Charyzmat mordercy - A.M. Honkisz - ebook + audiobook

Charyzmat mordercy ebook

A.M. Honkisz

4,4

Opis

Dominick Aven jest policjantem, a Sara Higgins dziennikarka śledczą. Dzieli ich niemal wszystko, łączy wręcz obsesyjne zaangażowanie w wykonywaną pracę i wzajemnie okazywana niechęć. Pomimo tego, oboje czują, że jakaś potężna, pierwotna siła nieustannie ich do siebie przyciąga i budzi pożądanie.

W mieście dochodzi do brutalnego morderstwa studentki. Prowadzący śledztwo Aven dostrzega jego rytualny charakter i zapowiedź kolejnych zbrodni. Tymczasem zabójca nawiązuje kontakt z Higgins. Pragnie by dziennikarka była jego „głosem” w mediach. Dominick nie ufa Sarze, ale z wielu powodów, w tym osobistych, chcąc mieć ją ,,na oku" proponuje udział w dochodzeniu. Z każdym dniem śledztwa napięcie między policjantem i dziennikarką rośnie.

Czy możliwe jest budowanie zwyczajnego związku w niezwykłych okolicznościach? Jak dużo muszą poświęcić Sara i Dominick, aby im się udało?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 245

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (100 ocen)
63
20
10
7
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
patryks88

Nie oderwiesz się od lektury

Książka, którą pochłania się w jeden wieczór. Wartka akcja - niemal każdy rozdział kończy się zwrotem akcji, tak że chcę się od razu czytać dalej. Polecam dla miłośników "romansów" i nie tylko.
20
Beata_25

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam, bardzo fajna książka
10
orbitka90

Z braku laku…

Gdyby reszta fabuły była pisana z taką pasją, jak sceny erotyczne, byłby niezły dreszczowiec, a tak to tylko przeciętniak
11
Ruddaa
(edytowany)

Z braku laku…

Taka sobie. bez szału, nie porwala mnie. A lektor to istna tragedia
00
rewerforever

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam. Książkę świetnie się czyta, wciągająca akcja, ciekawa fabuła. Przeczytałam w dwa wieczory.
00

Popularność




Prolog

Bose stopy boleśnie odbijały się od podłoża pełnego kamieni. Zostawiałam za sobą krwawe ślady, ale to było bez znaczenia. Tak jak i ból rozciętej skóry na twarzy. Najważniejsze, żeby uciec! Jak najdalej od tej chaty. Ile miałam czasu? Kiedy zorientuje się, że mnie nie ma? W którą stronę biec? Próbowałam sobie przypomnieć, gdzie był ten cholerny parking! Tam na pewno spotkam jakichś ludzi. Ktoś na pewno mi pomoże! Serce waliło mi jak oszalałe, a pot spływał wprost do oczu. Dyszałam ciężko, w płucach czułam kłucie. Jeszcze tylko kawałek! Na pewno! Musiałam wytrzymać! Nie mogłam pozwolić, żeby ten skurwiel mnie złapał. No dalej! Szybciej! Biegłam przez krzaki. Nie widziałam ścieżki. Uderzyłam ramieniem o drzewo. Chmara ptaków poderwała się z gałęzi do lotu. Nie! – błagałam – nie róbcie tego! Będzie wiedział, gdzie mnie szukać! Obejrzałam się nerwowo za siebie, ale nikogo nie dostrzegłam. Przyspieszyłam. Odbiłam trochę w prawo. Mam szansę! Zakiełkowało we mnie ziarenko nadziei, ale wtedy potknęłam się i upadłam. Z bólu nie mogłam powstrzymać krzyku, jaki wyrwał się z mojego gardła. To koniec. Teraz na pewno mnieznajdzie.

Rozdział 1 Dominick

Najnudniejsza w tej pracy była papierologia. Moje biurko zawalone raportami przypominało pobojowisko. Chaos, w którym się odnajdywałem. Po prawej stronie w stercie leżały zdjęcia wykonane przez techników. Po lewej stronie zeznania świadków spisane przez Dave'a. Pomiędzy nimi stał mój laptop, gdzie próbowałem poskładać do kupy te wszystkie dane. Spojrzałem na zegarek – dochodziła osiemnasta. Odchyliłem się na krześle i oparłem dłonie na zagłówku. Westchnąłem zmęczony. Ostatnia sprawa ciągnęła się już od kilku tygodni, a Albert ciągle naciskał, żeby dać mu konkrety. Wciąż szukałem tego jednego drobnego elementu, który spiąłby wszystko w całość. Pochyliłem się nadekranem.

Zamordowana Mia Gert. Pierwszym podejrzanym był mąż, jak zawsze w takich sprawach, ale miał niepodważalne alibi. Widziało go ze trzydzieści osób podczas firmowego spotkania. Denatka nie miała wrogów. Sąsiedzi uważali ją za cichą, uczynną i spokojną. Prawdziwy wzór cnót. Jednak nie do końca, skoro ktoś zadał jej piętnaście ciosów nożem kuchennym. Nie był to napad na tle rabunkowym, bo z domu nic nie zniknęło. Co ukrywałaś, Mia? Zadawałem sobie to pytanie niemal na okrągło. Ta sprawa uwierała jak wrzódna dupie. Denatka była żoną znanego biznesmena, więc dla prasy to świetny pretekst, żeby codziennie napisać coś o naszej nieudolności. To mocno wkurzało Alberta. Cały czas naciskał, żeby dać mu konkrety i zamknąć gębę Sarze Higgins. Sama siebie określała mianem dziennikarki śledczej i dzięki niej opinia publiczna chętnie nas krytykowała. Gdyby krytyka była konstruktywna, może jakoś bym toprzełknął.

– Dave, chodź tu – krzyknąłem do mojegopartnera.

– Co jest? – Wszedł do pokoju. – Masz, wziąłem też dla ciebie. – Wręczył mikanapkę.

– Dzięki, to śmieciowe żarcie w biegu w końcu nas wykończy – powiedziałem, kręcąc głową. – Dobra, mniejsza z tym, chcę jeszcze raz odtworzyć ostatnie godziny życia MiiGert.

– Znowu? – Usiadł za swoim biurkiem i przyjrzał mi się uważnie. – Już to wałkowaliśmy kilka razy, nie ma mowy, żebyśmy cośpominęli.

– Coś musi być – upierałem się. – Okej, zróbmy to ostatni raz, a potem odpuścimy. Ja będę mówił, ty słuchaj uważnie i uzupełniaj, jeśli cośpominę.

Potwierdził skinieniem głowy. Otworzyłem odpowiedni plik wkomputerze.

– O dziesiątej zjawiła się na zajęciach z jogi w parku oddalonym od jej domu o około dwadzieścia minut jazdy. Sąsiadka, pani Blarson, potwierdziła, że widziała ją po dziewiątej wsiadającą do samochodu. Przywitały się i chwilę porozmawiały o festynie, którego Mia Gert była współorganizatorką. Potem omówiły plany na wieczór. Mia twierdziła, że zamierza spędzić go sama, że z nikim się nie umawiała. Pani Blarson zaprosiła ją do siebie, ale odmówiła. Sąsiadka zeznała, że według niej, kiedy się żegnały, Mia byłapodekscytowana.

– Nienaturalnie – wtrąciłDave.

– Co? – Nie wiedziałem, o co muchodzi.

– Dosłownie powiedziała: „nienaturalnie podekscytowana”. – Wskazał palcem na moje biurko, gdzie leżała sterta spisanych zeznań. – Serio, kiedyś będę musiał cię odkopywać spod tej górypapierów.

W odpowiedzi pokazałem mu środkowy palec. Chwilę zajęło mi dogrzebanie się do ręcznie spisanegozeznania.

– Cholera, masz rację. Dlaczego nie przepisałem tego do pliku? – wkurzyłemsię.

– Nie wiem, ale kontynuuj, to może nie mieć znaczenia, ta Blarson to jakaś stara wariatka, która cały dzień ogląda meksykańskie telenowele. – Popukał się wczoło.

– Chyba nie chcę wiedzieć, skąd masz tę informację. Dobra, jedziemy dalej. W parku ćwiczyła około półtorej godziny z koleżankami, z którymi umówiła się na następny dzień na lunch. Około dwunastej trzydzieści zjadła coś w restauracji hotelowej u Clare Harris. Clare zeznała, że Mia była sama i zamówiła dość solidne danie jak na nią. Denatka przynajmniej dwa razy w tygodniu jadała w tym miejscu. Około piętnastej zrobiła zakupy w markecie w okolicy swojego domu. Została zamordowana około siedemnastej trzydzieści w kuchni. Następnego dnia znalazł ją mąż, który wrócił z wyjazdu służbowego. To wszystko. – Odchyliłem się nakrześle.

– Na nożu są tylko odciski palców Mii Gert. Brak jakichkolwiek śladów biologicznych, poza tymi należącymi do niej imęża. Szkoda, że sukinsyn ma takie niepodważalne alibi, wtedy byłoby dużo prościej – westchnąłDave.

– Rzeczywiście – parsknąłem. – Rzućmy jeszcze raz okiem na zdjęciatechników.

Dave wziął do rąk swoje kopie i zaczął się im uważnie przyglądać. Wyciągnąłem z szuflady biurka lupę i pochyliłem się nad pierwsząfotografią.

– Nie, no bez jaj, znowu bawisz się w Sherlocka? – roześmiałsię.

– Śmiej się, śmiej, tradycyjne metody są najlepsze – broniłem twardo swojego stanowiska w tej kwestii. – Przypominam ci, że dotąd mnie nie zawiodły – powiedziałemspokojnie.

– Kiedyś musi być ten pierwszy raz – mruknął pod nosem, nie przestając sięuśmiechać.

Zignorowałem go i skupiłem się na pracy. Włączyłem lampkę i nakierowałem światło na zdjęcie. Przyłożyłem lupę i przeglądałem je od lewej do prawej, centymetr po centymetrze. Główny plan fotografii mnie nie interesował, chodziło o tło. Coś, co pozornie nie miało znaczenia, ale tam musiało kryć się rozwiązanie sprawy. Czułem to. Po mniej więcej trzydziestu minutach w okolicy żołądka doznałem znajomego ucisku ekscytacji. Przyjrzałem się jeszcze raz, żeby się upewnić. Jest!

– I co, cwaniaczku, ten się śmieje, kto się śmieje ostatni – powiedziałem niezwykle z siebiezadowolony.

– Oho, to znaczy, że wielki Dominick Aven na coś trafił. – Dave wstał od swojego biurka i podszedł domnie.

– Spójrz tutaj. – Wskazałem palcem konkretne miejsce na zdjęciu zrobionym wkuchni.

– Szafki, co z nimi? – zapytał.

– Konkretnie to na nich, dwa puste talerze i dwakieliszki.

– Pewnie szykowała kolację. – Dave machnąłręką.

– Czasami wątpię w twoją inteligencję, Dave, skup się – powiedziałem. – Skoro jej mąż wyjechał, a według sąsiadki miała być sama, to dla kogo to drugie nakrycie? Dla mordercy? Kogoś, kogo znała? W dodatku była nienaturalnie podekscytowana tą perspektywą, a więc obstawiam mężczyznę. – Uderzyłem otwartą dłonią w blatbiurka.

– Kochanek?

– Tak sądzę – odparłem.

– No, no, kto by pomyślał, potulna żona biznesmena. Jest tylko jeden problem, geniuszu, nadal nie wiemy, kto to i gdzie go szukać. – Rozłożyłręce.

– Spokojnie, do tego jeszcze dojdziemy – powiedziałem pewny swego, chociaż za cholerę nie wiedziałem, gdzie mógłbym znaleźć właściwytrop.

Mia Gert naprawdę uchodziła za wzór cnót, a jej mąż uważał, że była idealną żoną. No cóż, kobiety do mistrzostwa opanowały umiejętność robienia kilku rzeczy naraz, więc wcale mnie nie dziwi, że denatka prowadziła podwójne życie. To się jej mąż zdziwi. Najpierw zaprzeczy, naturalna reakcja, ale później zacznie się nad tym zastanawiać. Analizować ostatnie dni, miesiące, a może nawet lata. Do jego świadomości zaczną przebijać się te drobne sytuacje, w których był podejrzliwy. Ale kochana Mia umiejętnie nim manipulowała i szybko o nich zapominał. Poczuje się jak głupiec? Na pewno. Wkurzy się, bo nie będzie już miał okazji z nią o tym porozmawiać? Zdecydowanie. Czy przemawiała przeze mnie gorycz własnych doświadczeń? Owszem.

– Nie uwierzycie – do naszego pokoju wpadła zdyszana Doris Tarry – jakiś młody zapłakany gość przyszedł na posterunek i powiedział, że ma informacje na temat śmierci Mii Gert, ale będzie rozmawiał tylko z detektywami prowadzącymi śledztwo. Wrzuciłam go dodwójki.

Nie dała nam nawet czasu na reakcję, tylko od razu wróciła do swojegobiura.

Spojrzałem na Dave’atriumfalnie.

– Myślisz? Eee nie, to by było zbyt proste – powiedział.

– Chodźmy i się przekonajmy. – Wskazałem rękądrzwi.

***

– Bo widzisz, mój drogi przyjacielu, w tej pracy liczą się nie tylko umiejętności i intuicja, lecz także szczęście – powiedziałem do Dave'a przy drugim piwie w barze uChrisa.

Spędzaliśmy tu co najmniej kilka wieczorów w tygodniu. Przede wszystkim ze względu na całkiem przyzwoite żarcie. Kiedyś było inaczej, ale Chris poszedł po rozum do głowy i zatrudnił kucharza z prawdziwego zdarzenia. Lokal miał na tyle spore rozmiary, by rozmieścić boksy zapewniające prywatność. W ich środku znajdowały się skórzane kanapy i stoliki. Na zewnętrznych ściankach każdego boksu przyczepione były małe lampki, dające ciepłe światło. Kiedy ktoś zajmował dane miejsce, zapalał je. Późną porą, zwłaszcza po wypiciu paru piw, przypominało mi to zawieszone w powietrzu świetliki. Kilka miesięcy temu, pod jedną ze ścian, Chris postawił scenę, na której odbywały się koncerty młodych obiecujących zespołów. Tak przynajmniej twierdził. Dla mnie to były dzieciaki dorabiające sobie do kieszonkowego, choć trzeba przyznać, że zazwyczaj utalentowane i przyjemnie słuchało się ich występów. Najbardziej lubiłem siedzieć przy starym drewnianym barze z widokiem na podświetloną półkę z dostępnymi alkoholami i przekąskami. Nad nim w pochyłej pozycji wisiały duże lustra, w których odbijało się całe wnętrze. Dzięki temu miałem możliwość swobodnej obserwacji. Przydawało się to zwłaszcza wtedy, kiedy potrzebowałem jakiejś chętnej, ale nie zdesperowanejkobiety.

– Zmuszony jestem przyznać ci rację. – Dave uniósł swój napój na znaktoastu.

– Przez chwilę nawet było mi go trochę żal, zasmarkany i zaczerwieniony wyglądał jak baba. No cóż,w końcu będziemy mogli zamknąć sprawę i ta jędza przestanie o nas pisać – powiedziałem, odstawiając pusty kufel na blat. – Jeszcze jedno, Chris! – krzyknąłem dobarmana.

– O wilku mowa – mruknął niezadowolony Dave i kiwnął głową w kierunkuwejścia.

Spojrzałem i dobry nastrój mnie opuścił. Stała w drzwiach i przez chwilę rozglądała się dookoła, jakby skanowała otoczenie. Kiedy zauważyła mnie i Dave’a przy barze, uśmiechnęła się, uniosła wyżej podbródek i ruszyła pewnym krokiem w nasząstronę.

– Idę do kibla. – Mój przyjaciel postanowił sięewakuować.

– Słuszna decyzja – zdążyłemmruknąć.

– Mogę się przysiąść? – Rozległ się słodki głosik nad moim uchem. Nie czekając na pozwolenie, zajęła wolny stołek, stuknęła ręką w blat i zażądała: – Chris, kieliszekbiałego!

– Już sięrobi.

Atmosfera zgęstniała. Przebywanie z tą jędzą na tak małej przestrzeni powodowało u mnie dziwne odruchy. Między nami było wyraźne napięcie. Nie lubiłem jej, ona mnie też. Głównie dlatego, że pisząc te swoje paszkwile, nie zostawiała na mnie suchej nitki. Jak mnie określiła ostatnim razem? Ach, tak – „nieudolny pawian z pozwoleniem nabroń”.

– Nie obawia się pani, że taka małpa jak ja przez przypadek na przykład… nie wiem… wyleje na panią wino? – zapytałemkąśliwie.

– Jest ryzyko, jest zabawa, panie detektywie – roześmiała się. – A więc czyta pan moje artykuły? – Była w doskonałymhumorze.

Chris podszedł i postawił przed nami naszezamówienia.

– Hej, ja zamawiałem wcześniej piwo! – wkurzyłemsię.

– Wybacz, stary, ale mam tu dzisiaj niezły młyn, poza tym nie wypada, żeby urocza Sara czekała dłużej od ciebie. – Mrugnął do niej okiem i poszedł nazaplecze.

Daję słowo, że jędza skromnie spuściła wzrok i się zarumieniła. Parsknąłem zdegustowany i wziąłem łyk zimnego budweisera. Gdzie jest Dave? Chyba utknął tam na dobre albo postanowił uciec drugim wyjściem. Nie miałem mu tego za złe. Zareagował szybciej niżja.

–A więc? – zwróciła się do mnieSara.

–A więc co? – zapytałem.

– Czyta pan moje artykuły, detektywie?

– A jest ktoś, kto nie czyta? – Odbiłempiłeczkę.

– Rozmowa z panem to czysta przyjemność. – Wzięła kieliszek wina, upiła łyk i oblizała usta, nie spuszczając ze mniewzroku.

Jedno musiałem przyznać, opakowanie było przyjemne dla oka. Słodka blondynka z kocimi zielonymi oczami, zaokrąglona tam, gdzie trzeba. Według mnie. Ale wnętrze…aż się wzdrygnąłem. Potrafiła być naprawdęwredna.

– Zimno panu? – W jej głosie pobrzmiewała fałszywatroska.

– Przejdźmy do rzeczy, czego pani chce? – Nie zamierzałem bawić się z nią w kotka imyszkę.

Przez chwilę przyglądała mi się uważnie. Potrafiła robić to w taki sposób, że można się było poczuć nieswojo, jakby chciała przewiercić rozmówcę na wylot. Pewnie w ten sposób zdobywała te wszystkie informacje dla swojej gazety. No cóż, źle trafiła. Byłem gliną w drugim pokoleniu, niejedno już w swojej karierze widziałem. A poza tym potrafiłem, nie stosując przemocy fizycznej, wyciągać zeznania od najbardziej opornych świadków. Nie spuszczałem z niejwzroku.

–A więc dobrze. – Kiwnęła głową z uznaniem. – Czy może pan potwierdzić, że wczoraj na posterunek zgłosił się kochanek Mii Gert i przyznał się do morderstwa? – wypaliła, nie mrugnąwszy przy tymokiem.

Zastygłem. Macki tej jędzy sięgały naprawdę daleko. Skąd o tym wiedziała? Dopiero jutro prokurator ma przesłuchać podejrzanego i sprawa ruszy pełną parą. Chociaż nie mieliśmy wątpliwości, bo zeznania są wiarygodne i zawierają wiele szczegółów potwierdzających zażyłość zamordowanej z kochankiem. Ten idiota przyniósł nawet zdjęcia z ich schadzek. Poza tym przyznał się, że pod miastem zakopał zakrwawione rękawiczki. Znalezienie ich było banalnie proste. Niepodważalny dowód w sprawie i przy okazji klucz do więziennejceli.

– Przyjmuję pańską minę jako potwierdzenie – powiedziała niezwykle z siebiezadowolona.

– Nie komentuję spraw, które są w toku – odparłem. – Z kim pani sypia, żeby zdobyć informacje? – Chciałem zmazać z jej twarzy ten głupiuśmieszek.

– Niech pan nie będzie wulgarny. – Zacmokała z dezaprobatą. – Bądźmy kulturalni – poprosiła.

Przez chwilę poczułem się głupio. Fakt, moja uwaga byłaprostacka.

– Poza tym damy nie mówią o takich rzeczach. – Dopiła wino, zsunęła się z gracją ze stołka i wolnym krokiem, kołysząc biodrami, ruszyła w stronęwyjścia.

Czy ona zawsze musiała mieć ostatnie zdanie?, pomyślałem i złapałem się na tym, że gapiłem się na jej znikający za drzwiamityłek.

Z zaplecza wyszedł Chris i z zatroskanym wyrazem twarzy stanął przedemną.

– Mógłbyś rzucić na coś okiem? – zapytał.

– Jasne – odparłem.

Podniósł klapę w barze i wskazał ręką na miejsce, z którego dopiero wyszedł. Ruszyłem za nim. Przeszedł przez zastawione kartonami pomieszczenie i otworzył szeroko drzwi prowadzące na niewielką parcelę, gdzie trzymał kubły na śmieci. Wyszedł na zewnątrz i po kilku krokach odwrócił się przodem do białejściany.

– Wczoraj tego jeszcze nie było. Żyję z sąsiadami dobrze, mam wygłuszone ściany, żeby hałasy nikomu nie przeszkadzały, nie wiem, dlaczego ktoś to zrobił – powiedziałbezradnie.

Czerwona farba wyraźnie odcinała się na tle bieli, układając się w pochyły, urwany wyraz Baal. Jakby ktoś, kto to zrobił, został zaskoczony i nie dokończyłgraffiti.

– Może dzieciaki się wygłupiały i zwiały, jak usłyszały jakiś hałas. Masz tu monitoring? – Rozejrzałem siędookoła.

– Nigdy nie było takiej potrzeby, mam kilka kamer z przodu, ale tutaj… – Urwał.

– Słuchaj, jak chcesz, to możesz jutro podejść na komendę i oficjalnie to zgłosić, ale uprzedzam cię, że będziesz musiał długo czekać,aż ktoś się tym zajmie. Wiesz, jak jest, akty wandalizmu to nie priorytet. – Rozłożyłemręce.

– Może jednak Sara ma trochę racji? – powiedziałzaczepnie.

– Odwal się – warknąłem. – Lepiej daj mi następnepiwo!

– Co to w ogóle znaczy Baal? – zapytał Chris, kiedy wracaliśmy dośrodka.

– Nie wiem. – Wzruszyłem ramionami. – Może ktoś chciał napisać Baalanga albo coś w tymstylu.

Chris wrócił do pracy, a ja usiadłem na swoim miejscu. Spojrzałem w lustro nad barem i znalazłem to, czego dziś potrzebowałem. Świetnie.

Rozdział 2 Sara

– Dupek – mruknęłam, wychodząc zbaru.

Przez chwilę stałam na chodniku i głęboko oddychałam. Szybko wypite wino lekko szumiało mi w głowie. Zerwał się tak silny wiatr, że z okolicznych drzew odrywały się zielone liście. W świetle zapalonych ulicznych latarni na pobliskich budynkach wyglądało to jak taniec małych zwinnych cieni. Zbliżała się burza. Uwielbiałam ją. Ten specyficzny zapach i dźwięk ocierających się o siebie gałęzi. Rozległ się pierwszy grzmot - tak mocny, że w całym ciele odczułam wibracje. Spojrzałam w ciemne niebo i czekałam. Już po chwili rozświetliło się wspaniałą zygzakowatą błyskawicą. Uśmiechnęłam się, a pierwsze ciężkie, grube krople spadły na moją twarz. Orzeźwiające. Z tym właśnie zawsze kojarzyła mi się burza. Z orzeźwieniem. Po dusznym dniu było to jak wybawienie. Lało coraz mocniej. Strumienie wody uderzały o asfalt i przez chwilę miałam wrażenie, jakby wzbijały w powietrze osiadły na nim przez cały dzień kurz. Potrząsnęłam głową, chyba wyobraźnia mnie poniosła. Wyjęłam z torebki cienki sweter, zarzuciłam go niedbale na gołe ramiona i szybkim krokiem skierowałam się do głównej ulicy, żeby zatrzymać taksówkę. Chociaż liczyłam się z tym, że w taką pogodę kierowca może mnie nie zauważyć. No cóż, szczęście już raz się dzisiaj do mnie uśmiechnęło, może nie wyczerpałam jeszcze swojegolimitu.

– Panienka wsiada szybko! – krzyknął przez uchyloną szybę stary taksówkarz, kiedy zobaczył mnie przy krawężniku machającązawzięcie.

– Uf – sapnęłam głośno, zatrzaskując drzwi. Podałam adres i rozsiadłam się wygodnie na tylnejkanapie.

– Puszczę ogrzewanie, bo pewnie panienka zmarzła – powiedział z troską w głosiemężczyzna.

– Dziękuję – uśmiechnęłam się z wdzięcznością. – Chociaż muszę się panu przyznać, że uwielbiam takąpogodę.

– Ech, wy młodzi. – Pokręcił głową. – Przejdzie to panience, kiedy stare kości będą reagować nawet na najdrobniejszą zmianę ciśnienia. – Rzucił mi szybkie spojrzenie przez ramię. – Hej, to panienka! Nie mylę się! – Wycelował palec w moje odbicie wlusterku.

Uśmiechnęłam się i kiwnęłam głową. Lubiłam, kiedy ktoś mnie rozpoznawał, nie udawałam fałszywejskromności.

– A to dobre, wiozę znaną dziennikarkę, będę musiał o tym powiedzieć Hester – mówił do siebie kierowca. – To moja żona, wie panienka, a mogę prosić o autograf? Inaczej mi nie uwierzy. Zawsze mówi: „Elliot ty, stary łgarzu, nie wierzę, że wiozłeś kogoś znanego od czasu, kiedy próbowałeś mi wcisnąć kit o SeanieConnerym”.

Ta paplanina sprawiła, że szczerze się roześmiałam. Wyciągnęłam rękę w kierunku otworu w plastikowej przegrodzie i wzięłam od kierowcy wczorajsze wydanie „Daily Hamp”. Napisałam dla jego żony zabawną dedykację i złożyłam zamaszysty podpis. Wsunęłam z powrotem gazetę przez małeokienko.

– Dziękuję pięknie! Lubimy z Hester cięty język panienki. Z policją czasem trzeba ostro, żeby policjanci pamiętali, że są opłacani z naszych pieniędzy. Niech wiedzą, że jak się ociągają, to trzeba ich popędzać. – Taksówkarz wyciągnął palec wskazujący i machał nim, jakby karciłdziecko.

– No cóż, taka praca – odparłamkrótko.

Nie chciałam się zagłębiać w dyskusję. Miałam wrażenie, że Elliot jest rozmówcą typu: „Daj mi temat, a będę narzekał tak długo,aż rozboli cięgłowa”.

– Ale się panienka uwzięła na tego młodego detektywa, faktycznie jest taki kiepski? – zapytałtaksówkarz.

Na szczęście nie musiałam odpowiadać na to pytanie, bo dojechaliśmy pod mój dom. Pożegnałam się szybko i pobiegłam w kierunku werandy. Poszperałam w torebce w poszukiwaniu kluczy, a kiedy w końcu na nie natrafiłam, obiecałam sobie, że jutro na pewno zrobię w niej porządek. Poszłam na górę do swojej sypialni, zrzuciłam mokre ciuchy i wskoczyłam w obszerny domowy dres. Założyłam grube skarpety i zeszłam do kuchni, żeby zaparzyć sobie czajnik aromatycznej herbaty. Spojrzałam na zegarek, prawie północ, a Sabriny jeszcze nie było. Westchnęłam, ostatnio często jej się zdarzało wracać nad ranem albo nie wracać w ogóle i przychodzić prosto z zajęć na uczelni. Dobrze, że chociaż na niedocierała.

Nalałam sobie herbaty do filiżanki i chwyciłam ją tak, żeby ogrzać zmarznięte dłonie. Zajrzałam do służbowego kalendarza. Praca była łatwiejsza, kiedy miałam rozpisaną listę z zadaniami. Wydawało mi się, że wtedy jestem lepiej przygotowana. A to z kolei sprawiało, że czułam się pewniej, na przykład w konwersacji z dupkami pokroju detektywa Aven’a. Wyjęłam z szuflady żółty zakreślacz i zaznaczyłam najważniejszy punkt mojej listy. Musiałam jak najszybciej oddać tekst o Mii Gert. Oscar będzie zadowolony, a jest piekielnie wymagającym naczelnym. W dodatku pracoholikiem. Ale to chyba charakterystyczna cecha w tej branży. Wiecznie w pracy, bez rodziny i wakacyjnych planów. Byłam na najlepszej drodze do takiego życia. Odsuwałam od siebie perspektywę ustatkowania się. Ciężko pracowałam, żeby wyrobić sobie markę. Moja kariera nabierała rozpędu i gdybym teraz chciała urodzić dziecko, to wypadłabym zobiegu.

Moje rozmyślania przerwał dźwięk przekręcanego klucza wzamku.

– Nareszcie! – krzyknęłam, kiedy w przedpokoju stanęła Sabrina. – Wiesz, któragodzina?

– Tylko mi tu nie truj – ostrzegła. – Nie po to wyprowadziłam się od rodziców, żeby ktoś mi ustalał godzinę policyjną. – Rzuciła w kąt mokryparasol.

Podeszła do szafki w kuchni i wzięłafiliżankę.

– Owszem, ale jesteś moją młodszą siostrą, a ja obiecałam rodzicom, że się tobą zajmę – przypomniałam.

Sabrina usiadła po drugiej stronie wyspy kuchennej i przysunęła do siebiedzbanek.

– Wiem, Saro – westchnęła. – Ale jestem już dorosła i wiem, co robię, poza tym nie mam żadnych zaległości na uczelni, więc chyba mogę raz na jakiś czas się zabawić? – Spojrzała na mnie wzrokiemniewiniątka.

Nie umiałam się na nią gniewać. Właściwie to nawet nie byłam na nią zła, raczej się martwiłam. I naprawdę czułam się w obowiązku dotrzymać obietnicy złożonej mamie itacie.

Babcia przed śmiercią przepisała na mnie swój niewielki domek, do którego wprowadziłam się zaraz po ukończeniu szkoły wyższej. Całkiem nieźle zarabiałam, więc z powodzeniem utrzymywałam się sama. Kiedy Sabrina dorosła i rozpoczęła swój wymarzony kierunek studiów, wierciła mi dziurę w brzuchu tak długo, aż zgodziłam się, żeby zamieszkała ze mną. Wówczas nie widziałam żadnych przeszkód. Czym miałoby się to różnić od wspólnego mieszkania z rodzicami? Jednak nie zdawałam sobie sprawy z tego, że będę się o nią martwić, kiedy nie wracała na noc dodomu.

– Jak twój dzień? – zapytałaSabrina.

– Całkiem nieźle, dopadłam Avena i dowiedziałam się, czego chciałam. Po południu będziesz mogła przeczytać – odparłam zuśmiechem.

– Znowu zamierzasz dokopać temu przystojniakowi? – odparła znudzonym tonem, jakbym nic innego nierobiła.

– Nie rozumiem, o co ci chodzi. – Przyjęłam obronny ton. – Jestem dziennikarzem śledczym, muszę mu patrzeć na ręce, taką mam pracę. – Odstawiłam pustą filiżankę dozlewu.

– Chyba nie tylko na ręce – uśmiechnęła się Sabrina szeroko. – Jest na czym oko zawiesić, ten apetyczny tyłeczek… – rozmarzyłasię.

– Nie interesuje mnie jego tyłeczek, tylko to, czy jest skuteczny jako policjant – odgryzłamsię.

– Dobra, nazywaj to, jak chcesz, ale musisz wiedzieć, że jesteś dla niego strasznie wredna – powiedziała zwyrzutem.

Cholera, dlaczego ona go tak broniła? O co jejchodziło?

– On nie jest taki zły, Saro – przekonywała.

– Wiem, jest przystojny – zgodziłamsię.

– Nie to miałam na myśl – odparła szybko. – Chodzi mi o to, że jest miły itroskliwy.

– Do licha, na jakiej podstawie doszłaś do takich wniosków? – zdziwiłam sięszczerze.

– Często przychodzą z Davem do Chrisa, a ja lubię obserwować ludzi – odparła obronnymtonem.

– Każdemu klientowi tak wnikliwie się przyglądasz? – Splotłam ręce na piersi. – To chyba nie masz za bardzo czasu pracować – powiedziałamzjadliwie.

Sabrina od czasu do czasu dorabiała sobie jako kelnerka w barze. Rodzice zapewnili jej pełne wsparcie finansowe, kiedy rozpoczęła studia, jednak uparła się, że chce mieć własne pieniądze. Kiedy się urodziła, rozpieszczaliśmy ją i traktowaliśmy jak księżniczkę. Mimo to nie była roszczeniowa i uważała, że godzenie pracy ze studiami to jej obowiązek. Byłam z niejdumna.

– Hej, nie musisz być taka dla mnie. – Smutno zwiesiłagłowę.

– Przepraszam, masz rację. – Pogłaskałam ją po dłoni. – Miałam ciężki dzień, nie powinnam się na tobie wyżywać – dodałamcicho.

– W porządku. – Posłała mi zmęczony uśmiech. – Idę się położyć. Z samego rana mam zajęcia u profesora Cromptona, a wiesz, jak je lubię, nie chcę się spóźnić. – Wstała, pocałowała mnie w czubek głowy i poszła w stronę schodów. – Saro? – zwróciła się do mnie, zatrzymując się przyporęczy.

Spojrzałam na niąpytająco.

– Zrobimy sobie naleśnikową sobotę? – uśmiechnęła sięfiglarnie.

– Jasne mała! – Entuzjastycznie pokiwałamgłową.

W naszym domu rodzinnym to była święta tradycja. Choćby nie wiem, jak bardzo rodzice byli zmęczeni po tygodniu pracy, zawsze w sobotę wstawali wcześniej i smażyli tonę naleśników, przygotowując do tego masę smakowitych dodatków. Ustawiali wszystko na stole w taki sposób, że z góry przypominało to plan miasta. Już zapomniałam, ile miałyśmy z tegofrajdy.

Mój telefon zawibrował, sygnalizując nadejście nowej wiadomości. O tej porze mogła być tylko od jednej osoby. Wcisnęłam odpowiedni przycisk na ekranie dotykowym. Charakterystyczną pogrubioną czcionką wyświetliła siętreść:

Tam, gdzie zawsze, o 7.55 rano

Spojrzałam na podpis. Nie myliłamsię.

***

– Lepiej, żeby był już gotowy! – Oscar stał przy moim biurku i nerwowo bębnił palcami oblat.

Irytowało mnie, ilekroć tak robił. Szczególnie dzisiaj, bo miałam cholernie krótką przerwę na lunch i zdążyłam zjeść tylko jabłko i małą paczuszkę prażynek. Tyle co nic, a jedzenie stanowiło ważną częścią mojego życia. Jednak ważniejsze było porannespotkanie.

– Jak będziesz tak robił, to zejdzie dłużej – powiedziałam zupełniespokojnie.

Wiedziałam, że to go może rozjuszyć jeszcze bardziej. Ale ten facet i tak bywał nieobliczalny, więc w sumie bez różnicy, jakim tonemmówiłam.

– Nie pogrywaj ze mną, wskazówki zegara są imadłem dla moich jaj – krzyknął.

– Oscarze, uwielbiam tę twoją prostacką metaforę. Kiedy jej używasz, to wiem, że do oddania tekstu mam – spojrzałam na zegarek – równogodzinę.

– Czterdzieści pięć minut – rzucił. – Tym razem wskazówki są wyjątkowo blisko siebie – dodał zmęczonymtonem.

To było do niego niepodobne. Ten człowiek był jak wulkan energii i taran do pokonywaniaprzeszkód.

– Co się dzieje? – zapytałam całkiempoważnie.

– Właściciele gazety zostali zaproszeni na rozmowę z burmistrzem. Nie wiem, co to może oznaczać dla mnie… albo dla ciebie. – Podszedł do dystrybutora z wodą, nalał sobie cały kubek i wypiłduszkiem.

Patrzyłam, jak jego jabłko Adama porusza się na tak narzucone tempo przełykania i zastanawiałam się, co do diabła mogłam mieć z tymwspólnego?

Rozdział 3 Dominick

Cholerny budzik nie chciał przestać dzwonić, a poranne słońce świeciło mi prosto w twarz. Skrzywiłem się i przekręciłem na brzuch. Po omacku walnąłem ręką w stolik nocny, żeby uciszyć to irytujące brzęczenie. Kiedy ustało, do moich uszu dotarł inny dźwięk, gdzieś jakby z okolic kuchni. Kobiecy śpiew. To skutecznie postawiło mnie na nogi. Założyłem jeansy i niechętnie opuściłemsypialnię.

– Jeszcze tu jesteś? – zapytałem zirytowany. – Umawialiśmy się na coś – przypomniałem.

Crystal stała przy kuchence i mieszała na patelni jakąś breję. Miała na sobie moją starą uczelnianą koszulkę. Wkurzyłem się nie na żarty, nie dość, że się tutaj rządziła, to jeszcze grzebała w moichrzeczach.

– Och, robię tylko śniadanie, przepraszam, jeśli cię obudziłam – powiedziała piskliwym głosem, zupełnie ignorując mojepytanie.

Chryste, dlaczego w nocy wydawała mi się seksowna? Bo wypiłeś o kilka piw za dużo, idioto – zganiłem się wmyślach.

– Mniejsza z tym, zbieraj się, nie mam czasu na takie pierdoły. – Rzuciłem w jej stronę torebkę, która leżała na krześle przy kuchennejwyspie.

Byłem zły, że dałem się tak wmanewrować. Nie lubiłem takich sytuacji. Kiedy sypiałem z jakąś kobietą, to był czysty układ. Żadnych zobowiązań, żadnych roszczeń – każdy szedł w swoją stronę. Taka wydawała się Crystal, kiedy przysiadła się do mnie w barze u Chrisa. Na przyszłość musiałem zachować większą czujność, ale spotkanie z jędzą Higgins wytrąciło mnie trochę z równowagi. Teraz chciałem jedynie wypić kawęi doprowadzić się do porządku, wsamotności.

– Hej, nie bądź dupkiem. Nie widzisz, że się staram? – Piskliwość jej głosu była coraz bardziejirytująca.

– Hej, mam to w dupie – przedrzeźniałem ją. – Masz pięć minut. – Wskazałem palcem zegar wiszący naścianie.

Zdjęła koszulkę i naga ruszyła w moim kierunku. Stanęła tak blisko mnie, że widziałem grudki tuszu na jejrzęsach.

– Nie masz ochoty na powtórkę? – wyszeptała i zaczęła powoli wsuwać rękę do moichspodni.

Chwyciłem stanowczo jejdłoń.

– Cztery minuty – wycedziłem.

– Spoko, nie musisz nic robić, zajmę się tobą. – Oblizała wulgarnieusta.

Nie tolerowałem przemocy wobec kobiet, ale ta była tak tępa, że chyba tylko siłą można jej było coś wtłoczyć dogłowy.

– Nie lubię się powtarzać. – Odsunąłem się i skrzyżowałem ręce.

W końcu do niej dotarło, bo z obrażoną miną przeszła do salonu i zaczęła zbierać swojerzeczy.

– Nie dzwoń do mnie, palancie – powiedziała, kiedy stanęła z ręką naklamce.

Roześmiałem się i pokręciłem głową. Wydała z siebie dziwny dźwięk, coś jakby fuknięcie, i z furią trzasnęła drzwiami. Kłopot zgłowy.

Miałem dwadzieścia minut, żeby dotrzeć na posterunek, a nawet jeszcze nie wypiłem swojej kawy. Straciłem zbyt dużo czasu. W ekspresowym tempie wziąłem prysznic i dziesięć minut później, z kubkiem termicznym w dłoni, zbiegałem po schodach kamienicy. Wsiadłem do samochodu, odpaliłem silnik i puściłem ostatnio nagraną składankę. Niewiele osób wiedziało, żeszalałem na punkcie muzykifilmowej.

Stojąc na światłach, rozglądałem się po