Czułe spotkania - Liliana Fabisińska, Magdalena Majcher, Adriana Rak, Natasza Socha, Edyta Świętek, Magdalena Wala - ebook

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Niektóre bohaterki oddają się namiętności po pierwszym spotkaniu, inne odkrywają ją na nowo po latach wspólnego życia. Wszystkie pragną miłości i spełnienia. Nieważne, czy znalezionej w romantycznym hotelu, w podróży, czy w blasku świec własnego domu. Ważne, że każda z nich ma odwagę, by przeżyć piękne chwile.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 368

Oceny
3,7 (144 oceny)
37
50
34
20
3
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
kataryna0905

Nie oderwiesz się od lektury

Świetne opowiadania, mimo harlekinowejj okładki i prozaicznego tytułu bardzo różnorodne , ciekawe i mądre.
10
czekolada72

Z braku laku…

tak naprawdę - jedno przyzwoite opowiadanie....
00
EmmaKrause

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawe opowiadania. Problemy życiowe, zaskakujące. Świetna lektura.
00
melchoria

Całkiem niezła

Opowiadania nierówne. Niektóre przeczytałam z zainteresowaniem, po innych się prześliznęłam.
00

Popularność




Au­to­rzy: Li­lia­na Fa­bi­siń­ska, Mag­da­le­na Maj­cher, Ad­ria­na Rak, Na­ta­sza So­cha, Edy­ta Świę­tek, Mag­da­le­na Wala

Re­dak­cja: Agniesz­ka Ra­kow­ska-Bar­ciuk, Na­ta­lia Ostap­ko­wicz­Ko­rek­ta: Ka­ta­rzy­na Zio­ła-Ze­mczak

Pro­jekt gra­ficz­ny okład­ki: Ka­ta­rzy­na Bor­kow­ska

Skład: Ma­riusz Kur­kow­ski

Zdję­cia: Get­ty­Ima­ges/Alek­san­dar­Na­kic; zdję­cia au­to­rek: Do­mi­ni­ka Ka­wa­la (Li­lia­na Fa­bi­siń­ska), We­ro­ni­ka Smie­szek (Mag­da­le­na Maj­cher), We­ro­ni­ka Styn (Ad­ria­na Rak), Naj­ka Pho­to­gra­phy (Na­ta­sza So­cha), Bo­gu­sław Haj­duk (Edy­ta Świę­tek), Alek­san­dra Wój­cik (Mag­da­le­na Wala)

Re­dak­tor pro­wa­dzą­ca: Na­ta­lia Ostap­ko­wicz

Kie­row­nik re­dak­cji: Agniesz­ka Gó­rec­ka

© Co­py­ri­ght for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Pas­cal

Ta książ­ka jest fik­cją li­te­rac­ką. Ja­kie­kol­wiek po­do­bień­stwo do rze­czy­wi­stych osób, ży­wych lub zmar­łych, au­ten­tycz­nych miejsc, wy­da­rzeń lub zja­wisk jest czy­sto przy­pad­ko­we. Bo­ha­te­ro­wie i wy­da­rze­nia opi­sa­ne w tej książ­ce są two­rem wy­ob­raź­ni au­tor­ki bądź zo­sta­ły zna­czą­co prze­two­rzo­ne pod ką­tem wy­ko­rzy­sta­nia w po­wie­ści.

Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Żad­na część tej książ­ki nie może być po­wie­la­na lub prze­ka­zy­wa­na w ja­kiej­kol­wiek for­mie bez pi­sem­nej zgo­dy wy­daw­cy, za wy­jąt­kiem re­cen­zen­tów, któ­rzy mogą przy­to­czyć krót­kie frag­men­ty tek­stu.

Biel­sko-Bia­ła 2020

Wy­daw­nic­two Pas­cal sp. z o.o.

ul. Za­po­ra 25

43-382 Biel­sko-Bia­ła

pas­cal@pas­cal.pl

www.pas­cal.pl

ISBN 978-83-8103-703-7

Przygotowanie eBooka: Mariusz Kurkowski

Liliana Fabisińska

Koncert

Syl­wia wy­szła z pra­cy wcze­śniej niż zwy­kle. Mu­sia­ła mieć czas, żeby przy­go­to­wać się na to spo­tka­nie. Spo­tka­nie, bo sło­wo „rand­ka” nie chcia­ło przejść jej przez gar­dło. Jaka rand­ka, sko­ro mają spo­tkać się po raz pierw­szy w ży­ciu? Na rand­ki cho­dzi się z uko­cha­nym, a nie z fa­ce­tem, któ­re­go pew­nie nie roz­po­zna­ła­by na­wet na uli­cy, któ­re­go mi­nę­ła­by na scho­dach, nie do­my­śla­jąc się, że to z nim roz­ma­wia­ła przez ostat­nie ty­go­dnie.

Wy­ję­ła z sza­fy wszyst­kie su­kien­ki i mie­rzy­ła je po ko­lei, zu­peł­nie nie mo­gąc się zde­cy­do­wać. Czer­wo­na? Kre­mo­wa w ró­życz­ki? A może jed­nak nie­bie­ska? Po­dob­no męż­czyź­ni za­wsze wspo­mi­na­ją, że ich uko­cha­na na pierw­szej rand­ce mia­ła na so­bie błę­kit­ną su­kien­kę – na­wet je­śli tak na­praw­dę była ubra­na w po­szar­pa­ne dżin­sy i T-shirt z tru­pią czasz­ką.

Wła­ści­wie… może wła­śnie po­win­na za­ło­żyć sta­re dżin­sy i ko­szul­kę z ko­ścio­tru­pem albo z logo ze­spo­łu Me­tal­li­ca? Żeby nie po­my­ślał, że wy­stro­iła się spe­cjal­nie dla nie­go…

Ale prze­cież ta su­kien­ka, przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie, wca­le nie była dla Krzysz­to­fa. Szli na kon­cert. Mu­zy­ka po­waż­na, for­te­pian, za­byt­ko­wy pro­te­stanc­ki ko­ściół na dru­gim koń­cu mia­sta… Chy­ba nie wy­pa­da­ło wpa­ro­wać na ta­kie wy­da­rze­nie w wy­mię­tym pod­ko­szul­ku z tru­pią cza­chą?

A więc jed­nak su­kien­ka. I to nie­bie­ska.

Za­ło­ży su­kien­kę, choć­by dla wir­tu­oza for­te­pia­nu i dla wszyst­kich pań po sie­dem­dzie­siąt­ce, ubra­nych na czar­no, któ­re na pew­no za­sią­dą w ław­kach obok niej. A może na krze­słach? Nie była ni­g­dy w tym ko­ście­le. Praw­dę mó­wiąc, wy­bór ko­ścio­ła na pierw­szą rand­kę wy­da­wał się Syl­wii nie­co kon­tro­wer­syj­ny… Uda­wa­ła jed­nak za­chwyt tą pro­po­zy­cją, żeby nie wyjść na nie­za­in­te­re­so­wa­ną kul­tu­rą pro­stacz­kę. Krzysz­tof cią­gle cho­dził na ja­kieś wy­sta­wy, pre­mie­ry w te­atrze i w ki­nie, no i bar­dzo in­te­re­so­wał się mu­zy­ką po­waż­ną. Co wie­czór przy­sy­łał jej lin­ki do utwo­rów Ba­cha, Mo­zar­ta, do swo­je­go ulu­bio­ne­go Rach­ma­ni­no­wa, któ­re­go Syl­wia słu­cha­ła chy­ba po raz pierw­szy w ży­ciu. Im­po­no­wa­ła jej ta wie­dza Krzysz­to­fa, to, z jaką pa­sją pi­sał o mu­zy­ce. Jak mo­gła­by od­mó­wić wspól­ne­go wy­słu­cha­nia kon­cer­tu?

A może masz ja­kiś inny po­mysł na na­sze pierw­sze spo­tka­nie? – py­tał tro­skli­wie.

Oczy­wi­ście, że mam – od­po­wie­dzia­ła mu w my­ślach. Kawa i ciast­ko, a po­tem dłu­gi spa­cer po par­ku i może… je­śli bę­dziesz taki za­chwy­ca­ją­cy, jak w roz­mo­wach w sie­ci i przez te­le­fon… może po­ca­łu­nek na ław­ce w cie­niu drze­wa?

Oczy­wi­ście, że nie mam – od­pi­sa­ła szyb­ko. Twój po­mysł jest wspa­nia­ły, z ra­do­ścią po­słu­cham tego kon­cer­tu w Two­im to­wa­rzy­stwie.

Mia­ła na­dzie­ję, że spo­tka­ją się wcze­śniej w ja­kiejś ka­wiar­ni. Chcia­ła­by po­być z nim tro­chę gdzieś, gdzie moż­na roz­ma­wiać, śmiać się, pa­trzeć so­bie w oczy – a nie tyl­ko sie­dzieć obok sie­bie, słu­cha­jąc wy­bit­ne­go pia­ni­sty.

Krzysz­tof obie­cy­wał, że tak wła­śnie zro­bią, w ostat­niej chwi­li zmie­nił jed­nak pla­ny.

Wy­bacz, mu­szę zo­stać dłu­żej w pra­cy, spo­tka­my się na miej­scu. W za­łącz­ni­ku prze­sy­łam Twój bi­let. Po­daj ad­res, za­mó­wię Ci tak­sów­kę.

Sama so­bie za­mó­wię – od­pi­sa­ła zi­ry­to­wa­na.

Na ide­al­nym ob­ra­zie Krzysz­to­fa za­czy­na­ły się po­ja­wiać pierw­sze rysy.

Za­mó­wię i za­pła­cę, to moja wina, że mu­sisz je­chać tam sama. Po­daj tyl­ko ad­res.

Cóż… może jed­nak nie było tak źle? Sko­ro fak­tycz­nie mu­siał zo­stać w pra­cy, za­cho­wał się chy­ba cał­kiem przy­zwo­icie, trosz­cząc się o to, żeby Syl­wia mia­ła swój bi­let i or­ga­ni­zu­jąc dla niej trans­port?

Nie było w tym ab­so­lut­nie ni­cze­go po­dej­rza­ne­go. Ona też cza­sa­mi wy­cho­dzi­ła z biu­ra dużo póź­niej, niż pla­no­wa­ła. Kil­ka razy mu­sia­ła w ostat­niej chwi­li od­wo­ły­wać spo­tka­nie z ko­le­żan­ka­mi, wi­zy­tę u fry­zjer­ki albo ko­la­cję u ro­dzi­ców. Naj­bar­dziej jed­nak było jej wstyd tego, że spóź­ni­ła się na po­grzeb uko­cha­nej bab­ci Ha­lin­ki z po­wo­du szko­le­nia dla sta­ży­stów, któ­re mu­sia­ła po­pro­wa­dzić. Bab­cia była jed­ną z naj­waż­niej­szych osób w jej ży­ciu. Do­brą wróż­ką, któ­ra za­mie­nia­ła jej dzie­ciń­stwo w cu­dow­ną baj­kę peł­ną ma­gii. Zaj­mo­wa­ła się nią, kie­dy ro­dzi­ce pra­co­wa­li, od­bie­ra­ła ją ze szko­ły, uczy­ła czy­tać, po­ma­ga­ła od­ra­biać lek­cje. I za­wsze mia­ła czas, żeby jej wy­słu­chać, po­ba­wić się z nią, uszyć jej su­kien­kę albo usma­żyć plac­ki z jabł­ka­mi. Do dziś czu­ła smak tam­tych plac­ków. Za­pach roz­grze­wa­ne­go na pa­tel­ni ole­ju przy­wo­ły­wał na­tych­miast wspo­mnie­nie o bab­ci. Jak mo­gła spóź­nić się na jej po­grzeb? Ni­g­dy so­bie tego nie da­ro­wa­ła, nie mia­ła jed­nak wy­bo­ru. Szko­le­nie było za­pla­no­wa­ne dwa mie­sią­ce wcze­śniej. Szef wściekł­by się nie na żar­ty, gdy­by je za­wa­li­ła.

Czy ma­jąc ta­kie do­świad­cze­nie, mo­gła się te­raz zło­ścić na Krzysz­to­fa? Czy na­praw­dę by­ło­by fair urzą­dzić pie­kło tyl­ko dla­te­go, że wy­pa­dło mu w pra­cy coś bar­dzo waż­ne­go aku­rat w dniu, na któ­ry za­pla­no­wa­li pierw­szą rand­kę?

– Pa­mię­taj, żeby się na nic nie na­ra­żać. Umów się w bez­piecz­nym miej­scu, nie wsia­daj do jego sa­mo­cho­du, nie pij ni­cze­go z bu­tel­ki, któ­rej sama nie otwo­rzysz – po­wta­rza­ła jej Ka­ro­li­na, któ­ra spo­ty­ka­ła się z fa­ce­ta­mi z por­ta­li rand­ko­wych przy­naj­mniej raz w ty­go­dniu. Taki mia­ła plan na ży­cie: czte­ry por­ta­le, mi­ni­mum czte­rech no­wych męż­czyzn mie­sięcz­nie. Wie­rzy­ła, że ilość w koń­cu przej­dzie w ja­kość. Jak do tej pory, była to na­dzie­ja ra­czej złud­na, Ka­ro­li­na jed­nak nie za­mie­rza­ła zwol­nić tem­pa. I w mię­dzy­cza­sie zo­sta­ła praw­dzi­wą eks­pert­ką od flir­tów w sie­ci i pierw­szych ran­dek.

Syl­wia za­dzwo­ni­ła więc do niej i szyb­ko opo­wie­dzia­ła całą hi­sto­rię z kon­cer­tem i tak­sów­ką.

– Nie ma mowy, nie wsia­daj do żad­nej tak­sów­ki, któ­rą przy­śle ten Krzysz­tof – orze­kła na­tych­miast przy­ja­ciół­ka. – To może być ktoś pod­sta­wio­ny albo on sam, prze­cież nie wiesz, jak wy­glą­da i czy na tych zdję­ciach, któ­re do­sta­łaś, jest na­praw­dę on. Może cię wy­wieźć do lasu, zgwał­cić albo za­mor­do­wać. Za­mów tak­sów­kę z ja­kiejś zna­nej kor­po­ra­cji, bez jego po­śred­nic­twa.

Dzię­ku­ję, jed­nak do­ja­dę do ko­ścio­ła sama – na­pi­sa­ła za­raz po roz­mo­wie z Ka­ro­li­ną. Za­nim jed­nak zdą­ży­ła na­ci­snąć „wy­ślij”, na te­le­fo­nie po­ja­wi­ła się wia­do­mość od Krzysz­to­fa:

Któ­rą kor­po­ra­cję lu­bisz? Za­mó­wię tak­sów­kę z tej, któ­rą wska­żesz.

Ar­gu­men­ty Ka­ro­li­ny wła­śnie stra­ci­ły ra­cję bytu.

Krzysz­tof ni­cze­go nie kom­bi­no­wał. Miał po pro­stu wy­ma­ga­ją­ce­go sze­fa.

A wie­czór, któ­ry za­czną na kon­cer­cie w zim­nych mu­rach sta­re­go ko­ścio­ła, wca­le nie musi się skoń­czyć, gdy tyl­ko umilk­ną bra­wa. O ile w ko­ście­le też bije się bra­wo?

Z bra­wa­mi lub bez braw, po kon­cer­cie mogą pójść na kawę, na drin­ka, na spa­cer… Je­sień, jak do tej pory, była na­praw­dę cie­pła. Na naj­bliż­szą śro­dę też nie za­po­wia­da­no desz­czu. Po­god­ny, bez­wietrz­ny wie­czór wy­da­wał się do­sko­na­ły, by po­cho­dzić po par­ku na ty­łach ko­ścio­ła albo po ulicz­kach Sta­re­go Mia­sta.

Lek­ki płasz­czyk? Kurt­ka? A może wy­star­czy duży, kwie­ci­sty szal? Dy­le­ma­ty Syl­wii nie mia­ły koń­ca. Po na­my­śle zde­cy­do­wa­ła się na szal. Je­śli bę­dzie jej zim­no, Krzysz­tof na pew­no sko­rzy­sta z oka­zji, żeby okryć ją szar­manc­ko swo­ją kurt­ką czy ma­ry­nar­ką. Albo oto­czyć ra­mie­niem, przy­tu­lić do sie­bie i tro­szecz­kę ją ogrzać…

Jej wy­ob­raź­nia sza­la­ła od dwóch ty­go­dni. Za­re­je­stro­wa­ła się na tym por­ta­lu wła­ści­wie dla żar­tu, na­mó­wio­na przez Ka­ro­li­nę. Uzna­ły, że to jej po­mo­że po­zbie­rać się po roz­sta­niu z Paw­łem. Po­mo­gło, fak­tycz­nie. Go­dzi­nę po za­ło­że­niu pro­fi­lu ze­bra­ła po­nad stu „fa­nów” i ode­bra­ła mnó­stwo wia­do­mo­ści z prze­róż­ny­mi pro­po­zy­cja­mi. Spo­tka­nia na kawę, wyj­ścia do kina, wspól­nej wy­ciecz­ki do Włoch, wy­sprzą­ta­nia jej miesz­ka­nia cał­kiem gra­tis („Po pro­stu lu­bię po­ma­gać ład­nym dziew­czy­nom”), kre­dy­tu bez żad­nych za­bez­pie­czeń… i sek­su bez żad­nych za­bez­pie­czeń. Pro­po­zy­cji sek­su było, rzecz ja­sna, naj­wię­cej.

Czy­ta­ła te wszyst­kie li­sty ra­zem z Ka­ro­li­ną, za­śmie­wa­jąc się do łez.

Aż do chwi­li, gdy po­ja­wił się Krzysz­tof. Tej jed­nej je­dy­nej wia­do­mo­ści nie po­ka­za­ła przy­ja­ciół­ce. Zu­peł­nie, jak­by się bała, że Ka­ro­li­na go ukrad­nie… Od pierw­sze­go wej­rze­nia wy­dał jej się inny niż wszy­scy męż­czyź­ni, któ­rych zna­ła. Z każ­dą wia­do­mo­ścią od nie­go utwier­dza­ła się w prze­ko­na­niu, że może im się udać. Że to, co mia­ło być wy­głu­pem, może oka­zać się dla niej prze­pust­ką do praw­dzi­we­go szczę­ścia.

Po­tem, kie­dy za­dzwo­nił, to wra­że­nie jesz­cze się po­głę­bi­ło. Roz­ma­wia­li przez po­nad go­dzi­nę, śmia­li się, prze­ko­ma­rza­li, jak­by zna­li się od mie­się­cy, a może i lat. Nie za­sy­pia­ła już bez roz­mo­wy z nim, choć­by naj­krót­szej. Za­wsze cze­kał, aż po­ło­ży się do łóż­ka, i dzwo­nił, żeby opo­wie­dzieć jej baj­kę na do­bra­noc.

Wszyst­ko go in­te­re­so­wa­ło. Jaki wzór ma jej po­ściel. Jak pach­nie szam­pon, któ­rym umy­ła wło­sy. I krem do rąk. I her­ba­ta owo­co­wa, któ­rą pije w chłod­ne po­ran­ki. Co je, co czy­ta, ja­kiej mu­zy­ki słu­cha. Co wi­dzi z okna w sy­pial­ni, a co z kuch­ni, kie­dy pa­rzy kawę. Czy do­le­wa do niej mle­ko. Czy pije z fi­li­żan­ki, czy z kub­ka. Czy ma psa albo kota. Czy śpi na brzu­chu, czy na wznak. Za­da­wał set­ki py­tań. Po raz pierw­szy w ży­ciu mia­ła wra­że­nie, że fa­cet na­praw­dę chce ją po­znać. Że ob­cho­dzi go to, jaki ma hu­mor, o co po­sprze­cza­ła się z są­siad­ką, dla­cze­go nie mo­gła wyjść z pra­cy na lunch… To za­in­te­re­so­wa­nie do­słow­nie ją upa­ja­ło.

– Roz­ma­wia­cie od dwóch ty­go­dni. – Kie­dy w koń­cu po­wie­dzia­ła Ka­ro­li­nie o jego ist­nie­niu, przy­ja­ciół­ka na­tych­miast za­czę­ła stu­dzić ten za­chwyt. – To nie jest nor­mal­ne, że jesz­cze nie za­pro­po­no­wał ci spo­tka­nia…

– Dla­cze­go jesz­cze nie za­pro­po­no­wa­łeś mi spo­tka­nia? – za­py­ta­ła na­stęp­ne­go dnia, kie­dy za­dzwo­nił punk­tu­al­nie o ósmej, żeby po­wie­dzieć jej „dzień do­bry” i upew­nić się, że zja­dła śnia­da­nie przed wyj­ściem do pra­cy.

– Cze­ka­łem, aż sama do tego doj­rze­jesz i po­czu­jesz taką po­trze­bę – od­po­wie­dział bez za­sta­no­wie­nia.

Wy­glą­da­ło na to, że wła­śnie ją po­czu­ła.

Dwa dni póź­niej je­cha­ła przez mia­sto tak­sów­ką, w swo­jej ślicz­nej nie­bie­skiej su­kien­ce, z sza­lem w gra­na­to­we kwia­ty na­rzu­co­nym nie­dba­le na ra­mio­na.

Nikt nie mu­siał wie­dzieć, że ta nie­dba­łość była go­dzi­na­mi ćwi­czo­na przed lu­strem…

Kie­dy pod­je­cha­ła pod ko­ściół, na scho­dach sta­ła tyl­ko roz­chi­cho­ta­na grup­ka eme­ry­tów. W ni­czym nie przy­po­mi­na­li smut­nych si­wych dam w czar­nych płasz­czach i ka­pe­lu­szach, któ­re so­bie wy­obra­ża­ła, my­śląc o ta­kim kon­cer­cie. Ci star­si pań­stwo byli ko­lo­ro­wi, żywo ge­sty­ku­lo­wa­li, prze­krzy­ki­wa­li się, wy­bu­cha­li gło­śnym śmie­chem. Syl­wia po­zaz­dro­ści­ła im tej ra­do­ści i tego, że są tam ra­zem. Ona naj­wy­raź­niej mia­ła iść na ten kon­cert cał­kiem sama. Do­brze, że wy­dru­ko­wa­ła bi­let, któ­ry przy­słał jej Krzysz­tof.

– Prze­jazd jest opła­co­ny, tak? – upew­ni­ła się, wy­sia­da­jąc z tak­sów­ki.

W grun­cie rze­czy nie mia­ła ocho­ty w ogó­le z niej wy­cho­dzić. Naj­chęt­niej po­pro­si­ła­by od razu o kurs po­wrot­ny, pro­sto pod dom. Prze­cież tak na­praw­dę nie lu­bi­ła mu­zy­ki po­waż­nej! W ży­ciu nie przy­szła­by na taki kon­cert, gdy­by nie to, że obok miał usiąść Krzysz­tof. Bez nie­go cały ten po­mysł kom­plet­nie tra­cił sens. Wy­nu­dzi się jak mops, słu­cha­jąc w to­wa­rzy­stwie ener­gicz­nych eme­ry­tów ja­kie­goś wir­tu­oza for­te­pia­nu. Wir­tu­oza naj­wy­raź­niej mało do­ce­nia­ne­go, bo ja­koś nie wi­dzia­ła przed ko­ścio­łem tłu­mów spra­gnio­nych wy­słu­cha­nia jego re­ci­ta­lu.

Zde­cy­do­wa­nie, po­wrót do domu był naj­lep­szym wyj­ściem z tej idio­tycz­nej sy­tu­acji. Zro­bi z sie­bie idiot­kę przed tak­sów­ka­rzem… ale ja­kie to ma zna­cze­nie?

Za­wa­ha­ła się z ręką na klam­ce.

I w tym mo­men­cie do drzwi sa­mo­cho­du pod­biegł męż­czy­zna w gra­na­to­wej ma­ry­nar­ce, po­chy­lił się i za­py­tał:

– Syl­wia? To ty?

– To ja, tak – od­par­ła nie­co zdzi­wio­na.

Męż­czy­zna w ni­czym nie przy­po­mi­nał Krzysz­to­fa ze zdjęć. Był dużo niż­szy, grub­szy, star­szy, a w do­dat­ku za­ro­śnię­ty jak Rum­cajs z kre­sków­ki, któ­rą oglą­da­ła w dzie­ciń­stwie.

Za­pa­dła nie­zręcz­na ci­sza. Tak­sów­karz nie uda­wał na­wet pro­fe­sjo­na­li­sty wca­le nie­za­in­te­re­so­wa­ne­go sy­tu­acją. Wpa­try­wał się w nich wy­raź­nie roz­ba­wio­ny. Pew­nie nie­je­den raz wi­dział już ta­kie rand­ki w ciem­no, na któ­rych Ado­nis z in­ter­ne­tu oka­zy­wał się na­gle gno­mem. Tu nie było aż tak źle. Męż­czy­zna ro­bił cał­kiem miłe wra­że­nie – tyle, że mógł­by być oj­cem Syl­wii. No, może młod­szym bra­tem jej ojca. A przede wszyst­kim – nie był Krzysz­to­fem. Tym Krzysz­to­fem, któ­re­go zna­ła ze zdjęć.

– Krzysz­tof? – za­py­ta­ła nie­pew­nie.

– Tak. To zna­czy nie – od­po­wie­dział bro­dacz. – Po­zwól, że ci wy­ja­śnię...

Tak­sów­karz w na­pię­ciu cze­kał na ciąg dal­szy. Uzna­ła, że wy­star­czy tego przed­sta­wie­nia.

– Dzię­ku­ję bar­dzo – mruk­nę­ła, za­trza­sku­jąc za sobą drzwi i ro­biąc kil­ka kro­ków w kie­run­ku ko­ścio­ła. Niby-To-Krzysz­tof po­drep­tał za nią, za­baw­nie ki­wa­jąc się na boki.

– Wy­ja­śnisz to ja­koś? – rzu­ci­ła, krzy­żu­jąc ręce na pier­si.

Nie za­mie­rza­ła uła­twiać mu za­da­nia.

– Mam na imię Woj­tek, je­stem ko­le­gą Krzysz­to­fa – oświad­czył, pa­trząc w bok. – Pi­sał do mnie przed chwi­lą. Wresz­cie wy­szedł z pra­cy, ale trosz­kę się spóź­ni, mamy więc wejść do środ­ka, a on do nas do­łą­czy, do­słow­nie za pięć mi­nut.

– Też idziesz na kon­cert? – Syl­wii za­krę­ci­ło się w gło­wie od no­wych in­for­ma­cji. Ro­man­tycz­na rand­ka oka­za­ła się wła­śnie wyj­ściem we tro­je? A może we czwo­ro albo pię­cio­ro? Kto wie, może ta gro­mad­ka we­so­łych eme­ry­tów to tak na­praw­dę ja­cyś wuj­ko­wie i ciot­ki albo są­sie­dzi, któ­rzy po re­ci­ta­lu (nie­zbyt) słyn­ne­go pia­ni­sty pój­dą na her­ba­tę z Syl­wią, Krzysz­to­fem i… jak on miał na imię? Bar­tek? Woj­tek? Chy­ba jed­nak Woj­tek?

Po­krę­ci­ła gło­wą z nie­do­wie­rza­niem, obie­cu­jąc so­bie sta­now­czo, że na­tych­miast po po­wro­cie do domu wy­pi­sze się z tego por­ta­lu rand­ko­we­go. Ka­ro­li­na nie spo­tka­ła przez rok ni­ko­go sen­sow­ne­go, a jej mia­ło­by się udać tak od razu, przy pierw­szej pró­bie? Jak mo­gła być tak na­iw­na, żeby w to uwie­rzyć?

Krzysz­tof po pro­stu chciał po­słu­chać tego pia­ni­sty. Ona była tyl­ko do­dat­kiem do kon­cer­tu. Czas po­zbyć się złu­dzeń.

Usia­dła w przed­ostat­niej ław­ce, Woj­tek za­jął miej­sce po le­wej, tuż obok niej.

– Ma­secz­ka! – przy­po­mniał jej szep­tem.

Po­słusz­nie wy­ję­ła z ma­łej to­reb­ki nie­od­zow­ny re­kwi­zyt czło­wie­ka ery pan­de­micz­nej.

Ko­ściół był ciem­ny, zim­ny i nie­mal pu­sty. Wła­ści­wie byli tam tyl­ko oni dwo­je, ko­lo­ro­wa grup­ka eme­ry­tów i ja­kiś rudy chło­pak, któ­ry sie­dział wy­prę­żo­ny jak stru­na w pierw­szej ław­ce. Z bra­ku in­ne­go za­ję­cia wpa­try­wa­ła się w zie­lo­ny swe­ter ru­dziel­ca, ja­skra­wy tak jak jego fry­zu­ra.

Cie­ka­we, czy ma pie­gi? – za­sta­no­wi­ła się, pró­bu­jąc ode­rwać my­śli od Krzysz­to­fa.

Chło­pak jed­nak nie wier­cił się ani nie roz­glą­dał, nie była więc w sta­nie zo­ba­czyć nic oprócz bu­rzy jego ru­dych locz­ków, ster­czą­cych we wszyst­kie stro­ny jak po­skrę­ca­ne an­ten­ki.

– Już je­stem – na­gle z jej pra­wej stro­ny roz­legł się ci­chy, mięk­ki głos, któ­ry zna­ła tak do­brze z nie­koń­czą­cych się roz­mów przez te­le­fon. – Bar­dzo cię prze­pra­szam za to spóź­nie­nie…

Jesz­cze za­nim spoj­rza­ła mu w oczy, po­czu­ła za­pach jego wody to­a­le­to­wej. Od razu wy­chwy­ci­ła aro­mat ce­dru i coś jak­by sta­re, wil­got­ne drew­no. Mu­sia­ła przy­znać, że bar­dzo jej się to po­łą­cze­nie spodo­ba­ło. Było ta­kie mę­skie, rześ­kie i… na­praw­dę sek­sow­ne.

Lek­ko od­wró­ci­ła gło­wę, żeby spoj­rzeć na męż­czy­znę, któ­ry wła­śnie usiadł obok niej. Wy­glą­dał le­piej niż na zdję­ciach. Trzy­dnio­wy za­rost wy­su­wa­ją­cy się zza ma­secz­ki tyl­ko do­da­wał mu uro­ku. Oku­la­ry, któ­rych nie miał na żad­nej fo­to­gra­fii, spra­wia­ły, że wy­da­wał się star­szy, po­waż­niej­szy… i bar­dzo in­te­li­gent­ny.

– Do­brze, że już je­steś – szep­nę­ła.

Chcia­ła do­dać coś jesz­cze, ale na­gle przy for­te­pia­nie sto­ją­cym na środ­ku ko­ścio­ła po­ja­wił się si­wo­wło­sy drob­ny męż­czy­zna w czar­nym fra­ku. Eme­ry­ci za­czę­li gło­śno kla­skać. Ru­dzie­lec w zie­lo­nym swe­trze aż po­de­rwał się z wra­że­nia z miej­sca i bił bra­wo, uno­sząc dło­nie nad gło­wę. Syl­wia, ku wła­sne­mu za­sko­cze­niu, dała się po­rwać wra­że­niu, że uczest­ni­czy w czymś nie­zwy­kłym, do­stęp­nym tyl­ko dla wta­jem­ni­czo­nych.

Sie­dzia­ła mię­dzy Wojt­kiem a Krzysz­to­fem, ze zdu­mie­niem stwier­dza­jąc, że mu­zy­ka po­waż­na nie jest wca­le tak nud­na, jak jej się wy­da­wa­ło. Pia­ni­sta grał jak na­tchnio­ny, jak­by jego ręce sta­no­wi­ły jed­ność z kla­wia­tu­rą. Nie mo­gła ode­rwać od nie­go wzro­ku. Le­d­wie za­uwa­ży­ła, że Woj­tek pod­niósł się z miej­sca i wy­szedł. Nie było go przez dzie­sięć, może pięt­na­ście mi­nut.

– Prze­pra­szam, szu­ka­łem to­a­le­ty – szep­nął w prze­rwie mię­dzy utwo­ra­mi.

Uśmiech­nę­ła się ze zro­zu­mie­niem, po­pra­wia­jąc szal na ra­mio­nach. W ko­ście­le było na­praw­dę chłod­no. A Krzysz­tof, nie­ste­ty, nie kwa­pił się wca­le, żeby ją okryć swo­im płasz­czem. Sie­dział z przy­mknię­ty­mi ocza­mi, naj­wy­raź­niej prze­ży­wał każ­dą nutę… Może nad­ro­bi to, kie­dy wyj­dą?

– Idzie­my na ja­kąś her­bat­kę? – Krzysz­tof stał mię­dzy nią a Wojt­kiem u szczy­tu ko­ściel­nych scho­dów. W wą­tłym świe­tle ulicz­nych la­tar­ni wy­da­wał się jesz­cze przy­stoj­niej­szy.

Se­rio, mu­si­my iść do ka­wiar­ni we trój­kę? – jęk­nę­ła w du­chu.

Zdo­ła­ła jed­nak przy­wo­łać na twarz naj­bar­dziej en­tu­zja­stycz­ny ze swo­ich uśmie­chów i po­wie­dzia­ła:

– Świet­ny po­mysł. Tro­chę chy­ba zmar­z­łam w tym ko­ście­le.

Krzysz­tof, nie­ste­ty, zno­wu nie zro­bił żad­ne­go ge­stu, żeby okryć ją tro­skli­wie swo­im płasz­czem albo ob­jąć ją moc­no i ogrzać w swo­ich ra­mio­nach.

Pew­nie jest sta­ro­świec­ki i uwa­ża, że jesz­cze nie czas na przy­tu­la­nie – po­my­śla­ła, usi­łu­jąc zdu­sić w so­bie roz­cza­ro­wa­nie. No i do­brze, prze­cież wła­ści­wie wca­le się nie zna­my…

Tak na­praw­dę wo­la­ła­by, żeby przy­naj­mniej spró­bo­wał. A ona po­wstrzy­ma­ła­by go, ru­mie­niąc się i mó­wiąc: „Zwol­nij nie­co, bar­dzo cię pro­szę”.

Krzysz­tof jed­nak nie dał jej tej oka­zji.

Wła­ści­wie pra­wie nie zwra­cał na nią uwa­gi. Naj­pierw wdał się z Wojt­kiem w dys­ku­sję o tym, czy le­piej iść do Ka­me­ral­nej na wino, czy do ja­kiejś sie­ciów­ki z kawą XXL w pa­pie­ro­wych kub­kach, czy może jed­nak do her­ba­ciar­ni, któ­rą otwar­to nie­daw­no na Sta­rym Mie­ście. Syl­wii wła­ści­wie nie za­py­ta­li o zda­nie. Gdy­by za­py­ta­li, na pew­no wy­bra­ła­by her­ba­ciar­nię. Brzmia­ła tak kli­ma­tycz­nie, a poza tym była naj­da­lej, co da­wa­ło na­dzie­ję na roz­mo­wę z Krzysz­to­fem w cza­sie spa­ce­ru.

Duża ta­nia kawa w pa­pie­rze i cia­sto cze­ko­la­do­we – zde­cy­do­wa­li jed­nak pa­no­wie.

– Zga­dzasz się? – za­py­tał Krzysz­tof z taką miną, jak­by do­pie­ro te­raz za­uwa­żył, że Syl­wia w ogó­le stoi obok nie­go.

– Tak, ja­sne, świet­ny po­mysł – zno­wu przy­wo­ła­ła na twarz ten pro­mien­ny uśmiech. Bała się, że nie wy­padł do­sta­tecz­nie szcze­rze, choć na­cią­gnę­ła ką­ci­ki ust aż do pierw­sze­go bólu.

Krzysz­tof jed­nak nie pa­trzył w jej stro­nę i ma­sze­ro­wał przed sie­bie, bar­dzo za­do­wo­lo­ny z fak­tu, że wy­pi­je nie­dro­gą kawę w wiel­kim kub­ku.

Na jego wi­ze­run­ku po­ja­wia­ło się co­raz wię­cej rys.

Je­śli w tej ka­wiar­ni wyj­mie ga­ze­tę albo ko­mór­kę i za­cznie kli­kać w wia­do­mo­ści spor­to­we, chy­ba po pro­stu wsta­nę i wyj­dę – po­my­śla­ła roz­cza­ro­wa­na.

Nie tak wy­obra­ża­ła so­bie pierw­szą rand­kę. W sie­ci Krzysz­tof był taki ro­man­tycz­ny! Ob­cho­dzi­ło go wszyst­ko, co mia­ła do po­wie­dze­nia, za­da­wał set­ki py­tań, żeby po­znać ją bli­żej. A te­raz nie­mal jej nie za­uwa­żał. Czyż­by mu się nie spodo­ba­ła? Uznał, że jest brzyd­ka, brzyd­sza niż na zdję­ciach, i chciał jak naj­szyb­ciej za­koń­czyć to nie­uda­ne spo­tka­nie? Ale w ta­kim ra­zie po co cią­gnął ją na her­ba­tę? Pew­nie uwa­żał, że tak wy­pa­da, choć wca­le nie miał na to ocho­ty.

– Może pój­dzie­cie sami, po­ga­da­cie so­bie o tym kon­cer­cie, a ja wró­cę do domu – za­pro­po­no­wa­ła, za­trzy­mu­jąc się na środ­ku chod­ni­ka po­kry­te­go su­chy­mi, brą­zo­wy­mi li­ść­mi.

Woj­tek wpadł na nią, za­sko­czo­ny na­głym przy­stan­kiem i bo­le­śnie przy­dep­tał jej sto­pę.

– Au­uuu – za­wy­ła, zdej­mu­jąc gra­na­to­wy pan­to­fe­lek i roz­cie­ra­jąc pal­ce.

– Prze­pra­szam! – Naj­wy­raź­niej zro­bi­ło mu się głu­pio. – Bar­dzo cię boli?

Krzysz­tof też na­resz­cie się nią za­in­te­re­so­wał.

– Może po­win­naś przy­ło­żyć coś zim­ne­go? W ka­wiar­ni na pew­no mają kost­ki lodu…

– Nic mi nie bę­dzie. – Mach­nę­ła ręką, pró­bu­jąc na­wią­zać z nim kon­takt wzro­ko­wy. Bez skut­ku. Krzysz­tof wy­raź­nie nie czuł po­trze­by za­cie­śnia­nia ich zna­jo­mo­ści. – Wró­cę do domu – po­wtó­rzy­ła.

Nie było sen­su mę­czyć sie­bie i ich wy­mu­szo­ną kon­wer­sa­cją nad kub­kiem kawy.

– Baw­cie się do­brze, cześć. Ja i tak po­win­nam jesz­cze dziś przej­rzeć do­ku­men­ty, któ­re przy­nio­słam z pra­cy, przy­go­to­wać się na ju­trzej­sze spo­tka­nie...

– Wy­klu­czo­ne! – Krzysz­tof w mgnie­niu oka zmie­nił się w czu­łe­go ad­o­ra­to­ra. Wziął ją za rękę, spoj­rzał jej głę­bo­ko w oczy. W jego wzro­ku po­ja­wi­ła się nie tyle tro­ska, co ja­kaś dziw­na ner­wo­wość. Czyż­by na­gle zro­zu­miał, że może ją stra­cić przez obo­jęt­ność oka­zy­wa­ną od po­cząt­ku tego spo­tka­nia?

– Wy­da­je mi się, że na­praw­dę znacz­nie le­piej bę­dzie­cie się ba­wić, kie­dy mnie nie bę­dzie – mruk­nę­ła, już tro­chę mniej pew­nie.

Prze­cież tak na­praw­dę wca­le nie chcia­ła wra­cać do pu­ste­go miesz­ka­nia, gdzie każ­dy ku­be­czek, po­dusz­ka na ka­na­pie i zdję­cie wi­szą­ce w ram­ce ko­ja­rzy­ły jej się z Paw­łem. Oczy­wi­ście, Paw­ła nie było na tych fo­to­gra­fiach. Wy­rzu­ci­ła wszyst­kie, na któ­rych moż­na go było do­strzec, choć­by na dzie­sią­tym pla­nie. Zo­sta­wi­ła jed­nak kil­ka wi­docz­ków z wy­ciecz­ki po Wy­spach Ka­na­ryj­skich. Były ta­kie ład­ne, jak pocz­tów­ki, bił z nich ab­so­lut­ny spo­kój, któ­ry pa­mię­ta­ła z tam­te­go wy­jaz­du. To były ta­kie do­bre wspo­mnie­nia: wie­czor­ne spa­ce­ry wzdłuż pla­ży, pierw­sze pró­by pły­wa­nia na de­sce, kre­wet­ki je­dzo­ne o za­cho­dzie słoń­ca... Szko­da tyl­ko, że wszyst­ko oka­za­ło się kłam­stwem.

Za­trzy­ma­ła też swój por­tret, ro­bio­ny na Fu­er­te­ven­tu­rze. Wy­glą­da­ła na nim wy­jąt­ko­wo atrak­cyj­nie, oczy jej błysz­cza­ły, usta roz­chy­la­ły się lek­ko, jak­by za­lot­nie. Uwiel­bia­ła to zdję­cie. Tyle tyl­ko, że po dru­giej stro­nie obiek­ty­wu stał Pa­weł. I nie mo­gła o tym za­po­mnieć.

Zu­peł­nie nie mia­ła ocho­ty sie­dzieć na ka­na­pie, opie­ra­jąc się o tę fio­le­to­wą po­dusz­kę, któ­rą Pa­weł za­wsze pod­kła­dał so­bie pod gło­wę, gdy oglą­da­li film. Nie mia­ła ocho­ty pa­trzeć na tę fo­to­gra­fię jego au­tor­stwa. I zno­wu my­śleć o tych kre­wet­kach, któ­re po­da­wał jej o za­cho­dzie słoń­ca pro­sto do ust pal­ca­mi lśnią­cy­mi od oli­wy. Pew­nie dla­te­go ma na tym zdję­ciu ta­kie pięk­ne usta… Wszyst­ko z po­wo­du oli­wy, w któ­rej sma­ży­ły się kre­wet­ki.

Tak wła­śnie wy­glą­da ro­man­tyzm pod lupą. Za­lot­nie roz­chy­lo­ne, błysz­czą­ce usta oka­zu­ją się tak na­praw­dę po pro­stu wy­ma­za­ne przy­pa­lo­nym tłusz­czem.

A cu­dow­ny zwią­zek oka­zu­je się jed­nym wiel­kim, ża­ło­snym kłam­stwem.

Może po­win­na zmie­nić miesz­ka­nie, żeby na do­bre od­ciąć się od wspo­mnień o Paw­le wy­peł­nia­ją­cych każ­dy kąt?

– Może to ra­czej ja po­wi­nie­nem już iść do domu i zo­sta­wić was sa­mych, moje go­łą­becz­ki? – Woj­tek ro­ze­śmiał się nie­co sztucz­nie.

Świet­nie, że na to wpa­dłeś – po­my­śla­ła Syl­wia. Le­piej póź­no niż wca­le…

Ugry­zła się w ję­zyk i zdo­ła­ła nie wy­po­wie­dzieć tej my­śli na głos. Tym ra­zem nie za­wra­ca­ła so­bie jed­nak gło­wy uda­wa­niem. Nie roz­pro­mie­ni­ła się, nie za­pro­te­sto­wa­ła: „Ależ skąd, jak coś ta­kie­go mo­gło ci przyjść do gło­wy?!”. Mia­ła na­dzie­ję, że Krzysz­tof też nie za­pro­te­stu­je – i Woj­tek zro­bi tak, jak po­wie­dział, czy­li pój­dzie i zo­sta­wi ich sa­mych.

Nie­ste­ty, prze­li­czy­ła się i tym ra­zem. Krzysz­tof za­pro­te­sto­wał bar­dzo gwał­tow­nie.

– Sta­ry, co ty opo­wia­dasz? Ni­ko­mu nie prze­szka­dzasz, idzie­my na kawę i tyle…

– Je­steś pew­ny? – Woj­tek na­dal kry­go­wał się jak pen­sjo­nar­ka, ro­biąc krok w przód i krok w tył.

– Ja­sne, idziesz z nami, to prze­cież po­sta­no­wio­ne.

Zno­wu nikt nie za­py­tał jej o zda­nie! Ten wie­czór sta­wał się co­raz bar­dziej iry­tu­ją­cy. A Krzysz­tof, nie­ste­ty, nie miał wo­bec niej żad­nych ro­man­tycz­nych za­mia­rów. Gdy­by miał, po­sta­rał­by się chy­ba zo­stać z nią sam na sam, za­miast na­ma­wiać bro­da­cza do wspól­ne­go pi­cia kawy?

Po­czu­ła, że ma już na­praw­dę dość.

– Baw­cie się do­brze, ja lecę – po­wie­dzia­ła sta­now­czo, od­wra­ca­jąc się na pię­cie.

Woj­tek i Krzysz­tof w ułam­ku se­kun­dy zna­leź­li się obok niej. Nie za­mie­ni­li ani sło­wa, nie dali so­bie żad­ne­go zna­ku – przy­naj­mniej żad­ne­go, któ­ry mo­gła­by za­uwa­żyć. A jed­nak oby­dwaj, w tej sa­mej chwi­li, zro­bi­li do­kład­nie to samo, jak w ja­kiejś ab­sur­dal­nej cho­re­ogra­fii: je­den wziął ją pod pa­chę z le­wej, dru­gi – z pra­wej stro­ny. I ru­szy­li ra­zem z nią w kie­run­ku ka­wiar­ni, głu­si na ja­kie­kol­wiek pro­te­sty. Zu­peł­nie, jak­by jej obec­ność sta­ła się waż­na do­pie­ro, kie­dy po­sta­no­wi­ła znik­nąć.

Pół go­dzi­ny póź­niej mu­sia­ła przy­znać, że jed­nak zbyt wcze­śnie uzna­ła Wojt­ka i Krzysz­to­fa za nu­dzia­rzy, któ­rzy wca­le nie mają ocho­ty z nią roz­ma­wiać. Nad kawą w pa­pie­ro­wych kub­kach, go­rą­cą i do­syć pa­skud­ną, męż­czyź­ni prze­ści­ga­li się w dow­ci­pach. Oby­dwaj ro­bi­li wszyst­ko, żeby ją roz­ba­wić, żeby jej za­im­po­no­wać, żeby ją olśnić. Byli wręcz szar­manc­cy: od­su­wa­li krze­sło, po­ma­ga­li jej wy­brać naj­smacz­niej­szy de­ser, przy­no­si­li kawę, żeby nie mu­sia­ła ru­szać się od sto­łu. Za­da­wa­li mnó­stwo py­tań o jej pra­cę, ży­cie co­dzien­ne, ro­dzi­nę, dzie­ciń­stwo, o fil­my, któ­re lubi oglą­dać, mu­zy­kę, któ­rej lubi słu­chać… Wresz­cie za­py­ta­li też o Paw­ła, o to, dla­cze­go się roz­sta­li. Wo­la­ła­by mó­wić o tym tyl­ko Krzysz­to­fo­wi, sam na sam… Może nie­ko­niecz­nie na pierw­szym spo­tka­niu, może tro­chę póź­niej, sie­dząc wtu­lo­na w nie­go na par­ko­wej ław­ce albo na ka­na­pie, wśród ko­lo­ro­wych po­du­szek… No, ale sko­ro py­ta­nie pa­dło wła­śnie te­raz, od­po­wie­dzia­ła na nie tak krót­ko i spo­koj­nie, jak tyl­ko po­tra­fi­ła.

– Zdra­dzał mnie, wła­ści­wie od po­cząt­ku na­sze­go związ­ku. Kie­dy wy­jeż­dża­łam służ­bo­wo, spro­wa­dzał do na­sze­go miesz­ka­nia inne dziew­czy­ny. Upra­wiał z nimi seks w moim łóż­ku, na mo­jej ka­na­pie, a na­wet na mo­jej pral­ce. Kie­dy był ze mną na wa­ka­cjach, wy­cho­dził do skle­pu po piwo albo po ole­jek do opa­la­nia i pod­ry­wał eks­pe­dient­kę, uma­wiał się z nią na ko­lej­ny wie­czór. Po czym oznaj­miał, że idzie do baru obej­rzeć mecz, i szedł z tą eks­pe­dient­ką na pla­żę… Nie, wca­le nie po to, żeby oglą­dać gwiaz­dy albo ćwi­czyć swój hisz­pań­ski, kon­wer­su­jąc z nią o po­go­dzie. Te­raz już wiem, że był po pro­stu nie­zdol­ny do ży­cia w nor­mal­nej, mo­no­ga­micz­nej re­la­cji. A ja by­łam go­to­wa wyjść za nie­go za mąż. Ufa­łam mu bez­gra­nicz­nie! I do­pie­ro po czter­na­stu mie­sią­cach zo­rien­to­wa­łam się, z kim miesz­kam pod jed­nym da­chem!

Wspo­mnie­nie tam­te­go wie­czo­ru, kie­dy w koń­cu, kom­plet­nie przy­pad­ko­wo, wpa­dła na ślad pierw­szej zdra­dy… i kie­dy przy­par­ła Paw­ła do muru i do­wie­dzia­ła się o in­nych ko­bie­tach, o ich od­wie­dzi­nach w jej domu i w jej sy­pial­ni… to wspo­mnie­nie za­wsze spra­wia­ło, że drża­ła. Tym ra­zem nie było ina­czej. Krzysz­tof od razu to za­uwa­żył, przy­su­nął się bli­żej, ob­jął ją ra­mie­niem. Na­resz­cie się od­wa­żył! Uśmiech­nę­ła się do sie­bie trium­fal­nie. A więc był po pro­stu ty­pem obroń­cy. Nie mógł spo­koj­nie pa­trzeć, jak ko­bie­ta cier­pi. Opo­wieść o Paw­le skło­ni­ła go do tego, żeby po­ka­zać się z in­nej stro­ny…

Cho­ciaż w grun­cie rze­czy, czy to było na­praw­dę roz­sąd­ne, opo­wia­dać mu, jak ła­two jest ją oszu­kać? Czy w przy­szło­ści Krzysz­tof nie ze­chce jej zdra­dzać? Czy nie sta­nie się w jego oczach mniej in­te­re­su­ją­ca przez to, co wła­śnie usły­szał?

– Masz jego zdję­cie? – za­py­tał na­gle Woj­tek.

– Paw­ła? – spoj­rza­ła na nie­go zdzi­wio­na. – Po co ci jego zdję­cie?

– Ot tak… No wiesz… – Wzru­szył ra­mio­na­mi. – Nie mam szcze­gól­ne­go po­wo­du. Po pro­stu je­stem cie­ka­wy, jak wy­glą­dał ten Don Juan.

– Ska­so­wa­łam z ko­mór­ki wszyst­kie jego zdję­cia – mruk­nę­ła. – Chy­ba nie są­dzisz, że po czymś ta­kim wciąż no­szę na ser­cu jego por­tre­cik?

– Na pew­no moż­na zna­leźć jego zdję­cie w sie­ci. – Krzysz­tof się­gnął po swój te­le­fon. – Jak się na­zy­wał? Pa­weł… i co da­lej?

– Pa­weł Mi­lew­ski – od­par­ła, zno­wu zi­ry­to­wa­na. Czy nie po­win­ni sku­pić się na jej uczu­ciach, za­miast oglą­dać nie­wier­ne­go Pa­weł­ka, wła­ści­wie nie wia­do­mo w ja­kim celu? To chy­ba bez zna­cze­nia, czy był przy­stoj­ny, czy nie? Je­że­li jego uro­da i wdzięk sta­no­wi­ły, zda­niem Wojt­ka i Krzysz­to­fa, uspra­wie­dli­wie­nie dla nie­wier­no­ści, to… tym go­rzej dla Krzysz­to­fa. Nie chcia­ła­by wią­zać się z kimś, kto oce­nia lu­dzi – i to, co im po­win­no ujść na su­cho – na pod­sta­wie wy­glą­du.

– Nie­ste­ty, Pa­weł był bar­dzo przy­stoj­ny – mruk­nę­ła, czu­jąc się na­gle jak sza­ra mysz, któ­ra nie­mal­że za­słu­ży­ła na ta­kie trak­to­wa­nie.

Po co oni go chcie­li oglą­dać?!

– Kur­czę, mam roz­ła­do­wa­ną ko­mór­kę. – Krzysz­tof, wy­raź­nie roz­cza­ro­wa­ny, odło­żył swój te­le­fon na stół. – Woj­tek, daj mi swo­ją, tyl­ko na mo­ment.

– Nie mam. Zo­sta­wi­łem ją w domu, żeby mi nic nie brzę­cza­ło w cza­sie kon­cer­tu – od­parł bro­dacz.

Oczy obu męż­czyzn zwró­ci­ły się w kie­run­ku Syl­wii. Nie po­zo­sta­wa­ło jej nic in­ne­go, jak tyl­ko wy­jąć te­le­fon z to­reb­ki i po­ło­żyć na środ­ku sto­łu.

– Nie wiem, cze­mu się upar­li­ście, żeby szu­kać w sie­ci zdjęć mo­je­go eks – wes­tchnę­ła.

Krzysz­tof szyb­ko się­gnął po jej ko­mór­kę. Zbyt szyb­ko… bo se­kun­dę póź­niej za­war­tość wiel­kie­go kub­ka z kawą lat­te, po­sło­dzo­ną trze­ma ły­żecz­ka­mi cu­kru, roz­la­ła się do­kład­nie na te­le­fon Syl­wii. Pia­na wdar­ła się pod obu­do­wę, ekran bły­snął trzy razy, po czym zro­bił się ciem­ny – i mar­twy. Syl­wia wy­tar­ła go pa­pie­ro­wą ser­wet­ką, po­bie­gła do baru po kil­ka ko­lej­nych, po czym pró­bo­wa­ła włą­czyć ko­mór­kę. Bez skut­ku.

– Daj, spró­bu­ję coś z tym zro­bić. – Krzysz­tof wy­cią­gnął dłoń, a ona po­słusz­nie po­ło­ży­ła na niej za­la­ny te­le­fon. – Mogę go za­brać, tyl­ko na mo­ment? – za­py­tał, wsta­jąc z krze­sła. – Kie­dyś w ta­kiej sy­tu­acji po­mo­gła mi su­szar­ka do wło­sów… Tu­taj ra­czej jej nie znaj­dzie­my, ale może w ła­zien­ce mają su­szar­kę do rąk? Pój­dę i spraw­dzę, do­brze?

– Ja­sne, ja­sne – uśmiech­nę­ła się sła­bo.

Do­pie­ro dużo póź­niej, kie­dy sie­dzia­ła za­pła­ka­na na swo­jej ka­na­pie, wśród ko­lo­ro­wych po­du­szek, uświa­do­mi­ła so­bie, że w spra­wie te­le­fo­nu Woj­tek skła­mał – i to wy­jąt­ko­wo nie­udol­nie. Po­wie­dział, że nie za­brał ko­mór­ki z domu – a prze­cież wma­wiał jej, od razu przy tak­sów­ce, że przed chwi­lą roz­ma­wiał z Krzysz­to­fem, któ­ry wła­śnie wy­rwał się z pra­cy. Jak z nim roz­ma­wiał bez te­le­fo­nu? Po­szedł do bud­ki? Syl­wia nie wi­dzia­ła żad­nej bud­ki te­le­fo­nicz­nej w swo­im mie­ście przy­naj­mniej od pię­ciu lat, może na­wet dłu­żej. A więc w jaki spo­sób roz­ma­wiał z przy­ja­cie­lem? A może to nie była roz­mo­wa? Tak, przy­po­mi­na­ła so­bie do­kład­nie… Krzysz­tof rze­ko­mo na­pi­sał do Wojt­ka, że tro­chę się spóź­ni. Na­pi­sał – i co? Jak mu prze­słał tę swo­ją wia­do­mość? Chy­ba nie go­łę­biem pocz­to­wym?

Ale ta myśl przy­szła do niej zbyt póź­no. Tam, w ka­wiar­ni, nie zwró­ci­ła naj­mniej­szej uwa­gi na sprzecz­ność w wy­po­wie­dziach Wojt­ka. De­ner­wo­wa­ła się po pro­stu o swo­ją ko­mór­kę. Nie była naj­now­sza, to fakt, ale wciąż do­brze dzia­ła­ła i Syl­wia nie wi­dzia­ła po­wo­dów, żeby ją zmie­niać. Zwłasz­cza od cza­su, kie­dy do­ku­pi­ła do niej do­dat­ko­wą kar­tę pa­mię­ci i nie mu­sia­ła co chwi­lę ka­so­wać wia­do­mo­ści i zdjęć, żeby zwol­nić tro­chę miej­sca...

– Pój­dę, zo­ba­czę, jak Krzy­siek so­bie ra­dzi z tym su­sze­niem te­le­fo­nu – rzu­cił Woj­tek po chwi­li. Naj­wy­raź­niej znu­dzi­ło mu się to mil­cze­nie pa­nu­ją­ce przy sto­le.

Syl­wii też się znu­dzi­ło. No, ale prze­cież nie wtar­gnie z tego po­wo­du do mę­skiej to­a­le­ty?

– Idź, ja­sne – uśmiech­nę­ła się do Wojt­ka krze­pią­co. – Będę tu na was cze­kać…

Wró­ci­li ra­zem dzie­sięć mi­nut póź­niej. Na ich twa­rzach od razu było wi­dać, że nie są za­chwy­ce­ni tym, co uda­ło im osią­gnąć pod su­szar­ką do rąk.

– Może za­cznie dzia­łać, kie­dy na­praw­dę po­rząd­nie obe­schnie u cie­bie w domu? – po­wie­dział Woj­tek z na­dzie­ją.

– Do­brze by­ło­by ją po­ło­żyć na ka­lo­ry­fe­rze, ale pew­nie jesz­cze nie grze­ją? – wtrą­cił się Krzysz­tof.

Nie grza­li, oczy­wi­ście, że nie. Było na to sta­now­czo zbyt cie­pło, mimo że ka­len­da­rzo­wa je­sień za­czę­ła się już kil­ka­na­ście dni temu.

– Za­mó­wić ci tak­sów­kę? – za­pro­po­no­wał Woj­tek. – Na pew­no ka­sjer­ka po­zwo­li nam sko­rzy­stać z te­le­fo­nu. Chy­ba że wo­lisz się przejść?

Praw­dę mó­wiąc, wo­la­ła się przejść. Na­praw­dę nie chcia­ła sie­dzieć sama w domu. Chęt­nie prze­szła­by się z Krzysz­to­fem. Tyl­ko z nim. I to ra­czej z tym, któ­re­go zna­ła z in­ter­ne­tu i z roz­mów przez te­le­fon, niż z tym dzi­siej­szym, rze­czy­wi­stym. Był może przy­stoj­niej­szy od Krzysz­to­fa ze zdjęć, ale za to, z ja­kie­goś po­wo­du, znacz­nie mniej in­te­re­su­ją­cy.

I w do­dat­ku to­wa­rzy­szył mu jak cień ten za­ro­śnię­ty Woj­tek, któ­re­go nie umia­ła po­lu­bić.

A spa­cer z nimi oby­dwo­ma wca­le jej nie ku­sił.

Poza tym, na­praw­dę po­win­na już wra­cać. Zro­bi­ło się póź­no, wciąż jesz­cze mia­ła zaj­rzeć do tych do­ku­men­tów przy­nie­sio­nych z biu­ra, a rano cze­ka­ło ją waż­ne spo­tka­nie z dzia­łem mar­ke­tin­gu. A więc znacz­nie roz­sąd­niej było sko­rzy­stać z pro­po­zy­cji Wojt­ka.

– Za­mów­my tak­sów­kę – uśmiech­nę­ła się sła­bo.

I na­gle po­czu­ła się bar­dzo zmę­czo­na.

W tak­sów­ce było cie­pło i ciem­no, z ra­dia pły­nę­ła ta uro­cza, sta­ra pio­sen­ka o dzie­wię­ciu mi­lio­nach ro­we­rów w Pe­ki­nie. Zda­je się, że Ka­tie Me­lua mu­sia­ła się gę­sto tłu­ma­czyć z ja­kichś błę­dów w tek­ście? Syl­wia zmarsz­czy­ła brwi, nie mo­gąc so­bie przy­po­mnieć, o co cho­dzi­ło, a po­tem z ulgą zsu­nę­ła buty. Nie były jed­nak tak wy­god­ne, jak wy­da­wa­ło się w skle­pie. Wy­cią­gnię­ta na tyl­nym sie­dze­niu sa­mo­cho­du przy­mknę­ła oczy i pra­wie za­snę­ła, ko­ły­sa­na pio­sen­ką o mi­ło­ści. Może na­wet zdrzem­nę­ła się odro­bin­kę, przez mi­nu­tę albo dwie?

Ock­nę­ła się do­pie­ro, gdy kie­row­ca za­trzy­mał się pod jej blo­kiem i wy­łą­czył sil­nik.

– Dzię­ku­ję bar­dzo. Za­pła­co­ne? – za­py­ta­ła, szyb­ko za­kła­da­jąc buty.

– Nie – od­po­wie­dział kie­row­ca bar­dzo zdzi­wio­ny. – Nie do­sta­łem ta­kiej wia­do­mo­ści od dys­po­zy­to­ra…

Syl­wia szyb­ko się­gnę­ła do to­reb­ki po dwa­dzie­ścia zło­tych. W ma­lut­kiej ko­per­tów­ce nie zmie­ścił się na­wet port­fel, wrzu­ci­ła do niej tyl­ko chu­s­tecz­ki, klu­cze, kil­ka mo­net i bank­no­tów, wy­dru­ko­wa­ny bi­let na kon­cert, obo­wiąz­ko­wą ma­secz­kę, no i szmin­kę. Lu­bi­ła mieć przy so­bie szmin­kę, po­pra­wiać ma­ki­jaż w kil­ka se­kund w sa­mo­cho­do­wym lu­ster­ku albo szy­bie wy­sta­wo­wej, na­wet je­śli wca­le nie było to nie­zbęd­ne. Ten szyb­ki ruch czer­wo­ną szmin­ką po war­gach za­wsze wy­da­wał jej się taki ko­bie­cy…

Cie­ka­we, dla­cze­go tak się roz­cza­ro­wa­łam, kie­dy usły­sza­łam, że nie za­pła­ci­li za kurs po­wrot­ny pod mój blok? – za­sta­na­wia­ła się, wsia­da­jąc do win­dy. Wciąż mia­ła w gło­wie wy­zna­nie mi­ło­sne wy­śpie­wy­wa­ne przez Ka­tie Me­luę. Męż­czy­zna z jej pio­sen­ki na pew­no by za­pła­cił za tak­sów­kę swo­jej uko­cha­nej. Ale czy tak na­praw­dę na­le­ża­ło tego ocze­ki­wać? Przy­wo­ła­ła się do po­rząd­ku: Cóż za sta­ro­świec­kie po­my­sły! Ży­je­my w cza­sach rów­no­upraw­nie­nia, a ja za­ra­biam pew­nie wię­cej niż Woj­tek i Krzysz­tof ra­zem wzię­ci…

Krzysz­tof nie­wie­le opo­wia­dał jej o swo­jej pra­cy. Py­ta­ny wprost, zmie­niał te­mat albo ob­ra­cał całą hi­sto­rię w żart. Mia­ła wra­że­nie, że jest in­for­ma­ty­kiem – ale wła­ści­wie nie wie­dzia­ła, skąd wzię­ła to prze­ko­na­nie. Pew­nie po­wie­dział raz czy dwa, że sie­dzi przy kom­pu­te­rze. No, ale przy kom­pu­te­rach sie­dzie­li wszy­scy, na­wet le­ka­rze i na­uczy­cie­le. Ona też spę­dza­ła przed mo­ni­to­rem więk­szość dnia, a z in­for­ma­ty­ką nie mia­ła ab­so­lut­nie nic wspól­ne­go.

Za­py­tam go, kie­dy za­dzwo­ni – po­sta­no­wi­ła.

Je­śli za­dzwo­ni – po­pra­wi­ła się szyb­ko.

.

.

.

...(fragment)...

Całość dostępna w wersji pełnej.

Spis treści

Karta tytułowa

Karta redakcyjna

Liliana Fabisińska

Koncert

Magdalena Majcher

Daj mu szansę

Adriana Rak

Moje marzenie to ty

Natasza Socha

Gwiezdne wojny

Edyta Świętek

Żółte listki akacji

Magdalena Wala

Gra