Córki swoich matek - Joanna Miszczuk - ebook + audiobook + książka

Córki swoich matek audiobook

Joanna Miszczuk

4,6

Opis

Nowa powieść autorki bestsellerowych „Matek, żon, czarownic”!

Berlin 2011. Joanna Górecka, dla przyjaciół Asia, spotkała wreszcie miłość swojego życia. Do ślubu z Kemalem pozostało zaledwie kilka miesięcy. W tym czasie Asia poznaje losy kolejnych niezwykłych kobiet ze swej rodziny. Aurora, przyjaciółka Galileusza, bezwzględna Olimpia, Madelaine, ambitna dama dworu francuskiej królowej Marii Leszczyńskiej – każda z nich wiodła życie pełne emocji, pasji i tajemnic… Ale życie Asi także nie jest wolne od napięć i dramatycznych wydarzeń. Wyczekiwany ślub nagle staje pod znakiem zapytania, upragniona praca również, jako że Julian, pierwszy mąż Joanny, na wszelkie sposoby próbuje zaszkodzić byłej żonie. Wszystko to jednak przestaje być ważne, gdy dwunastoletnia córka Asi, Kamila, znajdzie się w niebezpieczeństwie…

Joanna Miszczuk (ur. 1964) – wrocławianka duchem, choć rzadko ciałem. Obecnie mieszka i pracuje w Berlinie. Matka nastoletniej córki. Z wykształcenia pedagog, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego. Przeprowadzała się osiem razy, ma sześć zawodów, mówi czterema językami. Mieszkała w Niemczech, Francji i Polsce. Niepoprawna romantyczka, choć szalenie uporządkowana i logiczna. Ulubione miejsca: Wrocław, Montmartre w Paryżu, Berlin i Sopot. Pisze powieści, teksty kabaretowe, wierszyki dla dzieci.

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 13 godz. 29 min

Lektor: Joanna Miszczuk
Oceny
4,6 (453 oceny)
332
93
19
7
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Monkaplonka

Nie oderwiesz się od lektury

Super ciekawa, bardzo mnie wciągnęła i oczywiście świetna lektorka, polecam.
10
Doowa555

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem zauroczona chętnie obejrzałabym film na podstawie powieści
10
kdmybooknow

Nie oderwiesz się od lektury

O własne szczęście trzeba walczyć jak Asia ✨ Jestem oczarowana tą sagą 🪄
10
joanpio

Nie oderwiesz się od lektury

piękna historia
00
Listopadska

Nie oderwiesz się od lektury

Wciąga i trzyma w napięciu aż do ostatniej linijki
00

Popularność




Copyright © Joanna Miszczuk, 2013, 2023

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce

archiwum M. Banachowicz

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Mariola Będkowska

Bożena Hulewicz

ISBN 978-83-8352-646-1

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-651 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Dla Uwe

Dziękuję mojej rodzinie i przyjaciołom,

znajomym i sąsiadom za wsparcie

i wspaniałe rozmowy,

które są nieustającym źródłem

nowych pomysłów.

Mojej mamie Irenie i córce Zuzi,

których miłość sprawia, że mój optymizm

nigdy nie przygasa.

Uwe za nieustanne przypominanie mi, kim jestem.

Joli Jasik za ponad dwadzieścia lat przyjaźni.

Jeannette Gutowski za płacz i śmiech.

Czytelnikom moich powieści

i wszystkim pracownikom Wydawnictwa Prószyński,

a zwłaszcza pani Annie Derengowskiej

i pani Ewie Witan – dziękuję!

Cała treść poniższej książki jest jedynie fantazją autorki. Niekiedy pojawiają się w niej nazwiska osób znanych z kart historii. Życiorysy, które im przypisuję, są jednak wyłącznie moim wymysłem. Pozwoliłam sobie przystosować mowę i gramatykę zamierzchłych wieków do form współczesnych, dzięki czemu, mam nadzieję, przystępniej czyta się fragmenty historyczne. Wybaczcie mi, Drodzy Czytelnicy, to niewinne oszustwo.

Asia, Wrocław, 2 stycznia 2011

– Ja tam w cuda nie wierzę! – oznajmiła stanowczo moja mama. – Wszystko to jedna wielka bajka, nadaje się na powieść fantasy, a nie na dzieje normalnej rodziny! Nie mog­łabyś tłumaczyć szybciej? Bo wiesz, mimo że nie wierzę, to czyta się świetnie, jak pomieszanie sensacji z kryminałem i romansidłem. Wręcz nieprawdopodobne, jakie ciekawe życie miały te wszystkie kobiety.

– Nie mogę szybciej – odparłam z wahaniem. – Chociaż może bym i mogła, bo czas mam, ale to się koszmarnie czyta. Po pierwsze, charakter pisma to my obie mamy genetycznie uwarunkowany, bo wszystkie nasze prababki bazgrały jak kura pazurem i na dodatek atrament wyblakł. A po drugie, mamo, ja to tłumaczę w dwóch wersjach, jedna przysięgła, taka słowo w słowo, a druga dla nas, do czytania, trochę sfabularyzowana. Jak chcesz, mogę ci skopiować całość, będziesz sobie sama czytała w oryginale, ja nie dam rady szybciej!

– Ani mi się śni! – sprzeciwiła się Krystyna. – Ja jestem stara emerytka i nie chce mi się męczyć, a zresztą to twój spadek.

– To przestań mnie poganiać i ciesz się, że w ogóle tłumaczę. Całe to zamieszanie z pracą i do tego Kemal… Sama nie wiem, kiedy znajduję jeszcze czas na nasze prababki.

– Asiu, powiedz mi uczciwie, wierzysz w to wszystko? Te wszystkie sławne nazwiska… Czy to możliwe, żeby w jednej rodzinie nazbierało się tyle znakomitości? I to na dodatek w mojej własnej rodzinie! Obłęd!

Siedziałyśmy w przytulnym saloniku domku Kazia i Krystyny na wrocławskich Krzykach, obie wystrojone w piękne dżalabije, które przywiozłam z Casablanki. Wieczorem Piotrek miał przywieźć Kamilę, na którą czekała trzecia arabska suknia w głębokim zielonym kolorze. Moja była turkusowa, a mamy czerwona. Kazio urządził sobie popołudniową drzemkę, a my z mamą wtuliłyśmy się w kanapę przed kominkiem i rozkosznie plotkowałyśmy.

Chciałam najpierw zdać relację z mojego szalonego, nieplanowanego urlopu sylwestrowego w Maroku, ale się nie udało. Mama pod moją nieobecność przeczytała tłumaczone przeze mnie od ponad roku pamiętniki naszych prababek i pytania wprost ją rozsadzały. Wcale się nie dziwię. Sama miałam masę wątpliwości. Spadek po kompletnie mi nieznanej prababce Lavernie von Metternich był historyczną bombą! Krystyna miała całkowitą rację, ta historia nadawała się na powieść fantasy…

– Nie wiem, mamo, czy wszystko jest prawdziwe, ale niektórych rzeczy nie mogę podważać. Notariusze sprawdzali wiarygodność tych dokumentów przez prawie sto lat i nie mają żadnych wątpliwości. Jedyne, co mogę podejrzewać, to że nasze praprababki były megalomankami i chwilami ponosiła je wyobraźnia. Chociaż to ludzie, którzy teraz są sławni do obłędu, w swoich czasach byli zwyczajnymi zjadaczami chleba… No dobrze, może niektórzy już wówczas byli sławni i znaczący, ale one przecież nie mogły wiedzieć, że z czasem będą to wielkie postaci historyczne. Jedno jest pewne, dokumenty są autentyczne, zarówno badania atramentu, papieru i tak dalej, jak i porównania grafologiczne, na przykład dotyczące Nostradamusa i Kalergis, to potwierdzają.

– No dobrze – odparła z powątpiewaniem Krystyna. – Niech będzie, że trafiły się sławne rodzynki w tym cieście. Ale jak to możliwe, że to się nigdy nie przedostało do  publicznej wiadomości?

– Mamunia, kiedyś tajemnica była tajemnicą i nie było paparazzi! – Roześmiałam się. – A poza tym nasze babki robiły dokładnie to, co ja teraz. Ukrywały całą swoją wiedzę o przodkach, najgłębiej jak się dało, a jeśli się nią dzieliły, to tylko z osobami całkowicie godnymi zaufania. Popatrz sama, od ponad roku mamy ten nasz spadek, a wiemy o nim tylko ty i ja. Nawet Kaziowi nie powiedziałaś…

– A ty? Powiedziałaś komuś?

– O Bersolys tak, Dieter wiedział, no i Andre, ale on to ze służbowego obowiązku, Julek sam gdzieś wyszperał… To przecież łatwo znaleźć, wystarczy wysłać zapytanie do ksiąg wieczystych. O dokumentach nie powiedziałam nikomu, tylko Andre wie i jego ojciec, ale oni są notariuszami, a poza tym nikomu…

– Słuchaj, mała, to wszystko, co do tej pory przetłumaczyłaś, to jest historyczne odkrycie na miarę bomby atomowej. Co ty z tym właściwie zamierzasz zrobić?

– Nic!

– No i bardzo dobrze. – Mama odetchnęła z ulgą.

– A dlaczego dobrze? – zaciekawiłam się.

– Właściwie nie wiem, ale mam takie dziwne wrażenie, że to powinno zostać w rodzinie. Nawet jeśli chwilami wydaje mi się, że jesteśmy winne historii świata, aby nasze dokumenty zobaczyły światło dzienne, jednak coś się we mnie wewnętrznie burzy przeciw temu. A jak ty uważasz?

– Tak samo. – Wpatrywałam się w blask bijący z mojego pierścionka. Pierścień miłości i przebaczenia, część naszej schedy, która nigdy nie opuściła rodziny, nigdy nie była ukrywana i otaczana tajemnicą. Symbol i przypomnienie. No właśnie. Spojrzałam na poważną twarz mamy. – Widzisz, mamunia, dla mnie losy tych wszystkich kobiet nie są historią ani papierem dokumentującym jakieś czasy czy uzupełnieniem biografii sławnych i wielkich tego świata. Dla mnie to wyjaśnienie mnie samej, a jednocześnie historia miłości i jej sedno. Losy Marii z Kolonii, kochanki inkwizytora Jakuba Sprengera, to nie opowieść o polowaniu na czarownice, tylko świadectwo wielkiej miłości kobiety do mężczyzny, który nie był tego uczucia wart. Ale to miłość była ważna, a nie tragedia, z którą się wiązała. Potem była jej córka Róża. To ona mnie nauczyła, że warto ryzykować właśnie dla miłości. À propos, wiesz, że począwszy od Sofie, córki Róży, notariusze dotarli do oficjalnych dokumentów potwierdzających istnienie kolejnych kobiet z naszego rodu. Wśród dokumentów był kontrakt ślubny Sofie Schlinke i Gabriela de Maguelon. No właśnie, Sofie… Wiesz, mamo, fakt, że Nostradamus był jednym z naszych przodków, jest niesamowity, ale jak mam w to nie wierzyć? Wszystkie listy, które Sofie napisała do niego, włączył do spadku po niej sam Michał de Nostradame, opatrzywszy je osobistym komentarzem: „aby wnuczka mojej przyjaciółki Sofie de Maguelon lepiej pojąć mogła, jak wyjątkową kobietą była jej babka”.

– Brzmi to jak bajka, ale nią nie jest. – Mama westchnęła ciężko. – Już wcześniej, kiedy przetłumaczyłaś pamiętniki Laverny, wierzyć mi się nie chciało, że płynie w nas krew Norwida i Kalergis. No dobrze, doskonale rozumiem, dlaczego ta historia nie ujrzała światła dziennego, tak samo jak zdaję sobie sprawę z powodów, dla których matka Marii Baszkircew skrzętnie ukryła fakt, że jej uwielbiana adoptowana córka miała nieślubne dziecko. W tamtych czasach to był straszny skandal, Baszkircewa broniła dobrego imienia córki.

– Niech będzie, broniła – przytaknęłam zgodnie. – Ale z jedną z tych córek to ja mam kłopot. Nie znasz jakiegoś naprawdę zaufanego tłumacza włoskiego? Córka Gabrieli wywinęła mi numer i napisała swój pamiętnik po włosku. Sama nie dam rady, we włoskim jestem kiepska i szczerze mówiąc, nie chce mi się męczyć, a ciekawość mnie zżera. Ona pominęła córkę w testamencie, dokładnie tak jak babcia Laverna. Ciekawa jestem, dlaczego? Dowiedziałabym się o niej więcej, ale nie dam rady sama tego przetłumaczyć. Znasz kogoś?

– Jasne, i to na szczęście mocno zaufanego, ale ona ma prawie dziewięćdziesiąt lat, nie wiem, czy się podejmie. W ogóle strach to komukolwiek pokazywać, diabli wiedzą, co jeszcze wylezie. Wiesz co, lepiej zrób kserokopię, proszę cię. Zawsze, w razie czego, będzie można się wyprzeć… Oryginału nie chcę. Te pamiętniki, które dałaś mi teraz do czytania, to istne szaleństwo. Kto by pomyślał, praprapra… dziadek Nostradamus! A Olimpia Maidalchini?! Doszłam do wniosku, że mamy w rodzinie egzemplarz lepszy niż Lukrecja Borgia, aż się boję, co mogły wyczyniać kolejne prababki. Mam nadzieję, że na tym skończysz z niespodziankami?

– To nie ja je wymyślam, mamo – oburzyłam się. – Ja tylko tłumaczę, one same opisały swoje losy. Jedno musisz przyznać, miałyśmy w rodzinie wspaniałe, niesamowite kobiety. Może tak już jest, że wyjątkowość przyciąga wyjątkowość, jak magnes. Może dlatego spotykały na swojej drodze wspaniałych mężczyzn, bo same były wspaniałe?

– Może? – mruknęła bez przekonania. – Jedno jest pewne, nasze pokolenie skończyło z tymi zwariowanymi historiami…

– Pewna jesteś? – Uśmiechnęłam się przekornie. – Nie zapominaj, że twoje nazwisko już dziś jest sławne, moja autorko podręczników. Kto wie, może za parę wieków będziesz w encyklopediach jak dziś dziadziuś Nostradamus?

– Jasne! – Mama roześmiała się ironicznie. – A ciebie umieszczą obok mnie jako muzę nieśmiertelnego artysty Kemala… Kto wie? No właśnie! Opowiadaj spokojnie, zanim Misia tu wpadnie, co z Kemalem. Jutro wyjedziesz, a jak Piotrek przywiezie małą, to dziś już sobie nie pogadamy. Czekaj, doleję nam winka. I, Asiu… Obiecaj, że nie przestaniesz tłumaczyć dokumentów Laverny, proszę!

– Obiecuję, mamo. Nawet, gdyby moje życie skomplikowało się jeszcze bardziej, na te papiery zawsze znajdę czas. Dla ciebie, dla siebie samej i przede wszystkim dla Kamili. Chcę, żeby moja córka wiedziała, kim byli jej przodkowie. Ta wiedza jest ważna, daje nadzieję i pozwala z dystansem spojrzeć na nasze własne sprawy. Mnie pomogła…

Przy kolejnym kieliszku wina opowiedziałam mamie o Kemalu. Łatwa to ta opowieść nie była.

Spędziłam w Casablance trzy dni. Nie planowałam tego wyjazdu. Miłość mnie tam pognała. Zdecydowałam o wyjeździe spontanicznie, bez żadnych wcześniejszych uzgodnień, bez żadnych konkretnych planów. Kemala, miłość mojego życia, poznałam parę miesięcy wcześniej. Jeszcze nie do końca oswoiłam się z myślą, że jestem samotną, rozwiedzioną kobietą z dzieckiem, kiedy spadło na mnie uczucie, a jego moc po prostu mnie powaliła. Znalazłam mężczyznę, który nie powinien był istnieć, drugą połowę mnie samej. No i oświadczyłam mu się w tej Casablance!

Romantycznie było do wypęku, przed moimi oczami błyszczał milionem gwiazd ocean, z oddali dochodziły dźwięki walca z „Nocy i dni”, mężczyzna z moich snów stał przede mną na jawie i całował mnie tak, że tchu mi brakowało, a wtedy uprzytomniłam sobie, że przez kolejne lata będę miała to wspaniałe uczucie prawdziwego szczęścia dozowane małymi porcjami i rozplanowane w czasie i przestrzeni.

Bo Kemal, Marokańczyk, mógł przebywać w Berlinie, gdzie zamieszkałam z Kamilą, jedynie dziewięćdziesiąt dni bez przerwy, potem zaś na kolejne dziewięćdziesiąt musiał wracać do Casablanki. Napchana całą tą wielką miłością moich prababek po lekturze ich pamiętników, zbuntowałam się i postanowiłam, że nikt nie będzie mi szczęścia wydzielał. Sama muszę walczyć o swoją miłość i zdobędę ją sobie już na stałe. No i zwyczajnie mu się oświadczyłam. „Chcę być z tobą cały czas. Kocham cię. Ożeń się ze mną!” – powiedziałam zaledwie dwa dni temu, parę minut po północy, na tarasie „Rick’s Cafe” w Casablance.

Oczy Kemala niebezpiecznie zwilgotniały. Przyciągnął mnie do siebie i mocno przytulił. Staliśmy tak przez parę minut w milczeniu. Żadne słowo nie zakłóciło monotonnego szumu oceanu. Potem pocałował mnie delikatnie i poprowadził do kawiarni. Dopiero gdy na powrót usiedliśmy przy stoliku, Kemal wreszcie się odezwał.

– Asia, o niczym innym nie marzę tak mocno, jak o tym, żeby być z tobą każdego dnia. Budzić się rano przy tobie, zasypiać, wdychając zapach twoich włosów. Tak, bardzo chcę, żebyś została moją żoną. To pozwoliłoby nam już nigdy się nie rozstawać. Twoja propozycja jest naprawdę cudowna i kusząca. Ale… nie mogę jej przyjąć tak od razu. Proszę cię, wysłuchaj mnie najpierw i jeśli po tym, co usłyszysz, nadal będziesz chciała zostać moją żoną, jestem twój, kochana.

Spojrzałam na niego pytająco. Miliony przypuszczeń galopowały szaleńczo w mojej głowie. Pierwsze było podejrzenie, że jest żonaty… nie, niemożliwe… gdyby tak było, nie wyrażałby chęci zostania moim mężem zaraz po tej rozmowie. Chory! O Boże, Kemal jest śmiertelnie chory i nie chce mnie obciążać koniecznością opieki, gdy mu się pogorszy… W ciągu tych paru sekund ciszy, która zapadła, nim zaczął spokojnie mówić dalej, zdążyłam wyobrazić sobie wszystkie możliwe najczarniejsze scenariusze i już zaczynałam widzieć siebie w roli nieszczęśliwej wdowy. Stanowczo lektura pamiętników moich prababek nie wpływała na mnie dobrze!

– Nie wierzyłem już, że taka kobieta jak ty istnieje, że ty istniejesz. – Patrzył na mnie pełnym napięcia wzrokiem. – Pokochałem cię, Asia, całym sercem, całym sobą i to jest prawda. Nigdy nie możesz zwątpić w to, że cię kocham. Miałem wiele kobiet w życiu, nie będę ci o nich opowiadał, nie warto, bo chociaż każda była wyjątkowa, to żadna nie była tobą. Straciłem już nadzieję na tę wyśnioną, tę jedyną, i właśnie wtedy, kiedy przestałem szukać, zjawiłaś się ty. I chcę być wobec ciebie absolutnie uczciwy, nie mogę przed tobą ukrywać niczego, co mogłoby wpłynąć na naszą miłość, na nasz związek. Dlatego ważne jest, żebyś wiedziała o Solange. Mógłbym to przemilczeć i po prostu zostać twoim mężem, ukryć przed tobą jej istnienie, tak byłoby szalenie wygodnie, ale szalenie nieuczciwie. Dlatego muszę ci powiedzieć, a decyzja, co dalej, należy tylko do ciebie. W moim życiu jest pewna kobieta, Solange. Znamy się od prawie pięciu lat. To dziwny związek, jednak związek. Ona jest dużo młodsza ode mnie, pracuje jako stewardesa i spędza pół życia w powietrzu. Spotykamy się mniej więcej raz w miesiącu, kiedy ją dobre wiatry przywieją tu lub do Berlina, Paryża, gdziekolwiek właśnie jestem. Ten układ był do tej pory dobry i wygodny dla nas obojga. Ona nie chce się wiązać z nikim na stałe, wzięła ślub ze swoją pracą. A ja z kolei straciłem nadzieję, że znajdę ciebie i zaangażowałem się w ten związek. Przed moim wyjazdem z Berlina spotkałem się z Solange. Opowiedziałem jej o nas, o moich nadziejach, o tym, że się zakochałem. Chciałem to skończyć, naprawdę! Jednak wyszło inaczej… Nie mogę tak zwyczajnie zniknąć z jej życia po pięciu latach i nie mogę wejść w twoje życie z takim bagażem. Oczywiście twoja propozycja jest wspaniała, nie tylko dlatego, że będę mógł być z tobą bez tych głupich trzymiesięcznych przerw, w których serce mi się ściska z tęsknoty. Małżeństwo z mieszkanką Berlina ułatwiłoby mi życie zawodowe, prowadzenie galerii, pracę, wszystko. I właśnie dlatego nie mogę tego zrobić, nie mówiąc ci wszystkiego o Solange. Nie chcę cię wykorzystywać, Asia, kocham cię naprawdę, ale mój związek z Solange to jeszcze nie jest przeszłość.

Patrzył na mnie, a ja milczałam. Przed moimi oczami przelatywały wspomnienia jakże niedalekiej przeszłości. Piotrek, mój były mąż, i Anka, jego kochanka, a moja przyjaciółka. Ukrywali przede mną swój związek latami, a kiedy się dowiedziałam, odeszłam od Piotrka. Potem pozwoliłam mu wrócić i kolejne lata szarpałam się ze świadomością, że w moim małżeństwie jest „ta druga”. Czyżbym znów miała przez to przechodzić? NIGDY!

Jednak ta sytuacja była inna. Piotrek wszelkimi siłami ukrywał swój romans, do ostatniej chwili, do dnia naszego rozwodu wypierał się i kłamał. Prawdę mówiąc, do dziś nie przyznał się uczciwie, że jest z Anką… Kemal wyznał mi całą prawdę, choć nie musiał nic mówić. Jak często w przeszłości bawiłam się myślą, że jeśli Piotrek oświadczyłby mi uczciwie, że się zakochał, ale jednocześnie chciałby nadal być ze mną, to bym mu wybaczyła i pomogła. Walczyłabym o nasze małżeństwo i  naszą miłość… Głupia to była myśl, lecz oto teraz los złośliwie postawił mnie właśnie w takiej sytuacji. Kemal mnie kocha i chce ze mną być, ale uczciwie mi powiedział, że jest inna kobieta i że ona jest obecna w jego życiu jako teraźniejszość, nie jako przeszłość. Czy będzie chciał to skończyć…

– Kemal… – Spojrzałam na niego poważnie. – W miłości nie ma miejsca dla trojga. Ja już to przerabiałam w swoim małżeństwie, wiesz przecież…

– Wiem, właśnie dlatego ci o tym opowiedziałem. Twoja propozycja, ślub… Zaskoczyłaś mnie. Chcę być z tobą na zawsze, chcę się z tobą zestarzeć, tylko z tobą. Próbowałem zakończyć związek z Solange, ale okazało się, że to nie takie łatwe, jak sobie wyobrażałem. Nie chcę złamać jej serca, to dobra dziewczyna. Kiedy zrozumiała, że może mnie stracić, wpadła w panikę. Prosiła, żebyśmy jeszcze spróbowali. Zamierza zmienić trasy, żeby stworzyć nam dom; zapewniała, że jestem jedynym mężczyzną w jej życiu i nie chce, nie potrafi żyć z nikim innym. Płakała, a ja próbowałem jej wytłumaczyć… Asia, nie skończyłem tego, ale uwierz mi, że to zrobię. Myślałem, że nasze spotkanie załatwi sprawę, nie widziałem się z nią od ostatniej rozmowy. Nie kończy się przez telefon związku, który trwał lata. Zrozum, zaskoczyłaś mnie. Sądziłem, że kiedy następnym razem przyjadę do Berlina, będę mógł ci opowiedzieć o Solange jako o przeszłości. Wtedy miałbym prawo uczciwie stanąć przed tobą i walczyć o naszą miłość. Dzisiaj, teraz nie mam żadnych praw. Dlatego teraz decyzja należy do ciebie. Proszę cię tylko o jedno, nie rezygnuj ze mnie w tej chwili, Asia. Kocham cię.

Odruchowo kręciłam na palcu pierścionek moich prababek. Diamentowe błyski niespokojnie przelatywały w świetle świec. Nie wiedziałam, co mu powiedzieć. Nie mogłam podjąć decyzji o swoim dalszym życiu tu i teraz. Musiałam sobie to wszystko przemyśleć i poukładać.

– Ja też cię kocham, Kemal. Kocham cię i chcę spędzić z tobą resztę mojego życia jako twoja żona. Nie mogę jednak teraz ci odpowiedzieć, co dalej. Doskonale nadaję się do pracy w zespole, ale miłość, małżeństwo to nie jest zespół, tylko duet. Dwie osoby i ani grama więcej. Daj mi trochę czasu… Porozmawiaj z Solange… Sama nie wiem. Proszę, przełóżmy tę rozmowę. Za parę godzin wracam do Berlina. Nie chcę spędzić ostatnich chwil z tobą, zastanawiając się, czy będziemy żyli razem długo i szczęśliwie. Byłam szczęśliwa wczoraj i przedwczoraj, i dzisiaj, przed godziną. I niech tylko to „dzisiaj” zostanie. Nad wszystkim innym zastanowimy się później.

Wróciliśmy do jego mieszkania, a potem leżeliśmy oboje przytuleni do siebie, milcząc i udając, że śpimy. Nic nie postanowiliśmy, nie powtórzyłam oświadczyn, a Kemal nie zadawał pytań ani nie składał żadnych obietnic. Potem poleciałam do Berlina, całe jedenaście godzin wałkując temat na wszystkie strony. Po źle przespanej nocy pojechałam do Wrocławia i teraz siedziałam w przytulnym saloniku mamy, wpatrując się w ogień płonący na kominku, i sucho, beznamiętnie opowiadałam jej o całej sytuacji.

– I co zamierzasz zrobić? – spytała rzeczowo po wysłuchaniu relacji.

– Naprawdę nie wiem – odparłam zmęczonym tonem. – Widzisz, mamuś, ja nie jestem głupia, a czasy, kiedy patrzyłam na świat przez różowe okulary, dawno minęły. Wiem, co powinnam zrobić! Powinnam mu powiedzieć, żeby zniknął z mojego życia i wrócił, jak już będzie wolny i zdecydowany. Gdy będzie wiedział na pewno, czego chce. Bo, kochana, stwierdzenie „zaangażowałem się w ten związek” jest bardzo jednoznaczne, wygląda na to, że w tej chwili on sam nie wie, którą z nas ma wybrać. Z Solange jest pięć lat, ze mną nawet nie pięć miesięcy. Logika podpowiada, że ja to przygoda, chwilowe zauroczenie… Jednak wiesz, pierwszy raz od bardzo dawna w nosie mam logikę. Nawet jeśli Kemal sam nie wie, co mu w duszy gra, to ja wiem doskonale, co się dzieje w mojej. Mamo, mam za sobą dwa małżeństwa i wiele przygód. Wiem, jak to jest być zakochaną, znam doskonale to cudowne uczucie. Z Kemalem jest inaczej, to nie jest chwilowy poryw serca, który przemija, a potem przychodzi nuda albo rutyna. Każda minuta z nim jest dla mnie szczęściem. Znalazłam mężczyznę, który jest moją miłością, i nie chcę go stracić, i nie chcę na niego czekać.

– Więc co? Zaakceptujesz Kemala z kochanką? To też już przerabiałaś i sama wiesz, że nie nadajesz się do takiego układu, córcia!

– Nie, mamo. Nie zaakceptuję Kemala z kochanką, ale uwierzę mu i zaufam. Widzisz, do tej pory, kiedy w życiu moich mężczyzn zjawiały się inne kobiety, ja byłam okłamywana. Ukrywali je skrzętnie przede mną, sami sobie tłumacząc, że mnie w ten sposób chronią, bo czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal. Żaden nie rozumiał, że kłamstwem rani mnie bardziej niż najgorszą prawdą. A Kemal powiedział mi prawdę, dlatego nie będę karać ani jego, ani siebie. Wyjdę za niego, zaufam mu, bo wierzę, że mnie nie oszukuje, chce skończyć tamten związek i że to zrobi. Przecież formalności i tak trochę potrwają, mam nadzieję, że do czasu naszego ślubu Kemal będzie wolny i tylko mój.

– Asia, rzucasz się głową w przepaść. Logika nie jest taka głupia, jak ci się wydaje. A nie lepiej poczekać i krok po kroku budować swoje szczęście na zdrowych podstawach?

– Zdrowe podstawy to nasze szczęście, mamo, kochamy się i w to akurat nie wątpię ani odrobinę. A czekanie… mamo, ja nie chcę czekać. Czas pędzi jak szalony, tyle się dzieje, każdy dzień przynosi zmiany. Nie wiem, co będzie jutro. Jutro może mnie już nie być. Ważne jest to dzisiaj właśnie. Kiedyś gdzieś czytałam, że człowiek powinien żyć tak, jakby każdy dzień był ostatnim dniem jego życia. I to wcale nie jest takie głupie! Przecież tak naprawdę nie wiemy, czy przypadkiem to nie jest właśnie ten ostatni dzień. W życiu wszystko może się zdarzyć. A jeśli ja postanowię czekać, a tymczasem meteor walnie w Ziemię? Albo, żeby nie przesadzać, stanie się coś zwyczajnego, zginę nagle w wypadku, jak Dieter? Wtedy te parę miesięcy, które czekałam, będzie bezpowrotnie straconych, nie przeżyję tego szczęścia, które mogę przeżyć, jeśli zdecyduję się nie czekać i zaufać Kemalowi. Przypomnij sobie naszą prababkę Sofie. Gdyby machnęła ręką na zasady i rzuciła wszystko dla swojej miłości, to najprawdopodobniej żyłaby długo i szczęśliwie u boku Nostradamusa, ale ona postanowiła czekać. No i żyła długo i nieszczęśliwie!

– Jesteś niepoprawną optymistką, Asiu. – Mama spojrzała na mnie z troską. – I tak zrobisz to, co będziesz chciała, ale proszę, weź w swoich kalkulacjach również pod uwagę te gorsze scenariusze. Co będzie, jeśli wyjdziesz za Kemala, a twój mąż będzie cię zdradzał z inną kobietą? Fakt, że będziesz o tym wiedziała, będzie cię ranił każdego dnia. Zadręczysz się z żalu. To też jest możliwe. Czy warto ryzykować?

– Warto, mamo! Dla życia z Kemalem warto, uwierz mi! Zresztą tak się nie stanie. Ufam mu i wiem na pewno, że on też mnie kocha. Wszystko się ułoży, zobaczysz.

Mama popatrzyła na mnie sceptycznie, ale ja już podjęłam decyzję. Wyjdę za Kemala i będę szczęśliwa. Wszystko się ułoży, tylko trzeba zaryzykować i się nie bać!

Piotrek zgodnie z obietnicą przywiózł Kamilę późnym popołudniem. Poinformował mnie o jej sukcesach sportowych na nartach, ustaliliśmy kwestię ferii zimowych, które chciał z nią spędzić w górach, i pojechał. Żadnych rozmów na tematy osobiste, jedynym tematem, który nas łączył po tylu latach wspólnego życia, pozostała nasza córka. Nawet przykro mi z tego powodu nie było. Chyba wreszcie naprawdę odpuściłam. Misia nie kręciła nosem na fakt, że dżalabija to sukienka, przyjęła prezent z radością. Cały wieczór opowiadała nam o urlopie i wypytywała o Casablankę i Kemala. Obiecałam, że kiedyś pojedziemy tam razem. Kiedy już podjęłam decyzję o małżeństwie, czułam jedynie wielką ulgę i ciche szczęście.

Jednak we wszystkich swoich wcześniejszych przemyśleniach nie uwzględniłam czegoś niezmiernie ważnego. Przecież nie jestem sama. Misia nie jest zwierzątkiem domowym ani meblem, który można przestawić z miejsca na miejsce bez pytania o zgodę. Moje życie jest nie tylko moją własnością, to nasze życie – moje i Kamili. Oczywiście nie potrzebuję jej zgody na kolejne małżeństwo, ale Misia nie jest już dzieckiem. Patrząc na moją córkę, opowiadającą o feriach z Piotrkiem, zrozumiałam, że czeka mnie jeszcze jedna ważna rozmowa. Kamili zdanie też się liczy, uczciwa wobec siebie i Kemala będę dopiero wówczas, jeśli córka zaakceptuje moją decyzję. Nie byłam do końca szczera z Kemalem, małżeństwo to duet, ale ja już gram w jednym duecie. Prawda jest taka, że żeniąc się ze mną, on musi się zdecydować na nas obie. Tylko pytanie, czy moja córka jest na to gotowa? Następnego poranka wróciłyśmy do Berlina.

***

Do domu dotarłyśmy wczesnym popołudniem. Nie chciało mi się gotować obiadu, więc gdy tylko się rozpakowałyśmy, a Kama przygotowała książki do szkoły na poniedziałek, zaprosiłam ją do Maredo na steki. Po obiedzie pospacerowałyśmy trochę po ośnieżonym Gendarmenmarkt, a potem zmarznięte wstąpiłyśmy na gorącą czekoladę do małej przytulnej cukierni. Nie chciałam zwlekać z rozmową o Kemalu i swoich planach. Od tej rozmowy zależało moje życie, cała moja przyszłość. Musiałam to zrobić natychmiast. Nigdy żadna rozmowa w moim życiu nie była tak trudna jak ta. Zwyczajnie się bałam. Nie chciałam manipulować uczuciami mojej jedenastoletniej córki, przecież tak niedawno całe jej życie stanęło na głowie, nasz rozwód sprawił, że za szybko przestała być dzieckiem. To dzieci nie stawiają sobie pytań, czym jest miłość. Dla nich miłość jest oczywista, mama, tata, rodzina… miłość. A moja Kamila musiała się obawiać, że straci coś, co jest dla niej oczywiste. Bała się, że Piotrek, przestawszy kochać mnie, również ją przestanie kochać. Czas zaleczył te obawy, ale czy teraz nie wrócą? Jak mam wytłumaczyć Misi, że moja miłość do niej jest niezmienna i niewzruszona, że uczucie do Kemala nie odbierze jej nawet najmniejszej cząstki tej wyjątkowej i jedynej miłości, jaką matka obdarza swoje dziecko? Siedziałam w milczeniu nad filiżanką gorącej czekolady pogrążona w myślach. To Kamila przerwała ciszę. Spojrzała mi głęboko w oczy, pogłaskała mnie po ręce i spytała:

– Mamo? Czy ty się czymś martwisz?

– Nie, właściwie to nie – odparłam zaskoczona. – Dlaczego uważasz, że się martwię?

– Taką minę masz tylko wtedy, kiedy się czymś martwisz – stwierdziła stanowczo. – Dokładnie tak samo wyglądałaś, jak mi powiedziałaś o rozwodzie z tatą. A potem, kiedy umarł Dieter i martwiłaś się problemami w pracy, też tak wyglądałaś. I jak Kemal wyjechał, myślisz, że nie widziałam, jak płakałaś? Powiedz mi, martwisz się czymś, czy po prostu tęsknisz za Kemalem?

Moja córka trafiła w sedno, to ona nieświadomie, a może świadomie rozpoczęła rozmowę, do której ja od kwadransa się przymierzałam jak pies do jeża.

– Nie martwię się – odpowiedziałam. – Trochę tęsknię, pewnie, ale to nie dlatego mam taką minę. Muszę ci o czymś powiedzieć i ciekawa jestem, co ty na to?

– Więc dlaczego nie mówisz, tylko siedzisz taka ponura? To coś przykrego? No mów.

– Nic przykrego. – Młoda ma rację, niepotrzebnie buduję napięcie. – Normalna sprawa. Już ci mówię. Sytuacja wygląda tak, jak sama zgadłaś. Tęsknię za Kemalem, bo się w nim zakochałam i jest mi z nim dobrze, czyli nic dziwnego, że tęsknię.

– To dlaczego mu nie powiesz, żeby przyjechał? – weszła mi w słowo. – Jak chce, może u nas mieszkać. Ja go lubię, jak on jest, to się zawsze uśmiechasz!

– A jak go nie ma, to co? – spytałam kpiącym tonem. – Gryzę i warczę?

– Nie… Ty się zawsze uśmiechasz, ale jak on jest, to tak jakoś bardziej! – Roześmiała się. – No to dlaczego mu nie powiesz, żeby przyjechał?

– Bo to nie takie proste. – Westchnęłam ciężko. – Słuchaj, Kemal jest Marokańczykiem. Wiesz, co to znaczy?

– No, co ty, mamo!? – oburzyła się. – Ja już nie jestem w przedszkolu. Geografię mam w szkole, jakbyś zapomniała. Wiem, gdzie leży Maroko. I co z tego, że daleko. Samolotem może przylecieć.

– Nie o to chodzi mądralo. – Postanowiłam najpierw wyjaśnić jej sytuację, zanim wystrzelę z grubej rury o małżeństwie. – Maroko nie należy do Unii Europejskiej. Kemal chce przyjechać, ale nie może. Obywatelom spoza unii wolno przebywać na jej terenie tylko dziewięćdziesiąt dni jednorazowo, a potem muszą kolejne dziewięćdziesiąt dni mieszkać w swoim kraju. Dlatego Kemal może przyjechać dopiero w lutym i tylko na trzy miesiące, potem musi znowu wracać do Casablanki, a ja będę kolejne trzy miesiące tęskniła.

– O! – Kamila się stropiła. – To niedobrze. Nie da się tego jakoś zmienić? Nie chcę, żebyś tęskniła. To paskudne uczucie, wiem, bo sama często tęsknię za tatą… Ale nie martw się, wiem, że nie da się inaczej, że nie mogę mieć was obojga naraz, no to wolę czasem trochę za nim potęsk­nić niż strasznie za tobą. Dlatego nie wpadnij przypadkiem na pomysł, że ja będę mieszkała z tatą, a ty pojedziesz do Kemala. Za bardzo cię kocham, za mocno bym tęskniła. A ty? Bardziej tęsknisz za Kemalem czy bardziej tęskniłabyś za mną? – Popatrzyła na mnie z niepokojem.

– Oszalałaś?! – oburzyłam się. – Ani przez sekundę mi przez głowę nie przemknęło, że mogłabym być bez ciebie dłużej niż przez ferie, kiedy jedziesz do taty. Przecież to ciebie kocham najbardziej na świecie. Nie ma nikogo i niczego ważniejszego od ciebie.

– No to może razem się przeniesiemy do Kemala? – zastanowiła się. – Już raz się przeniosłyśmy, do Berlina.

– To nie jest dobry pomysł, córcia. – Pokręciłam przecząco głową. – To ważny rok dla ciebie. Idziesz do gimnazjum. Jedyne, co mogę ci dać, kochanie, to przyzwoite wykształcenie, a w Casablance nie ma takich możliwości. I na dodatek nie znasz francuskiego.

– To się nauczę! – odparła moja córka zachwycona perspektywą nowej przygody. – Szkołę i tak zmieniam od sierpnia, i tak poznam nowych ludzi, co za różnica w Europie czy w Maroku.

– Duża różnica, skarbie – wyjaśniłam. – W Casablance jest inaczej niż tutaj. Jesteś dziewczynką, a w krajach islamu kobiety nie mają takich możliwości jak w Europie. Zapomnij o Maroku. Nie zrobię tego ani tobie, ani sobie. Lubię liczyć na siebie, tu mam dobry zawód i samodzielność, tutaj ty masz szansę na rzetelne wykształcenie. Nie, kochanie, zostaniemy w Berlinie.

– No dobrze. – Kamila niechętnie pogodziła się z odpływającą w dal wizją afrykańskiej przyszłości. – To co w takim razie zrobimy z Kemalem? Będziesz tak strasznie tęskniła czy jakoś wytrzymasz?

– Nie muszę wytrzymywać. – Spojrzałam jej poważnie w oczy. – Jest jeszcze inne wyjście. Gdyby Kemal był moim mężem, nie musiałby wracać do Maroka. Mógłby zamieszkać z nami. Co ty o tym myślisz?

– No przecież mówiłam ci wcześniej, żebyś mu powiedziała, że może z nami zamieszkać – oświadczyła dobitnie.

– Kamila, posłuchaj – powtórzyłam z naciskiem. – Chcę wyjść za mąż za Kemala. Co ty na to?

– W porządku – odparła zdziwiona. – No przecież powiedziałam, że może z nami mieszkać, to chyba to samo. Będę mogła być twoją druhną? Taką jak na amerykańskich filmach, z długą sukienką i płatkami róż i w ogóle?

Tyle na temat moich obaw.

Styczeń przeleciał nie wiadomo kiedy. Byłam bezrobotna, powinnam się nudzić jak mops, ale to tylko w teorii, w praktyce nie wiedziałam, w co ręce włożyć. Spędzałam całe dnie przyklejona do słuchawki telefonu, a większość tych rozmów stanowiły międzynarodowe. Mój rachunek telefoniczny za styczeń musiał pobić wszystkie rekordy. Znienawidziłam uroczy utwór „Dla Elizy” Beethovena, który w większości urzędów stanowi melodyjkę mającą uprzyjemnić czas petentom czekającym na połączenie. Zaczęło się niewinnie, od cudownej rozmowy z Kemalem, w której przedstawiłam mój punkt widzenia. Jeszcze tego samego wieczoru, po rozmowie z Kamilą, parę minut po tym, gdy przytuliłam moją zmęczoną podróżą córkę, uruchomiłam komputer i wydzwoniłam przez Skype’a­ Kemala. Nie chciałam czekać. Podjęłam decyzję i postanowiłam działać.

– Witaj, kochanie, nie wyobrażasz sobie nawet, jak za tobą tęsknię! – powiedział na dzień dobry.

– Doskonale sobie wyobrażam. – Uśmiechnęłam się do ekranu laptopa. – Wreszcie mam normalnie ogrzewane mieszkanie, ale marznę samotnie w łóżku. Brakuje mi twoich ramion, ciepła twojego ciała. Jeśli tęsknisz choć w jednej dziesiątej tak bardzo jak ja, to musisz strasznie tęsknić.

– Jak minęła ci podróż? Wszystko w porządku? Pewnie jesteś wykończona?

– Jestem. Jak tylko wyłączę komputer, idę spać, ale musiałam jeszcze dzisiaj ciebie usłyszeć… – Urwałam na chwilę. – …I musiałam jeszcze dzisiaj ci powiedzieć, że podjęłam decyzję.

Widziałam, jak nerwowo zapalił papierosa; ręce mu drżały. Zaciągnął się głęboko dymem i powiedział:

– Słucham, Asia.

– Nie zmieniłam zdania, Kemal. Chcę zostać twoją żoną. Nie chcę się z tobą rozstawać, nie chcę za tobą tęsknić, nie chcę na ciebie czekać.

– Kocham cię – odrzekł cicho i spokojnie. – Zrobię wszystko, żebyś była ze mną tak szczęśliwa, jak ja jestem z tobą. Nie zawiodę cię, Asia. Obiecuję.

– Wiem, kochany. Nie obiecuj nic, po prostu zrób wszystko, abyśmy byli razem. Tylko my, we dwoje. Przed nami mnóstwo pracy, kochanie. Myślę, że najrozsądniej będzie pobrać się tutaj, w Berlinie. Jak uważasz?

– Oczywiście, to ma sens, chociaż myślałem, że dla ciebie będzie romantyczniej wziąć ślub u mnie, w Casablance. Tu się udziela ślubów w domach, nie w urzędach, moglibyśmy to zrobić w „Rick’s Cafe”. Madame na pewno by się zgodziła, co ty na to?

– Co prawda po dwóch małżeństwach nie myślałam nawet o samej ceremonii. Romantyzmu, kochanie, mam przy tobie wystarczająco dużo na co dzień. Myślałam, że zwyczajnie zarejestrujemy się w urzędzie.

– Nie chcesz „wielkiego dnia”, wzruszającej uroczystości, przyjaciół, rodziny, gości, przyjęcia i tańców?

– Nie, Kemal. Dla mnie ślub to tylko krok na drodze do miliona wielkich dni, dni z tobą. Ślub jest środkiem do celu, chcę tylko ciebie, to ty jesteś celem, to my.

– Ja jednak jestem niepoprawnym romantykiem – odparł lekko rozczarowany. – Chciałbym zapamiętać ten dzień jako wyjątkowy. Chciałbym, żeby wszyscy moi przyjaciele dzielili ze mną to szczęście i żeby dzień mojego ślubu był niezapomniany.

– Wychodzi na to, że to ty będziesz panną młodą! – Roześmiałam się. – Rzeczywiście, to nawet logicznie się składa. Ja się tobie oświadczyłam, więc to ty powinieneś wystąpić w białej sukni i welonie.

– Ale nóg mi nie każesz golić? – Teraz śmialiśmy się oboje w głos, tym wspaniałym szczerym śmiechem, który odsuwał wszystkie troski.

Postanowiliśmy więc, że Kemal zorientuje się jak najszybciej, jakie formalności musielibyśmy załatwić, żeby się pobrać w „Rick’s Cafe” w Casablance. Po przemyśleniach doszłam do wniosku, że mój kolejny ślub mógłby być świetną okazją do pokazania Kamili Maroka, a mama z Kaziem na pewno ucieszyliby się z wycieczki. Bilety nie są tak koszmarnie drogie, jak myślałam, nie zbankrutuję od tego. A Jola, jedyna osoba z Polski, którą chciałabym w tym momencie mieć przy sobie, chyba też z przyjemnością zrobi sobie afrykański urlop w zimie. Zakładałam, że maksymalnie w ciągu miesiąca będę znów mężatką.

Kemalowi spieszyło się tak samo jak mnie. Niestety, już następnego dnia zadzwonił do  Berlina z  hiobowymi wieściami. Z „Rick’s Cafe” nie byłoby problemu, właścicielka zgodziła się z radością, a wręcz uparła się zorganizować całe wesele za grosze. Problemem natomiast okazały się formalności urzędowe.

– Nawet nie będę tej całej listy mejlował, bo to nie ma żadnego sensu – raportował wkurzony. – Tylko parę kwiatków ci przeczytam. Ogólnie to ślub jest do załatwienia i nawet w domu, jak mówiłem, nie w urzędzie. Problem jednak w tym, że oboje jesteśmy katolikami, a to u nas religia zaledwie tolerowana. Musimy się więc dostosować do praw islamskich.

– Oszalałeś?! – przerwałam mu zdziwiona. – Religia miałaby być problemem przy zawarciu ślubu cywilnego?

– Nie religia jest problemem, tylko jej zasady. Tutaj, jak pewnie wszędzie, musimy mieć zezwolenie na ślub, czyli zaświadczenie, że oboje jesteśmy wolni i bez zobowiązań. Niby z sensem, ale żeby dostać to zezwolenie, trzeba miliona durnych papierków, które oczywiście jako podstawę mają reguły islamu i jego podejście do kobiet.

– To znaczy co konkretnie? – warknęłam zirytowana.

– Konkretnie to oprócz tłumaczeń przysięgłych, w czterech egzemplarzach, aktów urodzenia, ślubów i rozwodów, poświadczeń meldunku, niekaralności, narodowości, musisz dostarczyć świadectwo ukończenia studiów czy też odpis dyplomu magisterskiego.

– Po jaką cholerę? – zdziwiłam się. – To niewykształconym tłumokom nie wolno wychodzić za Marokańczyka?

– Wolno – odrzekł ze śmiechem Kemal. – Ale to ma mnie zabezpieczyć przed ewentualnym obowiązkiem utrzymywania cię, jak ci się znudzę. Dyplom masz, więc utrzymasz się sama.

– Zapomnij, nie znudzisz mi się! – powiedziałam z uśmiechem do ekranu laptopa. – Akurat ten problem, kochanie, u nas odpada. Jest inna kwestia: mam nadzieję, że cię to w żaden sposób nie urazi, ale i tak będę chciała intercyzy.

– Intercyzy? – zdziwił się. – Oczywiście, że mnie to nie uraża. Nie chcę się z tobą żenić dla pieniędzy, tylko dla ciebie samej. Czyli osobne finanse? W porządku. Nawet nie wiedziałem, że jesteś bogata.

– Nie jestem – odparłam szybciutko. – Bogate to były moje babki i prababki. Ja mam tylko swoją pensję, ale jestem kuratorką rodowego majątku i przez to mam obowiązek być absolutnie niezależna finansowo.

– Nic nie mówiłaś, że masz majątek! – Kemal znowu się roześmiał. – Myślałem, że zakochałem się w normalnej, przeciętnej kobiecie pracującej. A ty siedzisz na rodowych diamentach i włościach!

– Nie chrzań, słonko! – ucięłam krótko. – Nie siedzę. Jedyny diament, jaki mam, to pierścionek babci, który doskonale znasz, a moje włości to kamienica w Paryżu, która i tak do mnie nie należy. – Umniejszyłam nieco wartość Bersolys, ale tylko dlatego, że mi jakoś cała ta historia z prababkami przez usta nie mogła przejść. Nie potrafiłam o tym mówić z nikim oprócz mamy. Ufałam Kemalowi, ale do tej pory jakoś się nie zgadało. – Zresztą, wiesz co, nie zajmujmy się moimi babkami, kiedyś ci opowiem. Teraz zajmijmy się naszymi sprawami. Co jeszcze takiego strasznego muszę dostarczyć, że ślub w Casablance staje się trudny?

– No właśnie. – Bez żalu powrócił do zasadniczego tematu rozmowy. – I tu właśnie wracamy do islamu i jego stosunku do kobiet. Oprócz świadectwa zdrowia musisz dostarczyć aktualne badanie ginekologa uznanego przez władze Maroka, że nie jesteś w ciąży.

– To ma być żart? – spytałam osłupiała.

– To nie jest żart, niestety. Oprócz tego musimy być oboje przesłuchani przez policję, a jak doniósł mi mój przyjaciel, który przez to już przechodził, będą nas pytać, czy ze sobą sypiamy… i mamy powiedzieć, że nie, to będzie krócej.

– Co krócej, jakie krócej? – zdenerwowałam się nie na żarty. – Co kogo obchodzi, z kim ja sypiam? Jaka ciąża? Zgłupiałeś do reszty? W moim wieku? Człowieku, przecież ja mam prawie pięćdziesiątkę!

– Uspokój się, Asia – perswadował łagodnie Kemal. – Powiedziałem ci przecież, że są problemy i że to nie takie łatwe. Krócej, bo nawet jeśli zbieranie tych dokumentów i ich tłumaczenie potrwa z miesiąc, to kolejne parę miesięcy te papiery będą wędrowały od biurka do biurka. A jeśli ze sobą nie sypiamy, to oni mają gwarancję, że ty jesteś hmm… dziewicza…. I jak dziecko urodzi się za wcześnie, to ja mogę cię odesłać bez rozwodu!

– Ty chyba jesteś nienormalny! – Zmęczenie podróżą i absurdalna treść tej rozmowy sprawiły, że zaczęłam krzyczeć. – Jaka dziewicza? Nie zauważyłeś, że mam już dziecko? Gwarantuję ci, że to nie było niepokalane poczęcie! I nie zamierzam mieć więcej żadnych dzieci! Gówno, nie dam się nikomu przesłuchiwać na temat mojego życia intymnego. Jak chcesz, to mnie sobie już teraz odeślij – bez rozwodu!

– Asia, skarbie, ochłoń. Ja cię kocham! Przecież sobie tego nie wymyśliłem, ja też uważam, że to wszystko głupota, ale jeśli chcemy wziąć ślub w Casablance, to musimy się dostosować do tutejszych przepisów i nastawić, że pewnie to wszystko potrwa parę miesięcy.

– Ja nie chcę! – Siłą rozpędu dorzuciłam z oburzeniem: – Ty chcesz!

Patrzył na mnie w milczeniu, a ja powolutku ochłonęłam i zaczęłam już myśleć spokojnie.

– Słuchaj, Kemal – powiedziałam – to absolutnie nie do zaakceptowania. Dziś jestem zmęczona, nie myślę logicznie. Przełóżmy tę rozmowę na jutro, a ty się przez ten czas zastanów, czy nie byłoby rozsądniej ominąć to wszystko i pobrać się zwyczajnie w ratuszu w Berlinie. Nie chcę czekać Bóg wie ile, rozumiesz?

– Tak kochanie. Masz rację. Skończmy na dzisiaj, połóż się spać i odpocznij. Pogadamy jutro. Kocham cię.

– Dobranoc, Kemal. Ja też cię kocham.

Rano emocje opadły, nie tylko moje, Kemala też. Już o ósmej, kiedy Kamila poszła do szkoły, a ja włączyłam laptopa, żeby przejrzeć pocztę, zamigało okienko Skype’a. Tak, on też nie chce czekać, tak, rozsądniej będzie pobrać się w Berlinie i olać durne wymagania marokańskich urzędników, tak, mam zacząć zbierać informacje. I właśnie dlatego spędziłam kolejne dwa tygodnie uwieszona na słuchawce telefonu, i właśnie dlatego znienawidziłam Bogu ducha winnego Beethovena i jego „Do Elizy”.

Okazało się bowiem, że w Berlinie wcale nie będzie krócej. Żądali osobistego stawienia się w urzędzie celem przesłuchania i ustalenia indywidualnych warunków naszego ślubu. Osobiście to Kemal mógł się stawić dopiero za miesiąc, a zbieranie papierów, których listę, na razie orientacyjną i przykładową, podała mi sympatyczna urzędniczka, potrwałoby pewnie kolejne parę miesięcy. Wypisz wymaluj Casablanca, no może z pominięciem badań ginekologicznych. Kompletnie zrezygnowana, z rozpaczy zadzwoniłam do Urzędu Stanu Cywilnego we Wrocławiu. Szlag by to trafił, znowu cholerne „Do Elizy”. Dodzwoniłam się po dwóch dniach.

– Proszę pani – oświadczyłam bez długich wstępów osobie, która wreszcie raczyła odebrać telefon – jestem rozwódką, Polką mieszkającą na stałe w Berlinie, i chcę wyjść za Marokańczyka, który mieszka w Casablance. Czy udzielicie nam państwo ślubu?

– Czy pani lub narzeczony jesteście zameldowani na terenie Wrocławia? – odpowiedziała pytaniem na pytanie.

Oczywiście, że miałam wrocławski meldunek. Tak samo jak oczywiste było dla mnie, że nigdy nie zrezygnuję z polskiego obywatelstwa, równie oczywiste było, że Szewska należy do mnie, bo to moje miejsce na ziemi, i że jestem tam zameldowana.

– Ja tak, narzeczony nie – odparłam krótko.

– To wystarczy. Możemy udzielić państwu ślubu.

– A ile to będzie trwało? – spytałam ostrożnie.

– Sam ślub, proszę pani, około dwudziestu minut, no chyba że życzy pani sobie jeszcze muzykę, szampana i romantyzm – stwierdziła rzeczowo urzędniczka.

– Nie, przepraszam, nie to miałam na myśli. Ile czasu musimy czekać na termin ślubu. To znaczy, kiedy możemy się pobrać najszybciej?

– Najszybciej to za dwa tygodnie, bo wszystkie wcześ­niejsze terminy już zajęte. Jeśli dostarczy pani dokumenty dzisiaj, to mogę państwa zapisać…. Chwileczkę… Na drugiego lutego! Pasuje?

Pewnie, że pasowało, ale po pierwsze, te dokumenty mnie przestraszyły, a po drugie, Kemal zgodnie z prawem mógł wrócić do Europy dopiero w marcu. Ciekawe, czy obędzie się bez ginekologa?

– To zależy, jakich dokumentów pani ode mnie oczekuje?

– Od pani jako Polki: odpisu aktu urodzenia, odpisu aktu małżeństwa z adnotacją o rozwodzie i dowodu osobistego. Od narzeczonego, jako że to cudzoziemiec: paszportu, przetłumaczonego na język polski aktu urodzenia oraz zaświadczenia o prawnej zdolności do zawarcia związku małżeńskiego.

– To wszystko? – spytałam nieufnie.

– To wszystko – odrzekła spokojnie. – Dokumenty składają państwo osobiście i po dwóch tygodniach możemy udzielić ślubu.

– Z tym „osobiście” będzie problem – powiedziałam. – Mój narzeczony jest spoza Europy i na podstawie układu z Schengen przed piętnastym lutego nie może wyjechać z Maroka.

– Nie będzie problemu.

Powolutku zaczynałam ją kochać.

– Pani osobiście złoży wszystkie dokumenty, ale proszę o tłumaczenia przysięgłe, a narzeczony przyjedzie w tygodniu przed ceremonią i uzupełni oryginalnymi podpisami. Tylko muszę pani jeszcze przefaksować formularze dotyczące nazwiska, obywatelstwa i dzieci. Jeśli on potwierdzi swój podpis na tych formularzach notarialnie, to w ogóle nie ma problemu.

– Kocham panią! – oświadczyłam poważnie.

– A ja myślałam, że pani kocha marokańskiego narzeczonego! – Urzędniczka się roześmiała.

Jeszcze tego samego dnia dostarczyła mi e-mailem druki, a ja posłałam je dalej do Kemala. Trzydziestego stycznia wróciły do mnie od niego pocztą kompletne dokumenty. Za przesyłkę ekspresową oryginałów do Berlina zapłacił więcej niż za wszystkie tłumaczenia, notariuszy i łapówki w urzędach, żeby było błyskawicznie. Musiałam teraz tylko pojechać do Wrocławia i złożyć wszystko osobiście w Urzędzie Stanu Cywilnego. Zbiegło się to idealnie z feriami zimowymi Kamili. Piotrek chciał ją zabrać na narty, mogłam mu przy okazji dostarczyć młodą. Postanowiłam zrobić sobie dłuższy urlop i poczekać na powrót młodej u mamy, a przy okazji zorganizować ślub od A do Z, no i może kupić sobie trochę fajnych „małżeńskich” ciuchów.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI