Klątwa pramatki - Joanna Miszczuk - ebook + audiobook + książka

Klątwa pramatki ebook

Joanna Miszczuk

4,5

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Powracają niezwykłe bohaterki bestsellerowego cyklu Joanny Miszczuk!

Asia i Kemal mieszkają w Berlinie. Tempo życia sprawia, że oboje coraz bardziej oddalają się od siebie. Córka Asi, siedemnastoletnia Kamila, boryka się nie tylko z typowymi problemami nastolatek, lecz również ze schedą po prababkach. Odziedziczyła po nich tajemniczy dar: gorące, leczące ręce i pojawiające się co jakiś czas dziwne, niezrozumiałe wizje. Przeszukując stare rodzinne dokumenty, Kamila odnajduje kolejne kobiety z przeszłości, które posiadały ową zdolność. W jej wizjach pojawia się protoplastka rodu, tajemnicza Ewa z Głogowa. Poznaje następne antenatki, mądre, silne kobiety, z uporem broniące swej niezależności w świecie zdominowanym przez mężczyzn. Ale co łączy rzymianki Olimpię Maidalchini, Marię Flaminię Giustiniani i Olimpię Barberini z Teklą Nesselrode, matką Marii Kalergis? Nowa opowieść z cyklu „Sekret dziedzictwa” o fascynujących potomkiniach wyjątkowych kobiet, których majątkiem jest miłość, odwaga i niezwykły dar.

Joanna Miszczuk– wrocławianka duchem, choć rzadko ciałem. Z wykształcenia pedagog, absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego. Zawodów ma wiele. Mieszkała w Niemczech, Francji i Polsce. Mówi czterema językami. Od 2009 roku mieszka i pracuje w Berlinie. Matka dorosłej córki. Jest autorką powieści obyczajowych z rozbudowanymi wątkami historycznymi i silnymi postaciami kobiecymi: „Matki, żony, czarownice”, „Zalotnice i wiedźmy”, „Córki swoich matek”, „Wyspa”, „Nefrytowa szpilka” i „Dwie rodziny”.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 545

Oceny
4,5 (111 ocen)
76
24
6
3
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Czytanenoca

Nie oderwiesz się od lektury

Recenzja Klątwa pramatki Seria: Sekret dziedzictwa tom IV Joanna Miszczuk @proszynski.emocje @proszynski_wydawnictwo Dzień dobry Dzień kilka zdań o czwartym tomie serii sekret dziedzictwa od Joanny Miszczuk, klątwa pramatki. W tym tomie autorka serwuje nam trochę zmian. Główną bohaterkę Asię zastępuje jej córka Kamila i to ona teraz będzie rozwiązywała zagadki swoich prababek z przeszłości i poznawała ich losy. Będzie się mierzyła ze wszystkimi ich przekleństwami i darami. Kolejna cześć o silnych kobietach, o ich drodze i walce o lepsze jutro. Bardzo przyjemnie czyta się oba wymiary książki teraźniejszości i przyszłości. Chętnie przenosiłam się w historię kobiet z rodu Kamili i Asi, poznając ich życie, ale z taką samą ciekawością śledziłam losy współczesnych kobiet. Autorka jak dla mnie stworzyła mistrzowską serię, którą ja kocham cały sercem i będę do niej wracała jak boomerang. Bardzo długo czekałam na ostatni tom i nie zawiodłam się. Kolejny raz autorka skradła moje serdu...
20
Doowa555

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem zauroczona cała serią a ponieważ autorka nie zamknęła furtki mam nadzieję na jeszcze ciąg dalszy
10
gasiorowskipiotr

Nie oderwiesz się od lektury

Do tej pory główną bohaterką była Asia. W 4 tomie staje się nią jej córka, Kamila która posiada pewną moc, którą odziedziczyła po prababkach. Są nią nocne wizje jak i gorące ręce, które leczą. Nastolatka wydaje się mądrzejsza niż wskazuje na to jej wiek i bardzo chętnie chce poznać swoją historię. Dowiedzieć się co tak naprawdę znaczą jej gorące ręce. To dzięki jej uporowi dowiadujemy się całej prawdy o jej przodkach. Zostanie w tej części wyjaśnione również kto chciał skrzywdzić Kamilę i dlaczego? Podobnie jak w poprzednich częściach autorka zabiera nas w fantastyczną podróż po pokoleniach. Tym razem poznamy pewną Ewę, która podobnie jak Kamila miała gorące ręce. Bardzo lubię odbywać te podróże. Książka i jej bohaterowie dostarczyli mi wiele emocji, ale również sprawiły, że nie jeden raz zastanawiałam się jak wyglądało życie moich prababek. Dla kogo jest książka? Dla tych co lubią sagi rodzinne. Dla tych, co lubią motyw mocy, darów i klątw. Dla tych, co szukają silnych kobiecych pos...
10
Olina77

Nie oderwiesz się od lektury

Cudowna seria! Cieszę się, że przypadkiem odkryłam kolejny tom! Uwielbiam! Polecam!
10
lili_zileono_mi

Nie oderwiesz się od lektury

Główna bohaterka 4 części sagi jest córką Joanny, Kamila okazuje się bardzo mądrą młodą kobietą, po za typowymi problemami nastolatek, odpowiednimi jej wiekowi, ma też inne, poważniejsze. To dzięki niej w końcu poznajemy całą prawdę o jej przodkach i mocach jakie odziedziczyła, wyjaśnia się wiele sekretów z przeszłości. Jednak to nie jedyne tajemnice które odkrywa, dowiadujemy się również w końcu kto i dla czego chciał ją skrzywdzić w poprzedniej części sagi. Cudownie było móc znów wrócić do historii przodkiń Asi, poznać kolejne sekrety i dowiedzieć się jak potoczyły się ich dalsze losy. Uwielbiam te silne bohaterki, które wiedzą co jest dla nich najważniejsze, oraz magiczna więź która je łączy. Nie mogłam doczekać się końca, by poznać wszystkie sekrety, a teraz wiem że już będę tęsknić za ich historią.
10

Popularność




Copyright © Joanna Miszczuk, 2023

Projekt okładki

Mariusz Banachowicz

Zdjęcie na okładce

archiwum M. Banachowicz

Redaktor prowadzący

Anna Derengowska

Redakcja

Ewa Witan

Korekta

Maciej Korbasiński

ISBN 978-83-8352-652-2

Warszawa 2023

Wydawca

Prószyński Media Sp. z o.o.

02-651 Warszawa, ul. Rzymowskiego 28

www.proszynski.pl

Dla Zuzi.

Muzyka potrafi powiedzieć

wszystko, czego nie możesz wyrazić słowami.

Cała treść poniższej książki jest jedynie fantazją autorki. Niekiedy pojawiają się w niej nazwiska osób znanych z kart historii. Życiorysy, które im przypisuję, są jednak wyłącznie moim wymysłem. Pozwoliłam sobie przystosować mowę i gramatykę zamierzchłych wieków do współczesnych form, dzięki czemu, mam nadzieję, przystępniej czyta się fragmenty historyczne. Proszę mi wybaczyć to niewinne oszustwo.

Berlin, grudzień 2016

Przez te wszystkie lata od ślubu Asia z Kemalem i Kamilą wypracowali sobie świąteczno-sylwestrowo-urodzinową rutynę. Boże Narodzenie spędzali zawsze u Krystyny i Kazia we Wrocławiu, tak żeby Kamila mogła pobyć w święta zarówno z ojcem, jak i z matką. Urodziny Misi były obchodzone trzykrotnie. Pierwszy raz na Halloween, kiedy Kamila robiła imprezę dla swoich przyjaciół, drugi w sylwestra, którego spędzała z Piotrkiem i Anką na nartach, a trzeci raz tylko z mamą i Kemalem, po powrocie z ferii do Berlina. Tym razem było inaczej. Wypad na narty przełożyli na ferie zimowe pod koniec stycznia, babcia z Kaziem przyjechali do Berlina na święta aż do Nowego Roku, a Piotrek z Anką mieli do nich dojechać na sylwestra połączonego z uroczystą kolacją w „Van Goghu”, na którą została zaproszona cała rodzina i przyjaciele.

Minęły cztery lata, od kiedy u Kamili pierwszy raz ujawniła się scheda po prababkach. Gorące, leczące ręce były tym zjawiskiem, z którym najłatwiej dało się oswoić. Niepokojące wizje z przeszłości, niekiedy brutalne i przerażające, ale prawie zawsze znajdujące potwierdzenie w notatkach prababek, były jednak olbrzymim problemem zarówno dla nastolatki, jak i dla całej rodziny. Asia wspierała córkę, jak mogła. Psychiczne obciążenie, jakim stały się dla dziewczynki te wizje, sprawiło, że konieczna okazała się pomoc fachowców.

Psychoterapeuci jednak byli do niczego. Tajemnica lekarska tajemnicą lekarską, ale Asia nie ufała nikomu. Tylko parę osób znało tajemnicę prababek i nie zamierzała powierzać jej obcym. Dlatego psycholog, nieświadom dramatycznej historii jej prababek, wpierał Kamili wybujałą wyobraźnię, a relacje Misi uważał za wyimaginowane historie, zapewne inspirowane nadmiernym oglądaniem filmów fantastycznych i horrorów. Kolejna psychoterapeutka uparcie doszukiwała się w podświadomości dziewczyny molestowania seksualnego, zapewne wypartego. Snuła paranoiczne teorie na temat dręczenia niewinnego dziecięcia w polskich placówkach edukacyjnych, powątpiewała w moralność ojca i matki dziewczynki i zrzucała winę na rzekomy gwałt zadany dziecku w trakcie porwania. Te absurdy tak zdenerwowały Asię, że po trzech nieudanych próbach psychoterapii dała sobie spokój z dodatkowym dręczeniem Kamili.

Narady z Krystyną, przecież fachowcem, bo pedagogiem, też niewiele dały. Obie doskonale zdawały sobie sprawę, że źródłem kłopotów małej są wizje prababek. Nie miały jednak pojęcia, jak jej pomóc. Prababcia Laverna wyraźnie zabraniała ujawniania treści dokumentów młodocianym. Określiła precyzyjnie wiek, w którym spadkobierczynie miały prawo wglądu w historię rodu, na lat trzydzieści. Do tego czasu Kamila zapewne wyląduje w zakładzie zamkniętym albo popełni samobójstwo.

Wizje pojawiały się w nocy, nawet niezbyt często, raz na parę miesięcy. Po takiej nocy jednak Misia bała się usnąć, traciła apetyt i zainteresowanie czymkolwiek. Oczywiście Asia wyjaśniła jej, czym są owe przerażające sny. Opowiedziała córce, acz bardzo lakonicznie, o prababkach i wytłumaczyła konieczność zachowania tajemnicy. Lecz wszystko to było za mało. Pomoc przyszła z zupełnie nieoczekiwanej strony i nawet nie trzeba było zdradzać żadnych tajemnic rodzinnych. Dzisiaj, po czterech latach od pierwszej wizji, Kamila świetnie radziła sobie ze schedą po prababkach. Była dla niej częścią jej samej, tak oczywistą jak oddychanie, i niewartą roztrząsania.

Anka wróciła do Piotrka tuż po zakończeniu inwestycji. Zbiegło się to z jej utratą pracy i tym samym potencjalnego sponsora. Diabli wiedzą, czy romansowała z inwestorem, czy też nie. Asia z Jolką nawet nie oplotkowały tego porządnie. Brakło im czasu. Jola zajęta była tworzeniem nowego przedsiębiorstwa meblowego z Kathie i Justyną. Nie miała wolnej chwili na słuchanie plotek chłopaków od piwa. Krzysiek przejął prowadzenie sklepiku, a tym samym kontakty z dostawcami. Dojrzał wreszcie do tego zadania. Jak to jest, że faceci dorośleją jakieś dwadzieścia lat później niż baby? Oczywiście Jolka nadal w kwestii interesów trzymała go na krótkiej smyczy, ale teraz miała w nim bardziej oparcie niźli trzecie dziecko.

Asia też utonęła w pracy. Niebotyczne wymagania finansowe Viktorii sprawiły, że cały zespół Gizeli pracował na najwyższych obrotach. Asia nie była wyjątkiem. Na szczęście kariera Kemala też kwitła. Dużo zamówień, dużo wystaw, dużo wyjazdów. Kemal nie zgłaszał pretensji, że Asia praktycznie żyje tylko pracą. Sam niekiedy czuł się winny, że poświęca jej za mało czasu. Na szczęście praca obojga była jednocześnie ich pasją. Nawet nie zauważali, że ich wspólnemu życiu zaczęło nieco brakować równowagi. Ich miłość nadal płonęła wysokim płomieniem, a tego, że wszystko inne oprócz miłości i pracy zaczęło jakoś spadać na dalszy plan, nie zauważali.

Dlatego właśnie Asia z Jolą nie oplotkowały powrotu Anki do Piotrka. Asia nawet przy jakiejś tam okazji, już nawet dobrze nie pamiętała jakiej, zaczęła z Anką komunikować się neutralnie. Wprawdzie z dawnej przyjaźni nie pozostał żaden ślad, ale stosunki wzajemne się unormowały. Ot, znajoma z konieczności, nowa kobieta byłego faceta. Luźno, normalnie, bez stresów, bez wrogości czy niechęci, ale też bez wielkiej sympatii. Faktem jest, że Anka zawsze miała fantastyczny kontakt z Kamilą. Misia lubiła ciocię Anię, ciocia Ania rozpieszczała Misię. Asia zaakceptowała to w pełni, co uszczęśliwiło jej córkę.

Nie ufała jednak do końca Ance. Dlatego już na początku, kiedy wizje Kamili objawiły się po raz pierwszy, poprosiła córkę, aby zachowała je w tajemnicy przed całym światem. Misia najpierw przyrzekła niechętnie, ale już po paru miesiącach sama doszła do wniosku, że lepiej zachować swoje umiejętności dla siebie. Gdy potrzebowała o nich rozmawiać, mama, babcia i Kemal zawsze uważnie słuchali. Prawdziwą i sensowną pomocą okazał się jednak ktoś zupełnie niewtajemniczony.

Świat zrobił się nagle jakiś taki zabiegany. Nikt nie miał na nic czasu. Asia i cała dawna ekipa Dietera, z emerytką Jeannette włącznie, byli zapracowani. Artyści Kemal i Wolf nie mieli czasu na rzetelny odpoczynek. Jolka, Justa i Kathie pędziły od sukcesu do sukcesu. Krystyna z Kaziem, też, jak by nie było, emeryci, zaangażowali się w Uniwersytet Trzeciego Wieku i wiedli studenckie życie. Piotrek, utrzymujący bezrobotną Ankę, tyrał na dwóch etatach. Dorośli zwariowali, całkowicie zapomnieli o tym, że życie to nie wyścig, lecz maraton. Nieważne, kto pierwszy dobiegnie do mety, ważne, żeby ukończyć trasę.

Dorastająca Kamila uważała taki stan za normalny. Nic dziwnego. Gdziekolwiek spojrzała, widziała tylko ten pęd. Owszem, jej szkolni koledzy i przyjaciele żyli trochę wolniej. Jasne, nauki mieli sporo, gimnazjum to nie podstawówka, lecz mimo to znajdowali czas na spotkania towarzyskie, koncerty, imprezy. Misia tkwiła gdzieś pośrodku, między tymi zabieganymi dorosłymi i wyluzowanymi przyjaciółmi. Sama też była mocno zajęta. Policja nie zdołała udowodnić Julianowi Szycowi żadnego związku z porwaniem. Dlatego mama, która w końcu jakiś rok po tamtym zdarzeniu zdecydowała się co nieco jej opowiedzieć o swoich podejrzeniach, była przewrażliwiona w kwestii bezpieczeństwa Kamili. Żeby ją nieco uspokoić, Misia zdecydowała się dołożyć do treningów karate kolejny sport obronny, sanda. Na wybór chińskiej sandy duży wpływ miała jej pourlopowa fascynacja kulturą Chin oraz mama, która codziennie ćwiczyła tai chi, także przywiezione przez nie z tegoż urlopu.

Tym samym treningi sportowe zajmowały Kamili cztery popołudnia w tygodniu. Z pływalni też nie chciała zrezyg­nować, na szczęście zajęcia odbywały się bladym świtem, jeszcze przed szkołą. Sama szkoła także miała swoje wymagania. Do tego dochodziły języki. Dwujęzyczne gimnazjum oferowało niemiecki i angielski. Jako język dodatkowy wybrała sobie głupio hiszpański. Pouczyła się go dwa lata, a potem zmieniła na chiński. Dodatkowo Kemal mówił po francusku, więc Misia uparła się i tego języka nauczyć. W Maroku mieszkała trzecia babcia, z którą świetnie się rozmawiało po francusku, ale nowe koleżanki z Casablanki mówiły po arabsku, zatem Kamila też chciała. Jakoś jej się te języki imały i łatwo przychodziły.

No i co z tego, że łatwo, trochę czasu jednak to wymagało. Broniła się, jak mogła, żeby chociaż jeden dzień w tygodniu mieć wolny i tylko dla siebie. Niedziela była święta, należała wyłącznie do rodziny, jedynie ona, mama i Kemal. Zostawała sobota, ale to się szybko zmieniło. Sobota, która miała być jedynym własnym, wolnym dniem Misi, już od ponad trzech lat była zajęta. Należała do prababek, do tej części jej samej, która niepokoiła, czasem nawet przerażała, ale była bardzo ważna.

Sobota należała tylko do niej, lecz nie tak, jak to sobie wyobrażają przeciętne nastolatki. Zamiast spotkań z koleżankami, plątania się po galeriach, spacerów z chłopakiem Kamila spędzała soboty na pracy nad sobą, medytacji, koncentracji. Była inna niż jej rówieśnicy. Spokojniejsza, dojrzalsza, ale czy szczęśliwa? Nie zazdrościła innym ich beztroski. Dla niej jej życie było normalne. Tak, Kamila nie miała czasu na bycie zwyczajną nastolatką.

***

Wigilia wypadała w sobotę. Krystyna i Kazio przyjechali w piątek rano objuczeni paczkami, paczuszkami i tobołkami.

– Mamo, i po co to wszystko wlokłaś? – irytowała się Asia. – To jest Berlin, nie Sahara, tu też są sklepy. Wszystko da się kupić.

– A właśnie że nie wszystko! – ripostowała Krystyna. – Niemcy może i proszki do prania dobre mają, ale bigosu porządnego to u nich jeszcze nigdy nie widziałam.

– Przecież ci mówiłam, że Jolka przywiezie bigos na sylwestra. Od wczoraj gotuje, chłodnie ma, jest gdzie przechować. – Asia spojrzała z wyrzutem na matkę. – Co się upierasz tak głupio? Nawet jeśli dziś namoczymy kapustę, to i tak dzień gotowania to za mało na bigos. A kapuchą będzie śmierdziało jak szatan przez tydzień. Ileś ty tego nawiozła?

– Niedużo, sześć kilo, tyle co nic.

– Matko jedyna, ty półkolonie chcesz wyżywić?

– Tam od razu półkolonie, dla nas akurat. Kazio lubi bigosik.

– Kaziowi wycięli woreczek żółciowy. Może sobie lubić, ale i tak nie poje. Mamo, litości!

– Nie utrudniaj. Bigos zawsze jest dobry. Kemalek sobie zje z przyjemnością.

– Kemal nie je wieprzowiny, zapomniałaś?

– Oj, Aśka! Nie irytuj mnie. Same zjemy. Pogotuje się troszkę, wystawi na balkon i będzie do sylwestra jak znalazł.

– Na balkon, jasne! Mamusia, klimat nam się zmienia. Na balkonie jest w tej chwili czternaście stopni i słońce wali. Przecież to wszystko skiśnie!

Krystyna opadła ciężko na krzesło. Ponuro spojrzała na Kazia, wnoszącego kolejne torby.

– Przecież ja chciałam dobrze – westchnęła smutno.

– No już w porządku. – Asia przytuliła ją mocno. – Przepraszam, wiem, że chciałaś dobrze. Coś wymyślimy. Co tam jeszcze nawiozłaś?

– No co trzeba na Wigilię, wszystko – odparła niepewnie Krystyna. – Opłatek, sianko…

– Mamusia, opłatek i sianko w ośmiu torbach wagi trzydziestu kilo? To wszystko na pewno do kuchni? – zapytała podejrzanie spokojnym głosem Asia.

– A, nie! No widzisz, ta jedna torba to same bombki i światełka. Musisz Kemala po choinkę posłać. Żeby tak bardziej tradycyjnie było, bo wy przecież jeszcze nigdy świąt w Berlinie nie spędzaliście, to pewnie nic nie macie. – Krystyna odzyskała pewność siebie.

– Boże! – Asia oparła się o blat stołu. – Misiu, kochanie – zwróciła się do Kamili chichoczącej w kącie kuchni. – Pomóż babci zanieść jej bagaże i tę torbę z bombkami do pokoju gościnnego, a potem, jak się odświeży po podróży, idźcie do salonu do Kemala i Kazia i sobie pogadajcie. Ja tu trochę rozpakuję.

Przestawiła wiadro kiszonej kapusty do kąta. Z trudem wtargała pierwszą torbę na blat kuchenny. Mięso i wędliny. Szynki, polędwice, kiełbasy – wszystko doskonałej jakości, pachnące i smaczniutkie. Wszystko wieprzowe. Kemal nie ruszy. Nawet jeśli przez święta będą się obżerać z mamą, Kaziem i Kamilą, to zostanie wiktuałów jeszcze co najmniej na miesiąc. Jedną małą szyneczkę, polędwiczkę i schabik wrzuciła do lodówki. Po namyśle dodała pętko swojskiej kiełbasy. Torba nadal prawie pełna. Wyjęła z szuflady woreczki do zamrażania, a potem metodycznie, jak profesjonalny rzeźnik, zaczęła dzielić wszystko na porcje i pakować w torebki. Jak będzie gotowa, uruchomi się wielką skrzynię zamrażarkę w piwnicy i Kemal zniesie zapasy na dół. Nie cierpiała, jak jedzenie się marnowało.

Kolejna torba – ryby. Wędzone, okej. Uwielbiają wszyscy, ale tyle?! Część wstawiła do lodówki. Śledzie, na szczęście już gotowe, w słoikach, sztuk sześć. Kolejna torba – ciasta. Następna – słoiki, kiszone ogórki, ćwikła, marmolady. Następna – słodycze. Jeszcze jedna – warzywa, z ziemniakami włącznie. Przedostatnia – pieczywo – wszystko do zamrażarki, zanim sczerstwieje. I ostatni pakunek, drugie wiadro. Panie, spraw, żeby to nie była kolejna kapusta kiszona. Uchyliła wieko.

– AAAAAA! – Wrzask Asi ściągnął do kuchni wszystkich.

– A właśnie – powiedział potulnie Kazio. – Zapomniałem. To z Milicza – dodał z dumą. – Wczoraj wyciągnięte. Trzeba by do wanny, bo im trochę ciasno w tym wiaderku.

Kemal wpatrywał się z osłupieniem w cztery dorodne, żywe karpie, ściśnięte w wiaderku z wodą. Kamila śmiała się jak szalona. Krystyna uciekała wzrokiem przed córką.

– Nie mamy wanny. Mamy tylko prysznic – oznajmiła bardzo cicho i bardzo spokojnie Asia – bez brodzika.

– No może trochę przesadziliśmy – stwierdziła pojednawczo Krystyna. – Zła jesteś?

– Nie. Nie jestem zła. – Asia usiadła przy kuchennym stole i zaczęła się głośno śmiać. Kamila zawtórowała jej natychmiast, a reszta dołączyła po paru sekundach. – Wcale nie jestem zła. Siadajcie, czemu tak w drzwiach stoicie. Kemal, przynieś kieliszki i wino. Chyba sobie najpierw porozmawiamy. Kamila, przestań chichrać. Idź do piwnicy, włącz do prądu tę wielką skrzynię zamrażarkę i przynieś na górę cztery koszyczki wiklinowe, stoją na regale po prawej stronie, w worku, obok dekoracji wielkanocnych.

– Córcia, masz rację, chyba mnie trochę poniosło. – Krystyna przystawiła sobie popielniczkę i zapaliła papierosa.

– Ja jej mówiłem, że ty na pewno już wszystko przygotowałaś, ale znasz Krysię… – Kazio przepraszająco gładził Asię po dłoni.

– No już, przestańcie się kajać. Ja wiem, że chcieliście dobrze. Nic się nie stało. Poradzimy sobie. – Asia rozpogodziła się w końcu.

Od momentu wejścia reszty rodziny do kuchni rozmowa toczyła się po polsku. Kemal rozumiał już polski całkiem nieźle, nie wtrącał się i nie zadawał żadnych pytań, choć jedno cisnęło mu się na usta z wyjątkową uporczywością.

– Asia – wtrącił się w końcu do rozmowy. – Rozumiem, że rodzice trochę przesadzili z zaopatrzeniem i się zdenerwowałaś. Ale jedno mi wytłumacz, proszę. Czy my teraz musimy kupić akwarium? Bo ja mam pomysł na taki fajny projekt, wiesz, trochę jakby w metalu wtopione szkło, jak zamek Posejdona. Nawet by się nadawało doskonale. Tylko gdzie my je postawimy?

– Co postawimy? – spytała zdezorientowana Asia.

– No to akwarium na rybki, które Misia dostała w prezencie urodzinowym od Kazia. One trochę duże, te rybki, to akwarium też musi duże być. A w jej pokoju nie ma tyle miejsca…

– Kemal, to są karpie wigilijne. Do jedzenia, nie do akwarium.

– Na żywo?!

Wracającą z wielkanocnymi koszyczkami Kamilę przywitała kolejna kaskada śmiechu.

Do obiadu kiszona kapusta, mięsa i część wędlin zostały wspólnymi siłami poporcjowane w woreczki i zadekowane w piwnicznej zamrażarce. Nadmiar produktów mniej trwałych, ryby, słoiki, ciasta zostały dekoracyjnie ułożone w wielkanocnych koszyczkach, ozdobionych bombkami, i zapakowane w celofan. Miały pojechać wieczorem jako prezenty do Giseli, Jeanny i Wolfa, Heinricha i Doreen. Pozostałe bombki, łańcuchy i światełka powieszono na gustownie ubranej choince, która już od pierwszego dnia adwentu jak co rok stała w salonie.

Negocjacje w sprawie karpi przeciągnęły się do wieczora. Frakcja ekologiczna (Kemal i Kamila) nalegała na uwolnienie nieszczęsnych stworzeń. Frakcja tradycyjna (Krystyna i Kazio) upierała się przy dostarczeniu wanny lub pomieszczenia zastępczego celem dokonania tradycyjnego mordu bożonarodzeniowego na rybkach, tuż przed smażeniem, tak aby na patelni jeszcze podskakiwały, bo wtedy najsmaczniejsze. Profesjonalny negocjator wydawał się niezbędny.

– Nie tknę ani kawałka – odgrażała się Misia. – To są żywe stworzenia, a każde życie trzeba szanować.

– Kamisiu, kotku – uspokajała ją Krystyna – nie opowiadaj takich bajek. Uwielbiasz karpia. Od dzieciństwa uwielbiałaś i jadłaś rok w rok na Wigilię.

– Bo nie wiedziałam, co robię! Na talerzu usmażone leżało. Skąd mogłam wiedzieć, że wy to zamordowaliście? Z zimną krwią i premedytacją! Babciu, jesteś morderczynią!

– O, wypraszam sobie – żachnęła się Krystyna. – Nie jestem żadną morderczynią. Nigdy w życiu nie zabiłam żadnego karpia. No w ogóle żadnej ryby, brzydzę się. Asia może potwierdzić. Prawda?

– Prawda. – Asia się roześmiała. – Właśnie mi się przypomniała Wigilia po śmierci babci Marysi. Jak byłam mała, to w Polsce nie sprzedawano gotowych, oprawionych karpi na Wigilię. Tuż przed świętami na ulicach stawały kontenery z wodą, a potem dowożono do nich karpie ze stawów hodowlanych. Najlepsze rzeczywiście były w okolicach Milicza. W kolejkach po te żywe karpie stało się godzinami. Wiem, bo sama stałam. Potem taka ryba przez parę dni pływała w wannie, po to, żeby w wigilijny poranek ją zabić, oprawić i świeżutką podać na wigilijną kolację. Jak jeszcze tata i dziadek żyli, oni tym się zajmowali. Po ich śmierci tylko babcia Marysia. Babcia nie bała się niczego. A moja mama, wychowywana na księżniczkę, najpierw przez dziadka, a potem rozpieszczana przez mojego tatę, nigdy palcem żywej ryby nie tknęła.

– To znaczy, że moja prababcia i pradziadek, i dziadek wszyscy byli mordercami? – Kamila zrobiła wielkie oczy. – To ja pochodzę z patologicznej rodziny!

– Miśka, nie wygłupiaj się! – Asia wróciła do wspomnień. – Po śmierci babci spędzałyśmy pierwszą Wigilię z przyjaciółką mamy, Danusią. Fantastyczna kobieta. Malarka i singielka z wyboru, w czasach, kiedy singielkę nazywano starą panną. Danusia wcześniej spędzała święta samotnie, nie miała rodziny. Uwielbiała wędzone ryby, więc karpia nigdy nie przyrządzała. Tym razem, specjalnie dla mnie, postanowiła zrobić tradycyjną Wigilię.

– No właśnie – wtrąciła z satysfakcją Krystyna. – Narzekasz, że za dużo jedzenia nawieźliśmy, a cała Europa wie, że takie cztery karpiki to sama w święta jesteś w stanie pochłonąć. Bez niczyjej pomocy.

– Mamo – roześmiała się Asia – jakbyś przywiozła same karpie, tylko może już wypatroszone, tobym się nie czepiała. Ja się kapusty i tego wszystkiego innego czepiam. Ale dobrze, wróćmy do karpia, chcecie?

Kamila gwałtownie pokiwała potakująco głową. Uwielbiała dawne rodzinne opowieści. Reszta towarzystwa zdusiła chichot i Asia opowiadała dalej.

– Karp jak należy pływał w wannie, my obie z mamą poszłyśmy do Danusi wcześnie rano, żeby pomóc gotować. No i zaczęła się szopka z karpiem. Ja jeszcze studiowałam i byłam przed pierwszym wyjazdem na Mazury. Dopiero tam się nauczyłam łowić, zabijać i oprawiać ryby. Odmówiłam współpracy. Danusia, wrażliwa malarka, miała opory, a moja mamusia – wiadomo, księżniczka. Słuchajcie to był kabaret. Rybę najpierw trzeba ogłuszyć, bo dopóki nie jest śnięta, to rzuca się i wyślizguje, tak że nie da się jej odciąć głowy. Małe rybki, takie, jak łowiłam na jeziorach, zwyczajnie łapie się za ogon i tłucze łebkiem o kamień, a potem oprawia. Karpie są duże. Trzeba najpierw porządnie walnąć je czymś w głowę, a potem sprawnie ją odciąć.

– Obrzydliwe! – wtrąciła znów Kamila. – Moja własna matka jest morderczynią!

– Jak będziesz przerywać, to ci wcale nie opowiem.

– Dobrze, już siedzę cicho i milczę jak ta ryba.

– Do obcinania głowy zresztą wcale nie doszło. Teraz sobie wyobraźcie taką sytuację. Obie damy najpierw próbowały karpia zasztyletować. Wbijały mu nóż na ślepo (bo obie się brzydziły) gdzie popadło. Głównie w ogon, a jeszcze częściej w deseczkę do krojenia, na której leżał. Dobrze, że nie miały broni palnej, bo pewnie podziurawiłyby całą kuchnię, a karp nadal byłby żywy. – Asia zaczęła się śmiać, a po chwili opowiadała dalej. – Potem wpadły na pomysł, że jedna przytrzyma ruchliwe bydlę, a druga je walnie młotkiem. Ale ponieważ obie strasznie się brzydziły, to najpierw jedna go trzymała przez ściereczkę, a druga waliła młotkiem, zamykając oczy – śmiech Asi narastał. – Po mojej uwadze, że tak to mamusia prędzej trafi w rękę Danusi niż w karpia, zamieniły się i zawinęły całego karpia w ściereczkę. Mamusia trzymała go przez tę ściereczkę, a Danusia z zapałem tłukła po ogonie, wykrzykując bojowe okrzyki: „Przestań się rzucać, bo cię zabiję, ty świnio”.

Teraz wszyscy się śmiali, łącznie z Kamilą, która nie miała już siły udawać obrażonej powagi.

– No i co dalej. Udało się? – spytała przez śmiech.

– Nie – odpowiedziała Krystyna. – Nie udało nam się. Nadal żył skubany i podrygiwał. Danka mieszkała w bloku na dziesiątym piętrze. Postanowiłyśmy, że go zabijemy przez defenestrację. No bo jak takie bydlę spadnie z dziesiątego piętra, to nie ma siły, trup na miejscu. Tylko że zapomniałyśmy, że pod balkonem był taki daszek nad wejściem do bramy. No i karp spadł dokładnie na ten daszek i już tam został do wiosny.

Kaskada śmiechu zagłuszyła dalsze słowa Asi. Kiedy się już uspokoili, Asia wróciła do zasadniczego tematu.

– No właśnie, słuchajcie. Trzymanie tych karpi w wiaderku dłużej to jest paskudne i bezlitosne dręczenie. Musimy coś zdecydować.

– Co tu decydować, jedziemy nad Sprewę i wypuszczamy je na wolność – zdecydowanie oznajmiła Kamila. – Nawet jeśli pochodzę z rodziny morderców, nie dam się zmanipulować genom. Jestem za uwolnieniem tych biednych stworzeń.

Kemal gwałtownie kiwał głową, potakując.

– No ale Wigilia bez karpia?! – protestowała Krystyna. – Jak to tak?

– Z Milicza specjalnie dla was zamówiłem – popierał ją Kazio.

– Czekajcie, bo to nie o to chodzi. – Asia w zarodku zdusiła nową kłótnię. – Oczywiście, że możemy je wpuścić do Sprewy, ale to będzie dopiero bezlitosne barbarzyństwo i dręczenie, i skazanie na powolną śmierć.

– Jak to? – zdziwiła się Misia. – Przecież to ryby, potrafią pływać, nie potopią się przecież.

– Do przeżycia, córcia, potrzebne im nie tylko pływanie. To są karpie ze stawów hodowlanych. Nie potrafią szukać pożywienia, nie przeżyją same bez opieki. Oprócz tego od co najmniej dwóch dni są w chlorowanej wodzie, wypełnionej chemikaliami z oczyszczalni, których ich organizm nie przyswaja. Z perspektywy człowieka woda z kranu jest zdrowa, z perspektywy ryby trująca. One już teraz powoli umierają. Humanitarnie będzie teraz je zabić i oprawić.

– Straszne. – Kamila przytuliła się do Kemala. – Dobrze, ja się zgadzam. Rozumiem, ale nie tknę ani kawałka.

– No dobra. – Kazio podniósł się z fotela. – To ja idę, a jak je oprawię, ktoś musi śmieci wyrzucić, bo będzie śmierdziało.

– Jak oprawisz, to mnie zawołaj, umyję, zasolę i do lodówki – dodała Krystyna.

– Możecie oddać sąsiadom, i tak nie będę ich jadła – stwierdziła ponurym głosem Kamila.

– A co będziesz jadła? – zaciekawił się Kemal.

– Śledziki – odparła.

– Aha. Bo wiesz, Misiu, śledziki to nie ryby, prawda?

– No to nic nie będę jadła! – powiedziała buntowniczo. – Zostanę weganką.

– Dobrze. – Kemal zgodził się natychmiast. – Czyli od dzisiaj tylko owoce i warzywa dla ciebie. Żadnych węd­linek, kotlecików, gołąbków, rybek, jajek i nutelli. Za to marcheweczki i szpinak.

– Błe, jesteście wredni. Nie odzywam się do was.

Nie odzywała się całe pięć minut. Potem grali w scrabble, Krystyna opowiadała historie rodzinne. A karp na Wigilię był pyszny i jedli go wszyscy.

CIĄG DALSZY DOSTĘPNY W PEŁNEJ, PŁATNEJ WERSJI