptaka bąka. Ale czło­wiek o czy­stym sercu i wpraw­nym uchu potra­fił roz­róż­nić głos ptaka od głosu bogu­nek plą­sa­ją­cych na głę­bi­nach Bugu40. Kto sły­szał dźwięki, jakie wyda­wał tenże ptak, wie, że Bogunki nie mogły popi­sać się zbyt­nio wokal­nie, bowiem ich śpiewy brzmiały jak pohu­ki­wa­nie w pustą butelkę lub rycze­nie krowy. Mało to pocią­ga­jące.

Za to uro­dziwe były nie­zwy­kle. Prze­ko­ny­wali się o tym dość czę­sto fli­sacy i oryle prze­wo­żący sól, któ­rzy musieli swe statki spe­cjal­nie przed nimi zabez­pie­czać: aby unik­nąć od nich szkody, prze­wo­żąc sól na stat­kach buż­nych, okła­dają takowy tar­ci­cami i kro­pią świę­coną wodą41.

Bogunki, w prze­ci­wień­stwie do Rusa­łek leśnych, które pijały miód, wodę i szał­wię, prze­gry­za­jąc lub­czy­kiem, bylicą czy dziką różą, żywiły się solą i rosą42. Zwią­zane z media­cyj­nym wielce żywio­łem wody, za pokarm miały nie­zwy­kle magiczne sub­stan­cje. Sól ma wszak wła­ści­wo­ści prze­kształ­ca­jące, zmie­nia­jące porzą­dek, stąd była sto­so­wana w obrzę­dach doty­czą­cych przej­ścia mię­dzy świa­tem ziem­skim a sacrum, szcze­gól­nie w czyn­no­ściach pogrze­bo­wych. Z jed­nej strony sym­bo­li­zo­wała nie­śmier­tel­ność, płod­ność, zdro­wie, z dru­giej ozna­czała śmierć. Zapo­bie­gała kon­tak­tom ze świa­tem demo­nicz­nym43, jed­no­cze­śnie sta­no­wiła poży­wie­nie istot do tego świata przy­na­leżny. Miała więc cha­rak­ter ambi­wa­lentny44.

Rosa nato­miast była pierw­szym media­to­rem mię­dzy nocą a dniem, mię­dzy tam­tym, a tym świa­tem45. Poja­wiała się w fazie świtu, kiedy po noc­nym cha­osie świat odzy­ski­wał swój porzą­dek i wraz z nowym dniem przy­no­siła odro­dze­nie46. W folk­lo­rze repre­zen­to­wała płod­ność, była skład­ni­kiem życia. Poprzez sko­ja­rze­nie z wodą uwa­żano ją za śro­dek o cza­ro­dziej­skiej mocy, zapew­nia­jący bogac­two, zdro­wie oraz urodę47. Korzy­stały z jej wła­ści­wo­ści nie tylko pod­la­skie Bogunki, ale i panny, które o świ­cie zbie­rały rosę i prze­my­wały nią twarz, żeby mieć piękną cerę, lub płu­kały nią włosy.

W Pod­kar­pac­kiem rosę z miejsc, gdzie pasły się krowy, zbie­rały cza­row­nice, bowiem krowa, która zja­dła trawę pozba­wioną rosy, tra­ciła mleko, o co cza­row­ni­com prze­cież cho­dziło. Wśród Sło­wian, głów­nie połu­dnio­wych, w ogóle uwa­żano, że to Rusałki wywo­ły­wały rosę, deszcz i wiatr48.

O Bogun­kach krą­żyło wiele opo­wie­ści. Posłu­chaj­cie jed­nej z nich, którą przy­po­mina Oskar Kol­berg:

R. W. Ber­wiń­ski w Powie­ściach Wiel­ko­pol­skich (Wro­cław 1840, Tom I) osnuł powieść o Bogunce, dzie­wicy strze­gą­cej wód jeziora Gopła. Mówi on, że Bogunka nad­go­plań­ska jest rodza­jem ducha żywio­ło­wego, a stąd ści­śle spo­krew­nioną się być zdaje z Wilą Ser­bów i Leśną panną Cze­chów, a więc począ­tek i dzia­ła­nie jej odniósł on w swej powie­ści do dale­kich cza­sów pogań­skiej Sło­wiańsz­czy­zny, zanim w jezio­rze tem (wedle Dłu­go­sza) topiono bożysz­cza, i że dziś jesz­cze roz­po­wia­dają tu kobiety pło­chemu mło­dzień­cowi o Bogunce, tej nie­szczę­śli­wej kochance, któ­rej strzeże Dzie­wanna, bogini czy­stej miło­ści. Zale­d­wie pół­noc wybije, ozwie się las i nad­go­plań­skie knieje łosko­tem i hukiem; grają trąbki i psy myśli­wych; w cwał koń prze­ga­nia, koń kary, noz­drze roz­warte, chrapa zapie­niona, a z nich stru­mie­nie ognia pry­skają, grzywa świsz­czy z wia­trami i zagrała psiar­nia na goło­bo­rzu; pręd­ko­noga łania sadzi przed nią, cza­sem mignie, cza­sem prze­pad­nie i wpa­dli w knieję na ostrów, pod naj­star­sze dwa dęby. Łania spło­szona ucieka przed wrzawą w las na jezioro i ści­gana echem, tuła się po brze­gach, po łące, aż się schro­niła w pusz­cze zago­plań­skie, na trzę­sa­wi­skach Bacho­rzy osia­dła i dyszy. A na ostro­wiu wrzawa jesz­cze – wresz­cie umil­kło echo – i tu cisza, dwa ją tylko prze­rwały wes­tchnie­nia, zda się miłość serc dwojga ula­ty­wała na nich do nieba – długo je sły­chać w powie­trzu. Wtedy wystę­puje na falach jeziora dzie­wica w bieli – prze­pływa zwolna i nik­nie w oddali. Wieść prawi, że na goplań­skim ostro­wiu był maj­dan a na nim stała kurna chata; tu miesz­kała matka z córką, wielką kra­sa­wicą. Tymcza­sem zwo­łał kapłan star­szy­znę kraju, by święte roki roz­po­częła u wiel­kiego kamie­nia Dadź­boga ponad brze­gami Gopła. Na to wezwa­nie zjeż­dżają się zie­mia­nie; jadą; trzej bra­cia wła­dycy, a mia­no­wi­cie: jedzie Bole­sław wojow­ni­czy, jedzie Sie­wier od Bacho­rzy rol­nik, i jedzie Lasota myśli­wiec. Led­wie ujrzeli goplań­ską dzie­wicę, ali­ści wszy­scy trzej roz­go­rzeli ku niej miło­ścią, i nabraw­szy darów, i wysław­szy naprzód swa­tów powtór­nie do niej jadą. Przy spo­tka­niu wza­jem­nem, zazdrość piersi ich roz­pło­mie­niła, i nie­baczni, zapo­mi­na­jąc związ­ków krwi, dobyli na się mie­czy i bra­to­bój­stwem wszy­scy trzej ska­lali swe ręce, a choć stada kru­ków szar­pią ich ciała; to jed­nak wiatr krwi brat­niej nie zwieje, ani deszcz nie zpie­rze, ani wymrozi mróz, ani słońce wypie­cze. Bra­to­bój­com trudną jest droga do nieba; więc póź­nym wie­czo­rem wyłażą z grobu strzygą, topiel­cem, upio­rem, i tuma­nią łow­ców, ryba­ków i wędrow­ców – tak długo, aź krwi trojga braci tro­istym mirem ktoś nie zapłaci. Lasota gania złają na czar­nego zwie­rza, to bie­rze na się skrzy­dła ptaka, to się w niedź­wie­dzia kudły odzieje i łowca zdrad­nie wie­dzie na zgubne kały; to się w klon lub jodłę prze­rzuci i szumi, albo śmieje śmie­chem sowim. Sie­wier psoty wypra­wia na smu­gach Bacho­rzy, stada i skoty roz­pra­sza, urok rzuca na zapłody i pomo­rem je gubi, albo wężem wydaja wymiona krów, albo wycina kłos dżdżą, gra­dem i suszą na polach. Bole­sław otrę­buje wojnę i krwi cią­gle żąda, zapo­wiada tę klę­skę zna­kami i gwiazdą wie­czorną strach sieje na około, lub sta­wiw­szy się na bie­siady ryce­rzy, wsz­czyna zwady i kłót­nie by się krwawą bójką koń­czyły. A piękna Bogunka, co noc wzywa dla nich ratunku; ale dla ludzi żyją­cych jest zgubą, bo ryba­ków uka­zu­jąc się im w bieli wabi na wodę i topi, myśliw­ców rów­nież w postaci łani przy­nęca i tumani ucho­dząc lasami ku jezioru; do chaty zaś, gdy się pokaże w niej i zasię­dzie mię­dzy prząd­kami lub gospo­da­rzyć pocznie, wnosi nie­szczę­ście. Samo­bój­czyni, usłała sobie ona z goplań­skiej topieli wie­ku­iste łoże, i na mokrej pościeli zasnąć nie może spo­koj­nie dopóty, aż póki krwi trojga braci – tro­ji­stym mirem kto­siak nie zapłaci.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. O. Kol­berg, Dzieła wszyst­kie, t. 15, W. Ks. Poznań­skie, cz. 7, str. 14 [wróć]

2. O lub­czyku dużo wię­cej znaj­dzie­cie [w]: Sło­wiań­skie Bogi­nie Ziół, Świat Książki, War­szawa 2021 [wróć]

3. O jabłoni prze­czy­ta­cie w Sło­wiań­skich Bogi­niach Ziół. [wróć]

4. Wię­cej o mię­cie w Sło­wiań­skich Bogi­niach Ziół. [wróć]

5. Wspa­niałe te prze­pisy pocho­dzą z nie­wiel­kiej ksią­żeczki Sztuki i czary miło­sne, czyli tajem­ni­cze siły w miło­ści, https://polona.pl/item/sztuki-i-czary-milo­sne-czyli-tajem­ni­cze-sily-w-milo­sci,MzIxNzc1Njg/6/#index [wróć]

6. Wię­cej o macie­rzance w Sło­wiań­skich Bogi­niach Ziół. [wróć]

7. Słow­nik ste­reo­ty­pów i sym­boli ludo­wych, t. 2, Rośliny, cz. 4, Zioła, str. 127 [wróć]

8. ,,Wisła”. Mie­sięcz­nik Geo­gra­ficzno-Etno­gra­ficzny, t. 1, 1887, str. 101 [wróć]

9. https://polona.pl/item/sztuki-i-czary-milo­sne-czyli-tajem­ni­cze-sily-w-milo­sci,MzIxNzc1Njg/6/#index [wróć]

10. M. E. Sen­der­ski, Pra­wie wszystko o zio­łach, str. 298 [wróć]

11. Słow­nik ste­reo­ty­pów i sym­boli ludo­wych, t. 2, Rośliny, cz. 3, Kwiaty, str. 160 [wróć]

12. R. Ber­wiń­ski, Powie­ści wielko-pol­skie, t. 1, str. 17 [wróć]

13. Słow­nik ste­reo­ty­pów i sym­boli ludo­wych, t. 2, Rośliny, cz. 3, Kwiaty, str. 161 [wróć]

14. O. Kol­berg, op. cit., t. 15, W. Ks. Poznań­skie, cz. 7, str. 13 [wróć]

15. P. Kowal­ski, Kul­tura magiczna. Omen, prze­sąd, zna­cze­nie, str. 609 [wróć]

16. Ibi­dem, str. 611 [wróć]

17. B. i A. Pod­gór­scy, Wielka Księga demo­nów pol­skich, str. 390 [wróć]

18. A. Szy­jew­ski, Reli­gia Sło­wian, str. 170 [wróć]

19. Ibi­dem, str. 171 [wróć]

20. Ibi­dem, str. 171 [wróć]

21. W. Var­gas, P. Zych, Bestia­riusz sło­wiań­ski, str. 408 [wróć]

22. A. Szy­jew­ski, op. cit., str. 171 [wróć]

23. A. Woź­niak, Żeń­skie istoty mityczne w folk­lo­rze pol­skim i bia­ło­ru­skim, Rocz­niki Huma­ni­styczne 50:2002, Z. 7 [wróć]

24. W. Var­gas, P. Zych, op. cit., str. 63 [wróć]

25. W. Klin­ger, Wschod­nio-euro­pej­skie rusałki i pokrewne postaci demo­no­lo­gii ludo­wej a tra­dy­cja grecko-rzym­ska, str. 15 [wróć]

26. K. Węgo­row­ska, Z szu­flady lin­gwo­kul­tu­ro­loga, str. 102 [wróć]

27. A. Macie­jek, Demony przy­rody w wie­rze­niach bia­ło­ru­skich, str. 153 [wróć]

28. K. W. Wój­cicki, Klechdy. Sta­ro­żytne poda­nia i powie­ści ludu pol­skiego i Rusi, str. 338 [wróć]

29. Ibi­dem, str. 338 [wróć]

30. W. Var­gas, P. Zych, op. cit., str. 268 [wróć]

31. Ibi­dem, str. 326 [wróć]

32. Tłu­ma­cze­nie Bar­bara Rożek. [wróć]

33. A. Brückner, Mito­lo­gia sło­wiań­ska, str. 114 [wróć]

34. B. i A. Pod­gór­scy, op. cit., str. 389 [wróć]

35. O. Kol­berg, op. cit., t. 42, Mazow­sze, cz. 7, str. 388 [wróć]

36. T. Link­ner, Sło­wiań­skie bogi i demony, str. 90–93 [wróć]

37. O. Kol­berg, op. cit., t. 42, Mazow­sze, cz. 7, str. 388 [wróć]

38. Pod­czas pełni akty­wi­zo­wały się wil­ko­łaki, upiory, wąpie­rze czy zmory, w no-wiu – demony wodne, w tym wła­śnie Rusałki. [wróć]

39. A. Szy­jew­ski, op. cit., str. 173 [wróć]

40. O. Kol­berg, op. cit., t. 42, Mazow­sze, cz. 7, str. 388 [wróć]

41. Ibi­dem, str. 388 [wróć]

42. Ibi­dem, str. 388 [wróć]

43. P. Kowal­ski, op. cit., str. 523–529 [wróć]

44. Za: B. Walen­ciuk–Dej­neka, str. 147, por. A. Brzo­zow­ska-Krajka, Sym­bo­lika dobo­wego cyklu powsze­dniego w pol­skim folk­lo­rze tra­dy­cyj­nym, str. 147 [wróć]

45. Ibi­dem, str. 80 [wróć]

46. P. Kowal­ski, op. cit., str. 497 [wróć]

47. Za: Walen­ciuk–Dej­neka, por. A. Brzo­zow­ska-Krajka, Sym­bo­lika dobo­wego cyklu powsze­dniego w pol­skim folk­lo­rze tra­dy­cyj­nym, str. 80 [wróć]

48. Ibi­dem, str. 146 [wróć]