Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Lao She, syn ubogiej rodziny mandżurskiej i ofiara rewolucji kulturalnej, jest powszechnie uznawany za jednego z najwybitniejszych pisarzy chińskich, którego utwory należą do kanonu literatury XX wieku. Jedenaście opowiadań składających się na ten tom – powstałych w latach 30., a teraz po raz pierwszy dostępnych w polskim tłumaczeniu – to przykład kunsztu, który po latach lśni jeszcze jaśniejszym blaskiem. Pełne nieokiełznanego humoru teksty potrafią bawić do łez, ale też - w znakomicie oddanych portretach ludzi zepchniętych na margines - zawierają przejmujący smutkiem obraz starań o przetrwanie i zachowanie człowieczeństwa. Lao She traktuje swoich bohaterów z tym większą czułością, im bardziej odrzuca ich świat, zachowuje jednak ostrze ironii dla tych, którzy pozostają ślepi na swoje wady. W małych formach, eksplodujących bogactwem języka, wielki pisarz podarowuje nam salwy śmiechu, ale i zwierciadło odbijające ludzką naturę.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 240
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tytuł oryginału
不说谎的人 (Bù shuōhuăng de rén)
Redaktor prowadząca
Elżbieta Brzozowska
Redakcja
Maria Danuta Krajewska
Korekta
Monika Baranowska
Projekt okładki i stron tytułowych
Wiktor Dyndo
© Copyright for the Polish translation by Marta Torbicka
© Copyright for the Polish edition by Państwowy Instytut Wydawniczy, 2024
Wydanie pierwsze, Warszawa 2024
Państwowy Instytut Wydawniczy
ul. Foksal 17, 00-372 Warszawa
tel. 22 826 02 01
Księgarnia internetowa www.piw.pl
www.fb.com/panstwowyinstytutwydawniczy
ISBN 978-83-8196-858-4
Pani Ming była osobą wyjątkowo przewrażliwioną. Zawczasu wypełniła małżeńską powinność, rodząc i wychowując dzieci, teraz – mimo że zbliżała się do czterdziestki – nadal nosiła kręcone włosy, żeby zwracać na siebie uwagę. Jednak pewne zmartwienie nieustannie ciążyło jej na sercu – nieumiejętność czytania i pisania. Dokładała wszelkich starań, by zrekompensować ten brak: skrupulatnie dbała o męża, a dzieci otaczała matczyną troską, traktując je pobłażliwie i nigdy nie podnosząc na nie głosu. Wiedziała, że w rodzinnej hierarchii zajmuje najniższą pozycję, nie miała więc odwagi wprowadzać dyscypliny. Gdyby nie mąż, nie dostąpiłaby zaszczytu ich wychowywania. On był dla niej wszystkim, dlatego musiała mieć się na baczności. Jeden nieprzemyślany ruch i znalazłby inną...
Była podejrzliwa z natury, a znaki budziły w niej szczególny niepokój. Teksty skrywały tajemnice, których nie potrafiła rozwikłać, dlatego czuła awersję do piśmiennych kobiet. Pocieszała ją myśl, że przynajmniej rodzina potrafi czytać i pisać. Gdy zaś chodzi o nią samą, musiała przyznać, że jest inteligentna, poszczęściło jej się w życiu i cieszy się wysoką pozycją społeczną.
O dzieciach nie pozwalała powiedzieć złego słowa, ponieważ każda uwaga pośrednio stanowiłaby krytykę matki – do czego nie mogła dopuścić. Rodzinie była posłuszna we wszystkim, ale poza nią czuła się lepsza od innych i nie przepuszczała okazji, by podkreślić swoją wyższość nad sąsiadami i służącymi. Jeśli dzieci wdały się z kimś w bójkę, potrafiła bohatersko wkroczyć do akcji i pokazać wszystkim, z kim mają do czynienia. Była panią Ming i jej hardość odzwierciedlała pozycję męża – podobnie jak księżyc, który przypominał ludziom o blasku słońca.
Nie cierpiała służących, ponieważ nie okazywali jej szacunku. W ich zachowaniu wyczuwała nutę wyniosłości – zdarzało się, że nie zwracali się do niej per pani. Jakby się z niej śmiali w głębi duszy: „Zdejmij te wytworne szaty i pogadamy jak równy z równym! Zresztą kto wie, może mamy w głowie więcej rozumu od ciebie”.
Im skrupulatniej coś zaplanowała, tym boleśniejsza była kpina. Gdyby tylko mogła wydrapać im oczy! Często zwalniała pracowników, ponieważ w taki tylko sposób mogła dać upust złości.
Pan Ming – mimo że despota – dawał żonie odrobinę swobody. Przymykał oko na to, że rozpuszczała dzieci, toczyła kłótnie z sąsiadami czy zwalniała służbę. W jego mniemaniu te działania podnosiły prestiż rodziny. Ming był pracowity, ale też zarozumiały. Czuł głęboką pogardę do żony, ale innym nie pozwalał patrzeć na nią z góry – przecież to jego żona… Nie mógł znaleźć innej, ponieważ pracował dla majętnego i pobożnego obcokrajowca. Wystarczyłby rozwód, by z dnia na dzień stracił miskę ryżu1. Był zdany na tę kobietę, nie mógł więc dopuścić, żeby ktokolwiek ją lekceważył. Sam czasem ją bił, ale inni nie mogli nawet krzywo na nią spojrzeć. Wiedział, że nigdy jej nie pokocha, toteż całą uwagę poświęcił najmłodszym. Trudno wyobrazić sobie bardziej rozpieszczone dzieci. Pan Ming musiał przodować w każdej dziedzinie.
Wysoko nosił głowę. Był dobrym mężem, dzieci otaczał miłością i dostawał wysokie wynagrodzenie. Nie miał też skłonności do uzależnień i uważał, że zasługuje na szacunek godny prawdziwych mędrców. Nigdy nie prosił o przysługę, uznał więc, że nie musi się silić na uprzejmość. Pracował za dnia, a wieczorem bawił się z dziećmi. Nie czytał książek, ponieważ twierdził, że niczego się z nich nie dowie – wiedział wszystko. Gdy sąsiad kiwał mu głową na powitanie, natychmiast odwracał wzrok. Nie miał poważania ani dla ludzi, ani dla swojego kraju. Jego aspiracje ograniczały się tylko do zarabiania pieniędzy, które zapewniłyby mu spokój i niezależność. Chciał być wolny niczym samotny ostaniec.
Czegoś mu jednak brakowało. Wmawiał sobie, że nie ma powodów do narzekania, ale czuł, że coś znajduje się poza jego kontrolą. Był niczym kryształ z niewielką skazą. Co prawda owa niedoskonałość nie szkodziła jego dumie i pewności siebie – gdyby nie ona, byłby idealny – jednak pustka w sercu nieustannie się powiększała i niczym nie potrafił jej wypełnić.
Nie uszło to uwagi pani Ming, wpędzając ją ciągle w paranoję. Zachodziła w głowę, jak pozbyć się problemu, a pustka z dnia na dzień się powiększała. Pani Ming widziała ją w uśmiechu i blasku oczu męża. Ta skaza przypominała czarną plamę na słońcu. Bała się jej dotknąć, bo mogła parzyć. Jednakże podejrzewała, że prędzej czy później ktoś inny doświadczy jej intensywności. Musiała temu zapobiec.
Pewnego dnia dzieci Minga ukradły sąsiadom winogrona. Oba domostwa odgradzał niski mur, dzieciaki nieustannie się na niego wdrapywały i plądrowały ogród młodego małżeństwa, zrywając w nim kwiaty i owoce. Państwo Yang nigdy się nie skarżyli, mimo że kochali swój spłachetek ziemi. Wprawdzie Mingowie nie zachęcali dzieci do kradzieży, ale jeśli się jej dopuściły, nie uważali za stosowne ich karcić. Zresztą jaką wartość miały owoce? Zerwanie kilku garści to nic takiego! Gdyby sąsiedzi przyszli ze skargą, nie można by udać, że nic się nie stało, Yangowie jednak ani razu się nie zjawili. Pani Ming doszła do śmiałego wniosku, że boją się z nimi zadzierać przez wzgląd na ich splendor.
Jej mąż od dawna wiedział, że sąsiedzi się go boją. Co prawda nie przejawiali żadnych oznak przerażenia, ale strach był naturalną reakcją na widok kogoś takiego jak on, kroczącego z wysoko podniesioną głową. Gardził nimi, ponieważ byli nauczycielami – biedakami bez przyszłości, którzy nie nadążali za zmieniającym się światem.
Pana Yanga nienawidził szczególnie – za to, że miał prześliczną żonę. Nauczyciele ogólnie budzili w Mingu dezaprobatę, ale do kobiet w tym zawodzie – zwłaszcza urodziwych – nie chciał przykładać tej samej miary. Trudno uwierzyć, że zgodziła się wyjść za takiego nędzarza! Była dziesięć razy ładniejsza od jego żony. Ming musiał czuć niechęć do sąsiada. Na czarującą panią Yang patrzył innym okiem, prawdopodobnie poślubiła nauczyciela z głupoty. Wkrótce jednak zrozumiał, że jej też nienawidzi. Nic nie uszło uwagi żony pana Minga, która zauważyła, że mąż często zerka w stronę muru... Z tego też powodu nie potępiała dziecięcych grabieży. Sąsiadka zasługiwała na karę. Niech się tylko odważy odezwać, od razu porachuje jej kości – pani Ming dawno to sobie przyrzekła.
Pan Yang reprezentował młode pokolenie Chińczyków, którzy w każdej sytuacji zachowywali się arcyuprzejmie, aby pokazać, że odebrali staranne wykształcenie. Nie chciał napominać dzieci, bo przypuszczał, że sami przyjdą wyrazić skruchę zakładając, że też byli wyedukowani. Wymuszanie przeprosin byłoby dla niego uwłaczające. Jednak do tej pory się nie zjawili, nie pozostało mu więc nic innego, jak tylko powściągać swój gniew. Sąsiedzi mogli być nieuprzejmi, ale on musiał zachować godność.
Niestety nie mógł pogodzić się z utratą winogron. Pal licho owoce, ale żal mu było czasu poświęconego na pielęgnację winorośli. Po raz pierwszy od trzech lat wypuściła trzy czy cztery marne kiście – wszystkie zerwały dzieciaki.
Żona Yanga postanowiła iść na skargę do pani Ming. Yang, mimo że pochwalał ten pomysł, początkowo próbował ją od tego odwieść. Etykieta i duma nauczycielska brały górę nad złością. Jednak żona nie dawała za wygraną. Uważała, że należy pójść do sąsiadów i grzecznie wyjaśnić im sytuację, bez wdawania się w kłótnie czy bijatyki. Mąż musiał ustąpić w obawie, że uzna go za mięczaka. Kobiety w końcu się spotkały:
– Dzień dobry! Nazywam się Yang – nauczycielka przywitała się uprzejmie.
– Przecież wiem – odparła szorstko pani Ming. Wiedziała, z czym sąsiadka przyszła i z całego serca nienawidziła jej za to.
Młoda kobieta oblała się rumieńcem. W takiej sytuacji na nic się zdało staranne wykształcenie. Słowa grzęzły jej w gardle i dopiero po chwili wykrztusiła:
– Właściwie to nic takiego, państwa dzieci zerwały trochę naszych winogron.
– Tak? – modulowanym głosem spytała pani Ming. – Winogrona świetnie nadają się do zabawy, wszystkie dzieciaki je uwielbiają. Moim za żadne skarby nie pozwalam ich jeść, ale niech się bawią.
– Czekaliśmy na te winogrona aż trzy lata! – pani Yang pobladła.
– Powiem pani, że strasznie kwaśne, dlatego nie chcę, żeby dzieci je jadły. Co za beznadziejna winorośl! Tak czekać trzy lata…
– Dzieci – zaczęła ostrożnie sąsiadka, odwołując się do swoich umiejętności pedagogicznych – są zazwyczaj niesforne, ale proszę nas zrozumieć. Kochamy nasze rośliny!
– My nasze też – obcesowo odpowiedziała pani Ming.
– A jeśli czyjeś dzieci by je państwu ukradły…?
– Któż by śmiał!
– A państwa dzieci? Załóżmy, że ukradły komuś owoce…
– Wam ukradły, to chce pani powiedzieć? Najlepiej się przeprowadźcie! Dzieci uwielbiają bawić się winogronami.
Pani Yang zamilkła. Z emocji drżały jej usta. Kiedy wróciła do domu, o mało się nie rozpłakała.
Yang nie chciał podejmować kolejnych kroków, chociaż jego zdaniem żona Minga postąpiła niesłusznie. Uważał, że jest nieokrzesana, kłótnia z nią ubliżyłaby jego godności. Żona jednak agitowała za zemstą. Długo się wzbraniał, ale znów ustąpił. Po namyśle doszedł do wniosku, że pan Ming na pewno nie jest takim barbarzyńcą i łatwiej będzie się z nim dogadać. Jednak nie w cztery oczy… Napisze wyjątkowo uprzejmy list i słowem nie wspomni o rozmowie żon. Dzieci też nie skrytykuje, poprosi tylko sąsiada, by je napomniał, żeby nie zrywały roślin. „Tak postępuje człowiek wykształcony” – pomyślał uradowany. W liście użył kilku ładnych wyrażeń, takich jak „przyjaźń sąsiedzka”, „głęboko zobowiązany” czy „niezmiernie wdzięczny”. Oczami wyobraźni widział Minga, który ze wzruszeniem odczytuje jego wiadomość. Musi przyjść z przeprosinami!
List był dosyć długi. Kiedy Yang skończył go pisać, z zadowoleniem przekazał kopertę służącej.
Pani Ming pęczniała z dumy, widząc, że po rozmowie z nią sąsiadka wraca do domu z podkulonym ogonem. Od dawna chciała jej pokazać, kto tu rządzi. Teraz nadarzyła się niebywała okazja. Wyobrażała sobie, co pani Yang powie mężowi. Nie ulegało wątpliwości, że wreszcie oboje uświadomią sobie własny błąd. Dzieci nie powinny kraść winogron, ale należało pamiętać, czyje to dzieci. Mingów nie wypada karcić. Myśl, że odtąd sąsiedzi będą się ich bać, niezwykle uradowała panią Ming.
Jednak gdy służąca przyszła z kopertą, od razu nabrała podejrzeń. „Ta nauczycielka na pewno mnie obsmarowała…” – zaniepokoiła się. Nie cierpiała znaków i czuła nienawiść wobec sąsiadki, która potrafiła pisać. Listu nie przyjęła.
Służąca odeszła, ale nie uspokoiło to pani Ming. Kto wie, czy nie przyjdzie, kiedy mąż będzie w domu?! Wiedziała, że kochał dzieci, ale przecież list był od pani Yang… Co jeśli stanie po stronie sąsiadki, a jej z kolei urządzi awanturę?! Może nawet podniesie na nią rękę… Gdyby Yang usłyszała, jak ją bije… To było nie do pomyślenia! Mogła przyjąć lanie, ale nie z powodu sąsiadki. Żeby temu zapobiec, postanowiła poczekać na męża i przygotować grunt. Powie, że Yangowie przyszli narobić zamieszania o kilka kwaśnych winogron. Doda, że nosili się z zamiarem wysłania listu z żądaniem przeprosin. To wystarczy, żeby mąż listu nie przyjął, a ona wyszła z tej batalii zwycięsko. Podjąwszy decyzję, zaczęła starannie przygotowywać swoją kwestię, usiłując wpleść w nią jak najwięcej wyrażeń zasłyszanych od męża.
Słowa żony poruszyły do żywego pana Minga i trafiły go w czuły punkt. Gdyby sąsiadka nie skrytykowała jego dzieci, mógłby jej darować, ale w tym wypadku nie było mowy o wybaczeniu. Czuł do niej wstręt. Zresztą wyszła za tego nauczyciela-nędzarza. Niewiele sobą prezentowała. Kiedy jeszcze żona wspomniała mu o liście, znienawidził Yangów do reszty. Gardził małostkowymi biedakami, którzy z byle powodu sięgali po pędzel. W pracy z obcokrajowcami nauczył się, że ważne są tylko umowy spisane na maszynie i opatrzone parafką, w liście ubogiego nauczyciela nie mógł się dopatrzyć żadnego sensu. Postanowione! Jeśli Yangowie przyślą kopertę, na pewno jej nie przyjmie!
Jednak w sercu miał coraz większą pustkę i korciło go, by rzucić okiem na pismo sąsiadki. Znaki nie miały żadnej wartości, ale nie bez znaczenia było, kto je pisał. Rozważna pani Ming przewidziała i to, skłamała więc, że autorem listu był pan Yang. Mąż nie miał czasu zajmować się tą parszywą korespondencją. W jego oczach nawet listy chińskich dostojników znaczyły mniej niż podpis obcokrajowca.
Pani Ming kazała dzieciom czatować przy drzwiach i w razie czego odmówić przyjęcia koperty. Sama też nie próżnowała i co jakiś czas zerkała w stronę muru. Była dumna z sukcesu, ale nie chciała na nim poprzestać. Zaproponowała mężowi, żeby wykupił dom sąsiadów. Zgodził się, chociaż wiedział, że go na to nie stać.
Pomysł żony był jak miód na jego serce i całkowicie zawładnął jego umysłem. Nieważne, czy dom Yangów należał do nich, czy go tylko wynajmowali, on go zdobędzie! Żaden problem! Ucieszył się, gdy dzieci westchnęły rozmarzone:
– Kiedyś ten dom będzie nasz…
Na samą myśl o kupnie posiadłości, samochodu czy złotej biżuterii rosło w nim przekonanie o własnej potędze. Ten zakup stanowiłby dla niego największą wygraną.
Pan Yang nie nalegał na ponowną próbę doręczenia listu, mimo że odmowę Minga uznał za zniewagę. Najchętniej sprałby sąsiada na ulicy, ale to była jedynie mrzonka. Pozycja społeczna nie pozwalała mu na barbarzyńskie zachowanie.
– Wszyscy Mingowie to łajdacy i nie warto wchodzić z nimi na wojenną ścieżkę! – powiedział żonie. Te słowa przyniosły mu niewielkie pocieszenie.
Pani Yang nie przychodziło do głowy żadne rozwiązanie, ale także nie dała upustu swojej złości. Zrozumiała, że cywilizowani ludzie wychodzą na wszystkim najgorzej. Kiedy podzieliła się z mężem tym smutnym spostrzeżeniem, ostudziła jego emocje.
Gdy tak sobie rozmawiali, próbując rozładować napięcie, służąca przyniosła list. Pan Yang rzucił okiem: numer domu się zgadzał, ale na kopercie widniało imię i nazwisko sąsiada. Od razu zapragnął przywłaszczyć sobie list, ale się zreflektował – tak mógłby postąpić tylko człowiek bez ogłady. Polecił służącej oddać przesyłkę Mingom.
Sąsiadka czyhała przy wejściu. Gdy tylko zobaczyła dziewczynę, od razu przystąpiła do akcji w obawie, że dzieciaki nie sprostają zadaniu.
– Zabieraj to z powrotem! Nie będziemy niczego czytać! – krzyknęła.
– To dla pana Minga.
– Wiem, mąż nie ma czasu na czytanie waszych listów! – kobieta była nieugięta.
– Został źle zaadresowany, to nie od państwa Yang – ciągnęła służąca, próbując przekazać jej korespondencję.
– Tak mówisz? – powiedziała pani Ming, przewracając oczami. – Myślisz, że nie wyczuję podstępu? Niech Yang go sobie zatrzyma i nie próbuje mnie oszukać! – rzekła rezolutnie i zatrzasnęła drzwi.
To skomplikowało sprawę. Pan Yang nie chciał osobiście wręczać listu sąsiadowi ani nie kwapił się do otwarcia koperty. Wiedział, że Ming wrócił do domu i stanął z żoną po przeciwnej stronie barykady – to potwierdzało jego łajdacką naturę. Ale co zrobić z listem? Przywłaszczanie cudzej korespondencji nie było w porządku. Długo rozmyślał, w końcu włożył list w dodatkową, prawidłowo zaadresowaną kopertę i postanowił z samego rana wrzucić go do skrzynki Mingów. Musiał jeszcze nakleić znaczek o wartości dwóch fenów. To go bardzo rozbawiło.
Wczesnym rankiem Yangowie spieszyli się do pracy i zapomnieli o liście. Pan Yang przypomniał sobie o nim dopiero przed szkołą, ale nie miał czasu, żeby zawrócić. „Na szczęście to tylko zwykły list” – pomyślał. „Najprawdopodobniej nic ważnego. Nic się nie stanie, jeśli dojdzie dzień później”.
Po pracy nie chciało mu się wychodzić, więc włożył list do podręcznika, żeby pamiętać o nim jutro rano. Już siadał do kolacji, gdy nagle usłyszał awanturę u Mingów. Sąsiad nie krzyczał zbyt głośno, ponieważ dbał o reputację, ale pani Ming, której spuszczał lanie, nie zważała na przyzwoitość, wydzierając się wniebogłosy. Dzieci też nie pozostawały bierne. Yang wytężył słuch, ale nie zrozumiał, o co poszło. Nagle przypomniał sobie o liście. Może jednak był ważny? Może sąsiad nie dopełnił jakiegoś obowiązku, ponieważ nie otrzymał korespondencji na czas, a teraz wyładowywał złość na żonie…? Ta myśl wywołała w nim niepokój. Bał się otworzyć kopertę, ale świadomość, że nie wie, co jest w środku, dręczyła go do tego stopnia, że stracił apetyt.
Po kolacji służąca państwa Yang spotkała służącą sąsiadów. To, że ich gospodarze wykopali topór wojenny, nie przeszkadzało im ze sobą rozmawiać. Pracownica Mingów zdradziła, że przyczyną kłótni był jakiś niezwykle ważny list.
Usłyszawszy tę wiadomość, pan Yang nie mógł zasnąć. „To na pewno ten list…” – pomyślał. Jednak nurtowało go pytanie, dlaczego nikt nie zadał sobie trudu, żeby wysłać go za potwierdzeniem odbioru. W dodatku jak można być na tyle nierozważnym, żeby pomylić adres? Po długim namyśle stwierdził, że biznesmeni najwidoczniej nie przykładali większej wagi do odręcznie kreślonych znaków. To mogłoby wyjaśnić, dlaczego ktoś źle zapisał numer domu. Poza tym do Minga zazwyczaj nikt nie pisał. Listonosz prawdopodobnie spojrzał na numer domu, nie zwracając uwagi na nazwisko. Może nawet nie pamiętał, że ktoś taki tutaj mieszka… Ta myśl wzmocniła w Yangu przekonanie o własnej wyższości. Sąsiad jest łajdakiem, który co najwyżej potrafi zarobić trochę pieniędzy, a skoro jest łajdakiem, to bez wyrzutów sumienia można otworzyć jego list. Czytanie cudzej korespondencji to wykroczenie, ale czy pan Ming się o tym dowie?
A jeśli przyjdzie i będzie się domagał zwrotu? „Nie, tak nie można” – pan Yang skarcił się w duchu. Kilka razy to brał list do ręki, to go odkładał, koperty jednak nie otworzył. Nie chciał oddać listu. Skoro był ważny, warto go sobie zostawić. To nieuczciwe z jego strony, ale czy ktoś kazał Mingowi być palantem? Czy ktokolwiek go zmuszał, żeby uprzykrzał im życie? Tacy ludzie powinni płacić za swoje błędy.
Ale kiedy przypomniał sobie o winogronach, zmienił zdanie. Następnego dnia rano wyśle sąsiadowi oba listy. Zademonstruje temu łajdakowi, jak uprzejmi i życzliwi są intelektualiści. Nie liczył na to, że Ming wyrazi skruchę – wystarczy, że zrozumie, jakich ma szlachetnych2 sąsiadów.
Pan Ming kazał żonie odzyskać list. Znał już jego treść – zdążył się spotkać z nadawcą i podjąć odpowiednie kroki – ale nie chciał zostawiać korespondencji w rękach Yanga. Sprawa przedstawiała się następująco: Przemycali z przyjacielem towar, wykorzystując wpływy świątobliwego i zamożnego obcokrajowca, który w końcu ich nakrył. W liście przyjaciel ostrzegał pana Minga i radził zamydlić szefowi oczy. Ming nie bał się, że sąsiad opublikuje treść listu. Nie szanował chińskiego rządu i nic sobie nie robił z chińskiego prawa. Nic by się nie stało, gdyby ludzie dowiedzieli się o przemycie. Obawiał się jednak, że Yang wyśle list do obcokrajowca, który dowie się o jego winie. Yang wyglądał na donosiciela. Bez wątpienia przeczytał wiadomość i postanowił go ukarać.
Pan Ming nie mógł osobiście poprosić o zwrot korespondencji. Z całego serca nienawidził Yangów. Gdyby się z nimi spotkał, na pewno doszłoby do rękoczynów. Winna była żona, która nie przyjęła listu, dlatego to ją za karę pośle do sąsiadów.
Jednak pani Ming nigdzie się nie wybierała. Perspektywa utraty twarzy była dla niej na tyle upokarzająca, że wolałaby znów dostać lanie. Poczekała, aż mąż wyjdzie, a potem ukradkiem patrzyła, jak sąsiedzi zbierają się do pracy. Dopiero gdy wyszli, posłała do ich domu służącą.
Tego samego dnia pan Yang za jednym zamachem wysłał oba listy. „Tym razem na pewno je przyjmą” – pomyślał zadowolony. Kiedy przeczytają tak grzeczne upomnienie, na pewno zrozumieją swój błąd. W dodatku niewątpliwie docenią moją elokwencję i mój ugodowy charakter.
Tymczasem Minga wezwano na dywanik do pracodawcy i poddano surowym przesłuchaniom. „Całe szczęście, że przyjaciel mnie ostrzegł” – przyznał w duchu Ming. Dzięki temu mógł się przygotować i umiejętnie wybrnąć z sytuacji. Jednak nadal niepokoił go list. „Że też dostał się w ręce tego biedaka!” – myślał wzburzony. Musiał przygotować jakąś zemstę.
Po powrocie do domu spytał żonę, czy odebrała list od sąsiadów, na co pani Ming odpowiedziała przemyślnie, że Yangowie nie chcieli go oddać. Tym samym zdjęła z siebie całą odpowiedzialność. Mąż wrzał ze złości. Ten nędzny nauczyciel miał czelność mu się sprzeciwiać?!
– Też coś! – krzyknął i w ramach zemsty kazał dzieciom podeptać wszystkie rośliny sąsiadów.
Dzieciaki, nie oszczędziwszy ani jednego kwiatka, wróciły z ekspedycji uradowane. Listonosz przyszedł dopiero po czwartej. Koperty od Yanga wzbudziły w Mingu mieszane uczucia. Wprawdzie ucieszył się, że sąsiad nie otworzył listu od przyjaciela, ale upomnienie wprawiło go w ponury nastrój, przez co jeszcze bardziej znienawidził tego uczonego nędzarza. Ludzie jego pokroju byli uprzejmi do bólu, to było wstrętne! Dobrze, że kazał dzieciom zdewastować im ogród.
Niczego nieświadomy Yang z radością wracał do domu. Oddał Mingowi źle zaadresowany list i wręczył mu uprzejme upomnienie. Tego dnia niewątpliwie odniósł sukces. Pchnął furtkę i stanął jak wryty. Ogród wyglądał jak pobojowisko. Można by pomyśleć, że jakiś szaleniec wjechał tu śmieciarką. Yang wiedział, czyja to sprawka, ale co miał zrobić? Najlepiej przemyśleć wszystko na chłodno. Osobom wykształconym nie wypadało kierować się emocjami… Jednak tym razem sąsiad przekroczył wszelkie granice przyzwoitości i w Yangu obudziła się barbarzyńska natura.
„Nie warto się zastanawiać” – pomyślał. Zerwał z siebie koszulkę, podniósł kilka sporych cegieł i cisnął nimi w okno sąsiada. Wiedział, że sam się prosi o kłopoty, ale nie przestawał, z radością przysłuchując się brzękom tłuczonego szkła. Cóż to za przyjemność! Nie zważał na nic, rozkoszując się chwilą. Był spełniony i dumny. Zdawało się, że nagle z cywilizowanego człowieka przemienił się w barbarzyńcę i odkrył w sobie siłę i odwagę. Czuł się tak swobodnie jak przed kąpielą, gdy zrzucał z siebie ubranie. Tryskał młodością i energią, upajał się wolnością.
Kiedy wybił już prawie wszystkie okna, wrócił do domu, żeby odpocząć. Nie bał się Minga, który na pewno będzie chciał przyjść wyrównać rachunki. Zachłannie zaciągnął się cygarem i poczuł się jak rycerz po wygranej bitwie. Czekał na reakcję sąsiadów, ale u nich panowała cisza, jak makiem zasiał.
Pan Ming nie zamierzał robić awantury. Przyznał, że w gruncie rzeczy Yang nie jest taki zły. Co prawda widok wybitych szyb go nie ucieszył, ale też niespecjalnie się nim przejął. Przeszło mu nawet przez myśl, by upomnieć dzieci, żeby nie kradły winogron. Wcześniej nie wpadłoby mu to do głowy, sprawił to dopiero widok potłuczonego szkła. Mimo to, kiedy pomyślał o pani Yang, znów zapałał nienawiścią do sąsiada. Tym razem dostrzegał jednak subtelną różnicę między nienawiścią a niechęcią. W nienawiści było miejsce na odrobinę podziwu.
Następnego dnia, w niedzielę pan Yang zbierał z trawnika resztki roślin, a pan Ming został w domu, żeby naprawić okna. Zdawało się, że na świecie zapanował pokój, a między ludźmi pojawiło się wzajemne zrozumienie.
Dla człowieka przeświadczonego o własnej uczciwości, takiego jak Zhou Wenxiang, otrzymanie podobnego listu było upokorzeniem. Od dawna wiedział o istnieniu absurdalnej organizacji, która otwarcie i bezwstydnie nazywała siebie Stowarzyszeniem Kłamców. Co więcej, niejednego znajomego podejrzewał, że był jej członkiem, lecz wolał nie dociekać, czy to prawda – poczułby się niezręcznie, gdyby plotki się potwierdziły. Zerwać kontakt? – zbyt drastyczne posunięcie. Nie zwracać na to uwagi? – niezgodne z jego sumieniem.
Zhou Wenxiang nie mógł się poszczycić żadnym talentem, ale był za to lojalny i godny zaufania. Tymi cechami wyróżniał się w pracy i zawdzięczał im swoją reputację. Wierzył w uczciwość. Porównywał się do kamienia, któremu co prawda brakowało walorów estetycznych, ale był za to solidny i wytrzymały.
Jednak ku własnemu zdziwieniu otrzymał dziś taki list:
(…) Gdyby nie kłamstwa, nie byłoby kultury. Mówienie nieprawdy to najwyższa sztuka. W naszej organizacji wszystko podajemy w wątpliwość, za jedyny pewnik uważając to, że kłamie każdy – w każdej sytuacji.
Historia to rejestr kłamstw. Gazety – przekaźniki fałszu. Najszczęśliwsi są ci, którzy sztukę mówienia nieprawdy opanowali do perfekcji. W zmyślaniu kryje się bowiem mądrość.
Pomyśl tylko, ilu kłótni możesz uniknąć każdego dnia, posiłkując się kilkoma kłamstwami. A w małżeństwie? Czy ktokolwiek mógłby się cieszyć dwunastoma godzinami spokoju, gdyby nie kłamstwa? Wypisujemy sterty bzdur w listach miłosnych, ale nigdy nie gryzło nas z tego powodu sumienie. A miłość jest świętością!
„Zwycięzca zostaje władcą, a przegrany – bandytą”3. Zgadza się. A wszystko sprowadza się do tego, kto jest lepszym łgarzem. Kultura jest produktem kłamstw. A „ludzie szlachetni” – to są dopiero mistrzowie ściemniania. Najzabawniejsze jest to, że ludzie na próżno starają się ukryć ten skarb, zachowując się jak kobieta w zaawansowanej ciąży, która dla niepoznaki zakłada luźną wiatrówkę. W obawie, że ktoś dopatrzy się fałszu, dokładają kolejną warstwę nieprawdziwych informacji – tym samym pierwotne kłamstwo urasta do niewyobrażalnych rozmiarów.
To nie w naszym stylu. Zdajemy sobie sprawę z wartości i rzadkości dobrych kłamstw, dlatego kłamiemy uczciwie i z finezją. W naszym stowarzyszeniu prowadzimy badania nad rozpowszechnianiem kłamstw oraz techniką i korzyściami płynącymi z mówienia nieprawdy. Kłamią wszyscy, a my dokładamy wszelkich starań, żeby wychodziło im to zgrabniej.
Pełni podziwu wobec pielęgnowanego przez Pana nawyku kłamania, wyrażamy głęboką nadzieję na możliwość wymiany doświadczeń. Kontynuujmy spuściznę Wschodu i Zachodu! Wspólnie budujmy szczęśliwe społeczeństwo!
Z poszanowaniem…
Zhou Wenxiang odłożył list, nie przeczytawszy go do końca. Według niego był równie niedorzeczny jak samo stowarzyszenie. Jednak nie mógł zbyć tych ludzi kpiną. Wybaczyć komuś, kto robi sobie z niego żarty? Cóż za zniewaga! „Pełni podziwu wobec pielęgnowanego przez Pana nawyku kłamania”? Nie przypominał sobie, żeby kiedykolwiek skłamał, a nawet jeśli, to z pewnością nieumyślnie… Gardził kłamstwami. Nie mógł się też zgodzić, że gazety siały plotki, gdyż czerpał z nich sporą część opinii oraz wiedzę o świecie.
Przypuszczał, że autorami listu byli ci podejrzewani o członkostwo w organizacji znajomi, którzy specjalnie z niego zadrwili. Jednak w lewym górnym rogu zauważył szereg nazwisk:
Przewodniczący stowarzyszenia: Tang Hanqing
Członkowie stałego komitetu: Lin Dewen, Deng Daochun, Fei Muchu
Księgowy: He Zhaolong
Wiedział, kim są ci ludzie, co więcej, chciał ich poznać. Wszyscy byli zamożni i dosyć znani. „Wygłupy nie doprowadziły nikogo do bogactwa i sławy” – pomyślał. Kombinatorstwo mogło jedynie kogoś zniszczyć.
Idąc tym tokiem rozumowania, stwierdził, że stowarzyszenie skupiające sławnych i majętnych członków zasadniczo nie powinno być produktem błazenady. Może list nie był żartem znajomych i kryło się w nim ziarnko prawdy…? Ponownie wziął go do ręki, by przeczytać raz jeszcze. Jednak po kilku zdaniach zaniechał tego zamiaru. Nieważne, kim byli członkowie stowarzyszenia, ten list to czysty absurd! Nigdy nie widział tylu sprzeczności, nie dało się tego wytłumaczyć zdroworozsądkowo. Istny koszmar!
Zhou Wenxiang był w wieku, w którym nie przykładało się większej wagi do wyglądu. Oczywiście nie zaniedbywał się umyślnie, ale bywało, że golił się raz na kilka dni i nie czuł się z tym niekomfortowo. Co więcej, miał wrażenie, że dzięki temu wydawał się skromniejszy i mniej pretensjonalny. Rzadko przeglądał się w lustrze. Okrągła twarz, kanciasta sylwetka – na co tu patrzeć? Pewność siebie czerpał z uczciwości i prostoduszności, które nosił w sercu. Nie chciał, by wygląd zewnętrzny był odbiciem jego wewnętrznej mądrości – wolał, żeby odzwierciedlał jego uczciwość. Jakby mówił: „Popatrzcie, uczciwy w środku i na zewnątrz! Zhou Wenxiang – niezawodny w każdym calu!”.
Tym razem postanowił jednak spojrzeć w lustro. Wypracowana dawno temu pewność siebie sprawiła, że zapragnął raz jeszcze się ocenić. Był niczym rząd cieszący się ugruntowaną pozycją, któremu nie straszny nawet wniosek o wyrażenie wotum nieufności. Już miał podejść do lustra, kiedy zza okna dobiegły go kroki żony. Nagle poczuł przypływ radości – nie dlatego, że na nią czekał, ale dlatego że rozpoznał jej kroki.
W domu Zhou Wenxianga wszystko miało swój porządek i odbywało się zgodnie z rutyną. Co roku w dzień przesilenia letniego jedli makaron w gęstym sosie, a kroki żony zawsze brzmiały tak samo. Jakże bliski sercu byłby świat, w którym wszystko miałoby swój porządek! Zhou Wenxiang odszedłby od zmysłów, gdyby żona zaczęła stawiać stopy w sposób, do którego nie był przyzwyczajony. Nie do końca wiedział, czy ją kocha, ale znajomy odgłos jej kroków dawał mu pewną siłę. Dzięki niemu głęboko wierzył, że życie nie jest wcale chaotycznym koszmarem. Ten dźwięk znał tak dobrze jak dwie jasnoczerwone piwonie, które zdobiły jego czarkę.
Pospiesznie schował do kieszeni niepokojący list. Wyszło mu to szybko i naturalnie, jego reakcja była niemal instynktowna i nie wymagała zastanowienia. Od razu stwierdził, że żona nie powinna zobaczyć tak absurdalnej wiadomości.
– Już późno – powiedziała, wychylając głowę przez drzwi – Nie powinieneś iść?
– Nie wyglądam, jakbym zbierał się do wyjścia? – zapytał żonę i spojrzał na swój płaszcz. Dziwne – pomyślał – przez list zupełnie zapomniał, że go założył. Nie wiedział także, kiedy zdążył to zrobić, jednak wszystko wskazywało na to, że przygotowywał się do wyjścia. Wychodził wcześnie, wracał późno – utrzymywanie rodziny było jego życiowym celem i budziło w nim dumę. Szczerze mówiąc, przez list zapomniał, że musi iść do pracy, ale nie chciał, by pytanie żony rzuciło cień na jego dotychczasowe zasługi. Założył czapkę i zapewnił:
– Przecież jestem gotowy. Xiaochun już wyszedł, prawda?
– Mówił, że nie idzie dziś do szkoły – żona spojrzała na niego z zakłopotaniem.
Taki wyraz twarzy mają matki, które nie chcą ani rozzłościć męża, ani przyznać, że syn jest obibokiem. Jednak fakt, że dziecko przejawia skłonności do lenistwa, nie miałby większego znaczenia, byleby mąż się nie zdenerwował. Dodała więc po chwili:
– Mówi, że boli go brzuch.
Zhou Wenxiang wyszedł bez słowa. Gdyby zaczął drążyć temat, okazałoby się, że syn najzwyczajniej w świecie nie przepada za nauką. Stanowiłoby to dowód, że jego dziecko mogło kłamać. A co jeśli wskutek błędów wychowawczych ojca syn rzeczywiście nauczył się zmyślać? To byłoby jeszcze gorsze… Jedyne, co Zhou Wenxiang mógł zrobić, to zachować milczenie i niewzruszony spokój na twarzy. Kiedy mężczyzna nie ma pomysłu, co zrobić, najlepiej, żeby nie dał tego po sobie poznać – wtedy inni pomyślą, że znalazł jakieś rozwiązanie. Ta zasada miała szczególne zastosowanie w obecności kobiet. Zhou Wenxiang był głową rodziny – musiał podtrzymywać autorytet. Nie mógł pozwolić, żeby syn albo żona dostrzegli w nim jakąkolwiek słabość.
Gdy wyszedł na ulicę, raz jeszcze utwierdził się w przekonaniu na temat własnych możliwości. Przed chwilą subtelnie zbył żonę milczeniem – bez krzty fałszu, bez żadnych sztuczek. To wynik szczerości – produktu samodoskonalenia. Poradził sobie z problemem, nie tracąc czasu na głębsze rozważania. Wtem przypomniał sobie o liście. Wierutne bzdury! – stwierdził.