Córka Upadłych Tom 3 Nowe dzieci starej wiary - Karolina Bidzińska - ebook

Córka Upadłych Tom 3 Nowe dzieci starej wiary ebook

Karolina Bidzińska

3,3
43,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Lili miota się pomiędzy uczuciem ulgi a obezwładniającym strachem o dalsze losy swoich przyjaciół. Nieoczekiwane odkrycie ich uśpionych predyspozycji wprowadza w jej życiu dodatkowy zamęt. Dziewczyna musi więc zdecydować, czy powie im o czającym się w pobliżu niebezpieczeństwie oraz wyjawi swój największy sekret.

A może jednak skłamie, pozostając w przeświadczeniu, że tylko tak zdoła wszystkich ocalić?

Sprawy się komplikują, gdy szpiedzy Diabła odkrywają, że jej anioł stróż od dawna bawił się z nimi w chowanego i zdołał owinąć sobie wokół palca jedno z przyjaciół Li.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI
PDF

Liczba stron: 593

Oceny
3,3 (4 oceny)
0
2
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Karolina Bidzińska

Córka Upadłych

Tom III

Nowe dzieci starej wiary

Prawa autorskie © Karolina Bidzińska 2023.

Wszystkie prawa zastrzeżone

Korekta i redakcja:

Monika Mielcarek, red-kor

Projekt okładki:

Joanna Widomska

Skład i łamanie:

Tobiasz Małysa

Niniejszy produkt jest objęty ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że publiczne udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

Wydanie I

ISBN: 978-83-937102-5-6

Zagubić się i zatracić jest niezwykle łatwo.

Stan ten może się też wydawać nam

stanem wielce przyjemnym i wygodnym,

nawet jeśli nie jest dla nas dobry.

Zgubiwszy część siebie,

zaczynamy tracić też wszystkie wyższe wartości,

którymi szczyci się człowiek prawy i moralnie zdrowy.

Odnaleźć się zaś i wrócić na właściwe tory jest znacznie trudniej

i często wymaga to nadludzkiego wręcz wysiłku.

Rozdział 1

Wysoki, mocno zbudowany mężczyzna odziany w czarny płaszcz stał na środku zielonej, niemal bajkowej polany, a wiatr podrywał do tańca jego długie, zupełnie białe włosy. W górze świeciło słońce, niebo było cudownie błękitne, czyste; wokół radośnie śpiewały ptaki. Lato było w pełnym rozkwicie.

Lili z oddali obserwowała zwróconą do niej plecami postać. Nie sądziła, że ktoś jeszcze zna to miejsce. A zwłaszcza…

– Anioł… – wyszeptała z trwogą, czując, jak lodowaty pazur strachu przebija jej skórę i zmierza wprost do serca.

Zamarła z krzykiem na ustach, nie wiedząc, co powinna zrobić. Nie miała szans, żeby uciec skrzydlatemu. Do tego była pewna, że on już zdaje sobie sprawę z jej obecności.

Naraz firmament zasnuły stalowoszare chmury, pełznące złowrogo i pochłaniające słońce. Długie cienie kładły się na ziemi, a wiatr gwałtownie przybierał na sile, z zawziętością szarpiąc trawami, koronami drzew i wszystkim, czego zdołał sięgnąć. Świat albo bardzo się gniewał, albo czegoś obawiał. Nadciągała burza.

– Eriel – powiedziała Li bezgłośnie, a wówczas nieznajomy odwrócił się i ujrzała olbrzymi zakrwawiony miecz, który anioł wycierał w miękki materiał.

Dziewczyna natychmiast rozpoznała kremową koszulkę Zuzy. Nie patrząc na twarz potwora, pobiegła przed siebie, a wówczas on rozpłynął się w powietrzu, ukazując jej straszny widok, do tej pory skrywany za szerokością białych skrzydeł.

– Nie!

Ze skargą i rozpaczą w głosie Lili upadła na kolana tuż obok martwych ciał. Byli tam wszyscy jej przyjaciele – ukochane osoby, teraz nieruchome, zmaltretowane. Na samym wierzchu przerażającego stosu leżała drobna Kasia z rozrzuconymi rękoma, otwartymi oczyma i ustami, w których zamarł krzyk. Pod nią znajdowali się bracia Stawarz, dalej Elf i Tiramisu. Na samym dole spod innych ciał wystawała jedynie ręka Zi – cała we krwi, podobnie zresztą jak w przypadku każdej osoby. Szkarłat mienił się wszędzie dookoła, pokrywając ziemię, ciuchy i nieruchome sylwetki. Martwe oczy, wezbrane strachem, wpatrywały się przed siebie, niczego już jednak nie widząc.

Białowłosa zakryła usta drżącymi dłońmi. Po policzkach ciekły jej wielkie gorzkie krople. Czuła, jak pęka jej serce, jak pulsują skronie. Rozpacz dosłownie rozrywała ją od środka.

Po chwili jednak zamglonym od płaczu wzrokiem dostrzegła w gmatwaninie ciał ciemny kosmyk. Chciała po niego sięgnąć, a wówczas ujrzała krew na swojej dłoni. Posoka była jeszcze ciepła, lepka, choć dziewczyna nie dotknęła żadnego ze swych przyjaciół. Instynktownie spojrzała w dół i ujrzała olbrzymią ziejącą dziurę we własnej klatce piersiowej.

– Och… – szepnęła zdumiona i upadła.

– Lili! – powiedział ostro Nidriel.

Nie był jednak zły, a przerażony, gdy odkrył, że nastolatka kręci się niespokojnie we śnie i popłakuje, zaciskając pięści na pomiętej pościeli.

– Obudź się – poprosił już łagodniej i uniósł ukochaną, po czym zamknął ją w mocnym uścisku. – Wracaj do mnie.

Chwilę później poczuł, jak jej ciałem wstrząsa szloch, i usłyszał ciche łkanie. Wiedział, że nareszcie uwolniła się od koszmaru.

– No już, maleńka. Nic się nie stało. To tylko sen – przekonywał, kołysząc się delikatnie.

Ona tylko mocniej wtuliła się w jego silne ramiona, pragnąc utonąć w nich, zapomnieć o wszystkim, co przed momentem zobaczyła.

– Widziałam ich – wyznała po kilku minutach schrypniętym od płaczu głosem. – Leżeli na polanie. Martwi, cali we krwi… – Chlipała. – Usypał sobie z nich kopiec. – Nieświadomie zaczęła wbijać paznokcie w skórę Nidriela, lecz on się nie skarżył. Gdyby miało jej to pomóc, zgodziłby się na cokolwiek.

– Nie pozwolę mu na to – zapewnił, doskonale zdając sobie sprawę z tego, kogo Lili widziała, i przyciskając błękitne usta do jej głowy. – Wszyscy mają ochronę. Są całkowicie bezpieczni. Zarówno demony, jak i Upadli krążą dookoła, wypatrując szpiegów. Nie masz powodów do zmartwień.

– Ja też tam byłam – wyszeptała oniemiałym głosem. – Martwa.

– Lili…

– Wyrwał mi serce. Kolejną jego część. Jakby chciał definitywnie pozbawić mnie miłości do ciebie.

– Wykorzystał już wszystkie okazje – powiedział Bies twardo. – Nie dam mu następnej.

Dziewczyna wyprostowała się i uniosła głowę. Spojrzała w oczy Diabła.

– Miłość do ciebie nie jest ukryta tylko w moim sercu – wyznała, pozwalając, by kciukiem otarł jej łzy. – Krąży we mnie, rośnie, nasiąkła nią każda kropla mojej krwi, każda łza, oddech, szept i myśl. Nic tego nie zmieni.

Nidriel uśmiechnął się smutno, ale z wdzięcznością. Ujął śliczną twarz w dłonie i pochyliwszy się, pocałował powieki swej wybranki, jej mokre od łez policzki i słone usta.

Kilka chwil później oboje ułożyli się powtórnie w pościeli, gdyż słońce nie zdążyło jeszcze wziąć świata w posiadanie. Tulili się mocno, chłonąc własną bliskość, ciepło i energię, w której zawarte było całe ich wzajemne oddanie.

W końcu Lili zdołała zasnąć ponownie, czując na skórze czuły dotyk szorstkich od trzymania miecza palców, słysząc cichy, uspokajający szept i równy oddech ukochanego. Tym razem sen był niezmącony, wolny od bólu, poczucia bezsilności i bezpowrotnej straty.

Gdy dochodziła szósta, Li znów otworzyła oczy. Szatan już na nią czekał. Nie spał, bacznie obserwując śpiącą u swego boku młodą kobietę. Pilnując, by nie zadrżała, nie jęknęła, nie skuliła się w udręce. Trzymał ją zdecydowanie, aczkolwiek delikatnie, chcąc, by wiedziała, jaka jest dla niego ważna, i dając w ten sposób do zrozumienia wszystkim koszmarom, że już nigdy się do niej nie zbliżą. Nie dotkną jej swoimi lepkimi mackami, nie pocałują śliskimi ustami, za którymi skrywały się ostre jak noże zębiska. Upadły gotów był walczyć z każdą istniejącą siłą, by nie dopuścić do podobnych i gorszych incydentów.

Mało nie pękło mu serce, gdy kilka godzin wcześniej spostrzegł, że z Lili dzieje się coś złego. Był tym bardziej zły i smutny, że długo nie mógł wyrwać jej z transu. Gdy bowiem zasypiała, gdy przekraczała jakąś niewidzialną granicę, oddalała się od swojego opiekuna. Samotnie kroczyła ścieżkami, na których czaiły się najróżniejsze bestie – głodne, warczące, kąsające co krok.

– Jak się czujesz? – spytał z troską w głosie, gdy zielone oczy zaczęły wpatrywać się w niego już całkiem przytomnie.

– Znacznie spokojniejsza – odparła, odchrząknąwszy uprzednio.

Od wcześniejszego płaczu trochę bolało ją gardło i palce, które tak mocno wbijała w ukochane ciało.

– Zrobiłam ci krzywdę – powiedziała z żalem, zerkając na szeroką pierś, na której jednak nie było nawet najmniejszych śladów.

– Nic, co uczynisz, nie będzie mi krzywdą, póki wiem, że mnie kochasz – oznajmił, odgarniając dłonią kilka zbłąkanych kosmyków. – Mogłabyś wyrwać mi duszę, jeśli tylko dasz w zamian szczery pocałunek.

– Przecież ja już mam twoją duszę. I serce – zauważyła z lekkim, bardzo nieśmiałym uśmiechem. – To moje najcenniejsze skarby. I dlatego bardzo chciałabym się jakoś odwdzięczyć. Więc gdy tylko odzyskam własne, złożę je u twoich stóp.

– Tej obietnicy ci nie podaruję – ostrzegł. – Będziesz musiała się z niej wywiązać.

– To cały sens mojej egzystencji – odparła już zadziornie.

– Moja ty udręko! – powiedział czule, raz jeszcze tuląc ją wyjątkowo mocno. – Masz ochotę na kąpiel? – zagaił, licząc, że w ten sposób przegoni odrętwienie i chłód z jej ciała.

– Bardzo, ale tylko pod warunkiem, że umyjesz mi plecy – zgodziła się.

– Doskonale. Zaczekaj tu chwilkę, a ja wszystko przygotuję.

Zaraz po tym wyskoczył z pościeli jak młody żonkoś, pozwalając sobie jeszcze na krótkiego całusa, i zniknął za drzwiami łazienki. Lili zaś usiadła na łóżku i podciągnąwszy nogi pod brodę, objęła ramionami kolana. Bez Nidriela wspomnienia ze snu wróciły. Nastolatka wiedziała jednak, że musi nauczyć się samodzielności, a przynajmniej, że nie wolno jej zapomnieć, jak radziła sobie wcześniej z koszmarami.

„Tyle, że kiedyś one były tylko i wyłącznie moje – pomyślała z żalem. – Tylko ja cierpiałam”.

Tak jak zawsze, tak i teraz uważała, że łatwiej znieść własne krzywdy, niż patrzeć na cudze. Zwłaszcza jeśli dotyczą ludzi, których się nie tylko zna, ale wręcz kocha ponad wszystko. Mniej mdli zapach własnej krwi, choćby nasiąkniętej przerażeniem, niż gdy to z cudzej rany kapie nektar życia.

– Chodź!

Nidriel wyszedł z łazienki i podał jej dłoń. Przyjęła ją z wdzięcznością, czując ulgę na sam dźwięk jego cudownego głosu. Spływał do wnętrza jej ciała jak czysta słodycz, ciepły miód. Mężczyzna poprowadził ją wprost w kojący półmrok, łamany jedynie delikatnym światłem płomyków tańczących figlarnie na świecach. Na szczęście w łazience nie było okien, co znacznie ułatwiło stworzenie odprężającego nastroju. Efekt potęgował słodki zapach kwiatów. Wokół unosiła się para z wypełnionej wodą wanny. Słychać też było pękające bąbelki piany, w których również igrały ulotne śmiertelne błyski.

Szatan zamknął drzwi i oboje znaleźli się w innym świecie. Z dala od koszmarów, obowiązków, zawiści Boga i ciekawości świata. Byli tu tylko oni – tylko ich tęsknota i budzące się do życia pragnienia.

Dziewczyna mimowolnie uśmiechnęła się, lustrując otoczenie, chłonąc zapachy i dźwięki. W lustrze przed sobą, nad umywalką, dostrzegła wpatrujące się w nią oczy. Czaiło się w nich pytanie. Toteż odwróciła się i podszedłszy do potężnej sylwetki, uniosła ręce do góry i pozwoliła się rozebrać. Wkrótce stała zupełnie naga, a Nidriel rozplatał jej już i tak mocno potargany warkocz. Odgarnął włosy Lili na plecy, a pochyliwszy się, pocałował ją w szyję. Nastolatka westchnęła cichutko, gdy pierwsze dreszcze przebiegły wzdłuż jej kręgosłupa. Sięgnęła więc do spodni mężczyzny i gładko zsunęła je z wąskich bioder. Podeszła bliżej, czując potrzebę kontaktu fizycznego. Na reakcję ciał nie trzeba było długo czekać.

– Jest tu troszkę ciasno, więc może na tych kilka chwil schowam skrzydła? – zasugerował.

– Anioł to coś więcej niż skrzydła – rzekła, mimo to pieszczotliwie muskając brzegi pokryte czarnymi piórami. – Któregoś dnia skrupulatnie obejrzę każde piórko. Poświęcając na to tyle czasu, ile trzeba, by dokładnie poznać całego ciebie.

– Zgoda. – Uśmiechnął się, a w następnym momencie jego plecy były „nagie”. Zniknęła piękna ozdoba, a zarazem śmiertelnie niebezpieczna broń.

Li obeszła ukochanego dookoła i zatrzymała się z dłońmi na jego gładkich łopatkach.

– Nic nie zdoła uchybić twemu pięknu – szepnęła z miłością, pochylając się i całując kolejno najpierw jedną, a potem drugą kość rysującą się pod powierzchnią skóry.

Diabeł odwrócił się i wziąwszy wybrankę na ręce, wsadził ją do wanny. Woda była bardzo ciepła, przyjemna, kojąca. Sam również wszedł i usiadł, oparłszy się plecami o brzeg.

Lili uśmiechnęła się nieco odważniej i zajęła miejsce pomiędzy umięśnionymi udami kochanka. Odchyliła głowę i oparła ją na jego barku. Naraz poczuła mocne ramiona wokół talii i dłonie na piersiach, które zareagowały natychmiast, niemo błagając o uwagę. Westchnęła uszczęśliwiona, czując, jak błękitne usta błądzą po jej szyi. Oparła się jeszcze mocniej, jednocześnie zaciskając drobne dłonie na otaczających ją nogach. Gładziła je delikatnie, zamknąwszy oczy, delektując się każdym doznaniem.

Palce Nidriela bawiły się wrażliwymi piersiami, masując je, ugniatając, podszczypując sutki. Pieszczoty były tak intensywne, że Li pozwoliła odpłynąć przykrym wspomnieniom. Jak przez mgłę pamiętała, że mieli wziąć kąpiel, więc sięgnęła po żel o zapachu cynamonu i wycisnąwszy sobie trochę na rękę, zaczęła myć mężczyznę.

– Też poproszę – powiedział, unosząc dłonie wnętrzem do góry, a już po chwili, roztarłszy w nich płyn, wrócił do przerwanej czynności. Kolistymi ruchami mył piersi, szyję, brzuch i ramiona dziewczyny. – Wstań proszę – szepnął po chwili, a gdy to zrobiła, sam sięgnął po plastikową butelkę i wycisnął sporą część jej zawartości na mokrą, białą jak mleko, skórę. Ze skupieniem na twarzy całkowicie oddał się nowemu zadaniu.

Lili była cudownie gładka i miękka. Pachniała zmysłowo, kusząco.

– Teraz plecy – oświadczył wreszcie, odgarnął mokre włosy klejące się do ciała i kontynuował z nabożną czcią.

Jednocześnie sycił oczy niezwykłym widokiem. Każdym anielskim zmysłem chłonął piękno aksamitu powlekającego postać o cudownych krzywiznach, zatracał się w dotyku, zapachu czy drżeniu, kiedy jego palce poruszały w niej jakąś strunę.

– Czas, bym się odwdzięczyła – zdecydowała Li i przejęła pałeczkę.

Z figlarnym uśmiechem na ustach polała żelem szeroką pierś i rozprowadziła go na całej jej powierzchni. Miała więcej roboty, ale cieszyło ją to, bo tym dłużej mogła na niego patrzeć i go dotykać.

Nidriel stał spokojnie, cierpliwie, choć jego ciało stawało się coraz bardziej pobudzone i głodne. Zwłaszcza gdy drobne ręce dziewczyny znalazły się bardzo nisko, nie tylko myjąc, ale też pieszcząc go w wymyślny sposób. Widząc reakcję na swoje śmiałe poczynania, jego kochanka uniosła głowę i schwyciła rozgorączkowane niebieskie spojrzenie.

– Grasz nieuczciwie – wychrypiał Czart, zaciskając szczęki, bo ona wcale nie zamierzała przestać.

– Chyba nie masz zamiaru narzekać? – spytała zadziornie, podchodząc bliżej i ocierając się o nabrzmiałą męskość, jednocześnie muskając wargami lewy kącik jego ust.

– Nie. Poczekam, aż skończysz, i wezmę odwet – zagroził z uśmiechem.

– Brzmi kusząco. – Zamknęła dłonie wokół jego członka. – I coś mi mówi, że im mocniej dam ci się we znaki teraz, tym przyjemniej będzie później. – Wykonała kilka kolistych ruchów, ignorując jęki, po czym kazała mu się odwrócić i jak gdyby nigdy nic dokończyła mycie.

– Igrasz z Diabłem, dziewczyno! – niemal syknął.

– Całe szczęście, że kochasz mnie na zabój i do tego jesteś zupełnie inny, niż myślą ludzie – zaszczebiotała, przytuliwszy się do jego pleców.

– Nie we wszystkim się mylą.

– Więc w moim interesie jest dowiedzieć się jak najwięcej – zauważyła trzeźwo, gdy znów znalazł się z nią twarzą w twarz.

– Myślisz, że okażę ci litość tylko z powodu żywionych względem ciebie uczuć?

– Nie chcę twojej litości – zapewniła, patrząc mu w oczy. – Ze względu na wspomnianą miłość chcę byś pokazał mi wszystko.

W odpowiedzi Nidriel tylko pokiwał głową, obrócił ją plecami do siebie i zmusił, by usiała tak jak na początku.

– Co tylko rozkażesz – wymruczał jej do ucha, a po chwili delikatnie je nadgryzł, jednocześnie zamykając półkule jej piersi w mokrych dłoniach.

Lili gwałtownie wciągnęła powietrze, wygięła się w łuk i przymknęła powieki.

– Nie, moja droga – powiedział złośliwie. – Chcę, żebyś wszystko dobrze widziała.

Wsunął swoje zgięte kolana pod jej nogi i rozchylił je szeroko, przytrzymując, by nie mogła ich zamknąć. Li czuła, jak jej serce zaczyna przyśpieszać, jak kołacze się w piersi, a krew uderza w tętnice, niosąc pożądanie i ogień niemal do każdej komórki. Oddychała głęboko, urywanie, ręce zaciskając na brzegach wanny.

Nidriel chwycił je, nakrył własnymi i ułożył na piersiach dziewczyny.

– Pomożesz mi – oświadczył konspiracyjnie. – Skoro jesteś taka odważna i spragniona wyzwań, dam ci pole do popisu.

Po tych słowach całe ciało dziewczyny spięło się w oczekiwaniu na kolejne doznania. Po chwili zadrżało w niemej aprobacie, gdy Szatan pokierował jej dłońmi, gdy razem wykonywali powolne koliste ruchy.

– Powiedz mi, co czujesz – zażądał.

– Nas – wychrypiała półprzytomnie.

– Chcesz więcej?

– Tak – jęknęła, gdy ich splecione palce prawych dłoni zsuwały się po śliskiej skórze jej brzucha, a lewe nie przestawały dotykać sprężystych wypukłości.

Usta Nidriela skubały wrażliwą skórę na szyi, płatki uszu, załamanie szczęki i ramiona. Nagle Lili jęknęła zmysłowo, wyprężając się, gdy poczuła wspólny dotyk między swoimi pulsującymi udami. Najpierw delikatny, nieśmiały, badawczy, a paru sekundach mocniejszy, bardziej nieustępliwy. Nie walczyła z nim. Pozwalała, by kierował jej ruchami, by bawił się doznaniami, uczył ją, jak sama powinna to robić.

– Właśnie tak – mruczał, trącając ją nosem i zwiększając nacisk, a jednocześnie szczypiąc sutek.

Zataczali niewielkie kółka wokół wrażliwej, wilgotnej kobiecości dziewczyny. Dzięki Nidrielowi poznawała własne ciało, przełamywała wstyd, skrępowanie, uczyła się doświadczać przyjemności jeszcze mocniej, intensywniej.

– Nie przerywaj – polecił, a sam zanurzył się w kuszącym wnętrzu.

Z gardła kochanki wyrwał się stłumiony, urywany krzyk. Napięła mięśnie ud, instynktownie chcąc je zamknąć, lecz uścisk mężczyzny był zbyt mocny, władczy – zmuszał ją, by pozostała otwarta.

– Nidriel – powiedziała słabo, zaciskając wolną dłoń na jego nadgarstku.

Czuła na skórze sztywnego penisa, uwięzionego pomiędzy ich ciałami, złaknionego dotyku, uwagi – jej całej.

– To twoje wyzwanie – wychrypiał, nie przerywając, wsuwając i cofając palec, ugniatając pierś. – Tego przecież chciałaś.

– Nie zniosę więcej – zakwiliła, po raz kolejny odrzucając głowę w tył, napinając wszystkie mięśnie.

– Będziesz musiała radzić sobie z trudniejszymi rzeczami, aniele. – Na myśli miał nie tylko namiętne, seksualne tortury, których sam chciał jej dostarczać bez końca, ale też całą podłość świata i przyszłych przeciwników.

– Proszę – żebrała, gdy jej biodra mimowolnie tańczyły pod jego dotykiem.

– O co prosisz? Musisz nauczyć się stanowczości, żądania tego, czego pragniesz. – Był nieugięty.

Nawet na moment nie przestawał się w niej poruszać, doprowadzając ją niemal do spazmatycznego płaczu.

– Chcę ciebie. Więcej – wydyszała. – Pragnę… Daj mi siebie – powiedziała gardłowo, odchylając się i gryząc go w czubek brody.

– Co tylko rozkażesz. Ale za chwilę… – Pożądanie niemal rozrywało go na strzępy, dlatego tylko mocniej przycisnął Lili do siebie i wsunąwszy w nią drugi palec, doprowadził ją na sam szczyt.

Krzyknęła przeciągle, zaciskając się z całych sił, walcząc z uchwytem na swoich udach, po czym roztopiła się w objęciach kochanka. Opadła wyczerpana, zaspokojona, a mimo to z nadzieją na więcej.

Temperatura ich ciał była tak wysoka, że nawet gdyby weszli do lodowatego górskiego jeziorka, woda już dawno zaczęłaby wrzeć.

– Jeden zero dla ciebie – wyszeptała, przymykając powieki i moszcząc się w jego objęciach.

– Jakoś nie słyszę nutki żalu w twoim głosie – odparł Diabeł. Zaśmiał się i pocałował łabędzią szyję.

– Bo zamierzam się odegrać – odparła, po czym wyprostowała plecy i odsunęła się od niego. – Podnieś się.

Nidriel patrzył przez chwilę w jej błyszczące, tajemnicze niczym puszcza, oczy, ale posłusznie wstał i usiadł na półeczce na wysokości wanny, zbudowanej tak, by móc układać na niej świece czy inne potrzebne w kąpieli przedmioty. Aktualnie stały tam muszle, pojemniki z kamykami oraz rozmaite żele.

– Zemsta będzie słodka – przekonywała Li, klękając między jego nogami. – Lepiej złap się czegoś. – Uśmiechnęła się zalotnie, drapieżnie, czując komplety brak skrępowania mimo ubytków w doświadczeniu.

Nie kryjąc zdumienia, Szatan uniósł brwi, lecz zaraz po tym odchylił się do tyłu i chwycił dłońmi krawędzie półki. Dziewczyna zaś najpierw uniosła głowę i obdarowała go słodkim pocałunkiem jako zadatkiem na poczet przyszłych doznań, po czym zjechała palcem wskazującym przez napięte mięśnie na piersi i brzuchu aż dotarła do celu. Ujęła wielki członek w dłonie i zaczęła od subtelnej pieszczoty.

Nidriel westchnął przeciągle, prężąc się cudownie.

Gorące usta objęły go, a język zaczął prowokacyjny taniec. Najpierw powoli, nieśmiało, badając reakcję na swoje pierwsze, niezdarne poczynania. Dojrzewająca na jego oczach kobieta lizała imponujący kształt od nasady po sam wrażliwy koniec, pomagając sobie rękoma.

– Lili – wydyszał Diabeł, wplatając palce w jej włosy.

Ona w odpowiedzi wzięła go głębiej w siebie, wykonując powolne, miarowe ruchy głową, pragnąc dać ukochanemu tyle rozkoszy, ile sama otrzymała, a może nawet więcej. Wnętrze jej zmysłowych ust było ciepłe, wilgotne, delikatne, a ruchy śmiałe i pełne zapału; dłonie zaś niecierpliwe, lecz ostrożne.

– Aniele – jęknął, czując, że balansują niebezpiecznie blisko krawędzi.

Wówczas dziewczyna zaprzestała tortur, podniosła się, pocałowała namiętnie pełne niemego zachwytu i uznania błękitne usta, po czym odwróciła się tyłem i usiadła na nim, ściskając jego uda własnymi. Pochyliła się i oparła dłonie na kolanach mężczyzny, zaczynając wykonywać koliste, głębokie ruchy.

Nidriel chwycił Lili mocno za biodra i pokierował nią. Poruszała się teraz w przód i w tył, co rusz zmieniając tempo i nacisk. Znów czuła ogień krążący w żyłach, czuła Szatana w sobie, lecz wciąż nie miała dość. Nieustannie chciała go bardziej, mocniej, więcej.

Naraz westchnęła głośno, wyprostowała plecy, odchyliła się, a ramię kochanka owinęło się wokół jej talii niby bluszcz, dłoń zaś wpiła się w pierś jak wampir w tętnicę. Druga ręka powędrowała w dół, dostarczając obojgu kilku dodatkowych dreszczy przyjemności.

Li odrzuciła głowę w tył, a palce wbiła w umięśnione męskie udo.

Kilka szalonych chwil później oboje krzyknęli przeciągle, na moment tracąc kontakt z rzeczywistością, zachłystując się spełnieniem, drżeniem i pulsowaniem ciał, przez które przetaczały się kolejne, coraz silniejsze fale ekstazy. Przyjemność niemal graniczyła z bólem.

– Remis – wydyszał Nidriel, przyciskając usta do karku Li, a swoją pierś do jej wilgotnych pleców.

Nie chciał nawet myśleć, że wkrótce będzie musiał wypuścić ją z objęć, do których zdążyła już przywyknąć, za którymi tęskniła w chwilach rozłąki.

– Mówiłam! – Zaśmiała się triumfalnie, choć sama miała ciało tak lekkie, jakby było pachnącą pianą.

Mimo wszystko tego właśnie potrzebowała. Takiego starcia, tak trudnego przeciwnika i partnera zarazem. Kogoś, kto nie pozwoli jej zwolnić ani się poddać. Kogoś, kto zmusi ją do wysiłku, da motywację i wsparcie.

– Uwielbiam te nasze pojedynki – powiedział mężczyzna, wiedząc, że to ona musi stawić czoła większym wyzwaniom. Mając w pamięci, że już wkrótce rozstrzygną się ich wspólne losy.

– A ja to, jak dobrze nam się współpracuje. Żałuję, że mam inne treningi.

– Nie bardziej niż ja. Niestety teraz oboje musimy zająć się swoimi obowiązkami – zauważył niechętnie.

Dokończyli więc kąpiel, po czym wytarli się ręcznikami, nie szczędząc sobie przy tym pocałunków, uśmiechów i gorących spojrzeń.

– Dochodzi siódma. – Lili zerknęła na zegarek. – Mamy jeszcze kilka chwil dla siebie. – Usiadła na łóżku i z błogim uśmiechem na ustach obserwowała, jak Nidriel związuje wysuszone już włosy rzemykiem.

Wciąż nie miał na sobie niczego więcej poza spodniami, więc każdy jego ruch sprawiał, że pod powierzchnią skóry poruszały się mięśnie. Ów widok dziewczyna uznała za jeden z najwspanialszych na świecie. Palce aż ją świerzbiły, żeby go dotknąć. Zaczynała nawet myśleć, że popadła w jakieś diabelskie uzależnienie.

– O czym chciałabyś porozmawiać? – zaciekawił się, podchodząc i sadowiąc się obok niej.

W jego oczach również nieustannie czaiło się pożądanie, które zwyczajnie nie mogło minąć. Ogień, który tylko ona potrafiła wzniecić i kontrolować.

Patrząc na Diabła, Li zastanawiała się, czy i ona tak wygląda.

– A może masz ochotę na coś innego niż rozmowa? Na przykład na to samo co ja, a na co oboje nie mamy już czasu – zagadnął zaczepnie.

– Co widzisz w moich oczach? – spytała poważnie, opuszkami palców głaszcząc błękitne znamiona.

– Wszystko to, o czym mi mówisz, co mi dajesz – odparł. – Widzę twoją siłę, miłość do mnie, co czyni mnie najszczęśliwszym z męczenników i wyklętych. Najbogatszym z ubogich, najsilniejszym pośród słabych. Widzę pożądanie, które łapczywie spijam niczym krople porannej rosy. Widzę determinację, obietnicę lepszego jutra. Widzę swoją przyszłość.

– A więc to samo co ja… – Uśmiechnęła się czule.

Przez kilka chwil patrzyli na siebie w ciszy i spokoju, delektując się niepewnym czasem. Ona zastanawiała się, jakim cudem spotkało ją aż tyle dobrego. On zaś co rusz powtarzał sobie, że wreszcie ją odnalazł, że jest prawdziwa. W chwilach kiedy bywali rozdzieleni, co chwilę łapał się na tym, iż nie do końca wierzy, że najgorsze już minęło. Jakby przez te wszystkie lata w pewnym stopniu przywykł do myśli, że nigdy nie osiągnie celu. Z wielkim trudem więc powstrzymywał się przed tym, by nie porwać jej i nie odlecieć gdzieś, gdzie nikt ich nie znajdzie. Już teraz, w tym momencie. Wszystko ze strachu, że ten krótki okres szczęścia niebawem minie i znów zostanie całkiem sam. Tym razem wiedział jednak, że byłby to jego koniec.

– Kiedy będziemy coś wiedzieć? I jak właściwie wszystko sprawdzicie? – Lili wróciła myślami do wczorajszej rozmowy ze swoją paczką, która zamiast zapomnieć o niej, po prostu się pochorowała.

Problem zatem nie dość, że pozostawał nierozwiązany, to – co gorsza – komplikował sprawy jeszcze bardziej.

– Cierpliwości, skarbie – poprosił Nidriel. – Wysłałem już patrol zwiadowczy w sześcioosobowym składzie. Na razie będą obserwować, a wieczorem powinniśmy już mieć kompletny raport. Wszyscy mają szczególne zdolności i wyjątkowo mocno wyczulone zmysły.

– Kogo wysłałeś?

– Nie znasz ich jeszcze, ale to demony. Pierwsze pokolenie.

– Czemu spotykam tylko pierwszych? I czemu tylko z nimi współpracujesz? Nie ufasz tym młodszym?

– Nie w tym rzecz. – Pokręcił głową. – Pierwsi są zwyczajnie najsilniejsi ze względu na swój wiek.

– Rozumiem.

– Jednak chodzi głównie o to, że wszyscy brali udział w wojnie. Mieli do czynienia z aniołami i wiedzą, jak się przed nimi bronić, jakich podstępów się spodziewać. Młodsi w niczym im nie ustępują, jeśli chodzi o umiejętności i zapał, ale co innego sparingi we własnym, zaufanym gronie, a co innego niejednokrotnie wygrana walka na śmierć i życie.

– No tak… – sapnęła.

– Blizny, które noszą pierwsi z nas, są informacją. Potwierdzeniem, że w prawdziwej walce jesteśmy w stanie wygrać i zaczynamy, mając przewagę nad innymi. A te zadrapania noszone przez kolejnych to zwyczajne przyjacielskie kuksańce. Nie mówię oczywiście, że treningi to łaskotanie i klepanie się nawzajem po plecach. To potwornie ciężka praca, jednak…

– Jednak nie towarzyszą jej takie emocje jak podczas bezpośredniego starcia z prawdziwym wrogiem – dokończyła za niego.

– Z ust mi to wyjęłaś. Tak jak ogień i lód hartują stal, tak wojna hartuje wojowników. Ciebie i twoich bliskich chronią najlepsi.

– Wiem. I dziękuję. Gdy już będę w stanie, sama się wszystkim zajmę. – Miała na to szczerą nadzieję.

– Jeśli już, to razem. Pamiętasz? Ciągle nie zerwałaś zaręczyn – przypomniał jej.

– Rzeczywiście! – Zadumała się. – To chyba najdłuższy okres narzeczeństwa w dziejach. Całe szczęście, że jesteśmy nowocześni i z powodu ograniczających przekonań nie musimy czekać do nocy poślubnej.

Nidriel zaśmiał się serdecznie i pocałował ukochaną.

– Przyjemnie tak słuchać twoich uszczypliwości, ale z żalem muszę cię opuścić – oświadczył.

– Co robisz, kiedy nie ma cię przy mnie?

– Nieoficjalnie cały czas jestem przy tobie. Niemniej zajmuję się też szkoleniem zastępów piekielnych. Robię tam to, co inni tutaj. Patroluję okolicę, starając się teraz jak najbardziej rzucać w oczy aniołom, żeby nie zaświtało im w głowach zbliżać się kolejny raz. I co najważniejsze, nieprzerwanie szukam drugiej połowy twojego serca – wyliczał.

– I jak postępy?

„Całkiem o nim zapomniałam!” – zganiła się w myślach.

– Na razie jestem dokładnie tam, gdzie zaczynałem. Nie ma żadnych map, wskazówek, poszlak, którymi mógłbym się kierować. Podejrzewam jednak, a właściwie jestem przekonany, że wiedza o jego położeniu znajduje się tu. – Palcem dotknął jej czoła. – W końcu to twoje serce i zakładam, że sobie przypomnisz albo poczujesz jego obecność, kiedy przyjdzie ku temu odpowiednia pora. Nie zmienia to faktu, że na wszelki wypadek nie zaszkodzi trochę poszperać i popytać. Sprawdzić, gdzie kręcą się aniołowie, i wybadać, co knują.

– Co jeszcze? – Podświadomie próbowała zatrzymać go jak najdłużej.

– Jako niekoronowany, ale oficjalny władca Piekła muszę także doglądać „królestwa”. – Palcami zrobił cudzysłów. – Pomagać nowo upadłym aniołom, interesować się postępami w naszej medycynie, samymi pacjentami i milionem innych spraw. Nie zapominajmy też o czujności względem Nieba, której nie mogę zaniechać.

– A inni? Przecież sam wszystkiego nie załatwisz.

– Każdy ma swoje miejsce i zakres obowiązków. Jeśli nie działa na rzecz Piekła, angażuje się w sprawy Ziemi i ludzi. Jedni pilnują, by nasz świat się rozwijał, stawał piękniejszy; inni stają na głowie, by trochę podreperować ten ludzki. Dowiesz się wszystkiego, kiedy zajmiesz należne ci miejsce u mojego boku – prognozował. – Jako moja wybranka będziesz musiała mieć oczy dookoła głowy, więc myślę, że przyda ci się ta nowa umiejętność. Teraz jednak każdy musi się wziąć do pracy, chociaż doceniam twoje usilne próby odwleczenia tego i zatrzymania mnie tutaj. Z największą chęcią zostałbym z tobą w tym małym pokoiku.

– Och… – jęknęła, mimo to czując lekkie podekscytowanie na myśl o kolejnym intrygującym dniu.

Dopiero dzisiaj miała zacząć poważny trening, do którego wstępem były zajęcia z Nigronem. I choć koszmar znacząco nadszarpnął jej nerwy, cudowna kąpiel w miłym towarzystwie niemal zupełnie ją oczyściła. Wciąż czuła na sobie dłonie kochanka i jego usta. Skóra mrowiła ją, domagając się kolejnych pieszczot, na które niestety nie było już czasu.

„Ale później… Kiedy już zasłużę” – Lili w myślach snuła kolejne plany.

Była zdumiona własną śmiałością i stale rosnącym apetytem. Do tej pory jej uwaga pozostawała skupiona na innych rzeczach. Odkąd zaś ich związek wszedł na wyższy poziom, irytująco często myślała o czysto fizycznych przyjemnościach. Nigdy dotąd nie podejrzewała, że mogą być aż tak absorbujące.

– Miłego dnia w pracy, skarbie – powiedziała w końcu i pocałowała go na do widzenia w taki sposób, żeby on również miał o czym rozmyślać.

– Wzajemnie. – Uniesieniem brwi pochwalił jej przebiegłość i zniknął w obawie, że jeszcze kilka chwil i przepadnie w jej objęciach na zawsze.

Li pośpiesznie dokończyła toaletę, bo włosy miała w strasznym nieładzie. Później pełna werwy pomaszerowała do kuchni, ubrana w szary podkoszulek i spodnie z elastycznego, rozciągliwego materiału i wygodne adidasy. Podejrzewała, że nauczyciele zmuszą ją do intensywnej gimnastyki, więc zadbała o jak największy komfort.

Dochodziła ósma. Czarownice krzątały się między barem a resztą wyposażenia. Pichciły wspólnie śniadanie dla trójki ostatnich gości.

Erin zarządziła dwutygodniową przerwę w świadczeniu usług przez zajazd. Niby turyści jeszcze się nie zorientowali, że Diabeł sypia z nimi pod jednym dachem, a gospodyni ubija jajka, tylko patrząc na miskę, ale obecność klientów w pewnym stopniu dekoncentrowała. Białe wiedźmy musiały bowiem stale uważać i pilnować, by wszędzie tam, gdzie dzieje się coś niezwykłego, ustawić iluzoryczną zasłonę. Nie wspominając już o obowiązkach właścicielki pokoi do wynajęcia.

– Dzień dobry – odezwała się nastolatka, podchodząc do baru i zajmując swoje miejsce.

– Hej!

Ciotka właśnie wyciskała sok z pomarańczy. Siłą woli oczywiście, bo sama stała przy lodówce z założonymi rękoma, podczas gdy trzy owoce kurczyły się boleśnie, a wprost do dzbanka kapał z nich gęsty płyn.

– Dobrze spałaś? – zaciekawiła się Selma.

– Dość. Przynajmniej przez kilka godzin. Gdyby nie liczyć krótkiego, aczkolwiek treściwego koszmaru, w którym Eriel wymordował wszystkich moich przyjaciół, a mi żywcem wyrwał serce z piersi.

– Auć. – Erin skrzywiła się na samą myśl o takich torturach, a także na dźwięk ironii pobrzmiewającej w głosie Li. – Jako czarownica muszę ci powiedzieć, że sny tak naprawdę zwykle są zaprzeczeniem tego, co ma nadejść, lub zwyczajną projekcją naszego wystraszonego umysłu. Ty z kolei pewnie nieustannie myślisz o rodzinie i przyjaciołach, tworząc w podświadomości koszmarne wizje, które wracają do ciebie w postaci snów. Nie przejmuj się tak. To całkiem normalne.

– Wierzę, ale tak czy inaczej muszę pani o czymś powiedzieć – dziewczyna zwróciła się do Selmy.

– Och, mała, skończ już z tą panią – marudziła czarownica. – Gdy tak mówisz, czuję się na dwa razy tyle, ile mam.

– Znaczy sto dziewięćdziesiąt? – rzuciła Erin i ukradkiem zerknęła na Lili.

– Cicho! – syknęła jej przyjaciółka.

Kto by pomyślał! Gibka i jędrna pani Batryl miała już dziewięćdziesiątkę na karku, podczas gdy wygląda na nie więcej niż czterdzieści parę.

„To musi być interesujące, takie bycie czarownicą” – przemknęło Olszance przez głowę.

Powoli odzyskiwała humor. Ufała Nidrielowi, więc wykombinowała, że nie ma sensu zadręczać się snem, analizując, czy jest tylko wytworem jej wyobraźni, czy może ostrzeżeniem. Tym bardziej że podczas planowanych treningów potrzebowała zachować jasny umysł.

– Tak więc muszę ci coś powiedzieć – podjęła przerwany wątek, zmuszając się do zignorowania wewnętrznego sprzeciwu.

Cokolwiek została wychowana z przeświadczeniem, że do osoby starszej należy się zwracać per pani/pan. Niestety takie podejście stwarzało pewien rodzaj bariery, który w ich przypadku był wielce niepożądany. Sama też zauważyła, że do Diabła również nikt nie zwracał się inaczej jak z dużą swobodą, a czasem wręcz bezpośredniością, a jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało.

„A niby jak mieliby do niego mówić? – drwiła w myślach. – Panie Szatanie? Wasza piekielna wysokość?”

– Przy śniadaniu – odparła kobieta i z pogodnym uśmiechem postawiła przed Li talerz z puchatym omletem i szklankę soku.

Dziewczyna chwyciła widelec, ale zatrzymała go w pół drogi do ust.

– Eliksir, który sporządziłyśmy i którym tak hojnie poczęstowałam przyjaciół, nie zadziałał. Wszyscy mnie pamiętają. Mało tego, nie zapomnieli ani na chwilę, a jedyne, co wyniknęło z jego podania, to kilkudniowa niedyspozycja zdrowotna – wyrzuciła z siebie jednym tchem.

– Ooo… – powiedziała tylko Selma.

– Bardzo intrygujące – dodała Erin, ale nie wyglądała na specjalnie zaskoczoną.

– Co ma znaczyć „ooo” i „intrygujące”?

– Pomyłki w przyrządzaniu nawet nie bierzemy pod uwagę – tłumaczyła ciotka, spacerując po kuchni i stukając palcem w czubek własnego nosa. – Selma doskonale wie, jak zrobić dobry eliksir. Więc albo coś jest nie tak z twoimi przyjaciółmi, albo to o ciebie chodzi – orzekła konspiracyjnie. – Może jesteś nie do zapomnienia.

– Najlepszym tego dowodem jest Nidriel – rzuciła jej koleżanka po fachu.

– To mało zabawne – oświadczyła Lili, nie wiedząc, co właściwie powinna czuć.

Niemniej zdecydowanie bardziej odpowiadała jej druga opcja. Wiedziała, że z nią wszystko jest inaczej, niż się wydaje i niż powinno, więc desperacko chciała wierzyć, iż reszta bandy jest tak normalna, jak to tylko możliwe. Albo w najgorszym razie, że ich ewentualna nienormalność nie będzie jednocześnie szkodliwa.

– Nie panikuj przed czasem – uspokajała ją Erin. – Diabeł o wszystko zadba najlepiej i już wkrótce będziemy wiedzieć, w czym sęk. A teraz grzecznie wypij witaminki i bierzmy się do pracy.

„To dziwne – pomyślała jeszcze Olszanka przelotnie, w zadumie przeżuwając każdy kęs. – Wszyscy pokładają w nim niezachwianą wiarę. Jakby nie istniała przeszkoda, której nie mógłby pokonać. Jakby był tytanem, ulepionym z najtwardszych minerałów”.

A przecież niejednokrotnie widziała, jak cierpiał. Czuła jego ból jak własny. Pod powierzchnią ciepłej skóry kotłowały się emocje zdolne doprowadzić do obłędu normalnego człowieka. Jednak Li też w niego wierzyła, i to z całej siły. Wierzyła w nich.

Rozdział 2

Niedługo po ósmej wszyscy kręcili się już na polanie.

Przez pierwsze półtorej godziny nastolatka nieustannie trenowała powielanie własnego ciała, chcąc nabrać biegłości i zacząć reagować szybciej, w razie gdyby wymagała tego sytuacja. Poza tym wszystkie pięć dziewcząt równocześnie wykonywało rozmaite ćwiczenia gimnastyczne. Nieskomplikowane, które miały po prostu przyzwyczaić je do wielozadaniowości.

– A teraz, moi drodzy, niech każdy zainteresowany weźmie po jednym egzemplarzu ćwiczebnym – zarządziła ciotka, na myśli mając oczywiście kolejne sylwetki Li, stojące jedna obok drugiej jak pięcioraczki, a nie klony.

– Czuję się jak, nie przymierzając, piłka lekarska albo manekin do ćwiczenia pierwszej pomocy – poskarżyła się dziewczyna, ale szybko zawołała „siostry”.

Po chwili stała obok Nirego, Tazpiela, Kataela i czarownic. Ostatnia jej wersja została przydzielona do Matea, który odgrywał rolę trenera gimnastyki, jako że pompki, brzuszki i szereg innych rozciągających ćwiczeń miały poprawić ogólną kondycję ciała zainteresowanej, a tym samym wpłynąć na wszystkie etapy szkolenia.

– Więc ciesz się tym przyjemnym uczuciem, drogie dziecko, bo pod koniec dnia będzie tylko niejasnym wspomnieniem. Dowiesz się o istnieniu wielu nowych mięśni, które mogą boleć równie mocno jak choćby poobijany tyłek po kilku godzinach jazdy konnej, gdy brakuje ci odpowiedniego przygotowania – Erin nie pozostawiała krewniaczce żadnych złudzeń. – Do roboty! – Powiodła wzrokiem po twarzach trenerów. – A ty idziesz z nami. – Chwyciła jedną Lili i pociągnęła ją za sobą. Ta miała wrócić z czarownicami do domu, do tajemniczego podziemnego apartamentu, w którym kryły się wszystkie akcesoria używane w magii.

Tymczasem Nire poważnie zabrał się do zadania i z cierpliwością pokazywał swej uczennicy kolejne figury używane w różnych stylach walki. Korzystał bowiem z tego, co sam uważał za najwartościowsze. Nie mógł w końcu w jeden dzień nauczyć Li karate, boksu, judo, kick boxingu i innych używanych i wymyślonych przez demony sztuk walki. Ułożył więc zestaw składający się z rozmaitych ruchów, które jego zdaniem były najbardziej przydatne. Wbrew pozorom nie była to chaotyczna plątanina, a kwintesencja najgroźniejszych, czasami zupełnie niepozornych gestów, czyniących nawet kogoś drobnego wyjątkowo niebezpiecznym. Karabianin wiedział, że tężyzna fizyczna okazuje się głównym atutem jedynie w konkretnych sytuacjach. Natomiast spryt i zwinność zawsze znajdowały zastosowanie. Czasami to właśnie dzięki nim Dawid mógł z łatwością pokonać Goliata.

Powierzono mu to właśnie zadanie, gdyż jako istota nieprzeciętnie silna i szybka doskonale sprawdzał się w bezpośrednich starciach, kiedy to liczy się nie tylko wartość końcowa wyprowadzanego ciosu, ale również pomysłowość i zgranie ciała z umysłem.

Nire zaczął od powolnych i dokładnych demonstracji, które pozwalały Li obejrzeć ruchy i zrozumieć ich znaczenie. Musiała zarówno pojąć, gdzie uderzyć, jak i co tym uzyska. Było to o tyle ważne, że różne ciosy wymagały odmiennego natężenia siły. Nie chodziło bowiem o to, by nieustannie młócić rękoma, wkładając w całe przedsięwzięcie znacznie więcej siły, niż było konieczne, a tym samym marnując energię. W końcu żeby złamać komuś palec, wystarczy mniejszy nacisk, niż gdy chodzi na przykład o rękę. Poza tym często jeden cios jest wstępem do kolejnego, ostatecznego. Musiała także pamiętać, że walka na śmierć i życie rządzi się ściśle określonymi prawami. Każda ze stron chciała uzyskać jak najlepsze efekty jak najmniejszym kosztem. Wszak można wygrać, po czym umrzeć jednak od odniesionych ran tylko trzy oddechy później niż pokonany przeciwnik, a można również wygrać, nie odniósłszy żadnego uszczerbku na zdrowiu. Taki właśnie był cel treningów, w których uczestniczyła Lili. Nie tylko miały zagwarantować jej przeżycie, ale też uchronić ją przed najgroźniejszymi ranami.

Oczywiście nikt tak naprawdę nie wierzył, że będzie zmuszona zastosować nauki w praktyce. Przynajmniej będąc wciąż w ludzkiej skórze. Niemniej nikt nie widział powodów do tego, by zająć się czymś mniej przydatnym lub by nie robić absolutnie niczego. Sama nastolatka nie wyobrażała sobie, że miałaby spędzać czas na błogim lenistwie czy pogaduszkach z demonami. Nawet jeśli lubiła to robić, była im szczerze wdzięczna za zaangażowanie i chęć przekazania jej wartościowej wiedzy oraz umiejętności. Wszystko to stanowiło ponadto wyśmienity sposób, by wszyscy lepiej się poznali.

Ostatecznie dzięki obustronnemu zaangażowaniu pod koniec dnia Lili i Nire przeprowadzali pierwsze, nieco zwolnione, symulacje walk, zupełnie jakby uczyli się choreografii tanecznej. Karabianin był wprost zachwycony pojętnością swej podopiecznej, jej uporem i wrodzonym talentem. Podejrzewał, że nie minie wiele czasu, a panna rozłoży go na łopatki. Jej samej zaś bardzo spodobały się zajęcia z przerażającym na pierwszy rzut oka olbrzymem.

Zdumiewała ją jego delikatność, bo nawet kiedy przewracał ją i popychał, starał się, by na drugi dzień nie odczuła niczego więcej poza oczywistym bólem mięśni. Naturalnie powstało kilka siniaków i zadrapań, ale przy tak wymagającym przeciwniku były one niczym. Gdyby jej rywal się nie kontrolował, Li najpewniej padłaby na ziemię znokautowana już w pierwszej rundzie. A przecież chodziło o to, żeby przyswoiła jak najwięcej umiejętności i jak najlepiej spożytkowała czas, który miała spędzić na wsi wśród demonów.

Pomimo nieludzkiego zmęczenia i lepkości przepoconych ciuchów młoda uczennica była szczęśliwa i zadowolona z efektów. Miała nawet lekkie, irracjonalne, wyrzuty sumienia, że radzi sobie tak nieprzyzwoicie dobrze; że wszystko przychodzi jej z nadzwyczajną łatwością. Wszak normalnie ludzie trenują latami, zanim w końcu będą mogli powiedzieć, że są w czymś naprawdę dobrzy. Wiedziała też, że same początki bywają trudne, pełne wyrzeczeń i chwil zwątpienia. Ona z kolei zwyczajnie przyjmowała to, co przekazywali jej nauczyciele. Dosłownie wchłaniała ich wiedzę jak gąbka i momentalnie ją przyswajała, adaptowała wewnątrz siebie.

Od czasu niekontrolowanej podróży po cmentarzach świata i od momentu, gdy stała się w pełni kobietą, czuła się inaczej. Z początku nie potrafiła tego pojąć, a nawet od razu zauważyć. Właściwie już po ataku Luizy, kiedy to ujawniła się namiastka jej mocy, rozpoczął się pewien proces następujących po sobie zmian, rozwoju. Jakby ludzka skóra stawała się na niej coraz cieńsza i zaczęła przepuszczać przez siebie krążące wewnątrz ciała i dookoła niego moce; jakby bariera hamująca ich absorpcję, była mniej gęsta. Dziewczyna rozumiała jednak, że podświadomie napędza ją głównie troska o bliskich. Nie myślała o koszmarach, ale tkwiły w niej, stymulując, warunkując zachowanie i chęci. Gdyby nieustannie nie odczuwała zagrożenia, pewnie nie przejmowałaby się aż tak i wkładała w trening znacznie mniej serca.

– Słowo daję, jesteś urodzoną wojowniczką – skomentował Nire, gdy zrobili sobie kilka minut przerwy. – W nieodpowiednich rękach stanowiłabyś śmiertelnie niebezpieczną broń.

Uśmiechnęła się z satysfakcją, opróżniając kolejną butelkę wody. Białe włosy lepiły jej się do twarzy, a wraz z nimi drobinki piasku i unoszące się w powietrzu pyłki traw.

– Mam doskonałych nauczycieli, a to połowa sukcesu – odparła, zerkając, jak Tazpiel i kolejna Lili nieopodal realizują własną część planu.

– Mam dług do spłacenia – rzekł Karabianin cicho. – Ale bezwzględnie cieszę się, że jesteś po naszej stronie.

Siedział obok Olszanki na płaskim kamieniu, w niewielkim rozkroku, opierając łokcie na kolanach. Był boso, ubrany w luźne materiałowe spodnie i lekką białą koszulę rodem ze średniowiecza. Rękawy podwinął do łokci i od niechcenia bawił się karwaszami przykrywającymi nadgarstki i przedramiona.

– Nire… – Spojrzała na niego poważnie. – Nic nie jesteś mi winien. Nie chcę, byś naszą współpracę traktował jak obowiązek, który musisz wypełnić. Zaczęliśmy znajomość z czystym kontem, pamiętasz?

– Masz rację. – Wyglądał na przekonanego. – Pani pozwoli… – Wstał i ukłonił się, jakby prosił ją do kolejnego tańca.

– Z rozkoszą. – Przyjęła silną dłoń, niemal tak samo bladą jak jej własna.

Tazpiel miał nauczyć Li, jak posługiwać się anielskimi mieczami, albowiem walka wręcz, którą zajmował się Nire, była tylko ostatecznością, gdyby nie miała żadnej broni pod ręką. Upadły zaś biegle władał czymś, co do złudzenia przypominało połączenie dwóch szabli, pomiędzy którymi znajdowała się przedłużona i odpowiednio wyprofilowana rękojeść. Głownie były jednak ustawione w dwóch różnych kierunkach, przez co tworzyły nieco rozciągniętą ku górze literę S. Tego typu broń była wykorzystywana głównie na wojnie, kiedy żołnierz z orężem rozstaje się dopiero wtedy, gdy przeciwnik pozbawi go życia. Była wyjątkowo skuteczna, lecz nieco kłopotliwa, gdyż z racji swej budowy i wielkości nie pozwalała na schowanie jej do pochwy na plecach czy zawieszenie u pasa. Złotooki jednak uznał, że posługiwanie się tego typu bronią sieczną może okazać się dla Lili cenną umiejętnością. Taki oręż nie tylko przedłużał bowiem zasięg ramienia, jednocześnie utrzymując przeciwnika na dystans, ale też we właściwym ułożeniu chronił inne części ciała, które byłyby odsłonięte, gdyby posługiwać się zwykłym mieczem.

Upadły zwykł mawiać, że taniec z dwuszablą, jak żartobliwie nazywał tego typu broń, przypominał walkę na kije, ale z całą pewnością stanowił znacznie większe wyzwanie. Dziewczyna jednak najpierw poprosiła o podstawy, czyli właśnie o kije, których użytkowanie nie groziło obcięciem palców – zarówno przeciwnikowi, jak i sobie.

Powoli zapamiętywała pokazywane jej przez anioła ruchy. Uważnie obserwowała jego ręce, nogi, a nawet kąt, pod jakim zginał się korpus przy wyprowadzaniu bądź odbijaniu ciosu. Gdy zaś usunęło się odzienie, gra mięśni pod skórą była wspaniałym przedstawieniem i pozwalała wszystko lepiej pojąć. Chociaż w normalnym świecie półnagie, doskonale wyrzeźbione męskie sylwetki mogłyby zniweczyć każdy – jakże szlachetny – zamiar skoncentrowania się, Li radziła sobie doskonale. Wiedząc, że sama ma takiego wspaniałego mężczyznę do dyspozycji, bez pokusy przyjmowała widok, jak i dotyk, kiedy w potyczce stykała się z rozpaloną skórą przyjaciela. Na szczęście nikt nie widział w tym niczego niewłaściwego.

Rozumiała ponadto, że tak właśnie noszą się synowie Piekła albo raczej, że gdy stronią od prawdziwej walki, niewiele noszą na co dzień. Cieszyło ją, iż nie maskują się przed nią w obawie, że sprowokuje to zazdrość Diabła. Była zadowolona z tego, że czuli się przy niej całkowicie swobodnie, a co za tym idzie traktowali ją jak jedną z nich. Nawet jeśli sama nie biegała w skąpym skórzany wdzianku Amazonki. I co najważniejsze, wiedząc, jak dobrze wyglądają, nie napinali mięśni na pokaz. W przeciwieństwie do ludzi swoją naturalną urodę czy też tężyznę fizyczną traktowali jak coś oczywistego, co nie wymaga zbędnych komentarzy. Zupełnie jakby wszyscy wyglądali tak samo, jakby cechowała ich podobna sprawność. Nie było zatem porównań i złośliwych docinek, że ten czy tamten ma o centymetr więcej w obwodzie lub bardziej prosty czy krzywy nos.

„Ach! – westchnęła w duchu. – Idealny świat to nie miejsce, kształty czy nawet ludzie. To po prostu odpowiednie postrzeganie, nieśmiertelne wartości i tak wysoki poziom samoświadomości, że sodówka zwyczajnie nie może uderzyć do głowy. To nie piękna powłoka, maskująca paskudne wnętrze, ale zjawiskowa natura, wpływająca na wygląd. Wszystko inaczej niż na Ziemi”.

Wcale ich nie idealizowała. Nie uważała, że nie mają absolutnie żadnych wad. Wiedziała po prostu, że wysoki stopień rozwoju pozwala obracać przywary w zalety, jeśli wykorzysta się je do dobrych celów, lub niwelować je do takiego stopnia, aby były niemal niezauważalne.

Tak naprawdę termin „świat idealny” nie miał racji bytu z praktycznego, globalnego punktu widzenia. Rzecz nie rozbijała się przecież o całość, którą można uchwycić jednym spojrzeniem i podsumować krótkim zdaniem, a o kolejne, łączące się ze sobą cząstki. Potencjalny ideał człowieka zamykał się w ramach tworzonych przez jego otoczenie, ludzi, którzy pasowali do niego bardziej niż reszta populacji. W granicach zdarzeń, sytuacji, w odpowiedzi wszechrzeczy na jego decyzje i działania. Lili oczywiście brała pod uwagę, że każdy z nas dźwiga na barkach obowiązek, ale i przywilej stworzenia sobie idealnego kawałka przestrzeni życiowej. Na własnych zasadach, spełniającego konkretne oczekiwania, a mimo to współgrającego z tym, co znajduje się dookoła. Gdyby zatem wszyscy pojmowali ideał w ten sposób, miałby on więcej niepozornych, ale jakże ważnych cząstek. Bliższy byłby całości. W tym skrywała się siła. Jak w przypadku śnieżki, w której nie sposób policzyć pojedynczych płatków śniegu, które same w sobie, w pojedynkę, nie mają żadnej mocy.

– Bardzo dobrze – pochwalił Tazpiel, ciesząc się, że Lili opanowała technikę na tyle, iż od pół godziny nie tłukła go już po palcach. – Radzisz sobie coraz lepiej.

Wiedział, że nie robiła tego celowo, lecz z powodu braku wyczucia. Poza tym musiał pamiętać, że inaczej walczy się z kimś na niby, gdy w głowie nie świta człowiekowi tylko jedna myśl – „zabij!”.

– Dzięki. Już zaczynałam mieć dość, choć to nie mnie bolało – odparła, wierzchem dłoni przecierając spocone czoło.

O ile operowanie własnym ciałem zdawało się dość proste, czego dowodziły postępy w walce z Nirem, o tyle gdy należało do tego dołożyć jeszcze obcy jej przedmiot, synchronizacja sprawiała kłopoty. Przypominało to przyzwyczajanie się do posiadania trzeciej ręki, z którą jednak człowiek się nie urodził.

– Nic nie szkodzi. Nasze rany i złamania goją się niemal natychmiast – przypomniał Upadły, z lekkością obracając długi kij w dłoni. – Zwłaszcza tak drobne. – Zamachał palcami na dowód, że wszystkie są sprawne.

– Złamałam ci palec? – Jęknęła żałośnie. – Tazpiel, strasznie cię przepraszam… – Zrezygnowana opuściła zmęczone ramiona i przycupnęła na kamieniu, gdzie przed chwilą siedzieli Nire i jej kopia.

– Nawet kilka razy, ale już jest dobrze. Nie przejmuj się, nie gram na pianinie. Poza tym ty też oberwałaś.

– Ale niczego mi nie złamałeś.

– Jaki wówczas byłby ze mnie anioł stróż i nauczyciel, gdybym już w pierwszej rundzie wyeliminował cię z gry? Rozumiesz, że nie mogę dopuścić, byś się mocno pokiereszowała, bo wówczas zawalisz wszystkie etapy treningu po kolei. Teraz może każda z was doświadcza innych nieprzyjemności, ale pamiętaj, że gdy się połączycie, hurtem dostaniesz wszystkie te bolączki razy pięć.

– Nadgorliwość jest ponoć gorsza od faszyzmu. Podciągam pod to jeszcze nadopiekuńczość – skomentowała zjadliwie. – Nie możesz mnie oszczędzać. Wrogowie nie będą tego robić.

– Tak, wiem. W gruncie rzeczy wcale aż tak mocno się nie staram. Zwyczajnie jesteś dobra w unikach. Szybko reagujesz, instynktownie. Więc chcąc ci porządnie dokopać, musiałbym cię naprawdę nie lubić. – Wyszczerzył się w uśmiechu. – Zresztą twoje delikatne paluszki będą mi wdzięczne, jeśli ich nie połamię, i pewnie jeszcze ci się na coś przydadzą.

– W porządku. Niemniej oczekuję, że będziesz bardziej wymagający i surowy – poprosiła.

– Jasne. Gdy już zyskam pewność, że nieświadomie nie dasz mi obciąć sobie głowy. A tymczasem poćwiczymy jeszcze trochę, a jutro może zamienimy drewno na metal. Niekoniecznie anielskie miecze, ale przynajmniej takie z jednym ostrzem, żebyś poczuła dreszczyk emocji.

Skinęła głową na zgodę. Ta sztuka walki wymagała dłuższego treningu, lecz najpewniej była jedną z najważniejszych, gdyż dziewczyna nie mogła się łudzić, że w potencjalnej potyczce z aniołami będzie mogła się zdać tylko na własne ręce, nogi i pomysłowość czy urok osobisty. Wrócili więc do ćwiczeń.

Tymczasem inna Li siedziała z Mateem i Nigronem na wysokiej skale i obserwowała swoje własne wysiłki w dole. Również zrobili sobie przerwę w ćwiczeniach, mimo że nie były one ani tak męczące, ani tym bardziej groźne jak pozostałe.

– Wiesz? Zepsułaś mi całą przemowę – oświadczył nagle demon z jawną przyganą w głosie.

Nastolatka i Agrijon zerknęli na niego zdumieni.

– Cóż, bardzo przepraszam, choć nie mam pojęcia, o co ci chodzi – odparła. Wyglądała na prawdziwie skruszoną. – Jeśli to pomoże, wciąż jeszcze możesz powiedzieć to, co chciałeś. Jestem nawet ciekawa, co by to miało być.

– Teraz to już nie to samo. Nie potrzebujesz motywacji. – Zmarszczył brwi i przygarbił się, udając załamanego.

– Och, ależ jestem zmęczona! Nie wiem, czy sobie poradzę – lamentowała, teatralnie kładąc dłoń na czole. – To wszystko jest takie trudne, przytłaczające, a ja, mała sierotka, mam się z tym zmierzyć. – Ukradkiem zerknęła na błękitne oblicze.

Demon odchrząknął i udając powagę, położył jej na ramieniu swoją wielką dłoń, po czym rzekł sentencjonalnie:

– Dasz sobie radę.

– To żeś się postarał – parsknął Mateo.

Nigron zrobił rozbrajającą minę i poklepał dziewczynę po plecach. Wyglądał na szczęśliwszego. Tym bardziej że od kiedy przekazał jej to, co sam potrafił, nie miał już właściwie zajęcia. Obserwował więc tylko innych przy pracy i trochę czuł się niepotrzebny. Sam co prawda również mógłby uczyć Lili różnych technik walki, gdyż dysponował podobnymi do braci umiejętnościami, ale skoro oni się tym zajmowali, mógł jedynie asystować. Pocieszał się jednak myślą, że wykonał swoje zadanie śpiewająco, mimo że prawie nikt, z wyjątkiem samej zainteresowanej, nie wierzył, że razem zdołają osiągnąć sukces. Chociaż może z drugiej strony właśnie tego należało się spodziewać. Oni wszyscy często zapominali, że Li nie jest człowiekiem, nawet jeśli pozostaje uwięziona w ludzkiej formie.

– Naprawdę powinieneś był mi to powiedzieć, zanim zaczęliśmy. Wówczas bardziej doceniłabym ten zawiły, głęboki przekaz. Ale dzięki! To naprawdę dobra mowa.

– Prawda? – Figlarnie poruszał łukami brwiowymi bez brwi.

Nigron był kompletnie łysy. Ale kto powiedział, że prawdziwy facet musi być kudłaty jak zwierz?

– Patrzcie – zagaił Mateo. – Katael chyba ma już dosyć. To coś nowego.

– Wygląda na absolutnie styranego, co się często nie zdarza. Moje gratulację, spryciulo. Zajeździłaś zmiennokształtnego – pochwalił błękitny, jakby ów wyczyn był nie lada wyzwaniem.

– I to nie pierwszego lepszego – dodała Lili i powieliła jego wcześniejszy gest.

Rzeczywiście. Olbrzymia bestia powoli zaczynała słaniać się na nogach. Najwyraźniej Olszanka wzięła sobie mocno do serca wcześniejsze rady i polecenia.

– W walce z czworonożnymi, wyposażonymi w kły i pazury – mówił tymczasem Katael – musisz głównie wykorzystywać tak swoją zwinność, jak i otoczenie. Sukces i przeżycie gwarantuje kompatybilność tych czynników.

– Chyba wiem, co chcesz powiedzieć – odpowiedziała jego Li, która stała teraz z założonymi rękoma i słuchała uważnie.

– Dobrze. Więc rozumiesz, że nic ci nie da, jeśli będziesz biegła przed siebie i oglądała się co kawałek przez ramię. Padniesz wyczerpana i niezdolna do walki po kilkuset metrach albo wystawisz się jak kaczka do strzału. – Chodził dookoła niej i gestykulował. – Wypatruj raczej kamieni, drzew, a nawet dziur w ziemi. Działaj tak, by atakujący cię przeciwnik sam zadawał sobie ból, zdając się na swoją siłę i szybkość. Zmuś go, by zamiast cię złapać, wbił zęby w pień drzewa, spiłował szpony na ostrej skale bądź skręcił kark po wpadnięciu do rowu.

– W twoim przypadku to nie zda egzaminu, ale gdyby ktoś poszczuł mnie psami, jest szansa, że sobie poradzę – spuentowała krótki wykład.

– Na szczęście wszyscy zmiennokształtni siedzą w Piekle, więc owszem, nic gorszego od nas nie powinno cię spotkać. Ale to bez znaczenia. Zapamiętaj tylko, że otoczenie jest twoją bronią i tarczą. Naucz się je doceniać i wykorzystywać. Nawet prosta ściana, odcinająca ci drogę ucieczki, może być ratunkiem.

– Nie sposób się z tobą nie zgodzić – odparła zaczepnie.

Po teorii przyszedł czas na praktykę. Lili niemal natychmiast zastosowała wszystkie dobre rady Kataela i gdy tylko zmienił się w górę mięsa, zaserwowała mu kilka nieprzyjemnych upadków, ze dwa salta w powietrzu i parę zderzeń czołowych ze wszystkim, co mogła wykorzystać. Oczywiście zwierz wielokrotnie uniknął co poważniejszych kontuzji, lecz zmęczenie zaczęło się go łapać po dwóch godzinach ciągłej gimnastyki.

Okazało się, że dziewczyna potrafi biec prosto na drzewo, wykonać kilka kroków w pionie, by ostatecznie skoczyć w tył, zrobić obrót i wylądować tuż za plecami rozpędzonego kolosa. W podobny sposób używała skał i co większych kamieni, czasami tylko wykonując zmyłki i uniki, zamiast w tył skręcając ostro w prawo lub w lewo. Innym razem zwyczajnie udawała, że zapomniała o przestrogach, biegła do przodu, by w ostatnim momencie paść na ziemię, unikając tym samym ostrych szczęk. Czasem zaś wyzywała Kataela, szarżowała i prześlizgiwała się między jego wielkimi łapami. Jeśliby wówczas miała choćby niewielki scyzoryk, zmiennokształtny mógłby obejrzeć wnętrze własnego żołądka.

Trening pomimo wysiłku był przyjemny, a efekty obiecujące. Co więcej, wszystkie jego etapy kumulowały się w Lili, z czego jeszcze nie zdawała sobie sprawy. Tak więc nawet skacząc jak kangur, wiedziała już, jak należałoby skręcić tułów bądź rękę, gdyby w walce na przykład używała miecza. Z powodzeniem mogłaby też sprzedać zwierzakowi kilka bokserskich ciosów.

Konfrontacja z takim przeciwnikiem zdawała się dość prosta, abstrahując od jego rozmiarów. W gruncie rzeczy bowiem to, co stanowiło atut, w określonych przypadkach było również niejaką przeszkodą. Tym bardziej kiedy nie można złapać celu rękoma bądź w odpowiednim momencie wykręcić barku czy nadgarstka. Skuteczność ataku zwierzęcia tkwiła głównie w zaskoczeniu, szybkości i zarazem dekoncentracji ofiary. Li szybko zauważyła, że tak naprawdę, aby pokonać bestię, wystarczyło ją przetrzymać. A wiedząc, jak używać otoczenia, człowiek mógł pozostawać w ciągłym ruchu, nie męcząc się zbytnio i nie odnosząc obrażeń.

Tutaj zastosowanie miał niezwykle swego czasu popularny parkour. I chociaż Lili nie ćwiczyła go na co dzień, jej ciało zawsze było wygimnastykowane i zwinne. Lubiła sport, więc nie zwalniała się z zajęć wychowania fizycznego jak większość dziewcząt, a często ćwiczyła też w domu. Poza spacerami lubiła bieganie. Wszystko to razem wzięte okazało się niezwykle pomocne podczas różnych elementów treningu.

Podczas gdy większość grupy wylewała siódme poty na polanie, Lili numer pięć i dwie towarzyszące jej czarownice pracowały spokojnie, i to w dużo czystszych warunkach.

– Trening ciała, który fundują ci synowie Piekła – zaczęła ciotka – wymaga jedynie współpracy z najbliższym otoczeniem, bazuje głównie na twoim zaangażowaniu, twoich czysto fizycznych działaniach i oczywistej sile. Zgraniu ciała z umysłem.

– Podczas gdy magia – wspierała tamtą Selma – to manipulowanie przyrodą; wykorzystywanie jej dobroczynnych właściwości. To znajomość podstaw, ale i otwartość. Praca umysłu przede wszystkim. Synchronizacja twojej wewnętrznej energii z otaczającą cię energią Ziemi, ogólnie pojętego życia.

– To krótsza, pośrednia droga między zamiarem a celem. Bo przecież gdy chcesz kogoś trafić kamieniem, najpierw musisz to wydedukować, rozejrzeć się i znaleźć ów kamień, następnie ułatwić sobie sięgnięcie po niego, a dopiero potem rzucić, zakładając, że masz tak dobre oko, iż trafisz za pierwszym razem. Czyli wykonujesz osobiście całą masę różnych zabiegów. Szereg czynności, których skuteczność opiera się na pracy mięśni. Gdy jednak chcesz to samo zrobić za pomocą magii, wystarczy, że zaangażujesz umysł i dokonasz tego samą tylko siłą woli. Od planu, przez kolejne jego etapy, aż do efektu. W ekstremalnych przypadkach jest to niemal tak męczące jak praca fizyczna, ale o tyle lepsze, że kiedy zmęczysz umysł, możesz się jeszcze bronić ciałem, ponieważ ono często działa instynktownie.

– Co w drugą stronę sprawia odrobinę więcej trudności. Bo kiedy już zmęczona padniesz na twarz, nie będzie ci się chciało nawet myśleć.

Czarownice uzupełniały się, jakby były bliźniaczkami i obie myślały tak samo. Lili zaś słuchała w skupieniu, w duchu piszcząc z radości. Zmartwienia i powody, dla których to wszystko robiły, chwilowo nie miały znaczenia. Liczył się sam fakt, sam wysiłek, skutki i towarzystwo.

Zanim znalazły się w przeolbrzymiej jaskini jakieś dwadzieścia metrów pod ziemią, Li zakładała, że Erin ma jeszcze jedną chatkę w środku lasu. Coś na kurzej stopce, gdzie we wnętrzu na kominku wisi kociołek, a pod ścianą stoi miotła. Bynajmniej nie do zamiatania. Mimowolnie uśmiechnęła się na to stereotypowe porównanie.

Na każdym niemal kroku uzmysławiała sobie, że wszystko, absolutnie wszystko, jest inne, niż się wydaje na pierwszy rzut oka; inne, niż człowiek wierzy. Poczynając od Boga, który nie był opiekuńczym tatusiem, poprzez Diabła, który z kolei miał złote, współczujące serce, demony zamiast aniołów pełniące funkcję stróżów, czarownice wyglądające jak młode, pełne życia i dobroci kobiety, aż po nią samą. Nie nastolatkę mającą problem z hormonami, a córkę upadłych archaniołów, która od tysięcy lat żyła w strachu i z amnezją. Ludzie zawsze żywili przedziwne, całkowicie błędne założenia odnośnie do obcych światów, a nawet własnego.

„Skąd się bierze to wszystko?” – zachodziła w głowę.

Bywały dni, kiedy długo i intensywnie analizowała to, co wiedziała, oraz to, co człowiek sądził, że wie. Ostatecznie dochodziła do wniosku, że wiele, jeśli nie większość naszych zachowań, przekonań i decyzji to po prostu wynik tresury i sprytnego programowania, któremu ludzie poddawani są od dnia narodzin, nierzadko aż do końca życia. Na szczęście jej samej nie udało im się zaprogramować. W przeciwnym wypadku, gdyby była orędowniczką wiary, Szatan najpewniej musiałby się nielicho nabiedzić, żeby ją do siebie przekonać. Może nawet poniósłby klęskę i ta historia miałaby inny finał.

Tymczasem Lili już w podstawówce zaczęła wnikliwie analizować słowa, którymi raczyli ją rodzice, katecheci czy księża. Już wówczas widziała w przedstawianych przez nich opowieściach pewne luki i starała się zwrócić na nie uwagę otoczenia. Na próżno. Najbliżsi bagatelizowali wątpliwości córki, zaś przedstawiciele Kościoła nie chcieli odpowiadać na jej niewygodne pytania. Toteż doszła do wniosku, że nie pozwoli się włączyć do systemu i sama będzie decydować, co w życiu jest na tyle ważne i wartościowe, by to pielęgnować. Wiedziała niestety, że nie jest łatwo być indywidualistką, gdy wszyscy dookoła albo wytykają cię palcami, albo tylko nie rozumieją. Czasami dobrze jest bowiem z kimś porozmawiać o swoich wątpliwościach.

Trzy kobiety weszły do stajni i przez pusty boks dostały się do tajemniczego tunelu prowadzącego wprost do serca tego miejsca – prawdziwej siedziby czarownic.

Porównując „nieruchomości” Erin i Selmy, Lili zastanawiała się, czy takie warunki nie były aby standardem. Czy każda współczesna czarownica ma ukrytą pod ziemią spiżarnię, bibliotekę albo wielką arenę do czarów z pentagramem i mnóstwem świec? A do tego milutki pokoik z wygodnymi fotelami.

– Sporo czasu spędzisz tutaj – powiedziała ciotka, mając na myśli zadania, którym sprzyjały podziemne warunki. – Ale też u źródła siły, czyli na powietrzu, w lesie, blisko wody i ziemi.

– Magia bazuje głównie na miłości do świata – wtrąciła jej przyjaciółka. – Tkwi w rozumieniu otaczającej cię zieleni, w wietrze, wodzie i ogniu. Magia to żywioły. Jest tańcem czarownicy z nimi.

– Wzajemną akceptacją, oczekiwaniami, pragnieniem ich spełniania. Jest prośbą i podziękowaniem.

– I daje mnóstwo radości – dodała już swobodniej Selma.

– No dobrze, wszystko rozumiem, ale jak się właściwie do tego zabrać? – zastanawiała się Olszanka na głos.

– Wiem, że się powtarzamy, ale każdy będzie ci to truł do znudzenia. – Erin krążyła wokół, energicznie potakując głową. – Samoświadomość, samoświadomość i jeszcze raz samoświadomość. Masz uwolnić umysł, zrzucić ograniczenia tej cielesnej powłoki, obudzić drzemiące w tobie moce. One wszystkie tkwią tam w uśpieniu, czekając. Poczuj to! Krążący w żyłach strumień energii, naturalnej części przyrody.

– To jak dwa reagujące na siebie, przyciągające się magnesy. Zrozum to, pojmij, zaakceptuj i uwierz w to, a magia po prostu zacznie przez ciebie przemawiać. To już się dzieje, sama widziałaś. Nie wyssałyśmy tego z palca – powiedziała druga z czarownic.

– A zatem medytacja – stwierdziła Lili.

– Ano tak, medytacja – przytaknęła Selma. – Otwieranie trzeciego oka.

– Idź więc teraz do wielkiej sali, gdzie kumuluje się strumień energii, usiądź sobie wygodnie w pentagramie, zapal rozluźniające kadzidełka i porozmyślaj trochę – poinstruowała ciotka.

– Tylko tyle? A wy?

– Aż tyle. Jako kobiety nieustannie o czymś myślimy, ale nie wszystko znajduje odbicie w naszych czynach – tłumaczyła Erin. – Nie masz marzyć o niebieskich migdałach.

– My zaś mamy swoje obowiązki i zadania. Nie marudź! – rzuciła jeszcze pani Batryl. – I nie myśl, że cię lekceważymy. Najtrudniej jest zacząć i skorzystać z tego, co właśnie ci powiedziałyśmy. Na tę chwilę to ty musisz odwalić lwią część roboty. My dałyśmy ci narzędzia, wyjaśniłyśmy, jak z nich korzystać, ale nie możemy cię w niczym wyręczyć.

– Jeśli nie będziesz wierzyć w magię i w siebie, żadną miarą niczego nie osiągniesz. I nie chodzi tu o to, żebyś powtarzała w kółko: „Wierzę” czy „To możliwe”. Nie masz się do tego przekonać w ten prosty, oczywisty sposób, tylko poczuć, że jest to prawda. Masz to wiedzieć, być tego pewną jak tego, że jesteś kobietą – wytrwale wyjaśniała ciotka. – Nie sztuką przecież jest robić coś tak długo, aż zacznie ci się wydawać, że lubisz to robić, bo takie są czyjeś oczekiwania. Należy robić coś, od razu wiedząc, że ci się to podoba. Tobie i tylko tobie. I nie osiągniesz niczego, jeśli to nas postawisz na pierwszym miejscu, bo tak czy inaczej wszystko, o co zabiegasz, jest wysiłkiem w pierwszej kolejności dla ciebie samej. Za ciebie i za to, na czym ci zależy. Za tych, których kochasz.

Nie potrzebowała lepszych wyjaśnień. Bez słowa ruszyła w kierunku pentagramu, a po chwili usiadła po turecku i zamknęła oczy, mocno skupiając się na oddychaniu i wsłuchiwaniu w rytmiczne, miarowe uderzenia serca. Starała się osiągnąć stan pełnej harmonii z otoczeniem, by w ten sposób dotrzeć głębiej. Czarownice miały rację, po prostu musiała to sobie przypomnieć. Podobnie twarze rodziny, przyjaciół, sen i własne pragnienia oraz postanowienia. Musiała sama się zmotywować.