Słodkie święta - Mia Ahl - ebook + audiobook

Słodkie święta ebook i audiobook

Mia Ahl

4,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Świąteczna historia pełna pożądania, nadziei, miłości i co najważniejsze – rozbrajającego humoru!

W brudnoszarym, choć ozdobionym świątecznymi lampkami Göteborgu mieszkają trzy przyjaciółki: Jessika, Jenny i Sofia. Gdy Jessika odkrywa, że dwie najbliższe sojuszniczki wiedziały o romansie jej męża z młodszą od niej Melanie, ich przyjaźń zostaje poddana ciężkiej próbie. Wygląda na to, że żona dowiaduje się o wszystkim ostatnia.

Jedyną iskierką nadziei dla Jessika są jej dzieci i praca w sklepie jubilerskim Claesa, który dokłada wszelkich starań, by kobieta poczuła się doceniona. Mimo że Jessika musi zmagać się z beznadziejnym mężem, wpatrzoną w siebie Melanie, irytującą matką, a także podejrzanym mikołajem w przebraniu, być może wkrótce spotka ją w życiu coś pozytywnego.

Dla fanów powieści Sophie Kinselli i nie tylko!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 180

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 4 godz. 37 min

Oceny
4,0 (120 ocen)
54
25
24
15
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kate4280

Z braku laku…

Jedyny plus tej książki: jest krótka. Męczyłam się z nią od samego początku, a im dalej, tym jest tylko gorzej. Główna bohaterka i jej pseudo przyjaciółki są poprostu irytujące. Na Legimi jest dostępnych mnóstwo o niebo lepszych i przyjemniejszych książek o tematyce świątecznej.
20
KamilaLabuda

Dobrze spędzony czas

Trochę inna opowieść świąteczna niż te nie z krajów skandynawskich. Inna, o czymś. Dobra i nieprzesłodzona.
00
AnnaWika24

Dobrze spędzony czas

Czytadło na święta. Fajnie się słuchało, chyba nikt od takiej książki nie wymaga noblowskiego poziomu. Było łatwo, prosto i przyjemnie.
00
Aleksandra35425

Nie oderwiesz się od lektury

.
00
Oliwiamilena25

Dobrze spędzony czas

krótka ale interesująca
00

Popularność




Tytuł oryginału: Skumtomten

Przekład z języka szwedzkiego: Jagna Krajewska

Copyright © Mia Ahl, 2021

This edition: © Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S, Copenhagen 2021

Projekt graficzny okładki: Maria Borgelöv

Redakcja: Maria Zając

Korekta: Joanna Kłos

ISBN 978-91-8034-074-8

Wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest przypadkowe.

Word Audio Publishing International/Gyldendal A/S | Klareboderne 3 | DK-1115 Copenhagen K

www.gyldendal.dk

www.wordaudio.se

Dla Linnéi,

która jest równie urocza i rezolutna jak Molly

Rozdział 1

Piątek, 1 grudnia

Jenny patrzyła na stojący przed nią talerz zupy rybnej z przegrzebkami i czymś, co wyglądało na kawałki homara. Danie pachniało szafranem, ale mimo to kobieta żałowała, że je zamówiła. Największą zaletę diety wysokotłuszczowej stanowiło to, że człowiek mógł bez ograniczeń zajadać się wołowiną z sosem bearneńskim, a największą wadą – że nie wolno mu było zjeść do zupy choćby kawałka chleba. Ale Sofia zamówiła zupę, więc Jenny uznała, że powinna zrobić to samo. Gdy ją naśladowała, wszystko wydawało się prostsze. Nie musiała wtedy motywować czy usprawiedliwiać swoich wyborów. Jenny wypiła łyk wina, po czym wyłowiła łyżką małżę.

Sofia przeżuwała kawałek ryby, a gdy go przełknęła, nieoczekiwanie rzuciła:

– Powinnyśmy jakoś pomóc Jessice.

– Co?

Jenny właśnie wpakowała do ust małżę, więc właściwie wcale nie powinna się odzywać. Analizując słowa swojej rozmówczyni, pospiesznie wytarła usta.

– No tak. Powinnyśmy coś wymyślić – ciągnęła Sofia. – Jessika przeżywa teraz trudny okres. Spytałam ją, czy nie zechciałaby dziś do nas dołączyć, ale odmówiła. Tłumaczyła się, że ma dużo pracy. A gdy zaproponowałam, żebyśmy spotkały się następnym razem, powiedziała… – Aby podkreślić wagę słów przyjaciółki, Sofia zrobiła dramatyczną pauzę. – „Nie stać mnie na jedzenie w takich miejscach. Jeśli już wychodzę na miasto, to przeważnie kończy się na kuchni tajskiej”.

– Kuchni tajskiej – powtórzyła Jenny.

– Tak. Tak właśnie powiedziała.

Jenny zaczęła myśleć o kuchni tajskiej. Zdecydowanie nie była wysokotłuszczowa. Ale za to pyszna. Różnorodne dania, smażone krewetki i chrupiące minitarty. Szaszłyki z kurczakiem i sosem orzechowym. Nie powiedziała tego jednak głośno, bo dobrze wiedziała, jakie zdanie o tej kuchni ma Sofia. Zamiast tego zjadła trochę zupy. Później odłożyła łyżkę i napiła się wody. Były w restauracji Dorsia. Wcześniej chodziły do Kometen i innych miejsc, lecz odkąd Sofia przeczytała w gazecie artykuł o Dorsii, jadły już tylko tam.

– Co masz na myśli? – spytała Sofię. – Uważasz, że powinnyśmy zaprosić ją na obiad?

– Nie. Nic z tych rzeczy. To byłoby zbyt proste. Powinnyśmy bardziej się wysilić. – Sofia zerknęła na stolik obok, po czym pochyliła się i wyszeptała: – Seks. Myślałam o seksie. W końcu nie uprawiała go od miesięcy. A on zawsze poprawia nastrój.

Nie wiedziała, czy to za sprawą słowa na „s”, czy też dlatego, że Sofia pochyliła się nad nią i zaczęła szeptać, ale Jenny zauważyła, że kobiety siedzące przy stoliku obok dosłownie nadstawiły uszu. Próbowały udawać, że niczego nie słyszały, ale zdradziły je miny i to, że nagle obie zamilkły. Podsłuchiwały. Zakłopotana Jenny odwróciła głowę.

– Niby jak? – zastanawiała się głośno. – To znaczy: niby jak mamy jej to załatwić? Kto by się na to zgodził? Jakiś żigolak? Pewnie wziąłby za to kupę kasy. – Jenny stanął przed oczami Richard Gere. Zniżyła głos tak bardzo, że Sofia musiała niemal czytać z ruchu warg, żeby ją zrozumieć.

– Nie wiem – przyznała Sofia, po czym wzruszyła ramionami. – Coś wymyślę – rzuciła.

Jenny w zamyśleniu przeżuwała kolejny kęs. Myślała, co sama chciałaby w tym roku dostać pod choinkę. Nie marzyła o częstszym seksie. Co najwyżej o leniwym poranku. Albo dniu spędzonym w luksusowym spa Hagabadet. Masaż, zabiegi na twarz i pedicure. Nie było sensu iść na manicure. Jenny nie chciała nawet patrzeć na swoje zaniedbane dłonie i krótko obcięte, niepomalowane paznokcie. Teraz pracowała u męża, który był dentystą. Miał prywatny gabinet w ekskluzywnej lokalizacji. Jenny uważała, że biznes powinien przynosić im więcej pieniędzy, ale według Magnusa zarabiali coraz lepiej, a to przede wszystkim dlatego, że nie musiał już zatrudniać pomocy dentystycznej na pełen etat. Dużo mówił o spłacie kredytu studenckiego. A gdy kilka razy zasugerowała, że nadchodzi czas na kolejne dziecko, jeszcze bardziej rozwodził się nad kosztami i ryzykiem utraty dochodu. Mieli już córkę i to mu wystarczało. Zwłaszcza że Clara miała iść do szkoły z internatem w Lundsbergu, do której on też uczęszczał, co wyszło mu na dobre. Przynajmniej według niego. Ale to jeszcze trochę potrwa, bo póki co dziewczynka miała tylko dziesięć lat.

– Masaż – zaproponowała Jenny. – Cały dzień w Hagabadet. Mogłybyśmy z nią iść – dodała podekscytowana.

Sofia potrząsnęła głową.

– Nie, żadnych babskich spędów. Mówię poważnie. Bo pewnie nie myślisz o masażu z happy endem?

– Z happy endem?

Sofia lekko się uśmiechnęła.

– Czymś, co mężczyźni dostają, gdy idą na masaż tajski.

Jenny pochyliła się do tyłu, a na jej twarzy pojawił się grymas.

– Nie, myślałam tylko o tym, żeby ktoś się nią zajął.

– A ja miałam na myśli seks – rzuciła Sofia, a wtedy przysłuchujące się im kobiety dostały wypieków na twarzach. – Coś mi świta, ale muszę to jeszcze dopracować. Dasz mi chwilę?

Jenny miała ochotę powiedzieć: „Światła Sofia”, ale wiedziała, że to się przyjaciółce nie spodoba. Miała nadzieję, że Sofia nie planowała czegoś zbyt kosztownego. Jak podróż do ciepłych krajów. Jenny chciała pomóc Jessice. W końcu wszystkie trzy się przyjaźniły. Znają się, odkąd Jessika po raz pierwszy odprowadziła swoją córkę Molly do przedszkola, w którym pracowała Jenny. To było dwanaście lat temu i od tego czasu sporo się wydarzyło. Jenny i Jessika zmieniły pracę. Pracę i styl życia. Jenny miewała problemy finansowe, ale nie chciała, żeby Sofia się o tym dowiedziała. Zjadła kolejną łyżkę i z ulgą zauważyła, że kobiety ze stolika obok wróciły do rozmowy.

Dla Sofii pieniądze nie stanowiły problemu. Wydawało się, że w ogóle nie miała problemów. Nawet z czternastoletnią córką Chloe.

– Mam wyrzuty sumienia – przyznała Sofia. – Powinnam była wcześniej to zrozumieć. Ty zresztą też. Zeszłej wiosny, gdy tak się cieszyła, że Robert kupił jej i dzieciom wycieczkę na Wielkanoc. Zarzekał się, że musi pracować, a ja wiedziałam, że to nieprawda.

– Mhm – mruknęła Jenny, czując, że ze wstydu żołądek podchodzi jej do gardła.

– Zasugerowałam Henrikowi, że powinniśmy zaprosić Roberta do nas, skoro będzie sam. A wtedy on się zaśmiał i powiedział, że Robert nie potrzebuje więcej towarzystwa, bo ktoś mu je już zapewnia.

Sofia wypiła łyk wina, bawiąc się swoimi jasnymi, nakręconymi włosami. Spojrzała na dłonie, po czym przekręciła pierścionek z brylantem tak, żeby był bardziej widoczny.

– Człowiek nie chce wierzyć w takie rzeczy – zaczęła Jenny. Spuściła wzrok i dodała: – I myśli, że miną. Ale to okropne z naszej strony, że nie powiedziałyśmy jej o swoich podejrzeniach. A Robert wyznał jej prawdę dopiero w wakacje.

Ona również przekręciła pierścionek tak, żeby lepiej było widać brylant. Nie był tak duży jak Sofii, jednak i tak wyglądał pięknie. Później upiła łyk wina i zjadła trochę zupy. Przyjaciółka patrzyła na nią wyczekująco.

– Ale to i tak nic by nie dało – powiedziała Jenny pewniejszym głosem. – Gdyby Jessika dowiedziała się o tym wcześniej, byłaby tylko dłużej przygnębiona. Zniszczyłybyśmy jej wakacje. Nigdzie by nie pojechała, a dzieci poczułyby się zawiedzione. Może dobrze się stało, że dowiedziała się trochę później.

Sofia mruknęła, po czym wskazała dłonią na pusty kieliszek.

– Napijesz się jeszcze wina?

Jenny potrząsnęła głową.

– To tylko obiad – powiedziała.

– I co z tego! Jestem już wolna. Zresztą ty też! Zajmę się wszystkim jutro. – Sofia spojrzała na przechodzącego obok kelnera, a następnie uniosła kieliszek. Mężczyzna kiwnął głową i się uśmiechnął.

Gdy przyniósł im butelkę wina, Jenny przez chwilę się wahała, po czym opróżniła kieliszek i poprosiła, żeby go znów napełniono. Później przysłuchiwała się planom urlopowym przyjaciółki i aż do wieczora nie myślała o Jessice.

Rozdział 2

Sobota, 2 grudnia

Z torebki rozległ się dźwięk telefonu. Jessika rozsunęła zamek, ale zanim zdążyła wyłowić komórkę, ta już zamilkła. Kobieta spojrzała na wyświetlacz i zauważyła, że dzwoniła mama. No już dobrze, oddzwoni do niej, gdy wróci do domu i zdejmie buty. Tymczasem wrzuciła telefon do torebki i zaczęła liczyć kroki. W takie wieczory jak dziś przynosiło jej to ukojenie. Po długim dniu spędzonym za ladą sklepu marzyła jedynie o tym, by wrócić do domu. Obecnie była to willa z przełomu wieków w dzielnicy Krokslätt. Jessika wynajmowała pierwsze piętro od rezydującego na dole starszego małżeństwa. Mama pomogła jej załatwić formalności. Jessika mieszkała tam z dziećmi od zaledwie czterech miesięcy i wszystko wciąż było dla niej nowe, raz wydawało się to przyjemne, raz nie.

Gdy idąc ulicą, zauważyła, że niemal wszystkie okna udekorowano świecznikami lub gwiazdami adwentowymi, zaczęła się zastanawiać, w którym kartonie leżą ozdoby świąteczne. Jeszcze się do końca nie rozpakowała. Czas przeciekał jej przez palce, a dni były zupełnie rozbite i przepełnione mniej lub bardziej ważnymi sprawami. Praca i dzieci pochłaniały więcej energii niż kiedykolwiek wcześniej. Lekcje, pranie, sprzątanie, zakupy, gotowanie, wynoszenie śmieci. Zmiana szkoły w związku z przeprowadzką i dyskretne przyglądanie się nowym znajomym dzieciaków. A w tym wszystkim ona: matka, która w długie jesienne wieczory czuła się wyjątkowo samotna.

W jej domu nie było niczego, co przypominałoby o nadchodzących świętach. Niczego oprócz trzech pięknych kalendarzy adwentowych, prezentu dla dzieci od ojca. I świecy z numerami od jednego do dwudziestu czterech, którą paliło się codziennie aż do świąt, ale tę Jessika kupiła już sama.

Świecznik adwentowy nie wydawał się czymś ważnym aż do wczoraj, kiedy spytała o niego córka Molly. Wtedy Jessika postanowiła, że poszuka zarówno jego, jak i gwiazdy. Nawet nie spytała Roberta, czy też by ich nie chciał, tylko mechanicznie włożyła je do kartonów. Teraz zastanawiała się, czy dobrze zrobiła. Może lepiej byłoby nie zabierać niczego z poprzedniego domu i życia. I po prostu zacząć wszystko od nowa. Ale nie miała zbyt dużo pieniędzy, więc nie byłoby mądrze wydawać je na ozdoby świąteczne, skoro chłopcy potrzebowali nowych kurtek. Mimo że obecnie pracowała na pełen etat i stawała za ladę pięć–sześć dni w tygodniu, jej zarobki były raczej marne. W znalezieniu pracy również pomogła jej mama. Jessika miała wobec niej dług wdzięczności, a Birgitta często dawała jej to odczuć.

Jessika otworzyła drewnianą furtkę i wkroczyła na żwirową dróżkę. Właściciele domu, państwo Nicklassonowie, mieli własną ścieżkę, która była szersza i prowadziła gości prosto do zadaszonego wejścia poprzedzonego szerokimi schodami. Jessika i dzieci musieli wchodzić do domu od tyłu przez stare kuchenne drzwi, jak służba. Na szczęście zainstalowano tam lampę z czujnikiem ruchu. W lodowatym przedpokoju znajdowało się troje drzwi: za pierwszymi były schody prowadzące na górę, gdzie mieszkała Jessika, za drugimi schody do piwnicy, a za trzecimi kuchnia państwa Nicklassonów.

Drzwi wejściowe zamykały się na kod. Bardzo praktycznie, pod warunkiem, że się go pamiętało. Jessika wpisała kombinację cyfr i weszła do środka, a następnie powtórzyła tę czynność kilkanaście stopni wyżej. Wtoczyła się do ciemnego korytarza. Nagle znów zadzwonił telefon. Ale zamiast odebrać, kobieta zamknęła za sobą drzwi i nie zdejmując kurtki, opadła na ławeczkę. Musiała odpocząć. W końcu Birgitty nie zbawi pięć minut. Jessika chciała tylko zdjąć buty, poruszać palcami u stóp i wypić szklankę wody. Później mogła porozmawiać z matką.

Zapowiadał się miły sobotni wieczór. Jessika będzie napawać się ciszą albo obejrzy w telewizji jakiś film. A jeśli od razu nie zaśnie, użyje jeszcze masażera do stóp i zje coś słodkiego.

Spojrzała na duży pokój. Przed domem świeciła latarnia. Gdyby nie to, w pomieszczeniu panowałby całkowity mrok. Trzy duże okna od ulicy wskazywały na to, że kiedyś na piętrze były cztery eleganckie saloniki, jedna sypialnia i małe pomieszczenie dla służby. Teraz dzieci miały własne pokoje, a dawna jadalnia została przekształcona na salon; Jessika przeniosła tam stary telewizor i kanapę, której nie chciał Robert. Z kolei ona sama zajęła pomieszczenie dla służby: malutki pokoik z pojedynczym łóżkiem, stolikiem nocnym, krzesłem i najmniejszą w Göteborgu szafą. Kuchnię można było uznać za nowoczesną w latach siedemdziesiątych, gdy do domu wprowadzali się poprzedni lokatorzy, ale za to z łatwością mieściło się w niej jedzenie dla czteroosobowej rodziny. dawnej świetności budynku świadczyła też pokaźna spiżarnia.

W piwnicy stała całkiem nowoczesna pralka, z której Jessika mogła korzystać codziennie oprócz poniedziałków i wtorków, bo wtedy na dole urzędowała Agneta, właścicielka domu. Poza tym w niedziele lokatorce nie wolno było wywieszać prania na zewnątrz i niepotrzebnie włączać suszarki do ubrań. Według Agnety niepotrzebnie oznaczało w praktyce, że Jessika po prostu nie mogła korzystać z tego urządzenia. W końcu pani Nicklasson dbała o środowisko.

Jessika zdjęła buty, po czym weszła do salonu i zapaliła światło.

Czekał ją weekend bez dzieci. Jeszcze cztery miesiące temu drżała na samą myśl o tym. Była pewna, że gdy dzieci pojadą do ojca, będzie czuć się samotna i porzucona. Ale teraz, odkąd zrozumiała, że takie weekendy wypadają dość rzadko, zaczęła się nimi cieszyć. Bo Robert nie odbierał dzieci co drugi tydzień, jak ustalili wcześniej, tylko co jakiś czas spędzał z nimi dwa, góra trzy dni. Przy czym Jessika nie pamiętała, żeby mąż choć raz odebrał pociechy w piątek, a następnie odwiózł w poniedziałek do szkoły.

Zanim zdążyła zapalić światło, znów zadzwonił telefon. Jessika westchnęła, ale postanowiła, że nie będzie już dłużej odkładać rozmowy.

– Halo, tu Jessika – zaczęła.

– To ja. Twoja matka – odparła Birgitta.

– Wiem, wyświetliło mi się to na ekranie. W końcu dzwonisz do mnie na komórkę.

– Chciałam ci tylko przypomnieć o naszym świątecznym przyjęciu. W trzecią niedzielę adwentu. Czyli za dwa tygodnie. Pomyślałam, że najlepiej będzie, jeśli wpadniesz do mnie o dziesiątej rano. Do tego czasu powinnam już zdążyć się ubrać i zjeść śniadanie. Do fryzjera idę w sobotę, więc mogłabyś też uczesać mnie na przyjście gości. A później pomóc mi nakryć do stołu, przygotować wazony i tak dalej.

– Mamo, w niedzielę cały dzień będę w pracy. Nie dam rady ci pomóc. Musisz spytać kogoś innego.

– To weź urlop. Czy twój szef, jak mu tam było… – Birgitta zrobiła krótką pauzę. Nigdy nie mogła zapamiętać imion osób, których nie lubiła.

– Claes. Ma na imię Claes. I przykro mi – Jessika zaczęła najdelikatniej, jak umiała – lecz to niemożliwe. Ale za to nie będę pracowała w Wigilię. Szef zmienił grafik ze względu na mnie. Bo jako jedyna mam dzieci. To znaczy, małe dzieci.

Mama zaczęła się rozpędzać, jednak Jessika ją zignorowała. Bo usłyszała, że ktoś wpisał kod i otworzył drzwi. Na chwilę zamarła z przerażenia, przekonana, że to włamywacz. Ale zaraz potem w świetle korytarza rozpoznała znajomą twarz.

– Molly!

– Cześć, mamo – przywitała się Molly, w jej głosie słychać było jednocześnie smutek i wzburzenie.

Dziewczyna przesunęła się na bok i wpuściła braci. Jessika objęła ich wzrokiem. Chłopcy byli przygnębieni, a Molly – wściekła. Jak typowa czternastolatka. Córka rzuciła torbę na podłogę i mijając Jessikę, weszła do mieszkania. Po drodze zapaliła wszystkie lampy. Chwilę później w progu pojawił się Robert.

– Hej – powiedział.

– Co ty tu robisz? I co tu robią dzieci?

Robert zaczął się tłumaczyć, ale nagle przerwał mu pięcioletni Elliot:

– Tata ma jechać z Melanie na jakieś przyjęcie.

Jessika westchnęła, po czym ciężko usiadła na stojącej na korytarzu ławeczce. Spojrzała na Roberta, który ostrożnie odstawił torbę na podłogę.

– Dostaliśmy zaproszenie. Nie możemy zabrać ze sobą dzieci.

– Więc po prostu tu przyjeżdżasz i nawet do mnie nie dzwonisz?

– Dzwoniłem, ale nie odbierałaś.

– Zostawiłbyś tu dzieci, nawet jeśli nie byłoby mnie w domu?

Jessika usłyszała, jak szorstko zabrzmiał jej głos. A do tego, że matka wciąż mówi coś do niej przez telefon. Nie myśląc zbyt wiele, wcisnęła czerwoną słuchawkę. Głos po drugiej stronie zamilkł.

Robert miał na tyle przyzwoitości, że przybrał nieco zakłopotaną minę.

– Miałaś na dziś jakieś plany? Wychodzisz? Jeśli tak, to siostra Melanie może zostać z dziećmi – zaproponował.

– Nie o to chodzi. – Jessika spojrzała na synków.

Nawet jedenastoletni William wyglądał teraz na osowiałego.

– Idź! – krzyknęła do Roberta. – Zejdź mi z oczu.

Mężczyzna z ulgą położył dłoń na klamce. Zaraz potem się odwrócił.

– Właściwie weekend już się kończy, więc dzieciaki mogą zostać u ciebie kilka dni dłużej. Aha, i we wtorek lecę do Frankfurtu. Czyli możesz zająć się nimi też w następnym tygodniu.

Jessika patrzyła na niego, lecz nie miała siły wydusić z siebie choćby słowa. Chciała go skrzyczeć, powiedzieć mu, że jest skończonym idiotą, bo odpycha od siebie kogoś najcenniejszego na świecie: własne dzieci. Chciała porozmawiać z nim o złamanych obietnicach i zdradzie. Nie tylko jej, lecz także dzieci. A na koniec wyjaśnić mu, że ten jeden wieczór w samym środku przedświątecznej gorączki planowała spędzić sama. Ale się nie odezwała. Wyobraziła sobie, jak musiały czuć się dzieci, które kolejny raz zawiodły się na egoistycznym ojcu. I tylko kiwnęła głową, mając nadzieję, że jej spojrzenie wyrazi wszystko. Najwyraźniej rzeczywiście się tak stało, bo Robert niepewnie się uśmiechnął i pośpiesznie zamknął za sobą drzwi.

Zaraz potem znów rozdzwonił się telefon. Wzięła go do ręki, przesunęła palcem po zielonej słuchawce i już na wstępie rzuciła:

– Mamo, oddzwoń do mnie później. Ale już nie dziś, tylko jutro rano. Robert znów nieoczekiwanie podrzucił mi dzieci, a one bardzo to przeżywają. – Przez chwilę wysłuchiwała tyrad matki, a następnie niskim głosem dodała: – Nie. Nie, to nie jest dobre. Dzieci chcą spędzać czas z ojcem. Ale teraz muszę… – Zamilkła, a zaraz potem warknęła: – Nie, wcale nie będzie lepiej, jeśli porozmawiasz o tym z Molly. Zresztą ona nie chce teraz z nikim rozmawiać.

Rozłączyła się, po czym objęła synów, których nie dało się tak łatwo pocieszyć.

– Taataa – zapłakał młodszy z nich.

Jessika wbiła wzrok w podłogę, jakby leżały na niej strzępy miłego sobotniego wieczoru. Nagle zauważyła, że zamek w bucie przedziurawił jej nowe drogie rajstopy.

– Wiecie co? – podjęła z wymuszoną wesołością. – Pójdziemy na Mölndalsvägen coś zjeść. Co powiecie na pizzę? Albo hamburgery?

Chłopcy obrzucili ją spojrzeniem. Zaraz potem William pobiegł do pokoju siostry i zapukał do drzwi. Molly nie miała litości dla tych, którzy wchodzili tam bez pukania. Chłopcy już się tego nauczyli. A ich mama stała po stronie Molly.

– Molly! Idziemy na hamburgery!

Dziewczyna uchyliła drzwi na maksymalnie dziesięć centymetrów. Siedząca na ławce Jessika musiała pochylić się do przodu, żeby zobaczyć córkę.

– Pomyślałam, że moglibyśmy pójść coś zjeść – wyjaśniła. – Lodówka jest pusta.

Zastanawiała się w myślach, ile zostało jej pieniędzy na koncie i ile może kosztować kolacja na mieście. Tak naprawdę nie było jej na nią stać, ale nie chciała, żeby dzieci zaczęły nabierać podejrzeń.

– Mamo – zaczęła Molly.

– Wiem – odpowiedziała Jessika, po czym wyciągnęła ramiona do córki, która wreszcie otworzyła drzwi na oścież.

Molly stała w progu, trzymając dłoń na klamce.

– A może kupimy coś na wynos? Pizzę? Albo coś z kuchni tajskiej? – spytała dziewczyna, przenosząc wzrok na braci. – Mogłabym odebrać jedzenie z Williamem. A ty zostałabyś w domu i odpoczęła.

Jessika lekko się skrzywiła.

– Jakoś damy radę – odparła, mimo że bolały ją stopy. Po chwili uśmiechnęła się i dodała: – A gdy już wrócimy do domu, pójdziemy na strych i poszukamy ozdób świątecznych. I świecznika adwentowego, żebyśmy mogli zapalić jutro pierwszą świeczkę. Musimy też zawiesić w oknie gwiazdę.

– Melanie kupiła nowe gwiazdy. Duzio gwiazd – wyjaśnił Elliot, który wciąż zmagał się z wymową głoski „ż”. – Są bardzo ładne.

– Z Nordiska Kampaniet – rzuciła posępnie Molly.

– No to idziemy! – zarządziła Jessika, która nie chciała słuchać, jak Melanie zmieniała wystrój domu, który kiedyś ona zaprojektowała, wkładając w to mnóstwo serca.

Rozdział 3

Sofii tak bardzo trzęsły się ręce, że aż upuściła szczoteczkę do rzęs. Szybko ją podniosła i zakręciła tusz. Zaraz potem odwróciła się do męża i powiedziała:

– Nie rozumiem, jak mogłeś to zrobić. Zaprosić Roberta i Melanie.

Henrik utkwił w niej wzrok. Właśnie zapinał szytą na miarę koszulę, jedną z tych, którą w zeszłym roku dostał od niej na święta.

– Co masz na myśli?

– Przecież wiesz, jak potraktował Jessikę! To moja najlepsza przyjaciółka.

– A Robert jest moim kumplem. Pracujemy razem.

Słowa zawisły w powietrzu. Sofia spojrzała na swoje odbicie w lustrze.

– Zdradził ją – rzuciła.

– Poznał kogoś. Więc się rozwodzą. A Jessika robi mu same problemy. Chce, żeby odwoływał ważne spotkania i odbierał syna z przedszkola, a do tego żąda alimentów, mimo że tak naprawdę dzieciaki mieszkają u niego co… no dobra, nie wiem, jak często. Ale Jessika dostaje przecież zasiłek na dzieci. Niedawno nawet go zwiększyli. Czy tam mają zwiększyć.

Sofia milczała. Z tonu męża wywnioskowała, że nie ma sensu odpowiadać. Nie chciała się kłócić, nie teraz, gdy za godzinę mają przyjść goście, a ona nie zrobiła jeszcze makijażu. Zresztą w ogóle nie chciała się kłócić.

– Powinien zabierać dzieci co drugi tydzień – dodała skrępowana. – Tak się zazwyczaj robi.

– Może i tak, ale dobrze wiem, jaka ona jest. Gadam z Robertem codziennie. A ty nie widziałaś się z Jessiką od miesięcy.

– Rozmawiałam z nią przedwczoraj – zripostowała Sofia. – Chciałam, żeby poszła z nami wczoraj do Dorsii.

Henrik obrzucił ją wzrokiem.

– Ale odmówiła – ciągnęła Sofia. – Powiedziała, że musi pracować. I że nie stać jej teraz na obiady na mieście. Nie brzmiała jak ktoś, komu zasiłek zapewnia życie w zbytku.

– Nie możesz żądać od Roberta alimentów wyłącznie po to, żeby Jessika mogła chodzić z tobą na obiadki – wtrącił Henrik. – On zachowywał się wobec niej w porządku. Kiedy się przeprowadzała, pożyczył jej samochód. I opłacił wypożyczenie przyczepy. A gdy tylko załatwią formalności z adwokatem, odda jej też pieniądze za jej część domu. Weźmie na to pożyczkę. To naprawdę nie jest zły człowiek.

– Sprawiała wrażenie takiej zmęczonej – powiedziała Sofia. – I samotnej.

– Po prostu wścieka się na Roberta. Bo spotkał młodziutką modelkę. Jessika ma ponad czterdzieści lat. Melanie jest od niej o wiele ładniejsza. Musisz to przyznać. I wygląda bosko. Dlatego Jessika chce się na nim zemścić. W tym tkwi problem.

Sofia przyjrzała się swojemu odbiciu w lustrze. Zauważyła, że wokół oczu zrobiły jej się drobne zmarszczki. Nie były nowe, ale teraz pozostawały widoczne nawet po nałożeniu primera i podkładu. Nie wyglądała bosko. Jej brzuch też nie. I też była już po czterdziestce. Kilka miesięcy przed urodzinami przeszła kryzys wieku średniego. Mężczyźni, którzy go przeżywają, uganiają się za młodszymi; z kolei u kobiet sprowadza się on głównie do strachu, że zaraz ktoś je zastąpi. Sofia wiedziała, że Magnus, mąż Jenny, również cierpiał na tę przypadłość. Ale wrócił do żony, zanim ta zaczęła się czegokolwiek domyślać. A może jednak przyjaciółka coś podejrzewała? I czuła, że Sofia o wszystkim wie? A jak miały się sprawy z jej własnym mężem? Sofię ogarnął niepokój.

– Ubierz się. Zrobię ci drinka i od razu poczujesz się lepiej – zaproponował Henrik. Wsadził koszulę w spodnie i rozkojarzony poklepał ją po ramieniu. Zaraz potem wyszedł.

Sofia sięgnęła po tusz i zaczęła malować rzęsy.

Rozdział 4

Niedziela, 3 grudnia

Gdy Jessika pędziła na przejście dla pieszych, wydarzyły się dwie rzeczy naraz. Światło zmieniło się na czerwone, a na przystanku po drugiej stronie ulicy Mölndalsvägen zatrzymał się tramwaj. Teraz musiała wybierać. Mogła poczekać na następny i spóźnić się do pracy piąty raz w tym tygodniu. Albo zaryzykować własne zdrowie i życie i przebiec przez ruchliwą drogę, licząc na to, że samochody, które zatrzymały się na czerwonym świetle przy przystanku Lana, nie zdążą rozjechać jej na miazgę. Pomyślała o swoim szefie Claesie. Był uprzejmy i wyrozumiały. Nigdy nie robił jej wyrzutów, gdy zadyszana i zawstydzona wbiegała do pracy trzy minuty po otwarciu sklepu. Później zaczęła myśleć o dzieciach. Jak by sobie poradziły, gdyby zginęła w wypadku? Czy przetrwałyby bez niej choćby tydzień, jeżeli wylądowałaby w szpitalu? Ich ojciec pojechał do Frankfurtu, a babcia nie miała czasu dla nikogo poza sobą. Dlatego Jessika wcisnęła przycisk i poczekała, aż światło zmieni się na zielone.

Gdy wsiadła do tramwaju, zadzwonił telefon.

– Cześć, mamo – przywitała się.

– Jessiko, to ja, twoja matka – odpowiedziała Birgitta nieświadoma, jak działają cuda techniki.

– Wiem.

– Chcę porozmawiać o naszym świątecznym przyjęciu. Rozesłałam już zaproszenia. Dotrzesz na dziesiątą? Czy wolałabyś przyjechać do mnie dzień wcześniej wieczorem?

– Mamo, nie dam rady przyjść. W niedzielę pracuję. Mówiłam ci o tym wczoraj.

Jessika przez chwilę zastanawiała się, czy u mamy przypadkiem nie rozwija się demencja, ale szybko sobie przypomniała, że takie zachowanie było dla niej typowe. Birgitta ignorowała wszystko, co się jej nie podobało. Niekiedy metoda okazywała się skuteczna. Mama upierała się przy swoim, aż wreszcie otoczenie dawało za wygraną i robiło to, czego od niego oczekiwała. Jessika poczuła, że Birgitta kolejny raz obrała wypróbowaną taktykę.

– No, ale chyba weźmiesz urlop? – ciągnęła matka. – Przecież dotychczas tak robiłaś.

– Tak, kiedyś rzeczywiście tak było. Gdy pracowałam u siostry Roberta. Ale teraz już się tak nie da.

– Ale te przyjęcia to nasza tradycja. Piękna tradycja.

– Wiem, że tak myślisz – odpowiedziała Jessika.

Sama wcale nie uważała, że tego typu spotkania były piękną tradycją. Jako dziecko musiała wtedy dygać przed gromadą ciotek, które powtarzały, że od ostatniego razu bardzo urosła. Kiedy była nastolatką, zmuszano ją do nakrywania do stołu, podawania dań, a także, o zgrozo, do śpiewania kolęd. A gdy już dorosła, oczekiwano od niej, że zajmie się wszystkim z wyprzedzeniem, a później przyprowadzi na miejsce Roberta i dzieci i będzie zabawiać rozmową te same stare i pomarszczone ciotki. Z tą różnicą, że teraz to Molly i chłopcy musieli wysłuchiwać, jak szybko rosną. A kiedy już wsiadali do taksówki, żeby pojechać do domu, Robert za każdym razem ciężko wzdychał i mówił: „Następnym razem musimy im powiedzieć, że złapaliśmy jakąś wirusówkę. Nie mam siły powtarzać tego za rok”.

Z kolei teraz Jessika wyjaśniła matce najuprzejmiej, jak umiała:

– Lecz tym razem naprawdę nie mogę przyjechać. Ani towarzysko, ani jako pomoc. Ale może zatrudnisz tę firmę cateringową, którą polecała twoja przyjaciółka Kerstin? W końcu myślałaś już o tym ostatnim razem, gdy organizowałaś przyjęcie dla koleżanek. Mimo że wtedy wzięłam urlop. Ale tym razem naprawdę nie dam rady. Sama wiesz. We wrześniu było spokojniej, a teraz zaczęła się już przedświąteczna gorączka.

Birgitta milczała. Jessika pomyślała, że mama pewnie zastanawia się nad odpowiedzią. Po chwili jednak kobieta westchnęła:

– Nie rozumiem, dlaczego nie chcesz mi pomóc. Jestem pewna, że gdybyś wytłumaczyła to szefowi, na pewno by to zrozumiał.

Jessika przełknęła ślinę. Miała wiele do powiedzenia, ale ostatecznie nie wygarnęła matce, co tak naprawdę myśli. Zamiast tego rzuciła, że właśnie dojechała na miejsce i musi biec do pracy.

– Niedobrze, że masz teraz tyle stresu. Nie powinnaś się tak przemęczać. A może powinnaś pracować na pół etatu? Jestem pewna, że mogłabyś liczyć na wsparcie Roberta. W końcu już pomaga ci przy dzieciach.

– Mamo, Robert wcale mi nie pomaga. Właśnie dojechałam do pracy. Muszę wysiadać. Pa! –Z obowiązku i poczucia winy dodała jeszcze: – Buziaki! – I się rozłączyła.

Ruszyła wzdłuż bulwaru Avenyn i ryzykując życie, przebiegła przez tory tramwajowe. Zaraz potem stała już przed tylnymi drzwiami jubilera. Pośpiesznie weszła do środka, po czym zrzuciła z siebie płaszcz i nie zmieniając butów, przemknęła przez pokój socjalny i wbiegła do sklepu.

Był niewielki i przejrzysty. Znajdował się w minimalistycznej galerii handlowej na Avenyn pomiędzy sklepikiem z pamiątkami a obuwniczym. W grudniu pracowały tam trzy osoby. Jessika była codziennie wdzięczna Claesowi za to, że dał jej szansę. A Sannie, której nigdy nie spotkała, za to, że zaszła w ciążę, dzięki czemu w sklepie chwilowo zwolnił się etat. Jessika nie wiedziała, co zrobi, gdy koleżanka wróci do pracy. Ale teraz – choć nie było to rozwiązanie długofalowe – w razie czego przez jakiś czas mogłaby liczyć na zasiłek dla bezrobotnych.

– Cześć! – powiedziała Lotta, która pracowała w sklepie od przeszło dwudziestu lat i pamiętała jeszcze ojca Claesa, założyciela firmy. Stała za ladą i pokazywała klientce bransoletkę.

Jessika spojrzała na właściciela. Mężczyzna uśmiechnął się i kiwnął jej głową na powitanie. Jessika pośpiesznie wcisnęła przycisk sygnalizujący, że kolejna osoba może podejść do lady, po czym posłała uśmiech klientowi, który chciał pooglądać kolczyki.

Trzy godziny później Jessika zrobiła sobie dziesięciominutową przerwę, żeby pójść do toalety i zmienić buty. Sprawdziła jeszcze telefon – zauważyła, że ma dwa nieodebrane połączenia od mamy. Nie przejęła się tym. Zamiast tego wybrała numer do domu. Nikt nie odebrał. Kobieta głośno westchnęła i zadzwoniła do córki. Po siedmiu sygnałach w słuchawce rozległ się głos Molly:

– Mamo!

– Co robicie?

– Nic takiego. – Dziewczyna przybrała tak nonszalancki ton, że Jessice o mało co nie stanęło serce.

– Gdzie są chłopcy?

– Tutaj – odpowiedziała Molly, a Jessika usłyszała, jak dzieciaki przekrzykują się w tle. – Jesteśmy w domu, mamo, i w ogóle nie rozrabiamy.

Nieco uspokojona Jessika wyciszyła telefon i wróciła do pracy. Kilka godzin później zrobiła sobie krótką przerwę i podgrzała makaron z przedwczoraj. Spojrzała na telefon – miała trzy kolejne nieodebrane połączenia od mamy i jedno od Roberta, a także SMS z trzema przesyłającymi całusy emotikonami od Molly. Kobieta odesłała córce trzy takie same buźki i chwilowo zignorowała pozostałe powiadomienia.

Claes liczył pieniądze w kasie, a Jessika wzięła ścierkę i zaczęła zmywać podłogę. Następnie poszła do pokoju socjalnego, gdzie zastała Lottę wpatrującą się w swoje stopy.

– Dziękuję! – powiedziała koleżanka, wskazując gestem na wiadro z brudną wodą.

– A ty przecież codziennie rano wycierasz kurze – odparła Jessika. – Kiedy ja dopiero biegnę tu z przedszkola.

Lotta patrzyła, jak Jessika zdejmuje buty i siada obok niej.

– Długo wczoraj balowałaś?

Kobieta zamarła. Po chwili zrozumiała żart i się zaśmiała.

– Nie. To znaczy: tak. Wczoraj Robert podrzucił mi dzieci. niczym mnie nie uprzedzając. Chciał pójść ze swoją nową dziewczyną na jakąś imprezę. Dlatego postanowiłam, że zjemy kolację na mieście. Ja i dzieci. Nieźle zaszaleliśmy. Zamówiłam wołowinę z sosem bearneńskim i kieliszek wina. A później kupiliśmy jeszcze słodycze na wagę. Skończyło się na tym, że zasnęłam na kanapie, a Molly obudziła mnie, gdy sama szła do łóżka. Aż mi wstyd! Córka powiedziała mi, że chrapałam.

Lotta wybuchnęła śmiechem.

– A co z chłopcami? – spytała.

– Elliot zasnął, a William otarł się o hiperglikemię. Molly ledwo zwlekła się dziś z łóżka. A ja nie zostawiam z nią chłopców, gdy jeszcze śpi. Prawdopodobnie nic by im się nie stało. Na przykład jeśli akurat graliby na konsoli. Ale zawsze mogliby też wpaść na pomysł, żeby zrobić śniadanie. A to już raczej nie skończyłoby się dobrze.

Lotta zapięła kozaki.

– Gdy dzieci były małe, zostawiałam im śniadanie na tacy. Mały jogurt, szklanka soku i kanapka. To znaczy: tylko kiedy ich ojciec miał nocną zmianę. Przy czym później on i tak od razu biegł do domu i się nimi zajmował. – Koleżanka spojrzała na Jessikę. – A teraz zajmuje się mną. Gdy wczoraj wróciłam do domu, czekał na mnie masażer stóp. A do tego kubek gorącego glöggu. Istnieją też tacy mężczyźni.

Jessika nie odpowiedziała, tylko zdjęła płaszcz z wieszaka.

– A co on sobie myślał? – ciągnęła Lotta. – W sensie: twój były. Gdy tak po prostu podrzucił ci dzieci?

Jessika również się nad tym zastanawiała. Czy Robert zostawiłby dzieciaki na korytarzu, nawet gdyby nie zastał jej w domu? Czy rzeczywiście do niej dzwonił? W końcu tego nie sprawdziła. I czy naprawdę rozmawiał z Michelle? Siostra Melanie miała tylko siedemnaście lat, a w kwestii opieki nad dziećmi Jessika bardziej ufała młodszej o trzy lata Molly.

– Nie wiem, co on sobie wyobrażał – odparła w końcu.

– Ale pewnie podejrzewasz, którą główką myślał.

Jessika spojrzała na koleżankę. Lotta miała ponad sześćdziesiąt lat, była o zaledwie kilka lat młodsza od Birgitty i też doczekała się już wnuków. Ale na tym kończyło się podobieństwo między kobietami. Birgitta miała blond włosy i kupowała ubrania w tonacjach szarości i beżu z akcentami bieli. Z kolei Lotta nosiła czarne skórzane spodnie i sweter marki Desigual. A jej włosy były czerwone i gładkie jak świeżo obrany kasztan.

Lotta uśmiechnęła się i puściła Jessice oczko.

– Biegnij do domu i zadbaj o dzieci – dodała po chwili. – I o siebie.

Pośpiesznie objęła koleżankę, której niemal stanęły łzy w oczach. Zanim Jessika zdążyła odwzajemnić uścisk, Lotta zrobiła krok do tyłu i wstydliwie się uśmiechnęła. W tej samym momencie do pokoju wszedł Claes z kasetką z pieniędzmi.

– Jak dobrze, że was mam – powiedział niemal uroczyście. Był eleganckim, niespełna pięćdziesięcioletnim mężczyzną, miał proste brwi i intensywnie niebieskie oczy, które silnie kontrastowały z jasnymi włosami. – Chciałbym wam podziękować – ciągnął. – W porównaniu z ubiegłym rokiem obroty sklepu znacznie wzrosły. Nadeszły lepsze czasy, ale sprzedaż wzrosła też dzięki tobie, Jessiko.

– Dzięki mnie?

– Tak. Potrafisz nawiązać dobry kontakt z klientem, a poza tym widać, że znalazłaś także wspólny język z koleżanką. – Claes spojrzał na Lottę i się uśmiechnął. Jessika zauważyła, że Lotta wyglądała na rozbawioną.

– Dziękuję – odparła Jessika. – Bardzo dziękuję. Ale teraz muszę już uciekać.

Zaraz potem chwyciła torebkę i wybiegła ze sklepu, wkładając rękawiczki, które w zeszłym roku dostała w prezencie gwiazdkowym od teściowej.

Zobaczyła ją jeszcze przy bramce – wspaniałą gwiazdę adwentową, którą wybrali do dużego okna w domu na Hovås. Wisiała teraz w oknie od ulicy, zakrywając je niemal w całości. W wąskich okienkach po bokach stały siedmioramienne świeczniki, które Robert kupił zaraz po przeprowadzce. Tak naprawdę jej się nie podobały, uważała, że były zbyt duże i nowoczesne. Ale Robert je uwielbiał.

Kobieta zatrzymała się przed domem i zauważyła, że w pokoju Molly, sąsiadującym ściana w ścianę z salonem, również wisi gwiazda. Pomyślała, że w jej własnej sypialni i pokojach chłopców pewnie też są świąteczne dekoracje. Uśmiechnęła się i postanowiła, że bez względu na to, jak ozdoby prezentują się od środka, nie będzie niczego zmieniać. Nagle poczuła, jak ogarnia ją radość i wdzięczność za to, że Robert jest tak głupi i pozwala jej spędzać tyle czasu z dziećmi. Gdyby tylko zechciał też płacić za ich utrzymanie!