Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Świat Annelie wali się, gdy mąż zostawia ją dla młodszej kobiety. Bohaterka traci wiarę w siebie: sądzi nawet, że zasłużyła sobie na taki los. Teraz musi sobie na nowo poukładać swoje codzienne życie. W końcu została sama z dwojgiem dzieci. Od kilku lat nie pracowała, dlatego teraz usilnie poszukuje jakiejś posady.
Annelie jest jak większość ludzi. Czasem narzeka w obliczu trudności, innym razem – korzysta z radości życia. Nie grzeszy urodą, nie posiada wielkiej fortuny, płacze, kłóci się z bliskimi, załamuje ręce, kiedy coś idzie nie tak, jak sobie zaplanowała. Lecz niespodziewanie i zupełnie przypadkiem zapoznaje się z… czarną magią, która staje się jej największym hobby. Co więcej, Annelie odnosi zaskakujące sukcesy na tym polu…
„Czarna magia” to ciepła, urocza i pełna humoru opowieść o osobistych wzlotach i upadkach. Jeśli szukacie książki, która poprawi Wam nastrój, to trafiliście pod właściwy adres!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 291
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 2 min
Tytuł oryginału: Blå ögon och svart magi
Copyright © Mia Ahl, 2022
This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2022
Projekt graficzny okładki: Maria Borgelöv
Redakcja: Aleksandra Pietrzyńska
Korekta: Joanna Kłos
ISBN 978-87-0237-267-0
Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.
Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K
www.gyldendal.dk
www.wordaudio.se
Voodoo:
Czarna magia używana do zadania wrogowi lekkich obrażeń bądź otrucia go. Występuje na Karaibach (wyspa Haiti).
Z encyklopedii Prismas lilla Uppslagsbok,1982
Lato 2011
Rozdział pierwszy
Było sobotnie popołudnie i przez świeżo umyte okna wpadało mocne słońce. Annelie siedziała na swojej nowej sofie z Ikei, oglądając telewizję i jedząc lody Rocky Road prosto z pudełka. Byłoby to całkiem przyjemne zajęcie, gdyby tylko nie czuła się tak okropnie nieszczęśliwa.
W telewizji leciał film akcji o amerykańskim policjancie ścigającym karaibskich handlarzy narkotykami. Annelie wolała komedie romantyczne. Najbardziej lubiła Notting Hill, ale cóż, jak się nie ma co się lubi, to się lubi, co się ma. Gdy wróciła do domu po krótkim spacerze, natychmiast padła na kanapę, wycelowała pilotem w odbiornik i zaczęła skakać po kanałach. Zatrzymała się na takim, gdzie nie było słychać śmiechu z puszki. Podczas pierwszej przerwy na reklamy podniosła się z sofy i przebrała się z ładnego szarego garnituru w legginsy i T-shirt. Do następnej przerwy zgłodniała, więc poszła po pudełko z lodami.
Teraz oglądała, jak jedna z drugoplanowych postaci, młoda i piękna czarownica, przygotowuje rytuał voodoo. Zaczęła od kąpieli. Ładnie to wyglądało. Annelie pożuła przez chwilę twardą piankę marshmallow, a potem ją połknęła. Lody smakowały lepiej, zwłaszcza gdy nie były już słone od jej łez, ale wciąż czuła gorzki posmak porażki i rozpaczy.
Kobieta z filmu ubrała się na biało, po czym postawiła na ołtarzu koszyk z przyborami i zdjęcia. Do tej pory Annelie myślała, że voodoo polega na robieniu woskowych lalek, a następnie na wbijaniu w nie igieł lub ich paleniu. Czarownica tymczasem przyniosła koguta. Trzymała go głową do dołu, a on szarpał się rozpaczliwie, zerkając na nóż, który leżał obok butelki z alkoholem. Być może przeczuwał, jaką funkcję będzie pełnił w tym obrządku. Nagle kobieta oblała go płynem, złowrogo wyrecytowała coś po hiszpańsku, po czym chwyciła nóż. Kogut ucichł, gdy uświadomił sobie, jak to się skończy. Kobieta przygryzła wargę i szybko machnęła ręką, a na koszyczek i fotografię bryznęła krew. Annelie pochyliła się i wbiła wzrok w pudełko lodów. Miała za słabe nerwy na takie sceny.
Uświadomiła sobie, że dotarła do dna opakowania. Lekko zdegustowana wpatrywała się w wykopany łyżeczką lodowy dół. Kilka pianek marshmallow przylgnęło do jego boków.
Jadła za dużo śmieciowego żarcia. I do tego zaczynała tyć. To takie niesprawiedliwe. Bohaterki filmów i książek chudły, gdy miały doła. A ona jadła i tylko robiła się coraz pulchniejsza. Nikt jej nie obejmie i nie powie: „Ależ ty schudłaś, Annelie. Czy na pewno dobrze się odżywiasz?”.
Zdecydowanym ruchem przykryła pudełko z lodami, wyłączyła telewizor i poszła do kuchni. Z początku chciała wyrzucić lody do kosza, ale po chwili uspokoiła się i otworzyła zamrażarkę. Znajdowała się tam paczka warzyw na patelnię oraz filet z kurczaka, z których zamierzała przygotować sobie dietetyczny obiad na niedzielę. Wyciągnęła je i wrzuciła do zlewu. Zje je dzisiaj wieczorem na kolację. Koło ósmej, gdy zgłodnieje. W zamrażarce leżała też butelka jamajskiego rumu, schowana za paczkami lodów i hamburgerami. Kupiła go pod wpływem emocji przed obchodami nocy Walpurgi, ale potem z jakiegoś powodu o tym zapomniała.
Nie powinno się pić na smutno. Butelka leżała w zamrażarce, oblodzona, biała i nieotwarta. Jako że Annelie była kobietą i umiała robić dwie rzeczy naraz, wyjęła butelkę i umieściła ją w zlewie obok filetu z kurczaka, otwierając lodówkę. Nie puszczając klamki, wypatrywała coli i cytryny, a drugą ręką szukała na blacie małego nożyka do warzyw.
Znalazła rozmiękłą cytrynę i prawie pustą, nieco zatęchłą butelkę coca-coli. Cóż, musiało jej to wystarczyć.
Była młodą samotną kobietą i miała przed sobą jeszcze pół weekendu. Mogłaby w tym czasie zrobić tak wiele rzeczy. Pójść na długi spacer, spotkać się z przyjaciółmi, poznać kochanka, znaleźć sobie nowe hobby. Ale nie zrobiła nic. Nie była w stanie. Od prawie dwóch miesięcy co drugi weekend spędzała, leżąc na kanapie przed telewizorem ze słodyczami lub lodami pod ręką. Musiała wziąć się w garść, jednak dzisiaj zdała sobie sprawę, że nie ma na to siły. Nawet odrobiny.
Zemsta. Do tej pory nie potrafiła o niej myśleć. Użalała się nad sobą stanowczo za długo, ale nigdy nie wpadła na to, żeby odpłacić się pięknym za nadobne. Wiedziała, że jest bezsilna.
Nie da się nic zrobić osobie, która ma po swojej stronie prawo. Ale musiał istnieć jakiś inny sposób. Coś, co pomogłoby jej pokonać te mroczne siły, które wciągały ją w otchłań rozpaczy. Chwyciła nóż i przesunęła ostrą krawędzią po powierzchni kciuka. Odłożyła go z powrotem na stół i zdecydowanym krokiem poszła do garderoby.
Jej mieszkanie składało się z czterech pokoi. Zostało przerobione z biura na powierzchnię mieszkalną. Przedpokój był tak mały, że gdy zakładało się płaszcz, uderzało się ręką o równoległą ścianę. Po lewej stronie znajdowały się dwie sypialnie, a naprzeciw drzwi wejściowych funkcjonalna łazienka. Od prawej odchodził niewielki korytarz prowadzący do salonu połączonego z aneksem kuchennym. Agent nieruchomości nazywał to „otwartym planem” i z entuzjazmem opowiadał, jak wspaniale jest przygotowywać posiłki, podczas gdy goście siedzą tuż obok na kanapie i popijają drinki.
Wtedy Annelie zdała sobie sprawę, że ten facet jest bezdzietny. Nikt, kto ma dzieci w domu, nie wpuści gości do kuchni dziesięć minut przed podaniem posiłku. Wszędzie walają się wówczas garnki, patelnie i naczynia.
Dalej w głębi mieszkania znajdowało się małe biuro z oddzielną toaletą i dużą, ognioodporną szafą garderobianą. Annelie sypiała w tym biurze. Toaleta była ciasna i nie miała okna. W szafie trzymała swoje ubrania, ozdoby świąteczne i inne rzeczy, na które nigdzie indziej nie było miejsca.
W pudełku z rzeczami na święta znalazła trzy grube cynowe świece, z których tylko jedną kiedyś już zapaliła. W szufladach leżały stearynowe świece w różnych rozmiarach. Na samym dole szafy zaś trzy tubki farbek i wystrzępiony pędzel.
Zaniosła to wszystko do kuchni.
Mieszkanie wciąż pachniało nowością i czystością. Było ciche i nieruchome niczym dziecko wystrojone w wyjściowe ubrania. Słaby zapach zielonego mydła unosił się nad podłogą z czerwonych płytek niczym życzliwa myśl. Na kuchennym stole leżał kraciasty obrus, a na środku stał bukiet astrów kupiony na stoisku w hali targowej. Annelie przesunęła go na bok i wzięła się do roboty.
Najpierw wypiła spory łyk rumu prosto z butelki. Potem chwyciła pierwszą świecę.
Szkoda, że żadne towarzystwo naukowe nie prowadziło kursów voodoo. Pewnie byłby na to niezły popyt: „Wprowadzenie do voodoo: jak robić lalki i odczytywać proste zaklęcia”. Rzecz jasna uczenie tego, jak zabijać innych ludzi, byłoby zakazane, ale można by się dowiedzieć, jak wywołać migrenę u sąsiada, który kosi trawę w niedzielę rano.
Chodziła już na wiele kursów, uczyła się włoskiego, malowania porcelany i filozofii, ale nigdy nie skorzystała z tych umiejętności. Nigdy nie była we Włoszech. Pomalowała pół tuzina filiżanek, które następnie przeleżały w kredensie całe lata, zanim w końcu oddała je do sklepu z używanymi rzeczami przy kościele zielonoświątkowców. Nikt nie słuchał jej przemyśleń na temat Platona. Zdała sobie sprawę, że nawet na kursie nikogo to nie obchodziło. Jej grupa składała się z ośmiu kobiet szukających sensu życia oraz prowadzącego w typie Robin Hooda (zabierz bogatym, oddaj biednym). Mówił w specyficzny sposób, jakby przed wypowiedzeniem czegokolwiek ważył na języku każde słowo. A jednocześnie to, co mówił, nie było szczególnie odkrywcze czy znaczące. Inne kursantki jedynie słuchały, tylko Annelie próbowała od czasu do czasu coś wtrącić.
Nigdy jednak nie natknęła się na kurs voodoo. Musiała polegać na tym, co zobaczyła w filmie, i na zdobytych wcześniej szczątkach wiedzy. Jeśli chodzi o resztę, pozostało jej się zdać na intuicję.
Może jej się uda, bo nigdy wcześniej tego nie robiła. Fart nowicjusza. Czarownica w filmie miała zdjęcia, ale Annelie postanowiła użyć lalek. Nie wierzyła, że to w ogóle coś da, próbowała tylko po to, by poczuć, że w ogóle jakkolwiek działa.
Pierwsza lalka musiała reprezentować mężczyznę. Tego, którego najbardziej nienawidziła. Zaczęła skrobać w stearynie. Nóż miała ostry, ale i tak nie było to łatwe. W końcu jednak udało jej się stworzyć małą figurkę. Dało się rozpoznać, że to nieco pulchny mężczyzna. Z jego głowy wystawał knot świecy, co sprawiało, że przypominał nieco Tintina. Gdyby Tintin był nagi i nie miał oczu. Ich brak sprawiał, że figurka zdawała się nieco bezosobowa. Annelie pomyślała o pięknych brązowych oczach, które błyszczały figlarnie, gdy ich właściciel dostawał to, czego chciał. W pudełku na biżuterię miała parę kolczyków wkrętek z tygrysim okiem. Dostała je od niego krótko po tym, jak się w sobie zakochali. Będą idealne.
Przyniosła je, ogrzała srebrne igiełki w płomieniu świecy i wcisnęła je w figurkę. Udało się.
Proszę bardzo. Zrobione. Annelie upiła łyk rumu i uśmiechnęła się, kładąc figurkę na talerzu.
Z następną lalką poszło jej lepiej, a trzecia w ogóle wyszła jej bardzo ładnie. Każda z nich otrzymała jakąś charakterystyczną cechę. Annelie wpatrywała się w nie całkiem zadowolona ze swojego rzeźbiarskiego debiutu. Może powinna się zapisać na zajęcia z ceramiki. Chociaż na nich trzeba było wytaczać garnki, a toczenie wydawało się trudne. No i garnki szybko się rozpadały. Tak jak życie. Myślisz sobie, że oto trzymasz w ręku przyszły przedmiot codziennego użytku, a w następnej chwili mokra bryła gliny wyślizguje się z kręcącego się koła.
Annelie sprzątnęła ze stołu stearynowe wiórki i rozpoczęła następny etap rytuału. Musiała wziąć oczyszczającą kąpiel.
Stanęła przed lustrem w łazience i zaczęła się sobie przyglądać. Z tafli patrzyła na nią kobieta po czterdziestce. Ciemne włosy miała ładnie obcięte, choć nieco za długie. Powinna pójść do fryzjera. A może lepiej zaoszczędzić, zapuścić włosy i zacząć nosić te modne niechlujne koczki? Przefarbować się na czerwono? Ogolić głowę na łyso? Annelie pochyliła się lekko do przodu i przyjrzała się swojej twarzy. Miała niewiele zmarszczek. Do tego przyczyniły się dobre geny i życie wolne od papierosów. Kilka kurzych łapek otaczało jej duże, intensywnie niebieskie oczy. To była jej najbardziej charakterystyczna cecha. Bardzo niebieskie oczy. Mrugnęła do siebie lewym okiem, powoli, tak jak to sobie wyćwiczyła, kiedy była nastolatką.
Potem odgarnęła ręką włosy z czoła i przyjrzała się ciemnym wyraźnie zarysowanym brwiom. Uśmiechnęła się i obnażyła równe zęby. Odkręciła wodę w wannie, wydając z siebie teatralne westchnienie, zdjęła ubrania i wrzuciła je do kosza na pranie.
W szafce gospodarczej schowała butelkę z olejkiem do kąpieli. Była to dobra kryjówka, ponieważ Alva, jej córka, nigdy tam nie zaglądała. A miała w zwyczaju traktować wszystkie kosmetyki znajdujące się w domu jako własność wspólną. Annelie wlała sporą ilość olejku do wanny i zapach białego jaśminu wypełnił pomieszczenie, a na lustrze osiadła pachnąca para.
Wzięła kolejny łyk rumu, po czym powoli zanurzyła się w gorącej wodzie. Oparła się rękami o wannę, odchyliła się do tyłu i zamknęła oczy. Pozwoliła, by kąpiel ją odprężyła, choć z początku jej umysł nieco się temu opierał. Tak nie mogło być. Zamierzała przecież nawiązać kontakt z ciemną stroną swojej natury. Wypiła jeszcze kilka łyków alkoholu i zaczęła się zastanawiać, co właściwie chce zrobić. Prawie natychmiast na jej ustach zagościł złośliwy uśmiech. Sięgnęła po małą okrągłą miseczkę, nabrała gorącej wody i wylała ją sobie na głowę, aż mokre włosy przykleiły się jej do szyi. Tak zrobiła kobieta z filmu. Potem siedziała w wannie tak długo, że woda prawie całkowicie wystygła, a opuszki palców się zmarszczyły. Poziom rumu w butelce znacznie zmalał.
Ostrożnie, bojąc się tego, że dopadnie ją karma i przekleństwo sprawi, że poślizgnie się na mokrej posadzce, wyszła z wanny i wytarła się świeżym białym ręcznikiem. Zmieniła stary zielony dywanik łazienkowy na nowy biały i stanęła na nim ostrożnie, a następnie założyła czyste białe majtki i biały stanik. Stopy wsunęła w krótkie skarpetki w tym samym kolorze, nie chcąc, by zmarzły jej palce. Następnie wzięła swoją starą białą szatę z pochodu świętej Łucji, którą wcześniej powiesiła na wieszaku na drzwiach do łazienki.
Zarzuciła szatę na czystą bieliznę. Znoszona bawełna była chłodna i przyjemna w kontakcie z jej zaognioną, zaczerwienioną skórą. Zanim Annelie wyszła z powrotem do kuchni, by kontynuować rytuał, przepłukała wannę, jak to miała w zwyczaju. Nucąc wesoło, rozłożyła na kuchennym stole biały koronkowy obrus. Jej babcia zrobiła go na szydełku. Annelie miała nadzieję, że życzliwy duch babci nie przeszkodzi jej w tym nikczemnym obrzędzie. Wzdłuż brzegów stołu postawiła dwanaście świec w małych świecznikach i spodkach. Chwilę to trwało. Zapaliła je i wypiła kolejny łyk rumu. Przez chwilę pomyślała o kogucie. Ale nie potrzebowała go. Miała co prawda ceramiczną figurkę koguta w pudełku z wielkanocnymi ozdobami, ale nawet udawane poderżnięcie mu gardła nie wydawało się dobrym pomysłem. Musiała zadowolić się lalkami.
Bez wahania sięgnęła po pierwszą z nich, napełniła sobie usta rumem i opluła figurkę, pryskając płynem z ust. Przez chwilę zastanawiała się, czy zapalone świece i opary alkoholu nie spowodują pożaru. Ta myśl jej się nie podobała. Kuchnia nie była przystosowana do popisów w stylu połykaczy ognia.
– Twoje imię – powiedziała dramatycznie – to Bertil.
Lalka wbijała w nią oczka zrobione z brązowych kolczyków.
– Jesteś złym, samolubnym człowiekiem. Jesteś podstępny, skąpy i zrzędliwy – skandowała Annelie. – Zasługujesz na karę.
Wzięła szpilkę i włożyła ją w najbliższy płomień. Ostrze szybko się zaczerwieniło i szpilka zaczęła jej parzyć palce. Annelie się uśmiechnęła, po czym mówiła dalej, życząc mu czegoś, czego wiedziała, że nienawidzi.
– A twoją karą będzie grypa żołądkowa.
Wyjęła igłę z płomienia i wbiła ją w brzuch lalki. Nie poszło to tak szybko, jak myślała. Docisnęła igłę kciukiem, aż zapiekł ją opuszek. Igła wbiła się w wosk nieco głębiej. Potem possała trochę bolący kciuk, przyglądając się swojej pracy z zadowoleniem.
Göteborg, wiosna 1991
Rozdział drugi
Annelie poznała Bertila tuż przed swoimi dwudziestymi urodzinami. Było to w marcu 1991 roku. Mieszkała wówczas z Vanją i Denise w podnajętym obskurnym trzypokojowym mieszkaniu w Hadze1. Prysznic znajdował się w piwnicy, a gazowy piecyk wydawał z siebie trzaskające dźwięki przy włączaniu. Z początku Annelie zapalała go zapałką, trzymając ją jak najdalej od siebie. Vanja pokładała się ze śmiechu na ten widok, więc po tygodniu Annelie kupiła gazową zapalniczkę i na tym się skończyło.
Znały się od przedszkola i Annelie zawsze trochę podziwiała Vanję, która była starsza (o trzy miesiące), wyższa (o siedem centymetrów) i przede wszystkim dojrzalsza. To ona dała Annelie jej pierwszego w życiu papierosa i uprzejmie klepała ją po plecach, gdy ta kaszlała od dymu. Poczęstowała ją też whisky i odtąd świetnie się razem bawiły, choć Vanja mogła przecież cieszyć się używkami w spokoju i samotności.
Denise była kuzynką Vanji. Jej matka, kobieta niezwykle żądna przygód, wyjechała pewnego lata na wakacje za granicę i wróciła do domu z brzuchem. Ale to nie wszystko. Kiedy Denise pojawiła się na świecie, stało się jasne, że jej ojciec miał czarną skórę. Matce Annelie drżała dolna warga, gdy opowiadała tę szaloną historię. Gdyby Denise nie była kuzynką Vanji, Annelie pewnie nie miałaby okazji zostać jej współlokatorką. Mieszkanie załatwił im ojciec Vanji, który zasiadał w radzie gminy miasta Borås, więc nikt, łącznie z jej uprzedzoną matką, nie protestował.
Vanja studiowała ekonomię, bo jej ojciec mówił, że to ma przyszłość. Annelie poszła na ten sam kierunek, chociaż nie bez oporu. Tak naprawdę chciała pracować w reklamie, być scenografką w teatrze albo może projektantką wnętrz. Nie to, że miała jakiekolwiek pojęcie o tym, jak wygląda taka praca, po prostu dekorowanie wnętrz wydawało jej się fajne. Niezależnie od tego, czy była to scena czy wnętrze mieszkania. Podobał jej się sam pomysł urządzania przestrzeni.
Jej rodzice starali się myśleć bardziej praktycznie. „Zdobądź wykształcenie, które da ci stałą pracę, najlepiej w urzędzie – mówili. – Będziesz mogła się sama utrzymywać. Przyda ci się to,gdy już wyjdziesz za mąż i będziesz mieć dzieci. Zawsze możesz pracować na pół etatu. Żeby mieć czas na zajmowanie się domem. To bezpieczna opcja. A to całe dekorowanie wnętrz możesz sobie robić u siebie w wolnym czasie. To znacznie przyjemniejsze”.
Podczas pierwszego roku studiów Annelie spędziła wiele czasu, urządzając ich małe mieszkanko w Hadze. Przemalowała ściany we wszystkich pokojach, wspomagana z entuzjazmem przez Denise i biernie obserwowana przez Vanję. Następnie uszyła zasłony i zmieniła obicie na ich starych, zakupionych na pchlim targu meblach. W końcu uznała, że mieszkanie jest ładne i że stało się tak za jej sprawą.
Mieszkały tam już ponad trzy semestry, kiedy Bertil zapukał do ich drzwi w pewien marcowy czwartek. Kiedy otwierała mu drzwi, Annelie nie wiedziała oczywiście jeszcze, kim on w ogóle jest ani że stanie się mężczyzną jej życia.
Tego wieczoru siedziała w domu i zakuwała, więc miała na sobie bardzo nieformalny strój: znoszone dżinsy, za duży sweter i skarpety zrobione na drutach. Włosy zaplotła w warkocz i była nieumalowana, choć zazwyczaj nawet nie przyszłoby jej do głowy, żeby pokazać się jakiemukolwiek atrakcyjnemu mężczyźnie bez pełnego makijażu, fryzury i wysokich obcasów.
– Hej – powiedział Bertil.
– Hej – odpowiedziała. Na chwilę zamarła, po czym wypaliła: – Myślałam, że to Denise.
– Ach. No, ale to ja – powiedział Bertil.
Annelie uznała to za niezwykle dowcipny komentarz i uśmiechnęła się słodko, lustrując go wzrokiem.
Miał na sobie obcisłe niebieskie dżinsy, modnie wyblakłe w odpowiednich miejscach, czarną marynarkę, oraz, o losie, czarne kowbojskie buty na obcasie i w srebrzysty wzorek. Uśmiechnął się, a jego brązowe oczy rozbłysły, gdy zauważył, że mu się przygląda.
– Kim jest Denise? – zapytał.
– Moją koleżanką – odpowiedziała Annelie i się zarumieniła. – Mieszka tutaj.
Nie była to pora na dogłębne wyjaśnianie, że Denise studiowała na Uniwersytecie Technicznym Chalmersa i że choć potrafiła w mig rozgryźć matematyczne wzory, to w sprawach życiowych była okropnie niezorganizowana. Klucze gubiła przynajmniej raz w tygodniu. Jej rozpaczliwe wołanie „Moje klucze! Nie ma ich!” stało się sygnałem do rytuału rozpoczęcia gorączkowych poszukiwań. Annelie i Vanja ruszały na ratunek, podczas gdy Denise stała i zawodziła niczym postać z greckiej tragedii. Klucze znajdowały się zwykle w stercie ubrań lub książek, ale czasami odkrycie ich wymagało większego wysiłku. Annelie odnalazła je kiedyś w lodówce.
– Nazywam się Bertil – powiedział. – Bertil Lund. Będę odnawiał ten budynek i przyszedłem poinformować, że wszyscy lokatorzy muszą się wyprowadzić do końca czerwca.
– Aha – odpowiedziała Annelie.
Zaczęła się zastanawiać, czy nie powinien przedstawić jakiejś pisemnej informacji w tej sprawie jako dowodu. Chyba nie może tak po prostu przyjść i powiedzieć, że mają się wyprowadzić? Potem pomyślała, że przecież to nie ma znaczenia, bo nawet nie dysponują żadną umową najmu. Mieszkanie załatwił im przecież po znajomości kolega ojca Vanji z Borås. Następnie stwierdziła, że do wyprowadzki jeszcze sporo czasu. Z pewnością nie będą musiały się wynieść przed nadejściem jesieni, bo w końcu wszyscy wiedzą, że robotnicy nigdy nie zaczynają pracy w umówionym terminie. Ostatecznie jednak pozwoliła sobie przyznać, że Bertil Lund jest najprzystojniejszym chłopakiem, jakiego kiedykolwiek widziała. Właściwie to mężczyzną, nie chłopakiem. Z brązowymi oczami.
– Ale gdzie w takim razie mamy mieszkać? – zapytała, przechylając głowę. Właśnie wtedy zdała sobie sprawę, że włosy ma niechlujnie zaplecione w warkocz i jest ubrana w stary wyciągnięty sweter z logo uniwersytetu. Sweter należał do Vanji, a właściwie do jej starszego brata.
Annelie natychmiast opuściła wzrok zakłopotana i zaczęła wpatrywać się w swoje stopy, odziane w zrobione na drutach stare skarpety.
– Ty i Denise? – zapytał Bertil.
– Nie. Tak, Denise, ja i Vanja – odpowiedziała Annelie. – Vanja też tu mieszka. To jej ojciec…
Tutaj umilkła, bo nie miała pewności, czy ojciec Vanji, który był właścicielem dużej firmy sprzedającej farby, chciałby, by mówiła o tym otwarcie. W końcu był członkiem Komisji Planowania Przestrzennego oraz radnym. Co prawda z ramienia mało wpływowej Umiarkowanej Partii Koalicyjnej, ale i tak. A Borås to małe miasteczko. Pomyślała też, że jeżeli Bertil jest tym, za kogo się podaje, to z pewnością rozpoznałby to nazwisko.
– Ach, tak – odpowiedział Bertil, ponownie się uśmiechając.
W tym momencie po schodach weszła zadyszana Denise.
– Cześć – przywitała się, obrzucając Bertila spojrzeniem pełnym aprobaty. Potem zwróciła wzrok na Annelie, która nie mogła się zdecydować, czy cieszy się z jej nadejścia.
– To jest Denise – przedstawiła ją. – A to jest Bertil, będzie odnawiał budynek.
Na chwilę zapadła niespokojna cisza. Denise przyglądała się przez moment Bertilowi. Ewidentnie nie wywarł na niej aż tak wielkiego wrażenia jak na Annelie. Zapytała znacząco:
– Czy Vanja też jest w domu?
– Nie, pojechała kupić sweter – odpowiedziała gładko Annelie.
To było niesprawiedliwe, że Vanja mogła spędzać tyle czasu na mieście i dalej mieć lepsze oceny na każdym egzaminie, chociaż to Annelie robiła dokładniejsze notatki i więcej się uczyła. Często myślała o tym, że chciałaby, żeby wszystko przychodziło jej tak łatwo jak Vanji.
Bertil stał na klatce schodowej i przestępował z nogi na nogę, Denise opierała się o otwarte drzwi, a Annelie niepewnie trzymała się klamki. Mężczyzna popatrzył na obie dziewczyny, pragnąc rozluźnić napięcie, jak przystało na kogoś dobrze wychowanego.
– Dobra – powiedział. – To jesteśmy w kontakcie.
Annelie skinęła głową i się pożegnali.
Być może pomyślała sobie, że Bertil odezwie się z wiadomością, że znalazł dla nich mieszkanie. W każdym razie nie spodziewała się, że zaprosi ją na randkę. Może miała cień nadziei, ale na to nie liczyła. Jednak jakieś dwa tygodnie później, gdy zaliczyła już jeden z egzaminów i zamierzała się uczyć do następnego, Bertil znowu stanął w ich drzwiach.
Tym razem Annelie wyglądała znacznie lepiej, choć niekoniecznie była gotowa na to spotkanie. Wybierała się z Vanją do kina i właśnie nakładała szminkę, kiedy zadzwonił do drzwi.
– Cześć – powiedziała Vanja, która otworzyła mu drzwi, bo stała bliżej.
– Cześć – powiedział Bertil. – Jest Annelie?
Annelie stanęła za Vanją, po czym spojrzeli sobie w oczy z Bertilem.
Później chciała wierzyć, że w tym momencie rozległa się romantyczna muzyka, a pokój zawirował tak jak w komediach romantycznych, tak się jednak nie stało. Patrzyli na siebie, Bertil znów miał na sobie dżinsy i kowbojskie buty, Annelie natomiast była tym razem ubrana w eleganckie spodnie i marynarkę, a włosy starannie ułożyła.
– Czy chciałabyś pójść ze mną na spacer? – zapytał Bertil, a to, że zrobił to na żywo, nie było wcale dziwne, bo przecież nie znał jej numeru telefonu, więc nie mógł wcześniej zadzwonić.
Zakłopotana Annelie rzuciła Vanji pytające spojrzenie. Bardzo chciała pójść z Bertilem na spacer, ale wiedziała, że Vanja się zezłości. Sama nigdy by się tak nie zachowała wobec Annelie. Jej związki trwały zazwyczaj bardzo krótko. Nigdy nie była naprawdę zauroczona jakimkolwiek facetem i nigdy nie zmieniłaby planów z takiego powodu. Annelie czuła, że koleżanka nie jest zadowolona z obrotu sprawy, ale ona sama nie potrafiła się oprzeć tej iskrze w oczach Bertila. Taka szansa mogła się już nigdy nie powtórzyć. Vanja stanowiła stały punkt w jej życiu jako stara, niezawodna przyjaciółka, Bertil zaś był przygodą.
– Możemy iść do kina innym razem? – zwróciła się do niej błagalnym tonem.
Vanja spojrzała na nią i wzruszyła ramionami, po czym odłożyła torebkę na półkę w korytarzu.
– Okej – odpowiedziała.
Tego wieczoru Bertil i Annelie spacerowali pod ramię ulicami Göteborga. Panował wiosenny chłód, ale gdy Bertil ją pocałował, Annelie poczuła wszechogarniający żar. To musiała być miłość.
Tym razem poprosił ją o numer. Następnego dnia siedziała przyklejona do telefonu i nie chciała nawet zejść na dół do łazienki w obawie, że zadzwoni, gdy tam będzie, i zrezygnuje, jeśli Annelie nie odbierze. To było, zanim nastał czas telefonów komórkowych. Jedyny telefon w mieszkaniu stał w pokoju Vanji. Wszystkie trzy lokatorki miały do niego dostęp i wszystkie trzy zawsze znały treść każdej rozmowy.
Bertil odezwał się po trzech dniach i dobrze, że tak zrobił, bo to utwierdziło Annelie w przekonaniu, że myśli o niej poważnie. Poszli razem do kina na jakiś film akcji, a ona zamykała oczy podczas najbardziej krwawych scen. Wolała komedie romantyczne, ale nie chciała o tym z nim rozmawiać. Na filmy, które lubiła najbardziej, mogła chodzić z Vanją. Z Bertilem robiła rzeczy, które lubił on.
Nadszedł ostatni dzień kwietnia, noc Walpurgi i festiwal Cortègen2. Denise była dopiero na drugim roku Chalmersa, ale miała przyjaciół, którzy zbudowali tradycyjny festiwalowy powóz. Założyła kapelusz z frędzlami i zabrała Vanję i Annelie na paradę. Ta noc była wyjątkowo ciepła i piękna.
Bulwar Avenyn wydawał się ładniejszy niż zwykle, a żarty brzmiały zabawniej. Bertil i Annelie obejmowali się i całowali pomiędzy wybuchami śmiechu, tak żeby każdy mógł dostrzec, że należą do siebie. W pewnym momencie oddalili się od reszty imprezowiczów, nie miało to jednak znaczenia. Vanja spotykała się z nowym chłopakiem, który chciał ją później zabrać do eleganckiej restauracji, a Denise planowała się bawić ze znajomymi z Chalmersa. Annelie i Bertil szli powoli za resztą grupy w stronę dworca. Tam wypili na rozgrzanie kawę po irlandzku i rozmawiali o wszystkim.
Późnym wieczorem znowu wyszli na bulwar. Powietrze wypełniał słodki zapach niedopowiedzianej obietnicy. Annelie potknęła się w butach na wysokich obcasach i Bertil złapał ją mocno w pasie.
Zachichotała, a on pochylił się w jej stronę. Całowali się długo i namiętnie.
– Chodźmy do mnie – wyszeptał jej do ucha.
Annelie zgodziła się i wtedy po raz pierwszy była z mężczyzną w taki sposób. Do tej pory zachowywała się jak grzeczna dziewczynka, której zawsze ktoś pilnował. Kilka razy prawdopodobnie nadarzyłaby się ku temu okazja, ale nigdy z niej nie skorzystała. Zachowywała się ostrożnie i nikt jej wystarczająco nie skusił. Teraz tego pragnęła i czuła się odważna.
Nie poszło tak dobrze, jak tego oczekiwała. Spodziewała się niebiańskich rozkoszy, tymczasem wszystko wydawało jej się po prostu obce i niewygodne. O tak wiele przyziemnych rzeczy trzeba było zadbać – o ubrania, o to, co zrobić z kończynami, o antykoncepcję. Czuła się nieśmiała i niezdarna, nie bardzo wiedziała, co ma robić. W pewnym momencie pomyślała, że Bertil wygląda trochę głupio. Zauważyła, że bardzo się przejął tym, że był to jego pierwszy raz. Tym, że jej też, nie wydawał się przejmować. Szeptał jej do ucha miłe słowa i zapewniał, że następnym razem będzie lepiej. Nauczy się jej ciała. Wzniosą się na wyżyny ekstazy. Annelie mu uwierzyła. Czuła się bardzo szczęśliwa.
Po tym zdarzeniu trzydziesty kwietnia zapisał się w jej pamięci jako szczególna data. Wtedy wszystko się zaczęło. Początek nowej ery.
To dziwne, myślała czasem, jak w ferworze miłości i zgiełku tęsknimy za ciszą, spokojem i porządkiem. A gdy dopada nas codzienność, z nostalgią wspominamy burzliwe emocje z początków związku i chcemy znów je poczuć. Po cudownym lecie pełnym namiętności przychodzą jesień i codzienna rutyna.
Do tego czasu Bertil nie zdołał znaleźć dziewczynom nowego mieszkania. Zaproponował, żeby Annelie zamieszkała z nim w jego nowo wyremontowanym mieszkaniu w tej samej części miasta. Zgodziła się z radością. Znajomy ojca Vanji załatwił jej przyjaciółce nowe lokum, studio, na które w końcu miała legalną umowę najmu. Denise wprowadziła się do innej koleżanki.
W ten sposób ich drogi się rozeszły. Annelie nie żałowała podjętej decyzji. Zmieniła swoje życie. Z młodej singielki stała się połówką duetu, Bertila i Annelie. Uważała to za społeczny awans.
Uwielbiała mieszkać z Bertilem. Każdego dnia po zakończeniu wykładów biegła z powrotem do ich mieszkania, żeby sprzątać, gotować i prać. To było prawie jak dziecięca zabawa w rodzinę, ale lepiej, bo bez wrzeszczących dzieci, za to z mnóstwem seksu. Tego elementu brakowało, gdy w młodości bawiła się w dom z Vanją i ich sąsiadem Hugonem w Borås. Bertil miał rację. Ich miłosne życie się polepszyło i choć Annelie nigdy nie poczuła, że osiąga wyżyny ekstazy, to była zadowolona.
Bertil założył własną firmę budowlaną. Rynek nieruchomości dynamicznie się rozwijał, moment na rozpoczęcie działalności był więc doskonały.
Pożyczał pieniądze, żeby kupić dom, remontował go, sprzedawał i brał kredyt na następny. Wszystko to w zawrotnym tempie. Annelie, która prowadziła mu księgi, coraz bardziej to niepokoiło.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, jakie masz długi? – zapytała pewnego razu.
– A czy wiesz, ile warte są moje domy?! – odpowiedział.
– Tak – odrzekła.
Chciała dodać coś więcej, ale Bertil ściągnął ją z kanapy i zaczął całować.
– Jesteś taka mądra – powiedział. – Myślę, że powinniśmy się pobrać.
I tak też się stało.
Ślub wzięli w jej rodzinnym Borås. Udzielił go im ten sam ksiądz, który dał Annelie chrzest i bierzmowanie, jej matka popłakała trochę w koronkową chusteczkę, a jej bratanice były druhenkami. Wszystko sprawiało tak urocze wrażenie, jak tylko mogło, kiedy się brało ślub w czerwcu.
Gdy przyszedł rok 1994, przeprowadzili się już do Uddevalli, firma Bertila rozwijała się i było coraz więcej pracy.
Annelie też się rozwijała i miała mnóstwo zajęć.
Alva urodziła się w 1996 roku, Anton trzy lata później. Annelie dalej odpowiadała za księgowość Bertila i pomagała w kontaktach z klientami. Dostawała za to pensję. Robiła też pranie, sprzątała i opiekowała się dziećmi. Za tę pracę nie dostawała wynagrodzenia. Przeprowadzali się dwukrotnie: z wyremontowanego mieszkania do kamienicy i z kamienicy do dużej nowo wybudowanej willi.
Czasami Annelie siadała na twardej krawędzi piaskownicy, karmiła Alvę ciastkami i wspominała, jak dobrze bawiła się w Göteborgu z Vanją i Denise. Wspominała wspólną naukę przy gorącej czekoladzie z bitą śmietaną lub butelce czerwonego wina, wspólne przymierzanie ubrań czy ten jeden wieczór, kiedy spaliły załatwionego przez Denise jointa. Zdarzyło im się to tylko raz, bo Annelie bała się to zrobić ponownie, a Vanja właśnie zaczęła umawiać się z policjantem. Wspominała ich rozmowy. Tęskniła za kimś, z kim mogłaby porozmawiać na poważnie. Bertil opowiadał o swoich domach lub o tym, co sobie kupią, gdy będzie miał więcej pieniędzy. A ich sąsiedzi mówili tylko o dzieciach lub podwyżkach cen.
To nie tak, że w ogóle nie miała przyjaciół. Miała całkiem spore grono znajomych, do którego należały inne matki z przedszkola Alvy i sąsiadki z okolicy. Jej najlepszą przyjaciółką była Marita, której mąż Göran był właścicielem jednego z hoteli w mieście. Mieszkali w domu po drugiej stronie ulicy i mieli córkę o imieniu Madeleine, która była w tym samym wieku co Alva. Z wyglądu Marita nieco przypominała Vanję. Miała tak samo smukłe ciało i długie blond włosy, choć jej rysy nie były aż tak kanciaste. Wkrótce ona i Annelie wiedziały o sobie wszystko, spędziły bowiem na rozmowach długie godziny, podczas których ich córeczki bawiły się razem.
Czasem, gdy tak siedziały i gadały, Annelie czuła się pusta i przezroczysta, jak gdyby wszystko w niej było płytkie i proste do odczytania. Potem tęskniła za czasem spędzonym w Hadze. Wspominała chłodną ironię Vanji i to, jak Denise nabijała się ze swoich nauczycieli i kolegów z roku. Nie żeby te rozmowy były szczególnie inteligentne czy na poziomie, ale jej współlokatorki przynajmniej od czasu do czasu podnosiły wzrok znad ziemi i interesowały się innymi ludźmi.
Pewnego dnia, kiedy zawiozła Alvę do przedszkola, a Anton siedział i grzecznie bawił się samochodzikami w salonie, zadzwoniła do Vanji, która była teraz dyplomowaną biegłą rewidentką i pracowała w Ernst & Young.
– Hej, to ja, Annelie – powiedziała nieśmiało i zaczęła się pocić na samą myśl, że przeszkodziła Vanji w pracy.
– Annelie. Skarbie. Jak się masz? – Radość w głosie Vanji spłynęła przez ucho Annelie niczym ciepły strumień w dół jej brzucha. Tam stała się złocistą kulką szczęścia, która rozświetliła jej cały dzień.
Vanja opowiadała o swoim szefie i zwariowanych klientach. Annelie mówiła o dzieciach, a potem nie miała już o czym, więc Vanja zrelacjonowała jej, co słychać u Denise. Rozmawiały tak długo, że Anton zaczął jęczeć, więc Annelie przekupiła go herbatnikami i dalej słuchała przyjaciółki.
W końcu Vanja rzekła:
– Słuchaj, mam zaraz spotkanie. Muszę już iść. Ale może zobaczymy się jakoś niedługo?
Zamiast się pożegnać i odłożyć słuchawkę, Annelie zapytała:
– Może ustalimy datę?
A Vanja zamiast powiedzieć, że jest zajęta i niedługo się odezwie, odpowiedziała:
– Jasne. Co powiesz na wtorek za tydzień? Lunch o pierwszej?
A więc były umówione.
Bertil nie był zadowolony, gdy usłyszał, że Annelie pojedzie autobusem do Göteborga, żeby zjeść lunch z Vanją. Nie mógł wziąć wolnego w pracy. Czemu go najpierw nie zapytała? I w ogóle po co jechać na lunch do miasta, skoro można go zjeść u siebie.
Annelie się uparła. Później była tym nieco zaskoczona, ale i zadowolona ze swojej nieustępliwości.
Poprosiła Maritę, żeby ta zajęła się Antonem i odebrała Alvę z przedszkola. Nie było w tym nic dziwnego, od czasu do czasu opiekowały się nawzajem swoimi dziećmi. W przeciwnym razie żadna nie miałaby czasu, żeby pójść do dentysty czy do fryzjera.
Lunch z Vanją co jakiś czas stał się dla Annelie sposobem na odetchnięcie od życia. Kiedy czuła się uwięziona, dzwoniła do przyjaciółki i umawiały się na spotkanie. Czasem szły do kina, lecz przez większość czasu po prostu siedziały i rozmawiały nad stygnącym jedzeniem. Czasem piły wino do obiadu i Annelie czuła się wtedy niczym dama z wielkiego miasta.
Rzecz jasna, to nie tak, że była niezadowolona ze swojego życia. Przeciwnie. Miała co robić z księgowością Bertila, dziećmi i domem, i ogrodem. Ale czasami czuła się niewidzialna. Jakby pracę, którą codziennie wykonywała, kompletnie pomijano, a to wszystko, czego nie robiła, denerwowało dwa razy bardziej niż w rzeczywistości. I nigdy się nie kończyło. Gdy jednego dnia opróżniła kosz na pranie, to już następnego leżały w nim dżinsy i ręczniki kąpielowe. Gdy tylko poodkurzała i umyła podłogę w kuchni, ktoś rozlewał na nią sok. Co miesiąc trzeba było rozliczyć podatki i wypłacić pensję trzem pracownikom Bertila. A jak tylko spłaciła faktury ze sklepu Tapethallen, Bertil zamawiał u nich nowe farby.
Pracowała i pracowała, nie dostając w zamian nic. Nie pamiętała, kiedy ostatni raz została doceniona, czy to w pracy, czy to przez rodzinę, wychodziło zresztą na to samo.
W niektóre dni, wstając z łóżka, życzyła sobie, żeby coś się wydarzyło. Cokolwiek, byleby coś się zmieniło.
Ale gdy zmiana w końcu nadeszła, nie była na nią przygotowana. I gorzko żałowała, że w ogóle sobie jej zażyczyła.
________________
1 Dzielnica Göteborga, znana z drewnianej architektury.
2 Festiwal organizowany przez studentów Uniwersytetu Chalmersa w Göteborgu. Główną atrakcją jest parada powozów, których dekoracje nawiązują do wydarzeń minionego roku. Zazwyczaj odbywa się w ten sam dzień co noc Walpurgi, czyli 30 kwietnia.
Uddevalla, wiosna 2011
Rozdział trzeci
Annelie od zawsze wierzyła, że noc Walpurgi to szczególne święto dla niej i dla Bertila.
A w 2011 roku było jeszcze bardziej wyjątkowe, bo świętowali dwudziestą rocznicę swojego związku.
Kupiła polędwicę wołową na kolację, dwadzieścia czerwonych róż i butelkę wina. Wtedy Bertil zadzwonił i powiedział, że musi zostać w pracy do późna.
– Czyli nie zdążymy pojechać do Ljungskile? – zapytała Annelie.
– Ljungskile? – odpowiedział Bertil.
– Tak, posłuchać chóru i pooglądać ogniska.
Annelie była zdumiona. Odkąd kupili dom, co roku spędzali noc Walpurgi w Ljungskile. Jeździli tam z Maritą i jej mężem Göranem. Mężczyźni prowadzili na zmianę, bo jeden musiał pozostać trzeźwy. Gdy wracali, pili grzane wino lub kawę po irlandzku w domu Marity i Görana. Robili tak każdego roku.
Czyżby Bertil tego nie pamiętał? A może zapomniał, jaki dzisiaj dzień? Czy zaczął tracić pamięć na starość? A może żartował? Zachichotała i powiedziała:
– No wiesz, dzisiaj jest noc Walpurgi.
Wtedy Bertil westchnął do słuchawki.
Przyjechał do domu wcześniej, niż się go spodziewała. Usłyszała, jak żwir na podjeździe trzeszczy pod ciężarem samochodu. Był to znajomy dźwięk, ucieszyła się, gdy ją dobiegł. Spojrzała na zegar ze zdziwieniem. Było bardzo wcześnie. Więc może jednak nie zapomniał. Może przywiózł jej kwiaty lub prezent. Może nawet chciał ją zabrać na kolację do restauracji. Chociaż szkoda by było, żeby polędwica się zmarnowała.
Usłyszała, jak drzwi wejściowe otwierają się i zamykają i jak plecak z dokumentami i pudełkiem na drugie śniadanie ląduje na podłodze koło wejścia do biura. Potem grzechot wieszaków, kiedy Bertil wieszał kurtkę. Zdjął buty i zajrzał do biura przejrzeć pocztę. Każdy z tych dźwięków był jej znajomy i potrafiła z nich odczytać, jak minął mu dzień. Brzdęk wieszaka spadającego na podłogę i już wiedziała, że klient sprawiał kłopoty. Ciche mamrotanie znad listu i zdawała sobie sprawę, że ktoś spóźnia się z zapłatą. Czekała na niego w ciszy przy piecu, chcąc usłyszeć jak najwięcej, by dowiedzieć się, jak go przywitać w domu.
Dzisiaj jego kroki były ciężkie, a ruchy powolne, jak gdyby był bardzo zmęczony.
– Cześć – zawołała do niego pogodnie. – Jestem w kuchni.
Zwinęła klopsiki, żeby móc je usmażyć i zamrozić na zapas. Bertil przyszedł z korytarza, usiadł ciężko przy kuchennym stole i przyglądał się jej przez chwilę. Potem westchnął.
– Wspaniale, że udało ci się wrócić wcześniej – zaszczebiotała Annelie.
– Co? – zapytał.
– Zadzwoniłeś i powiedziałeś, że się spóźnisz – wyjaśniła.
Ponownie westchnął, tym razem tak ciężko, że zaczęła mu się przyglądać.
– Co się stało? – zapytała.
Bertil spojrzał na swoje naznaczone pracą dłonie. Nie miał obrączki.
– Poznałem kogoś – powiedział z wysiłkiem.
– Kogo? – Annelie była skonsternowana.
Powoli i z pomocą wielu słów Bertil wyjaśnił, że poznał miłość swojego życia i z tego powodu chciałby się rozwieść. Z początku Annelie nie potrafiła zrozumieć, o co mu chodzi. Jakby wszystko, co do niej mówił, było jakoś filtrowane przez siatkę ochronną. Jednak to, co zdołało do niej dotrzeć, wystarczyło, by zaczęła sobie uzmysławiać, co kryło się za jego dziwnym zachowaniem. Stała z rękami nad deską do krojenia, gdzie równiutkie klopsiki leżały w rządku, czekając na patelnię.
– Inną kobietę? – To było wszystko, co zdołała z siebie wydusić.
Bertil znów zaczął wyjaśniać.
Spotkał swoją bratnią duszę. Kobietę, która naprawdę go rozumiała.
– Mogę z nią porozmawiać o wszystkim – powiedział z takim szczęściem w głosie, że Annelie natychmiast znienawidziła kobietę, która sprawiała, że tak się czuł.
– Jest taka dojrzała. I tyle widziała, tyle już przeżyła… Spójrz tylko na siebie! – wykrzyknął ze złością. – Stoisz tutaj i smażysz klopsiki, zamiast czytać książki lub rozmyślać o życiu.
– Kim ona jest? – zapytała Annelie. – Ktoś, kogo znam?
W myślach zaczęła szukać wśród swoich przyjaciółek kogoś, kto pasował do opisu Bertila. Dojrzała, doświadczona kobieta, którą znał i z którą mógł porozmawiać. Kto mógł dać mu to, czego ona nie mogła?
Bertil milczał.
– Kim ona jest? – zapytała ponownie Annelie, tym razem ostrzej. – Czy to ktoś, kogo znam?
Zaczęła zmywać, tylko po to, żeby zająć czymś ręce. Klopsiki poszły w odstawkę. Może uda jej się ponownie zamrozić mielone.
– To Linda Hermanson z Urzędu Gminy – powiedział w końcu Bertil.
– Czy ona czasem nie jest bardzo młoda?
– Ma dwadzieścia trzy lata. I tu nie chodzi o jej wiek, tylko o…
W tym momencie w drzwiach stanęła Alva, trzymając w dłoni słuchawkę przenośnego telefonu.
– Hej – powiedziała. – Nie słyszeliście? Krzyczałam do was właśnie. Dzwoni Marita i pyta, o której jedziemy do Ljungskile.
Göteborg, lato 2011
Rozdział czwarty
Gdy nadszedł niedzielny poranek, Annelie głęboko spała, a kiedy się w końcu obudziła, zdała sobie sprawę, że we śnie odwiedził ją Dieselmannen, bohater piosenki Morrisa. Zakradł się do mieszkania, kiedy spała, uderzył ją w głowę i wlał jej do ust olej napędowy.
Annelie wytoczyła się z łóżka w stronę łazienki, unikając po drodze patrzenia w lustro. Umyła zęby i poszła do salonu. Na stoliku kawowym stała pusta szklanka, poza tym w pokoju panował porządek.
Czując się, jakby lunatykowała, nastawiła kawę i nalała sobie szklankę soku. Jej wzrok padł na wciąż leżące w zlewie warzywa na patelnię i filet z kurczaka. Na ten widok jej żołądek się zbuntował. Pochyliła się nad zlewem z zamkniętymi oczami i stała tak, dopóki mdłości nie ustały. Następnie wyrzuciła jedzenie do kosza, pilnując się, by na nie spojrzeć, i poszła wziąć prysznic.
Stała w kabinie przez długi czas, pozwalając, by ciepła woda spływała po jej ciele. Jej śniadanie składało się z kawy, soku i dwóch ibuprofenów.
Pościeliła łóżko, po czym założyła czyste dżinsy, wygodne buty i kurtkę, a potem wyszła na spacer.
Annelie mieszkała w górnej części ulicy Norra Liden. Z drugiej strony parkingu ciągnęły się schody prowadzące w dół do Kungsgatan. Stamtąd było już tylko pięć minut piechotą do Avenyn. Szła szybkim krokiem, jakby dokądś zmierzała, nie chcąc, by ktoś zauważył, że w rzeczywistości idzie przed siebie bez celu.
Latem w Göteborgu było cudownie ciepło. Ludzie siedzieli w kawiarniach lub przechadzali się deptakiem, jakby nie mieli w życiu żadnych zmartwień.
Witryny wypełniały eleganckie ubrania i Annelie zdecydowała się zajrzeć do butiku. Jeżeli będzie kupować tylko oczami, to może sobie pozwolić na małe szaleństwo.
W NK Design oferowano mnóstwo ubrań, których nie chciałaby mieć, nawet gdyby dostała je za darmo. Z krytyczną miną przeglądała odzież i zbadała palcami sukieneczkę za dwanaście tysięcy koron. Dwanaście patyków!
Odłożyła ją i starała się wyglądać, jakby uznała, że sukienka jest dla niej zbyt prosta w kroju. Niemniej chciała spróbować czegoś nowego. W jej pracy kobiety co chwila miały nowe buty lub ubrania. W każdym razie tak się wydawało Annelie, która pracowała tam dopiero kilka tygodni.
W butiku Tommy’ego Hilfigera wybrała granatowy damski garnitur i poszła do przymierzalni. Z jękiem wciągnęła brzuch, aby zapiąć guzik przy pasie, a następnie uporać się z suwakiem. Nie dało się. Nie było szans. Nie dałaby rady zapiąć tych spodni, nawet gdyby położyła się na podłodze. Poczuła się, jakby dostała cios w szczękę. Była gruba. O wiele za gruba.
Kilka miesięcy intensywnego siedzenia na sofie z pilotem do telewizora w jednej ręce oraz torbami słodyczy w drugiej sprawiło, że przybrała na wadze. Lustro w przymierzalni pokazało nieodkrytą przez nią wcześniej fałdkę różowej skóry z czerwonymi paskami, wystającą znad talii dżinsów. Wszystkie jej ubrania były znacznie za ciasne. Po prostu wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale teraz w tej kabinie dotarła do niej prawda.
Gruba, stara i nudna. Tylko jej oczy wciąż wyglądały, jakby miała dwadzieścia lat. Nadal były bardzo niebieskie, z czystymi białkami. Zła na siebie odwiesiła spodnie na wieszak i wyszła z przymierzalni. Żałowała, że kabina nie ma drzwi, którymi mogłaby trzasnąć. Wahadłowe drzwiczki nie dawały tak efektownego dźwięku jak zwykłe, jednoskrzydłowe.
– Nie pasowało? – zapytała ekspedientka, a Annelie powstrzymała się od komentarza i tylko pokręciła głową z przepraszającym uśmiechem. W końcu to nie jej wina, że rozmiar czterdzieści pasuje teraz tylko na wychudzone manekiny.
Na pocieszenie poszła do kawiarni. Wzięła dużą latte i babeczkę czekoladową. Usiadła przy stoliku i patrzyła na rodziny wjeżdżające po schodach ruchomych z wypchanymi torbami w rękach. Nagle spostrzegła, jak jakiś mężczyzna pochyla się i całuje żonę w szyję. Annelie odwróciła wzrok. Nawet tłusta słodycz czekolady nie mogła stłumić gorzkiego smaku zazdrości. Zostawiła filiżankę i okruszki babeczki na stole i znów wyszła na słońce.
Jakimś cudem upłynęło już pół dnia. W domu czekał na nią stos ubrań do wyprasowania. Wkrótce wrócą też dzieci. Nagle zatrzymała się na środku Avenyn. Czy posprzątała wszystko po wczorajszym wieczorze? Sięgnęła pamięcią wstecz aż do momentu, gdy igła wbiła się w świecę. Tak. Ukryła wszystkie ślady voodoo. Potem padła na sofę z ostatnią szklanką rumu oraz pilotem w ręku. W środku nocy jakoś przeniosła się na łóżko.
W końcu jej pusty żołądek dał o sobie znać i uświadomiła sobie, że musi kupić jedzenie. Prawdziwe jedzenie w rozsądnej ilości. Sklep spożywczy znajdował się niedaleko domu, na przecznicy prowadzącej do Kungsgatan. Zaczęła tam iść, stawiając szybkie, zdecydowane kroki. Uliczka wydała jej się niezwykle stroma. Winiła za to kaca. Ona, która zjeździła rowerem Uddevallę wzdłuż i wszerz bez śladu zadyszki, powinna bez problemu poradzić sobie z wejściem na piechotę na tak małe wzgórze. Podczas walki z górką próbowała sobie przypomnieć, co z domowej spiżarni zostało zjedzone w ciągu ostatniego tygodnia, a co jeszcze jest. Były to głównie gotowe półprodukty. Straciła apetyt na wszystko, nie umiała nawet zaplanować porządnych zakupów. Gdy dotarła już do sklepu, naszła ją pewna myśl. Gdyby tak jak w przeszłości robiła zakupy na cały tydzień z wyprzedzeniem, stać by ją było na taksówkę do domu.
Nieco ponad godzinę później zadyszana stanęła na ostatnim piętrze swojego budynku. Gdy taksówka zatrzymała się na ulicy, Annelie najpierw przeniosła osiem toreb przez bramę, a następnie przez ciężkie drzwi. Gdy zakupy były już na korytarzu, wsadziła je do windy i wcisnęła przycisk jazdy w górę, a sama wbiegła po schodach. Zaczęła wkładać klucz do zamka, gdy usłyszała, że winda powoli nadjeżdża. Z ulgą weszła do mieszkania. Ze zdumieniem odkryła, że dzieci już tam są. Usłyszała dźwięki dochodzące z telewizora i potknęła się o dwie torby sportowe, które ktoś położył na wycieraczce.
– Hej, hej! Mama wróciła! – zawołała.
Nikt nie przyszedł, a telewizor dalej grał. Winda wjechała na piętro i Annelie rzuciła się na klatkę schodową, by otworzyć drzwi, a następnie wtargać torby z zakupami do mieszkania.
– Halo! Czy ktoś może przyjść i mi pomóc?!
Żadnego ruchu, chociaż z korytarza Annelie widziała stopy swojej córki oparte o podłokietnik sofy. Sofa była jasna i zazwyczaj obowiązywał zakaz kładzenia na niej stóp. Nie żeby Alva się tym przejmowała. Miała inne problemy, na przykład wchodzenie w okres dojrzewania.
Annelie zatrzasnęła drzwi do mieszkania i skierowała się do salonu. Alva leżała na sofie i patrzyła rozanielonym, nastoletnim wzrokiem na trzech dobrze ubranych amerykańskich aktorów udających czternastolatków. Annelie chwyciła leżącego na stoliku kawowym pilota i wyłączyła telewizor.
– Mamo!
– Cześć. Wróciłam. Chodź, pomóż mi rozpakować jedzenie.
– Ale mamo, to naprawdę fascynujące.
– To beznadziejna opera mydlana, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością.
Annelie wyszła na korytarz. Cieszyła się, że córka nie wie, że ogląda w tajemnicy Seks w wielkim mieście i Pretty Woman, które raczej nie są przykładami ambitnych produkcji, i nie zaprotestowała. Zamiast tego wstała niechętnie. Podobnie jak jej ojciec miała długie nogi i ciemne oczy. Lśniące włosy opadały jej na plecy.
– Oddaj mi pilota – jęknęła.
– Nie.
– Mama! – Anton wyszedł ze swojego pokoju.
Annelie przytuliła go, nadal ściskając pilota w prawej dłoni.
– Zrobiłam zakupy na cały tydzień – oznajmiła z dumą. – A teraz pomożecie mi je powkładać do lodówki.
Alva zdołała złapać pilota i osunęła się z powrotem na sofę.
– Alva! Przyjdź i mi pomóż. Ty przecież też jesz.
– Ale nie tyle, ile Anton. To prosiak. Cały czas coś je. Zjada nawet resztki pizzy po Lindzie, i to razem ze spalonymi brzegami.
– Chodź tu i mi pomóż. – Annelie próbowała podnieść głos, ale została zagłuszona przez ryczącą reklamę. Z westchnieniem wniosła torby do kuchni i zaczęła upychać jedzenie do lodówki, zamrażarki i spiżarni.
Anton jej pomógł, chociaż nie wyglądał na zachwyconego. Annelie spojrzała na jego szczupłe ciało i zastanawiała się, gdzie się podziewa to całe jedzenie, które syn pochłania. Wkrótce będzie tak wysoki jak ona, tyle że ważył dwadzieścia kilo mniej. Jak zwykle jego koszulka była poplamiona, a brązowe oczy patrzyły na matkę posępnie.
– Jak było u taty? – zapytała, usiłując zacząć rozmowę.
– Dobrze – odpowiedział wymijająco chłopak.
– Tata się rozchorował! – krzyknęła z sofy Alva. Zdumiewające, jak wspaniały miała słuch, o ile właśnie ktoś jej o coś nie prosił.
– Rozchorował? – Annelie się zamyśliła. „Ale to chyba nie przez…”
– Tak! – odpowiedziała Alva.
– Grypa żołądkowa – dodał Anton.
– Grypa żołądkowa? – Annelie z trudem łapała oddech.
– Tak, mamo-papugo. Wczoraj po kolacji. Rzygał tak, że słychać go było w całym domu. – Alva włożyła dwa palce do ust i zademonstrowała, wydając z siebie dźwięki wymiotów.
Anton zachichotał i zrobił to samo.
– Siedział na toalecie, a na kolanach musiał mieć wiadro. Linda powiedziała, że to serio obrzydliwe – wyjaśniła Alva.
– Potem położył się do łóżka i do rana nie miał siły się ruszyć – dodał Anton.
– Biedny tata – powiedziała słabo Annelie. Spojrzała uważnie na dzieci. – A jak wy się czujecie? Coś wam dolega? A Lindzie coś było, ona zawsze wszystko łapie? Też zachorowała?
– Nie, tylko tata. – Alva uśmiechnęła się z zadowoleniem.
– Ach, tak. – Annelie przez chwilę przyglądała się córce z zastanowieniem. A potem uśmiechnęła się w myślach.
Wieczorem, przed położeniem się do łóżka, zakradła się do szafy i wyciągnęła pudełko z rzeczami do voodoo. Ostrożnie uniosła pokrywkę i wyjęła lalkę Bertila.
Rozłożyła ręcznik i spojrzała na woskową figurkę. Lalka patrzyła na nią okrągłymi oczami. Igła wciąż w niej tkwiła i nie dawała się wyciągnąć.
Uddevalla, wiosna oraz lato 2011
Rozdział piąty
Annelie niewiele pamiętała z tego, co się działo przez pierwsze dni maja. Był długi weekend i Bertil rozsądnie postanowił trzymać się z daleka. Dzieci chodziły po domu na palcach, doskonale wiedząc, co zrobił i powiedział ich ojciec, ale niepewne tego, co będzie dalej.
Annelie też tego nie wiedziała.
Kiedy Bertil wrócił do domu, zrozumiała, że planował to już od jakiegoś czasu. Jego działania były dobrze zorganizowane, a strategia przemyślana. Annelie zdała sobie sprawę, że prowadzi wojnę z wrogiem, który ma ogromną przewagę. Nie była gotowa na partyzantkę. Nie miała kontaktu z żadnym rebeliantem, który mógłby jej pomóc.
Postanowiła jak najszybciej doprowadzić do zawieszenia broni.
Jedyną rzeczą, na której mogła się skupić, było dążenie, żeby podczas tej walki dzieci ucierpiały jak najmniej.
Uprzejmie zgodziła się na wyprowadzkę do mieszkania. Z początku chciała, żeby dzieci zamieszkały tam razem z nią, ale Alva stanowczo odmówiła, więc po raz pierwszy w życiu zamieszkała sama. Było to dwupokojowe lokum, które Bertil remontował dla gminy. Mogła tam mieszkać, dopóki robotnicy nie dotrą do jej piętra.
Wzięła ze sobą meble z pokoju gościnnego i komputer, bo wraz z upływem maja trzeba było złożyć sprawozdania podatkowe i deklarację. Bertil stwierdził, że będzie mogła tam zostać do końca września.
– Potem musisz sobie znaleźć coś innego – powiedział jej chłodno, zaciskając zęby.
Annelie zaczęła się zastanawiać, czy właśnie tak zachowuje się na spotkaniach biznesowych. Codziennie rano o siódmej budził ją warkot windy i stukot butów na stalowych schodach. Robotnicy kończyli o czwartej i dopiero wtedy wychodziła z mieszkania. Nie chciała, żeby ktokolwiek wiedział, że tam mieszka.
Czuła się głównie zdezorientowana. To tak, jakby jej dom nawiedziło trzęsienie ziemi, a ona zabrała rzeczy i wybiegła na ulicę, tylko po to, żeby odkryć, że wszyscy inni w spokoju oglądają telewizję.
Udała się do Urzędu Pracy w Uddevalli, żeby zarejestrować się jako osoba poszukująca zatrudnienia. Był piękny letni dzień, tuż po święcie Midsommar3. W mieście roiło się od turystów, a otwarte sklepy zapraszały do środka. Cała Szwecja miała tego dnia wolne. To nie był dobry dzień na szukanie pracy.
W urzędzie przyjęła ją kobieta o kędzierzawych włosach i z niebieskim cieniem na powiekach. Miała radosny głos i mówiła bardzo szybko, wpisując dane Annelie na swoim komputerze. Świeżo pomalowane paznokcie błyskawicznie poruszały się po klawiszach, wydając miękki, delikatny dźwięk. Komputer Annelie, którego używała w pracy dla Bertila, był znacznie starszy, klawiatura trzaskała głośno podczas wprowadzania obliczeń niczym wrzeszczący biurokrata, podczas gdy ta tutaj szeptała niczym taktowny menadżer.
– Świadectwo? – zapytała urzędniczka.
– Świadectwo? – powtórzyła Annelie.
– Tak, świadectwo pracy albo zaświadczenie od pracodawcy.
Annelie przez chwilę rozważała poproszenie Bertila o wystawienie jej świadectwa pracy. Odrzuciła jednak ten pomysł. Nie zniosłaby proszenia go o cokolwiek, ledwo mogła z nim porozmawiać. Czuła się, jakby składała się wyłącznie z wielkiej, otwartej rany.
Urzędniczka nie była głupia. Popatrzyła przez chwilę na Annelie i powiedziała:
– Musisz mieć jakiś dokument od pracodawcy. Powiedziałaś, że już pracowałaś. Nie byłaś zapisana do związku? Albo kasy ubezpieczeń społecznych? Może powinnaś pójść na kurs? – Przechyliła głowę na bok jak papużka, a gdy Annelie nie odpowiedziała, dodała: – A może na staż?
– A zapłacą mi za to? – zapytała Annelie, bo zaczynało jej brakować pieniędzy.
– Taaak – odpowiedziała kobieta. – Rzecz jasna otrzymasz dotację oraz dodatek do czynszu i zasiłek na utrzymanie, ale ja się tym nie zajmuję. – Z jej wyrazu twarzy wynikało, że Annelie ma przed sobą ciężki okres.
Annelie wstała i wyszła. Potem pomyślała, że może źle się zachowała, ale nie zdołałaby dłużej tego znieść. Potrzebowała pocieszenia i zachęty, a nie twardych faktów i trudności. Chyba wymamrotała coś o powrocie, zanim opuściła urząd, bo w kieszeni znalazła wizytówkę. Ale bez żadnych obietnic, bo skierowała kroki od razu prosto na słońce. Następnie minęła stary kościół protestancki i skręciła w stronę placu przed galerią Gallion, małym centrum handlowym w Uddevalli.
Szła bardzo powoli. Nie śpieszyło jej się do domu. Zresztą dom był tylko remontowanym budynkiem, który wkrótce będzie musiała opuścić. I dokąd pójdzie? Bez pracy nie dostanie pożyczki ani nie podpisze umowy o wynajem.
Bertil obiecał pomóc jej znaleźć jakieś małe mieszkanie. Naprawdę nie miał zamiaru wyrzucać jej na ulicę. Powiedział, że jeszcze zanim rozpocznie się rok szkolny, ona i dzieci będą miały gdzie mieszkać. Z drugiej strony dom był na jego nazwisko i to on przez te wszystkie lata pracował i zarabiał pieniądze, prawda? To sprawiedliwe, że to on w nim zostanie. Oczywiście będzie płacił alimenty, ale o pieniądzach pogadają, kiedy Annelie trochę się uspokoi. Teraz była tak zdenerwowana, że nie dało się z nią normalnie porozmawiać, stwierdził.
Annelie stanęła przed galerią. W oknach wisiały duże szyldy z napisem WYPRZEDAŻ. Może wejdzie do środka i zobaczy, co mają. Może znajdzie dla dzieci coś przecenionego. Anton nieustannie potrzebował nowych ubrań. Obrotowe drzwi otworzyły się przed nią z jękliwym dźwiękiem i Annelie zdała sobie sprawę, że ledwo może się ruszyć.
– Annelie! Cześć. Dawno się nie widziałyśmy.
– Marita. – Annelie się ucieszyła.
Nie miały czasu pogadać, odkąd w kwietniu musiała odwołać wycieczkę do Ljungskile. Teraz będzie się mogła wygadać i ktoś jej wysłucha. To będzie tak cudownie oczyszczające doznanie: pożalić się na zdradę Bertila i złośliwie obgadać Lindę, tak jak nigdy nie zrobiłaby tego przy dzieciach. Może Marita zdoła załatwić jej pracę w hotelu. Jako sprzątaczka albo jakąś inną. Annelie umiała sprzątać.
Marita trzymała w ręku wielką torbę z logo Flasha. Zobaczyła spojrzenie Annelie i się roześmiała.
– Znalazłam dobrą okazję, uwierz mi. – Marita znajdowała dobre okazje. Była dobra w wielu rzeczach, jak sama zresztą twierdziła, i trudno było się z tym nie zgodzić. W niektóre weekendy pracowała jako recepcjonistka w hotelu, ale poza tym miała dużo wolnego czasu.
– Możemy napić się kawy i pogadać? – zapytała Annelie.
Marita zawahała się najpierw, ale potem skinęła głową.
– Jasne.