Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Żołnierka. Przywoływaczka. Święta.
Osierocona i nikomu niepotrzebna Alina Starkov jest żołnierką, która wie, że może nie przeżyć swojej pierwszej wyprawy do Fałdy Cienia – połaci nienaturalnego mroku, na której wprost roi się od potworów. Kiedy jednak jej pułk zostaje zaatakowany, Alina wyzwala w sobie uśpioną dotąd magiczną moc, o której istnieniu nie miała pojęcia.
Następnie wkracza do ociekającego przepychem świata monarchów i dworskich intryg, gdy podejmuje szkolenie wśród griszów, wojskowej elity swojego kraju, i daje się zauroczyć ich niesławnemu dowódcy, zwanemu Zmroczem. Zmrocz uważa, że Alina potrafi przywołać moc zdolną zniszczyć Fałdę Cienia i zjednoczyć rozdarty wojną kraj – w tym celu musi jednak zrozumieć i opanować swój nieokiełznany dar.
Królestwo znajduje się w coraz większym niebezpieczeństwie, a Alina odkrywa tajemnice swojej przeszłości i dokonuje niebezpiecznego odkrycia, które może zagrozić nie tylko wszystkiemu, co kocha, lecz także przyszłości całego kraju.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 361
Tytuł oryginału: Shadow and Bone
Copyright © 2012 by Leigh Bardugo Copyright for the Polish translation © 2019 by Wydawnictwo MAG
Redakcja: Joanna Figlewska Korekta: Urszula Okrzeja Projekt okładki: Natalie C. Sousa i Ellen Duda Opracowanie graficzne okładki: Piotr Chyliński Mapy: Keith Thompson Projekt typograficzny, skład i łamanie: Tomek Laisar Fruń
ISBN 978-83-66409-82-8
Wydanie II
Wydawca: Wydawnictwo MAG ul. Krypska 21 m. 63, 04-082 Warszawa tel./fax 228 134 743 www.mag.com.pl
Wyłączny dystrybutor: Firma Księgarska Olesiejuk Spółka z ograniczoną odpowiedzialnością S.K.A. ul. Poznańska 91, 05-850 Ożarów Maz. tel. 22 721 30 00 www.olesiejuk.pl
Skład wersji elektronicznej:
Służący nazywali ich malenczki, duszki, ponieważ byli najmniejsi, najmłodsi i nawiedzali dom diuka jak rozchichotane zjawy śmigające z pokoju do pokoju, chowające się w kredensach, żeby podsłuchiwać dorosłych, i przemykające się do kuchni, skąd podkradały ostatnie letnie brzoskwinie.
Chłopiec i dziewczynka przybyli w odstępie kilku tygodni, kolejne dwie sieroty, owoc przygranicznych wojen, uchodźcy o brudnych buziach wyrwani z gruzów odległych miasteczek i przywiezieni do posiadłości diuka, żeby nauczyli się czytać i pisać i opanowali jakiś fach. Chłopiec był niski i krępy, mimo nieśmiałości zawsze się uśmiechał. Dziewczynka była inna i zdawała sobie z tego sprawę.
Gdy przycupnęli raz w kuchennym kredensie i słuchali plotek dorosłych, usłyszała, co mówi o niej gospodyni diuka, Ana Kuya:
– Mała brzydula. Żadne dziecko nie powinno tak wyglądać. Blada i skwaszona jak szklanka skisłego mleka.
– I jaka chuda! – odpowiedziała kucharka. – Nigdy nie dojada kolacji.
Chłopiec, który kucał obok dziewczynki, odwrócił się do niej i spytał szeptem:
– Dlaczego właściwie nie jesz?
– Bo wszystko, co ona gotuje, smakuje jak błoto.
– Mnie tam wydaje się dobre.
– Bo ty zjesz wszystko.
Znowu przysunęli uszy do szpary w drzwiach kredensu.
Po chwili chłopiec szepnął:
– Moim zdaniem wcale nie jesteś brzydka.
– Ćśś! – syknęła dziewczynka, jednak na jej ukrytej w głębokim mroku kredensu twarzy pojawił się uśmiech.
* * *
Latem znosili długie godziny obowiązkowych prac, po których następowały jeszcze dłuższe godziny lekcji w dusznych klasach. Kiedy nastawał najgorszy skwar, uciekali do lasu, żeby zbierać ptasie gniazda albo pływać w błotnistym potoku, albo leżeli godzinami na łące, patrząc, jak słońce powoli przesuwa się nad ich głowami, i zastanawiali się, gdzie wybudowaliby swoją farmę mleczną i czy mieliby dwie białe krowy, czy trzy. Zimą diuk wyjeżdżał do swojego miejskiego domu w Os Alcie i w miarę jak dni stawały się coraz krótsze i zimniejsze, nauczyciele coraz mniej przykładali się do swoich obowiązków, woląc siedzieć przy ogniu i grać w karty albo pić kvas. Uwięzione w czterech ścianach starsze dzieci z nudów częściej spuszczały manto młodszym. Dlatego chłopiec i dziewczynka chowali się w nieużywanych pokojach, urządzając przedstawienia dla myszy i próbując się rozgrzać.
Tego dnia, kiedy zjawili się Egzaminatorzy, chłopiec i dziewczynka siedzieli na parapecie okna zakurzonej sypialni na piętrze, mając nadzieję wypatrzyć dyliżans pocztowy. Zamiast tego zobaczyli sanie, trojkę ciągniętą przez trzy kare konie, która wjechała do posiadłości przez bramę z białego kamienia. Dzieci patrzyły, jak sanie mkną bezszelestnie po śniegu ku frontowym drzwiom posiadłości.
Wysiadły z nich trzy postaci w eleganckich futrzanych czapach i grubych wełnianych keftach – szkarłatnej, ciemnogranatowej i jaskrawofioletowej.
– Griszowie! – szepnęła dziewczynka.
– Szybko! – powiedział chłopiec.
W jednej chwili zrzucili buty i pobiegli cichutko korytarzem, przemknęli się przez pusty pokój muzyczny i śmignęli za kolumnę na galeryjce wznoszącej się nad salonem, w którym Ana Kuya chętnie przyjmowała gości.
Ana Kuya już tam była; w swojej czarnej sukni przypominała ptaka. Nalewała herbatę z samowara, wielkie koło z kluczami podzwaniało u jej pasa.
– Zatem w tym roku jest tylko dwójka? – rozległ się cichy kobiecy głos.
Dzieci zerknęły przez balustradę balkonu do pokoju poniżej. Dwoje griszów siedziało przy ogniu – przystojny mężczyzna ubrany na niebiesko i kobieta w czerwonych szatach, która sprawiała wrażenie wyniosłej i wytwornej. Trzeci grisza, młody blondyn, przechadzał się po komnacie, żeby rozprostować nogi.
– Tak – odpowiedziała Ana Kuya. – Chłopiec i dziewczynka, najmłodsi tutaj, zdecydowanie młodsi od pozostałych. Przypuszczamy, że oboje mają około ośmiu lat.
– Przypuszczacie? – zapytał ubrany na niebiesko mężczyzna.
– Kiedy rodzice nie żyją...
– Rozumiemy – odparła kobieta. – Oczywiście ogromnie podziwiamy państwa instytucję. Chcielibyśmy, żeby więcej arystokratów zainteresowało się ludem.
– Nasz diuk to wielki człowiek – przyznała Ana Kuya.
Na balkonie chłopiec i dziewczynka pokiwali do siebie głowami, robiąc mądre miny. Ich dobroczyńca, diuk Keramsov, był słynnym bohaterem wojennym i przyjacielem ludzi. Kiedy wrócił z frontu, zamienił posiadłość w sierociniec i dom dla wdów wojennych. Powiedziano im, żeby co wieczór modliły się za niego.
– A jakie są te dzieci? – zapytała kobieta.
– Dziewczynka ma talent do rysunku. Chłopiec najlepiej czuje się na łące i w lesie.
– Ale jakie one są? – spytała z naciskiem kobieta.
Ana Kuya zacisnęła przywiędłe usta.
– Jakie są? Są niezdyscyplinowane, krnąbrne i zdecydowanie za bardzo do siebie przywiązane. W dodatku...
– W dodatku słyszą każde nasze słowo – powiedział młody mężczyzna w fiolecie.
Chłopiec i dziewczynka podskoczyli zaskoczeni. Patrzył wprost na ich kryjówkę. Skulili się za kolumną, ale było już za późno.
Okrzyk Any Kui był jak smagnięcie batem:
– Alina Starkov! Malyen Orecev! Zejdźcie tu natychmiast!
Alina i Mal z ociąganiem zeszli wąskimi, kręconymi schodami na końcu galeryjki. Kiedy dotarli na sam dół, kobieta w czerwieni wstała z krzesła i przywołała ich gestem.
– Wiecie, kim jesteśmy? – zapytała.
Włosy miała stalowoszare, twarz pomarszczoną, ale piękną.
– Jesteście wiedźmami! – wyrwał się Mal.
– Wiedźmami?! – warknęła. Obróciła się gwałtownie do Any Kui. – Tego uczycie w tej szkole? Przesądów i kłamstw?
Ana Kuya zaczerwieniła się ze wstydu. Kobieta w szkarłacie odwróciła się z powrotem do Mala i Aliny. Jej ciemne oczy płonęły.
– Nie jesteśmy wiedźmami. Praktykujemy Małą Naukę. Zapewniamy bezpieczeństwo tej krainie i całemu królestwu.
– Podobnie jak Pierwsza Armia – odezwała się cicho Ana Kuya z zauważalnym wzburzeniem w głosie.
Kobieta w czerwieni zesztywniała, ale po chwili przyznała:
– Owszem, podobnie jak Królewska Armia.
Młody mężczyzna w fiolecie uśmiechnął się i przyklęknął przed dziećmi.
– Kiedy liście zmieniają kolor, czy nazywacie to magią? – zapytał łagodnie. – A kiedy skaleczycie się w rękę i ona się zagoi? Albo kiedy ktoś postawi gar z wodą na piecu i ona się zagotuje, czy to jest magia?
Mal pokręcił głową, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami.
Jednak Alina nachmurzyła się i powiedziała:
– Każdy głupi potrafi zagotować wodę.
Ana Kuya westchnęła z irytacją, ale kobieta w czerwieni się roześmiała.
– Masz całkowitą rację. Każdy może zagotować wodę. Jednak nie każdy może opanować Małą Naukę. To dlatego przyszliśmy poddać was próbie. – Odwróciła się do Any Kui. – Proszę nas zostawić samych.
– Chwileczkę! – zawołał Mal. – A co będzie, jeśli okażemy się griszami? Co się z nami stanie?
Kobieta w czerwieni spojrzała na nich z góry.
– Jeśli jakimś cudem jedno z was okaże się griszą, to wtedy ten szczęściarz trafi do specjalnej szkoły, gdzie griszowie uczą się wykorzystywać swoje talenty.
– Będziecie mieli najwspanialsze ubrania, najlepsze jedzenie, wszystko, czego tylko zapragniecie – dodał mężczyzna w fiolecie. – Chcielibyście tego?
– To najwspanialszy rodzaj służby dla króla – wtrąciła Ana Kuya, która zawahała się w progu komnaty.
– W rzeczy samej – powiedziała kobieta w czerwieni, zadowolona i gotowa zawrzeć pokój.
Chłopiec i dziewczynka zerknęli po sobie. Dorośli nie zwracali na nich szczególnej uwagi i nie zwrócili uwagi też na to, że dziewczynka złapała chłopca za rękę. Nie zauważyli spojrzenia, jakie dzieci wtedy wymieniły. Książę rozpoznałby to spojrzenie. Spędził długie lata na spustoszonych północnych rubieżach, gdzie wioski żyły w nieustannym zagrożeniu i wieśniacy toczyli swoje wojny przy niewielkiej pomocy króla czy kogokolwiek innego. Widział kobietę, która stała boso w progu i patrzyła niewzruszona na szereg bagnetów. Znał wyraz twarzy człowieka, który broni własnego domu, nie mając niczego poza kamieniem w ręce.
Stojąc na skraju zatłoczonej drogi, spojrzałam na faliste pola i porzucone farmy w dolinie Tula i po raz pierwszy ujrzałam Fałdę Cienia. Mój pułk znajdował się dwa tygodnie marszu od obozu wojskowego w Poliznai. Z góry grzało jesienne słońce, ale mimo płaszcza zadrżałam, kiedy przyjrzałam się mgiełce, która wyglądała jak brudna smuga na horyzoncie.
Ciężki bark grzmotnął mnie w plecy. Potknęłam się i prawie wylądowałam twarzą w błocie.
– Ej! – wrzasnął żołnierz. – Uważaj trochę!
– Lepiej sam uważaj, gdzie stawiasz te swoje ciężkie kulasy! – warknęłam i z pewną satysfakcją odnotowałam zaskoczenie, które odmalowało się na jego szerokiej twarzy. Ludzie, zwłaszcza duzi mężczyźni z dużymi karabinami, nie spodziewają się, że taka chudzina jak ja odważy się im odpyskować. Zawsze reagują jak ogłuszeni, kiedy im się postawić.
Żołnierz szybko otrząsnął się po niespodziance i rzucił mi parszywe spojrzenie, po czym poprawił plecak i zniknął w strumieniu koni, ludzi i wozów przelewającym się przez grzbiet wzgórza do doliny.
Przyśpieszyłam kroku, starając się zerknąć ponad tłumem. Wiele godzin temu straciłam z oczu żółtą flagę wozu mierniczych i wiedziałam, że zostałam daleko w tyle.
Idąc, napawałam się zielonymi i złocistymi zapachami jesiennego lasu, delikatnym wiaterkiem na plecach. Znajdowaliśmy się na Vy, szerokiej drodze, która kiedyś prowadziła z Os Alty aż do bogatych miast portowych na zachodnim wybrzeżu Ravki. To jednak było w czasach przed Fałdą Cienia.
Gdzieś w tłumie ktoś śpiewał. Śpiewał?! Jaki idiota śpiewa w drodze do Fałdy? Zerknęłam znowu na smugę na horyzoncie i musiałam stłumić dreszcz. Widziałam Fałdę Cienia na wielu mapach, czarne rozcięcie, które oddzielało Ravkę od jedynego wybrzeża i pozostawiało bez żadnego dostępu do morza. Czasem przedstawiano ją jako plamę, czasem jako ponurą, bezkształtną chmurę. Były też mapy, który pokazywały Fałdę Cienia jako długie, wąskie jezioro podpisane inną nazwą: Niemorze. Miała ona uspokajać żołnierzy i kupców i zachęcić do pokonania tego obszaru.
Prychnęłam. To mogło zwieść jakiegoś grubego kupca, ale mnie ani odrobinę nie pocieszało.
Oderwałam uwagę od złowieszczej mgiełki w oddali i spojrzałam na zniszczone farmy Tuli. W tej dolinie znajdowały się niegdyś najbogatsze ravkańskie posiadłości. Jednego dnia była miejscem, gdzie farmerzy doglądali upraw i owce pasły się na zielonych polach, a następnego pojawiło się ciemne rozcięcie, pas niemal nieprzeniknionej ciemności, rozrastający się z każdym kolejnym rokiem i pulsujący zgrozą. Nikt nie wiedział, gdzie podziali się farmerzy, ich stada, uprawy, domy i rodziny.
Przestań, nakazałam sobie stanowczo. Tylko pogarszasz sytuację. Ludzie przekraczają Fałdę od lat... zwykle ponosząc przy tym ogromne straty, ale jednak.
Odetchnęłam głęboko, żeby się uspokoić.
– Żadnego mdlenia na środku drogi – rozległ się głos blisko mojego ucha.
Ciężka ręka objęła mnie za ramiona i uściskała. Podniosłam wzrok na znajomą twarz Mala i uśmiech w jego intensywnie niebieskich oczach, kiedy zrównał się ze mną.
– Śmiało – powiedział. – Przestawiaj nogi. Wiesz, jak to się robi.
– Zakłócasz realizację mojego planu.
– Serio?
– Tak. Zamierzałam zemdleć, dać się stratować i odnieść liczne poważne obrażenia.
– To rzeczywiście robi wrażenie genialnego planu.
– Wiesz, jeśli zostanę potwornie okaleczona, nie będę w stanie pokonać Fałdy.
Mal powoli pokiwał głową.
– Rozumiem. Mogę cię wepchnąć pod wóz, jeśli to coś pomoże.
– Zastanowię się nad tym – mruknęłam.
Zrobiło mi się lżej na sercu. Mimo moich najszczerszych wysiłków Mal nadal tak na mnie działał. I nie na mnie jedną. Minęła nas ładna blondynka: pomachała Malowi ręką i rzuciła mu kokieteryjne spojrzenie przez ramię.
– Ej, Ruby! – zawołał. – Zobaczymy się później?
Ruby zachichotała i pobiegła, znikając w tłumie. Mal uśmiechał się szeroko, dopóki nie zauważył, jak przewracam oczami.
– No co? Myślałem, że lubisz Ruby.
– Tak się składa, że nie mamy za wiele wspólnych tematów do rozmowy – odparłam oschle.
W gruncie rzeczy lubiłam Ruby.
Początkowo.
Kiedy opuściliśmy z Malem sierociniec w Keramzinie, żeby rozpocząć szkolenie przed służbą wojskową w Poliznai, denerwowałam się na myśl o poznawaniu nowych ludzi. Jednakże mnóstwo dziewczyn chciało się ze mną zaprzyjaźnić, a pośród nich Ruby miała najwięcej entuzjazmu. Te przyjaźnie potrwały tyle czasu, ile potrzebowałam, żeby się zorientować, że dziewczyny interesowała tylko moja bliskość z Malem.
Teraz patrzyłam, jak Mal rozkłada szeroko ręce i unosi twarz do jesiennego nieba, zadowolony z siebie. Z niejaką odrazą zauważyłam nawet, że idzie wręcz ochoczo.
– Co z tobą nie tak? – szepnęłam z wściekłością.
– Nic – odpowiedział zaskoczony. – Czuję się świetnie.
– Ale jak możesz być taki... raźny?
– Raźny? Nigdy nie byłem raźny. Mam nadzieję, że nigdy nie będę.
– To co znaczy to wszystko? – zapytałam, machnąwszy na niego ręką. – Wyglądasz, jakby czekała cię naprawdę świetna kolacja, a nie potencjalna śmierć i rozczłonkowanie.
Mal się roześmiał.
– Za dużo się martwisz. Król wysłał całą grupę pirogriszów do obsadzenia łodzi; dorzucił im nawet paru tych upiornych ciałobójców. No i mamy karabiny – dodał, poklepując broń na plecach. – Nic nam nie będzie.
– Karabin nic nie zmieni, jeśli dojdzie do poważnego ataku.
Mal spojrzał na mnie w zadumie.
– Co się z tobą ostatnio dzieje? Jesteś bardziej zrzędliwa niż zwykle. I wyglądasz okropnie.
– Dzięki – żachnęłam się. – Źle sypiam.
– A to co za nowina?
Oczywiście miał rację. Zawsze źle sypiałam. Niestety w ciągu ostatnich dni było jeszcze gorzej. Święci tylko wiedzieli, że miałam aż nadto wiele dobrych powodów, by obawiać się Fałdy – powodów wspólnych dla wszystkich członków naszego pułku, którzy mieli tego pecha, że wybrano ich do przejścia Fałdy. Dręczyło mnie Jednak coś jeszcze, głębsze uczucie niepokoju, którego nie umiałam nazwać.
Zerknęłam na Mala. Był taki czas, kiedy powiedziałabym mu wszystko.
– Po prostu... mam złe przeczucie.
– Przestań się tak zamartwiać. Może umieszczą Mikhaela na łódce. Jak tylko volcry zobaczą to jego wielkie, soczyste brzuszysko, zostawią nas w spokoju.
Powróciło do mnie nieproszone wspomnienie: Mal i ja siedzieliśmy obok siebie na krzesłach w bibliotece diuka, przeglądając wielką, oprawną w skórę księgę. Natknęliśmy się na ilustrację przedstawiającą volcrę – długie, paskudne szpony, skórzaste skrzydła, rzędy ostrych jak brzytwa zębów, w sam raz do pożerania ludzkiego ciała. Volcry były ślepe, bo od wielu pokoleń żyły i polowały w Fałdzie, ale według legendy potrafiły zwęszyć ludzkie ciało z odległości wielu mil. Wskazałam wtedy na rysunek i zapytałam:
– Co ona trzyma?
Nadal słyszałam szept Mala w swoim uchu:
– Myślę... Myślę, że to stopa.
Zamknęliśmy księgę z hukiem i z piskiem wybiegliśmy na bezpieczne światło słoneczne...
Nieświadomie zatrzymałam się i zamarłam jak skamieniała, nie będąc w stanie pozbyć się tamtego wspomnienia. Kiedy Mal zdał sobie sprawę, że nie idę razem z nim, westchnął niezmiernie ciężko i cofnął się do mnie. Oparł mi ręce na ramionach i potrząsnął mną lekko.
– Żartowałem. Nikt nie pożre Mikhaela.
– Wiem – powiedziałam, wpatrując się w ziemię. – Jesteś przezabawny.
– Alino, dajże spokój. Nic nam nie będzie.
– Nie masz pewności.
– Spójrz na mnie.
Zmusiłam się, żeby spojrzeć mu w oczy.
– Wiem, że się boisz. Ja też się boję. Ale zrobimy to i nic nam się nie stanie. Jak zawsze. W porządku? – Uśmiechnął się i serce zabiło mi bardzo głośno.
Potarłam kciukiem bliznę na prawej dłoni i wzięłam drżący wdech.
– W porządku – odpowiedziałam niechętnie i złapałam się na tym, że się uśmiecham.
– Nasza pani odzyskała pogodę ducha! – wykrzyknął Mal. – Słońce ponownie zaświeciło na niebie!
– Rety, przymknij się już, dobrze?
Odwróciłam się, żeby mu przyłożyć, ale zanim zdążyłam to zrobić, złapał mnie i uniósł do góry, odrywając moje stopy od ziemi. Tętent kopyt i okrzyki wypełniły powietrze. Mal szarpnął mnie na pobocze, kiedy ogromny czarny powóz przemknął obok nas; ludzie rozpierzchali się, żeby uciec przed kopytami czwórki karych koni. Obok woźnicy z batem siedziało dwóch żołnierzy w ciemnografitowych płaszczach.
Zmrocz. Nie dało się go z nikim pomylić z racji czarnego powozu i umundurowania osobistej straży.
Kolejny powóz, tym razem polakierowany na czerwono, przejechał obok nas z łoskotem, chociaż w spokojniejszym tempie.
Podniosłam wzrok na Mala. Serce waliło mi jak młotem, niewiele brakowało, żebym została stratowana.
– Dzięki – szepnęłam.
Mal nagle zdał sobie sprawę, że mnie obejmuje. Wypuścił mnie i pośpiesznie się odsunął. Otrzepałam kurz z płaszcza, mając nadzieję, że nie zauważy rumieńca na moich policzkach.
Przejechał trzeci powóz, pomalowany na niebiesko. Z okna wychyliła się dziewczyna. Miała kręcone czarne włosy i nosiła czapkę ze srebrnego lisa. Przyglądała się tłumowi i oczywiście jej wzrok zatrzymał się na Malu.
Sama dopiero co robiłaś do niego słodkie oczy, zbeształam się w myślach. Dlaczego śliczna grisza nie miałaby robić tego samego?
Uśmiechnęła się lekko, napotkawszy wzrok Mala, i patrzyła na niego przez ramię, aż powóz zniknął nam z oczu. Mal gapił się za nią bezmyślnie z lekko rozdziawionymi ustami.
– Zamknij buzię, bo ci mucha wpadnie – warknęłam.
Zamrugał zaskoczony, nadal lekko oszołomiony.
– Widziałeś to? – zagrzmiał czyjś głos.
Odwróciłam się i zobaczyłam Mikhaela, sadzącego w naszym kierunku susy z niemal komicznym wyrazem podziwu na twarzy. Mikhael był rosłym rudzielcem o szerokim obliczu i jeszcze szerszej szyi. Dubrov, wątły i ciemnowłosy, próbował za nim nadążyć. Obaj byli tropicielami w oddziale Mala i praktycznie nie odstępowali go na krok.
– Oczywiście, że widziałem – odpowiedział Mal, a jego głupkowaty wyraz twarzy zniknął zastąpiony przez szelmowski uśmiech.
Przewróciłam oczami.
– Spojrzała wprost na ciebie! – krzyknął Mikhael, poklepując Mala po plecach.
Ten wzruszył ramionami jak gdyby nigdy nic, ale uśmiechnął się jeszcze szerzej.
– Owszem – dodał zadowolony z siebie.
Dubrov przestąpił nerwowo z nogi na nogę.
– Mówią, że grisza może człowieka zaczarować.
Parsknęłam.
Mikhael spojrzał na mnie, jakby mnie wcześniej nie zauważył.
– Cześć, Patyku – powiedział i szturchnął mnie lekko w rękę.
Skrzywiłam się z powodu przezwiska, ale on już odwrócił się do Mala.
– Wiesz, ona zatrzyma się na noc w obozowisku – dodał z pożądliwą miną.
– Podobno namiot griszów jest wielki jak katedra – dorzucił Dubrov.
– Mnóstwo przytulnych, mrocznych zakątków – powiedział Mikhael i poruszył znacząco brwiami.
Mal zapiał z zachwytu. Nie obejrzał się na mnie ani razu, gdy odeszli we trzech, pokrzykując i popychając się.
– Miło było was widzieć – mruknęłam pod nosem.
Poprawiłam ramiączko plecaka i ruszyłam drogą razem z ostatnimi maruderami schodzącymi ze wzgórza do Kribirska. Nie zamierzałam się śpieszyć. Pewnie nawrzeszczą na mnie, gdy w końcu dotrę do namiotu dokumentacyjnego, ale w tej chwili już nic nie mogłam na to poradzić.
Rozmasowałam rękę w miejscu, gdzie Mikhael wymierzył mi kuksańca. Patyk. Nie cierpiałam tego przezwiska.
Ty nędzny prostaku, pomyślałam złośliwie. Nie nazywałeś mnie Patykiem, kiedy spiłeś się kvasem i próbowałeś mnie obmacywać przy wiosennym ognisku.
Kribirsk nie przedstawiał imponującego widoku. Według starszego kartografa w czasach przed Fałdą Cienia było to senne miasteczko targowe, nic, tylko pylisty rynek i karczma dla zmęczonych podróżnych z Vy. Teraz jednak rozrosło się w lichy niby-port wokół stałego obozu wojskowego i przystani, gdzie piaskołodzie czekały, by zabrać pasażerów przez ciemność do Ravki Zachodniej. Mijałam oberże, gospody i lokale, co do których byłam niemal pewna, że są burdelami mającymi obsługiwać żołnierzy Królewskiej Armii. W sklepach sprzedawano karabiny i kusze, lampy i pochodnie, wszelki sprzęt niezbędny do podróży przez Fałdę. Mały kościółek o bielonych ścianach i lśniących cebulastych kopułach był w zaskakująco dobrym stanie.
A może nie było w tym niczego zaskakującego? Każdy, kto rozważał podróż przez Fałdę Cienia, miał dość oleju w głowie, żeby zatrzymać się tu i pomodlić.
Znalazłam miejsce, w którym zakwaterowano mierniczych, rzuciłam plecak na pryczę i pośpiesznie udałam się do namiotu dokumentacyjnego. Z ulgą zobaczyłam, że nigdzie nie widać starszego kartografa, i zdołałam zakraść się do środka niezauważona.
Wchodząc do namiotu z białego płótna, rozluźniłam się po raz pierwszy, odkąd dostrzegłam Fałdę. Namiot dokumentacyjny wyglądał zasadniczo tak samo w każdym obozie, w jakim byłam: powódź jasnego światła i rzędy stołów kreślarskich, gdzie rysownicy i mierniczy pochylali się nad swoją pracą. Po zgiełku i trudach podróży było coś kojącego w szeleście papieru, zapachu atramentu i cichym skrobaniu stalówek i pędzli.
Wyjęłam szkicownik z kieszeni płaszcza i usiadłam na ławce obok Alexeia, który odwrócił się do mnie i szepnął poirytowany:
– Gdzieś ty się podziewała?
– Omal nie zostałam stratowana przez powóz Zmrocza – odpowiedziałam.
Wzięłam czysty kawałek papieru i zaczęłam kartkować szkicownik w poszukiwaniu czegoś odpowiedniego do skopiowania. Oboje z Alexeiem byliśmy młodszymi asystentami kartografa i w ramach szkolenia mieliśmy pod koniec każdego dnia przedstawiać do oceny dwie gotowe prace.
Alexeiowi zaparło dech w piersi.
– Naprawdę? I co, rzeczywiście go zobaczyłaś?
– Byłam zbyt zajęta ratowaniem swojego życia.
– Istnieją gorsze rodzaje śmierci. – Dostrzegł szkic skalistej doliny, który zamierzałam przekopiować. – Fuj, tylko nie to. – Przekartkował mój szkicownik do panoramy górskiej grani i popukał w nią palcem. – O, to.
Ledwie zdążyłam przyłożyć pióro do papieru, kiedy starszy kartograf wszedł do namiotu i przeszedł między stołami, sprawdzając postępy w pracy.
– Mam nadzieję, że właśnie zaczynasz drugi szkic, Alino Starkov.
– Tak – skłamałam. – Oczywiście.
Kiedy tylko kartograf przeszedł, Alexei szepnął:
– Opowiedz mi o powozie.
– Muszę skończyć szkice.
– Masz – powiedział z rozdrażnieniem, podsuwając mi jeden ze swoich rysunków.
– Zorientuje się, że to twoja robota.
– Nie jest aż tak dobry. Może ujść jako twoje dzieło.
– O, to jest właśnie Alexei, którego znam i jakoś znoszę – burknęłam, ale nie oddałam mu szkicu. Alexei był jednym z najbardziej utalentowanych asystentów i dobrze o tym wiedział.
Wyciągnął ze mnie wszystkie szczegóły dotyczące trzech powozów griszów. Byłam mu wdzięczna za szkic, więc zrobiłam, co w mojej mocy, żeby zaspokoić jego ciekawość, kończąc swoją panoramę i wpisując na niej zbliżone oszacowania wysokości niektórych z najwyższych szczytów.
Zanim skończyliśmy, zapadł zmierzch. Oddaliśmy nasze prace i poszliśmy do kantyny, gdzie stanęliśmy w kolejce po błotnistą potrawkę, którą nakładał spocony kucharz. Znaleźliśmy sobie miejsce do siedzenia razem z paroma innymi mierniczymi.
Milczałam podczas posiłku, słuchając, jak Alexei i pozostali wymieniają się plotkami z obozu i nerwowymi uwagami na temat jutrzejszego przejścia. Alexei upierał się, żebym powtórzyła opowieść o powozach griszów, której wysłuchano z typową mieszanką fascynacji i strachu, z jaką ludzie reagowali na wzmiankę o Zmroczu.
– Jego istnienie jest wbrew naturze – powiedziała Eva, kolejna asystentka. Miała ładne zielone oczy, które niestety nie były w stanie odwrócić uwagi od jej nosa jak świński ryjek. – Tak jak ich wszystkich.
Alexei pociągnął nosem.
– Oszczędź nam, proszę, swoich przesądów, Evo.
– Przede wszystkim to właśnie Zmrocz stworzył Fałdę Cienia.
– To się wydarzyło setki lat temu! – zaprotestował Alexei. – A tamten Zmrocz całkiem oszalał.
– Ten jest równie zły.
– Wieśniaczka – odrzekł Alexei i zbył ją machnięciem ręki.
Eva spojrzała na niego z urazą i rozmyślnie odwróciła się do niego plecami, żeby porozmawiać z przyjaciółmi.
Nie odzywałam się. Byłam wieśniaczką jeszcze bardziej niż Eva, bez względu na jej przesądy. Tylko dzięki szczodrości diuka potrafiłam czytać i pisać, ale zgodnie z niewypowiedzianą na głos umową unikaliśmy z Malem tematu Keramzinu.
Hałaśliwy wybuch śmiechu oderwał mnie od moich myśli. Obejrzałam się przez ramię. Mal brylował przy jazgotliwym stoliku tropicieli.
Alexei spojrzał w tym samym kierunku.
– Właściwie jakim cudem się zaprzyjaźniliście?
– Razem dorastaliśmy.
– Nie robicie wrażenia, jakby wiele was łączyło.
Wzruszyłam ramionami.
– Pewnie łatwiej jest znaleźć coś wspólnego z drugą osobą, kiedy jest się dzieckiem.
Może was na przykład łączyć samotność, mogą też wspomnienia rodziców, o których mieliście zapomnieć, przyjemność uciekania od obowiązków, żeby bawić się w berka na łące.
Alexei spojrzał na mnie z takim powątpiewaniem, że musiałam się roześmiać.
– Nie zawsze był Niesamowitym Malem, wybitnym tropicielem i uwodzicielem grisz.
Alexei rozdziawił usta.
– Uwiódł jakąś griszę?
– Nie, ale jestem pewna, że to zrobi – mruknęłam.
– To jaki był?
– Niski, pulchny i bał się kąpieli – odpowiedziałam z pewną satysfakcją.
Alexei zerknął na Mala.
– Najwyraźniej pewne rzeczy się zmieniają.
Potarłam kciukiem bliznę na dłoni.
– Najwyraźniej.
Opróżniliśmy talerze i wyszliśmy z namiotu na chłodną noc. Wróciliśmy do koszar okrężną drogą, żeby przejść przez obóz griszów. Pokryty czarnym jedwabiem pawilon griszów naprawdę był wielkości katedry. Wysoko nad nim powiewały niebieskie, czerwone i fioletowe proporce. Gdzieś za nim ukrywał się namiot Zmrocza, strzeżony przez somatyków-ciałobójców i jego osobistą straż.
Kiedy Alexei napatrzył się do woli, skierowaliśmy się ku naszym kwaterom. Alexei zrobił się milczący i zaczął wyłamywać głośno palce. Wiedziałam, że oboje myślimy o jutrzejszym przejściu. Sądząc po ponurym nastroju w koszarach, nie byliśmy w tych rozmyślaniach osamotnieni. Niektórzy już leżeli na pryczach i spali (albo próbowali spać), a inni siedzieli przy lampach i rozmawiali ściszonymi głosami. Parę osób ściskało w dłoniach ikony i modliło się do świętych.
Rozwinęłam swoje posłanie na wąskiej pryczy, zdjęłam buty i odwiesiłam płaszcz. Potem wsunęłam się między podszyte futrem koce i zaczęłam gapić się na dach, czekając na nadejście snu. Leżałam tak długo, aż lampy pogaszono i ciche chrapanie oraz szelest wiercących się ciał zastąpiły odgłosy rozmów.
Jutro, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, dotrzemy bezpiecznie do Ravki Zachodniej i po raz pierwszy zobaczę Morze Prawdziwe. Tam Mal i inni tropiciele zaczną polować na czerwone wilki, morskie lisy i inne poszukiwane stworzenia, które można znaleźć tylko na zachodzie. Ja zostanę z kartografami w Os Kervo, żeby skończyć szkolenie i pomóc w utrwaleniu wszelkich informacji, jakie zdołamy zebrać w Fałdzie. A potem, rzecz jasna, będę musiała po raz drugi przekroczyć Fałdę, żeby wrócić do domu. Trudno jednak było aż tak daleko wybiegać myślami.
Nadal nie spałam, kiedy to usłyszałam: puk, puk. Cisza. Puk. I znowu: puk, puk. Cisza. Puk.
– Co jest? – wymamrotał sennie Alexei z sąsiedniej pryczy.
– Nic – szepnęłam, ale już wysuwałam się z pościeli i wkładałam buty.
Zerwałam płaszcz i wykradłam się z koszar najciszej, jak zdołałam. Kiedy otworzyłam drzwi, usłyszałam chichot i kobiecy głos wołający gdzieś z mrocznych głębin pomieszczenia:
– Jeśli to tropiciel, to powiedz mu, żeby wszedł i mnie ogrzał.
– Jak będzie chciał złapać tsifila, to na pewno właśnie od ciebie zacznie – odpowiedziałam słodko i wymknęłam się w noc.
Zimne powietrze szczypało mnie w policzki. Schowałam brodę w kołnierz, żałując, że nie miałam czasu zabrać szalika i rękawiczek. Mal siedział na rozchwierutanych schodach plecami do mnie. Dalej od niego widziałam Mikhaela i Dubrova, którzy podawali sobie butelkę pod jasnymi lampami przy ścieżce.
Skrzywiłam się.
– Powiedz mi, proszę, że nie obudziłeś mnie przed chwilą po to, żeby poinformować mnie, że wybierasz się do namiotu griszów. Czego chcesz? Rady?
– Nie spałaś. Leżałaś i się zamartwiałaś.
– Mylisz się. Planowałam, jak zakraść się do pawilonu griszów i poderwać sobie milusiego somatyka.
Mal się roześmiał. Zawahałam się przy drzwiach. To była najgorsza rzecz w jego towarzystwie... poza tym, że moje serce wykręcało przy nim niezręczne salta. Nie cierpiałam ukrywania tego, jak bardzo ranią mnie wyczyniane przez niego głupoty, ale jeszcze bardziej nie mogłam znieść myśli, że mógłby się o tym dowiedzieć. Zastanawiałam się, czy się odwrócić i wracać do koszar. Zamiast tego jednak przełknęłam swoją zazdrość i usiadłam obok niego.
– Mam nadzieję, że przyniosłeś mi coś ładnego – powiedziałam. – Moje „Sekrety Uwodzenia” nie są tanie.
Uśmiechnął się szeroko.
– Możesz mi to dopisać do rachunku?
– Chyba tak. Ale tylko dlatego, że wiem, że uregulujesz należność.
Zerknęłam w ciemność i zobaczyłam, jak Dubrov napił się z butelki, a potem zatoczył do przodu. Mikhael objął go za ramiona, żeby mu pomóc, i dźwięki śmiechu poniosły się ku nam w nocnym powietrzu.
Mal pokręcił głową i westchnął.
– Zawsze próbuje dotrzymać Mikhaelowi kroku. Pewnie skończy się tym, że obrzyga mi buty.
– I dobrze ci tak. Powiesz mi, co tu właściwie robisz?
Kiedy rok temu zaczęliśmy służbę wojskową, Mal odwiedzał mnie prawie co noc. Ostatnio jednak nie zaglądał do mnie od miesięcy.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.
Dziękuję mojej agentce i orędowniczce Joannie Stampfel-Volpe. Codziennie czuję, jakie to szczęście mieć przy sobie nie tylko ją, lecz cały cudowny zespół z Nancy Coffey Literary: Nancy, Sarę Kendall, Kathleen Ortiz, Jaqueline Muprhy i Pouyę Shahbazian.
Moja bystrooka i czujna redaktorka Noa Wheeler uwierzyła w tę historię i dokładnie wiedziała, jak ją ulepszyć. Wielkie dzięki dla niezwykłych ludzi z Holt Children’s i Macmillana: Laury Godwin, Jean Feiwel, Richa Deasa i April Ward z działu projektowego oraz Karen Frangipane, Kathryn Bhirud i Lizzy Mason z działu marketingu i reklamy. Chciałabym również podziękować Danowi Farleyowi i Joy Dallanegra-Sanger. Cień ikość nie mogłyby znaleźć lepszego domu.
Moi wielkoduszni czytelnicy Michelle Chihara i Josh Kamensky użyczyli mi swoich supergenialnych mózgów i z niesłabnącym entuzjazmem i cierpliwością podtrzymywali mnie na duchu. Dzięki należą się również mojemu bratu Shemowi za rysunki i uściski na odległość, a także Miriam „Sis” Pastam, Heather Joy Kamensky, Peterowi Bibringowi, Tracey Taylor, Apokalipsom (w szczególności Lynne Kelly, Gretchen McNeil i Sarah J. Maas, moim pierwszym recenzentkom), Leslie Blanco z WOART i Danowi Moulderowi, którego zabrała rzeka.
Gamynne Guilotte ponosi winę za podsycanie mojej megalomanii i zamiłowania do czarnych charakterów, Josh Minuto za zapoznanie mnie z epicką fantasy i wpojenie przekonania, że warto wierzyć w bohaterów, a Rachel Tejada za stanowczo zbyt wielką liczbę nocnych filmów. Hedwig Aerts, podobnie jak ja królowa piratów, cierpliwie znosiła wielogodzinne nocne pisanie na maszynie. Erdene Ukhaasai pilnie tłumaczyła moje pomysły na rosyjski i mongolski za pośrednictwem Facebooka. Morgan Fahey zabawiał mnie rozmową i zaopatrywał w koktajle i cudowną beletrystykę. Dan Braun i Michael Pessah podawali rytm.
Wiele książek stało się inspiracją dla powstania i ożywienia Ravki, wśród nich Natasha’a Dance: ACultural History of Russia Orlando Figesa; Land of the Firebird: The Beauty of Old Russia Suzanne Massie oraz Russian Folk Belief Lindy J. Ivanits.
Na koniec ogromne wyrazy wdzięczności dla mojej rodziny: mojej matki Judy, która nigdy nie zwątpiła i pierwsza zamówiła sobie keftę; mojego ojca Harveya, który był dla mnie opoką i za którym codziennie tęsknię; oraz dla mojego dziadka Mela Sedera, który nauczył mnie kochać poezję, szukać przygód i wymierzać ciosy.
Dodatkowe podziękowania kieruję do Natalie Sousy i Ellen Dudy za prześliczne okładki do nowego wydania.