Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Matki i ich dzieci, które są już dorosłymi ludźmi - te relacje bywają niełatwe, czasem wręcz bardzo trudne. O takich właśnie doświadczeniach opowiadają bohaterki książki Była sobie matka.
Każda z bohaterek opowiedzianych tu historii mieszka ze swoją rodziną w jednym z setek polskich miast i miasteczek. Jedne są młodsze, drugie starsze, biedniejsze i bardziej zamożne, doświadczone i wykształcone mniej lub bardziej. Niby bardzo różne, a przecież w jednej sprawie bardzo do siebie podobne. Empatyczne do granic, wrażliwe do bólu, wytrwałe, troskliwe i często wręcz nadopiekuńcze. Wszystkie one są Matkami.
Nie każda kobieta jest Matką, każda natomiast ma lub miała Matkę. Również każdy mężczyzna Matkę miał lub nadal ma. W tym sensie Matka jest kimś, kto łączy wszystkich ludzi. Bo Matka, to zjawisko – wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju.
Warto pamiętać o Matce i czasem o niej pomyśleć. Warto też dać Matce trochę czasu i odrobinę więcej uwagi.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 385
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Alicja Wejner
Była sobie matka
© Copyright by Alicja Wejner
ISBN 978-83-963884-0-7
E-book, Warszawa 2022 r.
Z wydania papierowego 1. Z 2019 r.
Wydawca: Wydawictwo Jagoda
Jagodawydawnictwo.pl
Redakcja, korekty, skład: Agencja Dziennikarska
tekstyprasowe.pl
Okładka: JOlanta Czarnecka, jolugaart
Każda z bohaterek historii, opisanych w niniejszym tomie jest matką i mieszka ze swoją rodziną w jednym z setek polskich miast i miasteczek.
Po wysłuchaniu opowieści o kolejnych zdarzeniach z ich życia wiedziałam, że pierwszym i najważniejszym impulsem wszystkich ich działań była miłość we wszelkich jej odmianach. Miłość do starych rodziców, do mężczyzn oraz do małych, a później całkiem już dorosłych dzieci. Najmniej zaś miłość do samej siebie.
Matki.
Empatyczne do granic, wrażliwe do bólu, wytrwałe, troskliwe, a często wręcz nadopiekuńcze. Każda jest kobietą wyjątkową, ale też bardzo typową w sposobie myślenia o rodzinie. Dlatego uznałam, że warto o nich opowiedzieć. Dla nich samych oraz dla wszystkich innych matek – równie uporczywie wyrozumiałych i kochających nadmiernie.
Nie każda kobieta jest matką, każda natomiast ma lub miała matkę. Również każdy mężczyzna ją miał lub nadal ma. Matka jest więc kimś, kto łączy wszystkich ludzi. Matka, to zjawisko – wyjątkowe i jedyne w swoim rodzaju.
Warto pamiętać o matce i czasem o niej pomyśleć. Warto też dać matce trochę czasu i odrobinę więcej uwagi.
– autorka
Spis treści
Chcesz czy nie chcesz?
Znikąd pomocy
Kandydatka na synową
Żeby koniecznie córka
Mieć dobrą kryjówkę
Świadectwo w prezencie ślubnym
Ta trzecia
Pieniądze, ach pieniądze
Chcesz czy nie chcesz?
Chcesz urodzić? — Irena wciąż nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała kilka minut temu. Na dłuższy moment kompletnie ją przytkało z wrażenia. Trwały więc w tej ciszy, siedząc naprzeciw siebie przy kuchennym stole. Matka i córka. Przyszła babka i przyszła matka.
„Moja córka matką? — myślała Irena, patrząc z niedowierzaniem na dziewczynę. — Toż to dziecko jeszcze. I teraz miałaby urodzić? Właśnie teraz?”
— Chcesz urodzić? — Zszokowana Irena powoli zaczynała odzyskiwać mowę.
— Jak to, czy chcę? Jestem w ciąży, to muszę urodzić — odpowiedziała cicho Ada.
— Ja ciebie nie pytam, skąd się biorą porody. Ja pytam, czy chcesz być matką. Czy na pewno już teraz.
— Nie teraz, tylko za osiem miesięcy.
— Teraz, znaczy w wieku dwudziestu lat — z naciskiem powiedziała Ada.
— Jestem w ciąży.
— To już wiem. I teraz chcę, żebyś odpowiedziała na moje pytanie. Jedno konkretne pytanie i jasna twoja odpowiedź. Tak czy nie. Chcesz czy nie chcesz.
— Mamo… — Ada bezradnie popatrzyła na Irenę.
Matka zawsze była dla dziewczyny oparciem. Motywowała i dodawała otuchy. Raczej ostrożna i w gruncie rzeczy trochę nieśmiała, była jednak Irena zdeklarowaną feministką. Jednocześnie była bardzo tradycyjną żoną i prowadziła tradycyjny dom. Gotowała obiady, podawała do stołu, prała i sprzątała.
Z dużym oddaniem troszczyła się Irena o swoją córkę i dbała o męża, w którym po ponad dwudziestu latach małżeństwa wciąż była tak samo bardzo zakochana jak w dniu ślubu. A że była to miłość z wzajemnością, czuła się w swoim domu bardzo szczęśliwa.
Lubiła też swoją pracę. Była księgową i bardzo dobrze czuła się w towarzystwie cyfr i liczb. Tutaj wszystko było przewidywalne i uporządkowane co najmniej tak, jak ona sama. Bezpieczny dom, bezpiecznie w pracy — to były dla Ireny powody do zadowolenia.
Miała w sobie wiele empatii, choć niektórzy ludzie bardzo ją irytowali. Zwłaszcza ci mniej wrażliwi, którzy szli przez świat nie licząc się z potrzebami i uczuciami innych.
Irena chciała, żeby jej córka miała odwagę realizować swoje Marzenia. Przekonywała więc dziewczynę, że kobieta powinna być samodzielna i niezależna. Że powinna iść w życiu taką drogą, jaką sama sobie wyznaczy. Mąż? Owszem, tak. Bo przez życie lepiej iść we dwoje niż samotnie. Ale pod jednym wszak warunkiem — że to będzie ten mężczyzna, którego kobieta sobie wybierze. Dzieci? Jak najbardziej tak. Z formalnym mężem lub w wolnym związku, to sprawa drugorzędna. Ważne, żeby było ich tyle, ile kobieta będzie chciała i wtedy, kiedy ona o tym zdecyduje. Jedyne zaś, co kobieta w życiu musi — zwłaszcza kiedy jest jeszcze dziewczyną — to uczyć się. Wykształcenie bowiem jest największym i najważniejszym kapitałem współczesnej kobiety oraz warunkiem jej niezależności i wolności.
Tak widziała świat Irena, kiedy myślała o swojej córce. Takie też prawdy w niej zaszczepiała w każdym momencie i z całą mocą, jaką w sobie miała. Wierzyła, że córka będzie jak ona, tyle że jeszcze bardziej. Bardziej śmiała i znacznie odważniejsza.
Matka i córka. Obie były bardzo emocjonalne i zdarzało się, że wpadały w zwarcie. Jeśli w jakichś kwestiach miały różne zdanie, najpierw rozmawiały. Czasem zażarcie dyskutowały albo nawet się kłóciły. Ale potem cichły i uspokajały się.
Nawet jeśli nie przekonały jedna drugiej, to uznawały wzajemnie swoje punkty widzenia. A kiedy wiadomo było, że decyzja sprawie już zapadła, kończyły się sprzeczki i przekonywania. I wtedy pomagały sobie nawzajem.
Oczywiście, z racji wieku i pozycji w rodzinie, Irena bardziej i częściej pomagała Adzie niż Ada Irenie. To dawało dziewczynie duże poczucie bezpieczeństwa i pewność, że z żadną sprawą nie zostanie sama. Teraz też doskonale wiedziała, że matka zaakceptuje każdą jej decyzję. Jeśli zdecyduje się na poród, matka będzie ją wspierać. Jeśli zaś powie, że nie chce — matka pomoże znaleźć odpowiedniego lekarza.
„Sęk w tym, że ja nie mam już wyboru — pomyślała Ada — Jedyną w życiu możliwość cofnięcia czasu już wykorzystałam”.
Było to pół roku temu, kiedy jej ówczesna miłość z Wojtkiem również okazała się brzemienna w skutki. Użyła wtedy Ada czarodziejskiej różdżki w postaci doktor Heleny i udało jej się wymigać od odpowiedzialności. Wiedziała jednak, że po raz drugi tego nie zrobi.
Wojtek był kumplem chłopaka jej koleżanki z akademika. Zanim został jej pierwszym mężczyzną, widzieli się dwa razy i nie były to randki, lecz składkowe kolacje w sporym gronie w pokoju w akademiku.
Nie byli parą i nic nie wskazywało na to, że mogliby nią być. Wskoczyli jednak razem do łóżka bo oto nagle spojrzeli na siebie i każde zobaczyło w tym drugim to „coś”. I tak się tym wzajemnie zachwycili, że nie mogli przestać patrzeć.
— Kocham cię — wołał on.
— Kochaj — jęczała ona.
— Kocham cię — szeptała ona.
— Chcę cię, chcę jeszcze — sapał on.
— Dobrze było, cudownie było — mówili razem w przerwach między kolejnymi uniesieniami. I to było jedyne, co mieli sobie do powiedzenia. Jedyne też, co o sobie wiedzieli. Nawet swoich nazwisk nawzajem nie znali i nie wiedzieli skąd właściwie to drugie wzięło się na tej imprezie w akademiku.
Następnego dnia, w poniedziałek, byli w sobie zakochani tak samo bardzo, jak dzień wcześniej. Euforia trwała, miłosne uniesienia także. I było tak do czasu, aż Ada poczuła, że coś jest nie tak, jak powinno być. Kiedy drugi raz z rzędu nie dostała miesiączki, zrobiła test ciążowy. Przerażona wynikiem pozytywnym, pobiegła do zaprzyjaźnionej lekarki.
Doktor Helena była zaskoczona wizytą dziewczyny. Dopytywała, czy Ada aby na pewno wie, o jakie badanie ją prosi i dlaczego przypuszcza, że może być w ciąży.
— Ledwo skończyłaś osiemnaście lat, nie masz chłopaka — mówiła.
— Czy koniecznie trzeba być w stałym związku i w zaawansowanym wieku, żeby przyjść do ginekologa i się zbadać? — zaczepnie spytała dziewczyna.
— Jasne, że nie — przyznała lekarka. — Ale ja muszę wiedzieć dlaczego badam, żeby wiedzieć jak mam badać.
Po kilku minutach wiadomo było, że test ciążowy nie był uszkodzony, a dwie kreski to nie była żadna pomyłka lecz informacja. W tym momencie Ada przestraszyła się, a jej miłość do Wojtka w jednej sekundzie z niej wyparowała, uleciała w niebyt.
Dziewczyna nie pobiegła do niego z nowiną, ale też nie chowała się przed nim. Kiedy następnego dnia spotkali się przypadkiem na korytarzu w akademiku, powiedziała mu o ciąży. On nie odpowiedział nic. Powiedziała, że nic od niego nie chce poza czymś, co mogłaby dać potem lekarce w prezencie. On nadal się nie odzywał. Powiedziała, że usunie. On, że niech tak będzie. Powiedziała: no to cześć. On: trzymaj się, powodzenia.
Ada z trudem namówiła doktor Helenę, żeby przerwała jej tę ciążę. Bo to głupia wpadka, bo przypadek, bo nie zna tego faceta, bo nie chce tego dziecka, bo nie teraz, bo dopiero zaczyna życie, bo zawali studia, bo nie pomyślała, bo za młoda, bo matka się załamie… Po którymś kolejnym „bo” lekarka wreszcie się zgodziła.
— Tylko nie mów nic Irenie, bo wtedy dopiero się załamie. Jak się dowie, co nawywijałaś. A mnie po prostu zabije, że to zrobiłam. Ale jak nie zrobię, też się wścieknie. Więc zrobię ci to, ale nic nie mów matce — powiedziała i kazała przyjść na oddział do szpitala pojutrze, kiedy będzie miała dyżur.
— Przyjdź w czwartek około jedenastej. Będę po obchodzie.
Wtedy jest trochę luźniej — dodała.
Ada zjawiła się pod gabinetem już o dziewiątej. Czekała do południa, kiedy to pielęgniarka kazała jej się przebrać w szpitalną koszulę. Potem było wysokie łóżko, na które musiała się wdrapać i anestezjolog z zastrzykiem.
Zanim otworzyła oczy, usłyszała rozmowę pielęgniarek. Przez chwilę przypominała sobie, gdzie jest i dlaczego. Potem poczuła, że ma mokro między nogami. To lepkie mokro było dla niej powrotem do studenckiego życia i nową szansą. Poczuła ulgę.
— Jestem wolna — pomyślała i w tym momencie poczuła, że ktoś szarpie ją za ramię.
— Budzić się, budzić — usłyszała. Powiedzieć, że ta pielęgniarka nie wyglądała przyjaźnie, to nic na ten temat nie powiedzieć. Ada zobaczyła jej zacięte usta, a w oczach nienawiść.
Dlaczego ona mnie nienawidzi? — pomyślała zdumiona.
— Budzić się, wstawać. No już, szybko. Łóżko potrzebne. Wstawać — pielęgniarka miała siwe włosy i silne, kościste ręce. Ada z trudem podniosła się i zeszła z wysokiego łóżka. Zachwiała się i miała wrażenie, że zaraz upadnie. W tym momencie pojawiła się znajoma lekarka.
— Co pani robi?! — krzyknęła do pielęgniarki i chwyciła Adę pod rękę. — Dlaczego ty wstałaś? Pani Kaziu, dlaczego ona stoi? Dlaczego pani kazała jej wstać? Wyraźnie mówiłam, że ma tu leżeć. Dopóki nie powiem, że może wstać, musi leżeć.
W tamtym momencie pani Kazia także Helenie posłała nienawistne spojrzenie. Mimo to posłuchała i dała Adzie spokój.
A może ta nienawiść w niej stąd, że na przykład córka tej kobiety chciałaby mieć dziecko, ale nie może zajść w ciążę, a ja zaszłam i nie chciałam — myślała Ada zerkając spod przymkniętych powiek na kobietę, która teraz wydała jej się zmęczona i czymś wyraźnie zasmucona. — Albo właśnie na odwrót: to pani Kazia chciała żeby córka była w ciąży, ale tamta nie chciała i usunęła jak ja. Albo może pani Kazia nie ma żadnej córki, bo nie mogła zajść w ciążę, choć bardzo chciała.
Po kilku godzinach doktor Helena uznała, że wszystko jest z Adą w porządku i zgodziła się, żeby dziewczyna opuściła oddział.
— Ani słowa matce, pamiętaj. I nie rób więcej takich głupot. Poszłaś na studia żeby się uczyć, a nie puszczać się bez sensu z kim popadnie. Młoda jesteś, życie przed tobą. Nie marnuj tego.
— Wiem. Dziękuję, pani doktor — Ada czuła coraz większą radość. — Będę się uczyć. I żadnych facetów. Obiecuję.
Nie mówię, żeby tak w ogóle żadnych. Ale rzeczywiście, przez jakiś czas lepiej nie. Odczekaj trochę. Wszystko ma swój czas. I z rozumem, dziewczyno. Wszystko można, ale z rozumem.
— Tak zrobię. Dzięki.
Godzinę później Ada wróciła do domu. Odświętnie zastawiony stół, a wokół niego elegancko ubrani rodzice i przyjaciele domu.
O rany, całkiem zapomniałam — pomyślała.
— Co tak późno? Gdzieś ty się podziewała. Coś ty taka blada?
Dobrze się czujesz?
— Tak, mamo, wszystko w porządku. Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Sto lat — powiedziała Ada.
Irena widziała, że córka jest jakaś inna. Niby wyglądała i zachowywała się jak zwykle, a jednak coś ją w dziewczynie zaniepokoiło. Jakaś nieznana dotąd nuta w jej głosie. I to uciekanie wzrokiem na boki.
— Co się dzieje? — spytała, przyglądając się córce uważnie.
— Zmęczona jestem. Tort zjem jutro, a teraz najchętniej poszłabym spać. Nie obrazisz się, mamusiu, co?
— Jasne, że nie.
„Oj, gdybyś ty wiedziała, co ja przed chwilą przeżyłam — pomyślała dziewczyna, całując Irenę. — Wpadłam bez sensu z facetem bez sensu i zrobiłam skrobankę. Akurat dzisiaj. Kiedy ty robiłaś ten tort, mnie wstrzykiwali narkozę. Gdybyś ty wiedziała… Ale przecież nic ci nie powiem. Wszystko ci o sobie mówię, ale o tej jednej sprawie nie powiem ci nigdy.”
— Ada, mówię do ciebie. Ty mnie w ogóle słuchasz? — Irena pochyliła się nad córką.
— Czego krzyczysz? Co mówiłaś? — Ada z głębokiego zamyślenia wróciła do rzeczywistości.
— Pytałam, czego naprawdę chcesz.
— Już powiedziałam.
— To teraz ja ci mówię… Zjemy kolację, a potem pójdziesz spać. Przemyślisz sobie wszystko spokojnie i wtedy porozmawiamy. Jutro, może pojutrze.
— Powiesz ojcu?
— Pewnie, że tak. Ale potem. Bo najpierw to my obie musimy wiedzieć, co będzie dalej — Irena wstała, żeby zaparzyć herbatę.
— A powiedz mi jeszcze, dziecko, kim jest ten facet? — spytała Irena rozstawiając filiżanki.
— Jaki facet?
— Autor, że tak powiem, twojej ciąży.
— Facet jak facet. Bo ja wiem?
— Kto to jest? Jak długo się znacie?
— Taki jeden — dziewczyna najwyraźniej nie chciała na ten temat rozmawiać.
— Taki jeden, mówisz. Zakochałaś się i nic mi nie powiedziałaś?
— Zakochałaś, zakochałaś — Ada przedrzeźniała matkę. — to on się zakochał.
— Ada, nie osłabiaj mnie. Poszłaś z nim do łóżka. To chyba coś znaczy, nie?
— Fajny jest. Przystojny. Zabawny.
— I to są najważniejsze cechy kandydata na twojego męża? — zdumiała się Irena.
— Jakiego męża?! — zaskoczona Ada aż się zakrztusiła herbatą.
— Pracuje?
— Chyba tak.
— Gdzie mieszka?
— W akademiku.
— Student?
— Skoro w akademiku, to jasne, że student.
— Ada, dzieciaku.
— Mamusiu, Greg jest fajny. Daj już spokój.
— Greg? Obcokrajowiec?
— Dlaczego?
— Bo to jego imię to raczej takie … światowe.
— Polak. Naprawdę to on jest Zygmunt, ale nie znosi tego imienia. No więc wymyślił, że będzie Greg i teraz wszyscy tak do niego mówią. To naprawdę fajny chłopak.
— Fajny chłopak?
— Spotykamy się, ale małżeństwa z tego nie będzie. Nie planujemy.
— Rozumiem, że ciąży też nie planowaliście. Oj, dziewczyno, dziewczyno.
— Wiesz co? Idę spać — Ada wstała od stołu. — muszę trochę odparować. Pogadamy jutro, dobra?
— Dobra.
Kiedy Ada poczuła miękkość swojego domowego łóżka i zapach własnych poduszek, poczuła się znacznie lepiej. Fizycznie czuła się doskonale, ale psychicznie – szkoda gadać.
Tak naprawdę, to wcale nie chciało jej się spać i chętnie posiedziałaby jeszcze z matką. Ale dzisiaj miała już dość tej rozmowy. Poleży więc sobie w ciszy i po ciemku.
Ten dzień był dla Ady bardzo trudny emocjonalnie, a poprzednie też nie były lepsze. Najpierw miesiączka. Powinna być tydzień temu, lecz nie pojawiła się. Zamiast niej poczuła – dziwne i obce a przecież już trochę znajome – napięcie w sutkach. Wraz z nim przyfrunęła do niej ta myśl. Przerażająca i paraliżująca myśl: czyżby znowu? Znajome dwie kreski na teście ciążowym potwierdziły obawy.
Grega Ada znała troszkę dłużej, niż tamtego Wojtka, ale równie słabo. Różnica była jeszcze taka, że ten za nią biegał i, żeby się przypodobać, przynosił kwiatki oraz mówił miłe słowa. W końcu oczarował ją na tyle, że zgodziła się na randkę. Tak naprawdę, to chętnie się na nią zgodziła. Można by nawet powiedzieć, że zrobiła to bardzo chętnie.
Chłopak spodobał jej się od pierwszej chwili, kiedy go zobaczyła. Jednak, pamiętając historię z Wojtkiem, trzymała go na lekki dystans. Poza tym, tak samo jak on sam, podobały jej się jego umizgi. Czekała na nie każdego dnia i zachwycała się nimi. W końcu uznała, że skoro dotknęło ich takie fajne zakochanie, to ona nie może i nie chce się już dłużej przed nim wzbraniać.
Najpierw było kino, potem wino, a później… tamto czerwone pianino. Po koncercie znajomych muzyków poszli do nich za kulisy, żeby się przywitać. Atmosfera była już bardzo zabawowa. Sporo ludzi, więc i oni dwoje chętnie przyłączyli się do wznoszonych toastów.
Ludzi przybywało i tłok robił się coraz większy. Żeby ustąpić innym ni miejsca, Ada i Greg przesuwali się coraz bardziej na bok, aż w końcu znaleźli się w samym rogu pomieszczenia. Tam, za pianinem on zaczął ją całować. Najpierw zwyczajnie, jak dotąd a potem już całkiem nadzwyczajnie – jak nigdy dotąd.
Dziewczyna po raz pierwszy go w tych nowych pocałunkach poczuła. I zapragnęła czuć jeszcze więcej. A z każdą chwilą chciała tego coraz bardziej. Lotem błyskawicy znaleźli się w akademiku, w jego pokoju. Jeszcze szybciej znaleźli się w jego łóżku. I to był taki seks, o jakim zawsze marzyła. Zmysłowy, intensywny i szalony.
Przez dwadzieścia godzin nie wychodzili z łóżka. Kochali się i kochali, zdawało się, bez końca. Zmęczeni, przysypiali na chwilę, budzili się i znowu kochali. Wyczerpani, przysypiali i kochali się przez sen. Złaknieni siebie nawzajem, mieli wrażenie, że znają się od zawsze. Że są ze sobą i dla siebie jedno dla drugiego każdą cząstką ciała i duszy.
Następnego dnia było tak samo, a nawet bardziej. Kolejne dni dzieliły im się na dwa: czas, kiedy są razem w łóżku i czas kiedy szukają w akademiku łóżka, w którym mogliby razem być. Greg, jak się okazało, był mistrzem w tych poszukiwaniach. Jego koledzy zaś bez większego oporu udostępniali mu swoje pokoje na dłuższe lub krótsze godziny.
Po dwóch miesiącach tego miłosnego maratonu Ada oprzytomniała na tyle, żeby zauważyć brak miesiączki.
Próby ciążowe zrobiła przedwczoraj. Po pierwszym wyniku pozytywnym, powtórzyła. W sześciu różnych aptekach kupiła testy różnych firm – na wypadek, gdyby któraś partia medykamentu była felerna, uszkodzona i wskazywała fałszywie. No i wyszło. Siedem razy „tak”.
Gregowi nic jeszcze nie powiedziała. Najpierw chciała porozmawiać z matką. Musiała też pozbierać własne myśli i jakoś uporządkować chaos, jaki miała w głowie. Najgorszy był ten lęk i poczucie, że znalazła się w tym samym punkcie co kilka miesięcy wcześniej. Aż nie mogła uwierzyć, że stało się tak z powodu jej własnej głupoty. Wtedy pomogła doktor Helena, która też przestrzegała, żeby włączyć rozum. Wówczas ona, Ada, obiecała to i lekarce, i samej sobie. Solennie obiecała. I co? I pstro!
Teraz, leżąc w swoim domowym łóżku, po rozmowie z matką, przypominała sobie te ostatnie tygodnie. Zastanawiała się, czy to co było między nią i Gregiem jest wystarczające, żeby budować na tym życie. Przypominając sobie jego czułe słówka pomyślała, że nie było w nich nic o wspólnej przyszłości. Nie było żadnego „my”, ani żadnego „razem”. Pierścionka też jej nie przyniósł, ani nawet nie sugerował, że chodzi mu to po głowie.
I co ona o nim właściwie wiedziała? Że jest od niej o trzy lata starszy, sympatyczny w rozmowie, miły w dotyku i świetny w łóżku. Tyle.
Nie znała natomiast jego rodziny, planów życiowych ani przyjaciół. Nie wiedziała co lubi jeść, jakie ogląda filmy i jakie czyta książki. I czy w ogóle czyta?! Nie wiedziała, jaki jest w kłótniach i jak się potem godzi. Czy umie przepraszać, czy raczej będzie czekał żeby to ona przepraszała jego.
A że wiedza taka o chłopaku jest podstawą, matka powtarzała jej setki razy. Ada pamiętała o tym, ale na krótką chwilę zapomniała. Na króciutkie dwa miesiące. I stało się.
Nad ranem wiedziała, że nie pójdzie z problemem do doktor Heleny. Zresztą, akurat o tym to wiedziała już w momencie, kiedy zobaczyła wynik pierwszego z siedmiu przedwczorajszych testów.
„matka na pewno będzie chciała mnie do niej zaciągnąć, ale ja tam nie pójdę, nie odważę się spojrzeć tej kobiecie w oczy – myślała Ada. – No bo i co mianowicie miałabym jej powiedzieć? O jaką pomoc prosić? O kolejną skrobankę? Czy może o to, żeby prowadziła mi tę ciążę? Ani jedno, ani drugie nie wchodzi w rachubę. Zabieg byłby igraniem z losem, a zapisanie się do grona pacjentek Heleny przyznaniem, że jestem skończoną idiotką. Wystarczy, że sama od dwóch dni nieustannie tak właśnie o sobie myślę. Niepotrzebna mi tu jeszcze Helena”.
— Trzeba porozmawiać z Heleną — powiedziała Irena przy śniadaniu.
— Nie pójdę do niej, mowy nie ma.
— Dlaczego? Znacie się, lubicie. To bardzo dobra lekarka.
— Wiem, ale nie pójdę.
— Ada…
— Mamusiu, ja muszę urodzić to dziecko.
— Musisz czy chcesz?
— Chcę bo muszę. A skoro i tak muszę to zrobić, to chyba lepiej jak sobie powiem, że chcę to zrobić, prawda?
— I ty tak właśnie sobie powiedziałaś? Zwariowałaś chyba?
— Tak sobie powiedziałam.
— I będziesz to sobie powtarzać, aż uwierzysz?
Ada nic nie odpowiedziała. Wzruszyła tylko ramionami i, trzymając w ręku kubek z herbatą, poszła do swojego pokoju.
Ada nie była zanadto przesądna. Trochę, oczywiście, była, ale przecież nie za bardzo.
Czarnych kotów, które czasem, przebiegały drogę się nie bała. Nie pluła też przez lewe ramię i nie omijała rozkraczonych słupów energetycznych. Podobnie też nie przestrzegała mnóstwa innych zaleceń ludzi przesądnych. O kilku wszak pamiętała i bardzo pilnowała, żeby nie zapomnieć.
Siadała, kiedy musiała wrócić przed wyjściem z domu, odpukiwała na szczęście i wierzyła, że rozsypana sól zapowiada awanturę. Wierzyła też święcie, że czasem można powiedzieć coś nie w porę.
— Obyś tylko nie powiedziała czego w czarną godzinę — mówiła do niej na taką okoliczność babcia Tusia.
— Uważaj co mówisz, bo czasem człowiek powie jakąś głupotę, a potem mu ci się to spełni — ostrzegała.
„Ta ciąża to jest właśnie to” – pomyślała Ada, przypominając sobie nagle tamten dzień, kiedy powiedziała takie właśnie słowa przed którymi przestrzegała babcia.
Mniej więcej rok, a może półtora roku temu wybrała się ze znajomą na spacer. Bogusia była kilka lat starsza od Ady. Miała już męża i kilkumiesięcznego synka. Mieszkały po sąsiedzku i lubiły czasem ze sobą porozmawiać. Bogusia lubiła Adę, bo miała w niej wdzięczną słuchaczkę. Ada natomiast lubiła Bogusię z powodu jej poczucia humoru.
Kiedyś na przykład namówiła Bogusia swojego męża, żeby kupić szafę. Szafa, owszem, potrzebna ale ta akurat była trochę droga a oni chwilowo nie mieli pieniędzy.
Mąż Bogusi przekonywał, żeby przemęczyli się jeszcze jakiś czas bez szafy, aż zbiorą wystarczającą kwotę. Bogusia jednak nie chciała słuchać żadnych rozsądnych argumentów. Koniecznie chciała mieć szafę. Trzydrzwiową, z wielkim lustrem.
Prośbą, groźbą, kilkoma ‚cichymi’ dniami i kilkoma nocami bez seksu przekonała w końcu Bogusia swojego męża do zakupu. W kącie pokoju stanął wreszcie upragniony piękny nowy mebel.
Spłukali się na ten cel kompletnie i jeszcze zapożyczyli u rodziny. Radość Bogusi była mimo to wielka. Wciąż oglądała nowy nabytek, co chwila otwierała i zamykała drzwi, przeglądała się w lustrze.
— To nic, ja to wytrzymam — opowiadała Adzie. —A jak już jestem taka okropnie głodna, to idę do swojej szafy. Popatrzę na nią, popatrzę na siebie w tym wielkim lustrze i od razu mi lepiej. I szafę mam, i schudnę przy okazji. Dwie korzyści za jednym zamachem.
— Dlaczego jesteś głodna? — dopytywała Ada.
— Bo mam pustą lodówkę i nie mam pieniędzy.
— Dlaczego nie poprosisz męża o pieniądze na zakupy?
— Bo kiedy zgodził się żebyśmy kupili te szafę, zapowiedział, że nie da mi żadnych pieniędzy, dopóki jej nie spłacimy. Schował przede mną całą kasę i sam robi zakupy. Nie dość, że kupuje mało, to jeszcze złośliwie wybiera rzeczy, których ja nie lubię. Ale ja to wytrzymam. Zaparłam się i wytrzymam — mówiła Bogusia. I rzeczywiście, wytrzymała. Schudła, sześć kilo.
Kiedy ktoś Bogusię zaczepiał, ona zawsze znalazła gest lub słowo, którym skutecznie mogła się obronić. Była osobą dość korpulentną i zdecydowanie niską. Inna miałaby być może z tego powodu jakieś kompleksy, ale przecież nie Bogusia. Ona kompleksów nie miała żadnych, a ze swojego wzrostu żartowała nieustannie. Również w pamiętnej rozmowie z sąsiadem na temat nie skoszonego trawnika. Zapytana przez niego, dlaczego nie zagoni męża żeby wreszcie skosił ten okropnie zarośnięty trawnik, odpowiedziała że mąż chciał skosić, ale ona mu zabroniła.
— Podoba ci się takie wielkie zielsko? — roześmiał się sąsiad.
— Skąd — odparowała Bogusia. — Bardziej podobają mi się takie pięknie skoszone trawniki. Ale ta trawa jest akurat do mojego wzrostu i to jest bardzo fajne uczucie. Bo jak jest tak ciepło na dworze i wyjdę sobie rano na przykład wywiesić pranie w samej tylko nocnej koszuli i nie mam na sobie majtek, bo przecież dopiero co wstałam z łóżka, to ta trawa tak fajnie mnie muska między nogami. I to jest super uczucie. Jakbym była większa albo trawa była skoszona, to by mnie nie muskała.
Po takim wyznaniu skonsternowany sąsiad się ulotnił i już nigdy więcej nawet nie wspominał o konieczności koszenia trawnika. Bogusia natomiast z radością opowiadała innym sąsiadom, jak tamten się speszył.
Była absolutnie nieprzewidywalna, zarówno w słowach, jak i w czynach. Czasem rodziły się z tego rozmaite draki, lecz Adę tym bardziej wszystkie jej wyskoki bardzo bawiły.
Tamtego dnia spotkały się na ulicy poszły razem na spacer. Bogusia, jak zwykle plotła trzy po trzy, aż w końcu niespodziewanie spytała Adę, czego by najbardziej teraz chciała. Myślała o tym, w którą stronę pójść i czy po wyjściu z parku wstąpić do cukierni czy raczej do sklepu z ciuchami. Ada jednak, kompletnie zaskoczona tak sformułowanym pytaniem, patrząc od dłuższej chwili na leżącego w wózku i bawiącego się radośnie wiszącymi grzechotkami synka Bogusi odparowała bez zastanowienia:
— Chciałabym mieć dziecko.
— Zwariowałaś? Ty nie masz pojęcia, co to znaczy małe dziecko! Smarkata jeszcze jesteś na takie rzeczy. Ty masz szkołę i tego się trzymaj. Po co ci teraz dziecko? — zakrzyknęła Bogusia. Zawsze roześmiana i dowcipkująca, teraz była zdumiewająco poważna. I sprawiała wrażenie mocno zirytowanej.
— A ty masz.
— Ja to co innego. Mam bo mam. Wcale tego nie planowałam. Ale wpadliśmy, to i jest.
— A gdybym ja wpadła?
— Wypluń te słowa! Dobrze ci radzę, trzymaj ty się od chłopów z daleka. Przynajmniej do czasu, aż skończysz studia. Jakbym ja mogła cofnąć czas, na pewno jeszcze bym z tym zaczekała. I tak to sobie przecież planowaliśmy. Że jeszcze przez parę lat tylko we dwoje, a dzieci później. Ale stało się. No pewnie, dziecko jest fajne. Ale życie z nim to już całkiem inne życie niż było, kiedy go jeszcze nie było. Mówię ci, Ada. Pożyj najpierw, dziewczyno zanim władujesz się w dziecko. Na to masz jeszcze kupę czasu.
„‘Chciałabym mieć dziecko’. To były właśnie te słowa, o których mówiła babcia tusia, że nie należy wypowiadać ich bez zastanowienia – pomyślała teraz Ada, siedząc otulona kołdrą w swoim pokoju. – Wypowiedziane na głos życzenie spełniło się. Normalnie pewnie bym się cieszyła, że tak mi się spełnia. Ale teraz jednak nie jest ‚normalnie’”.
„Nie mogę się cieszyć, bo to były słowa nieprzemyślane. Babcia ostrzegała, że tak może być. Dostałam, o co wtedy zawołałam. I jak widać nie można, nie jestem w stanie tego odwołać. Próbowałam skrobanką pół roku temu, ale zaszłam znowu. Muszę urodzić. Chcę urodzić” – myślała.
— To niedorzeczne! — wykrzyknęła Irena, kiedy usłyszała opowieść Ady o jej spacerze z Bogusią sprzed kilku miesięcy i że słowa, które wtedy padły z ust córki miały być prorocze.
— Babcia Tusia! Babcia Tusia mówiła różne rzeczy, ale nie wszystkie je trzeba traktować poważnie. Dobrze o tym wiesz. Ty mądra dziewczyna jesteś i takie bzdury opowiadasz? Siadaj tu i czytaj. Na głos czytaj. O, tutaj — kobieta wskazała córce krzesło i podała książkę, pokazując palcem konkretny akapit.
— „Fatalizm — przeczytała Ada. — Wiara w przeznaczenie, nieuchronność procesów i zdarzeń, zwłaszcza niepomyślnych, zły i nieunikniony los. Fatalistyczny, fatalistycznie, fatalista, fatalistka”. No i?
— Przecież ty nie jesteś taka. Nie możesz się poddawać takiemu myśleniu. Ada, córko moja! Młoda jesteś, ale przecież nie aż tak głupia!
— Urodzę — po dłuższej chwili powiedziała Ada cicho. — Chcę urodzić i chcę mieć to dziecko. Długo nad tym myślałam i już wiem to na pewno.
Irena bezradnie opadła na krzesło, zakryła twarz dłońmi i nic nie powiedziała.
— Ada, gdzie ty zniknęłaś? Dlaczego nie odbierasz telefonów? — Greg był wyraźnie wzburzony. — Szukałem cię wszędzie i dzwoniłem pewno ze sto razy.
— A jak już mnie znalazłeś bo w końcu się dodzwoniłeś, to co? Bardziej jesteś wkurzony czy zaniepokojony? — dopytywała Ada.
— Mało się znamy i nie bardzo rozróżniam.
— My się mało znamy? Ada, złotko, my się bardzo dobrze znamy — zaczął chichotać.
— Powiedz mi, jaki teraz jesteś.
— Już ty dobrze wiesz, jaki jestem. Przyjedź do mnie i zaraz znowu się przekonasz — mówił tym głosem, który tak dobrze już poznała. Na sam dźwięk, przeszył ją dreszcz.
— Przestań się wygłupiać. Pytam poważnie.
— Ej, o co ci chodzi? Stęskniłem się za tobą.
— Musimy się spotkać, pogadać.
— Jasne, że musimy się spotkać, już się nie mogę doczekać — roześmiał się. — O czwartej w pokoju u Długiego, pasuje?
— O czwartej w białej kawiarence przy Placu. Musimy pogadać.
— Nie wygłupiaj się. Po co w kawiarence? Stało się coś?
Kiedy dwie godziny później weszła do kawiarni, jego jeszcze nie było. Do czwartej jeszcze pół godziny, więc miała trochę czasu, żeby się przygotować.
Zamówiła wodę i usiadła przy stoliku w rogu niewielkiej salki. W przeciwległym rogu kilka dziewczyn zaśmiewało się do rozpuku. Jej jednak wcale nie było do śmiechu. Obawiała się spotkania z Gregiem. Zupełnie bowiem nie potrafiła sobie wyobrazić, jego reakcji. Jak mu to powiedzieć? Zamiast buzi na powitanie czy zamiast całusa na pożegnanie. A może jakoś tak poprowadzić rozmowę, żeby nie mówić wprost ale żeby on się domyślił? Tylko jak się przeprowadza takie rozmowy, żeby samo się powiedziało, tego też nie wiedziała. Pełno ludzi wkoło, a znikąd pomocy.
Za oknem ludzie pędzili, każdy w swoją stronę, wszyscy zaaferowani swoimi ważnymi sprawami, a ona tutaj – z jedną tylko sprawą. Dla nich wszystkich i każdego z osobna jej sprawa była niczym. Dla niej była wszystkim. Dorosłością, z którą nagle musiała się zmierzyć. Planami, które musiała zmienić. Marzeniami, realizację których musiała odłożyć na nie wiadomo jak długo. Wielką niewiadomą, która budziła lęk.
— Długo czekasz? Sorki za te parę minut spóźnienia, zagadali mnie — głos Grega wyrwał dziewczynę z zamyślenia.
— Chcesz coś? — spytał, stojąc przy szybie z ciastkami.
— Szarlotkę. Dużą. Z podwójnymi lodami.
— Już się nie odchudzasz? — Greg postawił przed Adą talerz z ciastkiem.
— A twoim zdaniem powinnam?
— Dla mnie spoko. Ale to ty mówiłaś o odchudzaniu. No dobra, mów gdzie byłaś kiedy cię nie było.
— W domu.
— Schowałaś się przede mną na całe trzy dni? — roześmiał się, kładąc rękę na jej kolanie i przesuwając po udzie.
— Zrobiłam testy ciążowe.
— Komu?
— Sobie.
— A po co? — druga ręka Grega wsuwała się pod Ady bluzkę.
— Żeby ci teraz o tym powiedzieć.
— Przez trzy dni robiłaś – testy? I nawet do mnie nie zadzwoniłaś? — Greg coraz bardziej przysuwał się do dziewczyny.
— Ciążowe. Przez jeden dzień robiłam. A potem musiałam pomyśleć — Ada zobaczyła, że do Grega jakby dopiero w tym momencie dotarło, co ona do niego mówi. Na moment znieruchomiał. Odsunął się nieco, obie ręce włożył do kieszeni swoich spodni.
— I co?
— Jestem w ciąży.
— Co teraz?
— Urodzę to dziecko. I będę je kochała.
— I co dalej?
— Co dalej, co dalej… mnie pytasz? Może ty mi powiesz, co dalej?
— Ja? Dlaczego ja?
— Bo to też twoje dziecko — wyrzuciła z siebie Ada i natychmiast jej ulżyło, uspokoiła się. Nadal wprawdzie nie wiedziała, jak inne kobiety obwieszczają takie nowiny ani jak powinno się to robić, żeby było jak trzeba. Wiedziała już jednak, jak ona to robi. A przynajmniej jak to zrobiła teraz, ten pierwszy raz w życiu. I miała to już za sobą.
— Dziecko, mówisz? — powiedział w końcu. — No, to się porobiło.
Cisza, jaka po tych słowach zapadła była jak gęsta mgła. Greg w milczeniu dopił swój sok i dokończył eklerkę.
— No dobra, zrobisz jak zrobisz. Ty decydujesz. Ada, ty tu sobie dokończ swoje ciastko, a ja lecę. Przed chwilą dzwonił Długi i mówił, że mamy robotę. A o tym wszystkim jeszcze pogadamy, zadzwonię do ciebie. Trzymaj się, złotko — Greg wstał i wyszedł.
„Tak po prostu? ‚No to się porobiło’?” – pomyślała Ada. Różne jego reakcje przewidywała, ale tego, że sobie pójdzie i ją tu zostawi samą na pewno nie. Pochyliła głowę, a łzy kapały jej prosto w szarlotkę.
Po kilku godzinach wałęsania się po mieście, Ada wróciła do domu. Pachniało jedzeniem i to znaczyło, że matka była już w domu. Pachniało pięknie, ale i groźnie zarazem.
Domownicy doskonale wiedzieli, że Irena uwielbia gotować. Po efektach jej poczynań kulinarnych nauczyli się też rozpoznawać, w jakim jest nastroju. Doskonale można było to określić właściwie już od progu – po tych zapachach właśnie.
Kiedy Irena chciała się o kogoś zatroszczyć – podsuwała mu jedzenie i dokładała na talerz. Kiedy zaś coś ją zdenerwowało, zirytowało albo czegoś się bała, gotowała więcej niż zwykle i zdecydowanie bardziej aromatycznie.
Szczególna ta przypadłość kobiety bywała trudna dla jej najbliższych. Zawsze bowiem mieli problem: cieszyć się z fajnego jedzenia, czy martwić kiepskim nastrojem Ireny. Taki sam zgryz mieli, kiedy w domu było głodno i bezzapachowo: cieszyć się, że Irena jest w znakomitym humorze czy martwić, że nie ma obiadu. Na szczęście obydwa te skrajne warianty nie zdarzały się zbyt często.
Tego dnia jednak było ekstremalnie. Pachniało obłędnie, a pełnych półmisków na stole było już kilka. Zastawione palniki na kuchence wskazywały, że zapewne jeszcze kilka ich przybędzie.
— Gdzie mamusia? — spytała Ada, siadając przy stole naprzeciw ojca.
— Poszła po coś do garażu. Zaraz wróci.
— Co dzisiaj jemy? To wygląda jak pieczone kawałki kurczaka. A tutaj co?
— Sałatka z gotowanych warzyw z gotowanym… czymś. Zapomniałem, ale jest dobre. Spróbuj. Musisz się przecież dobrze odżywiać — mężczyzna uśmiechnął się do córki.
— Już wiesz?
— Ano wiem. Gratulacje.
— Nie jesteś na mnie zły?
— Zły? To jest twoje życie i robisz z nim co chcesz. Osiemnaście lat skończyłaś jakiś czas temu i od tego momentu ty ponosisz konsekwencje swoich decyzji. Dorosła jesteś.
— Jednak jesteś zły…
— Jak sobie pościelisz, tak się wyśpisz. Mówiłem ci to wiele razy i więcej powtarzać nie będę. Obyś tylko nie żałowała.
— Jak ci to powiedziała?
— Jeszcze nie powiedziała. Też jestem ciekaw jak to zrobi. Ale ślepy przecież nie jestem. Głuchy też nie. No i jeszcze to gotowanie…
— Przecież zawsze tak gotuje kiedy się denerwuje.
— Ale żeby aż tak, to jeszcze nigdy.
— Albo przemalowuje mieszkanie — przypomniała Ada.
— Malowanie latem. Teraz trochę na to za zimno.
— Poza tym malowanie było całkiem niedawno. Jak zdawałam maturę. Pamiętasz? Zaczęło się w marcu, a trwało do końca maja.
— Trudno zapomnieć. Nasza sypialnia przemalowywana była trzy razy. Na dzisiaj wieczór zaprosiłem Włodków, Jolki i Szymonów. Bo niby kto miałby to wszystko zjeść? My we dwoje nie damy rady.
— O, dobrze, że nareszcie jesteś — Irena weszła do kuchni z naręczem warzyw i bardzo się ucieszyła na widok córki. — Pomożesz mi przygotować stół i trochę posprzątać w pokoju. Twój ojciec zaprosił na dzisiaj gości i dopiero przed chwilą raczył mi o tym powiedzieć, wyobrażasz sobie?
Włodki, Jolki i Szymonowie to wieloletni przyjaciele rodziców Ady. Włodek z żoną Izą, Jolka z mężem Stefanem i Szymon, który przychodził ze swoją kolejną, aktualną narzeczoną. Niezawodne wsparcie dla Ady i jej ojca w pokonywaniu stresowych półmisków Ireny.
Swoją drogą, zawsze intrygowało Adę, dlaczego tych ludzi nazywano właśnie tak, a nie na przykład Izowie, Stefanowie i… Szymon. Albo po prostu po nazwiskach. Nigdy jednak żadnej sensownej odpowiedzi na to pytanie nie usłyszała. „Bo tak się przyjęło” – mawiał ojciec. Ale dlaczego, to już nie wyjaśniał.
— W pokoju ogarnęłam, Został jeszcze tylko stół — Ada przyniosła do kuchni kilka brudnych kubków i talerzyków.
— Pomogę ci. Tu mam obrus — Irena ruszyła za córką do salonu.
— Dlaczego nie powiedziałaś ojcu?
— Powiem mu, powiem. Ale najpierw muszę go jakoś do tego przygotować. Żeby się nie zdenerwował. Ale ty mu nie mów, ja sama. Tak będzie lepiej. A ten twój chłopak? Jak zareagował na wiadomość?
— Nie wiem. Dziwnie jakoś.
— To znaczy?
— Powiedział, że się porobiło i poszedł sobie.
— Zostawił cię? — Irena aż przystanęła.
— Nie wiem. W kawiarni zostawił, ale czy tak w ogóle, to nie wiem.
— Skoro sobie poszedł, to zostawił.
— Może potrzebuje trochę więcej czasu niż dwie minuty. Ja potrzebowałam kilku dni, żeby pozbierać myśli.
— No tak, masz rację. Może po prostu poszedł bo musiał, ale nie zostawił — zastanowiła się. — A może zadzwoń do niego?
— Mamusiu, widzieliśmy się dzisiaj w południe. I już mam dzwonić? Ja do niego? A może to on powinien zadzwonić do mnie?
— No tak, tak, masz rację. To on powinien do ciebie. Nie, oczywiście, ty nie dzwoń do niego, nie dzwoń. Zaczekaj.
— Oj, nie denerwuj się, będzie dobrze — Ada niepewnie objęła matkę.
— Nie, córeczko, ja się nie denerwuję. Pewnie, że będzie. Na pewno. — Irena machinalnie przesuwała ustawione już talerze, a potem chwyciła Adę za szyję i niespodziewanie, gwałtownie, na krótką chwilę, głośno zaszlochała. — Na pewno będzie dobrze. Oj, mój ty dzieciaku.
Nareszcie u siebie. Ada padła na wznak na łóżko. Prawie trzy godziny trwało, zanim mogła urwać się z kolacji z rodzicami i ich znajomymi. Normalnie wytrzymywała pół godziny wzajemnych uprzejmości, a potem mówiła, że musi się uczyć, rzucała ogólne dobranoc i znikała. Dzisiaj jednak wszystko nic nie było normalnie.
Tuż przed przyjściem gości matka powiedziała ojcu o ciąży Ady. Kiedy tamci przyszli, dyskusja w rodzinie trwała w najlepsze. A że byli to starzy przyjaciele rodziny, nie było potrzeby ukrywać, o czym mowa. Zostali więc poinformowani o sprawie i ochoczo przyłączyli się do rozmowy.
Wypytywanie o szczegóły rozmaite, dobre rady dla Ady i jej rodziców, dla przyszłego dziecka i przyszłego być może męża, a także przestrogi popierane przykładami zdarzeń z życia ich własnego oraz osób znajomych i znajomych tychże znajomych – tak w największym skrócie można by opisać, co się tam działo.
Ada była wykończona. Ale już. Koniec na dzisiaj. Nareszcie cisza. Sięgnęła po telefon, o którym w całym tym domowym rozgardiaszu całkiem zapomniała. Siedemnaście nieodebranych połączeń. O rany, skąd aż tyle? Kilka mało ważnych, dwa nieznane, a pozostałe od Doroty.
Ada nie miała w tej chwili ochoty na jakąkolwiek rozmowę. Jednak skoro przyjaciółka aż tyle razy się do niej dobijała, to pewnie z czymś ważnym.
— Dzwoniłaś do mnie jedenaście razy. Stało się coś? — spytała.
— A ty jedenaście razy nie odebrałaś. Stało się coś? — zaśmiała się Dorota. Dziewczyny znały się od lat. Chodziły razem do przedszkola, a potem przez całe lata siedziały w jednej ławce. Obie jedynaczki, były dla siebie nawzajem jak siostry. Znały się na wylot i wiedziały o sobie wszystko. Choć bardzo się różniły, jakimś cudem dogadywały się bez żadnych problemów.
— Nic specjalnego. Rozmawiałam z rodzicami. Mama udaje, że nie płacze, a ojciec udaje, że się na mnie nie wścieka. Za to ich znajomi niczego nie udają. Są zachwyceni, że nareszcie coś się u nas dzieje i że to żadna z ich córek nie wpadła tak beznadziejnie głupio. Ani żaden z ich synów.
— Z Gregiem rozmawiałaś.
— No tak, mówiłam ci, że jesteśmy umówieni.
— On też mi mówił. Dzwonił do mnie i pytał o ciebie.
— Jak dzwonił? — Ada była zaskoczona. — Do ciebie? Dlaczego? Ledwo się znacie. Nigdy nawet ze sobą nie rozmawialiście. I skąd miał numer?
— Tego nie wiem.
— Czego chciał?
— Pytał, czy na pewno w ostatnim czasie spotykałaś się tylko z nim i nikim więcej. Chyba zastanawia się, czy to na pewno jego dziecko.
— Żartujesz?!
— Ani trochę.
— Mnie o to nie zapytał — zastanowiła się Ada.
— Powiedziałam mu, żeby to właśnie zrobił.
— Nie jest pewien? Mówił, że mnie kocha. Że między nami taka miłość, że aż…
— Może za mało musiał się za tobą nabiegać. I teraz myśli, że z tobą tak zawsze. Mówiłam ci, nie leć do niego tak szybko.
— A jak będzie chciał zrobić badania? — na myśl, że mogłoby się tak zdarzyć, Ada poczuła się dziwnie.
— To je zrobicie — Dorota nie widziała w tym żadnego problemu.
— Nie ma mowy.
— Niby dlaczego?
— Bo to takie… sama nie wiem… Upokarzające?
— Ciekawe podejście. Tak czy siak pamiętaj, że potwierdzenie ojcostwa można zrobić dopiero po urodzeniu dziecka a nie przed.
Przez kolejne dni Ada funkcjonowała, jakby w jej życiu nie wydarzyło się nic szczególnego. Rano wychodziła z domu, jechała na uczelnię, obecna na wszystkich zajęciach pilnie robiła notatki i wykonywała zadane prace. Potem powrót do domu i tam też wszystko jak zwykle – spokój i codzienność. Miała wprawdzie swoje łóżko w domu studenckim, ale teraz zdecydowanie bardziej wolała nocowanie w domu. Nawet, jeśli wiązało się to z koniecznością wcześniejszego wstawania i codziennych dojazdów rano i po południu. Rodzice o nic nie pytali i też funkcjonowali według starego schematu: do pracy, z pracy i po pracy. Codzienność.
Ada dobrze jednak wiedziała, że wcale nie jest jak zwykle i nigdy już nie będzie jak było. Ale dlaczego rodzice milczą? Bardzo ją to niepokoiło.
Najgorsze jednak było milczenie Grega. Mówił, że zadzwoni, lecz nie dzwonił. Cierpliwość zaś nie była mocną cechą Ady.
Coraz bardziej niespokojna i zdenerwowana, przestraszyła się że on ją zostawił i już w ogóle się nie odezwie. Potem zaczęła szukać jakichś racjonalnych powodów jego milczenia. Najpierw pomyślała, że zapomniał albo nie może się dodzwonić. Kiedy wyobraziła sobie, że może coś mu się stało, zadzwoniła do niego sama. Nie odebrał, więc była już niemal pewna, że naprawdę zdarzył się jakiś kataklizm. Że chłopak złamał nogę, kręgosłup, wpadł pod tramwaj, napadli go bandyci, urwało mu rękę albo nawet obie, doznał amnezji albo leży nieprzytomny w szpitalu. Zadzwoniła więc znowu. A potem jeszcze i jeszcze.
— Ada, opamiętaj się! Zostaw go. Nie wydzwaniaj! — krzyczała na nią Dorota.
— Przecież to ojciec mojego dziecka — wołała na to z płaczem Ada. — Nie mogę go tak zostawić, kiedy mu się stało coś złego i cierpi. Ja go kocham!
— Ty jesteś stuknięta wariatka po prostu — krzyczała na nią Dorota i przerywała połączenie. Za jakiś czas dzwoniła jednak ponownie, żeby wesprzeć przyjaciółkę w trudnej sytuacji. Zaraz potem znowu rzucała telefonem, a za jakiś czas znów dzwoniła.
— Zadzwonił! — za którymś razem zawołała Ada radośnie. — Dorota, Greg zadzwonił! Widzimy się dzisiaj wieczorem w białej kawiarence. O rany, jak się cieszę!
— Może nie okazuj mu tego aż tak bardzo.
— Nie. No pewnie, że nie. Ale wiesz, Dorotka, bardzo się cieszę! No bo powiedz, jakby chciał, żeby między nami nic już nie było, to nie proponowałby spotkania, co? No powiedz!?
— Ty się lepiej nie nakręcaj. Może masz rację, a może wcale nie. Uspokój się i spróbuj wysłuchać, co będzie mówił. Jak usłyszysz, to się dowiesz. Tylko nie zagaduj go, nie wołaj że go kochasz i nie możesz bez niego żyć.
— Jasne, że nie. No co ty, Dorota.
— Cześć, Złotko — Greg objął Adę i na powitanie pocałował w policzek.
— Gdzie ty byłeś? Nie wiedziałam co się z tobą dzieje, martwiłam się — Ada przytuliła się do chłopaka.
— Sorki, ale najpierw miałem kupę roboty i musiałem zdążyć na przedwczoraj. A potem musiałem pojechać do domu i dopiero dzisiaj wróciłem — Greg z uśmiechem uwolnił się z uścisku dziewczyny.
— Ale teraz już jestem — powiedział, siadając na krześle. — Co tam? Opowiadaj.
— No nie wiem. U mnie przez ostatni tydzień nic się nie zmieniło.
— A co się nie zmieniło?
— Nadal jestem w ciąży. Z tobą, żeby nie było wątpliwości.
— No tak. Tak myślałem.
— Że z tobą? – Ada wciąż kiepsko się czuła ze świadomością, że Greg rozmawiał na ten temat z Dorotą i u niej szukał potwierdzenia jej prawdomówności. Teraz do tego nawiązała i przez moment miała zamiar mu o tym powiedzieć. Szybko jednak zrezygnowała. „Pokłócimy się tylko i nie będzie żadnej rozmowy” – pomyślała.
— Że ze mną. I że w ogóle. Chociaż z tym to akurat różnie bywa.
— Dzisiaj jest tak, jutro może być inaczej.
— Co ty, Greg!
— Oj dobra, żartowałem. Co zdecydowałaś?
— Urodzę.
— No to… w takim razie… urodzisz — powiedział i zaśmiał się.
— O rany. Zjemy coś? Chodź na jakiś obiad, bo strasznie jestem głodny. A po obiedzie… Zgaduj.
— Nie wiem.
— Długi dał mi klucze od swojego pokoju i wróci dopiero jutro rano. Nieźle, co?
— Nieźle — Ada była kompletnie zaskoczona zachowaniem Grega.
„Kiedy nie wiesz, co zrobić, najlepiej nie rób nic. Najmniej wtedy napsujesz” – mawiała babcia Tusia. W tej sytuacji bardzo chętnie się Ada do tej babcinej rady zastosowała. Pozwoliła, żeby wziął ją za rękę i wyszła z nim z kawiarenki.
Pozorny spokój w domu Ady trwał przez tydzień i właśnie się skończył.
— A powiedz mi, córko, kiedy ślub? — Ada o mało się nie zakrztusiła, kiedy usłyszała to niespodziewane pytanie matki.
— Jaki ślub? — spytała zaskoczona.
— Wasz. Twój i tego… Jak on ma na imię?
— kto?
— Twój chłopak. Ojciec dziecka.
— Greg?
— No właśnie. Kiedy go tu przyprowadzisz?
— Mamusiu, my nie planujemy żadnego ślubu.
— Wcale? — zainteresował się ojciec.
— Nie mam zamiaru wychodzić za mąż. Jestem na to za młoda. Mowy nie ma.
— Na małżeństwo za młoda, ale żeby mieć dziecko to jesteś akurat?
— Dziecko to dziecko. Chcę je mieć. A męża nie chcę.
— Dziecko musi mieć rodziców — powiedziała Irena.
— I będzie miało. Co ma do tego ślub? — zaperzyła się Ada.
— Żeby urodziło się w pełnej rodzinie, żeby miało nazwisko — wtrącił ojciec.
— Nazwisko też będzie miało. Wszystko będzie miało. I rodziców, i nazwisko, i dziadków.
— Rozmawialiście o tym?
— Nie. Ale akurat nazwisko, to naprawdę najmniejszy problem.
Zawsze jakieś będzie miało. Grega albo moje, wszystko jedno.
— Tak w ogóle nie chcesz ślubu czy nie chcesz go akurat z tym panem?
— To mój chłopak, a nie narzeczony. Nie chcę i już.
Ada wiedziała, że w końcu dojdzie do takiej rozmowy. Dobrze przecież znała swoich rodziców i znała ich poglądy na różne sprawy. Otwarci i nowocześni, ale przecież bez przesady. Z ojcem w zasadzie nie było problemu – potrafił uszanować decyzje innych ludzi nawet, jeśli się z nimi nie zgadzał. Matka jednak miewała z tym pewien kłopot. Że ludzie mieszkają ze sobą bez ślubu, akceptowała. Że kobiety czasem decydują się na samotne macierzyństwo – też rozumiała. Ale żeby tak po prostu pozwoliła na to swojej córce, to już niekoniecznie. Musiała przynajmniej spróbować powalczyć. No i właśnie tę swoją walkę rozpoczęła.
Ada jednak zupełnie nie wyobrażała sobie siebie w roli żony Grega. Ale jeszcze bardziej nie wyobrażała sobie jego w roli swojego męża. Nie rozmawiali wprawdzie o wspólnej przyszłości, ale jej ta myśl, oczywiście, błysnęła. W ciągu ostatnich dni nawet wiele razy. Jednak za każdym razem ją odrzucała. Ona i on? Jako małżeństwo? Wolne żarty! Podobał jej się, był dobry w łóżku, ale on nie był kandydatem na męża.
W dodatku wciąż niewiele o nim wiedziała. Ostatnio po kolejnej gorącej i pełnej fantastycznego seksu nocy przyparła go do muru i powiedział jej to i owo. Niewiele, ale i tak ją przeraziło. A jaka jest reszta? Skąd Greg pochodzi, jakie szkoły kończył, jaki ma zawód, z jakiej jest rodziny… same tajemnice.
Najpierw więc przyznał się, że jest wprawdzie w akademiku, ale wcale nie dlatego, że ma tu swój pokój. Mieszka kątem u kumpli bo po prostu, nie ma gdzie się podziać. I pracuje z nimi dorywczo wieczorami, bo nie ma stałej pracy, a żyć z czegoś trzeba. Trzeba mieć kasę, żeby coś jeść, ubrać się no i chłopakom czasem coś postawić za ten dach nad głową, kupić kwiatki dla Ady. Uczelnia? Jaka uczelnia? Nie chodzi na żadne zajęcia, bo nie jest i nigdy nie był studentem. A w ogóle to o co ten cały raban? Przecież on nigdy nikomu nie mówił, że studiuje.
Dla Ady był to szok. Spytała jeszcze tylko, czy nie był karany i czy nie siedział w więzieniu. A potem się wściekła i na niego nakrzyczała. Że ją okłamał i cały czas okłamywał. Że podawał się za kogoś, kim nie jest. Że to wstrętne, że tak ją wykorzystał. Potem wybiegła z pokoju i od tamtej chwili się nie widzieli.
„A teraz oni koniecznie chcą go poznać. Przecież nie powiem im, że nie chcę go widzieć, bo to zwyczajny kłamca” – pomyślała.
„Kandydat na męża” – prychnęła ironicznie i się roześmiała. Sięgnęła jednak po telefon, wybrała numer i zadzwoniła. Nie odbierał.
— Greg? Moi rodzice zapraszają cię na obiad — powiedziała Ada, kiedy po południu w końcu do niej zadzwonił. Kiedy tylko usłyszała w słuchawce jego wesoły głos, natychmiast zapomniała, że jeszcze przed chwilą nie chciała go widzieć.
— Mnie? Dlaczego?
— Chcieliby cię poznać.
— Że ta twoja ciąża, tak? — spytał po chwili zastanowienia. — Kiedy?
— No nie wiem. Jutro, pojutrze, za tydzień? Kiedy by ci pasowało?
— Mnie wszystko jedno.
— To może w sobotę?
— Pojutrze? Może być. Bo i tak pewnie tego nie odpuszczą? To im szybciej tym lepiej. Będzie ze łba.
— Więc przyjedziesz tutaj? Do mnie do domu?
— No dobra, niech będzie. Podaj mi adres.
Irena swoją akcję „sobotni obiad z przyszłym zięciem” rozpoczęła już w czwartek. Generalne porządki, układanie menu, zakupy jedzeniowe jak przed Bożym Narodzeniem oraz gotowanie. Żeby nie było za łatwo, wszystko to odbywało się nie po kolei lecz równolegle.
— Mamusiu, hamuj — wołała Ada. — Nie potrzeba aż tak. Irena jednak nie słuchała i półmisków przybywało. Koniec gotowania nastąpił dopiero w momencie, kiedy w drzwiach pojawił się Greg.
Wszedł, powiedział ogólne dzień dobry, a potem z uśmiechem wmaszerował do pokoju gdzie rozstawiony był stół i jako pierwszy przy nim zasiadł. Żadnych pogawędek z panem domu, żadnych kwiatów dla pani domu. Dobry początek, żeby skutecznie zrazić do siebie ewentualną przyszłą teściową.
Ada wiła się jak w ukropie, żeby zatrzeć to pierwsze, kiepskie wrażenie. Mówiła z sensem i bez sensu, zagadywała do każdego z osobna, żartowała i sama się ze swoich żarcików zaśmiewała.
Rozmowa jednak zupełnie się nie kleiła. Jedli więc w milczeniu i tylko z rzadka ktoś się odzywał. Żeby podać sól czy talerz, żeby sobie dokładać, czy smakuje, a może jeszcze sałatki albo czego innego.
Przy deserze Irena nie wytrzymała i wypytała Grega o wszystko, co wydawało jej się ważne.
Dowiedziała się więc, że chłopak mieszka sto kilometrów stąd i jest jedynakiem. Rodzice prości, niewykształceni i niezamożni, ale za to bardzo pracowici. Zarobieni po prostu.
Matka martwi się, że on tak nagle wyjechał z domu i naciska, żeby do nich wrócił. Ciągle tylko wydzwania do niego i płacze.
Ojciec? Nie, on się nie martwi ani nie wydzwania. Bo on jego, Grega, po prostu nie lubi. A najbardziej od chwili, kiedy dotarło do niego, że Greg nie ma zamiaru harować jak on, każdego dnia od rana do nocy. Że chce dla siebie lepszego życia i że właśnie dlatego wyjechał od nich, z tego zapyziałego miasteczka i wcale nie ma zamiaru wracać do tamtej biedy i do tamtego prostactwa. Czy jest mu przykro, że ojciec go nie lubi? Wcale. Bo on, Greg, też ojca nie cierpi. Przede wszystkim za to, że stary pije. A jak pije, to się awanturuje. A jak ojciec jest pijany i się awanturuje, to okropnie bije matkę. Jego też kiedyś bił, ale potem zaczął się bać, że chłopak mógłby mu oddać. Poza tym, stary to zwykły prostak i straszny cham.
Co Greg zamierza w życiu robić? Jeszcze nie wie, ale na pewno coś wielkiego. Bo jego, Grega, bardzo ciągnie do wielkiego świata i to jest Marzenie, które na pewno kiedyś sobie zrealizuje. Pojedzie tam, gdzie jest bogato i nowocześnie. Między innymi właśnie dlatego przyjął nowe imię Greg, odrzucając całkowicie imię Zygmunt i wszystko co się z tamtym starym wizerunkiem wiązało. Ma do tego prawo, czyż nie?
Ada? Nie, rodzice nie wiedzą, że ma dziewczynę. Ciąża Ady? Nie, jeszcze rodzicom o niczym nie powiedział. W końcu sam dopiero co się dowiedział. Ale przecież powie.
Praca? Nie, na razie jeszcze nie pracuje, bo żadnej sensownej roboty nie może znaleźć. Kim jest z zawodu? Właściwie nie ma zawodu bo jeszcze nie zdążył. Co umie? Przecież się nauczy jak tylko znajdzie jakąś pracę. Gdzie mieszka? Na razie u kolegów, ale to przecież każdy tak zaczyna w wielkim mieście, kiedy przyjeżdża tu z prowincji. Ślub z Adą? Jeśli Adzie na tym zależy, to on może się ożenić. Dla niego nie ma to większego znaczenia. Gdzie będą mieszkać po ślubie? On nie wie, bo jeszcze się nad tym nie zastanawiał.
Ada czuła, że spotkanie okazało się kompletną klapą. Chłopak również. Po minach i zachowaniu rodziców widziała, że oni też tak myślą. Jedynie Greg nadal był w bardzo dobrym nastroju.
— Czy nasza córka całkiem postradała rozum, żeby zadać się z kimś takim? — Irena płakała, wtulając się w ramię męża.
— Najwyraźniej — powiedział mężczyzna.
— Co teraz?
— Chce urodzić, to urodzi. Będziemy dziadkami i z tego należy się cieszyć.
— I będziemy mieli takiego zięcia?
— Może tak, a może nie. Ada przecież go nie chce.
— Ale jej dziecko powinno mieć ojca — po raz kolejny powtórzyła Irena.
— Irena. Irena, popatrz na mnie — wziął żonę za ramiona. — Dziecko ma ojca. A ty nie bądź uparta i nie zmuszaj jej do tego ślubu.
Irena jednak trwała przy swoim. Była na tyle przekonująca, że pokonała w końcu niezrozumiały dla niej opór Ady i ostatecznie, na trzy miesiące przed porodem, ślub się odbył.
Obrączki kupił Greg z pieniędzy, które w tajemnicy przed ojcem dała mu jego matka. Ubranie dla obojga nowożeńców i uroczysty obiad po ślubie zorganizowali i sfinansowali rodzice Ady.
Po ślubie młodzi zamieszkali w panieńskim pokoju Ady. Po kilku miesiącach przenieśli się jednak do akademika, gdzie dziewczyna dostała pokój dla matki z dzieckiem.
Było im razem pięknie. Greg okazał się świetnym ojcem i bardzo pomagał Adzie. Chętnie bawił się dzieckiem, zabierał je na spacery, przyrządzał kaszki, gotował zupki i prasował ubranka. Wyraźnie go to bawiło, ale też cieszyło Adę. Dawało bowiem nadzieję, że być może to jej matka miała rację w kwestii ślubu, a nie ona.
Zorganizowanie domu w ich sytuacji nie było sprawą prostą. Jednak obydwoje bardzo się starali.
— Widzę, że fajnie jest wam razem — powiedziała kiedyś Dorota po tym, jak spędziła kilka godzin z Adą i jej nową rodziną. — Wyglądacie jak stare, zgrane małżeństwo.
— Aż tak to widać? — ucieszyła się Ada. — Myślałam, że on się nie nadaje na męża. Byłam tego pewna, dlatego nie chciałam ślubu. Ale najwyraźniej się pomyliłam i bardzo się z tego cieszę.
Radość Ady trwała równo dwa lata. Greg, który świetnie sprawdzał się w roli ojca, znacznie gorzej radził sobie z utrzymaniem rodziny. Pracował dorywczo i zarabiał stosunkowo niewiele. To było dość frustrujące zarówno dla niego, jak i dla Ady. Ich rozmowy, zwłaszcza na tematy finansowe, coraz częściej zamieniały się w awantury. Z czasem też zdarzały się one coraz częściej. A każda kolejna była bardziej burzliwa od poprzedniej.