Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Trzy przyjaciółki Jenny, Sofia i Jessika wciąż spotykają się w swojej ulubionej restauracji w Göteborgu, ale już nie tak często.
Jednym z powodów jest to, że Sofia spodziewa się bliźniaków i ledwo może siedzieć przy stole, a poza tym zajmuje się nastoletnią córką sprawiającą nie lada kłopoty.
Jenny z kolei podpisała traktat pokojowy z mężem Magnusem, lecz – jak się okazuje – nie na długo. A kiedy jej matka zakochuje się do szaleństwa w Bjarne, który próbuje wciskać Jenny kosmetyki i zdrową żywność, sytuacja staje się coraz bardziej absurdalna.
Za to Jessika i jubiler Claes najwyraźniej wyruszają razem w stronę zachodzącego słońca. Wtedy jednak do ich małego raju wkrada się wąż. Dochodzi do podejrzanej kradzieży.
A wszystko to w czasie, gdy wielkimi krokami zbliża się coś równie przerażającego jak narodziny bliźniaków, oślizgli sprzedawcy i kradzież klejnotów – Halloween!
„Cukierek albo psikus” to ostatni część serii „Cztery pory roku” Mii Ahl.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 265
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału: Bus och godis
Przekład z języka szwedzkiego: Anna Zakrzewska
Copyright © Mia Ahl, 2023
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2023
Projekt graficzny okładki: Maria Borgelöv
Redakcja: Maria Zając
Korekta: Anna Nowak
ISBN 978-87-0237-265-6
Konwersja i produkcja e-booka: www.monikaimarcin.com
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S
Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Rozdział 1
Restauracja Dorsia, Göteborg, piątek, 23 sierpnia 2019
Sofia Hallgren popełniła błąd. Uzmysłowiła to sobie w chwili, w której zobaczyła schody. To nie były wysokie schody, wcześniej wbiegała na nie wielokrotnie. Pokonywała je w sandałkach na cienkich, dziesięciocentymetrowych szpilkach czy zimowych botkach ze szpiczastymi czubkami, na ośmiocentymetrowych obcasach.
A teraz? Stojąc, przyglądała się schodom i nagle zrozumiała, jak czują się wspinacze u podnóża K2. Przed nimi stroma ściana. Szczyt, który wydaje się nie do zdobycia. Ostrożnie postawiła stopę na najniższym stopniu i zebrała siły przed kolejnym krokiem. Następnie cofnęła stopę i zerknęła w kierunku szatni. Może powinna? Wprawdzie była przed chwilą w toalecie, ale może byłoby dobrze wstąpić jeszcze raz? Profilaktycznie, czy raczej dlatego, że obecnie zachowywała się jak pies, który znaczy moczem teren, kiedy tylko ma okazję.
Stała w miejscu i rozglądała się, poszukując wzrokiem szerpy, który mógłby jej pomóc. Nie było jednak nikogo, a jedyny mężczyzna na horyzoncie przemknął, mijając ją jak kelnerzy miewają w zwyczaju, z trzema talerzami piętrzącymi się elegancko na lewym przedramieniu. Nie wyglądało na to, że zamierza wziąć Sofię pod rękę i pomóc jej wspiąć się po schodach.
Kobieta z determinacją postawiła ponownie stopę na najniższym stopniu schodów i rozpoczęła wspinaczkę, strofując się w duchu. Wiedziała doskonale, dlaczego schody w Dorsi nagle wydały się przeszkodą nie do pokonania.
Sofia całe przedpołudnie spędziła w pośpiechu, chodząc po sklepach. Kupowała ubrania. Dużo ubrań. Przeszła całą drogę od eleganckiego domu towarowego NK do butiku z artykułami dla dzieci na końcu reprezentacyjnej Alei Bramy Królewskiej, gdzie spędziła dwie godziny. I przez cały czas nosiła dwoje najmłodszych dzieci – które jeszcze nawet się nie urodziły.
Sofia wspięła się na trzy kolejne stopnie. Przed nią zamajaczył szczyt K2, w myślach poszukiwała już flagi, którą mogłaby zatknąć przy najbliższym stoliku. Flagi Sofii, może z widniejącą na niej torbą z zakupami i parą szpilek.
Wtedy usłyszała głosy. W jej uszach zabrzmiały jak muzyka, pobudzająca niczym główny motyw z filmu Rocky.
– O, tam jest!
– Chodź, pozwól, że ci pomogę.
Ktoś uwolnił ją od toreb, ktoś inny chwycił pod rękę, jakby była staruszką na chudych nóżkach. Sofia uśmiechnęła się do Jenny i Jessiki.
– Dziękuję, jesteście kochane.
– Nie powinnaś… – zaczęła Jenny z wyrzutem.
– Oczywiście, że powinnam. Muszę korzystać z okazji.
– Z okazji, żeby znowu publicznie zemdleć? – odpowiedziała Jessika z jeszcze większym wyrzutem. Pamiętała, jak Sofia zasłabła na rynku w Mölndal w styczniu. Wyglądało to dość dramatycznie, wśród śniegowej brei. Jessika uważała, że takie sceny najlepiej wyglądają w filmie. Wtedy można tylko westchnąć „och!” i dalej jeść popcorn, nie podejmując żadnego działania.
– Przestań! – burknęła Sofia bez humoru. Uwolniła się od pomocnego ramienia przyjaciółki i kołysząc się, zmierzała do ich ulubionego stolika, gdzie na oparciu jednego z krzeseł przyjaciółka powiesiła już swoją kurtkę. U celu, po siedmiometrowej wędrówce, Sofia opadła na najbliższe krzesło, ciężko dysząc, co zupełnie nie pasowało do jej wcześniejszego, pewnego siebie tonu.
Szerpa Jenny postawiła torby z zakupami na krześle obok Sofii i usiadła naprzeciwko.
– No proszę, Vivian. Sporo tych zakupów – zauważyła Jessika.
– Vivian? – zdziwiła się Sofia.
– Vivian, z Pretty Woman.
Jessika uniosła lekko trzy z toreb Sofii.
– Big mistake. Huge – powiedziała głosem Julii Roberts i lekko wzruszyła ramionami.
Sofia uśmiechnęła się potulnie.
– Otwierasz butik? – spytała Jessika wskazując na trzy torby, z których każda wielkością przypominała torby z Ikei. – Zamierzasz sprzedawać ubranka dla dzieci?
– Będę mieć dwójkę – odparła Sofia, głaszcząc się po brzuchu. – W poniedziałek mam wizytę kontrolną i wiem, co mi powiedzą.
– Co ci powiedzą?!
– Że mam leżeć na szezlongu i odpoczywać. Z uniesionymi nogami.
– Uważam, że to brzmi całkiem sensownie – odparła Jessika. – Powinnaś być okrąglutka, różowa i zachwycająca, ale…
– Jestem tylko gruba, twoim zdaniem. Gruba i wymęczona, i… – Sofia zrobiła krótką przerwę. – Płaczliwa – dodała w przypływie samokrytycyzmu.
– Moja droga. – Jessika położyła dłoń na ręce przyjaciółki. – Uważam tylko, że nie wyglądasz jak chodząca reklama ubrań dla przyszłych matek. Wyglądasz jak kobieta, która naprawdę spodziewa się dzieci, a nie chodzi z poduszką na brzuchu.
– Oczywiście, że spodziewam się dzieci. Wieczorami przyglądamy się z Henrikiem, jak bawią się w brzuchu.
Wykonała kilka nieokreślonych gestów, naśladując ruchy dzieci widoczne przez skórę brzucha. Wyglądało to, jakby chciała pokazać, co czuje ktoś dotykający gumową piankę.
Jessika roześmiała się i podsunęła przyjaciółce menu, ale Sofia jeszcze nie skończyła. Nalała sobie wody i ciągnęła dalej:
– Co mam zrobić? Nie jestem typem kobiety, która leżałaby na szezlongu. Mimo że naprawdę mamy szezlong. I łóżeczko ze szczebelkami, i przewijak, ale trzeba je jeszcze zmontować.
– A ty, zgodnie z oczekiwaniami, powinnaś leżeć na szezlongu i szyć lub robić szydełkiem małe dziecięce ubranka, a nie je kupować – zauważyła Jenny.
Sofia uśmiechnęła się ponuro.
– Jesteś niemiła dla moich nienarodzonych dzieci, żałujesz im nawet ubranek. Raz zrobiłam sweterek dla niemowlaka. Dla Chloe. Moja teściowa bardzo naciskała. Kupiła włóczkę oraz wzór i ciągle opowiadała, jak szydełkowanie wspaniale odpręża. Moja mama, wiecie, jaka zawsze jest taktowna, kiedy zobaczyła ten sweterek, musiała się zamknąć w łazience, tak bardzo się śmiała. – Sofia przyglądała się Jenny i Jessice, które nie mogły powstrzymać chichotu. – Tak, śmiejcie się, męczyłam się z tym sweterkiem przez dwa miesiące.
– Już dobrze, już dobrze – powiedziała Jessika, ukradkiem ocierając łzy ze śmiechu. – Najpierw zamówimy jedzenie, a potem dokonamy inspekcji twoich zakupów.
Zamówiły po sałatce, Jenny i Jessika wzięły białe wino, a Sofia wodę.
– Nawet gazowanej wody już nie toleruję – zamruczała. Ożywiła się, pokazując swoje zakupy. – Jest taki butik tuż obok Claesa – zwróciła się do Jessiki. – To znaczy obok jego sklepu. Nazywa się Nasi Milusińscy. Tam jest wszystko, czego potrzebujesz.
– I o wiele więcej – stwierdziła Jenny, stawiając parę białych bucików na stole. Były prześliczne i całkowicie niepraktyczne.
– Wiem – odparła Jessika, trzymając w górze body w ptaszki. – Zamierzałam tam coś kupić, później. Dla tej dwójki – dodała, wskazując brzuch Sofii, który wyglądał, jakby miał przewrócić stolik przy najmniejszym nieostrożnym ruchu.
– Masz na myśli, kiedy przyjdą nowe dostawy – odparła Jenny. – Bo dzisiaj jest tam raczej pusto?
– Prawdopodobnie pocałowałabyś klamkę, bo dziewczyna, która tam sprzedaje, wypadła ze sklepu i pobiegła kupić szampana. – Jessika uśmiechnęła się z przekąsem.
– Wyczuwam delikatną ironię – zauważyła Sofia.
– Ależ skąd – odparła przyjaciółka. – Nie żałujemy twoim dzieciom ubranek. Lubimy cię. I wiemy, jak bardzo lubisz zakupy. – Czy one naprawdę są aż tak małe? – zdziwiła się, trzymając w górze malutkie śpioszki ze stopkami.
– To dla wcześniaków – odparła Sofia. – Nawet nie liczę, że będą miały po pięćdziesiąt centymetrów.
– Co za ceny! – kontynuowała Jessika. – Tak, wiem, że nie musisz o tym myśleć, ale mimo wszystko. Tu nie chodzi tylko o ilość koron za centymetr kwadratowy materiału, ale o ilość koron za godzinę noszenia takiego ciuszka przez dzieciaka. Pamiętam, że Wiliam wyrastał z kolejnych rozmiarów co drugi dzień. – Odłożyła ubranko z westchnieniem. – Nadal tak robi. Jest najwyższy w rodzinie. Domyślacie się, jak to irytuje jego ojca – dodała.
Kelner pojawił się z zamówionym winem i koszykiem pieczywa. Zatrzymał się, spoglądając na ubranka rozłożone na stole. Nie musiał być astrofizykiem, aby się zorientować w sytuacji. Brzuch Sofii był naprawdę… wyraźny.
Jenny i Sofia spakowały ubranka, a Jessika przejęła chleb i postawiła go przed Sofią, która natychmiast wzięła kromkę i obficie posmarowała ją masłem.
– Macie pozdrowienia od Molly – powiedziała Sofia, zjadłszy połowę kromki. –Pomogła mi. Potrzebowałam przypudrować nos i wstąpiłam do Claesa. – Wzięła kolejną kromkę i posmarowała ją masłem. Grubą warstwą masła. Roześmiała się nagle. – Molly siedziała w kuchni. Wydaje mi się, że metkowała bransoletki. Nagle Lena zawołała, żeby wyszła do sklepu. Wtedy Molly włożyła biżuterię do plastikowego pojemnika na żywność i schowała go do lodówki, jakby nie było innych miejsc!
– Ciii, nie mówcie nikomu – powiedziała Jessika. – Robimy tak, bo nie chcemy, aby Molly znała kod do sejfu.
– Chloe była dość oburzona. Uważała, że trzymanie wartościowych rzeczy w lodówce to idiotyczny pomysł, ale Molly zapewniła, że zazwyczaj przechowujecie je w sejfie.
– Gdzie jest teraz Chloe? – zapytała Jessika.
– Umówiła się z Madeleine i Michelle – odparła Sofia.
– Siostrami Melanii?
– Tak, najwyraźniej Chloe wróciła do łask i jej wybaczono.
– Wybaczono?
– Za imprezę. To małe przyjęcie, kiedy goście wypili dwunastoletnią whisky Aberfeldy Henrika, mimo że próbował ją schować.
– Rozcieńczoną coca-colą?
– Nie, to mąż Tammy tak zrobił. Henryk o mało nie dostał zawału, jak to zobaczył. À propos, Tammy się odezwała i chciałaby wiedzieć, jaka jest płeć dzieci i na kiedy masz termin porodu. Ale pewnie jeszcze nie wiesz.
– Jeszcze nie. Ale Tammy uważa, że powinnam zrobić planowane cesarskie cięcie, najlepiej trzy–cztery tygodnie przed terminem, żeby uniknąć rozstępów na brzuchu. I w innych miejscach. – Sofia połknęła ostatnie kęsy chleba, zanim podjęła wątek: – Ona jest nieco szurnięta, nasza droga Tammy. Opowiadała, że jej przyjaciółki robią sobie waginoplastykę. Ujędrniają, zacieśniają. Niektóre mają nawet odlew małżonka, rozumiecie, o co chodzi, tak aby wszystko doskonale pasowało.
– Niektóre motyle też tak mają – wtrąciła Jenny. – Żeby pasowały do siebie nawzajem.
Zdezorientowana Sofia spojrzała na przyjaciółkę. Jessika wybuchnęła śmiechem, a ten dość pechowo zakończył się atakiem kaszlu z powodu kawałka chleba, który miała w ustach. Tak energicznie machała rękami, że kelner chwycił serwetę i ruszył w ich kierunku. Dyskretnie się odwrócił i poczekał, aż klientka dojdzie do siebie.
– Widziałam w telewizji. W filmie Davida Attenborough – powiedziała po chwili Jessika.
– Nie chcę już nic więcej słyszeć – przerwała Sofia. – Ani o motylach, ani o Tammy. Ani o waginoplastyce. O, nasze jedzenie! Fantastycznie, jestem strasznie głodna! A za chwilę pewnie będę objedzona już po trzech kęsach. No cóż, trudno się dziwić.
– Molly ma chłopaka – zmieniła zręcznie temat Jessika. Miała już dość ciążowego utyskiwania Sofii. Słyszała to wszystko wiele razy. – Nazywa się Gösta.
Jenny stłumiła chichot na dźwięk staromodnego imienia, wyobrażając sobie siedemdziesięciosiedmiolatka.
– Jest uroczy – kontynuowała Jessika. – I szaleńczo zakochany. Molly jest nieco bardziej zdystansowana, ale podoba jej się, że jest adorowana. Wypiła łyk wina, zanim dodała: – Moja mama jest zaszokowana, a Claes rozbawiony. – Jest dobry dla Molly – ciągnęła. – Kiedyś ciągle siedziała w domu, teraz chodzi po lesie.
– Po lesie? Zbierają grzyby?
– Nie, nie. Uprawiają geocaching.
Sofia spojrzała oszołomiona na przyjaciółkę.
– Chodzi się po lesie albo w mieście. W parku. Za pomocą aplikacji szuka się ukrytych skarbów, zostawionych przez kogoś innego – tłumaczyła Jenny, która chciała dać do zrozumienia, że orientuje się, o co chodzi.
– Mniej więcej – odparła Jessika, która uważała, że ten temat jednak należy do niej. – Właściwie nie chodzi o żadne skarby. To może być ludzik Lego albo jakieś piękne guziki. Albo nawet zwykła karteczka.
– W takim razie nie ma po co łazić po lesie – zawyrokowała Sofia. – Rozumiem, żeby zbierali kurki, ale guziki?
– Ale chodzi o to, że to jest takie ekscytujące! – wtrąciła Jenny, która znów chciała zaznaczyć, że rozumie, na czym polega zabawa.
– Już ciekawej brzmi to, że Molly ma chłopaka – stwierdziła Sofia.
– Właściwie ona nie chciałaby, żebym o nim zbyt dużo opowiadała – odpowiedziała niemrawo Jessika, która z kolei chciała zmienić temat rozmowy. – Macie coś ciekawego do opowiedzenia? – zapytała.
– Jakbym słyszała siebie co poniedziałek – zauważyła Jenny. – Zebranie z dziećmi po weekendzie.
– Ale masz coś ciekawego?
– Moja mama też ma chłopaka – odparła Jenny. – W zasadzie mówi, że ma sympatię. Tak mówiono w ubiegłym stuleciu. Albo jeszcze w poprzednim.
– Takiego miłego chłopaka typu ciacho? Wysportowanego faceta po trzydziestce?
– Raczej w typie podstarzałego wyczynowego sportowca. Po pięćdziesiątce.
Jessika spojrzała na Jenny.
– Nie lubisz go – stwierdziła.
– Ma zaczątki łysiny, resztę włosów związaną w kucyk, trochę żałośnie to wygląda. Ale cieszy się dobrą kondycją. Biega na przykład w Maratonie Göteborgskim i bierze udział w Biegu Wazów. W każdym razie w wersji dla amatorów, czy jakoś tak.
Wypiła łyk wina. Jessika i Sofia czekały. Wiedziały, że najważniejsze ma właśnie nastąpić.
– Chodzi o to, że mama jest tak bardzo zadurzona. Jest taaak zakochana, że to jest… wręcz dziecinne. Patrzy na niego maślanymi oczyma, głaszcze go i całują się, kiedy myślą, że nikt nie widzi. I to z języczkiem!
– Tak – stwierdziła poważnie Jessika. – To rzeczywiście przerażające, kiedy matki uprawiają seks. Szczególnie jeśli partner wygląda na mężczyznę z kondycją.
Sofia zachichotała, ale Jenny tylko się wzdrygnęła.
– Tak – przyznała. – Ale najgorsze jest to, że on jakby tylko czerpie z tego związku. Siedzi i pozwala, aby matka go wielbiła. – Spojrzała na przyjaciółki i pokręciła głową. – Wiem. To brzmi, jakbym była zazdrosna. Ale… – Machnęła ręką i wypiła ostatni łyk wina. – I jeszcze na wszystkim się zna – dodała. – Mnóstwo przeczytał, wiele widział i wypowiada się o wszystkim z taką pewnością siebie. Besserwisser po prostu!
– Słuchaj, to brzmi świetnie – stwierdziła Jessika.
Jenny prychnęła.
– Magnus go lubi – odparła. – Facet ma dużo pieniędzy, a takie rzeczy imponują Magnusowi. A na dodatek jest jeszcze wegetarianinem. Nie jada nawet ryb, je natomiast jajka, sery i tego typu rzeczy. Więc mama robi tak samo jak on. Jutro przyjdą na obiad. Na inaugurację naszego nowego grilla. – Skrzywiła się, lustrując swoją sałatkę. – Powinnam była wziąć tatara – stwierdziła i nadziała na widelec krewetkę.
Kontynuowały rozmowę o zwyczajach żywieniowych, dziecięcych ubrankach i pracy. Jessika opowiadała o semestrze, który się właśnie rozpoczął.
– Dostałam zastępstwo, jako wychowawczyni. Na cały rok szkolny. Za nauczycielkę, która rodzi w październiku. Będę uczyć historii i religioznawstwa. Będzie fantastycznie! Och! – Przełknęła łyk wina. – Przerażające. Co zrobię, jak będą mi dokuczać?
– Zdzielisz ich linijką – zaproponowała Sofia. – Takie oldskulowe metody w klasie zawsze się sprawdzają.
– O Boże! – Jenny była autentycznie przestraszona.
– Moja mama twierdzi – ciągnęła Sofia – że swoją znakomitą francuską wymowę zawdzięcza temu, że jej nauczycielka zaopatrzona była w wąską drewnianą linijkę. Prask! po łapie, jeśli coś źle wymówiłaś albo pomieszałaś w gramatyce.
– Na niektórych uczniów musiało to działać zupełnie odwrotnie – odparła Jessika. – Chyba nie skorzystam z tej rady. Marchewki są lepsze.
– Masz uczyć dzieci, nie konie – powiedziała poważnie Sofia.
Jenny roześmiała się posłusznie, Jessika też się uśmiechnęła.
– A jak plany wspólnego zamieszkania z Claesem? – zainteresowała się Jenny.– Nawet nie pytaj! Znaleźliśmy jedyne mieszkanie, w którym chcielibyśmy zamieszkać, ale nic z tego nie wyszło, bo bank się nie zgodził. To było, zanim otrzymałam pracę. Obsługujący nas młody chłopak, wystrojony w Tigera, z wypasionym zegarkiem na ręce, po prostu powiedział nie. Nie odważył się udzielić mi kredytu, ponieważ nie miałam żadnego dochodu.
– Wystrojony w Tigera? – zdziwiła się Jenny. – No, nie w kostium w żółto-czarne paski, z ogonem i uszami, tylko w garnitur od Tiger of Sweden. Taki drogi, za siedem–osiem tysięcy koron.
– Rozumiem – potwierdziła Jenny, która jednak nie mogła się uwolnić od wyobrażenia mężczyzny w pręgowanym, pluszowym kostiumie tygrysa.
– Później już nie udało nam się znaleźć niczego, co by nam odpowiadało. Chcieliśmy, aby dzieci mogły chodzić do swoich dotychczasowych szkół i dojeżdżać tramwajem do Roberta. I tak będzie tyle innych zmian.
– A twoja mama? Czy przestała ci podsuwać propozycje znakomitych okazji mieszkaniowych i tanich ofert weselnych?
– O Boże, nie, tylko mi o tym nie wspominaj! – wykrzyknęła Jessika tak dramatycznie, że kelner aż się wstrząsnął i zaczął zmierzać w ich kierunku.
Powstrzymał się, kiedy kobieta podjęła opowieść.
– Ciągle przegląda ogłoszenia. Chciałaby, żebyśmy zamieszkali w śródmieściu, blisko niej, najchętniej w tej samej kamienicy. W budynku po drugiej stronie ulicy zwolnił się siedmiopokojowy apartament. Właściciel zmarł, jego żona zamieszkała w domu opieki. Pewnie mieli tapety w medaliony.
– Znów stają się modne – zauważyła Sofia.
– Siedemnaście milionów – odparła Jessika.
– Trochę na granicy waszych możliwości? – dopytywała Sofia. I chyba tak było.
– Trochę na granicy naszych możliwości – zgodziła się przyjaciółka.
– Ponadto musielibyście zmienić tapety, a przecież wszyscy wiedzą, jakie to drogie – oznajmiła Jenny tak poważnym głosem, że Jessika nie wiedziała, czy przyjaciółka żartuje, czy nie.
Rozmawiały jeszcze chwilę, po czym Jenny skinęła na kelnera i uregulowała rachunek.
– Muszę pędzić. Mam odebrać mostek u protetyka, ma zakład na Hadze. Zawsze muszę na niego czekać, ale nie daj Boże, żebym to ja się spóźniła. Zamyka zakład na cztery spusty, a wtedy Magnus musi wisieć u jego klamki w poniedziałek rano, co dla nikogo nie jest miłe.
– Nie da się tego mostka wysłać?
– Można przesyłką Postnord, ale Magnus nie ma do nich zaufania. Wyroby ze złota wysyłamy kurierem. A ten pacjent jest umówiony na poniedziałek rano.
Przyjaciółki się uściskały, a Jenny pogłaskała Sofię po brzuchu.
– Bądźcie grzeczne dla mamusi! – powiedziała upominającym tonem. – Przede wszystkim zostańcie w środku! – dodała niemal groźnie. – Wsadź Sofię do taksówki – poprosiła Jenny, żegnając się z Jessiką, po czym się oddaliła.
Sofia odprowadziła przyjaciółkę wzrokiem.
– Nie mam ochoty jeszcze iść. Herbata?
– Dla mnie kawa – odparła Jessika i skinęła na kelnera.
Rozdział 2
Jessika zamknęła drzwi samochodu i uniosła dłoń na pożegnanie. Odprowadziła wzrokiem taksówkę, która lawirując, włączyła się do ruchu i zniknęła w głębi alei. Następnie przeszła pedantycznie środkiem pasów do przystanku tramwajowego. Wkrótce siedziała w czwórce jadącej w kierunku dzielnicy Mölndal. Wyjęła telefon i włączyła dźwięk. Sygnał połączenia usłyszała już w chwili, kiedy tramwaj mijał rzeźbę mitycznych zapaśników, zupełnie jakby jej matka, Birgitta, była obdarzona darem jasnowidzenia. Jessika spojrzała przeciągle na posąg przedstawiający dwóch mężczyzn połączonych solidnym pasem, którzy walczyli na noże. Czasami miała wrażenie, jakby rzeźba przedstawiała ją i jej matkę. Związane ze sobą, ale walczące. Zdawała sobie jednak sprawę, że jej matka ma inną opinię na ten temat. Nacisnęła zieloną słuchawkę.
– Jessiko, mówi twoja matka.
– Tak, mamo, widziałam na wyświetlaczu, że to ty.
– Tak? Aha. Hm.
Jessika czekała.
– Co robiłaś przez cały dzień? – spytała matka oskarżycielskim tonem. Myślałam, że masz wolne.
– Rozpoczął się semestr – odparła Jessika, mimo że najchętniej powiedziałaby, że jest dorosłym człowiekiem i nie musi się spowiadać ze swojego życia. – Miałam lekcje do wpół do pierwszej. Potem byłam w Dorsi z Jenny i Sofią.
– Ach tak – odpowiedziała matka. – Ale dlaczego nie odbierasz telefonu?
– Nikt nie może korzystać z telefonu podczas lekcji, a ja szczególnie powinnam świecić przykładem wobec dzieci. Natomiast podczas spotkania chciałam całą swoją uwagę poświęcić Jenny i Sofii.
– Tymczasem ja nie mogę liczyć na twoją uwagę.
– Oczywiście, że możesz. Teraz masz moją uwagę, no może nie niepodzielną, ponieważ jestem w tramwaju.
Niekiedy Jessika czuła się jak członkini aktorskiej trupy dającej tramwajowe przedstawienia z gatunku sit down comedy. Czasami obserwowała współpasażerów, zastanawiając się, ilu z nich podsłuchuje jej rozmowy. Najgorzej było, kiedy rozpoznawała bywalców, którzy każdego dnia mieli okazję przysłuchiwać się jej rozmowom z Birgittą. Mogli się oni zorientować w kolejnych etapach życia Jessiki, od fazy rozwódka-w-całkowitej-rozsypce przez dość-zadowolona-singielka aż po okres świeżo-zakochana-z-dziećmi, by osiągnąć obecne stadium szukająca-mieszkania-z-nowym-partnerem. Kiedy bowiem dzwoniła jej matka, a zdarzało się to ostatnio jedynie trzy razy w tygodniu, z całą pewnością chodziło o mieszkania w śródmieściu Göteborga.
Birgitta uważała, że byłoby niezwykle praktycznie, gdyby Claes, Jessika i dzieci przenieśli się do miasta. Najlepiej, żeby zamieszkali przecznicę lub dwie od jej mieszkania. Zwykła przy tym podkreślać, że również Claes miałby wtedy blisko do pracy. Mężczyzna prowadził sklep jubilerski w galerii handlowej na początku alei.
– Jessika, widziałam ogłoszenie!
– O tym, jak schudnąć dziesięć kilo w tydzień? Czy może o mieszkaniu? – zaciekawiła się i zerknęła na współpasażerkę. – Nie, mamo. Nie!
Kobieta siedząca na ukos naprzeciwko Jessiki drgnęła. Prawdopodobnie uznała, że córka zachowuje się wręcz opryskliwie wobec matki. No, ale sama nie musiała prowadzić tej dyskusji z Birgittą przez ostatnie cztery tygodnie.
– Nie w śródmieściu, mamo. Nie chcemy, nawet gdyby było nas na to stać.
– Mogłabym wam pomóc. Pożyczyć wam trochę pieniędzy. Albo podżyrować kredyt.
Birgitta ignorowała tę część przekazu, która była dla niej niewygodna. Jessika wiedziała, że przyszłoby jej spłacać pożyczkę własnym ciałem, jak kupcowi w dramacie Szekspira, toteż odparła:
– Dziękuję, mamo, to bardzo miłe z twojej strony, ale nie. Pozwól, że załatwimy to sami.
Kobieta naprzeciwko lustrowała intensywnie park rozrywki Liseberg, więcJessika zorientowała się, że słucha.
– Mamo, i tak się nie pobierzemy.
Birgitta zamruczała, a Jessika postanowiła zmienić temat:
– Mamo, dobrze się bawiłaś na spotkaniu brydżowym? To chyba było wczoraj, prawda?
To był bardzo dobry temat. Birgitta rozprawiała o tartinkach, winie i grze bez atu,konwencjachlicytacyjnych,kolorach nielicytowanych,wistach, inwitach oraz innychśmiesznych i niezrozumiałych terminach brydżowych, aż Jessika dojechała do rynku w Krokslätt.
Matka przerzuciła się następnie w swojej opowieści na brata Jessiki, na wskroś porządnego i niesprawiającego kłopotów syna, który mieszkał w Londynie, miał żonę zajmującą się domem i rodziną oraz troje dzieci w szkolnych mundurkach. Mieli nawet pomoc domową, i to akurat sprawiało, że Jessika nieco zazdrościła swojej bratowej. Poza tym kobieta była jednak dość zadowolona, że zamieniła swoją egzystencję kury domowej na życie na pełnych obrotach.
Rozmowa z matką trwała odpowiednio długo, a kiedy Birgitta się rozłączyła, Jessika dotarła właśnie do drzwi wejściowych swojego domu. Schowała telefon do torebki i wybrała kod przy wejściu. Manewr był wymagający, ponieważ trzymała jednocześnie torbę z książkami i duży brulion. Wchodziła właśnie do przedpokoju, kiedy Agneta, od której wynajmowała mieszkanie, otworzyła swoje kuchenne drzwi i wyszła na korytarz.
– Dzień dobry – zagaiła. – Słyszałam, że przyszłaś. Wstąpisz do mnie na chwilę?
Agneta skinęła zapraszająco dłonią, a Jessika podążyła za nią schodami na górę i weszła do jej kuchni. Jak zwykle unosił się tam zapach czystości. Teraz doszła do niego jeszcze nuta słodyczy. Jessika wciągnęła powietrze.
– Konfitura z jeżyn. Chciałabyś słoik? – spytała gospodyni.
– Chętnie – odpowiedziała Jessika.
– To przecież także twój ogród. W pewnym sensie. Masz ochotę na kawę? I bułeczkę?
Kobieta pokręciła przecząco głową.
– Wracam z prawdziwego lunchu z Sofią i Jenny.
– Skoro tak. – Agneta usiadła naprzeciwko Jessiki.
Siedziały tak już kilka razy wcześniej, pierwszym razem przy podpisywaniu umowy najmu. Wtedy Jessika była na granicy płaczu i było jej niedobrze. Obecnie czuła lekki lęk.
– Słuchaj, przykro mi, ale muszę nieco podnieść czynsz.
Jessika odetchnęła z ulgą. Czyli nie chodziło o nic gorszego?
– I jeszcze się zastanawiałam… – Agneta zawiesiła głos.
– Niczego nie planujemy – wyjaśniła Jessika, zrozumiawszy niewypowiedziane pytanie. – Szukamy, ale sprawa wygląda beznadziejnie. W tej chwili pracuję, ale właściwie chciałabym ukończyć naukę i zostać dyplomowaną nauczycielką.
Jessika zamilkła. Nie chciała opowiadać, nie mogła wyjaśnić, że przysięgła sobie nigdy więcej nie być zależną finansowo od mężczyzny. Kredyt studencki nie wystarczał jednak na utrzymanie dzieci. Wolałaby nie naruszać pieniędzy, które otrzymała, kiedy Robert spłacił ją w związku z jej wyprowadzką ze wspólnego domu w Hovås. Domu, który miał bardziej obciążoną hipotekę, niż wiedziała.
– Jest mi tu dobrze. Wiesz, Agneto, jest mi dobrze z tym, jak teraz żyję. – Wzięła głęboki oddech. Właściwie nie zamierzała tego powiedzieć. Prawdę mówiąc, nawet nie miała w pełni świadomości, że tak się czuje.
– Czyli nie mieszkając z Claesem? – Agneta jak zwykle była delikatna i taktowna.
Jessika odetchnęła. To musiało wystarczyć za odpowiedź. Gospodyni czekała. Jessika uśmiechnęła się i powiedziała cicho:
– Ależ ja kocham Claesa.
– Wydrukuję nową umowę i wrzucę do skrzynki – poinformowała Agneta. – Nadal masz trzymiesięczny okres wypowiedzenia.
– Dziękuję – odpowiedziała Jessika i wstała. Nagle poczuła, że będzie wspaniale wejść do domu, zdjąć buty, zrobić sobie kubek herbaty i usiąść przy uchylonych drzwiach balkonowych, żeby poczytać wypożyczoną książkę. Planowała zrobić sobie wolne do końca dnia, a do działania na wysokich obrotach wrócić w sobotę.
Agneta podarowała jej słoik konfitur jeżynowych. Nadal był ciepły i Jessika zdała sobie sprawę, że będzie miała kłopot, otwierając drzwi. Uznała, że lepiej postawić słoik na podłodze u szczytu schodów.
– Cieszę się, że zostajesz – stwierdziła Agneta. – Jesteście dobrymi najemcami, spokojnymi i cichymi, żadnych imprez, żadnych szaleństw.
– Dziękuję – odparła Jessika, myśląc o swojej córce Molly. Dziewczynka była w wieku, kiedy można się spodziewać różnych wyskoków.
Rozdział 3
Sofia oparła się wygodnie w fotelu samochodowym i zamknęła oczy. Była ogromnie zmęczona. Jak mogła się tak zmęczyć, jedynie robiąc zakupy i jedząc lunch? Poczuła w brzuchu jakiś ruch i zadała sobie pytanie, czy to rodzeństwo kłóci się ze sobą. Wyobrażenie dwojga dzieci, które mają dziewięciomiesięczną wprawę we wzajemnej walce, napawała ją przerażeniem. Ale przecież bliźniaki zwykle dobrze się dogadują, prawda? Czyż często nie jest tak, że tworzą wręcz wspólny front przeciwko reszcie rodziny? Myśl o życiu w samym środku robinsonowskiego dramatu także nie była zbyt pociągająca. Sofia wpatrywała się w kark kierowcy taksówki, który miała przed oczyma. Żałowała, że nie znalazła czasu, aby zadzwonić po Glenna. Był specjalnym kierowcą jej i jej przyjaciółek. I jako jedyny wnosił torby z zakupami Sofii do domu. Zawsze przytrzymywał drzwi samochodu, a ostatnio kiedy się widzieli, podał Sofii ramię, aby mogła się wesprzeć, uśmiechał się i zwracał się do niej per „wy”, biorąc pod uwagę jej .
Pomyślała o szezlongu. To była niezmiernie miła myśl. Już sama nazwa kojarzyła się z wypoczynkiem bardziej niż słowo kanapa. Sofia posiadała dość mętne wyobrażenie o kobietach z minionych czasów, ale uważała, że dawniej, sto albo dwieście lat temu, kiedy było się damą z towarzystwa w stanie błogosławionym, leżało się na szezlongu. Ponadto szyło się ubranka. Nie kupowało się ich. Zajrzała do jednej z toreb, odchyliła delikatną bibułkę i wyjęła śpioszki ze stopkami. Uśmiechnęła się. Były naprawdę malutkie i miały takie zabawne proporcje, długi tułów, a nogawki i rękawy krótkie. Pogłaskała palcem zajączka zdobiącego przód śpioszków. Wybrała wersję żółtą i zieloną, ponieważ nie chciała popadać w zwyczajowe kupowanie różowych i niebieskich rzeczy dla dzieci. Wiedziała, że i tak dostanie takie ubranka. Podczas ostatniego USG niecierpliwa jak zwykle Sofia zapytała położnej, czy widzi płeć dzieci. Za chwilę jednak pożałowała swojej prośby i poprosiła:
– Nie, nie, proszę nic nie mówić. Nie chcę wiedzieć.
– Oczywiście, że chcemy wiedzieć! – zaoponował Henrik. Znał swoją żonę.
Wtedy położna spojrzała najpierw na Sofię, a potem na jej męża.
– Będziecie zadowoleni – powiedziała tajemniczo.
Sofia zrozumiała to w ten sposób, że spodziewa się dzieci różnej płci – chłopca i dziewczynki. Teraz jednak, siedząc w samochodzie, zaczęła się zastanawiać, czy położna nie powiedziała tego raczej filozoficznie, jakby duchowo. Może miała na myśli, że Sofia i Henrik będą zadowoleni, ponieważ zawsze jest się zadowolonym z dzieci, które przychodzą na świat. O ile nie urodzi się ośmiu chłopców z rzędu. Sofia w takiej sytuacji nie byłaby zadowolona.
Spojrzała przez okno taksówki. Wzdłuż ulicy Mölndalsvägen utworzył się korek. Usłyszała zgrzyt przejeżdżającego obok tramwaju i pomyślała, że w jednym z takich tramwajów jedzie właśnie Jessika, która prawdopodobnie będzie w domu o wiele wcześniej, niż Sofia otworzy swoje drzwi wejściowe. Miała wrażenie, że minęła cała wieczność, zanim taksówkarz zatrzymał się pod jej domem. Odwrócił się i podał cenę za kurs. Sofia była wstrząśnięta. Zastanawiała się, czy kierowca przypadkiem nie policzył opłaty za trzech pasażerów, a nie za jedną osobę, zanim zdała sobie sprawę, że musi zapłacić za stanie w korku i na czerwonym świetle, oraz za to, że kierowca nie mógł znaleźć adresu, mimo nawigacji. Zdenerwowała się, zapłaciła taksówkarzowi żądaną kwotę co do jednego öre i nadal niewzruszona siedziała w samochodzie.
– Może pani już wysiadać – zauważył kwaśno.
– Nie otworzy mi pan drzwi?
Zawahał się. Wolno wyszedł z auta, okrążył je i otworzył tylne drzwi. Sofia była zmuszona przesuwać się po tylnym siedzeniu, ciągnąc za sobą torby z zakupami. Jedna z nich upadła na podłogę, więc musiała przysiąść i się pochylić, aby ją wydobyć.
W końcu, kołysząc się, dotarła do drzwi wejściowych swojego domu. Upewniła się starannie, czy alarm jest wyłączony, zanim wniosła torby z zakupami do środka. Przemierzyła odległość pięciu kroków w przestronnym, jasnym holu i opadła na stojące w nim krzesło. Usiłowała zdjąć buty, które ciasno obejmowały stopy. Sofia miała wrażenie, że uwalniane z butów stopy wydadzą głośne „puf”, jak strzelający korek szampana. Na obolałych nogach cichutko przeszła do salonu i osunęła się na sofę.
– Ooch! – odetchnęła i pociągnęła ku sobie pled, mimo że nie było jej zimno, po czym zamknęła oczy.
– Mamo!
– Cześć, kochanie.
Chloe usiadła na sofie dobry metr od matki. Cała jej postać i zachowanie jasno sygnalizowały Sofii, że córka zaraz ją o coś poprosi. Nie myliła się.
– Mogę dostać tysiąc pięćset koron?
– Na co?
Chloe lekko się skrzywiła.
– Na parę butów.
– Aha.
Sofia przyglądała się córce. Nagle poczuła zmęczenie, nie tylko ciała, ale i duszy.
– Miałyśmy umowę – zaczęła. – Miałaś dostawać do swojej dyspozycji dodatek dla uczniów…
– Nie my. Wy mieliście umowę. Ty i tata stwierdziliście, że te pieniądze mają mi wystarczyć. Ale to jest okropnie mało. Nigdy nie dostaję nowych ubrań. Wszyscy inni dostają. Moje koleżanki dostają nowe ciuchy każdego tygodnia, a ja nigdy nic nie dostaję.
– Tylko w sierpniu kupiłaś dwie pary dżinsów i bikini, kilka bluzek i parę butów. Jeśli pamięć cię zawodzi, to przypominam, że dostałaś jeszcze nowy biustonosz. Nie później niż dziś przed południem.
– Tak? A ty kupiłaś sobie mnóstwo bielizny. Ubrań do karmienia! A teraz w holu stoi pięć toreb z ciuchami dla niemowlaków. Tylko ciągle kupujesz i kupujesz rzeczy dla siebie i dla bliźniaków, a ja nie dostaję nic.
– Dostajesz dodatkowo mnóstwo rzeczy, których nigdy nie bierzesz pod uwagę w swoich wyliczeniach. Dostałaś pieniądze na urodziny i za dobre świadectwo. Bardzo dobre. Zarówno babcia, jak i dziadek dali ci pieniądze za wyniki w szkole. Otrzymałaś sukienkę na ślub kuzynki. Płacimy za twoją kartę miejską, telefon komórkowy i Spotify. Także za jedzenie i mieszkanie.
– Za jedzenie i mieszkanie. Jesteś moją mamą, a tata jest moim tatą, i powinniście płacić za takie rzeczy.
– Tata proponował ci pracę w wakacje.
– Dlaczego miałabym pracować w wakacje? Przecież ty nie pracujesz.
– Masz całkowitą rację. Nie pracuję. Jestem luksusową żoną. Zostałam z tobą w domu, kiedy się urodziłaś, bo uważałam, że jesteś taka cudowna. Nie chciałam cię zostawiać pod opieką innych osób. To rzeczywiście było samolubne. A po kilku latach nikt nie chciał mnie zatrudnić.
Sofia nie chciała zdradzać, że usiłowała zostawić córkę podczas spotkań dla najmłodszych dzieci w kościele czy godziny z bajkami organizowanej w bibliotece. Za każdym razem Chloe podnosiła krzyk, wołała matkę, płakała i nie dało jej się uspokoić. Poza tymi razami, kiedy dla odmiany biła inne dzieci albo gryzła opiekunki.Sofia była przerażona złością kumulującą się w Chloe. Nie rozumiała, skąd się ona bierze u jej córeczki, która otrzymywała wszystko, czego zapragnęła, a nawet więcej.
Sofia poczuła, że ból głowy napływa nową falą. Pragnęła jedynie oprzeć się wygodnie, zamknąć oczy i mieć wokół ciszę. Wiedziała, że jeśli tylko przystanie na prośbę Chloe – czy raczej domaganie się pieniędzy – dostanie upragnioną ciszę i spokój. Perspektywa była bardzo kusząca. Jedna jedyna krótka sylaba, może z kilkoma kolejnymi. Obietnica przelewu i córka byłaby zadowolona. Nie byłby to zresztą pierwszy raz tego lata. Sofia zacisnęła palce na telefonie, który leżał obok niej na kanapie.
– Tysiąc pięćset koron – wymamrotała. – Za parę butów.
– Tak – potwierdziła gorliwie Chloe. Zaczęła opisywać buty, ale Sofia uniosła tylko dłoń w powstrzymującym geście.
– Nie mam siły tego słuchać – powiedziała niewyraźnie. – Czy mogłabyś przynieść mi szklankę wody?
Chloe ucichła.
– Wody? A dlaczego?
– Chce mi się pić i boli mnie głowa.
Sofia też chętnie wzięłaby tabletkę przeciwbólową. A może nawet dwie, ale nie miała odwagi. Już jedną wzięła na śniadanie, a nie wiedziała, jaka ilość leku może się przedostać do dzieci. Nie chciała przecież, żeby z jej brzucha wyskoczyły jakieś nafaszerowane pigułkami niemowlaki. Chloe przyglądała się matce wyczekująco.
– To przelejesz te pieniądze?
I właśnie wtedy zaszła w Sofii jakaś zmiana. Spojrzała uważnie na córkę i powiedziała:
– Nie.
Słowo wydało się Sofii wielkie i ciężkie, i jakby pełne mocy. Zdawało się, jakby zawisło między nimi, granatowe jak burzowa chmura, jednak ze złocistym brzegiem. Przynajmniej z punktu widzenia Sofii.
– Boże, ale ty jesteś okropna!
Chloe płakała. Część Sofii chciała pocieszać córkę, rozumiała, że Chloe jest zagubiona i boi się, że jej rodzeństwo zepchnie ją na drugi plan. Matka wiedziała, że dziewczyna ma rację. Mimo że bliźniaki zapewne będą mieć słabe głosiki, ich najlżejsze kwilenie postawi Sofię na równe nogi. Cały dom będzie zarzucony ich ubrankami, pieluchami, kołyskami i wózkiem. Za mniej więcej rok będą wrzeszczeć głośniej, a do tego zaczną się przemieszczać. Chloe nie stanie się mniej ważna dla swoich rodziców, ale będzie musiała zrobić miejsce – zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Sofia miała tego świadomość, i Chloe miała tego świadomość. Nie wystarczyło powiedzieć, że miłości starczy dla wszystkich. Nie przybędzie jej czasu, nie będzie go już miała dla córki tyle co kiedyś.
Patrzyła na Chloe i nagle zdała sobie sprawę, że największym wyrazem miłości będzie nadal mówienie jej: nie. Powinna być konsekwentna. Chociaż przez piętnaście lat przystawała na wszystko, czego tylko zażyczyła sobie córka. Użycie słowa nie było nowym wynalazkiem.
Matka czekała. Chloe wyła i wyrzucając z siebie bardzo wiele słów, tłumaczyła, że Sofia jest złym człowiekiem. W końcu kobieta nie wytrzymała:
– Czy mogłabyś mi proszę przynieść wody? I zostaw mnie później w spokoju. Strasznie boli mnie głowa.
Dziewczyna wpatrywała się w matkę, jakby w nią wstąpiła jakaś złośliwa pozaziemska istota. Następnie wstała i sobie poszła. Gdyby miała buty na nogach, tupałaby głośno, teraz jednak musiała się zadowolić zamknięciem drzwi. Zwykle były otwarte, ponieważ były lekko spaczone, teraz ponownie się otworzyły, kiedy wyszła, i wydały przy tym żałosny jęk. Sofia nadal leżała i słuchała, jak córka wbiega po schodach i wpada do swojego pokoju. Te drzwi były lepsze, można było nimi trzasnąć. Dźwięk eksplodował w głowie Sofii. Potem nastąpiła cudowna cisza, do chwili kiedy Chloe podkręciła głośność w swoim telefonie. Muzyka przedostawała się przez podłogę i strop. Do uszu Sofii docierały najgorsze z możliwych dźwięków – jedynie dudnienie i rytm, ale nie muzyka jako taka. Kobieta poczuła, jak po jej policzku spływa łza. Zarówno ona, jak i Chloe wiedziały, że nie będzie miała siły, aby wdrapać się na schody, i że to i tak nic by nie dało. To był pokaz siły. Jeśli Sofia wzięłaby telefon i przelała pieniądze, Chloe łaskawie zeszłaby na dół, a może nawet przyniosła matce wodę. Sofia wzięła telefon i napisała SMS do Henrika.
Czy mógłbyś być tak miły i kupić po drodze do domu jakieś gotowe jedzenie? Tylko nie pizzę.
Rozdział 4
Sobota, 24 sierpnia
Bjarne i Britt-Marie się spóźniali. Tego Jenny się nie spodziewała. Jej matka zawsze przychodziła wcześniej, kiedy była zaproszona. Zazwyczaj proponowała pomoc w przygotowaniach i świetnie jej szło krojenie sałaty czy wykładanie ziemniaków.
Jenny zdążyła tymczasem zrobić dwie sałatki, pokroić bagietki i posmarować je masłem czosnkowym, oczywiście domowej roboty, pięknie nakryć stół na tarasie, a nawet wzmocnić się lampką białego wina.
Wcześniej tego dnia, tak jak zwykle, kiedy miała wolne, opłaciła rachunki, zmieniła pościel, wstawiła kilka prań i odkurzyła dom. Gdy usłyszała kroki na żwirowej alejce przed domem, pośpieszyła przywitać gości. Uściskała matkę, ale cofnęła się o krok, kiedy Bjarne wyciągnął do niej ramiona.
– Zjemy na tarasie – oznajmiła. – Będziemy grillować.
– Fantastycznie. Jak się sprawuje nowy grill? – zainteresowała się Britt-Marie.
Jenny lekko westchnęła. Najchętniej odpuściłaby sobie myślenie o nowym grillu. Stał się przyczynkiem do dyskusji o pieniądzach.
Pewnego dnia na początku lipca Jenny, Magnus i Clara byli zaproszeni do domu Henrika i Sofii. Jak zwykle zorganizowali grilla. Mężczyźni stali przy urządzeniu i rozprawiali o gazie, palnikach i akcesoriach, Sofia z kolei ze swojego miejsca na krześle dyrygowała swoją matką i Jenny, które mieszały sałatki i sosy. Clara i Chloe udawały, że spędzają ze sobą czas, mimo trzymanych w dłoniach iPadów.
Problemem stał się natomiast grill Henrika. Był nowy. Nowszy i większy niż grill Magnusa. Znakomite przedłużenie penisa, Jenny pojęła to, widząc malujące się w oczach Magnusa pożądanie. Po spotkaniu Magnus zrzędził o grillu przez trzy dni. Ich własne urządzenie było zdecydowanie niższej klasy, Jenny zrozumiała przekaz. Uważała, że kupowanie nowego grilla jest zbędne, ale czwartego dnia Magnus pojechał do marketu Bauhaus, wynajął przyczepkę i kupił nowy sprzęt. Stary mógł zostawić w sklepie. Zezłomują go, poinformował. Tak jakby chodziło o wysłużony pojazd.
Jenny nie była zadowolona z nowego nabytku, który spowodował znaczącą wyrwę w rezerwach finansowych rodziny. Wcześniej miała nadzieję na jakiś mały wyjazd w miłe miejsce. Do grilla – jak do wszystkich nowych urządzeń – trzeba się było przyzwyczaić. No i należało się nauczyć go obsługiwać. Teraz, po czterech tygodniach, Magnus już całkiem nieźle sobie radził.
– Grillowanie. Jak miło – orzekł Bjarne.
W tej chwili Jenny uzmysłowiła sobie, co oznacza przymiotnik „dziarski”.
– Masz ochotę na piwo? – zapytał Magnus.
– Bezalkoholowe poproszę – odparła Britt-Marie.
Magnus skrzywił się w trudny do zinterpretowania sposób. Jenny pośpieszyła po piwo, po drodze złapała jeszcze butelkę wina.
– Nie dla mnie – zaznaczyła Britt-Marie, kiedy Jenny podniosła butelkę. – Czy masz może wodę? Bez gazu?
Zaskoczona Jenny zacisnęła usta i powstrzymała się przed wyrażeniem zdziwienia: „Ależ, mamo, przecież zawsze pijesz wino, kiedy u nas jesteś”.
Nie mówiąc słowa, odniosła butelkę do domu, ponieważ zrozumiała, że będzie musiała przecierpieć ten wieczór przy grillu na trzeźwo, nie mogła przecież siedzieć i pić wina, kiedy goście byli trzeźwi. Miała nadzieję, że kieliszek trunku, który zdążyła wypić, przygotowując sałatkę i nakrywając do stołu, wystarczy, aby ostre kontury rzeczywistości stały się odrobinę miększe.
Magnus tymczasem był już nieco rozmiękczony. Opisywał Bjarnemu walory swojego nowego grilla, szeroko gestykulując. Gość słuchał uprzejmie, popijając piwo bezalkoholowe. Britt-Marie położyła dłoń na ramieniu córki.
– Przepraszam, że się spóźniliśmy. Zadzwoniła jedna z reprezentantek handlowych Bjarnego.
– Ach tak – odparła Jenny, siląc się na uprzejmość. Nie obchodziły jej interesy Bjarnego.
– Pojawił się jakiś problem – dodała Britt-Marie.
– Aha – odpowiedziała Jenny. – Mamo, czy mogłabyś, proszę, zawołać Clarę? Ja tymczasem włożę chleb do piekarnika, a Magnus będzie grillował ser i wegeburgery.
– Musiał z nią dłuuugo rozmawiać – kontynuowała Britt-Marie, przeciągając słowo.
– Mhm – odparła Jenny i otworzyła piekarnik.
– On ma wobec nich tyle cierpliwości. Ciągle ktoś dzwoni.
– Pójdę po Clarę.
– Ale przecież to ja miałam ją zawołać.
– Usiądź, proszę, w końcu jesteś moim gościem – odparła Jenny.
Kiedy pojawiła się z chlebem i Clarą, Magnus zdążył już przypalić trzy wegeburgery, ale pozostałe były doskonałe.
– Powinniśmy mieć też mięsne burgery – stwierdził Magnus. – Dla nas, jedzących normalne jedzenie.
Wokół stołu zapanowała głęboka cisza i powiało jakimś chłodem. Bjarne i Britt-Marie się roześmiali.
– Babciu, przecież ty wcześniej jadałaś mięso – zauważyła Clara.
– Niezbyt często. Właściwie tylko wtedy, kiedy twoja mama przygotowywała jedzenie – odparła Britt-Marie i odkroiła kawałek osmalonego grillowanego sera. Ostrożnie wsunęła go widelcem pod liść kapusty.
– Zawsze trudno jest gotować według nowych przepisów – stwierdziła Jenny, aby usprawiedliwić Magnusa. – Sama nowe dania zwykle najpierw przyrządzam na próbę.
– To jest naprawdę bardzo smaczne! – zauważył Bjarne, a Jenny za te słowa skłonna była spojrzeć na niego łaskawszym okiem.
Następnie Bjarnemu udało się przekierować rozmowę z grillów na samochody. Otóż kupił nowe auto. Porsche.
– Och! – zawołała Jenny.
Bjarne długo rozprawiał o nowym nabytku. Magnus był zafascynowany, Britt-Marie pod wrażeniem, a Clara tak samo znudzona jak Jenny. Kiedy wszystkie zalety samochodu zostały już omówione, musieli wysłuchać, jak to się stało, że Bjarne ma tyle pieniędzy.
Był wdowcem, jak opowiadał, a Jenny w głębi duszy zastanawiała się, czy może kupił wóz za ubezpieczenie na życie żony, której morderstwo wcześniej skrupulatnie zaplanował. Prawda jednak wyglądała inaczej – Bjarne był właścicielem firmy handlującej kosmetykami i zdrową żywnością. Organizował spotkania handlowe w domach klientek, pracowało dla niego wiele kobiet.
– Kosmetyki ekologiczne – tłumaczył dumnie, przełykając ostatni kęs czosnkowego chleba. – Britt-Marie rozważa podjęcie pracy u mnie. Może ty też byś spróbowała, Jenny? Dobre zarobki, ciekawa praca.
– Czas na sałatkę arbuzową! – oznajmiła Jenny, które nie miała ochoty rozmawiać o dodatkowych pracach i pieniądzach.
– Kosmetyki ekologiczne – powtarzał uparcie Bjarne. – Może miałabyś ochotę spróbować, Jenny? Twoja cera wydaje się nieco… zmęczona.
Jenny czuła, że nie tylko jej cera jest zmęczona. Była na wskroś wyczerpana tyradami Bjarnego. Spojrzała na matkę i zastanawiała się, jak się wybrnąć z tej sytuacji.
– Jenny często jest zmęczona – stwierdził nielojalnie Magnus. – Pracuje dodatkowo w piekarni, to więcej, niż naprawdę może udźwignąć.
Jenny była wstrząśnięta. Miała ochotę zaripostować, że w rzeczywistości nie ma siły na zupełnie inne rzeczy niż praca w piekarni. Ale milczała. Nie miała ochoty kłócić się z Magnusem w obecności matki i Bjarnego. Wstała i chwyciła miskę z sałatką ziemniaczaną.
– To ważne, żeby dbać o cerę, kiedy człowiek staje się nieco starszy – ciągnął Bjarne, subtelny jak słoń w składzie porcelany. – Kiedy się skończyło czterdziestkę i tak dalej.
– Ważne, aby trzymać formę – wtrąciła Britt-Marie. – Powinnaś więcej ćwiczyć, a nie tylko siedzieć w domu.
– Mam dużo ruchu w pracy – prychnęła Jenny. – Jestem przedszkolanką – zwróciła się do Bjarnego.
– Tak, słyszałem. Stresujący zawód, prawda?
Jenny poczuła przypływ sympatii względem swojego gościa. Nie trwało to jednak długo. Uczucie to ulotniło się błyskawicznie, kiedy Bjarne stwierdził:
– Widać, jak jesteś zestresowana. Na przykład teraz. Ledwo zjedliśmy, a ty już chcesz sprzątać ze stołu. Zanim usiedliśmy, też cały czas biegałaś. To wszystko odbija się na twojej skórze.
– Może jestem zestresowana, ponieważ mam dużo do zrobienia – zaczęła Jenny. Rzuciła Magnusowi twarde spojrzenie i ciągnęła: – Nikt mi nie pomaga w pracach domowych.
Magnus spojrzał na żonę.
– Ale przecież grillowałem – powiedział urażonym głosem. – I odkurzam.
– Sprzątnę ze stołu– ucięła Jenny i opuściła towarzystwo.
Britt-Marie pośpieszyła za nią.
– Jenny! – upomniała córkę. – Nie możesz być taka drażliwa. I niegrzeczna.
Jenny opadła na najbliższe krzesło. Na środku stołu stały dwa kieliszki, w jednym było jeszcze trochę alkoholu na dnie.
– Mamo, jestem zmęczona. Jestem zmęczona narzekaniem Magnusa, że jestem zmęczona. Gdyby tylko mógł… – umilkła, szukając właściwego sformułowania – …nie pomagać, ale po prostu wykonywać swoją część pracy.
– Przecież to niesprawiedliwe. On pracuje na cały etat, a nawet więcej. A praca w przedszkolu jest tylko na pół etatu. A wiesz, ta historia z piekarnią to tylko… To jest tylko jakby hobby.
Jenny spojrzała z rezygnacją na matkę. Na Brutusa.
– W porządku, skoro tak uważasz. Z drugiej strony, skoro Magnus może w każdą niedzielę grać pięć godzin w golfa, to ja chyba mam prawo zająć się ciastkami przez cztery godziny w co drugą sobotę!
Britt-Marie nie była zachwycona.
– Golf to sport – stwierdziła sucho. – A ciastka tuczą.
Jenny powstrzymała się od uwagi, że ona jest raczej szczupła, Magnus natomiast ma lekko wystający brzuszek. Zamiast tego zarządziła:
– Bądź tak miła, mamo, i zanieś talerze, a ja zaraz przyjdę z sałatką arbuzową.
Britt-Marie zniknęła. Jenny wyjęła sałatkę arbuzową z lodówki i postawiła ją na stole. Zanim zamknęła drzwi lodówki, chwyciła jeszcze butelkę białego wina, wyciągnęła korek i wypiła solidny łyk z gwinta.
Rozdział 5
Niedziela, 25 sierpnia
Była niedziela, kiedy Veronica Sjöö wstąpiła po Jenny.
– Jaka cudna pogoda – stwierdziła. – Chodźmy na spacer.
Jenny zajrzała do domu i zawołała w kierunku schodów:
– Wychodzę, Clara, słyszysz?
Z pokoju Clary dochodziły nieokreślone rytmiczne odgłosy, świadczące o tym, że nastolatka w bezprzewodowych słuchawkach w uszach ćwiczyła kroki taneczne. Jenny zapukała do męskiej jaskini Magnusa, pomieszczenia, które nazywał swoim biurem, otworzyła drzwi i powtórzyła komunikat. Mąż spojrzał na nią znad komputera, uśmiechając się z roztargnieniem. Jenny włożyła kurtkę i wyszła.
Rambo jak zwykle nie posiadał się z radości, widząc Jenny. Kobieta była przekonana, że nie tyle cieszy się z jej widoku jako takiego, a raczej ze związanej z nim perspektywy prawdziwego spaceru, a nie tylko krótkiej rundki wokół osiedla w celu oznaczenia przydrożnych krzaczków.
Rambo był rottweilerem. Czarnym i budzącym spory respekt. Grzecznym, jak twierdziła Veronica, z czym Jenny się zgadzała, mimo że Sofia uważała, że pies przypomina raczej wytatuowanego i ogolonego na łyso członka gangu motocyklowego.
– Lubię jesień! – rozkoszowała się Veronica. – A ty?
– Sama nie wiem – odrzekła Jenny. – Obecnie mam wrażenie, jakby wszystko po prostu przemykało obok mnie w wielkim pędzie, a ja nie mogę nadążyć, aby się zatrzymać i cokolwiek poczuć.
– Masz za dużo na głowie – orzekła Veronica.
– Wiem, wiem. Wszyscy to mówią. Ale nie ma chętnych, żeby mnie odciążyć. – Jenny przeszła kilka kroków. – Magnus to mówi. Mama to mówi. A jej nowy partner twierdzi, że moja cera wygląda na zmęczoną i zaniedbaną. Ale oni wszyscy uważają, że powinnam rzucić to, co sprawia mi radość. Piekarnię. Tak jakby Magnus miał zrezygnować z golfa, bo ma za dużo pracy…
Przerwała, bo zdała sobie sprawę, ile złości jest w jej głosie. Była niesprawiedliwa. Veronica wcale nie powiedziała, że powinna skończyć pracę w piekarni. Milczały chwilę, idąc dalej ulicą.
– Wyprowadzam się – oznajmiła nagle Veronica.
– Wyprowadzasz się?! Dokąd?
– Do mniejszego domu. Szeregowca, który będę w stanie sprzątnąć w jedno przedpołudnie i który ma taki ogródek, że dam radę odgarnąć śnieg w zimie, żeby przebić się do furtki.
– Co Birger mówi na to, że się przeprowadzasz?
– Nic mu do tego. Poza tym dawno się do mnie nie odzywał. Ostatniej wiosny wydzwaniał bez przerwy. A to coś zapomniał, a to chciał mi w czymś pomóc.
– W czym chciał ci pomóc?
– W złożeniu zeznania podatkowego!
– Można się było tego spodziewać – zauważyła ostro Jenny.
Birger Sjöö i jego rewidentka vel kochanka „pomagała” Magnusowi wiosną przy kilku transakcjach finansowych. Nie okazało się to specjalnie korzystne dla Magnusa. Jenny podejrzewała, że Birger miał bardzo elastyczne sumienie w kwestii zeznań podatkowych.
– Pewnego majowego dnia wpadł do mnie z kupionym w sklepie spożywczym wiechciem udającym bukiet i zapytał, czy nie potrzebuję pomocy przy koszeniu trawnika. – Veronica się roześmiała. – Kiedy jeszcze byliśmy małżeństwem, odmawiał koszenia trawnika. Wtedy bolały go plecy, miał do przeczytania jakiś ważny artykuł albo wymyślał jeszcze coś innego.
– Ale przecież masz automatyczną kosiarkę, prawda?
– Teraz tak. Więc mu powiedziałam: „Kupiłam kosiarkę automatyczną”. Wtedy się zainteresował, skąd miałam na to pieniądze.
– To chyba nie jego sprawa?
– Też mu tak powiedziałam. Prawda jest taka, że sprzedałam kilka sztuk biżuterii, którą mi podarował. Parę szerokich bransolet i pierścionek z diamentem. Brzmi uroczo, ale co robić w takiej sytuacji? – Veronica spojrzała na Jenny. – Nie dostałam tyle, na ile liczyłam. Bransoletki nie miały tylu karatów, a diament okazał się fałszywy. Jak wiele innych rzeczy związanych z Birgerem.
Jenny pomyślała o Jessice, która sprzedała swoją obrączkę, aby kupić dzieciom prezenty pod choinkę. Nie podzieliła się jednak tą myślą, tylko zauważyła:
– Zatem w pewnym sensie Birger i tak kosi ci trawę, można tak powiedzieć.
Veronica uśmiechnęła się pogardliwie. Jenny się zamyśliła, a zaraz potem zapytała:
– A Siv? Już nie mieszkają razem?
– Nie, nigdy ze sobą nie mieszkali. To nie miało znaczenia, to był tylko seks. Chwilę wytrzymali, ale tak to już bywa. Ot nic nieznaczący seks.
Szły dalej obok siebie.
– Będzie mi ciebie brakowało! – zawołała nagle Jenny.
– Moja droga, to tylko kilometr stąd. Nadal będziemy mogły chodzić razem na spacery. Prawda, Rambusiu? Oczywiście będziemy dalej wychodzić razem na spacerki z Jenny.
Rambo odwrócił się, słysząc swoje imię. Spojrzał na swoją panią i na Jenny, która mogłaby przysiąc, że widziała, jak pies z zadowoleniem skinął głową. Niezależenie, czy był członkiem gangu, czy też nie.
– To miło – ucieszyła się Jenny. Gdybym już teraz nie miała zbyt wielu rzeczy na głowie, też kupiłaby sobie psa. Chociaż Magnus oczywiście byłby przeciwny. – Milczała przez kolejne trzydzieści metrów, zanim znów się odezwała: – Wiesz, myślę sobie, że kiedy masz psa, zawsze jest ktoś, kto cieszy się na twój widok, gdy wracasz do domu.
– Ojej! – wykrzyknęła Veronica. – To brzmi naprawdę strasznie smutno.
– Mhm – mruknęła Jenny.
Znowu chwilę milczały, a Jenny zorientowała się, że jest bliska popełnienia faux pas.
– Zaczęłam robić porządki w szafach – oznajmiła naraz z zadowoleniem Veronica zdecydowanym głosem. – Wyrzuciłam już sporo rzeczy, kiedy Birger się wyprowadził, ale nadal wiele zostało. – Przystanęła, aby Rambo mógł obwąchać krzak, a następnie podnieść łapę i zostawić na nim swoją wizytówkę. – Część rzeczy, które teraz wyrzucam, spakowałam do kartonów, jeszcze zanim się tu sprowadziliśmy – zachichotała Veronica. – Leżały w pudłach przez piętnaście lat i ani razu do nich nie zajrzałam. A Birgerowi najwidoczniej też ich nie brakowało.