Ciała niebieskie - Jokha Alharthi - ebook + audiobook + książka
NOWOŚĆ

Ciała niebieskie ebook i audiobook

Jokha Alharthi

3,9

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

19 osób interesuje się tą książką

Opis

Pierwsza arabska laureatka Międzynarodowej Nagrody Bookera.

W czasie zbiorów daktyli Majja, utalentowana krawcowa, zakochuje się w Alim, który właśnie wrócił ze studiów w Londynie. Zgodnie z wolą rodziny wychodzi jednak za Abd Allaha, syna kupca. Tęsknocie za życiem, którego nie było, daje wyraz w kolejnych aktach małego oporu. Kiedy zachodzi w ciążę, żąda, aby urodzić dziecko w szpitalu w Maskacie – jak chrześcijanki, a swoją córkę na przekór tradycji nazywa London.

Poetycka, misternie skonstruowana powieść omańskiej pisarki i akademiczki Jokhy Alharthi poprzez prywatną historię pokazuje czytelnikom Oman w trakcie wielkich przemian społecznych i politycznych. Sięgając po osadzoną w tradycji formę rodzinnej sagi, Alharthi snuje opowieść o kraju w czasie dynamicznej modernizacji: budzących się pragnień i lęków, ambicji i oporu.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 234

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 5 min

Lektor: Anna RyźlakJan Aleksandrowicz-Krasko
Oceny
3,9 (153 oceny)
54
46
37
13
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Haroldino

Nie oderwiesz się od lektury

fantastyczna książka! niestety W wersji na legimi nie ma drzewa genealogicznego bohaterów oraz wstępu Karoliny Rak
10
BrianKinney

Z braku laku…

Nużąca, chaotyczna ilość postaci przytłacza brakuje dobrej narracji
10
Aaddaas

Całkiem niezła

Były fragmenty które mi się podobały, zwłaszcza krótki zarys historii różnych ludzi które dawały zarys historyczno- geograficzny. Całość jednak była dość nierówna, chaotyczna, ciężko mi określić o czym to była książka. Mimo to słuchało się dobrze, dwojka dobrych lektorów ale drugi raz bym się na nią nie zdecydowała.
10
aasia81

Nie oderwiesz się od lektury

Niedługa książka, ale dość wymagająca przez ilość bohaterów i sposób prowadzenia narracji. Podobała mi się, bo jest inna i pozwala choć odrobinę poznać kulturę dalekiego Omanu. Czuję lekki niedosyt, ale ogólnie polecam. Poza tym uwielbiam lektorkę panią Annę Ryźlak.
10
voidelavie

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca lektura. Kultura tak odmienna od Europejskiej, lecz na poziomie pragnień i marzeń, tak podobna
10

Popularność




Jokha Alharthi [Dżucha Al-Harisi]

Ciała niebieskie

przełożyła z arabskiego Hanna Jankowska

Mojej matce

Majja

Majją, wiecznie pogrążoną w pracy przy czarnej maszynie do szycia marki Butterfly, zawładnęła miłość.

Nieme to było uczucie, lecz co noc sprawiało, że wątłym ciałem Majji wstrząsały spazmy płaczu i fale westchnień. Zdawało się jej niekiedy, że chyba umrze od przemożnej tęsknoty za jego widokiem. Bijąc pokłony podczas porannej modlitwy, błagała: „Boże Wszechmogący, o Panie, przysięgam, że pragnę tylko jednego… Nie chcę, by zwrócił na mnie uwagę, chcę go tylko zobaczyć”. Jej matce wydawało się, że milcząca, blada Majja nie wybiega myślami poza swoje nici i tkaniny i niczego nie słyszy oprócz turkotu maszyny do szycia. Majja słyszała jednak wszystkie głosy świata i dostrzegała wszystkie barwy, choć przez cały dzień i pół nocy nie ruszała się z drewnianego stołka przy maszynie, a głowę podnosiła znad niej tylko, żeby sięgnąć po nożyczki albo wyjąć szpulki nici z plastikowego koszyczka schowanego w skrzynce. Matkę dręczyło trochę poczucie winy, że Majja tak mało je. W głębi duszy miała nadzieję, że zjawi się ktoś, kto doceni krawiecki talent i skromność dziewczyny, i powiedzie ją w weselnym orszaku do swego domu. I tak się stało.

Gdy Majja jak zwykle siedziała na stołku przy maszynie w końcu długiego korytarza, rozpromieniona matka podeszła i położyła jej dłoń na ramieniu.

– Majju, córeczko, syn kupca Sulajmana prosi o twoją rękę.

Ciało Majji przebiegł dreszcz, dłoń matki zaciążyła jak kamień, w gardle zaschło, nici zdawały się oplatać jej szyję niczym sznur szubienicy.

– Myślałam, że jesteś już za duża, żeby się wstydzić jak dziewczynka – stwierdziła z uśmiechem matka. I na tym się skończyło. Nikt nie wracał do sprawy. Matka zajęła się przygotowaniami do ślubu: wybierała suknie, sporządzała mieszanki kadzideł, oblekała poduszki w nowe poszewki, zawiadamiała krewnych. Siostry Majji nic nie mówiły, a ojciec całkiem podporządkował się żonie. W końcu to jej córki, a ślub i wesele to kobiece sprawy.

Majja w tajemnicy przestała się modlić. Powiedziała po cichu: „Panie Boże, przysięgłam przecież, że niczego nie chcę. Pragnę go tylko zobaczyć. Przysięgłam, że nie zgrzeszę i nie wypowiem tego, co leży mi na sercu. Wszystko Ci przyrzekłam, więc dlaczego przysłałeś do naszego domu tego syna Sulajmana? Żeby mnie ukarać za moją miłość? Niczego mu nie wyznałam, nie zwierzyłam się nawet siostrom. Czemu go tu przysłałeś? Dlaczego?”.

– Opuścisz nas, Majju? – spytała Chaula.

Majja nie odezwała się.

– Jesteś gotowa? – dodała Asma i roześmiała się. – Pamiętasz tę radę, jakiej udzieliła pewna Beduinka wychodzącej za mąż córce? Znalazła ją w Kitab al-Mustatraf, księdze, którą mamy w składziku.

– Nic takiego tam nie było – zaprzeczyła Majja.

Asma obraziła się.

– No tak, akurat, ty się znasz na książkach. Było o tym napisane w Kitab al-Mustatraf, księdze oprawionej na czerwono, która stoi na półce w drugim rzędzie. Beduinka powiedziała córce, że ma się starać o wodę i kohl, pilnować, żeby zawsze było co jeść i pić.

– Tak – powiedziała Majja, która nagle pobladła – i mam się śmiać zawsze, kiedy on się śmieje, płakać, kiedy on płacze, cieszyć się, kiedy on się cieszy…

– Co z tobą? – przerwała jej Chaula. – Beduinka nic takiego nie mówiła. Chodziło o to, że masz się radować, kiedy on się raduje, i smucić się, kiedy się smuci.

Majja odezwała się jeszcze ciszej:

– A kogo zasmuci mój smutek?

Słowo „smutek” dziwnie zabrzmiało i popsuło nastrój.

Majja zobaczyła Alego Ibn Chalafa po jego powrocie z Londynu, gdzie studiował kilka lat, ale dyplomu nie przywiózł. To się jednak dla niej nie liczyło, na sam widok Alego jakby poraził ją piorun. Był tak wysoki, że zdawał się dotykać chmury mknącej po niebie, i tak szczupły, że Majja miała ochotę go podeprzeć, by nie przewrócił go wiatr, który uniósł tę chmurę w dal. Był szlachetny, wręcz święty, nie zaliczał się do tych zwykłych śmiertelników, którzy się pocą, szybko zasypiają i klną.

„Przysięgam, o Panie, że niczego nie pragnę, jak tylko go zobaczyć”.

I zobaczyła go w czasie zbioru daktyli. Opierał się o palmę, a ponieważ było gorąco, zdjął haftowaną kummę. Na jego widok zebrało się jej na płacz. Nachyliła się nad pierwszym napotkanym kanałem i rozszlochała się.

A potem całą uwagę skupiła na nim, wszystkimi cząstkami swojego jestestwa przylgnęła do niego, przestała oddychać, a serce jej niemal przestało bić, tak była na nim skoncentrowana. Duszę ze wszystkich sił nakierowała ku jego duszy, wysłała ku niemu, niepomna na otaczający ją świat. Skurcz przebiegł jej ciało i niemal osunęła się na ziemię, kierując ku Alemu całą swoją energię. Czekała na jakiś znak od niego, który by świadczył, że do jego duszy dotarło przesłanie. Ale się nie doczekała.

„Przysięgam, o Panie, że niczego nie pragnę, jak tylko go zobaczyć. Zobaczyć jeszcze raz ten pot na jego czole, rękę opartą o pień palmy, usta żujące daktyla. Przysięgam, że nikomu nie powiem o tym mętnym morzu, które się we mnie przelewa. Klnę się, że wcale nie pragnę, żeby zwrócił na mnie uwagę, bo kim ja jestem? Dziewczyną, która umie tylko szyć, nie jestem wykształcona jak Asma ani urodziwa jak Chaula. Przysięgam, że wytrzymam nawet miesiąc bez niego. Czy po miesiącu dasz mi go zobaczyć? Nie zaniedbam żadnego obowiązku ani daru, nie będę marzyć o niczym, co mogłoby ciebie rozgniewać. O Panie, przysięgam, że nie chcę dotknąć jego ręki ani włosów, nie chcę otrzeć mu potu z czoła, gdy stoi pod palmą”. Zapłakała i odtąd często zalewała się łzami, a kiedy w ich domu zjawił się syn kupca Sulajmana, przestała się na jakiś czas modlić i zaczęła znów dopiero po ślubie. Powiedziała sobie, że to kara za jej przysięgi. Bóg poznał, że nie była szczera, gdy je składała, i pokarał ją za grzech.

Gdy po kilku miesiącach zaszła w ciążę, miała nadzieję, że poród będzie miała tak lekki jak jej matka. Wspomniała jej słowa: „Goniłam po podwórku kurę, żeby ją zarżnąć, bo w porze obiadu przyszedł niespodziewanie mój wujek, i nagle poczułam, jakby coś mnie rozrywało. Z bólu upadłam na ziemię. Twój ojciec sprowadził akuszerkę Marijję. Ta, jak mnie zobaczyła, powiedziała, że przyszedł mój czas. Podtrzymała mnie, zaprowadziła do pokoju i zamknęła drzwi. Kazała mi stać, a moje ręce uniosła, żebym z całej siły złapała się słupa przy ścianie. Kiedy nogi się pode mną ugięły, Marijja, niech jej Bóg wybaczy, zawołała: Co za wstyd! Córka szajcha Masuda miałaby rodzić na leżąco, bo nie potrafi ustać? Stałam więc, trzymając się słupa, aż wyślizgnęłaś się do moich szarawarów i o mało się nie udusiłaś. Na szczęście akuszerka oderwała mi ręce od słupa i wyciągnęła cię. Na Allaha, nigdy mnie nikt nie badał ani nie oglądał mojego ciała. Teraz jeździcie do szpitali w Maskadzie, gdzie oglądają was Induski i chrześcijanki, a ja urodziłam ciebie i wszystkie twoje siostry na stojąco, jak kobyła. Bóg niech cię błogosławi, Marijjo. Kiedy tak obiema rękami trzymałam się tego słupa, darła się na mnie: Biada ci, jeśli usłyszę krzyk! Poród to kobieca rzecz, wszystkie rodzą. Jak krzykniesz, będzie skandal. Hańbą się okryjesz, córko szajcha. Więc wyrwało mi się tylko: O Panie. A dzisiaj kobiety rodzą na leżąco, zaś ich krzyki słyszą mężczyźni w drugim końcu szpitala. Nie ma już wstydu na tym świecie, Boże uchowaj”.

Brzuch Majji tak się już zaokrąglił, że nie mogła spać. Powiedziała wtedy do syna kupca Sulajmana:

– Nie będę rodziła tutaj, z pomocą babek. Zabierz mnie do Maskadu.

– Ile razy ci mówiłem, że miasto nazywa się Maskat, a nie Maskad – przerwał jej, ale ciągnęła dalej, jakby go nie usłyszała.

– Chcę rodzić w szpitalu As-Sa’ada.

– I moje dziecko ma przyjść na świat wśród chrześcijan?

Majja nic nie odpowiedziała. Kiedy była w dziewiątym miesiącu ciąży, mąż zawiózł ją do domu swojego stryja w Wadi Adaj, starej dzielnicy Maskatu. I w prowadzonym przez misjonarzy szpitalu As-Sa’ada urodziła wątłą dziewczynkę.

Otworzywszy oczy, zobaczyła swoją córeczkę na rękach babci. Zasnęła, a gdy znów się obudziła, dziecko ssało jej pierś. Syn kupca Sulajmana przyszedł zobaczyć nowo narodzoną, a wtedy Majja powiedziała, że chce ją nazwać „London”. Pomyślał, że bredzi, wyczerpana porodem. Na drugi dzień wróciła z córeczką i swoją matką do domu mężowskiego stryja i obwieściła jego krewnym, że dziecko ma na imię London. Stryjenka męża ugotowała dla niej marag z kury, upiekła placki ragag, dała do picia napar z kozieradki z miodem, pomogła umyć ręce i usiadła przy jej łóżku.

– Majja, kochanie…

– Tak?

Stryjenka pogłaskała ją po ramieniu i zapytała:

– Wciąż się upierasz, żeby nadać małej to dziwne imię? Kto to słyszał, żeby dziewczynka nazywała się London. To nazwa miasta w kraju chrześcijan. Wszyscy się bardzo dziwimy. Już się chyba na tyle dobrze czujesz, że mogłabyś przemyśleć tę sprawę. Daj jej na imię Salima, po twojej matce.

Matka Majji, która była przy tym, zdenerwowała się.

– Kochaniutka, dlaczego chcesz, żeby nazwała ją po mnie? Ja jeszcze żyję. Życzysz mi śmierci? Żeby mała wzięła moje imię w spadku?

Stryjenka próbowała się wykręcić.

– Boże uchowaj, nie o to mi chodziło. Wielu ludzi nadaje dzieciom imiona dziadków i babć, kiedy ci jeszcze żyją i są w dobrym zdrowiu. Niech cię Bóg strzeże, Salimo. Nazwij ją Marjam, Zajnab albo Safijja. Byle nie London.

Majja złapała córeczkę i podniosła.

– Co jest nie tak z imieniem London? Jedna kobieta z Dżalanu tak się nazywa.

Stryjenka zaczęła tracić cierpliwość.

– Wiesz, że to nie jej imię, tylko przezwisko. Ludzie tak na nią mówią, bo ma białą cerę. A ona…

Majja opuściła dziecko i położyła sobie na brzuchu.

– Ona może nie jest taka jasna jak rodzina syna kupca, ale przecież do niej należy. I ma na imię London.

Salima uznała, że najwyższy czas zabrać córkę z wnuczką do rodzinnego domu w Al-Awafi, gdzie przez czterdzieści dni pozostaną pod jej opieką.

– Abd Allah, słuchaj no, synu – powiedziała do zięcia – twoja żona urodziła córkę jako pierwsze dziecko. A dziewczynka to błogosławieństwo, będzie pomagać matce i opiekować się młodszym rodzeństwem. Potrzebujemy dla młodej mamy czterdzieści żywych kur, słój miodu, tego prawdziwego, z gór, słój topionego masła z mleka od wiejskiej krowy. Kiedy London skończy tydzień, ogolę jej główkę, ty kupisz tyle srebra, ile będą ważyć jej włosy, zarżniesz barana i rozdasz mięso biednym.

Dobitnie wymówiła słowo „London”. Abd Allah zmienił się na twarzy, ale skinął głową. I odwiózł swoją małą rodzinę razem z teściową do domu w Al-Awafi.

Abd Allah

Samolot przebijał się przez gęste chmury. Choć do Frankfurtu pozostało jeszcze wiele godzin, Abd Allah nie mógł zasnąć, oczy miał otwarte.

W tamtych czasach, kiedy kobiety rodziły w szpitalu As-Sa’ada w Maskacie, w Omanie nie było jeszcze czarnych maszyn do szycia marki Butterfly. Jak to się stało, że Majja miała taką maszynę? Nie wszystkie rejony kraju były wtedy zelektryfikowane. Być może, zanim London przyszła na świat, zdążono zbudować i inne szpitale. Tak, na pewno już były. Przynajmniej szpital Ar-Rahma w Matrahu, a może i An-Nahda w Ruwi. Dlaczego Majja tak się uparła, żeby rodzić w tym prowadzonym przez misjonarzy? Nie pamiętam. Nie potrafię powiązać ze sobą wszystkich tych wydarzeń. Jej matka powiedziała mi: „Zarżnij barana z okazji narodzin London i przywieź dla położnicy dwadzieścia żywych kur”. Z naciskiem wymówiła „dwadzieścia”, choć ja i tak miałem kupić trzydzieści kur i owcę. Stryjenka w starym domu w Wadi Adaj stanęła na dziedzińcu i rugała mnie na cały głos: „London? I ty się zgodziłeś? Nie miałeś nic do gadania na temat imienia córki?”. Nie wiem, czy zburzyli już ten dom ani czy go sprzedali. Po śmierci stryja tylko raz albo dwa widziałem się z jego żoną. Kiedy London skończyła medycynę na Uniwersytecie Sułtana Kabusa, powiedziała mi, że chce mieć bmw. Majja po przeprowadzce do nowego domu odstawiła maszynę do szycia do składziku. Dlaczego przestała szyć? I kiedy to się stało? Na pewno po narodzinach Muhammada w roku, w którym odziedziczyłem firmę ojca i przenieśliśmy się do Maskatu. Majja bardzo się cieszyła. Powiedziała, że nie chce do końca życia pozostawać pod kontrolą matki. Przestała szyć, kiedy urodziła Muhammada. Piętnaście lat temu to było, otworzyli wtedy nową drogę na południe i zbudowali fabrykę… Hanan, przyjaciółka London, która uczyła w szkole podstawowej w Salali, zadzwoniła do nas kiedyś w środku nocy z wiadomością, że banda wyrostków wdarła się do internatu nauczycielek i niektóre z nich zgwałcili. I Hanan też. Majja przygotowała wielkie przyjęcie z okazji przeprowadzki do nowego domu w Maskacie, pozapraszała swoje przyjaciółki, rozłożyła długi obrus i cały zastawiła różnymi daniami. Salim był wtedy w podstawówce, a po Muhammadzie nie było jeszcze znać, żeby rozwijał się wolniej niż inne niemowlęta. Majja była wniebowzięta, włożyła na noc granatową koszulę. Kiedy wszyscy już usnęli, zapytałem ją: „Kochasz mnie?”. Wzdrygnęła się. Najpierw nie powiedziała nic, a potem się roześmiała. Śmiała się głośno, co mi się nie spodobało. „Skąd u ciebie takie teksty jak z seriali? A może egipskie filmy z satelity padły ci na mózg?”

Muhammad wszedł mi na kolana i mocno pociągnął za brodę. Majja go uderzyła, rozpłakał się na cały głos. Nie odważyłem się zgolić brody aż do śmierci ojca. Kiedy uruchomili kursy dla analfabetów, Majja zapisała się od razu do szóstej klasy, bo umiała czytać, pisać i trochę rachować. „Majju – powiedziałem do niej – Muhammad jest jeszcze mały. Pójdziesz do szkoły, jak podrośnie”. A ona na to: „Człowieku, chcę się nauczyć angielskiego”. Nie było wtedy w domu anteny satelitarnej. Jestem pewien, że kiedy Majja miała na sobie tę granatową koszulę, a ja zapytałem, czy mnie kocha, talerza jeszcze nie było, żadnych egipskich filmów nie oglądałem. Kiedy ojciec umierał w szpitalu An-Nahda, a ja byłem u niego i położyłem dłoń na jego ręce, stanowczo ją strącił. Na pogrzebie nogi się pode mną uginały. Muhammad miał wtedy dopiero rok. W odpowiedzi na pytanie, czy mnie kocha, Majja roześmiała się na cały głos, od tego śmiechu zawaliły się ściany nowego domu, a dzieci uciekły. Majja też nie oglądała seriali. Salim uwielbiał seriale meksykańskie, potem mu się znudziły i zaczął się pasjonować grami wideo. Z każdej naszej wyprawy do Dubaju przywoził ich kilka.

Matka Majji powiedziała: „Abd Allahu, synu, moja córka Majja jest pod twoją opieką. Nie zabieraj mi jej do Maskadu. Nikt nie umie szyć tak jak ona. Niewiele je i mówi też niewiele”.

Mówiłem do niego: „Ojcze, proszę, chciałbym pojechać na studia do Iraku albo Egiptu”. Trzepnął mnie po karku i krzyknął: „Klnę się na swoją brodę, że nie wyjedziesz z Omanu! Chcesz się stoczyć? Wrócisz z Egiptu czy Iraku bez brody, ogolony, będziesz palił i pił?”. Od razu po maturze podjąłem pracę w jego firmie, ale do Maskatu przeprowadziłem się na stałe, dopiero kiedy umarł. London była śliczna, pulchniutka, Majja codziennie po południu kąpała ją w faladżu, a mała się zaśmiewała. Kupowałem dla niej puszki Heinza i Milupy. Żadne z dzieci w całym Al-Awafi nie jadało takich rzeczy. Przynosiłem je z kantyny, a Majja się nimi chwaliła.

Ojciec wołał na mnie: „Chłopcze! Chłopcze!”. Miałem już troje dzieci, nie byłem chłopcem. Gdy się do niego zbliżyłem, znów zaczął zdejmować diszdaszę i podkoszulek. W słabym świetle słońca przenikającym przez grube zasłony zabieliły się rzadkie siwe włosy na jego piersi. Podszedłem do okna, żeby je odsłonić, ale pogroził palcem: „Ani mi się waż!”. Więc się powstrzymałem. Dwa lata przed śmiercią zaczął tracić pamięć i zdarzało się, że krzyczał: „Chłopcze! Przywiąż niewolnika Sandżara do słupa po wschodniej stronie podwórza i niech nikt się nie waży podać mu wody ani osłonić go przed słońcem!”. Przykucnąłem koło niego: „Ojcze, rząd już dawno wyzwolił niewolników, a Sandżar wyjechał do Kuwejtu”. London każdego lata powtarzała: „Tato, jedźmy do Kuwejtu”. Majja była temu przeciwna. „Mamy uciec przed upałem w jeszcze większy gorąc? Do żadnego Kuwejtu nie jadę”. Córka Sandżara wyszła za Omańczyka, wróciła do Maskatu i tu zamieszkała. Poznała mnie, gdy zobaczyła nas w szpitalu An-Nahda, gdzie pracowała jako pielęgniarka. Na widok ojca, który był już konający, skrzywiła się. Poczerniałe usta ojca drżały, gdy krzyczał: „Przywiąż niewolnika Sandżara, żeby znów nie ukradł worka cebuli!”. Nie odpowiedziałem, więc pogroził mi laską. „Nie słyszysz, chłopcze? Mówię, żebyś dał mu nauczkę, niech więcej nie kradnie”.

London lubiła chlapać się w wodzie. Kiedyś, jak miała sześć lat, Majja strasznie mnie zrugała, bo zostawiłem małą na dwie godziny, żeby bawiła się w mętnym strumieniu. Majja miała pretensje, że przeze mnie dziecko dostanie krzywicy. Przez kilka dni nie mogłem spać, obserwowałem jej nóżki, ale nic złego się nie stało i dalej biegała jak gazela. Wargi ojca poczerniały, brwi mu się przerzedziły, kiedy mówił, pryskał kropelkami śliny. „Chłopcze, przywiązałeś na podwórzu tego złodzieja, niewolnika Sandżara?” Ująłem jego dłoń, by ją ucałować, ale ją wyrwał. „Ojcze, rząd wyzwolił niewolników, a Sandżar…” Burknął, jakby mnie wreszcie usłyszał: „Co ma do tego rząd? Sandżar to mój niewolnik, a nie rządowy, żeby go wyzwalali. Kupiłem jego matkę Zarifę za dwadzieścia srebrnych talarów. Żywiłem ją w czasach, gdy za worek ryżu płaciło się sto srebrnych talarów. Tak, sto. Grosz do grosza. Ech, ty moja Zarifo. Śliczna byłaś. Słodka. Ale dorosła i się znarowiła. Wydałem ją za Habiba i urodziła tego złodzieja. Co ma do tego rząd? To mój niewolnik. Jak mógł wyjechać bez pytania o pozwolenie? No jak, chłopcze?”. Znów wstrząsają nim dreszcze, a szyja i pierś pokrywają się potem, wycieram go więc niebieskim ręcznikiem, który stale wisi na gwoździu w drzwiach. Po śmierci ojca ręcznik zniknął. Kiedy wszedłem do szpitalnej sali, zanosząc się nieukojonym płaczem, oblał mnie pot, ale ręcznika nie znalazłem. Maszyna do szycia marki Butterfly też zniknęła. Nie zaglądałem do składziku, wiedziałem tylko, że Majja gdzieś ją tam schowała. Majja robi wspaniałe sambusaki. Jadam tylko te przyrządzone przez nią. Po przeprowadzce do nowego domu przygotowała cały półmisek sambusaków i wiele innych potraw. „Niech służąca pomoże ci gotować” – powiedziałem. Nie zareagowała, a po kilku miesiącach niespodziewanie postanowiła odesłać służącą do jej kraju. Tamtej nocy w pokoju pachniało perfumami, Majja miała na sobie przezroczystą koszulę, zapytałem, czy mnie kocha. Nic nie powiedziała, a potem zaczęła się śmiać i nie mogła przestać. Byłem najwyższy z całej klasy. Zarifa tak mocno ściągała mi diszdaszę przy szyi, że mało się nie udusiłem. „Ile masz?” – zapytał nauczyciel. Odkładałem pieniądze, które dostawałem z okazji święta, kupiłem tylko jeden baton kokosowy. „Pół riala” – odpowiedziałem. Nauczyciel wybuchnął śmiechem. Nienawidzę, jak ktoś się śmieje. Śmiejący się ludzie przypominają małpy, trzęsą im się brzuchy i podbródki, widać zepsute żółte zęby. „Ile masz lat?” „Dziesięć albo dwanaście”. Nauczyciel znów się roześmiał. „Nie wiesz? Bardzo duży jesteś jak na pierwszą klasę”. Moja wina, że szkołę otworzyli dopiero, kiedy tak wyrosłem? Uczniowie, których diszdasze nie były ściągnięte przy szyi tak jak moja, zawołali: „Nie chcemy, żeby ten wielkolud siedział przed nami, proszę pana!”. Pan Mamduh wziął mnie za rękę i szeptem zapytał: „Masz te wasze omańskie słodycze?”. Pokręciłem głową, że nie. „Jutro przyniesiesz halwę”. „Halwę? – oburzyła się Zarifa. – Nie pióro, nie zeszyt, tylko halwę? Tak powiedział?” Habib już jakiś czas temu ją porzucił, a Sandżar uciekł z domu. Cały czas spędzała w kuchni i ze mną. Majja była i jest wciąż zajęta, najpierw szyciem i dziećmi, potem lekcjami i przyjaciółkami, a teraz spaniem. Od Zarify, kiedy przed snem przytulałem głowę do jej piersi, pachniało maragiem. Pan Mamduh powiedział: „Abd Allah umie się podpisać, przeniesiemy go do trzeciej klasy”. I tak znalazłem się w trzeciej klasie razem z czterema uczniami, którzy potrafili napisać na tablicy swoje imiona albo przynosili panu Mamduhowi halwę.

Chmury się rozstąpiły, w okienku samolotu ukazało się nagle czyste niebo. Abd Allah, syn kupca Sulajmana, zdrzemnął się na kilka chwil, a kiedy się obudził, wymamrotał przez sen: „Nie opuszczaj mnie do studni, błagam, nie opuszczaj mnie do studni”.

London

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji

Tytuł oryginału: Sayyidat Al Qamar

Redaktor inicjujący: Krzysztof Cieślik

Redaktor prowadzący: Michał Michalski

Redaktorka serii: Karolina Cieślik-Jakubiak

Redaktor techniczny: Szczepan Kulpa

Opieka promocyjna: Ewelina Lebida

Projekt okładki: Adam Walas i Sabina Twardowska

Projekt serii: Mimi Wasilewska

Redakcja: Ida Świerkocka

Korekta: Agnieszka Rzońca, Michał Trusewicz

Copyright © 2010, by Jokha Alharthi

All rights reserved

© Copyright for the Polish edition by ArtRage, 2024

© Copyright for the Polish translation by Hanna Jankowska, 2024

© Copyright for the Preface to Polish edition by Karolina Rak, 2024

Wydanie pierwsze, Warszawa 2024

Wydawnictwo ArtRage

wydawnictwo.artrage.pl

Opracowanie ebooka: Katarzyna Rek