Brutalna gra - Ewa Maciejczuk - ebook + książka

Brutalna gra ebook

Ewa Maciejczuk

4,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Brutalność, konsekwencja, oddanie to wartości, jakimi kieruje się głowa rodziny Gusto. Wkraczając do świata mafii, musisz przestrzegać ich zasad. Jeśli tego nie zrobisz – szybko odpadasz z tej brutalnej gry. Stawką jest Twoje życie.

Louis Gusto stoi na czele własnej rodziny i zmaga się nie tylko z półświatkiem, ale także z krnąbrną siostrą Rozalie, która jest jego całkowitym przeciwieństwem. Los bywa przewrotny. Pewnego dnia Rozalie ucieka z domu i trafia w ręce Jacoba – największego wroga Louisa. Jak potoczą się ich losy? Czy mężczyzna rządzący twardą ręką wykorzysta sytuację i spróbuje przejąć jego interesy? Czy dawna miłość jest w stanie zmienić bezwzględnego człowieka w czułego partnera? Czy mrok, który rozgościł się na dobre w sercach bohaterów, w końcu nimi zawładnie i upomni się o swoje?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 256

Oceny
4,0 (46 ocen)
24
9
6
3
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Asia132323

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacyjna książka, przeczytałam jednym tchem.
31
Dariaczytasob

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, pełna tajemnic historia od której nie można się oderwać. Książka napisana z perspektywy różnych bohaterów pozwala nam poznać każdego indywidualne. Ogromnie polecam.
21
gosiach100

Całkiem niezła

Bez szału
10
Justka2611

Z braku laku…

Niestety nie dałam rady przeczytać do końca...
33
Anna19711

Nie oderwiesz się od lektury

polecam
11

Popularność



Podobne


Re­dak­cja: Ola Ju­rysz­czak
Ko­rekta: Bar­bara Wrona
Pro­jekt okładki i skład: Ma­rek Jad­czak
Co­py­ri­ght by Ewa Ma­ciej­czuk 2023
Co­py­ri­ght for the Po­lish Edi­tion by Wy­daw­nic­two Nocą, War­szawa 2023
ISBN 978-83-969277-4-3
WY­DAW­NIC­TWO NOCĄ ul. Fi­li­piny Pła­sko­wic­kiej 46/89 02-778 War­szawa NIP: 9512496374www.wy­daw­nic­two­noca.pl e-mail: kon­takt@wy­daw­nic­two­noca.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ostrze­że­nie!

Po­wieść za­wiera bru­talne sceny i nie jest prze­zna­czona dla wraż­li­wych czy­tel­ni­ków. Czy­ta­cie na wła­sną od­po­wie­dzial­ność. Treść książki jest fik­cją li­te­racką. Opi­sane dra­styczne sceny w żad­nym stop­niu nie są przez Au­torkę po­pie­rane. Moż­liwy dys­kom­fort pod­czas czy­ta­nia. W książce znaj­dują się sceny prze­mocy i wy­ko­rzy­sta­nia sek­su­al­nego.

Książka dla osób 18+

Nie na­śla­duj­cie bo­ha­te­rów!

PRO­LOG

Usta­wi­łem sześć pu­stych pu­szek na murku za do­mem. Za­ła­do­wa­łem ma­ga­zy­nek pla­sti­ko­wymi kul­kami. Moja nowa ulu­biona za­bawka, którą do­sta­łem od ta­tu­sia. Mama nie była za­do­wo­lona, że tata po­da­ro­wał mi broń. Ja jed­nak bar­dzo się ucie­szy­łem, bo ni­gdy nie do­sta­wa­łem od niego żad­nych pre­zen­tów. Chcia­łem tak jak on no­sić przy so­bie pi­sto­let, aby chro­nić ma­mu­się. Mu­sia­łem tylko po­tre­no­wać, aby kulka tra­fiała ide­al­nie w cel, który obiorę. Sta­ną­łem w lek­kim roz­kroku i unio­słem ręce. Przy­mkną­łem jedno oko i po­ło­ży­łem pa­lec na spu­ście...

