39,00 zł
Lili zaczyna rozumieć, że nic już nigdy nie będzie takie samo. Chociaż wciąż trudno jej uwierzyć, że tak naprawdę od samego początku nie była człowiekiem, samo istnienie Diabła zdaje się najlepszym potwierdzeniem wszystkiego, co jej wyznał.
Dziewczyna przeczuwa, w jak wielkim znalazła się niebezpieczeństwie, i podejmuje jej zdaniem jedyną słuszną decyzję. Liczy, że w ten sposób uchroni najbliższych przed Bożym gniewem, z którym sama mierzy się od setek lat.
Postanawia odebrać przyjaciołom wszystkie związane z nią wspomnienia i wyjechać tam, gdzie spotka nie tylko kolejnych synów Piekła, ale też jednego ze swych niegdysiejszych katów, któremu będzie musiała stawić czoła.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 554
Córka Upadłych
Tom II
Czas pobudki
Prawa autorskie © Karolina Bidzińska 2023.
Wszystkie prawa zastrzeżone
Korekta i redakcja:
Monika Mielcarek, red-kor
Projekt okładki:
Joanna Widomska
Skład i łamanie:
Tobiasz Małysa
Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.
Wydanie I
ISBN: 978-83-937102-3-2
Jeśli nie wiesz, że żyjesz w kłamstwie,nie spróbujesz z nim walczyć i wyrwać się spod jego czaru.Jednak kiedy je odkryjesz i ujrzysz jego oblicze,będziesz musiał zdecydować,czy bardziej zależy ci na świętym spokoju i pozostaniu „niewidocznym” dla oczu owych kłamców,czy może na życiu w zgodzie z samym sobą i własnym sumieniem.Czasami jedno drastycznie różni się od drugiego.
Piątek
Po złowróżbnych słowach złotookiego zapadło pełne napięcia milczenie. Aniołowie mierzyli go wzrokiem, kalkulując w myślach, jakie mieli szanse w starciu z Upadłym, który – można by rzec – zjadł zęby na wojaczce. Ostrze miecza Tazpiela niemal śpiewało głosami wszystkich pokonanych.
Etnos i towarzyszący mu Boscy słudzy zdawali sobie sprawę, że w pojedynku jeden na jeden żadnemu z nich nie udałoby się nawet zmęczyć tak zaprawionego w bojach przeciwnika. Przewagi upatrywali więc nie tyle we własnych umiejętnościach czy nawet przewadze liczebnej, ile raczej w lęku tamtego o ludzką podopieczną. Gdyby był sam, potyczka stanowiłaby dla niego igraszkę. Doskonale jednak wiedzieli, że każda walka jest znacznie trudniejsza, gdy w grę wchodzi również życie kogoś, kto jest zbyt słaby, aby mógł samodzielnie się bronić. Tazpiel będzie zatem musiał więcej uwagi poświęcić obronie Lili niż własnej, a takie rozproszenie może doprowadzić do jego zguby.
– Dlaczego miałbyś ryzykować dla niej życie? – spytał Sadus łagodnie, jednocześnie robiąc ostrożny krok w stronę wroga. Zupełnie jakby usiłował obłaskawić wystraszoną, śmiertelnie niebezpieczną bestię.
Miecz w jego dłoni skierowany był ostrzem ku ziemi, niejako dając do zrozumienia, że wszystko może się zakończyć bez rozlewu krwi. Przynajmniej na razie. Nikt nie miał bowiem najmniejszych wątpliwości, jaki los czeka wybrankę Diabła, gdy po raz kolejny wpadnie w ręce Najwyższego. Aniołowie nie byli jednak w tak komfortowej sytuacji, aby pozwolić sobie na współczucie. Zwyczajnie otrzymali rozkaz, od wypełnienia którego najpewniej zależało ich życie.
– Nie pojmuję, dlaczego bierzesz udział w wojnie, która cię nie dotyczy – kontynuował ciemnoskóry anioł. – Dlaczego wszyscy w niej uczestniczycie? Odeszliście, odzyskawszy wolność. Mogliście ułożyć sobie życie po swojemu, a tymczasem od tysiącleci kręcicie się wokół Szatana niczym zagubione dzieci.
– Ty za to jesteś tylko marionetką bez wolnej woli, zbyt zastraszoną, aby choć pomyśleć o posiadaniu własnych pragnień – odparł Tazpiel, ani na moment nie tracąc czujności. Jego bystre oczy śledziły wszystkich wrogów, nieustannie zbliżających się o kilka centymetrów. – Nie oczekuję zatem, że nas zrozumiesz. Że pojmiesz łączące nas więzi, skoro sam jedynie do kogoś należysz. Współczuję nie tylko tobie, ale i tym cierpiącym pod jarzmem Ojca, ale mimo to nie zawaham się przed zabiciem każdego z tu obecnych.
– Tazpielu, nie możesz walczyć z nimi wszystkimi – odezwała się szeptem Lili, kładąc przyjacielowi na ramieniu drobną dłoń.
Dziewczyna była przerażona i gdyby nie albinizm, najpewniej zbielałaby ze strachu. Bała się jak jeszcze nigdy w życiu – nie tylko o siebie, ale też o swego obrońcę, a nawet o Nidriela, którego przecież aktualnie z nimi nie było. Bała się o jego serce, nawet nie zdając sobie sprawy, jak wiele już wycierpiało. Mimo to była gotowa dobrowolnie pójść z posłańcami Boga i stanąć przed Jego obliczem. Nie miała czasu, aby wymyślić, jak Go przekonać, żeby zostawił ich w spokoju, jednak nie to zaprzątało jej głowę. Najważniejsze w tej chwili było ratowanie Tazpiela przed rychłym samobójstwem. Wierzyła oczywiście w jego umiejętności, lecz nie ufała, że przeciwnicy zachowają się honorowo albo będą walczyć uczciwie. Czuła, że każda ze stron jest nastawiona na wygraną za wszelką cenę. Mimo wszystko Li nie mogła znieść myśli, że z jej powodu ktokolwiek mógłby zginąć. Już sam fakt, że uczestnikami starcia byli aniołowie, sprawiał, iż nastolatka nie mogła sobie wyobrazić ich śmierci. Były to wszak istoty tak cudownie piękne. I tak dobre… Gdyby udać, że nie zna się prawdy o ich intencjach.
– Nie pozwolę, byś zginął za mnie.
Stanęła przed archaniołem i zmusiła go, żeby na nią spojrzał. Wykrzesała z siebie całą dostępną jej odwagę, naiwnie wierząc, że jej oczy nie wyrażają zbyt dosadnie tego, co czuje. Licząc, że nikt nie słyszy jej dudniącego serca i nie widzi drżenia rąk.
Reszta aniołów wyraźnie się odprężyła, jakby licząc, że dziewczyna odda się w ich ręce bez walki, a co więcej – zabroni Upadłemu jakichkolwiek działań, a ten jej posłucha.
– Twoje słowa to miód na moje stare serce, lecz nie ma potrzeby ponoszenia najwyższej ofiary – odparł Tazpiel, uśmiechając się nieznacznie, po czym złapał dziewczynę i przyciągnął ją mocno do piersi, by osłonić jej oczy przed sceną mającą zaraz rozegrać się tuż za jej plecami.
– Bez pewnej ofiary jednak się nie obejdzie – odezwał się nagle Nidriel.
Zachodząc Sadusa od tyłu, chwycił prawe z jego rozpostartych skrzydeł i odciął je jednym płynnym ruchem śmiercionośnego ostrza. Powietrze przeszył świst, a następnie jeżący włosy na głowie dźwięk rozrywanego ciała.
Anioł zawył przeraźliwie i upadł na kolana, a z rany trysnęła krew, plamiąc pióra po lewej stronie i jasną szatę.
Diabeł w pełnej okazałości stał z odciętym trofeum w jednej dłoni i mieczem w drugiej. Czerń jego olbrzymich skrzydeł kontrastowała z bielą piór wroga. Wyglądał niczym mityczny anioł zemsty, z którym nikt nie może się równać. Był po prostu zachwycający.
– Tazpielu, zabierz ją stąd natychmiast! – rozkazał.
Posłuszny mu archanioł skinął głową i pośpiesznie wskoczył w tunel czasoprzestrzenny, pilnując, żeby szarpiąca się w jego objęciach Lili niczego nie zobaczyła.
Za plecami Nidriela jedna po drugiej pojawiały się różnokolorowe postaci z rogami i innymi piekielnymi atrybutami. Do tego upadli aniołowie w liczbie przynajmniej kilkunastu. Wszyscy potężni i zdeterminowani – imponujący.
Aniołowie byli piękni i dostojni, lecz demony miały w sobie coś hipnotyzującego i zmysłowego – pewien nieodparty urok, a także siłę, która była widoczna gołym okiem. Ich ciała były witalne, sprężyste. Każdy, nawet najmniejszy, ruch był płynny i przywodził na myśl zwierzęcą zwinność. Wbrew wszelkim wyobrażeniom dzieci Upadłych nie rodziły się jako ułomne umysłowo i kalekie na ciele potwory ze zdeformowanymi kończynami. Demony były drapieżnikami w pełni świadomymi własnej siły i potrafiącymi z niej korzystać.
Widząc zastępy Diabła, wysłannicy Boga cofnęli się zatrwożeni, nawet nie myśląc o próbie ratowania okaleczonego kompana. Tak jak stwierdził Tazpiel, byli tylko kukiełkami nie tylko bez wolnej woli, ale i bez woli walki. Niewiele odczuwali, widząc, jak jednego z nich dosięga śmiercionośne ostrze. Rozumieli jednakże beznadziejność swojego położenia.
– Odejdziecie po dobroci, jeśli wam pozwolę, czy macie rozkaz walczyć do ostatniego żywego? – spytał Nidriel, rzucając skrzydło, jakby nie ważyło nic, wprost w zasięg rąk anioła, do którego należało. Upadło ciężko, wydając przy tym nieprzyjemny dźwięk. Wszyscy zebrani odczuwali pewien żal, widząc tak sprofanowane anielskie ciało. – Nie robi mi to żadnej różnicy – dodał, zerkając na zakrwawione ostrze, po czym powiódł po zdumionych twarzach Bożych sług.
Aniołowie uciekli jak wystraszone owce, wzbiwszy się w niebo, na tle którego do złudzenia przypominali szarawe smugi.
– On ci tego nie daruje – wysyczał Sadus pobielałymi wargami, ściskając w dłoniach zakrwawione pióra i przyciągając odciętą kończynę bliżej siebie.
Szatan spojrzał na niego z góry, lecz w jego spojrzeniu nie było nienawiści. Nie czuł nawet złości.
– Żałuję, bracie, ale nie cofnę się przed niczym – oświadczył i zniknął, a wraz z nim jego towarzysze.
Poturbowany anioł przełknął ślinę, z trudem powstrzymując łzy. Ból był tak dotkliwy, że niemal całkowicie pozbawił go sił. Toteż klęczał na ziemi wśród listowia i kamieni, desperacko starając się odzyskać równowagę. Nie mógł uwierzyć, że mimo wszystko Diabeł go nie zabił. Choć z drugiej strony może nie byłoby to najgorszą alternatywą. Bóg nie słynął z cierpliwości i miłosierdzia, a ta porażka najpewniej doprowadzi Go do furii.
Sadus zastanawiał się, co począć, choć wiedział, że na luksus jakiegokolwiek wyboru nie może sobie pozwolić. Musiał wrócić i zdać raport.
– Coście sobie myśleli? – odezwał się ktoś za jego plecami potępiającym tonem.
Anioł drgnął przestraszony, ale odetchnął z ulgą, gdy odwrócił się i zobaczył Eriela.
– Skąd pomysł, że w ogóle myśleliśmy? – odparł zgryźliwie, kiedy tamten wyciągnął dłonie, by pomóc mu wstać z kolan.
– Może wówczas mniej by bolało – zasugerował Boski syn, podnosząc z ziemi odcięte skrzydło. W duchu cieszył się, że jego własne wciąż są na miejscu.
Obserwował całe zajście z bezpiecznej odległości i niechętnie musiał przyznać, że Szatan w pełni zasługiwał na sławę, jaką się cieszył. Budził respekt, grozę, ale i podziw. Eriel wątpił, aby ktokolwiek dorównywał mu siłą. Stwierdził nawet, że jego aktualna misja będzie chyba najtrudniejszą w całym jego życiu. I najpewniej ostatnią. Zwłaszcza jeśli się powiedzie.
Nie mógł zdecydować, czyjej zemsty obawia się bardziej – Boga, gdyby przypadkiem zawiódł, czy też Diabła, gdyby jakimś cudem mu się udało. Nagroda w postaci cierpienia była jednak pewnikiem. Eriel nie wiedział tylko, kto go nią uraczy przy końcu oraz czy faktycznie czeka go koniec, a może nowy początek – początek czegoś po wielokroć gorszego, niż jest w stanie sobie wyobrazić.
Tazpiel przebył drogę powrotną z dalekiego lasu do domu Lili w ułamku sekundy. Nie wiedział, gdzie indziej miałby się udać, toteż wskoczywszy w tunel czasoprzestrzenny, pomyślał o miejscu, w którym dziewczyna poczuje się bezpieczna, gdy już odzyska przytomność po nietypowej dla niej podróży.
Archanioł ułożył ją ostrożnie w pościeli, a sam usiadł na kanapie nieopodal. Uważnie jednak przyglądał się spokojnej, nieskazitelnie białej twarzy, w głowie odtwarzając przebieg wydarzeń.
Nie martwił się o Nidriela, ale sama sytuacja wydała mu się lekką przesadą. Na przestrzeni wieków aniołowie dopuszczali się różnych okropieństw, ale zawsze czynili to w sposób anonimowy i niezauważalny na szerszą skalę. Dziś jednak ich zachowanie nosiło znamiona czystej desperacji, zupełnie jakby postawili wszystko na jedną kartę. A może był to jedynie niewinny pokaz mający przetestować Upadłych?
– Nidriel! – Lili zerwała się z posłania, gdy tylko wróciła jej świadomość.
– Nic mu nie będzie – zapewnił Tazpiel, natychmiast zjawiając się obok nastolatki. – Nie był sam, miał przewagę. Nie musisz się o niego martwić.
Stał kilka kroków od łóżka, nie chcąc jej przytłaczać swoją obecnością. Tym bardziej że wciąż pozostawał w swojej naturalnej postaci, która niezbyt pasowała do wnętrza pokoju. Anioł był wysoki i masywny, a z powodu skrzydeł wyglądał jak olbrzymi ptak zamknięty w ciasnej klatce.
– Jesteś pewien? – spytała drżącym głosem, siadając na łóżku. Stopy wciąż obute w trampki postawiła na podłodze.
– Całkowicie. – Złotooki uśmiechnął się uspokajająco. – Zaufaj mi.
Nastolatka przetarła oczy dłonią, a po chwili zakryła usta i w milczeniu patrzyła mężczyźnie w oczy.
– Nie wiem, co powiedzieć – stwierdziła.
Odruchowo zebrała pasma włosów, które spadały jej na oczy, i zaczesała loki do tyłu. Wstała z łóżka, zrobiła kilka kroków i bezwiednie wytarła spocone ręce w granatowe dżinsy. Czuła, jak biała koszulka klei jej się do ciała. Nadruk przedstawiał Małą Mi z bajki o Muminkach, poniżej widniał napis: „Jestem sprawiedliwa. Wszystkich nie lubię tak samo”.
– Nie musisz nic mówić – zauważył Tazpiel. – Nikt tego od ciebie nie oczekuje. Chcę tylko, żebyś się uspokoiła. Już nic ci nie grozi – zapewnił, bacznie obserwując niespokojnie krążącą po pomieszczeniu kobiecą postać.
Mimo to doskonale wiedział, że każdemu trudno byłoby zachować zimną krew w tak nietypowych okolicznościach. Lili może i w rzeczywistości była jedną z nich, w najbardziej dosłownym znaczeniu tego słowa, ale nigdy się o tym nie przekonała i nie poczuła siły, którą dzierży każdy byt nadprzyrodzony. Nie poznała dotąd niczego poza ludzką bezsilnością i brakiem wpływu na własny los, kiedy już ktoś inny postanowił o nim decydować. Gdyby urodziła się jako anioł, nic z tych rzeczy nie miałoby miejsca, lecz przede wszystkim nigdy nie zaznałaby lęku o własne życie, tak dziś, jak i setki razy wcześniej. Jako anioł byłaby niemal niezwyciężona.
Tazpiel nawet nie próbował sobie wyobrazić, co musiała czuć. Nie chciał też naciskać ani jej przytłaczać. W gruncie rzeczy nie do końca wiedział, jak miałby się zachować, aby poczuła się lepiej. Jedyne, co było dla niego całkowicie jasne, to to, że musi ją chronić i pilnować do czasu, aż Nidriel się nie zjawi. A zjawi na pewno – gdy tylko upora się z wrogami.
– Domyślam się, że póki co nie mogę liczyć na odrobinę prywatności? – zgadywała.
– Wolałbym, żebyś mnie o to nie prosiła. Przynajmniej nie teraz – odparł i podszedłszy do okna, skrzyżował ręce za plecami i zapatrzył się w dal. – Nie mógłbym cię zostawić samej.
– Nie boisz się, że ktoś cię zobaczy? – zagadnęła, usilnie starając się odwrócić swoją uwagę od faktu, że oboje dosłownie o włos uniknęli śmierci.
Wciąż była w szoku i nadal drżała na całym ciele, a serce waliło jej jak młotem. Pierwszy raz też widziała anioły w pełnej krasie. Niby różnica polegała jedynie na tym, że nagle na męskich plecach wyrosły skrzydła, a jednak zmieniło się wszystko. Można by rzec, że ujrzawszy piękne opierzone kończyny, wreszcie uwierzyła, z kim ma do czynienia. Tazpiel i bez skrzydeł robił piorunujące wrażenie, lecz z nimi… Wrażenie było nie do opisania.
– A co, martwisz się o swoją reputację? – Rzucił jej zawadiackie spojrzenie.
Uśmiechnęła się, doceniając wysiłki, jakie podejmował towarzysz, byle tylko poczuła się lepiej.
– Żaden mężczyzna nie zaszczycił dotąd mych komnat. Nie licząc oczywiście Elfa. I Szejkera. I Jody. A, zapomniałabym o Tiramisu.
Upadły uniósł wysoko szeroką brew i lekko obróciwszy głowę, posłał dziewczynie karcące spojrzenie, ale nie skomentował jej słów.
– Miałam na myśli, czy nie boisz się, że zobaczy cię jakiś Bogu ducha winny śmiertelnik i nie padnie na ten widok trupem? Twój naturalny wygląd robi znacznie większe wrażenie niż wcześniejsze przebranie. Sama dalej nie mogę się otrząsnąć!
Mężczyzna lekko wysunął przed siebie prawe skrzydło i przyjrzał mu się krytycznie. Złożył je, szeleszcząc przy tym piórami, co Lili bardzo przypadło do gustu. Dźwięk był zupełnie nietypowy, ale przyjemny dla ucha. Nie wiedzieć czemu przywodził na myśl coś trwałego, bezpiecznego – ostoję.
– Tylko ty mnie widzisz – oznajmił po chwili.
– Jesteście cali? – spytał niespodziewanie Nidriel, nagle pojawiwszy się tuż za plecami ukochanej.
Lili pisnęła i obróciwszy się na pięcie, wpadła wprost w ramiona Diabła.
Tazpiel skinął przyjacielowi i zniknął. Musiał teraz przedsięwziąć nowe środki ostrożności. Należało bowiem zorganizować dziewczynie i jej przyjaciołom solidną ochronę. Stało się bowiem jasne, że Niebo już od dawna obserwowało sytuację z ukrycia oraz że podobne ataki mogą stać się ich nową codziennością. Anioł o złotych oczach, jako opiekun wybranki Szatana, musiał zaś zadbać o jej bezpieczeństwo.
– Nic ci się nie stało? – chciała wiedzieć, nie mogąc oderwać się od szerokiej piersi Nidriela. Miarowe, silne bicie jego serca stanowiło dla niej prawdziwą pociechę.
– Przecież jestem … – zaczął.
– Wiem, kim jesteś – przerwała mu. Cofnęła się o krok, nie odrywając jednak rąk od jego boków, i spojrzała mu głęboko w oczy. – A mimo to pytam, czy nic ci się nie stało.
W mig pojął, że dla śmiertelniczki nie ma znaczenia, kim jest ani co potrafi zrobić mieczem czy samymi tylko dłońmi. Li postrzega go jako ciało i krew, które można zranić. Jako osobę, która cierpi. Kogoś, kto może odczuwać ból nie tylko fizycznie.
Spostrzeżenie to napełniło go czułością i całkowicie przegoniło strach, jaki odczuł, zdawszy sobie sprawę, w jak wielkim znalazła się niebezpieczeństwie. Nie miał pojęcia o zasadzce, ale nie zawahał się ani sekundy, kiedy po plecach przebiegł mu tajemniczy dreszcz. Zadziałał instynktownie, a kiedy znalazł się na miejscu, z trudem zapanował nad chęcią wymordowania wszystkich napastników. Nie chciał jednak, aby Lili takim go zobaczyła. Nigdy przecież nie widziała, jak walczy, jak zapamiętany w szale rozrywa wrogów na strzępy. I szczerze wolał, żeby ten stan rzeczy nie uległ zmianie.
Nie martwił się, że to coś między nimi zmieni; że ona się go wystraszy, a jej uczucia osłabną. Pragnął jedynie chronić ją jak najdłużej przed wszystkim, co złe i smutne. Tak długo nie mógł zapewnić jej bezpieczeństwa. Tak długo cierpiał, wiedząc, że i ona co rusz przeżywa coś strasznego – coś, co niszczy jej ciało i druzgocze duszę. Postanowił więc, że dopóki sama nie zdoła się obronić, on zrobi, co trzeba, byle tylko oszczędzić jej wszelkich nieprzyjemności.
– Nie. Wszystko ze mną w porządku – odparł wreszcie, ujmując jej policzek w swą wielką dłoń i gładząc go kciukiem. – U mego boku stali wierni druhowie. Aniołowie zaś nawet nie próbowali atakować. Rozpierzchli się jak szczury.
– Poza jednym – powiedziała, tuląc się do ciepłej dłoni. Nie widziała, jak Nidriel odciął przeciwnikowi skrzydło, ale słyszała charakterystyczny świst miecza, rozumiała sens słów Szatana i domyślała się, że w stosunku do anioła można postąpić właśnie tak. Czyn ten był dosyć logiczny. – Odrośnie? – chciała wiedzieć.
– Jeśli będzie miał szczęście, odzyska sprawność – przyznał, niezdziwiony jej przenikliwością.
Patrzył na Lili uważnie, szukając w jej spojrzeniu czy nawet całej twarzy oznak odrazy, żalu – czegokolwiek.
Dziewczyna wzięła Diabła za rękę i poprowadziła w stronę sofy.
– Opowiesz mi o tym? – Usiadła, patrząc na niego wyczekująco.
Musiała go przy sobie zatrzymać, żeby upewnić się, że wszystko jest w porządku. Poza tym potrzebowała jego bliskości, mimo że uczucie to wydawało jej się egoistyczne.
– O czym konkretnie? O odrastających kończynach czy o tym, co mu zrobiłem? – Przycupnął obok.
– O jednym i drugim.
– Żyje, jeśli cię to interesuje.
Przytaknęła, ale bez większego entuzjazmu. Z dwojga złego wolałaby, aby to przeciwnik Nidriela zginął, a nie on sam.
– Stracił skrzydło, prawda?
– Owszem, chwilowo. Czy to cię przeraża?
– W pewnym sensie narusza to mój zmysł… podziwu dla rzeczy nadprzyrodzonych? – zastanawiała się, jak ubrać w słowa to, co czuła. Było jej przykro, jednak bardziej z powodu tego, że w ogóle doszło do podobnej sytuacji. Uważała jej konsekwencje za wielką stratę. – Wydaje mi się, że skrzydła dla każdej istoty, która je posiada, są czymś absolutnie wspaniałym. A ich utrata musi być tragedią.
– Masz rację. Jednak Sadusowi się poszczęściło. Nie zniszczyłem skrzydła i pozwoliłem, aby je zabrał. Jeśli Ojciec okaże mu równie wiele współczucia, za jakieś dwa lata znów będzie mógł szybować.
– Co masz na myśli? – zdziwiła się.
– Widzisz, aniołowie ponieśli klęskę. Nie wywiązali się z powierzonego im zadania. Jak myślisz, jaka może być kara za ich nieudolność?
– Chcesz powiedzieć, że mogą zapłacić życiem za niepowodzenie? – Nie mogła w to uwierzyć.
– To żołnierze. A nikt nie chce mieć w swych szeregach nieudaczników. Zwłaszcza jeśli nie potrafi pogodzić się z porażką. Poza tym Ojciec niezbyt wysoko ceni cudze życie.
– Och… – zmartwiła się.
– Nie powinnaś się tym przejmować.
– Wiem, że nie spotkałoby mnie tam nic dobrego, a mimo wszystko jest mi ich trochę żal.
Diabeł uśmiechnął się łagodnie, z czułością dotykając bladej dłoni.
Milczeli kilka chwil. Nagle Lili poderwała głowę i zerwała się z kanapy.
– Pociąg! – przypomniała sobie, w duchu ganiąc się, że w ogóle zdołała zapomnieć o dziesiątkach zabitych w wypadku. A wszystko to z jej powodu. Aniołowie wykoleili przecież pociąg, aby wykurzyć ją i Tazpiela. – Musimy tam wrócić i pomóc tym, którzy ocaleli! – Już biegła do drzwi, kiedy Nidriel złapał ją za rękę.
– Nie doszło do żadnego wypadku – oświadczył poważnie. – Wszystko to było sprytnie zaplanowaną mistyfikacją. Nikt nie zginął.
– Ale przecież pociąg wypadł z torów. Widziałam martwych i umierających ludzi. Słyszałam ich krzyki, płacz, błagania o pomoc. Nawet modlitwy. – Kręciła głową. – To nie mogło być złudzenie. Sama w trakcie zderzenia wpadłam na Tazpiela. Musiał użyć swoich mocy, żeby nas wyciągnąć.
– Kochanie, spójrz na mnie – poprosił Nidriel. Podszedł bliżej i schwytał dziewczynę za ramiona. – Byłem tam. Nie znalazłem najmniejszych śladów. Choćby jednej śrubki czy ludzkich szczątków. Niczego. Uwierz mi. Pomoglibyśmy rannym, ale żadnych nie znaleźliśmy.
– Jesteś pewien?
Przytaknął.
– Nie okłamałbym cię.
– Nie o to chodzi… Po prostu, ja tam byłam. – W oczach miała strach. – Czy wszystko było iluzją?
– Tak. Aniołowie jak nikt inny potrafią manipulować. Wchodzić w ciało, oddziaływać na umysł.
– Po co mieliby to robić? – Nie rozumiała. Nie widziała w tym sensu.
– Po co anioł miałby opętać człowieka? – Parsknął. – Wiesz przecież, kogo obwinia się o podobne praktyki.
– Demony – wymamrotała. – I Diabła. – Spojrzała w intensywnie niebieskie oczy, w których dostrzegła smutek.
Nie była w stanie nawet sobie wyobrazić, co czuje ktoś, kogo obwinia się o całe zło świata. O wszelkie niegodziwości, ludzkie cierpienie i złe postępowanie. Kogo istnieniem usprawiedliwia się najgorsze ludzkie grzechy. Nie wiedziała, jak to jest być kimś, kogo nienawidzi cała ludzkość. Jak znosił to brzemię kłamstwa? Jak radził sobie z oskarżeniami, ze świadomością, że ktoś inny wyznaczył mu rolę do odegrania, a wszechświat temu przyklasnął? A może wcale się tym nie przejmował?
Lili zżerała ciekawość. Chciała wiedzieć, co czuł. CZY coś czuł… Chciała być dla niego wsparciem. Chciała przegnać smutek z jego oczu i serca.
Nidriel bez słowa zaprowadził ją z powrotem na sofę.
– Dlaczego to robią? – spytała, gdy tylko usiedli.
– Bóg nie objawia się codziennie – zauważył mężczyzna z przekąsem. – Nie daje odczuć swojej obecności. Nie ingeruje. Nie słucha modlitw ani nie zapobiega wielkim tragediom. Nie ma Go w życiu codziennym. Można by więc zaryzykować teorię, że jednak nie istnieje.
– Jednak skoro istnieją demony, to musi istnieć również On – powiedziała, kiwając głową.
– Anioł, jeśli już opęta człowieka, ma za zadanie przekonać wszystkich wokół, że jest demonem. Rzekome poznanie imienia demona z kolei pozwala go pokonać i wygnać z powrotem do Piekła, ocalić ofiarę. To zaś umacnia wiarę. Przekonuje ludzi, że Bóg jest potężny, a wiara w Niego czyni cuda. Myślisz, że jakikolwiek człowiek byłby na tyle sprytny, żeby podstępem wyciągnąć od demona jego imię? Albo że ten byłby na tyle bezmyślny i zdradził je tak po prostu, wiedząc, jaki będzie tego skutek i konsekwencje dla niego?
– Pewnie nie, lecz egzorcyzmy nie zawsze kończą się szczęśliwie. Czasami ludzie umierają. Czyż nie?
– To również ma swój cel. Jeśli egzorcyzmy zawiodą i człowiek umrze w ich wyniku, jest to swego rodzaju przesłanie. Mówi światu, że zbytnio oddalił się od Boga. Że zło zdołało przeniknąć tak głęboko, iż nie udało się niewinnej duszy ocalić. To dwie, skrajnie różniące się od siebie, taktyki. Obydwie jednak są niezwykle skuteczne i przekonują dwie różne grupy ludzi. Jedni bowiem potrzebują zwycięstwa, aby uwierzyć. Inni zaś porażki, aby się przestraszyć. Skutek jest tymczasem ten sam.
– Faktycznie – przyznała. – Część ludzi wierzy, aby zasłużyć na nagrodę. Reszta, byle tylko uniknąć kary.
– W punkt. Tak więc raz jeszcze zapewniam cię, że nie doszło do żadnej tragedii i nie masz powodów do wyrzutów sumienia. To na twoje życie dybali.
– A Tazpiel? Jego też zdołali oszukać?
Diabeł trzymał jej dłoń, machinalnie gładząc ją kciukiem. Zastanowił się nad zadanym pytaniem i rzekł:
– Aniołowie mają rozmaite talenty, tak jak ludzie. Niektórzy specjalizują się w iluzji. Jednym wychodzi ona lepiej, innym gorzej. Nieliczni opanowali tę umiejętność do perfekcji, dzięki czemu są zdolni oszukać nawet kogoś tak wnikliwego i ostrożnego jak Tazpiel. Na pewno jest mu teraz wstyd i wyrzuca sobie, że dał się podejść. Wszyscy chyba wykazaliśmy się zbyt małą czujnością, bo ani moi szpiedzy, ani nawet ja sam nie zorientowałem się, że od jakiegoś czasu jesteśmy obserwowani. Kryłem się po nocach jak złodziej, a tymczasem mogłem mieć cię na oku dwadzieścia cztery godziny na dobę. Obiecuję, że odtąd tak właśnie będzie. Nie zostaniesz sama ani na chwilę.
– Pamiętaj, że wciąż jestem człowiekiem i nadal potrzebuję kilku chwil prywatności w ciągu dnia – zauważyła, w duchu dziękując, że nie potrafi się rumienić.
Jej uwaga rozbawiła go, ale zrozumiał aluzję.
– Oczywiście – zgodził się. – Skłonny jestem na niewielkie ustępstwa. Z tego tytułu właśnie zostawię cię w spokoju, żebyś mogła się przygotować do dzisiejszego spotkania z przyjaciółmi.
– Do pożegnania… – sprostowała ze smutkiem.
– Ja bym ich jeszcze nie skreślał na twoim miejscu. – To powiedziawszy, przytulił ją mocno, pocałował w czoło i zniknął.
Lili wiedziała jednak, że pozostanie w pobliżu lub zleci czuwanie nad nią komuś innemu. Wiedziała również, że już niebawem wszystko się diametralnie zmieni.
„Gdy tylko wyjadę na wieś, zacznie się nowy etap mojego życia” – pomyślała na wpół szczęśliwa, na wpół przygnębiona.
Pięć dni wcześniej. Niedziela, tuż po wyznaniu Lili prawdy
Dochodziła dwudziesta pierwsza. Li zdążyła się pożegnać z przyjaciółmi, zjeść kolację i wziąć relaksującą kąpiel. Teraz maszerowała do miejsca, gdzie miała nadzieję spotkać Nidriela. Właściwie była pewna, że go tam zastanie.
Nie myliła się. Wkroczywszy na urokliwą polankę, ujrzała znajomą postać siedzącą na pniu zwalonego drzewa – wysokiego mężczyznę o nieprzyzwoicie pociągających rysach, długich czarnych włosach i błękitnych ustach, które na jej widok rozciągnął w szerokim uśmiechu.
– Witaj – odezwał się, wstając i wychodząc jej na spotkanie.
– Drogi panie… – Rozpromieniła się jeszcze bardziej, kiedy musnął jej policzek delikatnym pocałunkiem. Chociaż ku własnemu zdumieniu liczyła na coś mniej oficjalnego.
– Tak się cieszę, że jesteś. Przyznaję, że miałem pewne obawy. Obaj z Tazpielem sporo na ciebie zrzuciliśmy zeszłej nocy.
Przycupnęli na pniu, twarzami do siebie.
– Masz rację. To nie była opowieść do poduszki, do tego nie miałam dość czasu, żeby wszystko raz jeszcze dokładnie przeanalizować, więc chyba jeszcze do mnie nie dotarło, w jak trudnym położeniu się znajduję. Poza tym nie czuję się inaczej. Nie jestem mniej Lili, a więcej Nalią.
– To nie tak. – Uniósł kącik ust. – Nie zmienisz się. Nie staniesz się kimś z mojej przeszłości. Nalia to ty, a ty to Nalia. Jesteście jedną osobą. Problem polega na tym, że nie pamiętasz swojego pierwszego życia. Nie pamiętasz mnie ani tego, co do mnie czułaś. To coś jak amnezja, którą na szczęście możemy wyleczyć i oddać ci wspomnienia, a nawet dorzucić jakiś bonus.
– Chodzi o serce. – Bardziej stwierdziła, niż spytała. – To ono jest kluczem do odzyskania pamięci i dawnego życia, tak?
– Tak. Wraz ze wspomnianą wcześniej połową Ojciec odebrał ci tożsamość. Gdy je odzyskamy, wszystko wróci na swoje miejsce. I nie obawiaj się, nie zapomnisz wówczas swojego teraźniejszego życia. Niczego nie stracisz. Zwyczajnie staniesz się kompletna. Odzyskasz, co ci zabrano, jednocześnie zachowując wszystko to, co już posiadasz, co przeżyłaś.
Lili uśmiechnęła się smutno.
– To będzie przypominało odzyskanie przez nas, aniołów, wolnej woli. Euforia nie do opisania!
– Naprawdę nie mogę się doczekać, aż wszyscy będziemy bezpieczni i wolni. Mimo to wciąż mam do ciebie setki pytań. Nawet takich czysto ludzkich, które właściwie obecnie nie mają znaczenia, tym bardziej związku z tym, co najistotniejsze.
– Każde twoje pytanie jest dla mnie ważne – zapewnił. – A teraz już odpowiem na wszystkie, które przyjdą ci do głowy – obiecał.
– Chciałabym w to wierzyć… – Spochmurniała.
Słońce zaczęło zachodzić. Wszystko wokół stawało się mniej wyraźne, dźwięki zaś zaczynały brzmieć inaczej. Cisza czyniła je donośniejszymi. Zwykły szelest liści trafiał głęboko do ludzkiej świadomości; wiatr podsuwał różnorakie zapachy; a kora drzew pod palcami miała trudną do rozpoznania fakturę.
– Czy coś się stało? – spytał Nidriel. Był szczerze zaniepokojony.
Spodziewał się, że jego wybranka może czuć pewien dyskomfort po tym, co usłyszała minionej nocy. Delikatnie rzecz ujmując… Wolałby jednak wiedzieć, co ją martwi, i owo zmartwienie przegnać jak najszybciej. Jeśli nie mieczem, to słowem lub gestem. Gdyby tylko mógł, Nieba by jej przychylił. Chociaż w gruncie rzeczy, wolałby otworzyć dla niej bramy Piekła.
– Tazpiel o niczym mi nie doniósł – dodał po chwili zadumy.
– Bo nie wie, co mnie trapi – odpowiedziała. – Zwyczajnie martwię się o moich przyjaciół i rodzinę. To znaczy, zastanawiałam się, czy nie będą bezpieczniejsi, jeśli ich zostawię.
– Chcesz dokądś wyjechać? – zgadywał. – Znaleźć się z dala od bliskich, by w razie kłopotów oni mogli ich uniknąć?
– Nie uważasz tego za dobry pomysł?
Diabeł westchnął głęboko i na kilka chwil zapatrzył się przed siebie.
– Trudno powiedzieć – rzekł w końcu. – Zdążyłem się nauczyć, że prawdziwi przyjaciele nie chcą, byśmy ukrywali przed nimi swoje problemy. Że czasami mniej ważne jest potencjalne zagrożenie niż poczucie zerwanych więzi, niż decyzje, które podejmujemy bez porozumienia z nimi, bez pytania o radę. Przyjaźń nie polega tylko na dobrej zabawie i wspólnym spędzaniu czasu. To przede wszystkim poczucie wzajemnej troski i świadomość, że zawsze jest ktoś, kto pilnuje twoich pleców, czy tego potrzebujesz, czy nie. Przynajmniej tak postrzegamy ją my, istoty upadłe, na które nieustannie czyha niebezpieczeństwo; które większość czasu oglądają się przez ramię. Wiem, że dla ciebie również przyjaźń jest czymś istotnym i że troszczysz się o bliskich, zawsze jesteś gotowa się dla nich poświęcić. Widziałem to. – Nakrył swoją dłonią jej drobne białe palce. – Jestem przekonany, że i oni myślą podobnie.
– Są tacy delikatni. Tak łatwo można ich zranić – odparła strapiona. – Boję się o ich bezpieczeństwo. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby przeze mnie stała im się jakaś krzywda. A oboje dobrze wiemy, że Eriel nie będzie się z nami cackał. Że nie ma ani hamulców, ani skrupułów. Równie dobrze może wykorzystać moją rodzinę jako broń przeciwko mnie, nie pozostawiając mi żadnego wyboru.
– To bardzo prawdopodobny wariant. – Szatan podniósł się z miejsca i teraz chodził w koło, analizując słowa Li. – Na jego miejscu sam zastosowałbym ten fortel. Dla nikogo nie jest tajemnicą, jak wysoko cenisz cudze życie ani tym bardziej twoja gotowość do poświęceń. Poza tym gdybyśmy cię od nich odizolowali, sama też byłabyś bezpieczniejsza. Tazpiel i ja moglibyśmy pilnować cię bez przeszkód i konieczności maskowania się.
– Więc dobrze byłoby, gdybym na jakiś czas się wyprowadziła. – Myślała głośno, coraz bardziej zapalając się do tego pomysłu.
– Masz jakieś sugestie? Gdzie chciałabyś się udać? Może w jakieś egzotyczne miejsce?
– To zabrzmiało jak propozycja wspólnych wakacji, a nie szukanie schronienia przed atakiem szaleńca.
– Dlaczego nie? Przecież nie chodzi nam o to, byś bała się własnego cienia. Równie dobrze możesz wziąć sobie urlop od codzienności. Nie zamknę cię w ciemnej piwnicy, nawet jeśli uznam to za najlepsze rozwiązanie. Chcesz po prostu odciągnąć zagrożenie od rodziny. Co prawda nie jest to konieczne, gdyż każda osoba bliska twemu sercu już teraz ma bardzo kompetentną ochronę, ale taka rozłąka i tobie pozwoli się skupić na tym, co aktualnie najważniejsze.
– Rzeczywiście – zgodziła się. – Przyjaciele są wyjątkowo absorbujący.
– Mam też egoistyczne pobudki, aby optować za tym rozwiązaniem… – To rzekłszy, podszedł niebezpiecznie blisko i niby od niechcenia musnął knykciami jej odsłonięte ramię.
Ciało dziewczyny zareagowało natychmiast. Jej cokolwiek niekompletne serce zabiło mocniej. Poczuła, że robi jej się gorąco, i choć mężczyzna górował nad nią pod każdym względem, nie czuła lęku. Był wysoki i mocno zbudowany. Teraz ubrany był dosyć współcześnie w luźne granatowe dżinsy i lekko opięty biały podkoszulek, który tylko podkreślał miodowozłotą skórę i smoliście czarne włosy, zebrane z tyłu w niedbały kucyk. O dziwo, miał bose stopy. Li była jednak zbyt zaaferowana atmosferą, jaka pomiędzy nimi zapanowała, żeby przejmować się podobnymi drobiazgami. Czuła delikatne mrowienie w miejscu, w którym ją dotknął, a w głowie przyjemny zamęt.
– Nawet nie wiesz, jak trudno zachowywać się przy tobie przyzwoicie i nienagannie – szepnął tuż przy jej uchu i musnął ustami wrażliwy płatek.
– Wcale tego nie oczekuję – wyjąkała, kładąc dłonie płasko na jego szerokiej piersi.
Pod palcami wyczuwała silne, miarowe uderzenia serca i ciepło żywego ciała. Jego zapach był słodki, lecz przywodził na myśl coś delikatnego. Coś, czego bardzo chciałoby się spróbować, nawet jeśli byłoby to grzeszne i niemoralne. Nawet gdyby pociągało za sobą straszne konsekwencje.
Odkrycie to wywołało u Lili falę gwałtownych emocji, a jednocześnie wprawiło ją w szczere zdumienie. Sądziła, że zapach jego ciała będzie ostry, dominujący, jak woń nieustającego w bojach wojownika. Sama nie wiedziała, co to znaczy. Nigdy dotąd nie zwracała uwagi na aromaty męskiego ciała. Nigdy na nią nie działały. Teraz jednak niemal tonęła w zmysłowej przyjemności, choć ledwie jej dotykał.
– Nie rozumiem, co się ze mną dzieje – wyznała, nieśmiało patrząc w górę i chwytając tajemnicze spojrzenie.
– Mam nadzieję, że to samo co ze mną. Jednocześnie jestem bardzo szczęśliwy, że tego nie pojmujesz… – Zaśmiał się krótko i pocałował dziewczynę w czoło, przytuliwszy ją mocno do siebie. – Cudownie jest trzymać cię w ramionach. Czuć twój zapach, słyszeć głos. Pojęcia nie masz, jak długo na to czekałem i jak mi tego brakowało.
Kołysali się delikatnie, rozkoszując wzajemną bliskością. Dla Li doznanie było czymś absolutnie nowym i fascynującym, dla Nidriela zaś bladym wspomnieniem przeszłości i kuszącą zapowiedzią przyszłości. Bądź co bądź był nie tylko Diabłem. Przede wszystkim był mężczyzną. Mężczyzną, który stracił ukochaną kobietę i który poruszył Niebo i Ziemię, aby ją odzyskać. Już niemal mu się udało. Musiał jednak tłumić euforię i pozostawać czujnym.
– Już niedługo – wymamrotał, odsuwając się na odległość wyciągniętych ramion i przyglądając nowemu obliczu wybranki swego serca. Kochał każde jej wcielenie. – Ale póki co skupmy się na naszym przetrwaniu – poprosił.
– To chyba rozsądne – zgodziła się i odchrząknęła.
– A wracając do tematu… – przypomniał, kiedy oboje ponownie usadowili się na pniu. – Dokąd w takim razie chciałabyś pojechać?
– Może na wieś? – zasugerowała. – Kilkadziesiąt kilometrów stąd znajduje się niewielka miejscowość. Dalej, jakieś trzy kilometry od niej, mieszka moja ekscentryczna ciotka. Ma sporo ziemi i stadninę koni. Miejsce jest, można powiedzieć, odcięte od świata. Dziesięć hektarów pól i łąk, a wokół rozciąga się gęsty las. Do gospodarstwa wiedzie tylko jedna droga. Idealna kryjówka – skwitowała. – O ile oczywiście cioteczka będzie miała ochotę mnie ugościć.
– Tak, to całkiem sensowne. – Spojrzał na nią i się rozpromienił.
W myślach rozważał kilka scenariuszy i zastanawiał się, kogo jeszcze mógłby zaangażować do tej misji. Czyja pomoc byłaby najodpowiedniejsza?
– Co prawda został jeszcze niemal miesiąc szkoły, ale może warto wykorzystać moje dolegliwości zdrowotne, by przekonać mamę, że wypoczynek na wsi już teraz by mi się przydał. Kilka zasłabnięć, omdleń i gorszych dni powinno załatwić sprawę. A wtedy też reszta nie będzie się za mną wlec. Wszyscy wszak mają swoje obowiązki, zajęcia, życie prywatne.
– Doskonale! Warto spróbować. – Nidriel dał się przekonać.
Pomysł Lili naprawdę był nie najgorszy. W całkowitym odosobnieniu mogli spędzać ze sobą mnóstwo czasu, poświęcając go na rozmowy i poznawanie siebie od nowa. Mogli przeczekać najgorszy okres, jednocześnie nie narażając rodziny dziewczyny i jej przyjaciół na niebezpieczeństwo. Z drugiej jednak strony tak odcięty od cywilizacji punkt byłby wprost idealny do potencjalnego ataku. Bez świadków, bez problemów. Eriel mógłby im urządzić prywatny Armagedon, chociaż…
„Przy wsparciu czarownic można takie miejsce ukryć przy pomocy magii” – rozważał Diabeł.
Każda inna lokalizacja będzie równie dobra co zła. Każda da tyle samo bezpieczeństwa co zagrożenia. A nawet gdyby już doszło do walki, lepiej, żeby w pobliżu nie było zbyt wielu ludzi. Nidriel nie chciał wprowadzać dodatkowego zamętu w otaczającej ich rzeczywistości. Może nie był szczególnie dumny z nadanych mu przydomków, lecz wiedział, że gdyby koniecznie chciał naprostować historię, musiałby wziąć odpowiedzialność za zburzenie świata, a co gorsza, podjąć się jego odbudowy.
Ziemia nie była rajem. Nie była nawet jego przedsionkiem. System, któremu pozwolił zaistnieć Bóg, miał wiele mankamentów, aczkolwiek był już mocno zakorzeniony w ludzkiej świadomości. Wychował całe pokolenia, cywilizacje. Tak więc Szatan miał obecnie ważniejsze sprawy na głowie niż tworzenie własnego Kościoła. Już i tak dostatecznie długo troszczył się o ludzi i walczył w ich imieniu z Ojcem. Teraz najważniejsza była Nalia-Lili. Kiedy już ją odzyska, wtedy razem będą podejmować decyzje, wiedząc, na ile mogą sobie pozwolić.
„Kiedy już…” – pomyślał ze smutkiem.
– Akcję dywersyjną zacznę prowadzić od jutra – powiedziała dziewczyna po chwili, wyrywając go z głębokiej zadumy. – Nikt nie lubi poniedziałków.
– To co chciałabyś robić teraz?
– A co mogę?
– Prawie wszystko.
– Lubię z tobą rozmawiać – wyznała. – Lubię zadawać ci pytania, bo wiem, że usłyszę nieprawdopodobne odpowiedzi.
– Nie sugerujesz chyba, że zmyślam?! – udał lekkie oburzenie.
– Skądże znowu! – zapewniła gorliwie. – Po prostu jesteś… – Zamilkła, chcąc najodpowiedniej sformułować wypowiedź. – …jak istota z bajki.
„To banalne” – pomyślała zła na samą siebie za tak kiepskie porównanie. Diabeł jednak nie wyglądał na rozdrażnionego. Na szczęście jej też nie wyśmiał.
– Fascynujesz mnie, a wciąż jeszcze nie widziałam cię w pełnej okazałości – ciągnęła dalej, chcąc wybrnąć z niezręcznej sytuacji.
– Oboje czekamy na moment, aż ujrzymy siebie w pełnej krasie. Ja czekam dłużej i spodziewam się większej niespodzianki, bo tak naprawdę nie wiem, czy jesteś bardziej aniołem, czy demonem – odparł tajemniczo.
– Tak… – zgodziła się, nie mogąc oderwać od niego oczu.
Nagle drgnęła, kiedy tuż obok zamajaczył ogień, tak jak ostatnio lewitujący nad ziemią. Bez niego już wkrótce zapanowałyby egipskie ciemności, a Lili wprost nie mogła się napatrzeć na swojego towarzysza.
– Widzę, że na końcu języka masz jakieś frapujące pytanie – stwierdził Szatan, nie kryjąc rozbawienia. – Pytaj więc – zachęcił.
– Zżera mnie ciekawość, co wydarzyło się po moim odejściu – wypaliła.
Nidriel westchnął głęboko, natychmiast poważniejąc. Li zrozumiała, że tamte wspomnienia wciąż pozostawały upiornie żywe w jego pamięci. Niczym niezabliźniona rana. Mimo iż się odnaleźli, on najpewniej jeszcze kilka tygodni temu wciąż jej szukał.
– Albo może poproszę o to Tazpiela – wtrąciła, nim zdążył przemówić. – Nie chcę dokładać ci cierpień. Nie chcę, byś do tego wracał. Wybacz… – Dotknęła jego ręki.
Chwycił jej dłoń oburącz i gładził ją kciukiem, jakby nie do końca świadomie, jakby miał potrzebę dotykania jej, bo w ten sposób czuł, że jego ukochana jest prawdziwa.
– W porządku – zgodził się. – Masz prawo wiedzieć. Poza tym teraz, kiedy mam cię przy sobie, myślę, że podołam wyzwaniu. Wszystko zaczyna mi się jawić jak urywki kiepskiego filmu. Systematycznie zastępuję bolesne wspomnienia tym, co mnie koi.
– Nie musisz – przekonywała, czując okropne wyrzuty sumienia. – Ta prośba była egoistyczna.
Zasmuciła go swoją dociekliwością. Niestety odkąd ją przeklęto, wpadła w pętlę narodzin i śmierci i choć wracała setki razy, mnóstwo rzeczy ją ominęło. Doświadczyła tak wiele bólu, a tak mało przyjemności i szczęścia. Dręczył ją głód ciekawości własnych losów oraz historii ludzi, z którymi była związana. Żałowała, że za jej sprawą Diabeł zaznał dotkliwej tragedii i że nie było przy nim czułego serca – jej serca. Nie powinna do tego wracać, a jednocześnie nie mogła się powstrzymać.
– Nic podobnego. Doskonale cię rozumiem – zapewnił. – Wiem więcej o twoich losach niż ty sama. To zrozumiałe, że zadajesz pytania.
Przez kilka długich chwil patrzył w wyczekujące zielone oczy, zbierając się na odwagę.
– W chwili kiedy cię straciłem, zrobiłem chyba najgłupszą rzecz, jaką mogłem – zaczął, uśmiechając się krzywo. – Wypowiedziałem Ojcu wojnę.
– A On na nią przystał?
– Oczywiście. Nie sposób odmówić, gdy przeciwnik podejmuje tak drastyczne kroki. Kiedy wroga armia stoi u twych bram, nie możesz stać bezczynnie, przyglądając się, nawet jeśli nie bierzesz wroga zbyt poważnie. Poza tym każdy z nas miał własne wyobrażenie na temat tego, jak potoczą się losy tego drugiego. Zażądałem twojego ułaskawienia, kiedy już wygram (czego byłem absolutnie pewien), a On pobłażliwie odparł, że jeśli Go pokonam, to może faktycznie mi cię zwróci. Z naciskiem na „może”. Nie chciał niczego w zamian, bo nie wierzył, że możemy przetrwać.
– Tak mocno wierzyłeś, że wojna jest jedyną słuszną drogą? – spytała smutno.
– Wtedy? Nie dostrzegałem innej możliwości. Wcześniejsze błagania i groźby nie pomogły. Do tego nie myślałem logicznie. Gotów byłbym gołymi rękoma wyrwać własne serce, gdyby to mogło coś zmienić, lecz Ojciec wiedział, że śmierć w tej sytuacji byłaby dla mnie wybawieniem. Na własne nieszczęście do pewnego stopnia jestem nieśmiertelny. Pozostało mi zatem cierpienie, ale wierzyłem, że zdołam cię ocalić. Że ten jeden raz On dotrzyma słowa i zadowoli się satysfakcją ukarania mnie. Nie ukrywam, że miałem również szczery zamiar zgładzenia Go. Definitywnie! Jednak przegrana Jego wojsk tak naprawdę nie była jednoznaczna ze zwycięstwem. Śmierć aniołów nie mogła cofnąć klątwy. Dlatego liczyłem, że gdy zostanie sam, gdy straci swe marionetki, będzie wolał mimo wszystko ustąpić i odwoła słowa, które na wieki nas rozdzieliły.
– Prawdomówność i uczciwość chyba nie są Jego mocnymi stronami… – ironizowała, czując wzbierającą w niej złość. Była ona jednak niczym w porównaniu z rozpaczą, jaką czuł Nidriel; z targającymi nim bezsilnością i beznadzieją.
– Nie jest skalany sumieniem. Dlatego potraktował moją furię jak okazję do rozerwania się. Jak żart! Możliwość upokorzenia mnie i zranienia raz jeszcze.
– Przegrałeś wojnę?
– Nie, ale również jej nie wygrałem. Żaden z nas nie mógł wygrać. Niemniej przeświadczony o słuszności własnych decyzji wróciłem do Piekła i zebrałem oddziały. Otumaniony, zdruzgotany emocjonalnie zacząłem szykować się do wojny, zamiast wysłać wszystkich na Ziemię, by cię szukali.
– Myślę, że każdy by tak zareagował – pocieszała go. – Skoro wierzyłeś, że Ojciec nie kłamie, widziałeś swoją szansę w zwycięstwie.
– Tak. Szkoda, że tylko ja jeden. Inni wiedzieli, że to zły pomysł, lecz widząc, w jak kiepskim byłem stanie, nikt nie odważył się odmówić. Nikt nie zdezerterował. Znając ryzyko, moi Upadli stawili się na polu bitwy, gotowi umierać za nasze szczęście.
Lili pojęła, jak wielki wstyd Szatan odczuwał z powodu swojej pochopności. Obwiniał się o śmierć swych pobratymców. Wierzył, że nie pozostawił im wyboru, że zmusił ich do walki, której nie mieli prawa wygrać – że zginęli przez niego.
– To był najwznioślejszy przejaw prawdziwej przyjaźni – szepnęła, a jej słowa przykuły jego uwagę. – Mieli wybór – kontynuowała. – Każdy z nich zdecydował się cię wesprzeć. To piękne.
W oczach Diabła zapłonęła iskra wdzięczności.
– Wiem, że ty zachowałbyś się tak samo – dodała.
Pokiwał głową w zamyśleniu.
– Dziękuję – niemal wyszeptał. – Jednak fakt pozostaje faktem. Pochopna decyzja pochłonęła wiele wspaniałych istnień. Zarówno po mojej, jak i Jego stronie, a tak naprawdę to my dwaj powinniśmy byli stoczyć pojedynek jeden na jednego i pozabijać się nawzajem. Gdyby to było możliwe… To jeden z moich najgorszych, najbardziej haniebnych występków. Jest mi wstyd, że postąpiłem tak lekkomyślnie. Nigdy nie uważałem wojny za dobre rozwiązanie, a mimo to sam ją sprowokowałem. I to dwukrotnie.
– Niewiele wiem o miłości, ale przeszłość pokazuje, że jest ona jednym ze szlachetniejszych powodów, dla których toczono wojny. Skoro zaś anioły czują mocniej, mają takie samo prawo do podejmowania spontanicznych decyzji jak każda inna myśląca i rozumna istota… – Lili wciąż starała się go uspokoić.
– Może, niemniej to nie jest żadne usprawiedliwienie.
– Wiem i nie próbuję cię usprawiedliwiać. Wszyscy ryzykujemy mniej lub bardziej, wszyscy popełniamy błędy, bo wszyscy czujemy. To nie jest złe, ale naturalne. Najważniejsze jednak, żeby wyciągnąć wnioski na przyszłość i wystrzegać się podobnych potknięć.
– Masz rację. Niemniej tego błędu zawsze będę żałował. Każdego anioła. Zwłaszcza tych upadłych, które nie dość, że najpierw dla mnie sprzeciwiły się Bogu, to jeszcze dobrowolnie poszły na śmierć. – Zamilkł na chwilę. – Wśród nich była również twoja matka… – wyszeptał w końcu, czując, jak serce tłucze mu się w piersi, i czekając, aż Li wyrwie dłoń z jego uścisku. – Za to przepraszam, choć wiem, że nie zdołam ci w żaden sposób zadośćuczynić. – Wyrzucił to z siebie. Największą zbrodnię przeciwko Nalii.
Dziewczyna milczała przez moment, wpatrując się niewidzącymi oczyma w tańczące płomienie. Nie do końca wiedziała, jak powinna zareagować. Ale czy sprawiedliwe byłoby obwinianie go, że w wojnie o nią, o jej wolność, zginęła też kobieta, która dała jej życie? Chociaż nigdy się nie poznały, kochała ją. Poza tym Szatan nikogo przecież nie zmuszał ani do buntu, ani tym bardziej do wzięcia udziału w wojnie. Wszyscy podjęli ryzyko dobrowolnie. Także jej matka. Zwłaszcza ona. Może sama ruszyłaby w bój, gdyby Diabeł jej nie ubiegł? Jeśli rzeczywiście kochała swoją córkę tak bardzo, jak twierdził Tazpiel.
„Moja matka” – powtórzyła w myślach.
Nie uznawała innej poza Małgorzatą Olszan, toteż nie potrafiła zmusić się do udawanej tęsknoty. Czuła żal, ale był on raczej ogólny i dotyczył wszystkich istnień, które zginęły w tym starciu.
– Nie możesz wziąć całej odpowiedzialności na siebie – odparła wreszcie, odwracając ku niemu twarz. – O ile mi wiadomo, upadłe anioły miały wolną wolę, więc i ich decyzje były w pełni świadome.
– Tak… Pamiętaj jednak, że kierowała nimi także wdzięczność, właśnie z powodu odzyskanej wolności. Większość z nich zatem uważała, iż ma wobec mnie dług do spłacenia.
– Dobrze. Ale możemy tak bez końca! Ja będę podawać argumenty, by ci ulżyć, ty zaś kontrargumenty, by się pogrążyć. A przecież nie chcesz, bym obwiniła cię o wszystkie zbrodnie tego świata. W tym o moje własne tragedie.
– Kiedy części z nich jestem winien! – Gdy mówił, wyglądał jak ucieleśnienie wewnętrznego udręczenia.
– Nidrielu – zaczęła cierpliwie, ujmując jego twarz w dłonie. – Cokolwiek się działo, tysiące lat to wystarczająco długo, zarówno na żal i opłakiwanie, jak i karę, pokutę. Skoro chcemy przyszłości, nie możemy pozwolić, by przeszłość kaleczyła naszą teraźniejszość. Rozumiem, że masz wyrzuty sumienia, że żałujesz swoich decyzji, doceniam twoją szczerość, przyjmuję ją i oświadczam, iż nie mam żadnych pretensji. Niczego ci nie zarzucam. Oboje cierpimy, bo oboje kochamy. Czy nie dość już? Czy nie wystarczy ci tego ciężaru, który dźwigasz…?
Diabeł patrzył w jej ciepłe zielone oczy i czuł, jak ból zaczyna ustępować, jak jego brzemię maleje.
– Nie pamiętam przeszłości, większości nawet nie poznałam, a mimo to nie chcę pozostawać jedynie przy tym, co najgorsze i najbardziej bolesne – kontynuowała Li. – Popełniamy błędy, wyciągamy wnioski i stajemy się lepsi. To się właśnie liczy.
– Dlatego nigdy nie zwątpiłem…
– Dasz radę opowiedzieć mi o samej wojnie? – poprosiła, wracając do tematu.
– Samymi słowy nie przedstawię ci tego tak, jak wyglądało to w rzeczywistości. Jednak… – Wstał. – …mógłbym ci pokazać.
– Naprawdę? Jak? – zaciekawiła się.
– Chociaż nie jestem przekonany, czy to na pewno dobry pomysł. Zobaczyłabyś bowiem wszystko moimi oczyma. Tak, jakbyś była mną.
– Nie boję się – zapewniła gorliwie. – Choć to pewnie naiwne i głupie, zważywszy, że nie wiem, o co tak naprawdę proszę – dodała, skonsternowana własną pochopnością.
Tak bardzo pragnęła dowiedzieć się jak najwięcej. Przejąć też część trudnych wspomnień, jak czyniła to Zuza, kiedy chodziło o koszmary jej białowłosej siostry. Lili nie chciała, żeby Nidriel dalej samotnie zmagał się z przeszłością. Tym bardziej że dotyczyła ich ona w równym stopniu. Wiele rzeczy wydarzyło się z powodu wybranki Diabła, to przez nią zapadło wiele brzemiennych w skutki decyzji. Powinna zatem znać losy osób, które o nią walczyły, podczas gdy ona pozostawała całkowicie zdana na cudzą łaskę. Powinna przynajmniej poznać ich twarze.
– Wcale nie – powiedział łagodnie. – Poradziłaś sobie wczoraj. Lepiej niż mógłbym oczekiwać, dlatego myślę, że wytrzymasz absolutnie wszystko. Nie zapominajmy również o twoich snach. To, co mogę ci pokazać, będzie podobne w odbiorze. Poza tym ani na moment nie zostawię cię samej – obiecał.
Li w milczeniu pokiwała głową na zgodę, nie mogąc oderwać wzroku od jego cudownej twarzy. Poznanej zaledwie zeszłej nocy, a mimo to tak jej drogiej.
– Dobrze więc. – Westchnął głęboko, jakby przygotowywał się do maratonu.
– Cofniemy się w czasie?
– Nie, Boże broń! – Prawie zamachał rękoma w powietrzu.
Dziewczyna zaśmiała się cicho na ten protest. W ustach Szatana i przy takich okolicznościach był raczej dość ironiczny.
– Co robisz? – zagadnęła, kiedy wstał i cofnął się o kilka kroków.
– By wejść w ciało anioła i zajrzeć w jego przeszłość, trzeba położyć jedną dłoń na jego sercu, drugą zaś na skrzydle. Konkretnie na białym piórze – jedynym, jakie posiadają Upadli. Ale tylko ci, którzy nie stali się do cna źli, którzy nie utracili dobroci i zmysłów – tłumaczył z wielką powagą.
– Skrzydła, białe pióro – powtórzyła zafascynowana.
Właśnie! Zupełnie zapomniała o skrzydłach, a przecież – upadłe czy nie – anioły powinny je posiadać. O co jednak chodziło z tym jednym białym piórem?
– Bóg nie odebrał wam skrzydeł, kiedy zostaliście strąceni? Myślałam, że może zrobił to, byście nie mogli wrócić do Nieba…
– Wierz mi, nikt dobrowolnie nie wróciłby do tego miejsca. Nie straciliśmy skrzydeł, a jedynie ich kolor. Zanim nas ukarano, wszyscy mieliśmy jasne – białe lub kremowe – pióra, przyozdobione złotymi bądź srebrnymi wzorami. Po upadku zmieniły barwę na czarną lub brązową. Właściwie wszyscy mają skrzydła w odcieniach tych dwóch kolorów i choć wydaje się to monotonne, byłabyś zdumiona, jak piękne można uzyskać wzory z tak ubogiej palety barw.
– Wspomniałeś wcześniej, że twoje są czarne.
– Istotnie. Przypominają bezgwiezdną noc, chociaż z granatowymi refleksami. Nie zmienia to jednak faktu, że każdemu z nas zostało jedno białe piórko. To coś w rodzaju znaku, który pozwala nam stwierdzić, czy dany anioł jest tylko upadły, czy może stracony zupełnie, bo i tacy się trafiali i właściwie wciąż trafiają.
– Co chcesz przez to powiedzieć? – drążyła zaintrygowana, jednocześnie nie mogąc się doczekać, kiedy wreszcie ujrzy Szatana kompletnego, z najpiękniejszym anielskim atrybutem.
Podejrzewała, że wspomniane białe pióro jest niczym innym jak ostatnią, cieniutką nicią powstrzymującą delikwenta przed stoczeniem się w otchłań. O ile oczywiście można upaść głębiej niż do samego Piekła.
– Białe pióro oznacza, że anioł zna i rozumie zarówno dobro, jak i zło. Jest jak pełnowartościowa moneta. Dzięki niej Upadły potrafi rozróżniać i ukierunkowywać własne emocje. Używać obu swych natur, w zależności od okoliczności. A prościej rzecz ujmując, upadły anioł z białym piórem nie nadstawi drugiego policzka, jeśli ktoś celowo go uderzy. Taki anioł odda.
– Coś w rodzaju oko za oko, ząb za ząb – stwierdziła. Sama wyznawała tę samą zasadę.
– Jeśli krzywda i atak są celowe, świadome, to tak. Krzywdą odpłacamy za krzywdę, ale i dobrocią za dobroć.
– Czyste dobro i czyste zło mogą być na równi niebezpieczne. Dobry pozwoliłby się zatłuc na śmierć, zły zaś zabiłby bez powodu – konkludowała.
– Dokładnie tak… Upadłe anioły mają nieporównywalnie większą samoświadomość niż ludzie. Nieograniczoną wręcz. Dokonują przemyślanych wyborów po wstępnej analizie sytuacji. Budują możliwe scenariusze, przewidują do przodu.
– A gdyby białego pióra brakowało? Jeśli się je traci? Bo chyba nie chodzi o wyrwanie?
– Nie. To też kwestia wyboru, ale i siły. Jeśli anioł po upadku nie radzi sobie z wolną wolą i natłokiem wrażeń, jeśli nie potrafi ukierunkować emocji, nauczyć się ich rozumieć i kontrolować, czasami popada w obłęd, a na znak tego jego pióro przybiera barwę taką jak cała reszta. Taki anioł staje się po prostu zły, słaby, nie do końca świadomy samego siebie oraz tego, co robi i dlaczego. Takie anioły są odpowiednikami ludzkich degeneratów, ludzi najgorszej kategorii, bezwzględnych, niezdolnych do jakichkolwiek szlachetnych odruchów czy chociażby empatii.
– Anielscy socjopaci… Czy taki anioł może się nawrócić? To jest, czy jego pióro może odzyskać białą barwę?
Nidriel rozważał tę kwestię przez chwilę.
– Myślę, że wszystko jest prawdopodobne, ale jak dotąd nie spotkałem się z podobnym przypadkiem. – Bezradnie rozłożył ręce. – Dotychczas przepadli wszyscy, których dosięgło szaleństwo.
– Co więc dzieje się z takimi istotami?
– Jeśli trafią do nas, otaczamy je opieką i nadzorem. Staramy się pomóc, nauczyć radzić sobie z wolnością, jednocześnie bacznie obserwując. Jak wspomniałem, dotąd ów proces nigdy się nie cofnął, chociaż nie ustajemy w wysiłkach, aby znaleźć rozwiązanie. Każdy Upadły dostaje rok na pokonanie szaleństwa. Jeśli zaś po tym czasie nie odzyska pióra, wówczas zostaje… zgładzony – wyznał ostrożnie, śledząc wyraz jej twarzy.
Nie był pewien reakcji. Nie wiedział, czy Lili uzna to za przejaw poczucia wyższości. Czy potępi go za to, że każe zabijać tych, z którymi nie może sobie poradzić. W końcu Bóg robił podobnie.
Ona jednak nie wyglądała na zbulwersowaną czy zgorszoną. Nie oceniała go, najpewniej zdając sobie sprawę z własnej niewiedzy, ale i ze skomplikowania anielskiej natury, ich problemów. Ludzi, którzy nie szanują żadnych praw, którzy kierują się tylko egoizmem, których dotyka choroba psychiczna, zamyka się przecież w więzieniach i szpitalach. Zatwardziali mordercy i kryminaliści żyją sobie w spokoju za publiczne pieniądze, mając nawet lepszy dostęp do odkryć medycyny niż porządni, uczciwie pracujący obywatele, często umierający w cierpieniu, nim przyjdzie ich kolej na wizytę u specjalisty. O niezbędnej pomocy nie wspominając. Wielu ludzi uważa, że więzienie to w gruncie rzeczy żadna kara oraz że przestępcy powinni być pozbawiani praw człowieka, skoro nie respektują ich u innych. Że powinni ciężko pracować, nie tylko na swoje utrzymanie, ale też po to, żeby spłacić dług czy zadośćuczynić społeczeństwu. Niemniej anioły to nie ludzie, zatem nawet kilku złoczyńców nie byłoby tak groźnymi jak jeden szalony mieszkaniec Niebios.
„Chyba…” – pomyślała przelotnie, mrugnąwszy Nidrielowi, by kontynuował.
– Podejrzewam, że może cię to zszokować, ale taką drogę obraliśmy wspólnie. Pomyślisz, że rok to za mało, zwłaszcza dla nieśmiertelnych, skoro ludzi leczy się całe życie, lecz naszym zdaniem, jeśli istota tak silna nie potrafi przezwyciężyć słabości w mniej niż dwanaście miesięcy, oznacza to, iż nie można jej ocalić. Gdy żyło się setki czy tysiące lat w niewoli, nie znając niczego innego, istnieje spore prawdopodobieństwo, iż wolność okaże się zbyt trudna do zaakceptowania. W końcu oznacza również całkowitą odpowiedzialność za siebie i swoje czyny. Zresztą gdyby szaleni aniołowie pozostawali przy życiu, mogliby wyrządzić wiele krzywdy. Zarówno swoim pobratymcom, jak i ludziom. Może to kiepskie porównanie, ale wyjątkowo agresywne i niebezpieczne zwierzęta, którym nie sposób pomóc, po prostu się usypia…
– Rozumiem. – Pokiwała głową. – Przynajmniej w pewnym stopniu.
– Życie jest niezwykle cenne. Każde życie, choćby najmniejsze. I wielu wierzy, że nie wolno poświęcać jednego nawet w intencji milionów.
– A jednak ludzie potrafią zabić miliony z najgłupszych możliwych powodów albo i bez nich – odparła szorstko. – I to z reguły ci ludzie, którzy sami nie zasługują na życie. Nie oceniam waszych praw. Nie mogłabym.
– Możesz mieć jednak własne zdanie – zauważył Kaduk. – I pamiętaj, że nasze prawa tak naprawdę są również twoimi.
– Wiem. Niemniej musiałabym poznać szalonego anioła, aby w pełni zrozumieć wasz punkt widzenia. Ludzkie prawa diametralnie różnią się od anielskich. Nie zawsze też są słuszne czy logiczne, ale nie sposób zmienić ich samodzielnie. Wy pewnie kierujecie się moralnością i tym, co w waszym mniemaniu słuszne. Ludzie zaś na pierwszym miejscu stawiają wygodę. Myślę, że często ustalają prawa w taki sposób, aby mogli się nimi asekurować w przyszłości. – Spochmurniała.
Diabeł pokiwał głową z aprobatą. Doceniał wyrozumiałość Lili i jej zdrowy rozsądek. Wiedział też, że gdyby chodziło o kogoś innego, najpewniej spotkałby się z potępieniem. Sam nie rozumiał, dlaczego ludzie więcej praw przyznawali złoczyńcom, a mniej poszkodowanym. Dlaczego właściwie często to ofiarom przypisywano winę za to, co je spotkało. Przestępcy czuli się bezkarni i w wielu szokujących przypadkach unikali wszelkiej odpowiedzialności. W Piekle zaś egzekwowano przestrzeganie ustalonych zasad z najwyższą surowością. Kara zawsze była tak dotkliwa i pewna, że tylko szaleńcy gotowi byli zaryzykować.
– Czy oni wciąż „upadają”? – spytała, przerywając ich wspólne zamyślenie, nie do końca pewna, czy tak właśnie określali sprzeciwienie się Bogu i dołączenie do piekielnych zastępów.
– O dziwo, tak. Nieliczni znajdują sposoby, by wyzwolić się spod władzy Boga i właśnie, jak to ładnie określiłaś, upadając, odzyskują wolność.
– Przyjmujecie ich?
– Naturalnie! Piekło jest domem każdego Upadłego. Pod warunkiem że nie oszaleje i nie ma nikczemnych zamiarów. To azyl.
– Kto by pomyślał… – Uśmiechnęła się lekko, a spojrzawszy w twarz Nidriela, mimowolnie zaczęła się zastanawiać, czy smutek malujący się na jego ustach i czający w oczach kiedykolwiek zniknie. Czy nie tyle zapomni, ile pogodzi się z przeszłością? Czy zdoła zamknąć ją gdzieś, by nie zniszczyła ich przyszłości? O ile oczywiście mają ją przed sobą.
Sama zaznała niezliczonych okrucieństw, niemniej gdyby nie sny, nie pamiętałaby niczego. A i one właściwie nie odcisnęły na niej tak głębokiego piętna jak na Szatanie to, co przeżył, co pamiętał, czego wciąż był świadom. Ona umierała, ale to on musiał z tym żyć.
– Naprawdę bardzo chciałabym zobaczyć twoje skrzydła – powiedziała wreszcie, licząc, że to przynajmniej na okamgnienie odciągnie myśli Diabła od przykrych wspomnień. – I białe piórko.
W odpowiedzi obdarował ją najcudowniejszym z uśmiechów, jakie do tej pory ujrzała. Niemal zatrzymał jej serce.
– Widziałam je wcześniej? – Odchrząknęła, gdy udało jej się zapanować nad emocjami.
– Oczywiście. Uwielbiałaś się w nich chować.
– Szkoda, że nie poprosiłam cię o to w dzień lub chociaż odrobinę wcześniej – żałowała. – To niewielkie ognisko nie wystarczy, żeby ukazać cały twój majestat.
– Nic bardziej mylnego – zrobił tajemniczą minę, a w następnej chwili wokół nich w niebo strzeliły słupy ognia.
Lili drgnęła najpierw zaskoczona, lecz uspokoiła się, poczuwszy dłonie Nidriela na swoich ramionach.
– Popisujesz się – zganiła go, choć pokaz zrobił na niej ogromne wrażenie.
Wcześniejszy incydent z ogniskiem wypadał dość blado w starciu z dwudziestoma trzymetrowymi kolumnami żywego ognia, otaczającymi ich dziesięciometrowym promieniem. Naraz na polanie zrobiło się jasno niczym w dzień i dziewczyna mogła oglądać Pana Ciemności w pełnej krasie.
– Dla ciebie wszystko – rzekł Upadły.
Po tych słowach nagle za jego plecami pojawiły się olbrzymie czarne skrzydła. Pozostawały złożone, a mimo to sięgały wysoko nad jego głowę.
– Niewiarygodne. – Lili nieświadomie jak lunatyk zbliżyła się do mężczyzny, mając oczy szeroko otwarte.
Wiatr zafurkotał, kiedy skrzydła rozłożyły się, by zamknąć ją w objęciach. Były wprost niewiarygodne – zdolne zasłonić i księżyc, i słońce. Poczuła, jak otacza ją ciepło. Przyjemne, dające poczucie bezpieczeństwa i przynależności, zaufania. Nie mogąc się powstrzymać, wyciągnęła dłoń, by dotknąć cudownie wyglądających piór, lecz znieruchomiała, nim skóra dotknęła czarnej miękkości.
Spojrzenie i uśmiech Nidriela powiedziały jej, że nie ma się czego obawiać.