Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
"Pilota zamienię" to historia o kobietach w średnim wieku i po przejściach, które nie chcą swojego czasu przeżywać samotnie. Choć różnie im się dotąd układało w związkach i różne mają doświadczenia, wciąż pragną miłości i wierzą, że w końcu przecież ona przyjdzie. Pola - dwukrotna rozwódka, wdowa i matka dwóch synów - opowiada o sobie, a przy okazji sytuacji, które jej się przytrafiają,... Masz swojego pilota? Chciałabyś go zamienić? W tej książce kobiety opowiadają, dlaczego tego chcą oraz co i jak robiły, żeby im się to udało.
Pilota zamienię to historia o kobietach po przejściach, które nie chcą swojego czasu przeżywać samotnie. Choć różnie im się dotąd układało w związkach i różne mają doświadczenia, wciąż pragną miłości i wierzą, że w końcu przecież ona przyjdzie. Czekają na nią i czasem robią bardzo wiele, żeby spełnić to swoje marzenie. Przyjaciółki je w tym wspierają i pomagają jak umieją. A kiedy nowa miłość się pojawia, wraz z nią przychodzą niespodzianki - czasem zupełnie zaskakujące.
Świetnie się czyta. Znakomity prezent. Kobietom na pociechę, a mężczyznom pod rozwagę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 153
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ALICJA WEJNER
Pilota zamienię
© Copyright by Alicja Wejner
ISBN 978-83-948932-6-2 e-book
Warszawa 2022 r.
z wydania papierowego 1. z 2017 r.
Wydawca: Wydawnictwo Jagoda
jagodawydawnictwo.pl
Redakcja, korekty, skład:
Agencja Dziennikarska tekstyprasowe.pl
okładka: Jolanta Czarnecka, jolugaart
obraz InstagramFOTOGRAFIN z Pixabay
Spis treści
Pilota zamienię
Powracająca melodia
Synowie tylko dla żon?
Temat dyżurny: On
Musi być na to jakaś metoda
Przezroczysta po czterdziestce
Wiem, bo przecież pamiętam
Pierwsze urzędowe „tak” i „nie”
Znowu mogę normalnie żyć
Tata potrzebny od zaraz
Obiecanki cacanki
Nowy mąż, nowa ja
Do trzech razy sztuka
Nie chcę być w Klubie Smutnych Wdów
Kobieta Wolna
Kto pyta, ten czasem coś wie
Pomocna dłoń z zaświatów
Pierwsza, druga, trzecia...
Męscy single są wśród nas
Wirtualne polowania
FajnegoMenaPoznaOna
Portal randkowy
Znajomi naszych znajomych
Fach z przyszłością: swatka
Byli małżonkowie naszych przyjaciółek
Biblioteka, czy może klub
A może by tak... jakieś hobby?
Nie mam już siły się rozglądać
Nie myśleć o sprawie
Będzie chciał, to sam się zjawi.
Stara miłość jak balsam
Gotowa na szczęście
Piorun strzelił
Przemoc
Mezalians goni mezalians
Kochamy takie imprezy
Miałam go pod ręką
Pilota zamienię
Wysoki, smukły brunet z wąsikiem i najczęściej w okularach – ten prosty rysopis pasuje do każdego z moich dotychczasowych trzech mężów. Jak się nad tym zastanowić, to oni byli do siebie podobni nie tylko z wyglądu. Niby każdy całkiem inny, a przecież myśleli i na sprawy patrzyli podobnie.
Gdy się zastanowić głębiej, to ci, z którymi biegałam na randki przed i pomiędzy mężami też byli podobni – zarówno do moich mężów, jak i do siebie nawzajem. Choć zupełnie różni z wyglądu, z różnymi doświadczeniami, umiejętnościami i przyzwyczajeniami, to jednak mieli ze sobą sporo wspólnego. Dzisiaj myślę, że gdyby wywieźć ich wszystkich razem na bezludną wyspę i zostawić na jakiś czas, na pewno by się dogadali i nie zajęłoby im to zbyt dużo czasu.
Ciekawe, czy to ja podobałam się akurat takim mężczyznom dla mnie nieodpowiednim, czy raczej odwrotnie: właśnie tacy podobali się mnie. Jakkolwiek było, to zawsze na początku była wielka miłość i oczarowanie. A potem wychodziłam z tego związku, bo – z takich czy innych powodów – uznawałam, że on nie jest dla mnie dobry. Zazwyczaj nie zrywałam znajomości, ale wycofywałam się. W ten sposób traciłam wprawdzie mężczyznę, lecz w większości przypadków zyskiwałam przyjaciela. Życzliwego słuchacza, gdybym chciała się wygadać kiedy będzie ciężki moment i kogoś, kogo będę mogła wezwać na pomoc, na przykład przy przeprowadzce.
I tak zamykałam kolejne wielkie miłości swojego życia, wciąż jednak mając w sobie myśl, że przecież kiedyś zdarzy mi się ta, której nie będę miała powodów zakończyć.
Dzisiaj wszyscy ci mężczyźni są już przeszłością. A ja siedzę sobie na kanapie w moim przytulnym salonie. I siedzę tak sobie… Od dłuższego czasu całkiem sama.
Przez pierwsze pół roku było mi z tym cudnie. Przez kolejne – jako tako. Z czasem coraz bardziej mi ta sytuacja doskwierała. Trudno mi zaakceptować, że tak już będzie zawsze. Zawsze? To znaczy, jak długo? Do końca? Ależ, nie. Tak się nie da. Nie da się spędzić reszty życia w towarzystwie pilota. Niby też smukły, brunet i wyłącznie mój, ale przecież... mechaniczny. I nawet nie automatyczny jak w samolocie, ale zwyczajny – od telewizora.
Powracająca melodia
Pilot, telewizor, kanapa – czy tak chcę spędzać wieczory? Nie, tak nie chcę. I to jedno wiem na pewno, choć jeszcze nie wiem, jak chciałabym je spędzać. Nie wiem też, z kim. Choć właściwie odpowiedź jest tu całkiem prosta: z Nim. Oczywiście, kocham swoją najbliższą rodzinę, ale przecież nie o nich myślę, kiedy patrzę na swojego telewizyjnego pilota.
W sąsiednich pokojach są moi synowie i – choć bardzo zajęci swoimi sprawami – zawsze mogę któregoś z nich zawołać i, gdy zawołam, jest szansa, że do mnie zajrzą.
— Co tam, mamo?
— Nie, niczego nie chciałam, Tomku. Nic się nie stało, Janku. Tak sobie tylko do was... zawołałam — czasem zdarza mi się przetestować ich na taką okoliczność.
Piętro niżej mieszkają rodzice i też mogę do nich zejść.
— Jak tam, córcia? — spytają. — Posiedź z nami, dawno u nas nie byłaś. Chłopaki w domu?
— Tak, w domu. Jakie dawno? Przecież rano byłam.
— Ale tylko wpadłaś i wypadłaś.
No tak, mamusiu, tak było. I nawet wiemy dlaczego. Ponieważ dłuższe spotkania w gronie najbliższych nie są ostatnio dla mnie łatwe.
— Znajdź sobie faceta — mówi ojciec.
— Nie możesz być sama — dorzuca matka.
— Pola, dzieciaku, ty musisz kogoś mieć. Powiedz jej, Irusia — doradza ojciec, wzywając na pomoc żonę.
— We dwoje łatwiej się żyje, prawda Waciu? — sekunduje matka.
Uśmiecham się, bo taka scena i rozmowa zdarzyła się w przeszłości już niejeden raz i znam ją niemal na pamięć. Wiem też, co zostanie powiedziane za chwilę.
— Bo jak nas zabraknie, a zostaniesz sama, to... — zawiesza głos ojciec.
— Będzie ci ciężko — dodaje matka.
— Nie dość, że wszystkie domowe opłaty w całości spadną na ciebie, to jeszcze twoje dzieciaki pożrą cię żywcem — precyzuje ojciec.
— Oj, oj, oj — martwi się o mnie matka.
Też się martwię. I właściwie zgadzam się z nimi. Jednak takie lamenty nie ułatwiają sprawy i w niczym mi nie pomagają. Może tylko im, bo chociaż przez chwilę mogą poczuć się lepiej, ponieważ powiedzieli głośno o ważnej dla nich sprawie i po raz kolejny, w ciągu ostatnich miesięcy, wyznaczyli mi to samo zadanie. Teraz mogą spać spokojnie aż do kolejnego spotkania przy herbacie, kiedy znowu powtórzą to samo.
Ale starsi państwo chyba nie zdają sobie sprawy, że to wcale nie jest takie łatwe. Że układanie sobie życia w ogóle nie jest sprawą prostą. Myślą, że skoro od urodzenia patrzę na ich szczęśliwe małżeństwo, to już się nauczyłam. Że niby wyssałam te umiejętności z mlekiem matki? Chciałabym. Ot, strzelić palcami i jest. Ale nie. Nie mamusiu, nie tatusiu! To, niestety, nie działa w ten sposób.
Wspomniane dzieciaki to moi dwaj synowie. Tomka urodziłam blisko ćwierć wieku temu, a Janek ma czternaście lat. Obaj – zdaniem moich rodziców – groźni są nie tyle dla mnie, co dla mojego portfela.
„Pożrą cię żywcem” w ustach mojego ojca oznacza mniej więcej to samo, co „oskubią do żywego i bez znieczulenia”, albo jeszcze bardziej precyzyjnie: „oskubywać będą do żywego, bez znieczulenia i bezterminowo”. A gdybym miała faceta, to by mnie przed nimi obronił. Tak w każdym razie uważa ojciec.
Dziadek kochał wnuki, jednak nie bardziej niż swoją córkę. Dlatego ponaglał mnie i naciskał.
— Łatwo powiedzieć ‘znajdź’ — odpowiadałam. — Ale jak to zrobić, żeby miało to wszystko jakiś sens, żeby nie było powodów do kolejnego rozstania?
Aaa nie, tego to on już nie wiedział. Matka także nie. Bo przecież nie oni mają takie rzeczy wiedzieć, lecz ja. I nie przyjmowali do wiadomości, że jednak nie wiedziałam.
— Rozejrzyj się i znajdź — mówili chórem.
— Ludzie szukają i znajdują. Znamy pełno takich przypadków — dodała mamusia.
— Dla wszystkich nie jest trudne, a dla ciebie jest? — uzupełnił zdziwiony tatuś. — Dla ciebie coś trudnego?!
Kiedy słyszałam coś takiego, przychodziła mi do głowy refleksja, że chyba przyzwyczaił się, że ja najpierw robię, a dopiero potem myślę. Kiedy raz w życiu chcę zrobić inaczej, nagle jest zdziwiony.
— Tatuś, ja mam czterdzieści pięć lat…
— Tym bardziej powinnaś się spieszyć. Ani się obejrzysz, jak będziesz stara — ojciec, jak zwykle, był szczery do bólu.
— ...czterdzieści pięć lat i mnóstwo kiepskich doświadczeń — kończę w myślach zdanie, którego nie pozwolił mi powiedzieć.
— Przypominam, że miałam trzech mężów i dwóch narzeczonych. I za każdym razem klapa — dodałam.
— Tych narzeczonych to było chyba trochę więcej? — uśmiechnęła się mamusia.
— Że były oficjalne zaręczyny i pierścionek? To dwóch.
A to są tylko te ważniejsze etapy mojego życia. Za każdym razem wielka miłość, wielkie plany. A potem co? To pokazuje, że moje umiejętności dokonywania właściwych wyborów są raczej marne.
— Wybierałaś dobrze. Tylko skąd mogłaś od razu wiedzieć, jaki kto jest?
— No tak. I jeszcze powiedzcie mi, jak ciągle powtarza Olga: że jest świetnie, bo znaleźć jedną miłość w życiu nie jest łatwo, a mnie się udało znaleźć ich wiele. I to jest ten mój sukces. Szkoda tylko, że wszystkie się skończyły.
— Oj, chyba nie tak całkiem — zauważył ojciec. — Wczoraj widziałem, jak któryś tu przyjechał i potem słyszałem, że wiercił dziury w ścianie.
— Przypominam też, że pojawienie się każdego kolejnego z tych panów wprowadzało spore zamieszanie — nie ustępowałam.
— Tak to już jest kiedy w domu pojawia się ktoś nowy — wtrąciła matka.
— Ale „zamieszanie” to mało powiedziane. Każdy z tych mężczyzn burzył równowagę w relacjach w domu. Nawet, jeśli nie miał takiego zamiaru, to i tak burzył. A to zawsze się odbijało na chłopakach.
— Ty nie myśl o chłopakach. Najpierw myśl o sobie, mówię ci — ojciec powtórzył to, co słyszałam od niego już setki razy.
— Mówicie tak, jakbyście wy najpierw myśleli o sobie, a nie o nas.
— My, to co innego.
— Ciekawe.
— I przestań ciągle się obwiniać. Czego im brakuje? Mają bezpieczny dom. Mają kochającą matkę, która na nich zarabia, wychowuje i daje wszystko, czego potrzebują. Zawsze też mają pod ręką nas. Jakby chcieli coś zjeść albo potrzebowali posiedzieć i pogadać.
— Człowiekowi przeważnie brakuje tego, żeby być w pełnej rodzinie. I żeby nie tylko matka go wychowywała, ale też ojciec. I to właśnie się nie udało. Wam się udało, a mnie nie.
— Też nie tak od razu — wtrąciła matka. Wiedziałam, że nawiązuje do sytuacji sprzed lat. Zanim bowiem poznała ojca, była żoną innego, z którym później się rozwiodła.
Historia o tyle traumatyczna, że miała z nim dwie córeczki i obydwie zmarły. Moja matka bardzo nie lubiła tego tematu i mówiła o tym niezmiernie rzadko i niechętnie. Nie wiem jak z innymi, ale ze mną rozmawiała o tym tylko wtedy, kiedy zadawałam konkretne pytania i domagałam się natychmiastowej odpowiedzi. Ojciec natomiast nie mówił o tym nigdy i nie dawał się naciągnąć na jakąkolwiek rozmowę. Jakby w ogóle wymazał ten fragment życia swojej żony z pamięci.
— Co by nie mówić, fakt pozostaje faktem: wam się udało, a mnie nie — powtórzyłam.
— No i co z tego? Nie udało się tak, to się udało inaczej — ojciec zawsze potrafił podnieść mnie na duchu. — Poza tym, to już nie są dzieci.
— Janek jest.
— A widziałaś ty, jakie dziewczyny zaczęły do niego przychodzić? Niby ze szkoły, niby z jednej klasy, a przecież to już panny. I to jest dziecko?
— Tomek też…
— A o nim to nawet nie wspominaj. Twój jedyny błąd, że za dużo mu pozwalasz. Chłop dwadzieścia cztery lata skończone, a ciągle siedzi ci na karku.
— Nieprawda, że pozwalam.
— Znowu nie pracuje — mruknął ojciec.
— Wczoraj był na rozmowie i go przyjęli.
— Pójdzie, popracuje dwa albo trzy dni i wróci. Bo znowu jakiś włos w tej robocie znajdzie. Albo się zmęczy. Pamiętasz, jak mu kiedyś załatwiłem pracę? Rano przychodził spóźniony, zakręcił się i zaraz znikał. Chował się gdzieś w kącie i spał cały dzień do fajrantu. Patrzyli na to przez palce przez parę dni, bo to mój wnuk. A potem wywalili. Ile ja się wstydu wtedy przez niego najadłem!. Ile lat to już trwa? Moja matka na pewno by na to nie pozwoliła. Miałem siedemnaście lat, jak kazali mi iść do roboty. I harowałem fizycznie. Od rana do nocy na budowie. To nie to, co dzisiaj. Wtedy nie było maszyn, wszystko trzeba było własnymi rękami… Też byłem młody, ale do głowy by mi nie przyszło żeby nie pracować. I w dodatku prawie wszystko, co zarobiłem, oddawałem matce, na dom. I do głowy by mi nie przyszło, żeby mogło być inaczej. Jeśli chciałem w domu mieszkać i jeść, musiałem dorzucać się do wspólnej kasy.
— To co miałabym zrobić? Zażądać od niego pieniędzy na dom czy zatrudnić się za niego i za niego pracować? —trochę mnie poniosło.
— Przecież już za niego pracujesz. A chodzi właśnie o to, żebyś tego nie robiła. Ja ci mówię, Pola. Pogonić lenia z chałupy, żeby zobaczył jak to jest, kiedy nie ma dachu nad głową i pełnej lodówki u mamusi. Wody w uszy się naleje, to szybko mu rozum wróci. A pomysł z pieniędzmi na utrzymanie, żeby twój już od dawna pełnoletni syn musiał ci je dawać, wcale nie jest taki bez sensu.
— Co to znaczy pogonić z chałupy? Miałabym go wyrzucić z domu? I dokąd pójdzie? Pod most? Chyba nie mówicie poważnie.
— A choćby i pod most. Długo przecież by tam nie wytrzymał. Nie taki on głupi. Wtedy i robotę szybko znajdzie.
— A o tej szkole też już przestań mu suszyć głowę — wtrąciła matka.
— Też tak myślę — zgodził się ojciec. — Przestań o tym gadać. Ale też przestań się tym zamartwiać. – Nie chce, to się nie uczy. Widać wystarcza mu to, co ma. Jego sprawa i nic na to nie poradzisz. Jest dorosły.
— Może kiedyś pozna dziewczynę, której będzie to przeszkadzało — miała nadzieję babcia. — Ona skutecznie pogoni chłopaka do szkoły. Nie zrobił tego dla siebie, nie chce zrobić dla ciebie, ale dla niej zrobi. Spokojna głowa.
— Nie słucha ciebie ani nas, bo mówi, że jest dorosły.
To trzeba traktować go jak dorosłego — dziadek nie miał wątpliwości. — Zostawić samemu sobie I nie pomagać. I myśleć przede wszystkim o sobie. Bo on o tobie nie myśli i nigdy nie pomyśli.
Synowie tylko dla żon?
Zawsze lubiłam wertować książki z przysłowiami. Bawiła mnie i często zdumiewała mądrość wielu powiedzeń. Szczególnie zgrabne starałam się zapamiętywać, choć właściwie nigdy nie kojarzyłam ich ze swoim życiem rodzinnym. A już do tych najbardziej znanych, że to „z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciach”, „niedaleko pada jabłko od jabłoni” czy „historia lubi się powtarzać” odnosiłam się z dużą rezerwą. Opisują jakąś rzeczywistość, ale przecież nie moją. Byłam o tym przekonana, dopóki nie odczułam zawartej w nich prawdy na własnej skórze.
Tomek stracił kontakt ze swoim ojcem, kiedy miał trzy lata. Wtedy to wyprosiłam szanownego tatusia z domu, a dwa lata później całkiem zniknął z pola widzenia, ponieważ wyjechał na stałe za granicę.
Dziecko wiedziało, że ojciec istnieje, jak się nazywa i gdzie mieszka. Dwa razy w roku odbywał z nim rozmowę telefoniczną i przyjmował okolicznościowe prezenty. Jednak pomimo, że nie wiedział o nim właściwie nic więcej, to i tak powielał wiele zachowań i wyborów swojego ojca. Z niechęcią do pracy włącznie. Zdumiewało mnie to i przerażało jednocześnie.
***
Jakoś tak się w moim życiu układało, że zawsze w końcu robiłam to, czego chcieli moi rodzice. Nie zostałam wprawdzie inżynierem i za wcześnie postanowiłam wejść w dorosłość z nieodpowiednim partnerem, ale to były właściwie jedyne obsuwy z mojej strony. Już dawno zapomniane mi i wybaczone.
Poza tymi dwoma przypadkami zawsze byłam posłuszną córeczką. Nie było to zbyt trudne, bo rodzice niespecjalnie wtrącali się w moje życie. Jeśli zaś w różnych sprawach miewałam wątpliwości, zawsze znajdowali argumenty, żeby wesprzeć podjęte przeze mnie decyzje.
Rzadko mówili, że coś im się nie podoba albo, że czegoś konkretnego ode mnie oczekują. Tym większe więc znaczenie miały momenty, kiedy jednak to robili. Tak jak teraz, w sprawie mojego funkcjonowania w pojedynkę. Broniłam się jednak.
— Nie jestem sama. I nigdy nie będę. Mam synów. Z nimi będę rozmawiać. Mam też przyjaciół — mówiłam.
— Przyjaciele mają swoje życie. I wystarczająco dużo własnych problemów, żeby jeszcze zajmować się twoimi. A synów, owszem, masz. Teraz. Ale jak całkiem dorosną, pójdą swoją drogą i ani się na ciebie obejrzą — groził ojciec.
— Kiedy się pożenią, pójdą za żonami. A do ciebie przyjdą z życzeniami na święta i jeszcze, ewentualnie kiedy ich zawołasz, żeby wykupili ci lekarstwa jak będziesz miała czterdzieści stopni gorączki — ostrzegała matka.
— A na starość… Dadzą ci… Wody na kiju. Zobaczysz. Wspomnisz moje słowo: wody na kiju — ojciec powtarzał swoją ulubioną przestrogę.
— Skąd u was takie czarnowidztwo? Straszycie mnie moimi własnymi dziećmi!
— Nie straszymy, tylko mówimy jak jest. I jak będzie. żebyś kiedyś nie miała pretensji, że nie mówiliśmy — machał rękami ojciec.
— A co, nie widzisz jak jest u nas? — spytała matka.
Widziałam. Pewnie, że widziałam. I nawet rozumiałam, że może jej być przykro. „Jak się ożeni, to się odmieni” mówi przysłowie. I ukochany synek się odmienił.
Radek, mój brat, jest ode mnie dwa lata młodszy. Był mniej więcej w wieku Tomka, kiedy poznał Sylwię i gwałtownie się zakochał. Pierwsza dziewczyna i pierwsza wielka miłość. Na tyle wielka, że przy pierwszej okazji, pod jakimś pretekstem w atmosferze dzikiej awantury uciekła od swoich rodziców do moich. Ci zaś przyjęli ją pod swój dach, bo i co innego mogli zrobić. Tym sposobem zakochani zamieszkali razem i niemal natychmiast ogłosili datę rychłego ślubu. Rodzice patrzyli na rozwój sytuacji z pewną rezerwą, ale nie przeszkadzali.
Od tamtej pory, i z roku na rok coraz bardziej, jedynym autorytetem dla mojego brata była już nie mamusia, lecz żona. Ale nie to bolało matkę. Tu nie o zazdrość chodziło, czy poczucie straty, lecz o fakt że Radek ostentacyjnie pokazywał, że wybrał i jest to wybór albo–albo. Był synem swojej matki, dopóki nie miał żony, ale teraz ją ma.
Temat dyżurny: On
Rodzice przy każdej okazji przypominali mi, że przeżyli ze sobą prawie pół wieku i już od dawna wiedzą, że każdy człowiek potrzebuje drugiego człowieka.
— Zwłaszcza kiedy przychodzi starość, słabość i choroba — mówili.
Wiedziałam, że mają rację, ale to prawda znana powszechnie. I co mi z tych prawd i racji, jeśli nadal jedynym przedstawicielem rodzaju męskiego, trwającym przy mnie na co dzień i będącym zawsze pod ręką jest mój… telewizyjny pilot.
***
— Dziadki ciągle w akcji — roześmiała się Olga, kiedy opowiedziałam jej o rozmowie z rodzicami.
Olga jest moją przyjaciółką od zawsze, poczynając od tego, że przez całą podstawówkę siedziałyśmy w jednej ławce.
Niewysoka, szczupła brunetka. Zwykle bardzo zrównoważona i spokojna, ale zdarzały się momenty kiedy bywała nieprzewidywalna i postrzelona. Wieczna optymistka, w każdej sytuacji najpierw szukała dobrych stron. Dla niej szklanka zawsze była do połowy pełna.
Zaraz po maturze wyszła za mąż za Stefana, naszego kolegę ze szkoły i jest z nim do dzisiaj. Nasze dzieci – ich dwie córki, Sonia i Patrycja oraz mój Tomek – wychowywały się razem i wszyscy troje byli jak rodzeństwo. Dzisiaj dziewczyny mieszkały daleko i rzadko odwiedzały rodziców. Olga miała więc sporo czasu na swoją pracę w wymiarze kilku etatów i rozmaite pasje. Prowadziła różne zajęcia plastyczne i zajęcia gimnastyczne dla kobiet w domu kultury. Była też zapaloną ogrodniczką. Miała przecudny ogród, ale też nieustannie doglądała mojego.
— Martwią się — ustawiłam na tacy dzbanek z herbatą filiżanki i ruszyłam w kierunku stolika w kącie sali, przy którym zwykle siadywałyśmy.
Herbaciarnia „Jaśminowa” przy ulicy Jaśminowej od dawna była jednym z ulubionych miejsc naszych spotkań. Mieściła się na parterze mojego domu. Na tym samym poziomie, lecz od strony podwórka, mieszkali moi rodzice.
„Jaśminowa” powstała blisko dwadzieścia lat temu. Wymyśliła ją i uruchomiła moja starsza siostra Hania. Było to spełnieniem jej wielkiego marzenia o stworzeniu miejsca, gdzie mogłaby pracować, nie czując że jest w pracy. Miejsca, które miałoby swój wyjątkowy styl i klimat. Żeby było pięknie i nastrojowo. Żeby przychodzili tu sympatyczni ludzie i toczyli ze sobą interesujące rozmowy. A że herbata była ulubionym napojem Hani, to i miejsce musiało być herbaciarnią.
Hania była tu szczęśliwa przez piętnaście lat, a potem pognała za swoją miłością. Skoro stało się tak, że nie mogła obu tych miłości – mężczyzny i pracy – przeżywać pod jednym adresem, zważyła te obydwa swoje szczęścia i uznała, że musi rozstać się z herbaciarnią.
Mieszkała teraz z mężem na drugim końcu świata, a klucze od „Jaśminowej” dała przed wyjazdem mnie. „W dobre ręce. Dbaj o nią” – powiedziała. „Będę” – obiecałam.
Szczęśliwie, udało mi się połączyć to z moją działalnością zawodową – z korzyścią dla obu tych aktywności. Od lat prowadziłam własną agencję reklamową i bywałam tam, kiedy była taka potrzeba. Z powodu herbaciarni bardziej przeorganizowałam się na system telepracy. Natomiast w „Jaśminowej” zatrudniłam trzy kelnerki i menadżera. I tak oto mogłam zarządzać obu miejscami naraz i byłam tu równie szczęśliwa jak była Hania. Bywałam zmęczona, bo to jednak dwa etaty, ale nie miałam poczucia, że chodzę do pracy. W tym sensie była to więc dla mnie sytuacja idealna.
— Ale nie powiesz mi, że zawsze byłaś taka posłuszna córeczka — powiedziała Olga, sadowiąc się na kanapie. Akurat nie było gości, więc mogłam usiąść razem z nią.
— Jasne, że nie. Ale nawet jeśli się spieraliśmy i próbowałam robić inaczej niż chcieli, to i tak ostatecznie ich koncepcja wygrywała. Albo mnie przekonali, albo ustępowałam dla świętego spokoju.