Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Druga powieść autorki „Balu szalonych kobiet”, który sprzedał się we Francji w nakładzie ponad 100 000 egzemplarzy, przetłumaczonego na 25 języków i zekranizowanego przez Amazon Prime.
Refleksyjna historia, podejmująca temat objawień maryjnych i reakcji, jakie wywołują. Porusza kwestie ojcostwa, męskiej dominacji w rodzinie, żałoby, zranionego dzieciństwa.
Ludzkie serca twardnieją w obliczu niepojętego
Noc 18 lipca 1830. W klasztorze szarytek w Paryżu Catherine Labouré doznaje objawienia maryjnego.
Współcześnie. Do miasteczka Roscoff w Bretanii przyjeżdża z Paryża, z Domu Macierzystego, siostra Anna. Pragnie jako następczyni Catherine Labouré dostąpić daru ujrzenia Matki Boskiej i wypełnić zasłyszaną przepowiednię.
Na wyspie Batz u wybrzeża Bretanii mieszka Isaac. Życie milczącego, zamkniętego w sobie nastolatka odmieniają niezwykłe wizje. Wobec jego słów, których prawdziwości nie można stwierdzić, mieszkańców wyspy ogarnia chaos. Przeraża ich świadomość, że w przeszłości objawienia maryjne zwiastowały nieszczęścia. Wizje prowadzą do reakcji łańcuchowych. Reakcje tłumu są nieprzewidywalne. Zarówno trwający w głębokiej wierze, jak i będący w jej kryzysie mieszkańcy zostają zmuszeni do rewizji swoich relacji z Bogiem i ze światem. Nad wszystkim wisi ledwie uchwytny cień legendarnej bretońskiej pobożności, przesądności i wiary w nadprzyrodzone.
Victoria Mas (ur.1987) – francuska pisarka, autorka książki „Bal szalonych kobiet” (2019, polskie wyd. 2021), zekranizowanej przez Amazon Prime (reż. Mélanie Laurent) i wyróżnionej nagrodami literackimi, m.in. PremièrePlume, Prix Stanislas, Renaudot. Studiowała filmoznawstwo i literaturę anglosaską w USA oraz literaturę na Sorbonie. Pracuje przy wielu projektach telewizyjnych, filmowych i teatralnych. „Cud” (2022) jest jej drugą powieścią.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 151
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
TYTUŁ ORYGINAŁU:
Un Miracle
Redaktorka prowadząca: Marta Budnik
Wydawczyni: Monika Rossiter
Redakcja: Adrian Kyć / Rytm pisania
Korekta: Ewa Popielarz
Projekt okładki: Justyna Tarkowska
Zdjęcie na okładce: © British Library / Unsplash.com
Copyright © Éditions Albin Michel – Paris 2022
Copyright © 2024 for the Polish edition by Mova an imprint of Wydawnictwo Kobiece Agnieszka Stankiewicz-Kierus sp.k.
Copyright © for the Polish translation by Bożena Sęk, 2024
Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.
Wydanie elektroniczne
Białystok 2024
ISBN 978-83-8371-122-5
Grupa Wydawnictwo Kobiece | www.WydawnictwoKobiece.pl
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotował Jan Żaborowski
ZAKONNICA
Współcześnie
Nad starym portem przefrunęły mewy. Był to ostatni przelot tego dnia: nad miasteczkiem Roscoff zaczynało się ściemniać. Zima wcześnie gasiła dzień, nakłaniała każdego do powrotu. Nabrzeżem ku drodze podążał podróżny. Ponad ramionami wystawał mu plecak, czapka chroniła jego głowę od wiatru. Szedł, przytrzymując dłońmi szelki plecaka. Mijał hałaśliwe dzieci, które zaglądały do basenu portowego, pokazując sobie palcem odnóża krabów i muszle ostryg w wodzie. Dziadkowie je przestrzegali, przypominali, że człowiek nie może wpaść do wody, w której się zrodził, bo wprawdzie kiedyś woda była jego kolebką, teraz jednak jego domem jest ląd.
Podróżny przeszedł na drugą stronę jezdni, kierując się ku wiacie przystanku autobusowego. Ławka nie była zajęta. Zrzucił plecak, rozprostował plecy, rozciągnął kończyny, nie słysząc za sobą coraz bliższych kroków.
– Ma pan ogień?
Odwrócił się. Stała przed nim drobna niewysoka kobieta w zaawansowanym wieku, ubrana w niebieski habit szarytki. Podniosła rękę z papierosem i odgadła jego myśli.
– Zakonnice też mają złe nawyki – powiedziała.
Podróżny pogrzebał w kieszeniach i wyjął zapalniczkę. Uważając na powiewający na wietrze welon, siostra Delphine zapaliła gauloise’a. Podziękowała i odeszła kawałek do balustrady, oparła się o nią. Nad portem żywy intensywny róż, który barwił sunące szybko chmury, zaświadczał o chłodzie zmierzchu w zimowy dzień. Siostra Delphine wyjęła z kurtki kartkę i rozłożyła ją.
Droga Siostro Delphine,
mam nadzieję, że kiedy ten list do Ciebie dotrze, Twój smutek będzie już nieco mniejszy. W Domu Macierzystym wciąż opłakujemy śmierć siostry Bernadette. Pan Bóg bez wątpienia uznał, że jej misja na ziemi dobiegła końca, skoro wezwał ją do siebie tak nagle. Ta myśl jest nam pociechą.
Z przyjemnością Cię zawiadamiam, że wkrótce nie będziesz już sama. Jedna z naszych najbardziej oddanych sióstr dołączy do Ciebie w pierwszy dzień ferii zimowych. Siostra Anne Alice od dwudziestu lat działa w łonie naszego Domu Macierzystego, ale jej historia jest znacznie dłuższa: już jako trzynastolatka przychodziła do naszej kaplicy, aby się modlić do Najświętszej Panienki. W pewnym sensie ten dom zawsze był jej domem. Zaznaczam tu, że nigdy dotąd nie opuszczała rue du Bac i że ten wyjazd na prowincję będzie jej pierwszą misją. Sama prosiła, by wysłać ją do Roscoff, gdzie będzie mogła w parze z Tobą pełnić posługę. Niewątpliwie przeważył tu zew morza, skłaniając ją do rezygnacji z miejskiej codzienności! Jej cnoty będą cennym atutem dla naszej wspólnoty.
Powierzam ją Tobie i za Was obydwie się modlę.
Siostra Françoise
Na końcu drogi pojawiły się światła autobusu. Blask reflektorów odbijał się w wilgotnej nawierzchni. Maszyna zatrzymała się na przystanku, otworzyły się drzwi z przodu, pasażerowie zaczęli wysiadać. Wśród nich osoba w niebieskim welonie. Siostra Delphine schowała list do kieszeni i skrzyżowała ręce na udach.
– Boże, spraw, żeby nie była świętoszką ani głupią babą.
Rzuciwszy niedopałek, wyprostowała się, podniosła rękę; druga zakonnica zauważyła ją od razu. Chwyciła walizkę i wyszła spomiędzy grupki pasażerów. Nie wyglądała na zmęczoną podróżą ze stolicy – szła żwawym krokiem, dźwigając bagaż bez widocznego wysiłku, ściągając na siebie spojrzenia mijanych osób. Należała do tych, których zauważa się na ulicy, choć nic nie robią, by ściągnąć na siebie uwagę, a tym bardziej nie czują z tego powodu dumy.
– Jestem siostra Anne.
Ujęła wyciągniętą dłoń siostry Delphine. Jej uścisk był serdeczny. Miała nieliczne drobne zmarszczki w kącikach oczu, oczu jasnozielonych, ciepłych i przenikliwych, wzbudzających zaufanie i sympatię. Welon ujmował w ramy jej idealnie symetryczną twarz, odsłaniając nad czołem kręcone kasztanowe włosy. Patrząc na nią, niemal się zapominało o ciemnoniebieskiej tkaninie, która wskazywała na jej zakonną przynależność, o białym kołnierzu, który przypominał o jej rezygnacji ze świata, o również ciemnoniebieskim habicie, który wskazywał na jej oddanie służbie najuboższym: siostra Anne nosiła ów habit jak drugą skórę.
– Przykro mi z powodu siostry Bernadette.
Siostry Delphine w ogóle nie wzruszała śmierć zakonnicy, rzeczona osoba była bowiem najgorszą nadętą ważniaczką, z jaką Delphine miała do czynienia w ciągu ostatnich dwóch lat. Z nonszalancką miną przydeptała dymiący jeszcze niedopałek.
– Tak, bardzo mnie to dotknęło. Chodźmy.
Obróciła się na pięcie i ruszyła ku staremu miastu. Na mijanych fasadach widniały wyryte w granicie postacie, dyskretne i intrygujące: tu nad drewnianymi drzwiami anioł; tam na rogu uliczki święty; gargulce, armatorzy, smoki umieszczone gdziekolwiek spojrzeć w tym dawnym miasteczku korsarzy, uwiecznione w kamieniu od pięciu wieków i zdające się budzić dopiero teraz, gdy nadchodził wieczór.
Na skrzyżowaniu siostra Delphine wskazała palcem stary budynek zwieńczony dzwonniczką.
– To dawna kaplica Świętej Anny. Często będziesz się tutaj stykać z tym imieniem. Bretończycy bardzo czczą swoją patronkę.
Zerknęła za siebie: nikogo nie zobaczyła. Była sama.
W niejakim oddaleniu siostra Anne przeszła na drugą stronę jezdni ku nabrzeżu i z walizką postawioną u stóp spoglądała na stary port. Wodziła wzrokiem po pomoście, szukając wśród załadowanych statków tego, co siostra Rose jej przepowiedziała. Było to dwa tygodnie wcześniej. Właśnie dobiegła końca jutrznia. Milczące mniszki podążały korytarzem do refektarza. Siostra Anne kroczyła wśród nich kołysana jeszcze porannymi modłami. Nagle za rękę chwyciła ją sękata dłoń i rozległy się słowa: „Miałam tej nocy sen. W Bretanii ukaże ci się Najświętsza Panienka”. Obok widziała siostrę Rose, uśmiechniętą jak zawsze, kiedy noc odkryła przed nią przyszłość, jak zawsze, kiedy czas przyznawał, że ma słuszność. Staruszka ochrypłym głosem szepnęła jeszcze: „Widziałam ją tak wyraźnie, jak teraz widzę ciebie”. Weszły z innymi do refektarza i więcej ze sobą nie rozmawiały. Minęły trzy dni. W klasztorze dowiedziano się wtedy, że w jednym z prowincjonalnych zgromadzeń zmarła niejaka siostra Bernadette i została tam jedna tylko zakonnica, która sama nie jest w stanie pełnić posługi na okrągło. Pilnie poszukiwano chętnej, która by ją wsparła. Miejscem pobytu miała być gmina położona na samym końcu cypla w północnej części departamentu Finistère.
– Siostro Anne.
Obok stała siostra Delphine, dygocząca z zimna i wyraźnie zirytowana. Poprosiła, by szły dalej, i ruszyła wzdłuż nabrzeża. Chmury na niebie miały teraz barwę antracytu, wyglądały jak burzowe, spowijały mrokiem port i granitowe miasteczko. „Miałam tej nocy sen. W Bretanii ukaże ci się Najświętsza Panienka”. Siostra Anne podniosła walizkę i na wszelki wypadek raz jeszcze odwróciła się ku basenowi portowemu, jakby ta zapowiedź miała się ziścić w każdej chwili. „Widziałam ją tak wyraźnie, jak teraz widzę ciebie”. Z mroku dobiegł warkot – statek wycieczkowy wracał z morza, kierując się ku zabezpieczonym pomostom; pośrodku basenu dziesiątki białych kształtów kołysało się w rytmie fal, odgrywając upiorny taniec na nieprzeniknionej wodzie. Silnik zgasł i jednostka stała się jeszcze jednym widmem pośród wielu. Noc przyzywała na ląd i każdy tego prawa przestrzegał.
Nie każąc na siebie dłużej czekać, siostra Anne czym prędzej pomaszerowała nabrzeżem w świetle latarni ulicznych.
Dalsza część w wersji pełnej