– Ja­cob! – usły­sza­łem głos ojca. Wy­stra­szy­łem się i spu­dło­wa­łem, gdy moje ręce po­szy­bo­wały ku gó­rze.

– Idę! – krzyk­ną­łem. Puszki zo­sta­wi­łem na miej­scu, broń scho­wa­łem za pa­sek spodni i na­cią­gną­łem ko­szulkę.

– To nie jest do­bry po­mysł, żeby tam z tobą je­chał – po­wie­działa mama i spoj­rzała w moją stronę.

– To jest bar­dzo do­bry po­mysł. Ja­cob musi w końcu za­cząć się wdra­żać, aby mógł w przy­szło­ści god­nie mnie za­stą­pić – oświad­czył, a ja nie mia­łem po­ję­cia, o czym oni mó­wią.

– Naj­pierw pi­sto­let na kulki, a te­raz za­mie­rzasz go za­bie­rać do Gu­sto, tylko po co? Żeby ci szklankę z whi­sky po­da­wał? – do­py­ty­wała matka.

– Gu­sto też ma dzieci i może przez przy­pa­dek wy­ga­dają coś mło­demu, a on mi prze­każe.

Mama po­krę­ciła głową nie­za­do­wo­lona, ale to za­wsze ta­tu­sia zda­nie się li­czyło i jak po­wie­dział, tak mu­siało być.

– Zmy­kaj do auta – roz­ka­zał, prze­no­sząc na mnie wzrok. – Nie­długo wró­cimy! – rzu­cił do mamy i sam wsiadł do sa­mo­chodu.

– Gdzie je­dziemy? – za­py­ta­łem, gdy wy­je­cha­li­śmy z po­dwórka.

– Po­znasz Lo­uisa i Ro­za­lie. Za­pa­mię­taj, co mó­wili, a póź­niej mi wszystko opo­wiesz – za­ko­mu­ni­ko­wał, a ja przy­tak­ną­łem głową. – Po­sta­raj się, bo ina­czej ko­la­cji dziś nie zjesz, je­śli nie będę z cie­bie za­do­wo­lony.

Prze­łkną­łem ślinę i po­now­nie po­ki­wa­łem głową. Z ta­tu­siem się nie dys­ku­to­wało, a jak coś za­po­wie­dział, tak było.

* * *

– Cześć, je­stem Ro­za­lie – po­wie­działa dziew­czynka z uśmie­chem na ustach, wy­cią­ga­jąc do mnie swoją małą dłoń. – A tam stoi mój brat Lo­uis. – Wska­zała pal­cem na sto­ją­cego nie­opo­dal chłopca. – Nie przej­muj się nim, on nie lubi na­wet sa­mego sie­bie. – Za­chi­cho­tała, gdy uści­sną­łem jej rękę w ge­ście po­wi­ta­nia. – Jak masz na imię?

– Ja­cob – od­par­łem au­to­ma­tycz­nie, zer­ka­jąc na chło­paka, który pa­trzył się na mnie tak, jak­bym był jego wro­giem, a prze­cież na­wet mnie nie zna. Dziew­czynka za to była jego cał­ko­wi­tym prze­ci­wień­stwem.

– Lu­bisz lody cze­ko­la­dowe? Go­spo­sia wła­śnie ta­kie robi – za­py­tała, a ja przy­tak­ną­łem.

Lu­bi­łem, i to bar­dzo.

– Ja wolę li­zaki tru­skaw­kowe, ale lody też mogą być – kon­ty­nu­owała Ro­za­lie.

Zła­pała mnie za rękę i po­cią­gnęła w stronę domu. Po­lu­bi­łem ją, choć do­piero się po­zna­li­śmy. Spoj­rza­łem na chło­paka, który su­ge­styw­nie prze­je­chał pal­cem po szyi. Do­sko­nale wie­dzia­łem, co to ozna­cza. Mam się trzy­mać z da­leka od niego i jego sio­stry, lecz nie mo­głem – mia­łem od ojca za­da­nie do wy­ko­na­nia.

ROZ­DZIAŁ 1

Lo­uis

Przy­pro­wadź na­sze pu­pilki! – roz­ka­za­łem to­nem nie­zno­szą­cym sprze­ciwu mo­jej pra­wej ręce Ro­drigo i pa­trzy­łem nie­wzru­szony, jak ku­tas przy­pięty kaj­dan­kami za nad­garstki, które zwi­sały z su­fitu na łań­cu­chach, le­dwo dy­szy.

Ze mną nie ma za­bawy w kotka i myszkę; wcho­dzisz mi w drogę, mo­żesz mieć pew­ność, że przy­pła­cisz to ży­ciem. Nie mogę po­zwo­lić, aby ktoś zszar­gał moją re­pu­ta­cję i trak­to­wał jak cie­płą klu­chę. Ten oszu­kał mnie na gruby hajs, a do tego zro­bił w chuja, nie mo­głem mu tego wy­ba­czyć. Jego śmierć bę­dzie przy­kła­dem dla in­nych, że z ro­dziną Gu­sto się nie za­dziera. Do­sko­nale wie­dzia­łem, że ma­fijny świat szybko się do­wie, dla­czego go uka­ra­łem. Już moi lu­dzie o to za­dbają, a dług i tak ścią­gnę. Usły­sza­łem po­war­ki­wa­nia za drzwiami mo­ich wy­głod­nia­łych krwio­żer­czych psów. Uśmiech­ną­łem się zło­śli­wie, gdy Olio ze stra­chem w oczach ły­pał na mnie jed­nym okiem. Zda­wał so­bie sprawę, jaki czeka go los. Ostat­nimi si­łami za­czął się szar­pać. Nie­stety nic tym nie wskó­rał, bo był mocno przy­wią­zany. W do­datku zo­stał za­kne­blo­wany i nie miał jak bła­gać o li­tość. Jego gęba była spuch­nięta od licz­nych cio­sów Ro­drigo, a po spo­tka­niu z moim no­żem z pra­wego boku le­ciała mu krew. Jej me­ta­liczny za­pach był wy­czu­walny w po­miesz­cze­niu, tak jak wil­goci i zgni­li­zny. Jed­nym sło­wem czuć było odór śmierci.

Olio ma­chał za­wzię­cie no­gami, śli­zga­jąc się w ka­łuży krwi i wła­snego mo­czu. Wy­cią­gną­łem te­le­fon, aby pstryk­nąć mu pa­miąt­kową fotę, lecz nie­prze­czy­tana wia­do­mość od mo­jej młod­szej sio­stry Ro­za­lie przy­cią­gnęła mój wzrok. Prze­su­ną­łem pal­cem, żeby znik­nął pa­sek z po­wia­do­mie­niem. Wia­do­mość musi po­cze­kać, te­raz mam waż­niej­sze sprawy.

– No w końcu – mruk­ną­łem znie­cier­pli­wiony na wi­dok dwóch ro­słych psów i Ro­drigo, który le­dwo trzy­mał na smy­czach moje be­stie.

– Z tru­dem da­łem im radę, gdy wy­czuły krew – wy­sa­pał, przy­wią­zu­jąc je do me­ta­lo­wego kółka w ścia­nie.

Psiaki na­prę­żyły mię­śnie i war­czały gło­śno. Nie spusz­czały oka ze swo­jej ofiary, stale się ob­li­zu­jąc.

– Weź się za si­łow­nię, bo zro­bię wy­ścigi i jak so­bie z nimi nie po­ra­dzisz, to i cie­bie opier­dolą – rzu­ci­łem, a Ro­drigo spoj­rzał na mnie hardo, jakby cze­ka­jąc na wy­zwa­nie. Par­sk­ną­łem śmie­chem, trą­ca­jąc go w ra­mię. – Żar­to­wa­łem, choć nie po­wiem, mo­głoby to być nie­złe wi­do­wi­sko.

– Żarty szefa są po­wa­la­jące – sark­nął, a ja unio­słem brew.

Gdyby ktoś inny tak się do mnie ode­zwał, w naj­lep­szym wy­padku już by le­żał z kulką w łbie.

– Uwa­żaj so­bie – rzu­ci­łem oschle, od­pi­na­jąc pierw­szego psa, gdy on zła­pał za ka­ra­biń­czyk od smy­czy i uwol­nił dru­giego. – Smacz­nego, pie­ski – mruk­ną­łem do nich. Oby­dwa rzu­ciły się, aby do­paść się do naj­lep­szych ką­sków z ciała zdrajcy. Ich mla­ska­nie to jak me­lo­dia dla mo­ich uszu. – Zrób mi fotę, jak już się na­je­dzą, a reszty się po­zbądź! – roz­ka­za­łem, po czym ru­szy­łem w stronę wyj­ścia.

Mo­gło to tro­chę po­trwać, a ja nie mia­łem czasu na przed­sta­wie­nia. Idąc do swo­jego ga­bi­netu, po­now­nie wy­cią­gną­łem te­le­fon. Tym ra­zem za­mie­rza­łem od­czy­tać wia­do­mość od sio­stry.

Cześć, wielki bos­sie. Ju­tro wra­cam do domu, pa­mię­tasz?

Przy­sta­ną­łem i prze­cze­sa­łem włosy pal­cami. Oczy­wi­ście, że za­po­mnia­łem. Za­klą­łem pod no­sem, bo ju­tro mie­li­śmy ze­bra­nie w spra­wie prze­rzutu koki, a moja ko­chana sio­strzyczka lu­biła wci­skać nos tam, gdzie nie trzeba. Zer­k­ną­łem na datę w te­le­fo­nie, po­mstu­jąc, że jej wa­ka­cje na Ma­le­di­wach nie mo­gły trwać o je­den dzień dłu­żej albo ja mo­głem za­pa­mię­tać ten cho­lerny dzień przy­jazdu. Wy­stu­ka­łem od­po­wiedź:

Tyle razy mó­wi­łem, że­byś się tak do mnie nie zwra­cała! Oczy­wi­ście, że pa­mię­tam. Ro­drigo po cie­bie przy­je­dzie.

Wy­sła­łem wia­do­mość tek­stową, wes­tchną­łem i ru­szy­łem przed sie­bie. Mu­sia­łem się na­pić cze­goś moc­niej­szego i prze­my­śleć to, co ten śmieć w piw­nicy mi po­wie­dział. Trzeba było coś z tym zro­bić! Za­je­ba­nie tego chuja to do­piero wierz­cho­łek góry lo­do­wej i będę mu­siał zle­cić śledz­two, kto jesz­cze pod­pier­dala mi pod no­sem od­bior­ców koki i ma ta­kie jaja, żeby się wpie­przać na nie swój te­ren. W mo­ich sze­re­gach po­lecą łby za spier­do­le­nie ro­boty, niech tylko do­wiem się, która gnida nie trzy­mała ję­zora za zę­bami!

ROZ­DZIAŁ 2

Ro­drigo

Bezna­mięt­nym wzro­kiem pa­trzy­łem, jak psy roz­szar­py­wały tego zdrajcę. Skrę­po­wany sza­mo­tał się przez kilka chwil, lecz póź­niej albo ze­mdlał, albo je­den z psów ro­ze­rwał mu ostrymi zę­bi­skami tęt­nicę udową. Nie wi­dzia­łem ta­kiej jatki po raz pierw­szy. Lo­uis lu­bił znę­cać się nad swoją ofiarą, aby sama wi­działa strach, który od­bi­jał się w śle­piach psów. Je­den z pu­pil­ków szefa zdą­żył się na­żreć, bo już le­ni­wie zli­zy­wał krew z be­to­no­wej po­sadzki.

Przy­sia­dłem na krze­śle i od­pa­li­łem fajkę, pa­trząc na syf w ca­łej piw­nicy. Na ścia­nach były ka­wałki mięsa i plamy z krwi. Całe szczę­ście, że nie ja mu­sia­łem to ze­skro­by­wać i czy­ścić. Po eg­ze­ku­cjach trzeba było znisz­czyć wszyst­kie do­wody, w tym ślady DNA ze ścian, a dru­gim aspek­tem był smród roz­kła­da­ją­cych się czę­ści ciała, który nie­wąt­pli­wie nie na­le­żał do przy­jem­nych.

Wy­pu­ści­łem ostatni dy­mek z płuc i zdep­ta­łem peta bu­tem. Upew­ni­łem się, że psy skoń­czyły kon­sump­cję, po czym wy­da­łem im ko­mendę i za­pią­łem smy­cze na ich kol­czat­kach. Mu­sia­łem je za­pro­wa­dzić na tyły re­zy­den­cji, gdzie był ich ko­jec. Jak za­wsze wra­cały ocię­żale z prze­je­dze­nia. Zro­bi­łem jesz­cze fotę dla szefa i wy­sła­łem MMS, nim wy­sze­dłem z piw­nicy.Wy­stu­ka­łem też wia­do­mość na ekra­nie te­le­fonu do lu­dzi z ochrony, gdy za­mkną­łem już psy w kojcu i po­wie­si­łem smy­cze na haku.

Wa­sza ko­lej.

Od­czy­ta­łem jesz­cze wia­do­mość od szefa.

Ju­tro wraca Ro­za­lie, od­bie­rzesz ją z lot­ni­ska.

Od­pi­sa­łem zwięźle.

Okej.

Sio­stra szefa to była moja zguba. Cał­ko­wite prze­ci­wień­stwo nas wszyst­kich. Sza­lona dziew­czyna, która za­wsze przy­pad­kiem pa­ko­wała się w kło­poty, ale za to z czy­stym ser­cem. Nie skrzyw­dzi­łaby na­wet mu­chy. Ro­za­lie jest atrak­cyjna, ale do tego bar­dzo in­te­li­gentna. Czę­sto pró­bo­wała ze mną flir­to­wać, a ja wtedy za­cho­wy­wa­łem się jak ostatni du­pek. To sio­stra szefa, była poza moim za­się­giem. Gdy­bym ją tknął, już bym wi­siał przy­wią­zany za nad­garstki i roz­ry­wany przez psy. Mógłby mnie też po­wol­nie tor­tu­ro­wać. Wie­dział, jak sku­tecz­nie za­dać ból, żeby naj­więk­szy twar­dziel bła­gał o szybką śmierć.

Ko­bieta, choć wie­działa, co się dzieje za za­mknię­tymi drzwiami i skąd po­cho­dzi kasa na jej wy­cieczki, ciu­chy i wszyst­kie za­chcianki, ni­gdy nie prze­ciw­sta­wiła się bratu. Zda­wała so­bie sprawę, że albo bę­dzie sie­dzieć ci­cho, albo nie bę­dzie miał dla niej li­to­ści.

Za­wsze mnie dzi­wiło, jak jej się udało za­cho­wać do­broć i opty­mizm w ta­kim miej­scu, w ja­kim się wy­cho­wała. Mimo że szef nie ba­wił się w aran­żo­wane mał­żeń­stwa, to wia­domo było, że nie odda jej byle komu. Na­wet z tym dziew­czyna miała pod górkę, bo on nie do­pusz­czał, aby byle kto się do niej zbli­żał. Na swój spo­sób ją chro­nił.

Par­sk­ną­łem pod no­sem na samą myśl, jak mu mó­wię, że chciał­bym, aby za­ak­cep­to­wał mnie i Ro­za­lie jako parę. Prę­dzej by mi ku­tasa od­strze­lił, niż by się na to zgo­dził. Wła­śnie dla­tego ko­bieta była dla mnie nie­osią­galna, nie mia­łem co do tego złud­nych na­dziei.

– Co cię tak bawi?

Usły­sza­łem głos szefa, gdy prze­kro­czy­łem próg kuchni. Stał oparty o szafki i sku­bał wi­no­grona z misy. Uniósł jedną brew, nie spusz­cza­jąc ze mnie lo­do­wa­tego spoj­rze­nia, które stało się po­dejrz­liwe, gdy ci­sza mię­dzy nami się prze­dłu­żała. Od­chrząk­ną­łem, ale wie­dzia­łem, że nie ma co ściem­niać, bo szef miał szó­sty zmysł do wy­czu­wa­nia łgar­stwa. Mimo wszystko nie po­wie­dzia­łem wprost, o czym my­śla­łem.

– Co bym mu­siał zro­bić, aby szef mnie dał na po­żar­cie psom. Stwier­dzi­łem jed­nak, że nie chcę tego spraw­dzać – od­par­łem, my­jąc ręce w zle­wo­zmy­waku i szybko zmie­nia­jąc te­mat. – Chło­paki koń­czą ro­botę.

– Czy jest coś, o czym chciał­byś mi po­wie­dzieć? – wark­nął, nie­spo­dzie­wa­nie ła­piąc mnie za gar­dło i pa­trząc mi pro­sto w oczy.

Z le­d­wo­ścią prze­łkną­łem ślinę, sta­ra­jąc się wy­ar­ty­ku­ło­wać co­kol­wiek. Lekko po­luź­nił chwyt.

– Nie, sze­fie, to tylko moje głu­pie my­śli.

Uwie­rzył mi, bo już po chwili za­brał dłoń i po­ki­wał głową.

– Uwa­żaj, o czym my­ślisz, bo szybko mogę speł­nić twoje naj­skryt­sze ma­rze­nia – syk­nął, a ja po­ki­wa­łem głową.

Od­bił się od szafki i nim wy­szedł, rzu­cił do mnie przez ra­mię:

– Pa­mię­taj o Ro­za­lie.

Do­piero gdy Lo­uis opu­ścił kuch­nię, wy­pu­ści­łem tlen z płuc. Szef po­tra­fił być w po­rządku, ale ostat­nio zde­cy­do­wa­nie cho­dził w mor­der­czym na­stroju. Do­sko­nale wie­dzia­łem dla­czego. Tak było za­wsze, gdy zbli­żała się rocz­nica za­bój­stwa Car­men, pierw­szej mi­ło­ści Lo­uisa, która wraz ze śmier­cią za­brała jego serce do grobu. To już trze­cia rocz­nica. Ta kulka była prze­zna­czona dla Lo­uisa, ale za­bójca, któ­rego wy­na­jął Bruno, na szczę­ście dla szefa chyba miał zeza. Bruno w prze­ci­wień­stwie do Olia z piw­nicy za­bito od razu, do­stał kulkę w łeb. Pa­mię­tam jak dziś, gdy jego mózg roz­bry­zgał się do­okoła. Wtedy szef stra­cił ostat­nią cząstkę czło­wie­czeń­stwa i zmie­nił się na do­bre, sta­jąc się ma­szyną do za­bi­ja­nia wszyst­kich, któ­rzy sta­nęli mu na dro­dze.

Mam to na uwa­dze i wiem, że mnie także da­rzy ogra­ni­czo­nym za­ufa­niem, o czym przed chwilą do­bit­nie mi przy­po­mniał.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki