Czekolada z chili - Joanna Jagiełło - ebook + książka

Czekolada z chili ebook

Joanna Jagiełło

4,7

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Linka niedawno dowiedziała się, że ma siostrę, którą mama oddała kiedyś do domu dziecka. Ma też ojczyma, z którym nie do końca potrafi się porozumieć. No i braciszka, który ciężko przeżywa rozstanie rodziców. W dodatku Linka idzie do liceum i po wakacjach musi odnaleźć się w nowej rzeczywistości i nowej klasie. Nie jest łatwo, szczególnie, że jej chłopak wyjechał do Londynu. Czy uda jej się znaleźć pracę i zarobić na czesne w szkole marzeń? Czy związek z Adrianem przetrwa? Związek, który nie zawsze smakuje jak czekolada mleczna. Częściej ma smak czekolady z chilli.

Dalsze losy Linki z Kawy z kardamonem.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 389

Oceny
4,7 (14 ocen)
11
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wydawnictwo Literatura
Okładka: OLGA RESZELSKA
Skład i korekta: LIDIA KOWALCZYK, JOANNA PIJEWSKA
© by Joanna Jagiełło © by Wydawnictwo Literatura
ISBN 978-83-7672-298-6
Wydawnictwo Literatura, Łódź 2012 91-334 Łódź, ul. Srebrna 41 tel. (+48 42) 630 23 81 fax. (+48 42) 632 30 24 e-mail: [email protected] Strona internetowa: www.wyd-literatura.com.pl
Konwersja: eLitera s.c.

A może miłość nie musi być jak czekolada mleczna. Może miłość jest jak czekolada z chili.

Moim córkom – Julce i Basi

PROLOG

W nocy wiał wiatr. Podrzucił z drzew przy sąsiedniej posesji czerwone i żółte liście, które upstrzyły huśtawkę niczym barwne kleksy.

Zadzwoniła do drzwi, ale nikt nie otwierał. Postanowiła poczekać w ogrodzie, choć dobrze wiedziała, gdzie jest klucz. Huśtawka była mokra. Odkleiła od niej jeden liść i spojrzała na niego pod światło. Wprawdzie słońce ledwo przebijało się przez chmury, ale było wystarczająco silne, żeby podświetlone żyłki zaczęły jej przypominać a to sieć dróg, a to układ krwionośny, a to cały wszechświat. Rozbujała huśtawkę, może to uspokoi bicie serca i pozwoli zmierzyć się z tym, co przecież miało nadejść, a na co – już teraz – nie miała żadnego wpływu. Zamknęła oczy, pozwalając ponieść się rytmowi. W górę i w dół, w górę i w dół. Raptem na jej twarz padł cień i prawie krzyknęła z przestrachu, ale to przecież był on, jego kochana twarz, która tuliła się miękko do jej policzka. I już ten niesłyszalny krzyk dusił w zarodku, całując ją w same usta, zamykając w uścisku wraz ze sznurami huśtawki i liściem, który nadal gniotła w dłoni. Dała się ponieść temu pocałunkowi, było tak, jakby całował ją w samym środku jej samej, jakby w brzuchu uwolniła się cała gromada trzmieli, a ich skrzydełka drżały w nagle gorętszym słońcu. Osuwała się wtedy na jego ramię, pozwalając się całować, pozwalając gładzić po ramieniu, lekko brązowym od słońca i ciepłym. Wtedy, bo teraz nagle w pocałunku zaczęła czuć gorycz. Tam, gdzie jeszcze przed chwilą brzęczały słodkie trzmiele, zrobiło się teraz zimno i mokro. Poczuła wyraźnie, że siedzisko huśtawki jest wilgotne od deszczu, a ona sama tak zlodowaciała w środku, jakby już zaczęła zamarzać. Zadrżała. A potem mu powiedziała. Wargi ułożyły się w słowa, których wolałaby nie wypowiadać. Stał teraz o krok od niej i odchylił się, jakby zamierzał się cofnąć. A ona nadal lekko się bujała, choć wolałaby zamarznąć, wolałaby, żeby to zimno, które czuła, zamieniło ją w bryłę lodu albo w kamień. Powoli otworzyła oczy.

– Wybaczysz mi? – zapytała.

Ale on już odchodził, nagle taki wyprostowany, taki wysoki i obcy, z liściem przyklejonym do kurtki.

WRZESIEŃ

Folder: Wysłane

Od: [email protected]

Do: [email protected]

Hali,

co tam u Ciebie? Pewnie nie możesz się doczekać nowej szkoły? Jak wrócisz z rozpoczęcia, musisz mi wszystko napisać, kto jest twoim wychowawcą, i w ogóle. Ja się trochę denerwuję, zaczynam myśleć, że może z tą zmianą szkoły to nie był dobry pomysł. Wolałbym być teraz tam, z tobą. Ech, gdyby nie to, że ciotka już wszystko załatwiła i głupio byłoby teraz zmienić zdanie... Wczoraj miałem pierwsze zajęcia z rysunku i w sumie to się załamałem. Mam wrażenie, że nie znam podstaw albo uczą tu zupełnie inaczej. W każdym razie wydaje mi się, że nic nie wiem. Może się dowiem, o ile zacznę lepiej rozumieć prowadzącego, bo to niestety Szkot. Nie to, żebym miał coś przeciwko Szkotom, ale ten akcent mnie dobija! Pozdrów wszystkich ode mnie i uważaj na siebie – nieustająco!

Buziaki, A. 

* * *

Linka otworzyła oczy. Miała złe przeczucie. Przez całe wakacje nie zdarzyło jej się obudzić wcześniej niż o dziewiątej. Trudno było wyczuć, która jest godzina, bo wczoraj zasunęła szczelnie zasłonę, żeby zrobić „klimat”, wymacała więc komórkę na stołku obok i spojrzała w ekran. Szósta! Nic dziwnego, że w domu jest tak cicho, ani że budzik jeszcze nie zadzwonił. Odsłoniła okno i spojrzała na ulubiony dach kościoła, który połyskiwał w porannym słońcu. Zapowiadał się upalny dzień, następny z serii. Linka włączyła komputer i otworzyła swoją skrzynkę mailową. Tak jak się spodziewała, czekał na nią mail od Adriana. Nie wiadomo skąd wziął się ten zwyczaj, ale odkąd Adrian wyjechał do Londynu, zawsze pisał do niej późno w nocy, a ona rano czytała. Nawet jeśli siedzieli na czacie, to i tak pisał jeszcze coś potem na gmaila. Od miesiąca właściwie codziennie.

Hali. Zabawne. Halina dla koleżanek była Linką, a Adrian od czasu, gdy byli razem, próbował jej nadawać coraz to nowe imiona, jakby jedno jej nie wystarczało. Linek, Malinka... Zaprotestowała przy Misiaczku. Ale Hali? Nawet fajnie. Szkoda, że kojarzyło jej się to z grą, którą Kaj dostał na Dzień Dziecka. Hali-Gali to nie była głupia gra, uczyła liczyć na bananach i truskawkach, miała jednak wadę: do zestawu dołączony był dzwonek o upiornym dźwięku. Gdy na stole pojawiała się odpowiednia liczba owoców tego samego rodzaju, trzeba było jak najszybciej nacisnąć srebrny dzwonek, wtedy zabierało się wszystkie karty. Kaj, jako siedmiolatek, nie był jeszcze w liczeniu najlepszy, za to naciskanie dzwonka miał opanowane do perfekcji. Energiczne „bang!” wwiercało się w jej mózg. Po każdej partyjce Hali-Gali przez godzinę bolała ją głowa. Dobrze chociaż, że Kaj był śpiochem i nigdy nie grał od rana. Na szczęście budziła ją cisza. A cisza jest piękna.

Linka wstała i na bosaka poszła do kuchni. Nastawiła wodę i od razu nasypała do kubka kawy rozpuszczalnej. Dodała szczyptę kardamonu. Tego nauczył ją Adrian. Co prawda on to robił porządniej, parzył kawę w ekspresie z ziarnami kardamonu, dolewał gorącego mleka i dodawał miodu, ale ona musi się zadowolić tym, co ma. Poczuła znajome ukłucie tęsknoty. Już miesiąc się nie widzieli, ostatnio w wakacje, gdy Adrian przyjechał na jej urodziny. Myślała, że może zmieni zdanie po tym wszystkim, co się między nimi wydarzyło, ale jemu było głupio zrezygnować z wyjazdu do Londynu. Ciotka załatwiła mu szkołę oraz jakieś superlekcje rysunku i nie mógł się już wycofać. Pocieszali się, że to tylko rok. Szybko minie. Miała nawet wrażenie, że ta odległość w jakiś sposób im pomaga. Nawet Kaśka ostatnio skomentowała, że chyba częściej rozmawiali ze sobą niż ona i Michał. Żaliła się jej, że Michał ma dla niej coraz mniej czasu. Ale mimo stałego kontaktu, wiecznej wymiany maili i postów, czegoś jej brakowało. Jego uśmiechu, dotyku. A najbardziej żałowała, że teraz, gdy przez rok mogli być ze sobą w jednej szkole, jego tu nie będzie. Przechyliła kubek. Kawa, to rano lubiła najbardziej.

Drap, drap, drap – usłyszała drapanie pazurami, które ślizgały się po terakocie.

– Pewnie chcesz wyjść, Fikusku? – Podrapała psa za uchem.

– Łałłałłał – odpowiedział jej z psiego gardła długi gulgot. Pies, który mówi. Kiedyś obejrzała na YouTubie filmik, w którym pies wydobywał z siebie dźwięki do złudzenia przypominające I love you. Próbowała nauczyć Fikusa, ale nic z tego. Łałłałłał. Tylko tyle, a może aż tyle.

– Daj mi się ubrać, Fikusku, przecież tak nie pójdę. – Spojrzała na sprany T-shirt i stare legginsy. Dobrze, że chociaż strój na dzisiaj sobie przygotowała, zamiast, jak co roku, szukać w popłochu czegoś, co w takim szczególnym dniu mogłaby na siebie włożyć. Przecież nie pójdzie na rozpoczęcie roku w pierwszej klasie liceum w plisowanej spódniczce, która pamiętała jeszcze podstawówkę. Linka rosła tylko wzwyż, obwód pasa właściwie od dawna jej się nie zmieniał, ale przymierzając spódnicę, zdała sobie sprawę, że nie tylko stylem jakoś nie pasuje już do liceum, ale zrobiła się z niej taka miniówka, że już pierwszego dnia za ten niezbyt stosowny ubiór mogliby ją wyrzucić ze szkoły. Nawet jeśli to szkoła artystyczna. Zdecydowała się na czarne rurki i białą bluzkę.

W sumie to stresowała się trochę tym wszystkim. Po pierwsze – bała się, że będą tam bogate dzieciaki, poubierane w Lacosty, a nie w jakieś tam H&M-y. Wprawdzie Adrian mówił jej, żeby się tym nie przejmowała, bo wbrew temu, co się sądzi, w szkołach prywatnych czy społecznych wcale nie ma takiej pogoni za marką jak w zwykłych, bo tu nikt nikomu ciuchem nie musi niczego udowadniać. Ale Adrian to chłopak, może nie zwracać na takie rzeczy uwagi. No i przecież nie zna jej przyszłej klasy. Po drugie – część uczniów na pewno znała się już z gimnazjum, które mieściło się w tym samym budynku. Adrian uprzedził ją, że w tej szkole było im tak dobrze, że po gimnazjum większość chciała zostać. A klasy gimnazjalne już były sprofilowane artystycznie – nic dziwnego, że potem dzieciaki raczej nie chciały myśleć o normalnej szkole. Ale to oznaczało, że Linka prawdopodobnie będzie miała status „nowej”. Czy ją polubią? Po trzecie... No właśnie, trzecie było najgorsze. Kasa. A raczej jej brak.

Chodziła teraz z psem dookoła klombu, patrzyła na przechodzących ludzi i zastanawiała się, jak zarobić pół czesnego na szkołę. Z drugiej połowy była zwolniona, bo dostała wyróżnienie w konkursie fotograficznym. Mama zapłaciła niemałe wpisowe, opłaciła też pierwszy miesiąc, a potem przeprowadziła z nią rozmowę, z której niezbicie wynikało, że Linka musi się wziąć za robotę i te pięć stów miesięcznie gdzieś zarobić. Rozumiała to: po odjęciu kredytu i wszystkich opłat ledwo zostawało na życie. Nie było nadwyżki, którą można by zużyć na taką fanaberię jak szkoła prywatna.

– Halinka! – usłyszała głos sąsiada z bloku obok, który, przykuty do wózka, zwykł przyglądać się ludziom z okna od rana do wieczora. – Do szkoły się nie spieszysz? Dziś początek roku!

– Tak, panie Michałku – odpowiedziała – ale idę dopiero na dziesiątą. Obudziłam się za wcześnie, a pies to wykorzystał!

– Która to klasa? – zapytał.

Na parapecie postawił śniadanie. Rozmawiając z Linką, maczał parówkę w musztardzie i zagryzał chlebem. Linka pomyślała, że to okno to cały jego świat. Współczuła mu. Czasem jakaś pani z opieki wyjdzie z nim na spacer i tyle, bo nie ma nikogo bliskiego. Nie dość, że nogi ma niesprawne, to ręce jakieś takie pokurczone, pewnie nie dałby rady sam na wózku nawet wyjechać z domu. Dobrze chociaż, że herbatę może sobie zrobić i parówkę ugotować...

– Pierwsza...

– Gimnazjum?

– Nie! – roześmiała się. – Oczywiście, że nie! Liceum.

– O! To panna już z ciebie! Pewnie do jakiegoś dobrego liceum się dostałaś, no, pochwal się!

– Do społecznego, do klasy fotograficznej.

– Ho, ho! To teraz takie klasy są? Ale to pewnie drogo, jak społeczne? Mama dostała podwyżkę chyba? Bo już ten twój tata nie tata to z wami nie mieszka, co? A może to z alimentów?

Miała dość. Mimo sympatii i współczucia za każdym razem od wścibstwa pana Michałka przewracały jej się flaki w brzuchu. Taki to wie wszystko o wszystkich i zaraz wyciąga wnioski. Znalazł się Sherlock. Na szczęście pies pociągnął ją w stronę na pewno wyjątkowo aromatycznego skwerku, więc burknęła coś tylko pod nosem i pognała za Fikusem.

Nawet jeśli udało jej się uciec od pana Michałka, nie rozwiązywało to jej problemów, a właściwie jednego. Musiała znaleźć pracę. Oczywiście nie teraz. Teraz trzeba obudzić mamę, bo z szóstej nie wiadomo kiedy zrobiła się siódma, a przecież nie tylko ona ma dziś rozpoczęcie roku, ale i Kaj! Jej mały braciszek idzie do szkoły! Pociągnęła psa w stronę domu.

– Łałłałłał – zamarudził Fikus.

Mama krążyła już między kuchnią a łazienką, w pośpiechu naciągała na nogi rajstopy, wyjmowała z lodówki mleko, z szafki płatki i pokrzykiwała na syna, który leżał na brzuchuw poprzek łóżka z poduszką naciągniętą na głowę.

– Daj mi jakiś tusz! – krzyknęła do Linki. – Nie mogę znaleźć swojego!

Co ona się tak stroi? – przemknęło Lince przez głowę. – Ma zamiar szukać sobie nowego męża wśród rodziców pierwszoklasistów? Denerwuje się tak, jakby sama szła do nowej szkoły.

Przyczyna starannych przygotowań właśnie nacisnęła guzik domofonu.

– A to kto? – spytała Linka.

– Adam. – Mama wyraźnie się zaczerwieniła. – Postanowiliśmy, że razem odprowadzimy Kazika, w końcu to pierwszy dzień w szkole.

No tak. Pan Michałek będzie miał znów powód do rozmyślań. Adam, jej tata nie tata, jak to ładnie ujął sąsiad, ale zdecydowanie Tata Kaja, taki przez duże „T”, stał w drzwiach i pochrząkiwał ze zdenerwowania.

– Cześć! – rzucił do Linki i pocałował ją w policzek.

Poczuła się dziwnie, jakby nagle przyjechał jakiś wujek, a nie ktoś, z kim przecież mieszkała przez prawie dziesięć lat.

Stał w drzwiach, nie do końca uczesany, z nie całkiem równo zapiętą koszulą, nie do końca wyspany, przystojny jak zawsze. Już nieudomowiony. Obcy.

– Cześć. – Wzruszyła ramionami, no bo co mogła zrobić innego.

Oczywiście, że Kaj cierpiał po wyprowadzce taty, ale widywał go w weekendy, a nawet częściej. A ona? Miała wrażenie, że przez wszystkie te lata była tylko taką córką nie córką. Na doczepkę. Akceptowaną przez miłość do mamy. Akceptowaną przez miłość do Kaja. Nic więcej. A jeśli chodzi o to poczucie obcości? Oczywiście mogła sobie pluć w brodę, że sama do tego doprowadziła. Mogła nie szukać, nie drążyć, zostawić to wszystko w spokoju, pewnie wtedy byłoby po staremu. Nadal chodziliby razem na sajgonki i grali w scrabble. Czasem żałowała, ale tylko czasem. I nie dziwiła się Adamowi, że nie był w stanie zaakceptować prawdy. Bo jak zrozumieć to, że najbliższa osoba przez lata ukrywa przed tobą fakt, że kiedyś miała jeszcze jedno dziecko? Że w depresji, pozostawiona bez pomocy, oddała córkę do domu dziecka? Jeśli ktoś przez tyle lat kłamie, to wszystko, co mówił przez te lata, też staje się kłamstwem. Nie dziwię mu się – pomyślała Linka. – W takiej sytuacji zrobiłabym chyba to samo. Na przykład gdyby okazało się, że Adrian ukrywa przede mną coś takiego. No ale to niemożliwe, Adrian jest zupełnie inny, inny niż mama. Ona sama dawno mamie wybaczyła, ale relacje w małżeństwie to zupełnie inna para kaloszy.

– Halinka... – Adam próbował chyba coś powiedzieć, a ona tak się zamyśliła, że przez chwilę zapomniała, gdzie jest.

Spojrzała na niego pytająco. Wreszcie wymamrotał:

– Wszystko u ciebie w porządku?

Też coś! Myślała, że usłyszy coś bardziej od serca. Chciała, żeby na przykład gdzieś ją zaprosił. Tak jak kiedyś, na lody. Razem z Kajem. Mogłaby nawet iść do kina na przygody walecznej pandy. Brakowało jej Adama. Niby była duża, ale tęskniła za nim. Szkoda, że wtedy, w wakacje, nie wyszło. Wydawało jej się, że on i mama są na dobrej drodze do pogodzenia się, w końcu przyjechał na jej urodziny. Potem okazało się, że chciał po prostu ustalić z mamą pewne kwestie praktyczne. O powrocie do domu nie było mowy.

– Jak nowa szkoła?

Zmroziło ją. Aha, więc będzie to raczej typowa rozmowa o pogodzie.

– Nie wiem, przecież dopiero tam idę – odburknęła. – A co?

– Nie, nic, myślałem...

– Co myślałeś? – Usłyszała we własnym głosie agresywny ton, który nawet ją samą zdziwił.

– Halinka... – znów chciał coś powiedzieć, ale przerwał mu Kaj, który jeszcze w piżamie wystrzelił ze swojego pokoju i zaraz znalazł się w objęciach taty.

Twarz Adama rozjaśnił uśmiech, a Lince zrobiło się smutno. Cholernie smutno.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki