Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W górach nad jeziorem Como, podczas prac budowlanych przy wytyczaniu nowej drogi i tunelu prowadzących do przejścia granicznego między Włochami a Szwajcarią znaleziono szczątki ludzkie. Kim był zmarły? Jak ustalić tożsamość mężczyzny, na którego ślad naprowadza jedynie monogram K.D. na srebrnej papierośnicy? Co może z tym mieć wspólnego wpływowa rodzina Cappellettich, właścicieli tych terenów, strzegąca swojej prywatności w otoczonej parkiem zabytkowej willi nad jeziorem?
Dochodzenie w tej sprawie powierzono komisarz Stefanii Valenti – czterdziestopięcioletniej rozwiedzionej policjantce, matce jedenastoletniej córki – której sam fakt,że jest kobietą utrudnia sprawne działanie, mimo że jest zdecydowanie bardziej stanowcza i zaradna od swoich kolegów. W śledztwie następują kolejne zwroty, w rytmie nadciągających co jakiś czas znad jeziora powiewów wiatru breva. Dociekanie sięga coraz głębiej w przeszłość, w lata, kiedy pod koniec wojny nad brzegami jeziora przemieszczali się nielegalnie przemytnicy, dezerterzy, partyzanci, uciekający do Szwajcarii Żydzi, a także usiłujący umknąć sprawiedliwości funkcjonariusze gestapo, mający przy sobie cenne obrazy, wartościowe przedmioty i wielkie sumy pieniędzy. Niewątpliwie właśnie w tamtych latach należy szukać rozwiązania zagadek, które przynosi śledztwo...
A jest to śledztwo dwojakie. Z jednej strony odsłania skrywanie aspekty teraźniejszości, w której łączą się intrygi rodzinne i powracające wspomnienia, z drugiej dotyczy przełomowego okresu historii Włoch.
Giovanni Cocco, ur. w Como 1976. Wydał powieści: Angeli a perdere (Anioły do stracenia), 2004 i La Caduta (Upadek) 2013.
Amneris Magella, ur. w Mediolanie, 1958. Jest lekarzem sądowym.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 348
1
Po kolejnej sprzeczce z kierowcą bmw ze szwajcarską rejestracją, typowym spryciarzu granicznym, przyjeżdżającym do Włoch po wszystko, co tańsze, wjechała w aleję Innocenzo, nie stając na parkingu komendy, tylko zatrzymując samochód na środku dziedzińca. Zobaczyła w dyżurce Marina i rzuciła mu kluczyki, mrugając okiem.
– Pani komisarz! – zawołał wartownik.
– Na minutę, Marino, zaraz odjeżdżam. I postawię ci kawę.
Wbiegła schodami, stanęła przed automatem z kawą i brioszami i od razu natknęła się na szefa, komisarza Carboni, który wychodził ze swojego pokoju: miał rozluźniony krawat i podwinięte rękawy koszuli, co nadawało mu wygląd lekko przerysowanego amerykańskiego szeryfa z seriali.
– Pani komisarz, proszę do mnie na chwilę – powiedział Carboni.
Stefania pomyślała o ciepłym cappuccino i brioszy z marmoladą w barze na zapleczu komisariatu. Dzisiaj także nie zdążyła na czas, żeby postawić śniadanie kolegom.
– Przed chwilą zadzwonili z posterunku w Lanzo. Robotnicy, którzy rozbierają stary dom na stokach San Primo, znaleźli ludzkie kości. W tej chwili plac budowy zamknięto, bo dom znajduje się na samym środku nowo wytyczonej drogi. Wszyscy są poruszeni. Jedzie tam także zastępca prokuratora Arisi. Proszę wziąć campagnolę i pojechać tam z Pirasem i Lucchesim.
Carboni był człowiekiem zrównoważonym i flegmatycznym, ale tego ranka jakby przeżył jakiś wstrząs. A zastępca Arisi był znany z tego, że wszyscy się go boją: pochodził z Friuli i pozostał człowiekiem stamtąd: poważnym, godnym zaufania, zdeterminowanym. Stefania zadawała sobie pytanie, co takiego skłoniło starego prokuratora do wypadu aż pod San Primo. Żeby sobie zabłocić mokasyny?
Parę kości w zrujnowanym domu, pomyślała, cóż to takiego!
Takie drobiazgi i podobne pospolite sprawy administracyjne zazwyczaj załatwiała przez telefon: wysłuchiwała sierżanta z miejscowego posterunku karabinierów, a potem co najwyżej wyrażała zgodę na zebranie danego materiału. W sytuacjach takich jak ta przeważnie na tym się kończyło.
Potem przyszło jej na myśl coś innego.
Może tak pokierowało sprawą przedsiębiorstwo Valentini Strade, które ma swoich świętych w niebie i zależy mu na tym, żeby nie mieć kłopotów, bo zatrzymanie budowy kosztuje na pewno niemało.
Stefania zaczęła sobie przypominać takie osady, właściwie niezamieszkane, przyczepione do górskich stoków: parę kamiennych domów, drewniane szopy i porozrzucane obory, z kilkoma krowami na pastwisku i starą drogą wznoszącą się niezliczonymi zakrętami aż do przełęczy prowadzącej do Szwajcarii. Bywała tam z ojcem jako mała dziewczynka, któregoś lata, dawno temu.
Wspaniałe tło dla reklam czekolady, pomyślała.
Szkoda, że właśnie w tym miejscu ma się pojawić tunel nowej szosy do granicy. W pięć minut jesteśmy w Szwajcarii, niesłychanie wygodne przejście, a obrońcy środowiska są obrażeni na dobre.
Ale my musimy jechać tam czym prędzej, co zrozumiałe, i wytrzymać wszystkie te zakręty. Jeśli za kierownicą siądzie Piras, mogę dać głowę, że źle to zniosę.
O wpół do dwunastej Arisi jeszcze nie przyjechał. Miał jakieś pilne zajęcia w prokuraturze.
Kara za pośpiech, pomyślała Stefania.
Zdążyła jeszcze wypić cappuccino z automatu i zjeść brioszę z torebki.
Kiedy załatwiała w pośpiechu korespondencję, pomyślała, że po południu ma jeszcze zrobić zakupy w supermarkecie. O wpół do piątej byłaby już wolna, więc mogłaby pojechać po Camillę i pójść z nią na ostatnią część Harry’ego Pottera do kina Astra, jedynego, które jeszcze zachowało się w mieście, a potem na pizzę. W końcu zostałoby im jeszcze trochę czasu, żeby pożartować ze sobą, siedząc na kanapie.
Ale ostatnio nic nie szło tak jak powinno.