Nie wiesz o mnie wszystkiego - Joanna Jagiełło - ebook + audiobook + książka

Nie wiesz o mnie wszystkiego ebook i audiobook

Joanna Jagiełło

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
  • Wydawca: Books4Ya
  • Język: polski
  • Rok wydania: 2023
Opis

Mocna powieść obyczajowa o toksycznej relacji.

Magda próbuje się uwolnić z toksycznego związku z starszym chłopakiem, bratem byłej przyjaciółki. Przez związek z Arturem Magda straciła przyjaciółkę, opuściła się w nauce, porzuciła ukochane kółko teatralne, zaczęła oszukiwać matkę. Starszy chłopak wykorzystuje ją, upokarza, odbiera wszystko, co było dla niej ważne. Kiedy Magda postanawia zakończyć związek, Artur zaczyna ją śledzić, chodzi za nią, grozi jej. Dziewczyna jest coraz bardziej zastraszona i przerażona. Zupełnie nie wie, gdzie szukać pomocy. Adam mieszka w małej miejscowości, gdzie jest szykanowany i prześladowany za swoją odmienność (wszyscy podejrzewają, że jest gejem). W końcu chłopak zostaje bardzo dotkliwie pobity. Po tym wydarzeniu Adam przeprowadza się do ciotki do Warszawy, gdzie zaczyna naukę w klasie Magdy. Magda i Adam od razu znajdują nić porozumienia i bardzo dobrze czują się w swoim towarzystwie.

Autorka, wielokrotnie nagradzana zarówno w Polsce jak i za granicą, w swojej najnowszej powieści po raz kolejny porusza mocne, trudne tematy i mówi o nich odważnie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 459

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 1 min

Lektor: Kinga Suchan
Oceny
3,7 (39 ocen)
14
10
7
6
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Jaskoleczki

Z braku laku…

zapowiadała się całkiem dobrze, urocza książka młodzieżowa niestety zabiła ja polityczna poprawnosc..Bohaterowie i antybohaterowie są przedstawieni tak, jakby tylko mniejszości narodowe i seksualne były cokolwiek warte w tym świecie. Wszyscy inni są głupi, źli, okrutni i w każdym aspekcie beznadziejni - nawet tym wizualnym. Im dalej w las tym bardziej krzywdząco i tendencyjnie.
10
urszula210

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam👍😃
00
Niutek77

Nie oderwiesz się od lektury

Świetna, lekka książka
00
Rainbowdash55

Dobrze spędzony czas

bardzo dobra!
00

Popularność




Redaktor prowadzący: Sylwia Kurek
Redakcja: Teresa Zielińska
Korekta: Lena Marciniak-Cąkała/Słowne Babki
Projekt okładki: Kamil Pruszyński
Skład i dtp: Studio 3 kolory
© Copyright by Joanna Jagiełło, 2021 © Copyright by Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o., Warszawa 2021
Warszawa 2021
Wydanie I
ISBN 978-83-8240-276-6
Wydawnictwo Zielona Sowa Sp. z o.o. 00-807 Warszawa, Al. Jerozolimskie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 [email protected]
Konwersja: eLitera s.c.

Homo homini lupus est.

Plaut

Według rankingu Rainbow Europe 2020 (ILGA-Europe Poland) Polska jest krajem najgorzej w Unii Europejskiej chroniącym swoich nieheteronormatywnych obywateli.

Książkę tę dedykuję wszystkim, którzy kiedykolwiek cierpieli z powodu swojej inności, doświadczali przemocy, żyli w strachu.

PROLOG

WTEDY: STYCZEŃ

Było ich pięciu. Adam od razu wiedział, że nie ma najmniejszych szans. Rozglądał się jeszcze na boki, w nadziei, że ktoś stamtąd wyskoczy: nauczyciel, woźny albo choćby przypadkowy przechodzień, jak on idący na skróty. Ale szkołę dawno zamknięto, a ludzie w taką pogodę siedzieli w domu. Dawno zapadł zmrok i temperatura spadła o dodatkowe kilka stopni. W powietrzu wirowały wielkie płatki śniegu oświetlane przez blask samotnej latarni. Wyglądały, jakby tańczyły.

A przecież wyszedł tylko po pieczywo na poranne kanapki do szkoły. Po prostu miał pecha. Mógł nie iść tamtą drogą, tylko naokoło, ale było mu zimno i spieszył się, chciał szybciej zasiąść do nauki. Zapomniał, że oni zawsze tu są, że wieczorami przesiadują pod daszkiem, piją i palą, nic sobie nie robiąc z tego, że znajdują się na terenie szkoły. Już z daleka usłyszał głosy i zobaczył żarzące się w ciemności końcówki papierosów. Wtedy jeszcze mógł zawrócić. Ale pomyślał, że może go nie zauważą, że przemknie bezszelestnie jak kot. Nie przewidział, że oni się nudzą, że tylko czekają, aż pojawi się ktoś lub coś, jakaś okazja do tego, żeby coś się wydarzyło. I już byli przy nim, okrążyli go jak dzicy, jak wrogie plemię.

– Ty, jaki ma, kurwa, szaliczek! Bambi, mama ci pożyczyła czy ta suka twoja siostra?

– Szminkę też ci pożycza?

Kris, kolega z klasy. Kiedyś się nawet lubili, w tych zamierzchłych czasach, kiedy jeszcze miał przyjaciół. Teraz Kris popchnął go mocno, potem jeszcze raz, ale Adam jakimś cudem utrzymał się na nogach. Próbował się odwrócić i uciec, ale Kris tylko się roześmiał, i już byli przy nim pozostali, a on po chwili leżał na ziemi, czując zimne płatki śniegu na policzkach.

Pierwszy kopnął go Franc. Frankowski, koszykarz z równoległej klasy, wyższy od niego o głowę. Ciężki wojskowy but uderzał w brzuch, który Adam nieudolnie próbował zasłaniać. Wtedy but powędrował w stronę głowy.

Mieszko kolanami przycisnął jego ręce do ziemi. Też był z nim w paczce. Kiedyś.

– Zabijcie pedała! – krzyknął.

I już kopali go wszyscy, Kris, Franc, Mieszko i jeszcze tych dwóch, których nie znał i ich imion nie kojarzył.

– Ty, daj butelkę! – wrzasnął nagle Franc. – Przewróć go – rozkazał Mieszkowi. Ten przez chwilę się zawahał. Adam próbował spojrzeć mu w oczy, ale zobaczył, że tamten odwraca wzrok. I poczuł, że jego ciało przeturlało się na brzuch, że w żaden sposób nie potrafi się spiąć i jakoś temu przeciwstawić. „Jak kukiełka z lalkowego teatrzyku” – pomyślał jeszcze i stanęły mu przed oczami zabawne pacynki, którymi tak lubił się bawić w dzieciństwie. „Ty będziesz księciem, a ja księżniczką – powiedziała siostra. – Albo ty będziesz księżniczką. Wolisz być księżniczką?”

– Nie no, weź, wystarczy wpierdol – powiedział Mieszko i wyrzucił butelkę w krzaki.

Adam poczuł taką wdzięczność, że myślał, że się rozpłacze. Ale to uczucie ulgi trwało tylko chwilę.

Potem tam był, ale jakby go nie było. Istniał poza swoim ciałem, kopanym i bitym. Stał się jednym wielkim bólem, ale nie rozróżniał jego źródeł, wszystko zlewało się w jedno. Wytrzymywał ten ból jak coś, co minie, przyglądał mu się z boku. Chciało mu się sikać i ze wszystkich sił powstrzymywał parcie na pęcherz. W końcu nie wytrzymał i poczuł, jak ciepły mocz przesiąka przez spodnie.

– Ty, zsikał się, Franc, kurwa, pedał się zsikał!

– Może go już zostaw. – Przełknął ślinę Mieszko. – Weź, bo wykituje.

– I dobrze, kurwa.

– Ja spierdalam – powiedział Kris. – Ja mu nic w sumie nie zrobiłem, nie mam zamiaru potem za to siedzieć.

– Okej, dosyć – odparł jeden z tych dwóch, których imion Adam nie znał. – A jak, kurwa, komuś powiesz, to dokończymy. – Kopnął go jeszcze raz, na pożegnanie. – Ciota – powiedział, jakby chciał tym słowem podsumować całe zajście.

Adam przekręcił się lekko na tyle, na ile to było możliwe, i patrzył, jak odchodzą, śmiejąc się głośno i żartując, w konfetti wciąż padającego śniegu.

Magda pomyślała, że nie powinna była mówić Dominikowi, że nie może zostać dłużej.

– Nie masz dla mnie czasu? Znowu nie masz dla mnie czasu?! – wrzasnął. – Nauka jest ważniejsza ode mnie? A co ty, kurwa, uczoną jakąś chcesz zostać?!

– Mam test z biologii, z całego semestru – odparła, próbując zachować spokój.

– Z biologii? Ja ci zaraz pokażę biologię w praktyce! Rozbieraj się.

– Dominik, daj spokój, nie dzisiaj. Mam okres.

Skłamała. Co prawda spodziewała się, że może dostać miesiączkę dziś lub jutro, ale jeszcze nic się nie działo.

– Okres? – zadrwił. – To świetnie. Nie trzeba będzie uważać.

Nerwowo zachichotała. To jakiś żart? Przecież mu mówi, że nie dzisiaj, po co ją namawia?

– Muszę iść. – Wstała z sofy. I znów pomyślała, że powinna to po prostu zakończyć. Nie, nie powie mu tego, bała się. Najlepiej mu napisze.

– A ty co, królewna? Myślisz, że jesteś świętsza od papieża? Jak ty czegoś potrzebowałaś, to zawsze byłem dla ciebie, wszystko robiłem dla ciebie, a ty dla mnie nic nie możesz zrobić, tak?

– Dominik...

Patrzyła na jego brodę, prosty nos, zielone oczy. Przecież on nie jest zły, nie może być zły.

– Chodź tu do mnie, no chodź.

Posłusznie podeszła. Chyba jednak zrozumiał, że ona musi iść. Pogłaskał ją po włosach. A potem włożył rękę pod bluzkę.

– Dominik, nie.

– Nie? Co to znaczy: nie? Kiedyś od razu rozkładałaś nogi! Jak czegoś chciałaś, to mi dawałaś, jak ci pomagałem, to mi dawałaś, a teraz co?

Dlaczego on tak nieładnie do niej mówi? Nigdy nie robiła tego przecież za coś. Mała zabłąkana łza spłynęła jej po twarzy.

– Muszę iść – powtórzyła, a wtedy on z całej siły ścisnął ją za ramiona. Poczuła to nawet przez materiał bluzki.

– Nigdzie nie pójdziesz. Rozbieraj się.

– Zwariowałeś – wyrwało jej się, a wtedy Dominik uderzył ją w twarz. Lekko się zachwiała, ale odzyskała równowagę. Policzek palił jak ogień. To stało się zbyt szybko, żeby wiedziała, jak ma zareagować.

– Głucha jesteś?

Czekał. A kiedy nadal stała nieruchomo, podszedł do niej i po prostu pchnął ją na łóżko, na brzuch.

– Nie! – powiedziała, tylko raz. Ale nie słuchał.

Przycisnął ją do materaca, nawet nie rozebrał, podciągnął tylko spódnicę, mocno trzymając drugą ręką, żeby mu się nie wyrwała.

Wiedziała, że nie ma z nim szans. Leżała posłusznie, myśląc, że kiedyś to się skończy. Może rzeczywiście powinna po prostu iść z nim do łóżka, przecież wiedziała, że on tego potrzebuje.

– Masz okres? To ciekawe – powiedział. – Skłamałaś, żeby ze mną nie być!

Gwałtownie się w nią wdarł. Zabolało.

Potem już nawet nie krzyczała, czuła tylko, jak łzy wypływają jej z oczu i wsiąkają w poduszkę.

Przez chwilę widziała się z boku, jak leży z brzuchem wciśniętym w pościel, a on to robi. Ale nawet kiedy skończył, kiedy cała była jednym wielkim bólem i upokorzeniem, nawet wtedy nie pomyślała, że to gwałt.

Po wszystkim wstał, ubrał się. Ona usiadła, poczuła, jak kręci jej się w głowie.

Zdążyło się ściemnić. Magda patrzyła na białe płatki śniegu, które wirowały w świetle latarni. „Jakby tańczyły” – pomyślała i ta myśl na chwilę odsunęła ją od innych.

Dominik się uśmiechał. Jakby stało się coś dobrego, a nie najgorszego na świecie.

Wtedy. To mogło się zdarzyć tego samego dnia. Bo każde z nich, bombardowane obrazami w głowie, jakby kadrami z filmu wyświetlanego raz po raz, będzie widzieć w tle padający śnieg. A przecież śniegu w tym roku było jak na lekarstwo. Padał zaledwie kilka razy i w małej miejscowości, w której mieszkał Adam, i w Warszawie, gdzie wychowywała się Magda.

Śnieg każdemu dobrze się kojarzył: z lepieniem bałwana, ze świętami Bożego Narodzenia, z niewinnością, która należała już tylko do dzieciństwa. Kiedy białe płatki nagle pojawiały się na niebie, wszyscy przechodnie wpatrywali się w nie z uśmiechem. Tak zadzierali głowy, że aż bolały ich szyje. I może to przez ten wzrok wbity w niebo niczego nie widzieli i nie słyszeli. Ani krzyków Adama, ani błagalnych słów Magdy, ani gwałtownych ruchów za firanką, ani kopiących na ulicy butów. Śnieg wszystko przykrywał i wyciszał.

Wielki oszust ten śnieg.

To mogło się zdarzyć jednego dnia. Może gdyby opowiedzieli sobie o tym, porównali daty, to by im jakoś pomogło. Pomyśleliby, że są takie dni, kiedy coś złego wisi w powietrzu. Że może to różnica ciśnień lub atmosferycznych frontów, jakieś perfidne ułożenie chmur czy gwiazd popycha ludzi do czynów, do których inaczej nie byliby zdolni. Że może to ten śnieg.

To mogło się zdarzyć tego samego dnia. Ten dzień oboje nazywali przecież „wtedy”. I oboje nie opowiadali o nim nikomu. Mogli tylko o nim myśleć. Ani rodzice, ani jedyna przyjaciółka Magdy o tym „wtedy” nie wiedzieli. Sama Magda próbowała to oswoić i zinterpretować inaczej. Bo przecież nic nie jest takie, jakie jest: to my nadajemy rzeczom i sytuacjom nazwy i znaczenia. Włożyła więc Magda to „wtedy” do kalendarza, jakby jakąś ulotkę o wydarzeniu, w którym właściwie nie brała udziału. Albo takim, które w miarę upływu czasu zamieniło się w coś innego. Nie „wielki koncert” tylko „mały recital”. Nie „poważna choroba”, tylko „pacjent lekko niedomaga”. Nie „kłótnia”, tylko „nieporozumienie”.

Nie „gwałt”, tylko „ta nieprzyjemna sytuacja”.

O „wtedy” Adama jego rodzina dobrze wiedziała. Ale nawet oni nie zdawali sobie sprawy ze wszystkiego. Znali tylko powierzchnię wydarzeń, procent uszkodzenia ciała i plan rekonwalescencji.

„Są rzeczy, o których nie mówi się nikomu” – myślał Adam.

„Są rzeczy, o których nie mówi się nikomu” – myślała Magda.

Dlatego kiedy będą siedzieć naprzeciwko siebie i patrzeć sobie w oczy, czasem pomyślą: „Nie wiesz o mnie wszystkiego”.

CZĘŚĆ PIERWSZA

ZIMA

ROZDZIAŁ 1

Czy wiecie, że STRACH, jedna z emocji podstawowych, to wiele różnych emocji? Niepokój, obawa, nieśmiałość, lęk, przerażenie, trwoga... Jest tyle odcieni strachu. Może dlatego strach jest jak przewlekła choroba. Nie mija, tylko zyskuje coraz to nowe wcielenia. Jest stanem umysłu, tak jakby mózg, przyzwyczajony do strachu, uzależniony od niego, musiał szukać coraz to nowych powodów, żeby się bać. Jakby musiał ten strach nakarmić, bo strach jak głodne niemowlę otwiera wciąż i wciąż swoje bezzębne usta i szuka karmy, czarnego mleka.

Wydawałoby się, że ktoś, kto przeżył jakieś groźne wydarzenie, następnym razem będzie potrafił się bronić, tak jak młode zwierzę, potarmoszone po raz pierwszy przez silniejszego drapieżnika, następnym razem będzie potrafiło odeprzeć atak. Ale widocznie zatraciliśmy zwierzęce instynkty, a ktoś, kto doświadczył wielkiego strachu, nie potrafi już wykrzesać z siebie odwagi. Jest jak wilgotny kamień, z którego trudno krzesać iskry.

Adam się bał.

Czuł panikę na myśl o nowej szkole.

Niepokoił się, jak będzie u ciotki.

Obawiał się, że nie poradzi sobie w dużym mieście.

Nie odnajdował w sobie żadnej rzeczy, której by się nie bał.

Cały bagażnik wypełnili tym, co spakował do plastikowych toreb. Uparł się, żeby wziąć prawie wszystkie ulubione książki, choć ojciec uważał, że to bez sensu.

– Przecież mogą zostać tutaj. I tak będziesz przyjeżdżał w każdy weekend, to sobie wtedy weźmiesz, co potrzebujesz.

Ojciec nigdy nie rozumiał jego wielkiego zamiłowania do książek. Ani tego, że znajomy widok półek wypełnionych grzbietami o różnych kolorach i w różnym stanie zniszczenia daje mu poczucie bezpieczeństwa. Podobnie jak wszystkie te poduszki i kocyki. Wziął nawet swojego starego misia, tego bez oka. Owszem, uważał, że to dziecinne. Ale też, że ten miś jest na tyle oldskulowy, że nawet gdyby ktoś zobaczył go w jego pokoju, to przecież nie będzie musiał się go wstydzić.

– Ciotka wszystko tam ma – próbował zahamować zapędy Adama ojciec. – Mógłbyś wziąć tylko ubrania, naprawdę.

Jakby nie rozumiał, że Adam nie jest przedmiotem, który można po prostu przełożyć z jednego miejsca na drugie. Że musi tam stworzyć sobie swoje gniazdo.

Adam często myślał, że ojciec w ogóle niewiele rozumie.

Patrzył teraz na syna, marszcząc brwi. Martwił się o niego. Adam szedł w stronę samochodu, niosąc ostatnie dwie torby z jakimiś drobiazgami, i obejrzał się jeszcze. Na tle tego wielkiego domu jego drobna postać wyglądała żałośnie. Tak naprawdę nie był drobny, raczej wysoki, tyle że bardzo szczupły, wręcz chudy. „Nie taki bamber jak ja” – pomyślał ojciec. Kilka płatków śniegu spadło na ciemne włosy Adama, a ojciec przez chwilę miał ochotę go po nich pogłaskać. Powstrzymał się, myśląc, że syn nie tego teraz potrzebuje. Nie cackania się i pieszczot. Potrzebuje zmężnieć i stanąć na nogi.

Westchnął. To wszystko nie było łatwe.

Adam odwrócił się, żeby jeszcze raz spojrzeć na dom. Był przestronny, dwupiętrowy, z białą elewacją i ciemnym dachem. Wykuszowe okna na pierwszym piętrze obramowane były ciemnobrązowymi, drewnianymi okiennicami. Po obu stronach dachu wzbijały się w niebo małe wieżyczki. Z przodu był spory ganek, oparty na drewnianych kolumienkach i obrośnięty winoroślą, a z tyłu taras, z którego można było patrzeć na las. W lecie wystawiali tam leżaki, a tata przywieszał też hamak, na którym Adam lubił bujać się i czytać. Czasem całe wakacje tak spędzał, czytając i pijąc lemoniadę. Mama była dumna z ogrodu warzywnego i ze swoich róż, które w okresie kwitnienia pachniały tak mocno, że ich woń unosiła się dookoła jak najlepsze perfumy.

Pokój Adama był na pierwszym piętrze. Z małego, półokrągłego balkoniku widać było las, spokojny pas zieleni ciągnący się w nieskończoność. Adam miał w tym pokoju bujany fotel, ogromną szafę na ubrania i dębowe biurko, bardzo stare, po pradziadku. Oczywiście będzie mógł przyjeżdżać na weekendy, ale to przecież nie jest to samo. Poza tym wątpił, że będzie chciał. Że się odważy.

Mama wyszła z domu, żeby się z nimi pożegnać. Wyglądała, jakby przed chwilą płakała. Za nią biegł Ricky.

– No co ty, mamo – powiedział Adam i mocno ją przytulił. – Przecież nie jadę na wojnę – zażartował. Pomyślał, że przynajmniej mama rozumie, dlaczego musi wyjechać. Co innego Ricky. Jego cudowny malamut machał teraz ogonem, pewnie w nadziei, że pojedzie z nim. Tak, to był jego pies, Adam dostał go kiedyś na urodziny, ale ani nie mógł, ani nie chciał zabierać go do ciotki. Wiedział, że ciotka boi się psów, poza tym Ricky’emu na pewno lepiej było tutaj, w domu z ogrodem, niż w mieszkaniu w bloku.

– Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić. No i że w pewnym sensie... to zmiana na lepsze. W Warszawie będziesz miał lepsze perspektywy.

„Oboje to mówią” – pomyślał Adam. Jakby to był prawdziwy powód jego wyjazdu. Przez chwilę zapragnął, żeby przestali udawać. Ale nic nie powiedział.

– Nie przejmuj się, mamo. Wszystko będzie dobrze. Przytrzymaj psa.

Uścisnął ją jeszcze i pobiegł w stronę samochodu.

Patrzyła, jak odchodzi. Jej syn. Otarła łzy rąbkiem kurtki. Zdała sobie sprawę, że może poświęcała mu za mało czasu. Więcej zajmowała się Marysią. Jakoś tak wyszło, tak się podzielili. Teraz to wszystko zrobiło się zbyt trudne, żeby szczerze porozmawiać.

Nagle spostrzegła, że nadal trzyma w dłoni medalik, który zamierzała mu dać.

– Adam! – zawołała i razem z psem podbiegła w stronę samochodu. Jeszcze na szczęście nie ruszyli. – Weź go.

– No co ty? Mam przecież.

– On... należał do twojej prababci Wiesi.

– Mamo! Naprawdę zachowujesz się, jakbym jechał na wojnę. Jakbym miał już nigdy nie wrócić!

„Oby nie. Oby to nie była wojna. Albo: jeśli toczył jakąś wojnę w sobie, niech ją wygra” – pomyślała i uśmiechnęła się do niego raz jeszcze. Przez łzy.

– Cześć, Maryśka. – Adam pożegnał się jeszcze z siostrą, która też zdążyła dobiec do samochodu, ściskając w ręku jakiś przedmiot owinięty w papier.

– To dla ciebie – powiedziała.

– Co to jest?

– Nic takiego. – Wzruszyła ramionami. – To tylko notes. Pomyślałam, że ci się przyda. W nowej szkole i w ogóle.

Adam otworzył prezent. Notes był prześliczny: oprawiony w czarny skóropodobny materiał wytłoczony w złote listki.

– Super! – powiedział i uściskał Maryśkę. Była jakaś nieswoja. Tak jakby jego wyjazd coś zepsuł między nimi, jakby o coś miała do niego żal. Ale o co?

Po chwili usiadł obok ojca na przednim siedzeniu i zapiął pasy. W samochodzie unosił się zapach pomarańczy z nowego, wypełnionego kulkami woreczka. Był tak intensywny, że Adama aż zemdliło. Ojciec zauważył, że Adam marszczy nos.

– Nowy kupiłem – powiedział. – Ale trochę za mocny, nie? – W jego głosie był dziwny smutek, zupełnie jakby chciał zrobić coś dobrze, ale mu się to nie udało.

– Może być – powiedział Adam.

Jednak ojciec po chwili zdjął woreczek i schował go do schowka na płyty. Teraz muzykę puszczali raczej z komórki, ale nadal leżały tam jakieś hity z dzieciństwa Adama. Kolorowe okładki mignęły mu, kiedy ojciec zamykał schowek.

Dom zniknął w oddali. Minęli pocztę, budynek szkoły i ten sklep, do którego wtedy Adam szedł po zakupy. Coś ścisnęło go w gardle. Wyjechali na drogę szybkiego ruchu.

Znowu padał śnieg.

Ojciec Adama pomyślał, że to za wcześnie. Że to jeszcze nie pora, żeby chłopak tak wyfruwał z domu. Oczywiście nie było innego wyjścia, nie mógł tu zostać po tamtym. Co z oczu, to z języka. Jemu też będzie lżej. Mimo wszystko chłopaka było mu szkoda. Co innego, gdyby jechał na studia. Ale nie miał jeszcze nawet osiemnastu lat. Przypomniało mu się, jak bardzo mały Adaś lubił samochodowe przejażdżki. Oczy miał zawsze szeroko otwarte i komentował głośno wszystko, co mijali po drodze, a najbardziej podobało mu się, jak ojciec dodawał gazu. Teraz spał. Wyglądał tak bezbronnie. Jak dzieciak. Zawsze przecież był taki wrażliwy, tyle że kiedyś to nie przeszkadzało, a teraz owszem. Może ta przyspieszona dorosłość dobrze mu zrobi. Oby.

Przez chwilę poczuł złość, że chłopak śpi, zamiast z nim pogadać, potowarzyszyć mu w drodze. Lubił rozmawiać w samochodzie, a teraz to nawet bał się włączyć radio. Może syn jest zmęczony pakowaniem, chyba nie warto go budzić, musi być wyspany, żeby jakoś tam... ułożyć sobie rzeczywistość.

Próbował myśleć pozytywnie. Może nowe miejsce zmieni Adama? Będzie mógł zacząć wszystko od początku. Bez tych... pomówień. No, a w końcu tam, w Warszawie, będzie miał lepsze perspektywy życiowe. Tak powtarzał i sobie, i kolegom z pracy.

– Warszawa to okno na świat. Może nawet wyjedzie studiować za granicę?

– W sumie to zdolny ten twój chłopak – odpowiadali. – Co tu będzie robił? Chyba byś nie chciał, żeby poszedł w twoje ślady, co? Roboty kupa, a forsa... sam wiesz.

– No, na to byśmy się w ogóle nie zgodzili – odpowiadał ojciec Adama. – Zbyt zdolny na to jest.

– No i chyba za delikatny trochę, nie?

– E tam, nigdy nie był delikatny, tak tylko wygląda.

– Ale łomot to mu sprawili.

– Pięciu na jednego, nie?

– No tak, masz rację, stary.

Wiedział, że dobrze zrobili, każąc mu stąd wyjechać. Ale to nie znaczy, że nie było mu przykro. Tak jakby dziecka nie potrafił ochronić.

Dotarli już do Warszawy. Zapadał zmierzch. Ojciec Adama nagle zamarzył o tym, żeby gdzieś wyjechać. Najlepiej sam. Oderwać się od problemów, które ostatnio zdawały się go przerastać.

Zatrzymał samochód przed brzydkim blokiem. Tu mieszkała jego siostra. I całe szczęście, że ją miał, że zgodziła się pomóc, że przyjęła Adama do szkoły. A przecież nie byli sobie bliscy. Nigdy nie było między nimi prawdziwej więzi, szczególnie gdy przeniosła się do Warszawy. To zawsze było jej marzeniem, a on nie do końca to rozumiał. Co tak przyciągało ludzi do wielkiego miasta? Hałas, smród, tłumy. On wolał być u siebie. Dom porządny, dla człowieka, jakaś przestrzeń. Budząc Adama, pomyślał, że i jemu może być trudno do tej ciasnoty się przyzwyczaić. Jeden plus, że siostra mieszkała na Mokotowie. Blok wisiał nad skarpą, pod którą rozciągał się park. To bardzo zielone miejsce jak na Warszawę i dość blisko centrum.

Adam ziewnął i wysiadł z samochodu. Zabrali część rzeczy i zadzwonili domofonem. Adam był tu kilka razy z wizytą, ale niezbyt dobrze to pamiętał. To było dawno, ciotka wolała przyjeżdżać do nich. Kiedy wszedł do środka, zrozumiał, dlaczego.

Mieszkanie było ciasne i po prostu brzydkie. Przedpokój wyłożono plastikową boazerią naśladującą drewno, ze słojami i sękami, ale w zimnym, jasnoszarym kolorze. Przy ścianach umieszczono małe komódki na drobiazgi, też plastikowe i tym razem w kolorze przybrudzonej bieli. Kuchnia, ciasna i bez okna, straszyła starymi szafkami z ciemną okleiną, blatem, z którego podczas długiego użytkowania poodpadały całe brzegi, i lodówką pokrytą chaosem magnesów. Na seledynowej ścianie wisiał kalendarz na trzy miesiące na raz, z plastikowym paskiem i czerwonym okienkiem, które można było przesuwać każdego dnia. Patrzyła z niego Matka Boska z Dzieciątkiem, a obok wypisany był tekst modlitwy, co akurat Adama zdziwiło. Ciotka była znacznie mniej religijna niż rodzice, może to prezent od nich? Najprędzej od ojca, taki kicz. Adam uważał, że ojciec nie ma gustu, w przeciwieństwie do matki.

Mieszkanie miało tylko dwa pokoje i Adam nie mógł zrozumieć, jak oni się tu wszyscy mieścili, zanim Rafał i Hubert, synowie ciotki i wujka, w końcu wyprowadzili się z domu. Przez chwilę zrobiło mu się głupio, że zwala się tak ciotce na głowę. Może była zachwycona, że wreszcie ma więcej przestrzeni, a on to popsuł? Nie wyglądała na uradowaną tym, że będzie tu mieszkał. Raczej z tym pogodzoną. Ale też nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek widział ciotkę rozpromienioną, czy chociaż wesołą. Że nawet kiedy przyjeżdżała do nich i mama biegała wokół niej, przynosząc na taras coraz to nową kawkę i ciasteczka, nawet kiedy mogła po prostu odpocząć i popatrzeć na zieleń, miała skwaszoną minę. Może po prostu taka była.

Poczuł ukłucie rozczarowania, kiedy ciotka pokazała mu jego pokój.

– Posprzątałam i wyniosłam rzeczy chłopaków, a co do reszty, urządzisz sobie tutaj, jak chcesz. Tylko gwoździ w ścianę nie wbijaj! Bo dziury się robią. Jest jeden dodatkowy wkręt, jakbyś chciał powiesić sobie jakiś obrazek czy coś.

Adam kiwnął głową i pomyślał, że najchętniej wyrzuciłby ten obrazek, który już tu wisiał. Przedstawiał brzydki pejzaż, z pokurczoną brzozą i domem, w którym nikt chyba nie chciałby zamieszkać, zupełnie nie w jego stylu, ale bał się zaproponować, że go zdejmie.

Szczerze mówiąc, ciotka trochę go przerażała. Była nie tylko przy kości, ale wysoka i postawna: stojąc teraz w drzwiach, wypełniała sobą całą przestrzeń. Zostawiła go i poszła porozmawiać z ojcem. Z kuchni dobiegały ich przyciszone głosy. Adam pomyślał, że na pewno rozmawiają o nim, ale był zbyt zmęczony, żeby chciało mu się podsłuchać rozmowę.

Wyjrzał przez okno, wychodzące na ładny, mały budynek, jakby pałacyk. Nadal padało. Przez chwilę pomyślał, że chciałby, żeby już była wiosna. Bo kiedy patrzył na padający śnieg, to wszystko znowu mu się przypominało. A przecież kiedyś lubił śnieg. Zabawy śnieżkami, zjeżdżanie na sankach, radość patrzenia na płatki wirujące w powietrzu. Nawet to mu odebrali.

Rozejrzał się po pokoju, który miał się stać dla niego przystanią na jakiś czas. Jak długi? Przynajmniej do matury. Potem się zobaczy. Mógłby wyjechać na studia. Może nawet z Polski. Do jakiegoś kraju, gdzie jest inaczej. Teraz trzeba było po prostu przetrwać, jakoś to wytrzymać.

Zaczął wyjmować swoje rzeczy z pudełek i toreb. Ojciec najpierw przyniósł z samochodu resztę bagaży, a potem przyszedł się pożegnać. Wyglądał na przygaszonego, ale zażartował, że to nie Ameryka, tylko Warszawa. Zaledwie półtorej godziny drogi. I dodał, że ma nadzieję, że Adam o nich nie zapomni.

– Pamiętaj, że zawsze możesz wrócić do domu, to zawsze będzie twój dom – powiedział na odchodne.

Adam wiedział, że ojciec jest szczery. Pewnie naprawdę tak myślał, choć przecież musiał rozumieć, że to tak, jakby powiedzieć do uchodźcy, że zawsze może wrócić do kraju rodzinnego, bo to jego kraj. Jasne. Tylko że jak wróci, to go tam zabiją.

Niezręcznie uściskali się i ojciec już popędził do samochodu. Śnieg padał coraz mocniej, a on musiał jeszcze wrócić. I jutro wcześnie wstać do pracy. Podobnie jak Adam do szkoły. Znów poczuł ten dreszcz lęku. Jak tam będzie?

Nie powinien się teraz tym martwić. Musiał rozpakować i ułożyć rzeczy. Poszedł jeszcze do łazienki. Też była stara i zapyziała, aż prosiła się o remont. Może oni nie mieli na to pieniędzy? W sumie nie wiedział, jaka jest ich sytuacja materialna. Ciotka była dyrektorką szkoły, więc raczej nie miała niskiej pensji? A wujek jeździł tirami, to też pewnie nieźle zarabiał? Chyba powinno im wystarczyć na odświeżenie mieszkania? Ale może nie mieli takiej potrzeby.

Adam umył ręce i spojrzał w lustro. Jego twarz wyglądała na przerażoną. Powinien coś z nią zrobić, coś zrobić ze sobą, zanim jutro do nich pójdzie, do tych wszystkich nowych ludzi. Westchnął, wrócił do pokoju i już na poważnie zabrał się za rozpakowywanie.

Po dwóch godzinach wszystko było gotowe. Adam wypełnił przestrzeń swoimi rzeczami: książkami, koszulami, dżinsami, papierami. Na łóżku położył ulubiony błękitny koc i trzy jasne poduszki. No i misia bez oka. Pokój, dwa razy mniejszy, stał się kompaktową wersją starego pokoju Adama. Jakby tamten ktoś ścisnął w garści. Najbardziej brakowało mu wielkiego dębowego biurka, ale nie mógł przecież go tutaj przywieźć. Nie było wystarczająco dużo miejsca. Poza tym...

To dziwne, ale rodzice mimo wszystko udawali, że to rozwiązanie tymczasowe. Mimo że wiedzieli, że przecież musi tu zostać co najmniej do matury, skoro już zmienia szkołę, zachowywali się tak, jakby jechał do ciotki na wakacje. Mama powiedziała Adamowi, że w jego pokoju nic nie będzie zmieniać. Tak jakby miał tam kiedyś wrócić. Jeśli nie teraz, to po studiach.

I ciekawe, co miałby tam robić? Przecież powinni zdawać sobie sprawę, że młodzi ludzie, którzy wyjeżdżają z małych miejscowości, nigdy do nich nie wracają. Warszawa daje pracę i wolność, ale i anonimowość, której tam nie było. Adam miał nadzieję, że uda mu się tutaj zgubić, że ani tamci, ani im podobni nigdy go tu nie znajdą.

Z kuchni dochodziły odgłosy zmywania. Ciotka odkręcała wodę na chwilę, potem zakręcała. „Zmywa dokładnie tak samo jak matka” – przeszło Adamowi przez myśl. Namydlała kubki, szklanki i talerze i ustawiała je całe w pianie na blacie, potem spłukiwała po kilka naraz. Wsłuchiwał się w te odgłosy, czuł się wtedy bezpieczniej. Chociaż przecież nie chciał, żeby było tutaj tak jak w domu, pragnął zacząć nowe życie. Na chwilę zamknął oczy i znów pod powiekami pojawiła się twarz ojca.

Po tamtym pobiciu próbował wstać i wrócić do domu, ale nie miał nawet siły, żeby wyciągnąć telefon i zadzwonić po pomoc. I chyba zemdlał. Wtedy sąsiad, który wyszedł na spacer z psem, zawiadomił ojca, że Adam leży nieprzytomny na chodniku, tuż przy budynku szkoły. I nie czekając na jego przyjście, wezwał karetkę pogotowia, bo chłopak był zalany krwią.

– Kto ci to zrobił? – zapytał go potem ojciec.

Nie mógł mu powiedzieć. Wciąż pamiętał. „A jak, kurwa, komuś powiesz, to dokończymy”.

– Nie znam ich – skłamał.

Ale ojciec Adama wiedział swoje. To nie był pierwszy raz. Zdawał sobie sprawę, że Adama nienawidzą. Tylko udawał, że nie wie, dlaczego. A może nie udawał? To była jedna z tych rzeczy, których Adam nie wiedział na pewno.

„On jest słabszy, delikatny – mówił matce. – Dlatego go dręczą. Zawsze znajdzie się taki... kozioł ofiarny”. Mocno zaciskał wtedy szczęki. „Biedny tata – myślał Adam – sam dobrze zbudowany, wysportowany, zawsze najsilniejszy w grupie, a los go pokarał takim...”. Naprawdę potrafił mu współczuć. Często podsłuchiwał ich rozmowy. Nigdy nawet nie zająknęli się, że wiedzą. Albo nie wiedzieli, albo udawali, nawet przed sobą. A przecież na ich domu ktoś napisał kiedyś sprejem: „Pedał”. W żaden sposób tego nie skomentowali.

– Musi zmienić szkołę – powiedział ojciec, kiedy Adam wyszedł ze szpitala.

– Zmienić szkołę? Ale na jaką? Przecież tu nie ma innego liceum. Chcesz, żeby poszedł do samochodówki? – zapytała matka, a ojciec się tylko roześmiał.

– Do samochodówki? Żartujesz? Przecież tam go zjedzą.

„Tam go zjedzą”. Tak powiedział. Czy więc możliwe, żeby nie miał świadomości, co z Adamem jest nie tak, żeby nie rozumiał?

„Tam go zjedzą”. Akurat. Już przecież był zjedzony, nie można było go zjeść bardziej, a może nawet nie zjedzony, raczej pogryziony i wypluty.

– Tu jest tylko technikum.

– Jutro porozmawiam z Haliną. Ona mu załatwi miejsce w szkole.

– Myślisz, że będzie chciał u niej mieszkać?

– Myślę, że nie ma wyjścia.

– Ale porozmawiaj z nim. Żeby... Żeby to się nie powtórzyło. Żeby od początku...

– Porozmawiam.

Adam stał wtedy w korytarzu i podsłuchiwał, jak mówili o nim i decydowali o jego przyszłości za jego plecami! Ale w pewnym sensie był im wdzięczny. I czekał na to, kiedy mu powiedzą.

Obudził się wtedy zbyt wcześnie. Wyszedł na balkon i popatrzył na ciemny las. Nawet w nocy ten widok go uspokajał. Las był jak płaszcz, pod którym można było się schować. Czasem myślał, że może mógłby się tam zgubić i nigdy nie znaleźć. Nie o to chodzi, że chciał się zabić. Nigdy nie miał takich myśli, za bardzo bał się bólu i wszystkiego, co gwałtowne i nieodwracalne. Wyobrażał sobie raczej, że chodzi po lesie, bez ustanku, ale i bez zmęczenia. Że mógłby tak chodzić w nieskończoność, po prostu tam zniknąć i trwać w jakimś leśnym czasie równoległym. Stał tak i patrzył, aż zrobiło mu się zimno. Wskoczył pod kołdrę, ale już nie zasnął, leżał tylko i czekał, aż się rozwidni i będzie można zejść na śniadanie.

Od razu zrozumiał, że matka już zjadła. Na stole stała filiżanka z niedopitą kawą z mlekiem. Widział przez okno, że porządkuje jakieś rzeczy na tarasie. W taki ziąb? Zrozumiał, że to ojciec ma z nim gadać. Tak było w ich domu.

– Zjesz? – zapytał ojciec i nie czekając na jego odpowiedź, nałożył mu na talerz dwa jajka sadzone z ciemnymi żółtkami. Wiejskie jajka od Stasiaków. Adam nacisnął widelcem żółtko, które rozpłynęło się w słoneczny kleks. Odłożył widelec i spojrzał na ojca. Czekał.

Patrzył na niego i myślał, że chyba nie ma dwóch osób, które bardziej by się różniły. Ojciec: metr dziewięćdziesiąt i chyba ze sto kilo wagi, ale żaden brzuch, był po prostu postawny, duży, a pod T-shirtem rysowały się mięśnie. Kilka razy w tygodniu chodził na siłownię. Miał mocno zarysowaną szczękę, ostry zarost, który musiał codziennie golić, stalowoszare oczy. Łysiał, więc włosy obcinał bardzo krótko, właściwie to prawie na zero. Adam też był wysoki, ale dwa razy szczuplejszy. Miał delikatne ramiona i lekko się garbił. Jego włosy delikatnie się kręciły. Były ciemne i długie za uszy, czasem niektóre kosmyki układały się nad czołem w loki. Miał duże piwne oczy, po matce, i długie rzęsy, jasne, pełne wargi i subtelną, prawie kobiecą twarz. Wyglądał jak męska wersja swojej matki, po ojcu odziedziczył chyba tylko nos, który w tej twarzy wydawał się trochę nazbyt drapieżny.

– Wyjedziesz do Warszawy. Halina załatwi ci miejsce w szkole, już do niej dzwoniłem – odezwał się nagle ojciec. Nie usiadł: stał i opierał się rękami o stół. Adam uważał, że w ten sposób pokazuje, że ma nad nim władzę. – Nic nie powiesz?

– Dziękuję.

– Myślałem, że... Szczerze mówiąc, myślałem, że będziesz protestował. To dobrze, że rozumiesz sytuację. Ja też mam... problemy – powiedział, a Adam zwrócił w jego stronę zaskoczoną twarz.

– Problemy? Przeze mnie?

– Nieważne. Adam, musisz... Musisz się zmienić.

„Przecież on wie – pomyślał chłopak. – Dlaczego nie potrafimy o tym mówić otwarcie?”.

– Zmienić? – zapytał ostrożnie.

– Chyba rozumiesz. Nie możesz chodzić tak ubrany, co to jest? – Pokazał na fioletową koszulę. – Nie możesz... Zapiszesz się na siłownię i zaczniesz ubierać jak wszyscy, kupisz sobie jakieś normalne ciuchy, ja ci dam pieniądze.

– Ale...

– Milcz! – Ojciec nagle się wściekł. – Nie rozumiesz, że takiego jak ty łatwo podejrzewać... że jest... No wiesz.

Czyli nie rozumiał? Kiedy Adam przypominał sobie tę rozmowę, jego myśli biegały jak szalone, od jednego słowa do drugiego, prześlizgiwały się po każdym zdaniu jak palce po różańcu.

Takiego jak ty łatwo podejrzewać.

„Nie, chyba jednak nie wiedział – ocenił Adam. – Myślał, że jestem po prostu jakiś taki dziewczęcy, i dlatego... Tylko dlaczego nie zapytał wprost?”. Synu, czy ty nie jesteś przypadkiem gejem? Synu, czy zauważyłeś, że bardziej podobają ci się chłopcy? „Nie zapytał, bo bał się, jak odpowiem” – uznał.

– I znajdziesz sobie dziewczynę – dokończył wtedy ojciec. – Po prostu musisz stać się normalny.

Ciotka weszła do jego pokoju bez pukania, co go zdenerwowało. W jego domu to byłoby nie do pomyślenia. Ledwo się powstrzymał, żeby tego nie skomentować.

– Ręcznik masz tu – powiedziała. – Idź się myć, nie siedź, jutro pójdziesz do nowej szkoły. Tylko nie przynieś mi wstydu.

Adam przełknął ślinę i skinął głową. Jasne.

– Ja się już kładę. Dobranoc.

Teraz zauważył, że ciotka przebrała się w piżamę. Szaro-czarną, kraciastą. Wyglądała na męską. „Ciekawe, czy jak śpi z wujkiem, to też w tej piżamie” – uśmiechnął się. Nie wyglądała w niej zbyt atrakcyjnie. Wujek miał przyjechać dopiero za jakiś czas, dużo pracował, jeździł tymi tirami po całej Europie. „W sumie to ciotka jest jak żona marynarza” – pomyślał Adam, patrząc na jej oddalającą się, zwalistą sylwetkę.

Wszedł do łazienki i spojrzał w lustro.

Taki ładny chłopiec. Słyszał to całe życie. Taki ładny chłopiec. Te rzęsy! I włoski tak mu się kręcą! A te oczy, takie śliczne, jak u dziewczyny, jak u sarenki, jak u jelonka Bambi.

Stąd się wzięła ta ksywa. Bambi. Boże, miał przerąbane.

Znowu ogarnął go strach. Jego ciało się napięło, przez chwilę nie mógł oddychać. Jak to będzie? Musiało być inaczej, bo czegoś podobnego więcej by nie przeżył.

Na pralce leżały duże nożyczki. Przez chwilę się wahał, a potem ściął pierwszy kosmyk.

ROZDZIAŁ 2

STRACH, jako jedna z najbardziej prymitywnych emocji, rodzi się w prymitywnej części naszego mózgu – w ciele migdałowatym. W chwilach niepokoju dobrze jest odwołać się do innych części mózgu, na przykład tych, gdzie rodzi się logika. Porozmawiać ze strachem. Zadać sobie pytanie: co naprawdę może się wydarzyć? Albo: co może wydarzyć się najgorszego? Poszukać źródła strachu i je usunąć. Pokonywać strach małymi kroczkami. Jesteś nieśmiały? Odważ się, powiedz coś. Jedno słowo lub zdanie. To tylko strach, część ciebie. Nie możesz go wyeliminować, ale możesz zaakceptować, a nawet pokochać.

– Wstawaj! – Ciotka zawisła nad Adamem jak wielki Muminek i ściągnęła z niego kołdrę. Poczuł wściekłość. Nie miała prawa wchodzić do jego pokoju i tak go traktować, jakby był jej synem! Sama była nadal w piżamie i wcale się tym nie przejmowała. Odpięły jej się dwa guziki na brzuchu i było widać kawałek bladego, tłustego ciała. Wyglądała jak figurka bogini płodności, którą kiedyś widział w jakimś muzeum na szkolnej wycieczce.

Dopiero teraz zauważyła nową fryzurę bratanka i załamała ręce.

– Jezus Maria, coś ty zrobił z włosami?

– Denerwowały mnie, były za długie – odparł Adam i ziewając, dotknął włosów. Albo raczej miejsca, gdzie kiedyś były. Poczuł pod palcami strzępki dawnej fryzury, jakby ktoś wystrzygł trawę tępą kosiarką.

– Nie możesz tak iść. Źle to wygląda. – Westchnęła. – Co to za pomysły? Do fryzjera się chodzi, żeby włosy ostrzyc, a nie tak. – Westchnęła jeszcze głośniej. Pewnie przypomniało jej się, że musi dziś Adama zabrać do swojej szkoły. I że z taką fryzurą na pewno będzie musiała się go wstydzić. – Poczekaj – zdecydowała. – Poprawię to. Ale najpierw zjesz śniadanie.

Nie minęło nawet dziesięć minut, a ciotka już miała umyte i wysuszone włosy, była umalowana i ubrana w opinający ciało kostium, jasną bluzkę i rajstopy. Stopy miała nadal wsunięte w pikowane szare kapcie wykończone różowym puszkiem, które przy tym formalnym stroju wyglądały dość zabawnie. Adam pognał do łazienki. Chyba jednak w tym domu nie wypadało jeść śniadania w piżamie.

Ciotka przygotowała jajecznicę, parówki i sałatkę jarzynową. Adam prawie nie mógł jeść, miał zupełnie ściśnięte gardło. Tylko z grzeczności odkrawał malusieńkie kawałki parówki i wsuwał do ust.

– Nie smakuje ci?

– Pyszne, ciociu, po prostu jestem zdenerwowany – odpowiedział i przełknął ślinę. Miał wrażenie, że między ustami a przełykiem jest krata, przez którą można przepchnąć tylko bardzo małe kawałki jedzenia.

– Zdenerwowany? – Ciotka była zdziwiona. Adam pomyślał, że ona pewnie nigdy się niczym nie stresuje. Nie dziwiło go, że tak szybko została dyrektorką i piastowała to stanowisko już od kilkunastu lat. – Kto to widział tak się denerwować. Kto to widział śniadania nie zjeść. Dam ci więcej kanapek do szkoły. – Westchnęła. Adam cały czas miał poczucie, że ciotka jest nim rozczarowana. Przez chwilę jej twarz była nieprzyjazna i sroga, ale na moment jakby się ociepliła. – Już nie jedz, jak nie możesz – powiedziała. – I nie masz się czym martwić. To bardzo dobra szkoła, a twoja klasa też jest przyjemna. Miłe dzieciaki.

Adam uśmiechnął się w duchu. Pomyślał, że taki Kris czy Franc to na pierwszy rzut oka też miłe dzieciaki.

– A teraz chodź.

Wyciągnęła z szafki maszynkę i ostrzygła Adama znacznie krócej. Przypominał rekruta, jakby szedł do wojska, a nie do liceum. Bez loków wydawał się sobie dziwny, jakby to nie był on. Przeciągnął dłonią po króciutkim jeżyku, było to nawet przyjemne. Ale i tak czuł się tak, jakby coś stracił.

– Świetnie wyglądasz – oceniła ciotka. – Tak bardziej... męsko.

„Czy ona coś wie? Czegoś się domyśla?” – zastanawiał się Adam. A może ojciec opowiedział jej, jak na niego mówili w szkole? Pedał. Pedzio. Pedalski. Ciota. Bambi. Dziewczynka. Co jeszcze? Coś na pewno by się znalazło.

Zawsze podejrzewał, że coś jest z nim nie tak. Pojawiły się też sygnały od innych. Tak jakby wiedzieli o tym wcześniej niż on sam.

– Pobawimy się lalkami? – zapytała kiedyś jego siostra. Miała całą kolekcję Barbie i ubranek, ale bawili się nimi wspólnie. Czasem nawet wyjmował te lalki, kiedy jej nie było, i przebierał w spódniczki, bluzeczki i sukienki. Lubił to, choć już wtedy wiedział, że to nie jest zabawa dla chłopaka, że musi się z tym kryć.

– Ja będę Stefanią, a ty Ellen.

Nigdy nie zaproponowała, żeby był Kenem. Ani razu. Zwykle był Ellen, koleżanką Stefanii, z którą chodziła do kawiarni i rozmawiała o facetach. Nigdy się nie sprzeciwił. Jego siostra była starsza tylko o rok, ale wydawało mu się, jakby była dwa razy starsza i dwa razy mądrzejsza.

– Zobacz, Ellen – powiedziała Stefania głosem Marysi. – To moja suknia ślubna. Jutro biorę ślub z Johnem.

– Uhm – odpowiedziała cienkim głosem Ellen.

– Taką suknię będę kiedyś miała, naprawdę! – powiedziała siostra teraz już normalnym głosem. – A ty będziesz miał żonę? – zapytała. – Nie, ty nie będziesz miał żony, co, Adaś? – Zachichotała.

Nie wiedział, co odpowiedzieć i o co jej w ogóle chodzi. Miał tylko dziewięć lat i przyszłość jeszcze go nie interesowała.

Nawet teraz niewiele rozmyślał o tym, co będzie za kilka czy kilkanaście lat. Bardziej zajmowało go to, jak przetrwać najbliższe miesiące.

Razem wyszli z bloku. Była dopiero siódma, ale ciotka, jako dyrektorka, musiała być w szkole wcześniej. Pojechali jej autem. Adamowi było trochę głupio. „Czy jeśli mnie z nią zobaczą, nie znienawidzą mnie?” – pomyślał. Nie wiedział, czy była w szkole lubiana, ale szkolnej kadry nie lubiło się przecież z zasady, a krewni dyrektora zawsze byli podejrzani.

– Dzisiaj wyjątkowo cię podwożę – powiedziała nagle ciotka, jakby odgadując jego myśli. – Będziesz jeździł autobusem, albo nawet możesz chodzić na piechotę, to nie jest daleko, jeśli pójdziesz przez park. Ale dziś nie chciałam cię tak zostawiać. Oprowadzę cię po szkole.

Nie do końca potrafił rozgryźć, jaka ciotka naprawdę jest. Wydawała się surowa, ale czasem miała przebłyski empatii. Nie chciała go tak zostawiać? To było naprawdę miłe.

Zaparkowała samochód i z trudem się z niego wygramoliła, zupełnie jakby był dla niej za mały. Zauważył, że nie wzięła płaszcza.

– Nie zimno ci, ciociu? – Spróbował być troskliwy.

– To tylko kawałek – odparła. – Nie zdążę zmarznąć.

„Pewnie ta tusza ją grzeje” – pomyślał. Bo jemu było chłodno, choć mieli do pokonania zaledwie kilkadziesiąt metrów. Może po prostu był niewyspany i dlatego tak drżał? Po obcięciu włosów długo przewracał się pod kołdrą i nie mógł zasnąć.

A może trząsł się nie z zimna, tylko ze strachu.

„Szkoła jak szkoła” – ocenił, kiedy już weszli do środka. Wszystkie szkoły były przecież takie same, nie projektował ich Gaudi ani nikt, kto miałby jakąś oryginalną wizję. To pudełka, prostopadłościany z oknami w równych rzędach, szatnią w piwnicy i korytarzami, po których niesie się echo. Było coś przygnębiającego w tych szkolnych budynkach, coś, czego nie znosił od maleńkości, odkąd po raz pierwszy, jako siedmiolatek, wszedł do podobnego prostopadłościanu. Trudno w nich było znaleźć piękno, estetykę, której szukał. To też odróżniało go od innych. Kiedyś lubił przytulne i starannie urządzone wnętrza, ładne ubrania, kosmetyki... „Lubiłem?” – pomyślał. Lubił? Nagle złapał się na tym czasie przeszłym. „To wszystko, co kiedyś lubiłem...” – mówił jakiś głos w jego głowie. To należało do przeszłości. Musiało zostać odsunięte jak najdalej. Zniszczone.

Dziś włożył zwykłe dżinsy, te luźniejsze, bluzę, którą kupił mu ojciec, i adidasy. Nie będzie odróżniał się od innych uczniów. Ale i tak czuł lęk. Może to ma się wypisane na twarzy? Tak jak zmiany skórne przy zakażeniu wirusem HIV? Zrobiło mu się zimno. Tak bardzo pragnął, żeby się nie dowiedzieli.

Ciotka na szczęście nie dostrzegła jego emocji, bo zajęła się oprowadzaniem go po szkole i gadała bez ustanku.

– Tam jest pokój nauczycielski, trzeba pukać, szatnie oczywiście na dole, zresztą chodźmy tam, przecież ty się nie rozebrałeś! Tam są też szafki, ale musisz poczekać na przydział. Tym korytarzem idzie się do stołówki. Mamy katering, już zamówiłam dla ciebie na cały miesiąc, całkiem dobre jedzenie, da się przeżyć. Tu jest strefa relaksu. Tam biblioteka. Mamy świetny księgozbiór.

To akurat Adama ucieszyło.

Czuł, jak coraz bardziej wypełnia go lęk, bo do szkoły wchodzili już pierwsi uczniowie. Wcisnął głowę w ramiona i spróbował być niewidzialny.

Nagle spostrzegł, że na jednej z sof w strefie relaksu siedzi dziewczyna. Była drobna, miała półdługie czarne włosy i duże, szare oczy. Ładna, potrafił to ocenić, choć dziewczyny przecież niespecjalnie go pociągały. Ale w tej było coś takiego, co przykuło jego uwagę. Wyglądała na samotną albo zagubioną. Zupełnie tak jak on. Adam lekko się do niej uśmiechnął, a ona spojrzała na niego spłoszonym wzrokiem, jakby się bała. „Ciekawe, czego się tak boi” – pomyślał i popatrzył na nią z ciekawością, ale ona już wbiła nos w komórkę.

Zeszli do szatni, a ciotka pokazała Adamowi tabliczkę z napisem 2B. „Jeszcze półtora roku” – pomyślał. Półtora roku tej tabliczki, tej szatni, tego korytarza, tej szkoły. Może to jakoś wytrzyma. Tylko musi być twardy. Zebrał się w sobie, głęboko odetchnął, a potem wszedł do szatni, w której zobaczył kilka osób, zapewne z jego nowej klasy, i głośnym, pewnym głosem oznajmił:

– Cześć. Jestem Adam. Będę w waszej klasie.

Cały drżał. Udało mu się na chwilę pokonać strach. Ale na jak długo? Nagle poczuł się tak, jakby ktoś wypompował z niego całą energię. Tak jakby wypowiedzenie tego jednego zdania pochłonęło kilka tysięcy kalorii.

W szatni na razie nie było tłoczno, tylko kilka kurtek wisiało na wieszakach. Boksy, z pomalowaną na cytrynową żółć siatką, z okratowanymi nie tylko bokami, ale i sufitem, sprawiały wrażenie dziwnego, psychodelicznego więzienia. Adam nie wiedział, dlaczego szatnie we wszystkich szkołach muszą być takie. W poprzedniej szkole była taka sama, tyle że krata miała kolor beżowy, a nie żółty, ale jedno licho. Ohydne to było.

Udało mu się poznać kilka osób z nowej klasy. Wysoka blondynka, piękna jak po Photoshopie, druga dziewczyna w kosmicznych, okrągłych okularach i dwóch wysokich chłopaków, jeden strasznie pryszczaty, drugi z długimi włosami.

– Jak ferie? – zapytał ten długowłosy.

– Weź. Lepiej nie mówić. Pojechaliśmy na narty do Austrii, ojciec pierwszego dnia złamał nogę, skomplikowane to się okazało, a mieliśmy słabe ubezpieczenie, musieliśmy wracać. Do kitu – opowiadał pryszczaty.

– Ja za to całymi dniami siedziałem nad historią. Czasem się zastanawiam, co robię w tym humanie. Może trzeba było iść na mat-fiz, tam jest przynajmniej jakiś konkret. Te wszystkie daty nie wchodzą mi do głowy – odpowiedział tamten.

– A komu wchodzą? – skomentowała okularnica.

„To ciekawe, w jaki sposób postrzegamy osoby, które widzimy po raz pierwszy – pomyślał Adam. – Zwykle poprzez jedną wyrazistą cechę, która według nas taką osobę definiuje”. Okrągłe okulary, kolor włosów, pryszcze, jakiś element ubrania. Ciekawe, co pomyśleli o nim. Chudy? Z jeżykiem na głowie? Oby nie pomyśleli od razu wiadomo czego.

Ale chyba tak nie było, bo na razie wszyscy wyciągali do niego ręce, przedstawiali się. Okularnica to Anka, blondynka – Lea, pryszczaty to Kuba, a ten długowłosy – Mirek. Poznał już cztery osoby. Może nie będzie tak źle. Ale nagle Lea zapytała, wlepiając w niego swoje intensywnie zielone oczy:

– Dlaczego przeprowadziłeś się w połowie roku?

Musiał coś zmyślić na poczekaniu. Szkoda, że nie przygotował się lepiej.

– Ojciec uważał, że tam jest za słaby poziom, w tej szkole, do której chodziłem. No wiesz... ma co do mnie wygórowane ambicje. Boję się, że jego ambicje mogą jednak nie wytrzymać zbyt wysokiego poziomu. Jak jest tutaj?

– Okropnie! – parsknęła śmiechem Lea i zaczęła przypatrywać się Adamowi z uwagą. Przygryzła wargi, otworzyła szerzej oczy, przeczesała włosy palcami. Zarumienił się. Chciał w jakiś sposób jej pokazać, że nie powinna, bo on nie jest taki, albo raczej „jest nie taki”, ale pohamował się i obdarzył ją uśmiechem. „Tak postępują faceci – pomyślał – czyż nie? Im więcej lasek kręci się wokół nich, tym lepiej”.

– Zaprowadzicie mnie do klasy? – poprosił z taką pewnością siebie, o jaką nawet się nie podejrzewał.

Z tyłu spojrzał na tego Mirka. On mógł mieć długie włosy i nikomu tu chyba to nie przeszkadzało. Ani to, że nosi wąskie spodnie. Nagle podbiegła do niego jeszcze jedna dziewczyna i pocałowała go prosto w usta. Potem oderwała się od niego i spojrzała na Adama.

– A ty to kto?

– Adam – przedstawił się.

– Będzie chodził z nami do klasy – objaśniła Lea. Adam pomyślał, że zachowuje się, jakby chciała go zawłaszczyć.

– Emilka – powiedziała tamta. Ją akurat trudno było określić jednym słowem. Dopiero po chwili Adam zauważył, że dziewczyna ma malutki kolczyk w nosie, brylancik. Emilka, brylancik w nosie – starał się zapamiętać.

I już weszli do klasy, ale Emilka jeszcze się do niego odwróciła.

– Ciekawe, jak znalazło się tu dla ciebie miejsce? Przecież mamy komplet. Moja przyjaciółka chciała się tu przenieść, ale podobno nie było takiej możliwości.

Pomyślał, że lepiej powiedzieć im od razu, bo i tak się dowiedzą.

– Dyrektorka szkoły to moja ciotka.

Wlepili w niego oczy.

– Faszystka to twoja ciotka? – zapytali prawie chórem.

„Nazywają ją Faszystką?” – zdziwił się Adam.

Rozejrzał się po klasie. Nie wiedział, gdzie może usiąść, bo jeszcze nie było wszystkich, ale i tak zauważył, że pomieszczenie pęka w szwach. Przez chwilę ogarnęły go wyrzuty sumienia. Był nadprogramowy. Albo zabrał miejsce komuś innemu. Może na to nie zasłużył?

Stanął przy tablicy, czuł się trochę głupio, nie wiedział, co dalej. Weszła nauczycielka od przyrody, tak było przynajmniej w planie lekcji, że pierwsza lekcja w poniedziałek to przyroda. Horror tak zaczynać tydzień, przyroda to połączenie czterech przedmiotów, za którymi nie przepadał: fizyki, biologii, chemii i geografii. Niby miała to być taka nauka dla humanistów, ale z jego doświadczenia wynikało, że trzeba się znać na tym wszystkim naraz.

Nauczycielka nie wyglądała zbyt sympatycznie. Z krótkimi włosami nieokreślonego koloru, ubrana w szary sweterek i wąską czarną spódnicę za kolano przypominała wychudzonego wróbla. Miała zaciśnięte usta, na których nie widać było nawet cienia uśmiechu. Adam nie wiedział, czy powinien coś do niej powiedzieć. Że jest nowym uczniem? Ale tuż za nią weszła ciotka i wszyscy nagle stanęli na baczność. Dopiero teraz zauważył, że wcześniej nie wstali, że właściwie nic sobie nie robili z obecności nauczycielki.

– Dzień dobry. Siadajcie – powiedziała ciotka Adama surowym głosem. – Witajcie po feriach. Mam nadzieję, że miło je spędziliście i macie teraz siłę do nauki. To jest wasz nowy kolega, Adam Pękalski. Gdzie może usiąść?

„Pękalski, Pedalski, Pękalski, Pedalski” – odezwało się coś w jego głowie. Nie znosił tego nazwiska.

– Koło mnie jest wolne miejsce. – Usłyszał cichy głos.

Z początku w ogóle jej nie zauważył. Była dość niska i pomyślał, że z takim wzrostem nie powinna siedzieć w ostatnim rzędzie. W każdym razie dopiero teraz spostrzegł, że to ta dziewczyna, która siedziała na sofie.

Usiadł przy niej i zauważył, że Lea, blondynka, jest zła. Ale przecież nie siedziała sama. Tylko z... – próbował sobie przypomnieć. Tak, z Emilką, brylancik w nosie to Emilka. Trudno, żeby usiadł jej na kolanach. Lea coś teraz szeptała do Emilki, Adam pomyślał, że na pewno go obgadują, i znowu to poczuł. Lęk. A przecież nie wydarzyło się nic złego, właściwie to nawet został tu miło przyjęty, dlaczego więc to czuł?

Na szczęście zaczęła się lekcja i oderwała go od tych myśli.

– Jestem Magda, jakby co – powiedziała cicho ta dziewczyna.

– Adam.

– Wiem – odpowiedziała. I potem już milczała.

„Wygląda, jakby próbowała się skupić na słowach Chudej Wróblicy – pomyślał Adam. – Kujonka?”.

Magda wcale nie próbowała skupić się na słowach nauczycielki. Po prostu nie chciała, żeby Adam zauważył, że zwróciła na niego uwagę, dlatego w ogóle nie patrzyła na niego, tylko wpatrywała się w tablicę. I tak nie rozumiała nic z wykładu, ale to nie miało żadnego znaczenia. Przez skórę czuła jego bliskość, siedzieli tak niedaleko siebie.

Nauczycielka pisała tak szybko, że kreda wypadła jej z ręki. Magda podskoczyła w ławce.

– Wszystko w porządku? – zapytał Adam.

– Tak, sorry, przestraszyłam się.

Spojrzał na nią ze zdziwieniem, a ona wzruszyła ramionami i uśmiechnęła się. Ale nie było jej do śmiechu. Bo właśnie to jej zostało po tamtym – strach. Cokolwiek: nagły, głośniejszy dźwięk, jakiś ruch, wszystko, co niespodziane i gwałtowne, powodowało u niej natychmiastowe palpitacje serca.

– Na pewno w porządku?

To było miłe. Ten chłopak wydawał się inny. Było w nim coś takiego, co przypominało Magdzie ją samą. Od razu poczuła, że coś ich łączy, choć nie wiedziała jeszcze co.

– Sęk. – Usłyszała nagle. – O czym myślisz?

– Ja... – Pochyliła głowę, zupełnie zrezygnowana. Poszła do tablicy jak skazaniec.

– Założenia darwinizmu. Proszę.

– No... W teorii ewolucji przetrwają tylko najsilniejsi. Darwin popłynął na statku Beagle...

– Nie pytam cię o to, na czym i dokąd popłynął Darwin. Rozwiń poprzednie zdanie.

– Ewolucja... polega na tym, że słabsi giną, a zostają najsilniejsi.

– To już powiedziałaś. Dlaczego w takim razie mamy i tygrysy, i mrówki? Przecież mrówki są słabe.

„Dlaczego ona tak się na mnie wyżywa? – pomyślała Magda. – Chyba dobrze to streściłam”.

– Bo we wszechświecie jest miejsce dla wszystkich stworzeń?

Ktoś się zaśmiał. Nauczycielka westchnęła.

– Cóż. Twoja druga szansa. Nadużycia darwinizmu.

– Słucham? – Magda nie miała pojęcia, o co jej chodzi.

– Sęk w tym, że Sęk pękł. – Usłyszała szept.

Lea. Boże, jak bardzo ta dziewczyna jej nie znosiła! No dobra, miała powody. Magda czasem pragnęła, żeby Lei po prostu przeszło. Nie musiały się przecież przyjaźnić. Ale taka nienawiść?

A teraz... Przypomniało jej się, jak Lea spojrzała na nią, kiedy powiedziała, że obok niej jest miejsce. Lei podobał się Adam, ale nie usiadł przy niej.

Więc to o to chodzi? Przez chwilę Magda poczuła się lepiej. I niespecjalnie przejęła się jedynką, choć nadal uważała ją za niesprawiedliwą.

– Przykro mi – powiedział Adam, kiedy wróciła na miejsce. – Dość surowo cię oceniła...

– Ty jesteś nowy – powiedziała nagle Chuda Wróblica. – Proszę. Sprawdźmy, co potrafisz. Może ty powiesz nam na temat darwinizmu coś mądrzejszego niż koleżanka? Tylko darujmy sobie Beagle, zięby i tak dalej. Dlaczego istnieją i mrówka, i tygrys? To naprawdę jest proste pytanie.

Adam wstał i spróbował zebrać myśli.

– Konkurencja... jest raczej wewnątrz gatunku niż pomiędzy gatunkami. Czyli zostaną najlepsze mrówki i najlepsze tygrysy.

– No tak. Tak to można ująć. Co jest najważniejsze z punktu widzenia ewolucji?

– Przekazanie genów?

– Tak. A nadużycia?

– Ja... nie przerabialiśmy tego jeszcze w starej szkole.

– No to pomyśl.

– Wydaje mi się, że z tego punktu widzenia jednostki słabe powinny być eliminowane. Bo są jakby... niepotrzebne. Na przykład chorzy albo starzy. Albo ktoś, kto nie może mieć dzieci. Są lepsi i gorsi. To zawsze jest niebezpieczne.

– Brawo. Właśnie o to chodzi. Hasłami darwinizmu posługiwali się rasiści, a nawet antyszczepionkowcy. Eugenika czy homofobia też może się nimi karmić. Taki na przykład homoseksualizm – nie ma racji bytu, prawda? Skoro chodzi tylko o przekazanie genów?

Adamowi zrobiło się gorąco. Starał się z całej siły nie okazywać zdenerwowania.

– Oczywiście – powiedział. – Z tego punktu widzenia jest zupełnie bez sensu.

Wygrana.

– Darwinizm to świetny przykład, jak różne teorie można wykorzystać do poparcia własnych racji. Ale to bzdura. Oczywiście dla społeczeństw przekazywanie genów, a więc rozmnażanie się, jest sprawą kluczową, ale nie jedyną. Oprócz interesu biologicznego jest też warstwa społeczna.

„Skąd on tyle wie? – pomyślała Magda. – Jest nie tylko przystojny, jest też mądry”.

I miły.

W każdym razie wyglądał na takiego. Ale czy Dominik nie wyglądał?

Pomyślała, że szkoda, że nie ma takiego skanera, którym można by prześwietlać ludzi na wylot.

Antonina Sopot na dźwięk dzwonka lekko podskoczyła. Powiodła wzrokiem po klasie. Od razu wszyscy się zerwali. Nie było ani jednej osoby, która żałowała, że ta lekcja się skończyła. Dlaczego ich to nie interesuje? Przecież rozmawiają o tak ważnych sprawach! Mogła się założyć, że nikt, albo prawie nikt na tej sali nie zna słowa „eugenika”. Specjalnie go użyła. I czy któreś z nich podniosło rękę, żeby zapytać, co to znaczy? Nie! Skończą liceum i o niczym nie będą mieli pojęcia.

Próbowała ich zmusić do myślenia, ale równie dobrze mogłaby mówić do swoich kotów. Te przynajmniej słuchały, zamiast wyjmować pod stołem komórki i przesuwać obrazki na Facebooku. Im wszystkim wydaje się, że szkołę trzeba po prostu jakoś przetrwać. A potem wyrastają z nich dorośli, którym Darwin kojarzy się tylko z tym, że człowiek pochodzi od małpy. I którym wszystko można wmówić. Nic w tym kraju się nie zmieni, jeśli ludzie nie zaczną myśleć. Sądząc po tych tutaj, uczniach dobrego warszawskiego liceum ogólnokształcącego, sprawa była więcej niż beznadziejna.

Może ten nowy? Wygląda na bystrego. Ale to towarzystwo nie będzie go stymulowało intelektualnie, tego Antonina Sopot była zupełnie pewna.

– Siadajcie – powiedziała nauczycielka historii, która była też wychowawczynią tej klasy. Adam przyjrzał się jej i pomyślał, że nie trafił najgorzej. Kobieta była dość młoda, miała kręcone włosy do ramion. Nazywała się Bolesława Bolączka. Pomyślał o niej z sympatią. Pewnie w szkole miała przerąbane z takim imieniem i nazwiskiem. – Słyszałam, że mamy nowego ucznia? Miło mi cię poznać, Adamie. – Uśmiechnęła się. – Mam nadzieję, że zaaklimatyzujesz się w nowej klasie. Tak... jak wiecie, mamy teraz lekcję wychowawczą. Nie mam zbyt wiele do powiedzenia na temat organizacji tego semestru, odbiłam wam na karteczkach wszystkie daty, święta i tak dalej. Chcecie o coś zapytać?

Emilka podniosła rękę.

– Czy będzie jakaś wycieczka?

Nauczycielka westchnęła.

– Miałam plan, żeby zabrać was do Krakowa i Oświęcimia. Na razie nie dostałam zgody, bo już zrobiliśmy jedną wycieczkę jesienią. Kłopot w tym, że zaraz matura...

– Za ponad rok!

– No tak, ale dla dyrekcji to brzmi jak zaraz. Więc na razie pani dyrektor mówi, że raczej nie. Może przesuniemy tę wycieczkę na wrzesień. Ale będę walczyć!

„Zaraz matura? – pomyślał Adam. – Oni wszyscy chyba powariowali”.

– Hej. W którą stronę idziesz? – zapytał Adam Magdę. Był już ubrany i właśnie zawiązywał szalik.

– Do autobusu. Ale... muszę coś jeszcze załatwić.

– No to do jutra – rzucił i wyszedł z szatni.

Bzdura. Niczego nie musiała załatwiać. Zrobiło jej się przykro. A gdyby szedł w jej stronę? Nie wiedziała, gdzie mieszkał, może niedaleko i mogliby pogadać po drodze? Ale to było zbyt duże ryzyko. Musiała poczekać, aż wszystko się uspokoi.

Dzisiaj rano miała wrażenie, że ją śledził.

Już dawno nie dawał znaku życia. Nie wiedziała, czy to oznacza, że dał sobie spokój, czy raczej, że zbiera siły i czeka na dogodny moment.

Adam żałował, że Magda musiała zostać w szkole. Pomyślał, że na razie nie ma dużo nauki, więc się przejdzie. W końcu powinien trochę poznać Warszawę. Wstyd, ale nawet nie bardzo wiedział, gdzie właściwie się znajduje. Włączył Google Maps i wgapił się w ekran.

– Zgubiłeś się? – Usłyszał nagle głos, a kiedy się obejrzał, dostrzegł tę blondynkę. Leę.

– Nie, po prostu patrzę, gdzie jestem. – Roześmiał się. – Chciałem iść na spacer.

– Po parku?

– Niekoniecznie, raczej po mieście.

– Aha – powiedziała Lea i zrobiła pauzę, jakby na coś czekała. – Jak pójdziesz do góry, to wyjdziesz na Puławską. Potem możesz iść w prawo, w stronę placu Unii.

Znów pauza.

– No dobra, to ja lecę – powiedziała i zarzuciła na ramiona żółty plecak z okrągłą aplikacją przedstawiającą liska. Adam przez chwilę zawiesił na nim wzrok.

„A tej co? Powiedziałem coś nie tak?” – pomyślał.

Lea szła krokiem szybszym niż zwykle. Nie wiadomo z jakiego powodu ogarnęła ją złość. Dlaczego nie zaproponował, żeby poszli gdzieś razem? Miał przecież okazję. „Cholera – pomyślała. – A może on jest nieśmiały? W sumie to chłopak z prowincji”. Co nie zmieniało faktu, że wydawał jej się dziwny. Wyciągnęła telefon. „Zaproszę go do znajomych – postanowiła. – Co mi szkodzi”.

Adam wyszedł na Puławską. Co prawda zmarzł mu nos i przez chwilę pomyślał, że może to nie jest najlepsza pogoda na spacer, bo było chyba minus dziesięć, ale bardzo, bardzo chciał choć trochę poznać okolicę. Usłyszał sygnał powiadomienia. Lea zaprasza go do znajomych? Zaakceptował i po namyśle zaczął szukać Magdy. Nie było jej wśród znajomych Lei, co wydało mu się dziwne, ale w końcu ją znalazł i wysłał zaproszenie. A potem uznał, że obie dziewczyny będą się z niego śmiać, że ma tak niewielu znajomych. I jeszcze, że jest szczęśliwy, że wreszcie kogoś poznał.

Nie był taki zły ten pierwszy dzień. Babka od przyrody jest całkiem spoko, wychowawczyni też.

Raźnym krokiem ruszył w prawo, w stronę tego placu, o którym mówiła Lea. Jak to się nazywało? Sprawdził. Plac Unii. Minął wielki budynek, który nazywał się Plac Unii City Shopping. Przed nim stało coś, co wyglądało jak czarny obelisk i było upstrzone nazwami firm. Mohito, Home&You, Empik. Empik to księgarnia. Wszystko inne było zagadką. „To pewnie jakieś centrum handlowe. Lea by wiedziała” – pomyślał i przez chwilę pożałował, że nie zaproponował, by przeszła się z nim. Po lewej stronie minął jakąś kawiarnię. Green Caffe Nero. Zawrócił. Wejdzie do środka, zobaczy.

Wnętrze było całkiem przytulne. Za ladą leżały kanapki i jakieś ciasta. Tort bezowy dwanaście pięćdziesiąt. Quiche ze szpinakiem i serem dwanaście. Nie wiedział, co to, ale wyglądało smakowicie. Poczuł, jak ślinka napływa mu do ust. Tylko te ceny! Spojrzał na czarną tablicę. Americana z mlekiem też dwanaście pięćdziesiąt. Kurczę, ale drogo. Gdyby miał kupić kawę i coś jeszcze, musiałby wydać prawie trzy dychy! A dostawał stówę kieszonkowego na cały miesiąc.

Przy stolikach siedziało mnóstwo ludzi, większość wyglądała na studentów, ale byli też tacy w jego wieku. Mieli laptopy i zeszyty. Pewnie często tu przychodzą. Jak to możliwe, że ich na to stać? Przez chwilę się zawahał. Było tu tak ciepło i miło... Mógłby nawet tu posiedzieć i się pouczyć. Ale nie, szkoda forsy. Nie wiadomo, może będzie jej potrzebował na coś innego.

Na dźwięk jadącego Puławską tramwaju aż podskoczył. „Numer cztery – przeczytał. – Wyścigi”. Wyścigi? Co to jest? Będzie musiał sprawdzić w domu. Mocniej otulił się szalikiem, zaczepiając o uszy. Hałas zaczynał go drażnić.

Pomyślał, że ludzie, którzy mieszkają w budynkach przy samej ulicy, chyba w ogóle nie śpią w nocy. Chociaż w nocy pewnie tramwaje nie jeżdżą.

Następny tramwaj. Metro Młociny. Hm. Metrem też jeszcze nie jechał. Tyle do zrobienia, tyle do nauczenia się. Po obu stronach Puławskiej ciągnęły się rzędy sklepików i knajpek. Znów czytał menu. Pho. Ramen. Chaczapuri. Caprese. Prosecco.

Poczuł się zmęczony, jak podróżnik w obcym kraju, który nie rozumie jego kultury ani języka. Równie dobrze mógłby pojechać do Chin. Wyciągnął notes, ten od siostry, i zaczął zapisywać. „Trzeba do tego podejść jak do słówek z hiszpańskiego – pomyślał. – Po prostu się tego wszystkiego nauczyć”.

Wszedł pod jakieś wielkie kolumny i minął galerię. Przez chwilę zapatrzył się na wiszące w środku obrazy. Jeden z nich przedstawiał trzęsącego się na zimnie kloszarda. Uśmiechnął się i zrobił zdjęcie. Po namyśle przesłał je Lei. Wysłałaś mnie na biegun – napisał. LOL – odpisała. Zobaczył, że Magda zaakceptowała jego zaproszenie, więc i jej wysłał to zdjęcie. To ja. Właśnie poznaję Warszawę. Jestem pod jakąś galerią i znalazłem swój portret!

Po chwili odpisała: Fajnie. Tylko nie zamarznij na kamień!

Mocno biło mu serce i trzęsły mu się ręce. „Może to tak trzeba, małymi kroczkami” – pomyślał. A potem poczuł się naprawdę zmarznięty, więc znów odpalił Google Maps i zawrócił w stronę domu.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki