Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
W którą stronę zmierza świat, jakie wartości zyskuje, a co gubi? Na te i inne pytania odpowiada znana publicystka Elżbieta Królikowska-Avis
Od czasów Wielkiej Rewolucji Francuskiej trwa proces erozji znanego nam świata, rozpiętego w trójkącie: religia chrześcijańska, filozofia grecka i prawo rzymskie. Kilkadziesiąt lat temu tempo rozwoju zmian przyspieszyło i od tego czasu znajdujemy się na zakręcie cywilizacyjnym, na rozdrożach wartości. Kolejny etap systemowej wojny z europejską filozofią państwa i prawa, porządkiem moralnym i społecznym rozgrywa się już na naszych oczach.
Co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch, trzech pokoleń? Czy w życiu społecznym mają zwyciężyć wartości rodem z dekalogu, czy tylko te wybrane z puli w 1789 roku? Elżbieta Królikowska-Avis przygląda się zderzeniu dwóch porządków, nowego i starego, i ukazuje, jak przez ostatnie pięć lat sieć dzisiejszej liberalnej lewicy oplatała wszystkie pola aktywności państw narodowych i ich mieszkańców, co pozwala lepiej i klarowniej zrozumieć istotę i kierunek zmian.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 666
Od kilkudziesięciu lat znajdujemy się na zakręcie cywilizacyjnym, na rozdrożach wartości. Na diagnozę rewolucji kontrkulturowej ’68 – siła, wektory, kadry – trzeba było długo czekać, w istocie do lat 90. ubiegłego wieku. Dopiero wtedy, jak w kalkomanii, zaczęły wyłaniać się tło, powiązania i konteksty. Ostatni etap systemowej wojny z europejską filozofią państwa i prawa, porządkiem moralnym i społecznym możemy zrekapitulować dość szybko, bo to jedynie dalszy ciąg tego, co stało się 40–50 lat temu, no i rozgrywa na naszych oczach. O ile wtedy najważniejszymi hasłami, które przewijały się przez wojenny front, były: antysystemowość, pacyfizm, feminizm, prawa gejów i czarnej mniejszości (patrz: Black Panther Party), o tyle dziś, w kolejnej odsłonie, jedne wątki bledną, inne mutują, pojawiają się nowe. A więc żądania środowisk LGBT, które obejmują już nie 3, lecz 56 wariacji seksualnych. A więc nowe zjawiska fuck culture, wszechobecne w brytyjskiej BBC oraz w polskiej TVN, cancel culture – ruch próbujący przepisywać historię, unicestwić autorytety i dorobek cywilizacyjny czterech kontynentów, woke culture czy revolutionary glamour. Ale uwaga: o ile kiedyś dominował marksizm w czystej dziewiętnastowiecznej, „kapitałowej” formie, dziś zawartość terminu „lewicowość” zyskała nowy szlif. A jego inżynierowie dusz mają już cel – nie jest to kreowanie „nowego proletariusza, świadomego swoich praw”, lecz „wolnych atomów”, osobników bez tożsamości, labilnych, gotowych do zmian, nawet najbardziej dziwacznych i absurdalnych.
Pozostał rdzeń ideologiczny, neomarksizm, globalne ambicje oraz strategia i metody działania rewolucji. A przemoc, przekraczanie granic dopuszczalnych moralnością i prawem, rzeki krwi są od początku wpisane w DNA lewicy. Jeśli nie udaje im się przejąć władzy w sposób demokratyczny, zwykle sięgają po terror. Wystarczy spojrzeć na przykłady – sowiecka, meksykańska, hiszpańska wojna domowa, „chińska kulturalna”, „czerwoni khmerzy”, Angola, Mozambik… Już 250 lat temu, w reakcji na wydarzenia za kanałem La Manche, ojciec konserwatyzmu ewolucyjnego Edmund Burke w swoim dziele Rozważania o rewolucji we Francji pisał: „Rewolucja to niedozwolone zerwanie ciągłości historycznej (…). Naród jest dziełem wielu generacji i żadna z nich nie ma prawa podejmować decyzji w imieniu pozostałych”. Twierdził także, że „potrzebna jest ciągłość struktur państwa, które ucieleśniają mądrość i doświadczenie pokoleń”. Pisał to, kiedy Francja spływała krwią swoich les citoyens! Konserwatyści stawiają na ewolucję, lewica na rewolucję. Przemoc, terror, zastraszanie, ucisk, represje to jest jej logo, niejako znak firmowy.
Rewolucja Flower Power Generation miała swoich ideologów, przywódców, elity i… scenografię. Pierwsze skojarzenie – jak ilustracja piosenki California Dreaming. Kalifornia, komuna, długowłosi chłopcy w dżinsach, dziewczyny w powłóczystych sukniach z kwiatami we włosach, narkotyki, seks, dyskusje na bardzo wysokim poziomie abstrakcji, a gdzieś w tle piosenki Janis Joplin i Jima Morrisona. Ale ta sama kontrkulturowa rewolta przybrała inną postać we Francji – studenci, także z middle class, maszerujący ulicami Paryża z kostką brukową w ręku, protestujący przeciw nieruchawemu, etatystycznemu państwu i burżuazyjnej moralności, patrz choćby filmy francuskiej nouvelle vague, nowej fali Godarda, Chabrola i Truffauta. W Wielkiej Brytanii – bardzo wyraźny akcent na wyzwolenie obyczajowe młodych spod wciąż ciasnego gorsetu wiktoriańskiej obyczajowości, formuły wychowywania dzieci i kształcenia młodzieży. Najwyraźniej wajcha odbiła w drugą stronę. Widać także odłam militancki, Frakcja Czerwonej Armii w Niemczech i Brigate Rosse we Włoszech. Zabójstwa, uprowadzenia, ataki na banki, posterunki i, pikantne, na koncern medialny Axel Springer „jako jeden z filarów kapitalistycznego systemu”. Widać doskonale, jak bardzo profil ideologiczny tego koncernu przesunął się w międzyczasie w lewo! Ciekawe, że najbardziej radykalne odłamy protestu FPG pojawiły się w krajach, gdzie narodził się nazizm i faszyzm. Czy to coś znaczy, jeszcze nie wiemy. Nie wiemy także, dlaczego młodzież w Stanach Zjednoczonych, Francji czy Wielkiej Brytanii nie sięgnęła po kałasznikowy i koktajle Mołotowa, jak uczynili jej rówieśnicy z Niemiec czy Włoch. Nie znamy także do końca siatki zależności całej rewolty – interesująca może być informacja o powiązaniach Frakcji Czerwonej Armii z międzynarodowym systemem czerwonego terroryzmu. Wsparcie finansowe służb specjalnych NRD, czyli Moskwy, oraz szkolenia w obozach w Jordanii i Gazie przez zaprawionych w akcjach terrorystycznych kolegów z Organizacji Wyzwolenia Palestyny. Jak widać, pokolenie dzieci kwiatów w USA, Wielkiej Brytanii czy Niemczech nieco inaczej widziało swoje cele, ideały i potrzeby przystąpienia do radykalnych zmian. Toteż formy działania były różne, za to przekaz dokładnie ten sam.
Warto zwrócić uwagę na koincydencję dat. Rewolucja kontrkulturowa rozegrała się w 1968 roku na trzech kontynentach równocześnie, w Ameryce, przynajmniej trzech-czterech ośrodkach w Europie i w Australii, głównie w Sidney. Wiadomo, za każdą z nich stoją siły, które ją finansują, dostarczają kadr, a po zwycięstwie biorą łupy. Kto wprawił w ruch tę maszynerię? Czy zjawisko Flower Power Generation było odgórnie sterowane i gdzie było to źródło energii, sztab generalny, który powołał tę armię młodych ludzi do działania? A może wystarczyła luźna struktura, młodzież w tych czasach była już bardzo mobilna i płomień przemian szybko przemieszczał się z kontynentu na kontynent?
Tak czy inaczej, idealizm młodzieży, brak doświadczenia i potrzeba buntu zostały wykorzystane przez lewicowych ideologów i proroków dla ich własnych celów. Udało im się nawet zamaskować podstawowe paradoksy tego ruchu, w istocie wszystkich lewicowych szaleństw. Powołując się na pacyfizm, słynne hasło make love not war, wzywały do krwawych rozpraw, siejąc terror i strach. Oraz paradoks drugi – że w imię hasła „wolności, równości i braterstwa”, z którego Francuzi dotąd są tak dumni, kompletnie nie dostrzegli rozbratu między ideą a jej realizacją. Po prostu młodzi, w ferworze rewolucji, nie zadają pytań.
Oczywiście, ruch dzieci kwiatów, bez względu na odmianę, miał swoich ideologów i patronów. Krynicą wiedzy, alfą i omegą, początkiem i końcem wszystkiego był oczywiście Karol Marks i jego Kapitał – choć bywało, że podczas ulicznych manifestacji spotykało się banery z portretami Lenina. Założę się, że niewielu hipisów znało treść tego potężnego tomiszcza, które było punktem odniesienia w dyskusjach politycznych, medialnych i akademickich, ale istniało raczej w przestrzeni symbolu, mitu. Ot, kilka sloganów i liczmanów, którymi wówczas się posługiwano: „precz z kapitalizmem”, „proletariusze wszystkich krajów, łączcie się” i „sprawiedliwość dla mas pracujących”, które, obawiam się, w masowym obiegu stanowiły cały przekaz. Jednak rewolucja FPG miała swoich myślicieli, pedagogów i akademików. Guru amerykańskich uniwersytetów Ivy League, brytyjskich Ox-bridge, paryskiej Sorbony czy madryckiego Complutense. Pośród najważniejszych autorów ideologicznego pakietu dla rebelii ’68 był niemiecki filozof marksista, przedstawiciel szkoły frankfurckiej, ideolog Nowej Lewicy, Herbert Marcuse. Jego Człowiek jednowymiarowy z 1964 roku, w którym krytykował „marksizm sowiecki” i polemizował z „marksizmem realnym”, cokolwiek by to miało znaczyć, zaproponował wybuchową w skutkach teorię, iż „robotnicy nie stanowią już dla zachodniego świata siły rewolucyjnej”. I pewnie nie jest przypadkiem, że w rok później opublikował esej Tolerancja represywna, który jest rozwinięciem poprzedniej myśli. Mówi zatem o „uzasadnionej dominacji niewielkiej, świadomej swoich celów i dobrze zorganizowanej mniejszości nad rozbitym, nieumiejącym bronić swojego systemu wartości społeczeństwa”. Jego książki podczas kontrrewolucji ’68 były bardzo popularne, przedstawiały już bowiem rodzaj – jak nazywał to sam Marcuse – „marksizmu wolnościowego” i bliżej mu było do „ucukrowanego marksizmu”, który potem stał się wygodnym alibi dla lewicowych kwietystów, w latach 90. nazwanych „lewicą kawiorową”. Oczywiście, wcale to nie znaczyło, że „lewica kawiorowa” straciła zęby i stała się mniej skuteczna w działaniu niż jej poprzednie formuły! Dalej: bardzo ważny był filozof i teoretyk włoskiego komunizmu i autor L’Ordine Nuovo – tytułu nie trzeba tłumaczyć – Antonio Gramsci. A także niedoceniony w Europie, jeśli idzie o wpływ na przebieg całego procesu, filozof, lingwista i anarchista, twórca After the Cataclysm, Noam Chomsky. Wykładowca kilku pokoleń amerykańskich studentów, który będąc już po tej „gorszej stronie siedemdziesiątki”, zaklinał się, że tylko lewicowa anarchia jest w stanie skutecznie obalić kapitalizm. Znajdujemy tu także Slavoja Žižka, Słoweńca, marksistowskiego filozofa, krytyka kultury i wykładowcę uniwersyteckiego, współautora, wraz z reżyser Marthą Fiennes, Perwersyjnego przewodnika po ideologiach, który mocno namieszał w głowach studentów Harvarda, Yale czy Oksfordu.
W latach 60. i 70. zasadniczą rolę, zwłaszcza jeśli idzie o indoktrynację kobiet, odegrały także liderki ruchu feministycznego i wykładowcy akademiccy, Australijka Germaine Greer, autorka The Female Eunuch, Erica Jong i jej Fear of Flying, Amerykanka Kate Millet i Sexual Politics, Camilla Paglia, Fay Weldon i Andrea Dworkin, która w dziele Woman Hating wykrzyczała swój protest przeciwko mężczyznom, opresyjnej rodzinie i patriarchatowi. Interesujące, że już w latach 90. indywidualnie i grupowo odwoływały swoje wystąpienia z lat 60. i 70., zwłaszcza na temat męskiej supremacji i „nowego niewolnictwa”, presji państwa i mediów na seks bez zobowiązań (patrz: artykuł w „Timesie” z 1998 roku Feminism? No, thanks, I am a modern woman). Z kolei Erica Jong w „Sunday Timesie” w tym samym roku mówiła: „Bałam się zajść w ciążę, aby nie stało się ze mną to samo co z moją matką. Ale to ona wytrwała w małżeństwie i dała mi spokojny dom, a ja swojej córce – nie”. Jednak karawana była już w drodze, kolejne generacje zindoktrynowanych kobiet pociągnęły ten wóz dalej i feminizm wtopił się w mainstream LGBT. W 2016 roku Slavoj Žižek stwierdził publicznie, że głosowałby na Donalda Trumpa, który chętnie wsłuchuje się w głos społeczeństwa i realizuje interesy narodu. A zupełnie ostatnio Noam Chomsky zaprotestował przeciw cenzurze na platformach społecznościowych, ale znowu – zło się dokonało i on miał w tym procesie swój udział. Dziś mastodonty jak Chomsky, Greer czy Agnieszka Holland mogą się tylko łzawo skarżyć, że ich pomysły na reformę świata zostały wypaczone, a oni sami pozostawieni daleko za taborami.
A co w pakiecie ideologicznym? Hm, idealizm rodzi się z naturalnego buntu przeciw niesprawiedliwości, ale jak bywa wykorzystywany – o, to już inna sprawa. Młodzi ludzie lat 60. i 70. chcieli zburzyć stary świat, jak niemal każda z kolejnych generacji. Ale to ich guru sprawili, że zamiast studiować skrypty i uczyć się demokracji na kółkach naukowych, spędzali czas na ulicznych protestach przeciw kapitalizmowi i konsumpcyjnemu stylowi życia, które przemieniały się w akty przemocy i wandalizmu. Wciąż nie wiedzieli, czego chcą post diluvium. Ten świat miał być po prostu lepszy i sprawiedliwszy – i tylko ich duchowi przywódcy wiedzieli, że miał być lewicowo-liberalny. I że ta rewolucja wcale nie jest „bezinteresowna”. Ofiarą miał być cały dotychczasowy, konserwatywny świat i jego mieszkańcy. Opowiadali więc o utopijnym społeczeństwie bezklasowym i zrównaniu praw obywateli do podziału dóbr i prawa jednostki do wolności i nieskrępowanej ekspresji. Młodzi wiedzieli wprawdzie, że idą na wojnę z państwem, tradycją i rodziną – ale wszystkie te dyskusje były na tak wysokim poziomie uogólnienia, że nie widać było stamtąd ani przemocy, ani ofiar. Sztukmistrze z uniwersytetów Ivy League i Ox-bridge głosili hasła pacyfizmu (bardzo korzystne dla wciąż zbrojącego się ZSRR), relatywizm niszczący podstawowy duopol prawda–fałsz, permisywizm i hedonizm, pozbawiając młodych woli i sumienia. Rozpoczęła się żonglerka wartościami i wyradzanie się demokracji w lewicową dyktaturę, przed którą przestrzegały political fictions, jak Huxleyowski Nowy wspaniały świat czy Orwellowski Rok 1984, a znacznie wcześniej – Burke’owskie Rozważania o rewolucji we Francji.
*
Tymczasem lata płynęły, niemieccy terroryści z FCA popełniali w więzieniach masowe „samobójstwa”, hipisi z Kalifornii porzucili swoje komuny, paryscy studenci zeszli z barykad i wtopili się w establishment. I jedni, i drudzy stanowią dziś nowe światowe elity władzy, że wskażę tylko na Hillary i Billa Clintonów, współzałożyciela CNN Teda Turnera i jego byłą żonę, aktywistkę antywojenną Jane Fondę, reżysera i działacza politycznego Stevena Spielberga, byłego posła do Bundestagu Joschkę Fishera, i mandarynów Unii Europejskiej Jeana-Claude’a Junckera czy Guya Verhofstadta. Od tego czasu w wiek produkcyjny weszły dwa kolejne pokolenia depozytariuszy nowych wartości. I oto okazało się, że rewolucja kontrkulturowa tak głęboko przeorała świadomość społeczną i struktury państwa, że już nic nie jest takie samo. Wieloletnie kontestowanie wartości, które stanowią bazę państwa, społeczeństwa i indywiduum – historia, tradycja, religia, szkoła, rodzina – doprowadziło do zachwiania się dotychczasowych modeli. Globalna lewica uznała konserwatyzm za zły spadek przeszłości i próbowała go wyrwać z korzeniami. Generacja FPG przeorała życie amerykańskiej i europejskich demokracji tak gruntownie, że zmieniło się wszystko – od pakietu wartości, poprzez sposób uprawiania polityki, do metod promocji sztuki.
„Otwarty dialog”, „społeczeństwo otwarte”, „otwarty Kościół” – tyle że otwarcie znaczy tu destrukcję i zniszczenie. Spójrzmy na zjawiska oboczne, a w istocie część tej lefties’ network, lewicowej pajęczyny, która coraz ciaśniej oplątywała ludzi, organizacje, instytucje. Laicyzacja społeczeństw, rugowanie tradycyjnych świąt Bożego Narodzenia i Wielkanocy, kompromitacja duchownych poprzez nagłaśnianie przypadków pedofilii i sprzedawanie ich jako reguły raczej niż wyjątku. A hierarchowie anglikańscy i innych denominacji protestanckich nie ułatwiają wiernym życia. Ustępując pod naporem „nowoczesności”, wyświęcają księży gejów na biskupów, kobiety na diakonów, a po każdym takim akcie tolerancji następuje kolejny rozłam we wspólnocie. Potężną rolę odegrały tu BBC ze swoim kanałem BBC World News, CNN, CBS i wielkie europejskie i amerykańskie dzienniki. A mass media ochoczo wspierają ten proces, że przypomnę angielskie fabuły, jak Ksiądz Antonii Bird, Siostry magdalenki Petera Mullana, Liam i Tajemnica Filomeny Stephena Frearsa. I doszło do tego, że już w 2010 roku tabloid „Daily Mail”, piórem bodaj Stephena Glovera, pisał; „Atmosfera nagonki trwa, dziś już wstyd przyznać, że jest się chrześcijaninem”.
Dla Hollywood autorytetami są dziś nie John Wayne, Ronald Reagan czy choćby Arnold Schwarzenegger, ale agresywni demokraci George Clooney i Tom Hanks, Meryl Streep i Harrison Ford, Barbra Streisand i Leonardo DiCaprio. A na Wyspach Brytyjskich – Mike Leigh i Ken Loach, Emma Thompson i Rowan Atkinson, którzy nie ominą okazji, żeby popisać się nienawiścią do Donalda Trumpa, konserwatystów i chrześcijaństwa. Nowe platformy, jak HBO i Netflix, są równie politycznie ofensywne i napędzane przez ideologię jak kino tradycyjne. Jako specjalista ds. brytyjskich ostentacyjnie nie oglądam serialu The Crown, filmów o młodych royalsach czy księżnej Dianie, jak fabuła Diana z Naomi Watts, antymonarchistycznych, manipulujących faktami i zakłamujących prawdę. W tzw. sektorze muzycznym, jeśli nie jest to techno, hip-hop czy gangsta rap, ton nadają nie idole – chrześcijanie, konserwatyści i działacze humanitarni, jak Cliff Richard, lecz cyniczni i zdemoralizowani skandaliści, jak Bob Geldof, Mick Jagger czy Bono, którzy nie wstydzą się wykorzystywać do własnej promocji nawet akcji charytatywnych jak Africa First!
W ciągu ostatnich 25–30 lat zmieniła się ideologiczna mapa największych europejskich mediów. Stery państw, korporacji medialnych, organizacji pozarządowych przejęła generacja byłych dzieci kwiatów, produkt indoktrynacji lewicowych myślicieli. Wektor myślenia o państwie, rodzinie, społeczeństwie przesunął się w lewo. Przejmowanie mediów w Europie i Ameryce odbywało się w rozmaity sposób – zakładanie korporacji „bastionów postępu” jak Ted Turner i CNN, nabywanie przez bogatsze grupy medialne, jak Guardian Group, wyważonej do niedawna gazety niedzielnej, „czytywanej jeszcze przez Jane Austen” – „Observera”. Najczęściej jednak odbywało się to – jak w przypadku francuskiego „Le Monde’a”, niemieckiego „Die Welt” czy hiszpańskiego „El País” – metodą step-by-step, dokonując wrogiego przejęcia i powoli zmieniając profil dziennika. BBC stała się forpocztą postępu, a epidemia wirusa lewicowości nie ominęła także brytyjskiego „Timesa” i „Sunday Timesa” australijskiego magnata prasowego Ruperta Murdocha. Być może nie w tym samym stopniu co wyżej cytowane, jednak na oczach jednego pokolenia pejzaż światopoglądowy wielkich mediów zmienił się – od pluralizmu do lewicowo-liberalnego monopolu.
Związki zawodowe w Wielkiej Brytanii, Francji, Włoszech czy Hiszpanii zawsze były „czerwone”, podobnie jak większość organizacji pozarządowych, tradycyjnie finansowanych przez potentatów finansowych, którzy serca mają po lewej stronie. No i jeszcze jeden segment zawłaszczony przez nowe siły – samorządy. Od 30 lat obserwowałam w Wielkiej Brytanii, na Zachodzie, przejmowanie samorządów, by toczyć z rządem konserwatystów – gdyby taki się zdarzył – wojnę o pryncypia i pieniądze. A teraz to samo zjawisko obserwujemy w Polsce.
A kiedy ruchy studenckie przeonaczały się w nowy lewicowy ład, dołączyła wielka finansjera, stara jak Rockefellerowie czy Vanderbildtowie, i nowa, „komputerowi miliarderzy”, jak Bill Gates, Mark Zuckerberg i Jan Kim. Spójrzmy na listy „Forbesa” najbogatszych ludzi świata – pierwsza piętnastka od góry to lewica, a wielu z nich to faktyczni sponsorzy postkomunistycznej inwazji na świat. Komunizmu przez Zachód oswojonego, zmutowanego, nie bez powodu nazywanego „lewicą kawiorową”, z którego pozostały jedynie logo, bezwzględność i pragmatyzm.
Warto wspomnieć także o jeszcze jednym zjawisku, które światowa lewica wymyśliła, aby zakonserwować stary układ. Obok fuck culture, cancel culture i paru innych pomysłów w dziedzinie inżynierii społecznej mamy revolutionary glamour. Uniwersytety, media, kultura masowa próbują z jednej strony ocalić od zapomnienia, z drugiej „glamoryzować” lata 60. i 70. XX wieku oraz heroizować ich bohaterów. Życiu przeciwstawiają legendę, manipulują faktami, uczłowieczają i usprawiedliwiają swoich terrorystów. Marks, Che Guevara, Fidel Castro, Nelson Mandela – do dziś obecni na beretach, koszulkach i plakatach – wszyscy oni mają w swoich życiorysach ciemne karty, które upycha się głęboko w talię i które co jakiś czas wysypują się na oczach zdumionych widzów. W całym tym procederze chodzi oczywiście o resentymenty, „czas niewinności i walki” – ale także o przekazanie tego toksycznego i często kompromitującego spadku młodym lewakom z całego świata w możliwie atrakcyjnej formie.
Dzisiejsza liberalna lewica to rodzaj sieci – coraz bardziej ciasnej i krępującej funkcjonowanie państw i instytucji, związków i stowarzyszeń, zagarniającej coraz więcej dziedzin ludzkiego życia. Tak czy inaczej, chodzi o obalenie dawnego porządku moralno-prawnego, wykreślenie ze społecznej pamięci chrześcijaństwa i konserwatyzmu jako alternatywy, zniszczenie tożsamościowej pamięci o narodzie i historii, tradycji i dobrych obyczajach. Publikacja moja ukazuje ostatnie pięć lat zaciskania się tej sieci? pętli na szyi? na wszystkich polach aktywności państw narodowych i ich mieszkańców. Komentarze pokazują coraz bardziej widoczny i odczuwalny czerwony terror, pojawianie się nowych zjawisk – neomarksizm, genderyzm i jego idea „płci kulturowej”, fuck culture, cancel culture, woke culture, revolutionary glamour. Przykłady pochodzą z terenu Polski, gdzie spędziłam większość życia, Wielkiej Brytanii, gdzie przez 26 lat mieszkałam i pracowałam, oraz z paru innych krajów, gdzie bywałam. Stąd i tytuł książki: Cywilizacja Zachodu na rozdrożach wartości. Nie jest tajemnicą, że wiele z tych procesów rozegrało się najpierw na Zachodzie, więc jako korespondentka mogłam je dostrzec z pewnym wyprzedzeniem i zasygnalizować polskim czytelnikom. Lecz bez względu na to, czy sięgam po przykłady z Wielkiej Brytanii, Polski, RPA, czy Singapuru, chodzi o jedno: co wydarzyło się w ciągu ostatnich dwóch, trzech pokoleń; w którą stronę zmierza świat, jakie wartości zyskuje, a co gubi; czy w życiu społecznym mają zwyciężyć wartości rodem z Dekalogu, czy tylko te wybrane z puli z 1789 roku? I co z dotychczasowego przebiegu wypadków wynika? Bo może wciąż aktualne są słowa zapisane przez Edmunda Burke’a w 1790 roku w rozprawie Rozważania o rewolucji we Francji: „wolność bez mądrości i cnoty to zło najgorsze z możliwych”? Jeśli te uwagi pozwolą czytelnikom lepiej zrozumieć istotę i kierunek zmian oraz możliwe konsekwencje, będzie to dla mnie, autorki, najwyższa satysfakcja.
Elżbieta Królikowska-Avis, 28 czerwca 2021 roku
„Wielka Brytania dała światu kilka wspaniałych rzeczy: Davida Beckhama, parlament, Marmite, Szekspira, futbol i krykieta” – żartują sobie Anglicy. Przy czym Marmite to niejadalne smarowidło do chleba, strawne tylko dla wyspiarskich strusich żołądków. Chyba najważniejszy w tym pakiecie jest parlament i porządek konstytucyjno-prawny, regulujący stosunki między władzą a obywatelami. Pierwszym dokumentem była Magna Carta Libertatum, Wielka Karta Swobód, przypieczętowana przez Jana bez Ziemi 15 czerwca 1215 roku na podmokłych łąkach Runnymede nad Tamizą. Demokracja brytyjska ma 800 lat!
Brytyjczycy szczycą się swoją The Great Chart. Pewnie dlatego – choć rocznica mija dopiero w czerwcu – rząd zdecydował, że uroczystości rozpoczną się już w styczniu i będą trwały do końca roku. A są dumni z Magny Carty nie bez powodu. To kamień węgielny porządku prawnego oraz gwarancji wolności obywatelskich na Wyspach i w wielu innych krajach. Najbardziej zdumiewa, jeśli można tak określić, postępowość Wielkiej Karty Swobód. To bardzo nowoczesne spojrzenie na sposób organizowania państwa, stosunek rządzący–poddani, wykazujący wrażliwość na prawa człowieka – oczywiście jak na ówczesne czasy. Ta nowoczesność tkwiła w przyjęciu zasady, że wszyscy ludzie bez wyjątku są wolni w granicach prawa, a zatem dozwolone jest to, czego prawo nie zabrania. No i to, że głosiła: nie tylko poddani podlegają tym zasadom, ale także król. Władza nie może działać w sposób arbitralny, musi stosować się do tych samych przepisów legislacyjnych. Tak więc w Anglii już w 1215 roku uznano, że król i jego poddani są równi wobec prawa.
Zważywszy, że królewską despotię we Francji zmiotła dopiero Wielka Rewolucja w końcu XVIII wieku, a w Rosji carski zamordyzm, sytuujący władcę bliżej Pana Boga niż obywatela, trwa do dziś, Magna Carta z 1215 roku była dokumentem rewolucjonizującym prawo i demokratyzującym obyczaje. Przede wszystkim zmieniała spojrzenie na miejsce króla w społeczeństwie. Pozbawiała go cech „boskości”, wskazywała trop późniejszym bojownikom o wolności obywatelskie, jednym słowem, był to jak na ówczesne czasy niezwykły dokument. Wystarczy przypomnieć sobie historyczne tło tego zdarzenia. Z Francji w stronę Jerozolimy ciągnęły wyprawy krzyżowe, w Niemczech po śmierci cesarza Fryderyka II zaczyna się długie bezkrólewie, Hiszpania od 400 lat jęczy pod butem muzułmanów, a do Opatowa i Oleśnicy przybywają templariusze. Oto czasy, w jakich proklamowana została Magna Carta.
Oczywiście, nie obeszło się bez trudności. Zanim baronowie angielscy zdobyli pieczęć Jana bez Ziemi na dokumencie Karty Swobód, rozegrała się długa batalia. Najpierw król wdał się w zatarg z ówczesną angielską arystokracją. Jego próby podbicia środkowo-zachodniej Francji zakończyły się klęską, więc zarządził kolejne podatki. W dodatku jego sposób administrowania państwem, brutalny i krwawy, wywołał otwarty bunt baronów. Nowa dworska kamaryla, John’s cronies, która podmieniła nieposłusznych, szarogęsiła się w Windsorze i korumpowała układ władzy. Do tego król Jan wdał się w spór z papieżem Innocentym III i nie chciał się zgodzić na kandydaturę Stephena Langtona na urząd arcybiskupa Canterbury.
Tak więc Jan bez Ziemi bezustannie żądał od baronów ludzi i pieniędzy dla sfinansowania swoich wojen we Francji. W końcu postanowił złupić ich ekstrapodatkiem, w niezgodzie z ówczesnymi obyczajami i praktykami. Do oburzonych samowolą króla arystokratów dołączyli szlachta i mieszczanie, także Kościół, jeszcze wtedy katolicki, a papież Innocenty III obłożył monarchę klątwą. Król Jan znalazł się w pułapce, a że potrzebował na swoją wojaczkę pieniędzy, 15 czerwca na łąkach Runnymede w hrabstwie Surrey przypieczętował Wielką Kartę Swobód. Musiał być bardzo zdesperowany, skoro w dokumencie tym zagwarantował 25 arystokratom – świeckim, biskupom i opatom – podstawowe wolności osobiste i prawa własności, z możliwością wypowiedzenia posłuszeństwa jemu samemu włącznie! Najważniejszym postanowieniem był chyba artykuł, iż „nikogo nie można aresztować, uwięzić ani wydziedziczyć bez sądu (…) wbrew krajowemu prawu”. Czyli przyznawał feudałom prawo do protestu w razie naruszenia przez niego któregoś z artykułów Karty. Czy nie był to pierwszy dokument dający obywatelom prawo do legalnego strajku, manifestacji ulicznej, wypowiedzenia posłuszeństwa obywatelskiego, a nawet zastosowania impeachmentu, z których to form do dziś korzystają państwa demokratyczne? Czy, obserwując poczynania dzisiejszych władz w Polsce, bezpodstawne są opinie, że należą do innego kręgu kulturowego niż ten, który zrodził Wielką Kartę? A wracając do króla Jana: najpierw obiecał, ale potem próbował kombinować. Aż do śmierci prowadził z feudałami podwójną grę i właściwie nigdy dokumentu nie podpisał. W niecały rok później zmarł – podobno na niestrawność, spowodowaną nadmiernym spożyciem brzoskwiniowego wina. A może wskutek otrucia, częstego sposobu pozbywania się przeciwnika w tamtych czasach?
Jednak koła historii już zaczęły się toczyć, Magna Carta była trzykrotnie uzupełniana i prace ostatecznie zakończono ok. 1300 roku. I dziś na Wyspach nie tylko Magna Carta Trust uważa, iż ten dokument jest najbardziej znanym na świecie brytyjskim towarem eksportowym, bo został uznany za podstawę konstytucyjną w ponad stu państwach! Otworzył drogę do demokratycznych rozwiązań w relacji państwo–obywatele, torował ścieżkę do postępowania sądowego z udziałem ławy przysięgłych. Wspominał nie tylko o feudałach, przyznawał prawa miastom i potwierdzał przywileje nadane wcześniej Londynowi. Ujednolicił także system miar i wag. A teraz proszę spojrzeć na art. 12: „Dla nałożenia »tarczowego« (podatek na zaciąg wojsk na wyprawę wojenną) i zasiłków lennych król musi mieć zgodę Rady Królewskiej”, która kilka wieków później przekształciła się w parlament. Albo art. 39: gwarancja wolności osobistej – król nie może aresztować poddanego bez wyroku sądowego ani odebrać mu majątku. Dalej: art. 60 zobowiązywał lenników króla – dziś urzędników państwowych – do przestrzegania swobód jego podwładnych, zagwarantowanych przez Kartę. A teraz spójrzmy, co dzieje się dziś na polskiej prowincji, w urzędach, w redakcjach pism lokalnych, siedzibach partii rządzącej?
Kilka dni temu ogłoszono całoroczny program wydarzeń celebrujących Wielką Kartę Swobód na jej 800-lecie. Patronat nad całością obchodów objęła królowa Elżbieta II, powołano całą masę komitetów i podkomitetów, które będą koordynować działania. No i sztab PR-owców, bez których dziś nie ma państwowych uroczystości z prawdziwego zdarzenia. Kampania w Westminsterze, promująca uznanie 15 czerwca za święto narodowe, grupy działające w kraju, by uzyskać dla obchodów wsparcie Kongresu Stanów Zjednoczonych, ONZ oraz państw Commonwealthu. Uroczystości na łąkach Runnymede, w Lincoln i katedrze Salisbury, gdzie znalazły swój dom dwa oryginalne egzemplarze Wielkiej Karty, emisja okolicznościowych znaczków i kolekcjonerskich monet, międzynarodowe seminarium w… Polsce i wiele innych spędów naukowych w macierzy i na świecie. Wystawy okolicznościowe w muzeach, ekspozycje książek, programy radiowe i telewizyjne, zdarzenia kulturalne w szekspirowskim teatrze Globe, a nawet Calypso tribute to Magna Carta! 800-lecie Wielkiej Karty Swobód to dobra okazja do celebrowania demokracji, wolności obywatelskich i praw człowieka, całego tego wielowiekowego ciągu aktów prawnych, które cywilizowały układ państwo–społeczeństwo, a poddanym pozwalały emancypować się i powoli przemieniać w wolnych obywateli.
26 stycznia 2015 roku
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki