Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Historia miłosna, która wstrząsnęła imperium jedwabiu.
Surowe zasady, hierarchia społeczna, klasowość i jedwab rządzą w XIX-wiecznym Turku, gdzie szwaczka Charlotta szuka swojego pana Darcy’ego. Gdy baron Ridderlöw zatrudnia ją w posiadłości jako pokojówkę siostry, odmienia nie tylko jej życie.
W ręce Charlotty trafia dopiero co opublikowana „Duma i uprzedzenie” Jane Austen, przez co zaczyna ona inaczej postrzegać role kobiet w społeczeństwie. Gdy zgorzkniały baron Ridderlöw okazuje jej zainteresowanie, postanawia sprawdzić w praktyce zawarte w książce idee miłości, małżeństwa i wczesnego feminizmu.
Czy zwykła pokojówka może sięgnąć po wszystko:
ekscytujące życie i mężczyznę marzeń?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 457
▽△▽△▽
Pałac Drottningholm – 1816 rok
Jeśli pani piśnie choć jedno słowo, to pożałuje tego – powiedział ktoś uprzejmym tonem do ucha Emmy Crepe. Poczuła, jak czyjeś silne ręce chwytają ją mocno za ramiona.
Przerażona nabrała powietrza w płuca i przycisnęła do piersi małą szkatułkę z drogimi kamieniami zabraną ze stolika nocnego znajdującego się w paradnej sypialni królowej. Spojrzała tęsknie na okno, przez które zamierzała uciec. Jedną nogę obutą w jedwabny pantofel przerzuciła już na parapet.
– Kim pan jest? Czego pan chce? – wyszeptała ze ściśniętym sercem. Czyżby to jakiś żołnierz z głównej warty pałacowej ją zauważył? Ale dlaczego w takim razie zażądał, żeby milczała? Na pewno zamierzał ją aresztować.
– Wybacz mi, pani, że przerywam te lukratywne działania, ale niestety muszę prosić o podanie tej szkatułki z klejnotami – nalegał głos za plecami Emmy, ignorując jej pytania.
Ku swojemu zdumieniu panna ujrzała dłoń odzianą w wieczorową elegancką rękawicę, bez wątpienia pochodzącą z warsztatu najdroższego rękawicznika w Sztokholmie, która podsuwała w jej stronę worek z szorstkiego płótna.
– Mam ją panu dać? – dopytywała się, nie wierząc własnym uszom. – Czemu, na Boga, miałabym się na to zgodzić?
– W przeciwnym razie obwieszczę całemu dworowi, na czym panią przyłapałem – oświadczył nieznajomy obojętnie. – Tego na pewno by pani nie chciała.
Emmy poczuła, jak przenika ją dreszcz. To by była katastrofa!
Jej prześladowca zaśmiał się ochryple.
– Właśnie tak sobie pomyślałem. – Mężczyzna wydawał się irytująco zadowolony z jej reakcji. – Niech pani wykona mój rozkaz, to wszystko będzie dobrze i nikomu nie stanie się krzywda.
Panna, z sercem bijącym w szaleńczym tempie, zaczęła rozważać różne ewentualności. Nawet jeżeli uda się jej wyrwać z uchwytu, to w długiej sukni nigdy nie zdąży przejść przez parapet i zeskoczyć na ziemię miękko, tak jak sobie to ćwiczyła, i mężczyzna znów ją złapie. Nie mówiąc o pokonaniu wewnętrznego dziedzińca i dotarciu do pałacowego kościoła, z którego prowadziła droga poza teren królewskiej rezydencji. Drzwi świątyni były na polecenie starego kościelnego otwarte w związku z nieszporami, modlitwą odbywającą się o zachodzie słońca. Pozostawała jej jedynie ucieczka przez pałac.
W sali przyjęć na wyższym piętrze trwał w najlepsze bal zorganizowany z końcem wiosny na cześć księcia koronnego Karola Jana. W imieniu podeszłego już wiekiem króla faktycznie krajem rządził następca tronu, urodzony jako Jean Baptiste Bernadotte. W tę ostatnią sobotę maja zwołał on najszacowniejsze w Sztokholmie osoby oraz grono ważnych pod względem politycznym gości, aby świętować nadejście ciepłej pory roku. Emmy chciała przedostać się do sali balowej i wmieszać się w rzeszę ludzi. Inaczej będzie musiała wrzucić szkatułkę z klejnotami na pastwę losu do worka podsuwanego jej niecierpliwie przez mężczyznę, który ją zaskoczył.
Przygryzła wargę. Długo się trudziła, żeby zdobyć ten przedmiot. Odpowiedź na zagadkę, którą próbowała rozwiązać od dawna, była w zasięgu jej ręki. Nie podda się.
– Niech pani się pośpieszy. – Wahanie Emmy zirytowało nieznajomego. – Nie mam zamiaru spędzić tu całej nocy.
– Ja także nie – syknęła panna, wyrwała się mężczyźnie i wymierzyła mu dwa skuteczne ciosy, jeden w szczękę, a drugi w przeponę, jednocześnie dziękując sobie w duchu, że ostatnio spędzała dużo czasu w ciemnych zakątkach alei i ulic, gdzie jeden z jej nowych, niezbyt wytwornych znajomych nauczył ją kilku pożytecznych umiejętności.
– A to dzika kotka! – krzyknął zaskoczony mężczyzna, zginając się w połowie i łapiąc oddech. – Jeszcze tego pani pożałuje. Niech pani wraca!
– W żadnym wypadku! – zawołała Emmy i rzuciła się w stronę drzwi, trzymając szkatułkę z klejnotami pod pachą. – Życzę panu miłego wieczoru.
Nie mogła się powstrzymać przed lekkim dygnięciem, zanim wybiegła z paradnej komnaty sypialnej należącej do częściowo dostępnych dla towarzystwa pomieszczeń zajmowanych przez królowe w minionych czasach. Dawnym zwyczajem przyjmowały one gości i gawędziły z nimi podczas toiletten, ubierania się i czesania. Stamtąd panna podążyła przez oświetlone woskowymi świecami wspaniałe pokoje głównego piętra ku sali balowej.
Ozdobne złocenia lśniły, podłogi pokrywały drogie dywany, a ściany upiększały cenne dzieła sztuki. Emmy nie dostrzegała jednak żadnego z tych szczegółów, uciekając przed swoim prześladowcą, który ruszył za nią w pościg. Zadyszana wpadła do następnej komnaty, a potem biegła przez salony i pokoje w nadziei, że zgubi natrętnego mężczyznę. Chciała dotrzeć do sali balowej, z której dochodziły szum rozmowy i muzyka.
Zrzuciła z siebie szybko czarną pelerynę, którą zakryła morelową balową suknię, gdy przygotowywała się do ucieczki przez okno sypialni paradnej należącej do królowej. Co ma z nią począć? W żadnym wypadku nie mogła pojawić się w sali balowej w wierzchnim odzieniu. Biegła bezgłośnie w jedwabnych pantoflach, jednocześnie szukając wzrokiem rozwiązania.
Dotarła do pałacowej galerii sztuki obejmującej niemal dwieście obrazów, którą zdobiły wspaniałe malowidła na sufitach oraz wzorzyste parkiety. Rząd okien otwierał się na jezioro Melar. Jego wody połyskiwały w blasku pochodni oświetlających park oddzielający pałac od brzegu. No właśnie! Zostawi pelerynę w jednej z okiennych wnęk i nikt nie będzie się temu dziwił. Najwyżej pomyślą, że jakiś zaproszony gość zatrzymał się przy uchylonych oknach, by odetchnąć świeżym powietrzem i zapomniał o ubraniu. Emmy rzuciła szybko pelerynę na ławę i pobiegła do góry po głównych schodach pałacu ze szkatułką z klejnotami. Wspaniała główna klatka schodowa wypełniona była posągami i sztukateriami.
Jakie to szczęście, że książę koronny wbrew doradcom postanowił koniecznie urządzić maskaradę, pomyślała panna i dotknęła swojej aksamitnej maski zasłaniającej górną część twarzy. Przekupiła jednego z kurierów pocztowych, aby pokazał jej kartę z zaproszeniem, na której widniał wymóg maski i stroju balowego. Podejrzewała, że to ostatnie było ustępstwem na rzecz dam. Kobiety na dworze długo buntowały się przeciwko państwowym dekretom dotyczącym luksusu, którymi chciano ograniczyć konsumpcję drogich towarów, takich jak eleganckie materiały na stroje.
Emmy miała maskę i suknię balową, skopiowała też z pamięci kartę z zaproszeniem, więc udało się jej wejść do środka. W sali balowej będzie bezpieczna, nikt jej nie rozpozna. Przedostanie się tam nadal oznaczało wyczyn wymagający szybkiej akcji – uświadomiła sobie, zerkając przez ramię. Ścigający nie ustawał, a dystans między nimi kurczył się alarmująco. Mężczyzna miał w sobie coś arystokratycznego, przypominał wyniosłego władcę z zamierzchłych czasów. Twarz zakrywała mu granatowa maska. Panna zastanawiała się, czy tajemnicza postać jest jednym wysoko urodzonych uczestników wiosennego balu. Książę koronny musiał zachowywać ostrożność na wypadek, gdyby jakiś poddany chciał go zdradzić. A może mężczyzna wdarł się do pałacu bez pozwolenia, tak jak ona?
– Proszę się natychmiast zatrzymać! – krzyknął za nią nieznajomy, gdy biegła, przeskakując po dwa stopnie naraz.
Nie mogła się powstrzymać przed pokusą i roześmiała się perliście.
– Niech mnie pan złapie, jeśli potrafi! – zawołała, zerkając za siebie.
Lekkim krokiem przemknęła przez ogromną, długą salę, w której wcześniej odbywał się uroczysty obiad. Wiszące na ścianach lustra tremo w pozłacanych ramach przywodziły jej na myśl zasłyszaną niegdyś opowieść o Sali Lustrzanej w Wersalu.
Zdecydowanie odpędziła wspomnienia wspaniałości francuskiego dworu. Należały one do czasów, które już bezpowrotnie minęły. Wśród szelestu powiewających fałd morelowej sukni balowej pobiegła ku drzwiom komnaty, w której odbywały się tańce, podając w pędzie cichym głosem hasło osobistym wartownikom księcia trzymającym straż przed wejściem. Już wcześniej zbadała plany pałacu Drottningholm i zaprzyjaźniła się ze służbą. W ten sposób dowiedziała się o wielu ważnych szczegółach, które mogli znać tylko zaproszeni na uroczystość goście.
– Moja kochana, zaczekaj! Nie możesz porzucić mnie tak okrutnie! – zakrzyknął podążający za nią mężczyzna z fałszywą troską i przedarł się przez straże. Najwidoczniej wartownicy pomyśleli, że chodzi o sprzeczkę miłosną między dwojgiem uczestników balu. Nieznajomy zanurkował jej śladem w grupie bawiących się w sali ludzi.
Gdy panna krążyła po parkiecie tam i z powrotem, udając, że podziwia tańczące pary, które właśnie oddały się skocznemu kontredansowi, w jej głowie pojawiła się przerażająca myśl. Ona sama ubrana w strój balowy, owszem, wtopiła się w uczestników uroczystości, lecz co ze szkatułką z klejnotami? Wprawdzie była mała, wielkości kilku cali, ale zdobił ją herb królestwa i poza tym to znane dzieło sztuki wykonał pewien nieżyjący już dworski jubiler. W zamkniętym na klucz pojemniku przechowywano dziedziczne, przechodzące z jednej władczyni na drugą klejnoty oraz inne kosztowności. Starsza królowa rzadko przebywała w swojej sypialni paradnej, a jej następczyni, urodzona we Francji księżna koronna Dezyderia Clary mieszkała nadal w Paryżu, oficjalnie ze względów zdrowotnych, i do tej pory tylko raz zawitała do Szwecji.
Emmy ukryła szybko niewielki przedmiot w fałdach sukni i krążyła w tłumie gości. Starała się zachowywać możliwie naturalnie i swobodnie, jednocześnie zastanawiając się gorączkowo, jak najlepiej umknąć z pałacu. Zrobiła unik na widok nadchodzącego ambasadora Włoch, ukłoniła się pewnemu rosyjskiemu księciu i ledwie udało się jej wykręcić z zaproszenia do następnego walca z eleganckim pruskim możnowładcą. Mimo masek łatwo ich rozpoznała po odświętnych ubiorach i przypiętych medalach.
Właśnie zadawała sobie pytanie, czy pozbyła się prześladowcy, gdy nagle powietrze przeszył dźwięk wystrzału.
– Jego Królewska Wysokość został trafiony!
– Zamknąć wszystkie wyjścia!
– Zaalarmować gwardię przyboczną!
W jeszcze chwilę temu tak rozbawionej sali balowej zapanował chaos. Damy piszczały i mdlały, panowie chwytali za szpady przypięte do paradnych mundurów. W tym rozgardiaszu Emmy ujrzała ku swojemu przerażeniu, jak śmiertelnie blady książę osuwa się nieprzytomny na ziemię, ściskając lewe ramię. Na jego szlachetnych rysach malowało się cierpienie. W mgnieniu oka otoczyła go rzesza wysoko urodzonych oficerów z gwardii przybocznej Svea, którzy znajdowali się na liście zaproszonych na bal. Utworzyli oni wokół księcia mur ochronny, a stojący dalej żołnierze głównej warty i strażnicy monarchy pośpieszyli na miejsce wypadku.
Czy to ścigający ją mężczyzna strzelił do księcia koronnego? Emmy pośpiesznie próbowała odnaleźć go wzrokiem. Właściwie to nawet miała nadzieję, że ujrzy go schowanego gdzieś w kącie, z ironicznym uśmieszkiem na wargach i dopiero co użytym, dymiącym pistoletem. Nie miała żadnych wątpliwości, że był zdolny do takiego czynu. Sprawiał wrażenie człowieka bez skrupułów i na pewno nie szczędziłby środków, by osiągnąć swój cel, jakikolwiek by on nie był.
Jednak nie znalazła prześladowcy w kłębiącej się ludzkiej masie. Zaczęła szybko wycofywać się w stronę drzwi sali balowej. Musiała prędko wydostać się z niej, zanim żołnierze opanują chaos i zamkną wyjścia. Nie chciała nawet myśleć, co by się stało, gdyby znaleziono przy niej należącą do królowej szkatułką z klejnotami, i to wtedy, gdy książę koronny został postrzelony. Służby porządkowe na pewno połączyłyby te sprawy ze sobą, za co mogłaby zapłacić życiem.
Z bijącym sercem przecisnęła się między dwoma mówiącymi po niemiecku mężczyznami, z których jeden, jak przypuszczała, był luksemburskim dyplomatą, a drugi landgrafem Hesji-Homburg. A może Brandenburgii? Chociaż dobrze znała europejskie kalendarze szlacheckie, z trudnością mogła spamiętać niezliczonych arystokratów niemieckich wielkich księstw i hrabstw. Rozmowa dotyczyła tego, czy lepiej byłoby udać się do pałacowej zbrojowni, czy pójść po pistolety do pojedynku, znajdujące się po drugiej stronie pałacu, w pokoju gościnnym jednego z uczestników sprzeczki.
Emmy wymknęła się z sali balowej w tej samej chwili, w której panowie porzucili plany zdobycia broni i wdali się w tradycyjną, porządną walkę wręcz, znikając w tłumie otaczającym księcia koronnego. Panna przemknęła niezauważalnie po schodach w dół i dotarła do holu w tylnej części pałacu. Wyszła prędko przez podwójne drzwi, stanęła niespodziewanie na górnym podeście ogromnych pustych schodów zewnętrznych i popatrzyła na wielki taras prowadzący do pałacowego parku. Księżycowy blask sprawiał, że unosząca się podczas tej spokojnej wiosennej nocy mgła błyszczała. Atmosfera nie napawała panny otuchą po tych wszystkich dramatycznych wydarzeniach i jej ramiona pokryły się gęsią skórką. Wyglądało na to, że żołnierze straży głównej porzucili stanowiska na zewnątrz pałacu, więc Emmy uznała, że nadarza się okazja do ucieczki.
Balowy strój szeleścił, gdy szła pośpiesznie w stronę schodów wiodących na taras. Właśnie dotarła do pierwszego stopnia, gdy nieoczekiwanie czyjaś dłoń opadła ciężko na jej bark, przeszkadzając w ucieczce.
– Czy panna o czymś nie zapomniała? – spytał ktoś ostrym tonem.
Emmy krzyknęła i się obróciła. Czyżby to prześladowca ją dogonił? Przestraszona napotkała spojrzenie niebieskich oczu jasnowłosego młodego mężczyzny. Stwierdziła, że nie był to ten, który śledził ją w pałacu. Jej ulga nie trwała jednak długo, ponieważ odświętny mundur nieznajomego zdradzał, że jest on jednym z oficerów gwardii przybocznej Svea, który w ten wieczór miał wolne. Mężczyzna zdjął maskę i blask księżyca oświetlił jego posągową twarz.
– Proszę mnie przepuścić! – zawołała, próbując wyrwać się z jego uchwytu.
– Próżna nadzieja. Najpierw musi mi pani powiedzieć, co robiła w środku nocy w sypialni królowej wraz z, hm, pani przyjacielem. – Oficer znajdował się tak blisko, że Emmy czuła ciepło bijące od niego przez grube płótno eleganckiego wieczorowego munduru z epoletami i błyszczącymi guzikami.
– W komnacie sypialnej? – zapytała, starając się wyrazić w swoim głosie tyle oburzenia, ile tylko się dało. – Czy sugeruje pan, że uczestniczyłam w niestosownej schadzce kochanków? Jak pan śmie, panie…?
Uniosła dumnie brwi, dając tym do zrozumienia, jak bardzo młodej niezamężnej kobiecie nie wypada rozmawiać z mężczyzną, który nie został jej przedstawiony.
– Kapitan Alexander Nordfelt, do usług, szanowna pani – odpowiedział uprzejmie oficer i się skłonił. – Jedyny syn pana na zamku Laurisborg i jego główny spadkobierca, a także wychowanek szkoły rycerskiej w Haapaniemi. A jak brzmi pani nazwisko?
Przez króciutką chwilę Emmy zastanawiała się, gdzie takie miejsce jak Haapaniemi może się znajdować, ale doszła do wniosku, że obco brzmiąca nazwa wskazuje z pewnością na Finlandię. Jeszcze kilka lat temu kraina ta należała do najbardziej wysuniętych na wschód włości szwedzkiego królestwa. Laurisborg był powszechnie znanym barokowym pałacem położonym na południe od Sztokholmu. Mimo tej dziwacznej sytuacji Emmy pochyliła się w ukłonie. W istocie nie zamierzała wcale zdradzać temu mężczyźnie swojego nazwiska ani mówić, że w przeciwieństwie do kręcących się w sali balowej szlachcianek tytułowano ją jedynie panną, jak to robiono wobec córek księży i mieszczan. Niesprawiedliwość losu spowodowała, że miała ochotę westchnąć, i musiała przygryźć wargę, żeby nie wydać z siebie żadnego dźwięku.
– Widzę, że w tej chwili pani nie ma ochoty zdradzać swojej tożsamości – uznał ironicznie mężczyzna. – Jest to zrozumiałe, ale niezbyt mądre. Widziałem mianowicie panią wychodzącą z sypialnej paradnej, a w ślad za nią podążył jej przyjaciel.
– Nie może pan tego udowodnić – zawołała Emmy.
– Nie? – Kapitan Nordfelt się uśmiechnął. – Twierdzi pani, że to nie należy do niej?
Ku przerażeniu Emmy oficer uniósł wysoko pelerynę, którą ona tak lekkomyślnie zostawiła chwilę temu na ławce pod oknem.
– To nie moje – oświadczyła przekonującym tonem, pocieszając się, że to prawda, ponieważ pożyczyła odzienie z myślą o nocnej wyprawie.
– Niech pani nie próbuje mnie oszukać. – Kapitan chwycił ją za ramię. Jego jastrzębi wzrok padł na szkatułkę z klejnotami, którą ukrywała za sobą. – Co pani tam ma?
– Proszę zostawić mnie w spokoju!
Emmy wsunęła pudełko głębiej w fałdy sukni w nadziei, że mężczyzna nie zauważy tego w ciemności. Kapitan podszedł bliżej, roztaczając świeży zapach wody po goleniu.
– Ukrywa pani pistolet? – spytał ostro, nie zważając na jej prośbę. – Może to ten sam, którym postrzelono księcia koronnego? – Sięgnął ręką za jej plecy, aby pochwycić przedmiot.
– Oczywiście, że nie! – wybuchnęła Emmy.
Na kilka sekund ogarnęło ją wielkie wzburzenie i nie mogła się ruszyć. Zauważyła z konsternacją, że fizyczna bliskość przystojnego oficera wywołała w niej spodziewany dreszcz.
– Zaraz się przekonamy. – Mężczyzna nachylił się nad nią, próbując pochwycić jej skarb.
Zmieszana panna cofnęła się, żałując, że nie nauczyła się bronić przed stojącym blisko przeciwnikiem. Kapitan Nordfelt nie rezygnował, więc nie mogła uwolnić ręki z jego mocnego jak u niedźwiedzia uchwytu. Oficer zagradzał jej drogę swoją szeroką piersią, a jego idealnie zawiązany lniany krawat, widoczny spod odświętnej kurtki, znajdował się na wysokości jej nosa. Z czołem pokrytym potem Emmy próbowała znaleźć jakieś wyjście z tej sytuacji. Mężczyzna mógł w każdej chwili zauważyć szkatułkę z klejnotami, którą trzymała!
•••
Alexander zmarszczył brwi, próbując złapać przedmiot trzymany przez Emmy i wyrwać go z jej ręki. Co to może być? W każdym razie nie wyglądało to na szczęście na broń. Oficer podejrzewał, że rzecz ta pochodziła z komnaty sypialnej królowej. Kapitan błądził w pobliżu tego wspaniałego pomieszczenia, unikając grupki śmiejących się nerwowo debiutantek i ich matek, które z niespożytą energią konkurowały o uwagę zamożnego i eleganckiego mężczyzny.
Właśnie pogratulował sobie, że udało mu się zmylić stado dam, kiedy zobaczył tajemniczą parę wybiegającą z komnaty królowej. Teraz, gdy przyjrzał się kobiecie dokładniej, trudno mu było uwierzyć, że chodziło o miłosną schadzkę. Nieznajoma z wielkimi, aksamitnymi, brązowymi oczami i gładkimi jak jedwab różowymi policzkami sprawiała wrażenie niewinnej. Mimo maski Alexander wywnioskował, że jest piękna. Do jego zadań należało pilnowanie dworu króla i bezpieczeństwa ojczyzny, więc zaczął śledzić biegnących, po drodze zabrał pozostawioną przez nieznajomą pelerynę, a potem stracił oboje podejrzanych z oczu, gdy zniknęli w rozgardiaszu panującym w sali balowej. Chwilę później znów zauważył młodą osóbkę, gdy niezauważalnie wymknęła się na zewnętrzne schody.
Jego rozważania się urwały, gdyż nagle wrota pałacu otworzyły się z łoskotem i mroczna, przypominająca cień postać mężczyzny o władczej postawie pojawiła się na zewnątrz, a za nią cała rzesza żołnierzy z warty głównej i gwardii przybocznej. To przecież ten sam człowiek, który biegł za kobietą!
Alexander odsunął ją instynktownie dalej, w zacienione miejsce pod ścianą i zasłonił ciałem. Powietrze wypełniła kakofonia różnych głosów, gdy grupa składająca się co najmniej w połowie z przedstawicieli najznamienitszych rodów w Europie wybiegła za żołnierzami, krzycząc gniewnie.
– Łapać tego nędznika! On zastrzelił księcia koronnego!
– Haltet den Schurken!
– Monsieur, arrêtez-vous, s’l vous plaît! Viens ici!
Ku zdziwieniu Alexandra nieznajoma drgnęła na dźwięk języka francuskiego. Jej twarz pod czarną maską zrobiła się blada niczym białe płótno.
– Niech mnie pan nie wyda! – szepnęła z przerażeniem w głosie.
– Nawet by mi to nie przyszło na myśl – powiedział pod nosem kapitan, sam zdziwiony swoimi słowami. Wiedział, że gdyby żołnierze znaleźli kobietę, prawdopodobnie aresztowaliby ją od razu, bez żadnego przesłuchiwania. W związku tym, że w sali balowej leżał zakrwawiony książę koronny, przywracali oni porządek z bezlitosną skutecznością.
– Proszę robić to, co ja – zaproponował cicho Alexander i nachylił się nad panną.
– Co… co pan chce zrobić? – wyjąkała Emmy.
– Jedynym wiarygodnym wyjaśnieniem tego, że młoda kobieta i dżentelmen znajdują się we dwoje na pustych schodach pałacu, jest romantyczna schadzka.
Mężczyzna spojrzał z determinacją w jej przestraszone oczy. Czuł, jak serce panny trzepocze niespokojnie pod balowym strojem. Z pałacu wypływali następni ludzie, hałas się nasilał.
Nie dając jej więcej czasu do namysłu, Alexander przycisnął wargi do jej ust. Emmy westchnęła, wydawało się, że pojęła, czym jest spowodowane jego zachowanie i odpowiedziała mu tym samym. Kapitan zapomniał się całkowicie. Młoda kobieta, którą obejmował, była niczym słońce, lato, brzoskwinie i płatki kwiatów. Cienka suknia balowa uszyta z koronek i lekkiej tafty wyglądała jak marzenie. Prosta jedwabna wstążka trzymała w ryzach ciemne czekoladowe włosy, z których blask księżyca wydobywał wiśniowe refleksy. Oficer zdziwiony tym, że obudził się w nim duch poety, podprowadził pannę w zacisze dzikiego wina porastającego ścianę. Miał nadzieję, że roślina zakryje ich przed wzrokiem innych.
Obok nich rozlegał się stukot wieczorowych pantofli i łomot wojskowych butów z cholewami, ale nikt nie zwracał uwagi na całującą się parę. Alexander zamierzał właśnie wypuścić pannę z objęć, gdy w ten wiosenny wieczór odezwał się władczy głos, który sprawił, że kapitanowi krew zastygła w żyłach.
– Nordfelt! Co pan wyrabia? – spytał ktoś ostro. – Wiem, że nie macie dzisiaj w nocy służby, ale oficer o dobrych manierach nie spotyka się z damami pod osłoną ciemności. To nieprzystojne zachowanie.
Kapitan rozpoznał głos swojego dowódcy, Brandta.
– Przyłapał mnie pan na gorącym uczynku, pułkowniku – odparł i zaśmiał się z zakłopotaniem jak młodzieniec podczas mogącego wywołać skandal spotkania tête-á-tête z ukochaną. – Obawiam się, że dałem się porwać uczuciom.
– Mam nadzieję, że żywi pan uczciwe zamiary – grzmiał Brandt, który był surowym człowiekiem. – Wie pan dobrze, jakiego jestem zdania na temat lekkomyślnych miłosnych przygód żołnierzy z moich oddziałów. Nie cierpię czegoś takiego.
– Oczywiście, że nie, panie pułkowniku. To znaczy, chciałem powiedzieć, że tak, panie pułkowniku – zapewnił go Alexander. – Co się dzieje w pałacu? Słyszeliśmy jakieś głośne hałasy.
Oficer przesunął pannę za siebie, osłaniając ją przed ostrym spojrzeniem dowódcy, jakby nie chciał, aby ktoś zobaczył jego ukochaną w podejrzanej sytuacji. Kobieta stała tak blisko niego, że czuł, jak cała drży.
– Ktoś strzelił do księcia koronnego i musi zapłacić za swój czyn – oznajmił pułkownik szorstko. – Proszę wprowadzić swoją narzeczoną do pałacu, Nordfelt. Tu, na zewnątrz może zrobić się niebezpiecznie.
Narzeczoną? Alexander pobladł, ale przezornie nic nie odpowiedział.
– Tak jest, panie pułkowniku. Już idziemy do pałacu. – Poczuł wdzięczność z powodu rycerskości swojego zwierzchnika o twardej skórze, który uważał, że jego obowiązkiem jest chronić damy.
– Miłego wieczoru, Nordfelt. Panienko, zrobimy wszystko, aby opanować sytuację i spróbujemy zatrzymać winnego.
Pułkownik Brandt ukłonił się ze staroświecką elegancją, a potem jego donośne, oddalające się kroki dały znać, że podążył za swoimi ludźmi, którzy zniknęli w pałacowym parku. Alexander odetchnął z ulgą.
– Czy oni już poszli? – spytała Emmy zza jego pleców.
– Nikogo nie widać – oświadczył uspokajająco kapitan i się odwrócił.
– Dziękuję, że mnie pan nie zdradził. – Jasne oczy zwróciły się ku niemu i po raz pierwszy usłyszał w jej głosie delikatny obcy akcent. – To oznaczałoby mój koniec.
– Nie trzeba mi dziękować – odparł Nordfelt i wyciągnął dłoń, aby rozwiązać tasiemki podtrzymujące jej maskę.
– Nie, proszę! – krzyknęła i się cofnęła.
– Muszę wiedzieć, kim pani jest.
– Nigdy się pan tego nie dowie – rzuciła w jego stronę i zanim zdążył jej przeszkodzić, pomknęła w dół po schodach i przez taras wbiegła do pałacowego parku. Jasna suknia balowa unosiła się białą plamą na tle ciemnej nocy, gdy tak podążała między symetrycznie zasadzonymi żywopłotami i rabatami kwiatowymi w barokowym stylu. Żołnierze ścigający przestępcę znajdowali się teraz po drugiej stronie parku, więc jej nie zauważyli.
Kapitan patrzył za nią ze srogą miną, jeszcze mocniej ściskając w ręku pelerynę. Było to wspaniałe rękodzieło, kaptur zdobiły rzadkie łabędzie pióra i koronki. Nie powinien mieć trudności z odnalezieniem właścicielki odzienia.
Stojąc tak, zaczął się zastanawiać nad dwiema sprawami. Po pierwsze, powinien jak najszybciej odszukać pannę i ją przesłuchać. Po drugie zaś, okazało się, że nagle i niespodziewanie znalazł sobie narzeczoną. Niemożliwością będzie wytłumaczyć pułkownikowi Brandtowi jego pomyłkę. Dowódca zechce, aby niezwłocznie przedstawił go swojej przyszłej żonie. Na wargach kapitana pojawił się ironiczny uśmiech, gdy pomyślał, że jego kuzyn Daniel, który niedawno wyjechał na stałe z kraju, zdziwiłby się na wieść o rychłym ślubie. Zupełnie nie pasowało to do jego opinii na temat Alexandra.
Oficer obrócił się z westchnieniem i właśnie wtedy ujrzał przez oszklone zewnętrzne drzwi pałacu, jak służący nieśli bezwładne ciało księcia koronnego w stronę głównych schodów. Nadworny lekarz osobisty władcy szedł za nimi wyraźnie zdenerwowany. Zmęczony Nordfelt przeczesał dłonią włosy i postanowił wrócić do pałacu, by sprawdzić, czy mógłby się na coś przydać.
•••
Emmy szła, wstrzymując oddech, w nadpływającej znad morza mgle przez śródmieście Sztokholmu, po Skeppsbrokajen, nadbrzeżnej ulicy ciągnącej się wzdłuż pomostu. Ten sam uliczny chłopak, którego wcześniej wysłała do stajni po wynajętego konia, zniknął właśnie za rogiem, żeby zwrócić zwierzę właścicielowi. Ustalili, że spotkają się o drugiej i Emmy, galopując z Drottningholm, obawiała się, że nie będzie chciał on czekać tak długo i sobie pójdzie. A zamaskowana młoda kobieta, zwracająca pośrodku nocy wypożyczonego konia do stajni, sprowokowałaby kłopotliwe pytania.
Podeszła pod stojące przy ulicy dobrze utrzymane domy w nadziei, że nikt jej nie ujrzy. Znajdowała się w porządnej okolicy, mieszkali w niej bogaci kupcy, czyli tak zwana szlachta ze Skeppsbron, ale młode panny nie pojawiały się tu bez eskorty nawet w ciągu dnia, nie mówiąc o nocnej porze, kiedy to na mieście było niebezpiecznie. Zdenerwowana zerknęła za siebie, ale nie zobaczyła nikogo.
W księżycowe noce nie zapalano latarni ulicznych, więc przekradała się w cieniu domów rzucanych blaskiem księżyca na pustej Prätsgatan. Skręciła na wąską uliczkę Mårten Tratzig i pobiegła schodami prowadzącymi do Västerlånggatan. Jej małe atelier, w którym wyrabiała koronki, mieściło się właśnie przy tej ruchliwej ulicy handlowej. Echo kroków panny odbijało się donośnie od ścian budynków. Zadyszana skręciła za następnym rogiem i wkrótce dotarła do celu.
Po chwili mocowania się z kluczami otworzyła zamki, nie upuszczając szkatułki z klejnotami, którą ściskała pod pachą, i weszła prędko do swojego przytulnego studia. Koronki, jedna od drugiej piękniejsza, biżuteria zdobiąca suknie, sztuczne kwiaty i bele materiałów we wszystkich kolorach tęczy leżały ułożone w równych rzędach na półkach i stole roboczym pośrodku pokoju. Oprócz tego były tam cieniuteńkie nici, poduszka do robienia koronek, szpulki, igły, czółenka, haczyki, pióra, perły, palety i inne przybory do robót ręcznych. Emmy znała różne techniki produkcji koronek od szydełkowania i szycia aż po wyrabianie koronek – frywolitkowych węzełkami na kordonku. Ponadto zajmowała się ozdabianiem ubrań, dopasowywaniem ich i sprzedażą wszelkiego rodzaju akcesoriów krawieckich.
Trzęsącymi się dłońmi zaryglowała za sobą drzwi i oparła się o nie, dysząc. Każda mijająca sekunda sprawiała, że czuła w piersi coraz większy ucisk. Co takiego się wydarzyło w pałacu Drottningholm? Czy tajemniczy mężczyzna, który zaskoczył ją w paradnej sypialni królowej, naprawdę postrzelił księcia koronnego? Jak ciężko go zranił? Dlaczego kapitan Nordfelt jej pomógł i czy będzie chciał ją odszukać? Pomyśleć, że mogliby ją jeszcze oskarżyć o popełnioną tam zbrodnię!
Wokół nóg panny kręcił się pies, małe puszyste stworzenie, a kot zamiauczał głośno na znak protestu z powodu hałasu.
– Udało mi się wpaść w prawdziwe tarapaty – przemawiała cicho do zwierząt, podchodząc szybko do stojącej w kącie szafy.
Schowała tam szkatułkę z klejnotami pod stosem miękkich halek. Ozdabiała je właśnie pastelowymi koronkami dla pewnej znającej się na modzie baronowej, która złożyła u niej duże zamówienie.
– Ludzie króla nie powinni mnie znaleźć, ale jeżeli tak się stanie, mam nadzieję, że nie przeszukają domu – dodała, a potem wzięła kota na ręce i przytuliła go do siebie. Jego mruczenie uspokoiło jej zszargane nerwy. – Lecz chyba tylko bardzo dzielny mężczyzna odważyłby się grzebać w bieliźnie damy.
Kot zamruczał jeszcze głośniej, a pies zaszczekał, jakby chciał potwierdzić słowa swojej pani.
Zadowolona z ukrycia zdobyczy Emmy zamknęła szafę i pośpiesznie udała się do małego, położonego nad atelier pokoiku, w którym mieszkała. Rozwiązała tasiemki maski i zrzuciła z siebie balowy strój. Na jego uszycie poświęciła tygodnie; szkoda tylko, że nigdy nie odważy się włożyć go ponownie. Z tęsknym westchnieniem powiesiła suknię w garderobie.
Jednocześnie przyszła jej do głowy straszna myśl. Była tak zaaferowana, że zapomniała zabrać pelerynę z rąk kapitana Nordfelta! Pożyczyła ją od pewnej klientki, która zleciła jej upiększenie. Peleryna była wyjątkowo ozdobna i istniało niebezpieczeństwo, że naprowadzi ona na ślad panny. Emmy jęknęła zrozpaczona. Do tego będzie musiała uszyć taką samą pelerynę klientce, której obiecała oddać ją w przyszłym tygodniu.
Roztrzęsiona ubrała się w nocną koszulę i weszła do łóżka. Bardzo chciała, aby kapitan Nordfelt zrezygnował z poszukiwań. Zmartwiona, przypomniała sobie wyraźnie dotyk jego ust i mocny pocałunek. Była to zręczna sztuczka. Nie wzbudzili żadnych podejrzeń straży.
Emmy postanowiła twardo, że nie będzie myślała o eleganckim oficerze. Pozostało tylko mieć nadzieję, że jej nie znajdzie. Musi skupić się na tym, co istotne: zaplanować kolejny krok w celu rozwiązania zagadki dotyczącej zaginięcia rodziny. Prawdopodobnie w szkatułce z klejnotami znajdował się pewien ważny przedmiot, który zapewne pomoże w wyjaśnieniu sprawy. Kiwnęła głową i pogładziła zwierzęta, które szykowały sobie właśnie miejsce w nogach łóżka. Westchnęła i przymknęła oczy.
Następnego ranka znów zawiąże włosy w ścisły kok, nasadzi na nos grube okulary, a na głowę skromną koronkową czapeczkę. Będzie nadal odgrywała rolę porządnej i zdecydowanie nieciekawej panny, koronczarki Emmy Crepe, ulubienicy arystokratek i kobiet zatrudnionych w pałacu. Do jej klientek należała sama królowa i damy dworu. Miała nadzieję, że z czasem dołączy do nich również księżna koronna Dezyderia. Wysoko urodzone osoby w mieście konkurowały o jej usługi. Nikomu nawet nie przyjdzie na myśl, że mieszkająca ze swoimi ulubieńcami przy znanej ulicy handlowej dziwaczna panna robiąca koronki jest w rzeczywistości córką szlachetnego francuskiego comte, panną Emmaline Cavalier, która ponad trzy lata temu, w wieku dwudziestu pięciu lat uciekła ze swojego kraju, ryzykując życie.
▽△▽△▽
To beznadziejne – powiedziała z westchnieniem mieszkająca w Luostarinmäki, rzemieślniczej dzielnicy Turku, zajmująca się krawiectwem Charlotta Minette Henrietta Silke. – Na pewno skończę w przytułku.
Odwróciła do góry nogami drewnianą skarbonkę, wiedząc, że robi to na próżno. Zniszczony przedmiot był puściuteńki. Potrząsanie, kołysanie i machanie nie pomagało, monety nie wylatywały z wnętrza. Od chwili, w której widziała ostatnio banknoty, upłynęło sporo czasu, niemal wieczność. Przez kilka rozpaczliwych sekund trwających mgnienie oka próbowała nawet przemówić do trzymanej w dłoni skarbonki. Błagała, aby wyrzuciła ze swoich trzewi chociaż kilka grosików, ale ta patrzyła na nią w pogardliwym milczeniu, jakby chciała zwrócić jej uwagę, że to nie ona odpowiada za obecne zmartwienia panny. Charlotta odłożyła ją bezradnie na poobijany stół.
– Co ja teraz pocznę?
Nieszczęśliwa właścicielka pustej skarbonki wpatrywała się w nędzne ściany nieprzytulnego pokoju. Początkowa biała, a teraz brudnoszara farba była popękana i złuszczona. U góry kolor stał się prawie czarny z powodu długotrwałego używania tanich, smolących świec i dymiącego pieca. Sufit wyglądał tak, jakby w każdej chwili miał spaść na głowę przebywającego w środku człowieka. Niektóre okna były rozbite, a inne w tak złym stanie, że nieustanny przeciąg powodował bóle w kończynach.
Charlotta owinęła się dokładniej miękkim, kupionym za granicą, wykonanym z prawdziwego kaszmiru szalem. Garderoba stanowiła resztki jej świeckiego majątku, jedyny obiekt dumy i miała niezwykle istotne znaczenie dla reputacji panny. Nawet znakomite umiejętności szycia i pamięć po papie nie zatrzymałyby tych ostatnich klientek, gdyby zaczęła wyglądać jak żebraczka podpierająca się kijem.
Ojciec Charlotty był mistrzem krawieckim, a matka zaradną gospodynią domową. Cztery lata temu zabrała ich grypa i dziewczyna nie miała już żadnych krewnych. Wyznaczony na opiekuna obcy jej człowiek sprzedał postawiony w dobrej dzielnicy miasta murowany budynek, dom rodzinny i sklepik papy, sprzeniewierzył pieniądze otrzymane w spadku i przepadł za granicą bez śladu. Samotna kobieta z trudnością zarabiała na utrzymanie, ponieważ panny i mężatki nie miały pełni praw. Jedynie wdowy same zawiadywały swoimi sprawami. Charlotcie pozostała po ojcu tylko pierwszorzędna kolekcja przyborów krawieckich i materiałów, która powoli nikła wraz z klientkami.
Wyjący wściekle w ten ciepły wieczór wiatr wciskał się przez szpary okienne do środka. Panna spojrzała z zatroskaniem na zniszczone okna, a potem na podłogę, i się wzdrygnęła. Stare belki były wyraźnie przegniłe i to cud, że jeszcze się trzymały pod trwającym dziesiątki lat obciążeniem. To stuletnie drewno podda się z pewnością lada dzień i wszystko wpadnie do ciemnej zniszczonej piwnicy, o której nawet nie chciała myśleć.
Przez ostatnie pełne wyrzeczeń miesiące starała się unikać schodzenia na niższe piętra, kiedy tylko mogła. Udawało się jej to całkiem dobrze, ponieważ gdy pewnej nocy, po wyjątkowo hałaśliwej libacji chytry gospodarz oraz jego mająca skłonności do picia żona, od których wynajmowała pokój, niespodziewanie zniknęli, w piwnicy pozostały tylko puste butelki po winie. To pomieszczenie z łukowatym sklepieniem wydawało się jej w bliskim zawalenia się domu najbardziej nieprzyjemne ze wszystkich innych. Nawet mieszkające tam wcześniej myszy uciekły przed wilgocią. Kilka dni temu na piętrze pojawiły się gryzonie i wzięły we władanie miejsce, które gospodarz z emfazą nazywał salonem, chociaż w rzeczywistości była to tylko położona od strony ogrodu obszerna, zaniedbana i niemal całkowicie ciemna izba.
Obecnie w domu panowała ponura cisza. Bezduszny gospodarz i jego leniwa żona pozostawili po sobie liczne długi, które z jakiegoś niewyjaśnionego powodu spadły na barki Charlotty, chociaż ona wynajęła od nich jedynie niewielki pokój, w którym mieszkała i zajmowała się szyciem. Gdy wierzyciel zastukał do drzwi, przerażona panna zaprzeczyła, jakoby wiedziała cokolwiek o należnościach wierzyciela z twarzą przestępcy. Próbowała tłumaczyć mu, że gospodarz zniknął nagle i w tajemniczych okolicznościach. Wkrótce okazało się jednak, że wyjaśnienia, namowy, błagania ani apele nie potrafiły przekonać obojętnego na wszystko opryszka, który uważał, że obecna lokatorka miała obowiązek zwrotu długów zaginionego właściciela.
Mimo tych kulawych argumentów Charlotta bez sprzeciwu spłacała zadłużenie w miarę swoich możliwości. Westchnęła i potarła czoło. Przez ostatnie tygodnie, żeby zdobyć dodatkowe pieniądze, sprzedawała nieliczne, nędzne meble, jeden po drugim. Teraz został jej tylko obskurny stół krawiecki i chwiejne, koślawe krzesło, na którym właśnie siedziała, oraz lustro do przymiarek wiszące przed nią na ścianie.
Oparła się łokciami o stół i zamyślona przyglądała się swojemu odbiciu w poczerniałym zwierciadle. Wyblakłe złocone ramy lśniły w przytłumionym świetle samotnej świecy stojącej obok. Może jakiś szlachetny bohaterski mężczyzna przybędzie, żeby uratować ją z tej strasznej sytuacji, jak to się dzieje w fascynujących książkach? Czytanie było jedną z ulubionych rozrywek Charlotty, gdy żyli jeszcze jej rodzice. Książki okazały się jednak zbyt drogimi, luksusowymi towarami i należały do wspomnień.
Zamyślona panna oglądała badawczo swoją twarz pod różnymi kątami. Czy kryje się w niej pierwiastek heroiny? Profil wydawał się znośny. Zielone oczy były duże i błyszczące, łuk różowego policzka miękki. Nawet za bardzo, uznała, wzdychając z rozpaczą. Było dla niej tajemnicą, jak udawało się jej zachować delikatnie zaokrągloną sylwetkę przy obecnym skąpym pożywieniu. Włosy mieniły się odcieniami karmelu, czerwieni i złota.
Panna zmarszczyła biegnące regularną linią w stronę nasady włosów brwi, nadzwyczaj ciemne jak u osoby z tak jasną karnacją. Papa ciągle narzekał, że są zbyt urocze. Kobieta nie potrzebowała uroku, lecz posłusznego i pokornego umysłu. Usta Charlotta miała piękne, wargi czerwone, miękkie i pociągające.
Potrząsnęła smutno głową. Wcale nie wyglądała na heroinę, która według jej rozeznania powinna mieć smukłą kibić, alabastrową cerę, uduchowione oczy i tajemniczą moc oczarowywania kawalerów, aby tłoczyli się przy niej, padając na kolana i prosząc o jej rękę. Jedynym mężczyzną, który ostatnio uklęknął przed nią, był wiekowy kowal Koskinen, a to tylko dlatego, że się potknął o wystającą krawędź nierównej, pozbawionej bruku uliczki. Charlotta pomogła podnieść się biednemu starcowi, który na szczęście nie doznał żadnego uszczerbku na zdrowiu. Wydarzenie to potwierdziło przygnębiający fakt: zubożała mieszczanka w fatalnym wieku dwudziestu dziewięciu lat była bez wątpienia starą panną. Zwłaszcza że chodziło o pannę kryjącą w sobie smutną tajemnicę.
Wielka łza pojawiła się w kąciku jej oka i powoli spłynęła po policzku. Charlotta zacisnęła zęby i próbowała zapewnić siebie, że płacz nie pomoże jej w tej sytuacji. Zdecydowanie zdusiła targającą nią burzę uczuć. Było oczywiste, że nie wyżyje jedynie z krawiectwa.
Jednak po dokładnym zastanowieniu się uznała, że do przytułku wiodła jeszcze daleka droga. W królestwie istniał obowiązek służby i wszyscy zdolni do pracy ludzie pozbawieni majątku lub środka utrzymania musieli szukać posady. Bez niej niezamężna kobieta mogła być nawet skazana za włóczęgostwo na pobyt w jeszcze gorszym od przytułku zamkniętym ośrodku, przeznaczonym dla najnędzniejszych biedaków, w którym panował przymus pracy. Charlotta nie miała całkowitej pewności, czy te przepisy dotyczyły również mieszczanek, czy tylko plebsu, ale nie zamierzała tego sprawdzać.
Ponieważ była ubogą przedstawicielką stanu mieszczańskiego, musiała prędko znaleźć sobie przyzwoite zajęcie, choćby jako prywatna krawcowa, panna do towarzystwa lub gospodyni domu. Będzie to trudne bez referencji, ale może nazwisko papy ułatwi jej znalezienie godnego miejsca. Wzięła pożyczoną dwa dni temu od madame z sąsiedztwa gazetę „Åbo Allmänna Tidning” datowaną na dzień 29 maja roku pańskiego 1816 i przebiegła szybko wzrokiem po ogłoszeniach z ofertami pracy.
Kobieta szuka panny do towarzystwa. Uległy charakter i znajomość dozowania leków ziołowych będą uznane za zaletę. Odpowiedzi należy adresować na hasło „Hrabina” i wysyłać do sprzedającego tę gazetę przy Brahenkatu księgarza Johanssona…
Nie brzmi to idealnie, pomyślała Charlotta, widząc siebie oczami duszy, jak dniami i nocami usługuje kapryśnej arystokratce, i przeszła do następnego ogłoszenia, które zapowiadało się bardziej obiecująco:
Porządna kupiecka rodzina chciałaby zatrudnić doświadczoną guwernantkę do trojga dobrze zachowujących się maluchów. Raz w miesiącu wolna połowa niedzieli…
Czemu by nie? Charlotta nie miała wprawdzie odpowiedniego doświadczenia, ale była dobrze wykształcona. Z westchnieniem wyciągnęła kartkę, kałamarz i pióro, aby napisać odpowiedź.
•••
Zerwał się silny wiatr. Świeżo nobilitowany freiherr Daniel Ridderlöw wyprostował obute w lśniące oficerki nogi w stronę pustego kominka. Znudzony patrzył przez okno biblioteki swojego nowego dworu. Pogoda była paskudna. Nie pamiętał, aby chociaż raz ujrzał słońce od czasu, gdy kilka dni temu przybył z rodzinnego miasta, Sztokholmu, w którym mieszkał od lat, do Wielkiego Księstwa Finlandii, gdzie się urodził i skąd wyjechał jako mały chłopiec. Srogie wietrzysko znęcało się nad szlachetnymi drzewami parku, jakby chciało powalić jak najwięcej z nich. Z szarego nieba lała się woda. W środku, w bibliotece, było równie zimno, co na zewnątrz.
– Dlaczego właśnie ja? – mruknął Daniel, zły na okoliczności, które zmusiły go do wyjazdu na to nieprzytulne pustkowie.
Pomyślał z tęsknotą o swojej świetnej przeszłości rotmistrza dowodzącego lekkimi dragonami wchodzącymi w skład pułku gwardii przybocznej Jego Królewskiej Mości, władcy Szwecji. Była to ranga wojskowa odpowiadająca kapitanowi w innych rodzajach broni. Osłabiony wiekiem król pod wpływem rekomendacji księcia koronnego, którego adoptował na spadkobiercę swoich wojskowych funkcji i królewskiego płaszcza, nadał mu całkiem niedawno szlachectwo, zmieniając zwyczajne nazwisko Daniela z Löf na Ridderlöw. Ponadto w odpowiedzi na propozycję księcia podarował mu znaczną sumę pieniędzy oraz leżący daleko, na obrzeżach Turku, dwór Gwiezdny Łuk, zapisany Koronie testamentem przez podwładnego mającego fińskie korzenie. Wyglądało to niemal tak, jakby faktycznie kierujący państwem wpływowy władca wyszeptał królowi do ucha, że chce się Daniela pozbyć.
Sytuację pogorszył jeszcze pełen pretensji list ciotki. Radczyni górnicza Amelia Amanda Ståhl była siostrą jego ojca. Stanowcza wdowa wzięła na wychowanie młodszą siostrę bratanka, Petronellę, zwaną Nellą, gdy lata temu ich rodzice zmarli podczas wielkiej epidemii. Ordynans Daniela, Fransén, przywiózł pewnego nieszczęsnego dnia spisaną przez ciotkę długą epistołę i wręczył ją panu. Zachwycona wieściami z dworu szacowna pani, podkreślając w wielu miejscach swoje opinie, oświadczyła z całą jasnością, że nadszedł najwyższy czas, aby Daniel zrezygnował z wywijania szabelką i zatroszczył się, jak ma nadzieję, o swój niedawno otrzymany dwór i jednocześnie o Nellę, której był oficjalnym opiekunem.
Panienka miała już siedemnaście lat i nie mogła wiecznie robić krzyżykowych haftów i ładniutkich akwarel w pensjonacie dla dziewcząt w Turku. Ciotka sama zadbałaby o najdroższą kruszynkę, gdyby nie to, że wyczerpujące obowiązki życia towarzyskiego nakazują jej kontynuowanie długiej wizyty u pewnej przyjaciółki w Göteborgu. Daniel szlachetnie powstrzymał się od zwrócenia uwagi ciotce, że najdroższa kruszynka została wysłana do położonej daleko prywatnej szkoły w celu naprawienia uszczerbku, jakiego reputacja ich rodziny doznała w wyniku pewnego okropnego skandalu.
Poddawszy się swojemu losowi, Daniel niechętnie sprzedał swoją posadę wojskową, zapakował sakwojaże i kufer podróżny i pojechał z Fransénem, który otrzymał stanowisko garderobianego, na wschód, aby zacząć życie pana na dworze. Prawie osiemdziesięciotysięczne wielkie, pełne zgiełku miasto zamienił na małą miejscowość zamieszkaną przez zaledwie dziesięć tysięcy osób. Był potomkiem żołnierskiego rodu należącego do nietytularnej szlachty i nic nie wiedział o rolnictwie ani gospodarzeniu. W przeciwieństwie do ludzi z arystokracji nie oczekiwano, że otrzyma jakikolwiek tytuł, nie mówiąc o posiadaniu dużego majątku.
Zabrał więc Nellę oraz zdumiewająco dużą liczbę bagaży z pensjonatu, garścią monet uciszył dyrektorkę nawiązującą do niedawnego epizodu, który nadszarpnął opinią szkoły i którego inicjatorką była najwyraźniej jego siostra – „Ona naprawdę zabrała ze spiżarki syrop i śmietanę i zwabiła niewinne koleżanki, aby zajadały się z nią łakociami, wasza łaskawość, niegrzeczne zachowanie ze strony młodej panny… Och, bardzo dziękuję… W żadnym wypadku nie będę rozsiewała plotek o wyskokach panienki Ridderlöw, to przecież aniołek, prawdziwe cudowne dziecko….” – i zaszedł do biura pośrednictwa dla służby, aby wziąć dziewczynie guwernantkę, która by jej pilnowała. Jako wychowawczyni dostępna w tak krótkim czasie była jedynie mademoiselle Bonbon, więc zatrudnił ją mimo roztrzepania i denerwującego sposobu mówienia.
Okazało się to błędem, bo teraz musiał się martwić nie tylko o trudną do okiełznania dziewczyną, ale także gadatliwą i wymachującą rękami nauczycielkę, która mdlała z byle powodu i swoimi strachem raczej dodawała Nelli energii, niż ją tonowała. Daniel, czując ciężar swoich trzydziestu ośmiu przeżytych lat, chwycił butelkę koniaku z zagraniczną etykietą i przechylił ją nad kryształowym kieliszkiem stojącym na stole. Potrzebował czegoś na wzmocnienie. Samotna złocista kropla spłynęła powoli po gładkiej szklanej powierzchni, przeleciała z trudem przez otwór i spadła na dno kieliszka.
Daniel popatrzył na to ze zdumieniem.
– Ochmistrzu! – zakrzyknął. – Przynieście natychmiast napoje!
Po rozkazie zapadła cisza, zakłócana jedynie szumem wiatru i bębnieniem deszczu o szyby. Gdzie się podziewa służący? Jednocześnie przypomniał sobie, że przecież nie zatrudnił nikogo nowego. Kuchnią zarządzała owinięta chustami, odziedziczona razem z dworem starsza kobieta, której imienia nie pamiętał. W oporządzaniu koni pomagał podeszły wiekiem stajenny. Fransén troszczył się w bliżej nieznany mu sposób o najważniejsze potrzeby swojego pracodawcy jak posiłki, ubranie i wygody w sypialni. O resztę Daniel nie dbał. Po przywiezieniu Nelli i mademoiselle do dworu Gwiezdny Łuk skupił się głównie na analizowaniu swojego niesprawiedliwego losu i popijaniu trunków w bibliotece.
– Czy ja sam mam się zabrać do roboty? – powiedział gniewnie i wstał z wysiłkiem. – Wydawałoby się, że pan na dworze powinien być lepiej traktowany.
Poszedł, tupiąc głośno, do kuchni. Kuchenna uciekła w przestrachu bocznymi drzwiami na dziedziniec, gdy tylko usłyszała jego kroki. Nie przejmując się tym, właściciel dworu zaczął przeglądać kredensy, które ku jego utrapieniu okazały się puste. Puszka z mąką, cukiernica z odrobiną cukru na dnie i kilka okrawków ciemnego tradycyjnego chleba wcale go nie ucieszyły. Przez chwilę zastanawiał się, co jedzą kobiety, ale szybko o tym zapomniał. Gwiezdny Łuk znajdował się na Mglistej Wyspie, z której drogą wodną było około pół mili do Turku, płynąc najpierw przez otwarte morze, a potem głębokim, nadającym się dla dużych statków kanałem obok wysp Ruissalo i Hirvensalo. Mademoiselle Bonbon powinna coś robić za swoje wynagrodzenie. Jeżeli nie potrafi utrzymać jego siostry w ryzach i ograniczyć jej szaleństw, to mogłaby zadbać o jedzenie.
Przeszedł do holu, w którym zaczął ubierać się w pozostawione tam wierzchnie odzienie, żałując jednocześnie, że Fransén zabrał właśnie jego rumaka Jupitera na przejażdżkę. Pomrukując z irytacji, włożył nienagannie uszyty płaszcz, nasadził na głowę wyszczotkowany idealnie przez garderobianego jedwabny kapelusz i naciągnął na dłonie rękawice. Jeszcze modna laska i gotowe.
Wkrótce szedł szybkim krokiem po wąskiej ścieżce w stronę miejsca, w którym czekała przycumowana łódź. Mokra gleba uginała się pod eleganckimi oficerkami, wiatr szarpał kapeluszem, a deszcz wilżył płaszcz, lecz na szczęście nie przemoczył grubego wełnianego materiału. Daniel pragnął wesołego towarzystwa i napitku. Krótki czas, jaki tu spędził do tej pory, nauczył go, że obie te rzeczy znajdzie w Turku. Zepchnął na wodę łódź z małym żaglem i chwycił za wiosła. Dobrze się składało, że przywykł w wojsku do wielu praktycznych czynności, które wydawały się obce wydelikaconym arystokratom. Kilkoma mocnymi pociągnięciami wprawił w ruch żaglówkę i ta pomknęła przez spienione i wzburzone fale. Wkrótce stanie przed nim parujący kielich ponczu.
•••
Dopiero późnym wieczorem Charlotta poczuła się ostatecznie zadowolona ze swojej odpowiedzi na ogłoszenie o pracę. Właśnie sprawdzała dzieło, które wyszło spod jej ręki, mając nadzieję, że stanowi odpowiednią mieszankę fachowości i szacunku, gdy na skrzypiących schodach rozległo się szuranie nogami. Wielka pięść uderzyła w słabo izolowane drzwi i niemal wypchnęła je z framugi.
Kobieta podskoczyła przestraszona.
– Panno Silke – rozległ się donośny głos, którego w żadnym wypadku nie można było nazwać przyjemnym. – Wiem, że pani tam jest. Przyszedłem odebrać to, co mi się należy.
Charlotta przycisnęła dłoń do piersi. Znów ten nieszczęsny wierzyciel! Przecież dopiero w zeszłym tygodniu dała mu tyle pieniędzy, że ledwie wystarczyło jej na kilka polan do pieca i okruchy jedzenia. Zdenerwowana szukała wzrokiem miejsca, w którym mogłaby się ukryć, ale w niemal pustym pokoju takiego nie znalazła. Szybko ubrała się w pelerynę i zaczęła przekradać się do tylnych drzwi.
– Posłuchaj, dziewczyno. Nie mam czasu, żeby cały dzień czekać na płatności od wiecznie niezadowolonych krawcowych. – Głos stał się jeszcze bardziej zniecierpliwiony, a pięść uderzyła ponownie w drzwi, które zatrzęsły się niebezpiecznie.
Panna szła w pośpiechu przez tak zwany salon, gdy spadkobierca długów kopniakiem utorował sobie drogę do środka i w kilku skokach znalazł się przy niej.
– A więc próbuje pani uciec? – drwił sobie, ciągnąc swoją zdobycz na zewnętrzne schody. – Jak zgaduję, brakuje pani grosiwa?
– Proszę mnie puścić! – Charlotta walczyła dzielnie, żeby się wyrwać. – Zapłacę za kilka dni – zapewniała mężczyznę. Może uda się jej zebrać do tej pory wystarczającą sumę.
– To za późno! – krzyknął mężczyzna i popchnął ją tak, że poleciała plecami na ścianę. Uderzyła się przy tym głową boleśnie o nierówną powierzchnię bali, z których był zbudowany dom. – Potrzebuję pieniędzy wcześniej. Posłucha mnie pani, czy mam ją obić, aż zrozumie, co dla niej najlepsze?
– Niech mnie pan puści – powiedziała zadyszana Charlotta, starając się oswobodzić. – Pomocy!
– Ma pani czas do jutra rana – wychrypiał napastnik i potrząsnął nią, gdy nagle jakaś mocna dłoń pochwyciła go za ramię i obróciła nim dokoła.
Z ciemności wyłonił się postawny dżentelmen, a osłonięta kosztowną rękawicą pięść wymierzyła cios i dręczyciel upadł na łeb, na szyję w błoto.
– Ta pani najwyraźniej nie życzy sobie pana towarzystwa – oświadczył nieznajomy groźnym tonem.
Powiedział to po szwedzku, gdyż w tym języku Charlotta rozmawiała z wierzycielem. W mowie obcego mężczyzny panna usłyszała jednak melodyjny akcent wskazujący na dialekt, jakim posługiwali się Finowie mieszkający w Szwecji. Ojciec Charlotty był szwedzkojęzyczny, ale mama mówiła po fińsku. Panna znała więc doskonale oba języki.
– To dziewucha jest mi winna pieniądze! – Opryszek stanął na równych nogach jednym, nadzwyczajnie błyskawicznym skokiem. Jak widać, uderzenia pięścią nie były mu w pracy obce.
– Dżentelmen powinien odpuścić damie jej długi, jeżeli spowodował je swoją niedelikatnością – odparł przybysz zimno. – Proszę odejść.
Pistolet, który pojawił się w jego dłoni, zalśnił metalicznie w świetle świecy dobiegającym przez małe okno i otwarte drzwi. Wierzyciel się cofnął.
– Jeszcze o mnie usłyszycie – mruknął wściekle pod nosem i zacisnął pięści. Rzucając mściwe spojrzenie, zniknął w pobliskiej ciemnej uliczce, a wkrótce ucichł także odgłos jego kroków.
Na schodach pozostali Charlotta i jej wybawiciel.
– Bardzo dziękuję, dobry panie – powiedziała krótko panna i spojrzała na nieznajomego, a jej oczy zrobiły się okrągłe ze zdziwienia.
Twarz mężczyzny wywarła na niej duże wrażenie. Nie była klasycznie piękna, raczej surowa, ale jej rysy miały coś takiego, co przyciągało wzrok. Dominował w niej zakrzywiony orli nos, który ukochana mama panny nazwałaby szlachetnym. Oczy stanowiły chłodną mieszankę szarości i błękitu, przypominającą morze w spokojny zimowy dzień. Ciemne włosy zostały związane zamszową wstążką i upięte na szyi w trochę niemodną już fryzurę. Niespotykanie umięśnione ciało nosiło piętno wojskowego sznytu.
– Czy on wyrządził pani krzywdę? – spytał mężczyzna bez emocji.
– Nic gorszego od siniaków – zapewniła go Charlotta, rozcierając ramiona, obolałe po uścisku dłoni wierzyciela.
– Ta kanalia powinna dostać baty! – Przez chwilę wydawało się, że mężczyzna pobiegnie za nim, ale się opanował i wykonał szybki i grzeczny ukłon. – Baron Daniel Ridderlöw, nowy pan na dworze Gwiezdny Łuk. Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale nie ma tu nikogo, kto mógłby mnie zaprezentować.
Charlotta wiedziała, że w najlepszych kręgach ludzie byli sobie przedstawiani przez trzecią osobę.
– Panna Silke – odpowiedziała i ukłoniła się, zagarniając suknię.
Prawdziwy baron! A właściwie freiherr, poprawiła się w myślach, przypominając sobie nauki papy dotyczące hierarchii tytułów arystokratycznych. Wolnych panów często nazywano baronami. Znany mistrz krawiecki musiał koniecznie wiedzieć, jak należy się zwracać do szlachetnych klientów. Charlotta rzuciła niespokojne spojrzenie na pistolet, który mężczyzna nadal ściskał w dłoni.
– Sądzi pan, że nadal jest on niezbędny?
– Ach, to tylko środek potrzebny mi w pracy – wyjaśnił baron uspokajająco. Broń zniknęła w wewnętrznej kieszeni jego płaszcza. – Niedawno zakończyłem karierę oficera w wojsku Jego Królewskiej Wysokości w Szwecji. Przyzwyczajenie jest drugą naturą.
– No tak – stwierdziła cicho Charlotta jeszcze bardziej zadziwiona.
Dlaczego wysoki rangą żołnierz sąsiedniego mocarstwa przechadzał się w najodleglejszym zakątku Luostarinmäki, pod małymi drewnianymi domami z dachami zrobionymi z torfu i desek praktycznie w środku nocy? Najznamienitsze warsztaty i sklepy złotników, rzeźbiarzy, garncarzy, tapicerów, lutników, futrzarzy i innych rękodzielników znajdowały się w dalszej okolicy, oświetlonej równomiernie pochodniami zawieszonymi na żeliwnych hakach przy drzwiach i rogach domów. Ten zakątek rozjaśniała jedynie łuna dochodząca z jej wynajętego pokoju i umieszczony nieco dalej, na schodach ganku sąsiadki nędzny ogarek świecy z dogorywającym niemal płomieniem.
Panowie, owszem, robili czasami zakupy dla swoich sióstr albo zaskakiwali żony nowymi sukniami lub jakimś szczegółem garderoby, ale arystokrata w rodzaju barona nie należał do kręgu jej klientów, którzy składali się głównie z przedstawicieli mieszczaństwa i drobnej szlachty. Bystre oko Charlotty zauważyło od razu, że błyszczący pojedynczy diament zdobiący szpilę krawatu był prawdziwy, a odzienie uszyte na wymiar przez drogiego krawca.
– Mogę zapytać, czy takie sceny podobne do awantur się powtarzają? – dociekał mężczyzna, zaskakując pannę chęcią pogawędki.
– Niestety, teraz to częściej reguła niż przypadek – odparła dziewczyna.
– Jak to możliwe? – W głosie barona pojawił się grzeczny ton.
Charlotta przygryzła wargę: kobiecie nie przystoi opowiadać o swoich troskach nieznajomym dżentelmenom. Jednak chęć zwierzenia się komuś przeważyła. Nabrała powietrza w usta.
– Wszystko zaczęło się od tego, gdy jakiś czas temu gospodarz, od którego wynajmuję pokój…
Zanim zdążyła się opamiętać, wylała się z niej cała ponura historia. Ridderlöw słuchał jej w skupieniu. Wydawał się wcale nie zauważać deszczu, który padał mu na głowę z czarnego nieba, ani wiatru siekącego pochylone, opierające się o siebie domy i trawę w ogródkach. W powietrzu unosił się świeży zapach ziemi i roślinności. Dzwon położonej w oddali, zbudowanej na wzgórzu Unikankari katedry wybił jedenastą. Dźwięki uderzeń rozchodziły się, wibrując i znikając odpędzane wiatrem.
– …i jeżeli szybko nie znajdę posady, to będzie ze mną źle – zakończyła smutno Charlotta i zadrżała pod wpływem zimnego powietrza.
Teraz, gdy opowiedziała wszystko, znów ogarnęły ją wcześniejsze wątpliwości. Czy ona jest przy zdrowych zmysłach? Żeby męczyć obcego człowieka swoimi codziennymi zmartwieniami. Mężczyzna miał na pewno coś ważniejszego do roboty. I poza tym, jak on mógłby jej pomóc? Już otwierała usta, żeby przeprosić za niestosowne zachowanie, gdy baron przemówił.
– Chyba mam rozwiązanie pani problemów – oświadczył ku jej wielkiemu zdumieniu.
Jego chłodny wzrok prześlizgnął się badawczo po jasnej muślinowej sukni w róże, z wysokim stanem i ładnych domowych kapciach, które miała na sobie. Ściągnął rękawice i podszedł bliżej.
– Tak, wspaniałe – powiedział pod nosem i dotknął szala otulającego jej ramiona. – Bardzo ładne…
Charlotta poczuła, jak serce podchodzi jej do gardła. Czy mężczyzna chwalił jej powierzchowność? Jego twarz znajdowała się tuż blisko niej. Na szalenie krótką jak mgnienie oka chwilę pełna nadziei myśl pojawiła się w jej głowie. Może baron zakochał się w niej płomiennie i chciał uratować ją z biedy i nędzy, planując w głowie ślub. Złoty sygnet błysnął, gdy jego mocne palce dotknęły żabotu sukni. Kątem dłoni musnął jej brodę, jego szaroniebieskie oczy pociemniały niczym nocne niebo i…
Charlotta oprzytomniała. Najwyraźniej czytała za dużo romansów, kiedy miała jeszcze ku temu okazję. Nic dziwnego, że wielu pedagogów ostrzegało, że współczesna literatura wpycha kobiety we władzę mrzonek. Poza tym wydało się jej, że wyczuwa w oddechu barona delikatną woń whisky. Czy on nie jest aby pijany?
– Dobry panie – powiedziała stanowczym głosem i zrobiła krok do tyłu. – Co pan właściwie robi?
– Podziwiam dobry gust panny i jakość pracy krawieckiej – odparł baron, unosząc głowę, jakby chodziło o rzecz oczywistą. – Moja młodsza siostra potrzebuje garderobianej. No wie pani, służącej odpowiedzialnej za osobiste wygody, odzienie i fryzury. Pomyślałem, że być może nadawałaby się pani do tej pracy.
Ostatnie zamki na piasku wznoszone przez Charlottę runęły. Oczywiście! Jakim cudem mężczyzna pokroju Ridderlöwa, należący bez wątpienia do najbardziej pożądanych w kręgach towarzyskich kawalerów miałby się interesować krawcową.
– Och! Ukończyłam szkołę dla córek zamożnych mieszczańskich rodzin, więc oczywiście wiem, czego wymaga elegancki styl, i potrafię zachowywać się zgodnie z etykietą – zapewniała pośpiesznie, starając się mówić zdecydowanym tonem. – Za rok kończę trzydzieści lat, więc osiągnęłam poważny wiek. Jestem pilna i godna zaufania, na pewno poradzę sobie z tym zadaniem.
– Zwykle okres służby zaczyna się od dnia Świętego Michała, na przełomie października i listopada – kontynuował baron – ale ja mogę panią zatrudnić od razu na stałą umowę.
Panna pokiwała głową. Służba trwała zawsze tyle samo, niezależnie od tego, czy państwo traktowało pracowników dobrze, czy źle. Ale ona zapewne nie musi się tym martwić. Baron wydawał się porządnym człowiekiem.
– A zatem ustalone. – Ridderlöw podjął ostateczną decyzję i wyciągnął z kieszeni pękaty portfel. Wspomniał o sowitym miesięcznym wynagrodzeniu, a na dodatek obiecał utrzymanie; beztrosko wcisnął do ręki Charlotty sporą sumę pieniędzy. – Proszę to wziąć jako zaliczkę na potrzeby związane z podróżą i zapakować wszystko, czego pani potrzebuje. Spotkamy się pojutrze o dwunastej nad morzem przy magazynach królewskich. Znajduje się tam przystań towarowa, przy której cumuje moja łódź. Popłyniemy nią do dworu. Dobranoc, panno Silke.
Unosząc kapelusz, mężczyzna zniknął w deszczową noc równie szybko, jak się pojawił, zostawiając Charlottę zdumioną tak nagłą zmianą jej sytuacji, która jeszcze chwilę temu wydawała się rozpaczliwa.
▽△▽△▽
… i do tego wezmę trzy łokcie wstążki w makowym kolorze i pięć jasnofioletowej, a ponadto chcę obejrzeć srebrne i złote koronki – obwieścił zrzędliwy głos gdzieś ponad głową Emmy. – Chyba niedługo skończy pani to podwijanie, panno Crepe?
– Już wkrótce, radczyni Ståhl – powiedziała z wysiłkiem panna. Przesuwała się po podłodze wokół pulchnej damy i wbijała szpilki w nową spacerową suknię, nadając jej modny charakter. – Proszę tylko ustać przez chwilę w jednym miejscu…
– Co pani powiedziała? – Radczyni górnicza spojrzała na nią przez lornetkę, którą trzymała w ozdobionej licznymi pierścieniami dłoni. – Kobieta, taka jak ja, nie może stać w jednym miejscu, mam zbyt dużo energii i ciekawości w sobie. Każdy dzień niesie ze sobą nową przygodę.
– Rozumiem to, wielmożna pani – mruknęła Emmy i wbiła następną szpilkę w dół sukni, skróconej właśnie o kilka cali. – Sprawa wygląda tylko tak, że ostatnio zużyłam do upiększenia pani stroju dużo materiału, bo chciała pani ozdobić ją trenem…
– Oczywiście, kochaniutka – przerwała jej radczyni Ståhl. – Widziałam taką w najnowszym londyńskim magazynie kobiecym. Pomyślałam, że muszę mieć podobną.
– …a teraz, gdy zmieniła pani zdanie… – kontynuowała panna, starając się, żeby w jej głosie nie brzmiało zniechęcenie, i przeszła na drugą stronę klientki.
– Jak słusznie zauważyła panna ostatnim razem, tren, który widziałam, był chyba częścią sukni balowej – przyznała radczyni górnicza bez żadnych wyrzutów sumienia. – W sukni spacerowej może się on ubrudzić i zakurzyć na ulicy albo utkwić w kole, jeżeli właścicielka odbywa tak zwaną wyprawę spacerową w powozie, jak to zwykły czynić nowoczesne damy.
– …doprowadziło to do tego, że dużą część materiału trzeba było odciąć, a brzegi sukni ozdobić na nowo – zakończyła Emmy i chwilę po tym klientka nagle obróciła się wokoło.
– Och! – Szybkiemu ruchowi towarzyszył pełen zachwytu okrzyk. Panna ujrzała, że pani Ståhl wpatruje się w półkę przymocowaną do ściany po drugiej stronie atelier. – Czy moje oczy widzą holenderską tkaninę z pokrzywy? Właśnie takiej szukałam!
– Szanowna pani, proszę uważać! – zawołała Emmy i w ostatniej chwili puściła brzeg sukni, dzięki czemu materiał się nie rozerwał, gdy zażywna dama rzuciła się w stronę półki. – Kupiłam tę tkaninę na statku handlowym, który przybył w zeszłym tygodniu, i zrobiłam z niej pasy – powiedziała zadyszana, biegnąc za radczynią. – Może je pani pooglądać, gdy skończymy przymiarkę.
– Ależ to fascynujące! – Radczyni górnicza Ståhl zlekceważyła słowa Emmy i parła do przodu z twarzą promieniującą zachwytem. – Po prostu muszę jej dotknąć.
– Moja droga pani Ståhl, proszę się zatrzymać! – Ku swojej rozpaczy panna usłyszała, jak z tymczasowo spiętych fałdów sukni wypadają na ziemię szpilki.
Jednocześnie zadźwięczał mały dzwonek zawieszony z drugiej strony drzwi atelier i do środka wszedł nowy klient.
– Alexander! – zawołała radczyni górska i bez wahania zmieniła kurs. Z wyciągniętymi ramionami podbiegła do przybyłego. – Kochany chłopcze! A właściwie powinnam nazywać cię teraz kapitanem Nordfeltem. Jakże to wspaniałe, że właśnie dostałeś awans. Podejdź tu i ucałuj ciotkę w policzek!
Kapitan Nordfelt? Ciotka?
Emmy poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy. Jeden rzut oka ponad plecami radczyni potwierdził, że z ruchliwej, brukowanej okrąglakami ulicy, po której przechodzili pośpiesznie ludzie i jechały powozy, wkroczył właśnie do atelier oficer, którego spotkała poprzedniej nocy. Jaskrawe, wpadające przez okno promienie popołudniowego słońca oświetlały jego prostą sylwetkę i posągowe rysy twarzy. Ostre niebieskie spojrzenie utkwione było w radczyni, która okazała się jego ciotką.
Emmy szybko przesunęła się za obszerne plecy pani Ståhl, próbując się ukryć. Zaczęła wbijać z powrotem w materiał szpilki, które wypadły wskutek energicznych ruchów damy. Czy kapitan przyszedł tu, ponieważ jej szukał? A może to czysty przypadek i chciał kupić drobny prezent dla krewnej albo – tu panna się zaczerwieniła – dla swojej kochanki?
Powszechną tajemnicą było to, że niektórzy panowie, a nawet damy z arystokratycznych rodów mieli związki pozamałżeńskie, nazywane oficjalnie przed ślubem sekretnym łożem. Reputacja kobiet była wprawdzie bardziej narażona na splamienie niż w przypadku mężczyzn, to one musiały przede wszystkim utrzymywać pozory, a na kochanków wybierać sobie kogoś ze swojego lub wyższego stanu. Zwykle wychodziły najpierw za mąż i rodziły dziedzica, aby nie było podejrzeń co do linii rodu. Jednak z jakiegoś względu panna nie mogła uwierzyć, aby kapitan Nordfelt ze swoim szczerym spojrzeniem i otwartością zabawiał się w taki sposób.
– Dzień dobry, kochana ciociu – odezwał się uprzejmie oficer i na policzku zachwyconej radczyni wylądowały dwa całusy. – Od ostatniego spotkania upłynął szmat czasu, ale nasza korespondencja sprawiła mi dużo radości. Wyglądasz równie promiennie jak świeżo rozkwitła róża.
– Co za bzdury! – zaświergotała starsza pani. – Zawsze byłeś prawdziwym bałamutnikiem, mój chłopcze.
– Pochwały pod adresem piękności nie wymagają wysiłków – odparł Nordfelt, a ton jego głosu świadczył, że się uśmiecha.
– Jak się ma moja kochana siostra, a twoja matka?
– Wspaniale, dziękuję. Ona i ojciec przebywają teraz z moimi siostrami w miejskim domu i na pewno zechcą się z panią spotkać, gdy tylko usłyszą o jej przybyciu. Proszę opowiedzieć, co u ciotki słychać?
– Życie wdowy to seria ciągłych zmian – westchnęła dramatycznie radczyni górnicza. – Wizyty i podróże, spotkania towarzyskie i zabawy. W czasie mojego małżeństwa było inaczej. Nigdzie nie wychodziłam, ponieważ mój szanowny mąż, radca górniczy Ståhl, pokój jego pamięci, pragnął skupiać się wyłącznie na badaniu minerałów. Interesował się jedynie swoimi obowiązkami w koronnym kolegium górniczym, jak wiesz, centralnym urzędzie górnictwa i przetwórstwa metalowego, i dostałby zadyszki z powodu dzisiejszego pośpiechu.
– Myślałem, że przedłuży pani swoją wizytę w Göteborgu.
– Moja łaskawa przyjaciółka, wdowa Cronfelt uznała, że wspomniane miasto jest zbyt upalnym miejscem na spędzanie gorącej pory roku – oświadczyła radczyni i powachlowała się dłonią, jakby mimo łagodnej pogody początku lata już odczuwała zbliżające się letnie upały. – Postanowiłyśmy zajechać do Sztokholmu, żeby zrobić zakupy, a potem schroniłyśmy się na chłodnej prowincji w jej rodzinnym dworze. Gdy jesteśmy w mieście, mieszkamy w naszej rezydencji, która, jak wiesz, znajduje się blisko słynnego pałacu należącego do hrabiowskiej rodziny von Fersenów.
Radczyni zaczęła wymieniać z zapałem niezliczone zalety swojej posiadłości. W tym czasie, gdy goście rozmawiali ze sobą, Emmy czuła, jak na zmianę oblewa ją to gorąco, to zimno. Kapitan Nordfelt miał miły głos, co ją zmartwiło. Roznosił się w malutkim atelier niczym ciepły miód i poprowadził myśli panny na łąki skąpane w złotym świetle słońca podczas beztroskich, leniwych dni, takich, których jej życie było pełne, gdy mieszkała we Francji, w rodzinnym domu. Kochała tamten stary, kamienny zamek, zbudowany na wysokim wzniesieniu otoczonym polami. Teraz wszystko przepadło, a jej rodzina…
Nie chcąc kończyć tej rozpaczliwej myśli, skupiła się z wysiłkiem na teraźniejszości. Niespokojna starała się, najlepiej jak mogła, ukryć za obfitą suknią z licznymi halkami radczyni Ståhl, podwijając jej brzegi. Dwa minione dni okazały się straszne. W obawie, że jej czyn wyjdzie na jaw, nie miała odwagi nawet zerknąć na szkatułkę z klejnotami, nie mówiąc już o sprawdzeniu zawartości. W niedzielę do bladego świtu szyła drugą pelerynę w miejsce utraconej. Dzisiaj zaś spała zbyt długo i obudziła się z bólem głowy na chwilę przed otwarciem atelier. Na szczęście w zakazie picia kawy zawartym w dekrecie dotyczącym luksusu, którym władza państwowa chciała ograniczyć spożycie delikatesów, by wesprzeć rodzimą produkcję, obowiązywała teraz przerwa, więc gorący mocny napój był jedynym sposobem na poradzenie sobie z rzeszą klientek napływających od rana.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki