Dajmy sobie nową szansę - Beata Agopsowicz - ebook + książka

Dajmy sobie nową szansę ebook

Agopsowicz Beata

4,5

Opis

W życiu nie ma przypadków. To tylko zaskakujące i dobrze przemyślane pomysły Boga, by dać człowiekowi kolejną szansę!

 

Konrad, który po odejściu żony od dwóch lat samotnie zmaga się z trudem wychowywania trójki dzieci, stracił już wszelką nadzieję na odzyskanie miłości i szczęścia. Agata, mierząc się z trudnymi wspomnieniami z dzieciństwa i z poczuciem winy z powodu krzywdy, jaką wyrządziła swoim najbliższym, decyduje się na szereg desperackich kroków. Życie Iwony, perfekcyjnej żony oraz matki, a także uznanej architekt, zaczyna rozsypywać się niczym źle zaprojektowany i postawiony na niewłaściwych fundamentach dom. Ryszard, przymuszony konsekwencjami swych błędów, po dwudziestu latach małżeństwa musi w końcu podjąć wyzwanie i uratować swoją rodzinę. Antoni u kresu swego życia próbuje skorzystać z ostatniej być może szansy, by odpokutować i naprawić to, co zniszczył w młodości.

Może się wydawać, że losy tych tak różnych, poranionych i nieszczęśliwych ludzi mogłyby się skrzyżować tylko przez przypadek. Na kartach najnowszej powieści Beaty Agopsowicz – doświadczonej pedagog i mediatorki rodzinnej – zbieg okoliczności i przypadków zamienia się w niespodziewany i skuteczny plan, który Bóg krok po kroku wprowadza w życie bohaterów. Czy odważą się Mu zaufać i dzięki przebaczeniu dadzą sobie nową szansę na szczęście i miłość? 

Dajmy sobie nową szansę to przejmująca i pełna życiowej mądrości opowieść o wytrwałości i cierpliwości, dzięki którym można naprawić to, co zepsute, a nawet posklejać to, co się rozbiło.

 

Małżeństwo to krucha relacja. Łatwo ją zepsuć, trudno naprawić. Bohaterowie książki Beaty Agopsowicz doskonale o tym wiedzą. Ale wiedzą też, że w imię miłości można wybaczyć naprawdę wiele. W historiach Agaty, Magdy i Iwony można przeglądać się jak w lustrze. To takie dziewczyny z sąsiedztwa, z którymi można się śmiać i płakać. One już wiedzą, że warto dawać sobie nową szansę, czasem wbrew wszystkim i wszystkiemu. Mam nadzieję, że przekonają do tego także i Ciebie. 

Małgorzata Terlikowska

 

Beata Agopsowicz daje czytelnikowi opowieść o ludzkich zranieniach, które wywołują pasmo trudnych wydarzeń. Dlaczego czasem sypie się nasz świat, mimo że tak bardzo tego nie chcemy? Ta historia koi i dodaje sił, zmienia patrzenie na ból. Pokazuje kilka drogowskazów, jak żyć, by kochać pełnią dojrzałej miłości. Podczas lektury możesz poczuć na sobie pewien wzrok i wtedy nic już nie będzie takie samo…

Magdalena Urbańska

 

Beata Agopsowicz - pedagog, logopeda, doradca życia rodzinnego, mediator sądowy; autorka powieści Cztery pory miłości, Trudne wybory miłości oraz Oczy Pana. Jej najlepszym przyjacielem jest mąż, z którym dzieli radości i smutki i który wspiera ją w realizowaniu marzeń. Ma trójkę cudownych dzieci. Uwielbia czytać, biegać po deszczu i patrzeć w chmury. Każdy dzień powierza swemu Stwórcy.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 285

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (18 ocen)
12
4
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
BarbaraDamian2911

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała opowieść bardzo mi się podoba ta książka. Polecam serdecznie
00
spioszek

Nie oderwiesz się od lektury

ciekawa ksiazka splatajaca losy kilku bohaterow
00

Popularność




Wnętrze niewielkiego kościółka wypełniło się po brzegi. Nie zawsze tak bywało, ale dziś powszechnie znane małżeństwo obchodziło złote gody. W małej miejscowości, jakim był Olesin, takie uroczystości sprowadzały na msze znaczną część mieszkańców. Podniosła atmosfera, piękny śpiew… Miejscowy chór uświetnił ceremonię swoją obecnością i wykonał kilka pieśni.

Smakował tę uroczystą chwilę, zanim wróci do swego dużego, pustego domu. Lubił kościół, bo tu nigdy nie czuł się sam, otoczony ludźmi, których w większości znał przynajmniej z widzenia. Potem już każdy szedł w swoją stronę, do swojego domu, swojej rodziny. On też wracał do siebie, z tą tylko różnicą, że na niego nikt nigdy nie czekał.

Spojrzał przed siebie. Znów ją zobaczył – ją i te jej smutne oczy. Takiego wzroku nie dało się zapomnieć. Czasem spotykał ją w sklepie, raz widział ją na stacji benzynowej. Miał wrażenie, że zawsze przemykała cichaczem, jakby chciała pozostać niezauważona. Jego uwadze nie umknęły jednak jej smutne oczy. Ten wzrok przyciągał go, magnetyzował. Sam nie wiedział, dlaczego. Może dlatego że jej oczy przypominały mu o czymś. Już gdzieś widział podobne…

Jeszcze tylko pieśń na wyjście i czas opuścić wnętrze świątyni. Szkoda, że kolejny raz nabożeństwo dobiegło końca. Nie mógł za długo klęczeć, bo doskwierał mu ból kolan. W jego wieku to normalne, że ciągle coś boli. Kiedyś nie potrafił zaakceptować faktu, że już się starzeje, teraz pogodził się z rzeczywistością. Za kilka miesięcy będzie obchodził swoje siedemdziesiąte urodziny. Zwykle takie uroczystości świętuje się w gronie rodziny, w otoczeniu dzieci i wnucząt. Jemu niestety nie będzie to dane. Spędzi ten dzień jak zwykle w samotności. Dobrze, że na razie sam radzi sobie z obowiązkami domowymi, zadbaniem o obejście domu. Co będzie, jeśli zabraknie mu sił? Wolał o tym nie myśleć.

– Szczęść Boże, panie Antoni.

– Szczęść Boże, księże proboszczu.

– Jak zdrówko? – proboszcz zwykle zadawał mu to pytanie, gdy spotykali się przed kościołem.

– A dziękuję, dobrze – odpowiadał zawsze tak samo.

– Dobrej niedzieli. Z Bogiem.

– Z Bogiem.

Po tym rytualnym dialogu ksiądz zostawiał go samego, jak wszyscy inni. Zawsze zatrzymał się, zapytał o zdrowie, ale na tym jego zainteresowanie się kończyło. Na plebanii czekała na niego gospodyni z ciepłym obiadem i dobrym słowem. Na Antoniego nie czekał nikt. Sam musiał sobie przygotować posiłek, a ponieważ zazwyczaj nie chciało mu się pichcić dla samego siebie, był skazany na kanapki.

Powoli skierował swoje kroki w stronę domu. Kątem oka dostrzegł jeszcze, jak młoda kobieta ze smutnymi oczami wsiada do samochodu wraz z wysokim, barczystym blondynem. Blondas nie wyglądał na czułego i kochającego męża. Raczej na imprezowicza, jak określiliby to młodzi ludzie.

Po co w ogóle się nad tym zastanawia? Co go obchodzi cudze życie? Czas wracać do siebie. Tylko po co? Znów spędzi niedzielę z pilotem w ręku, wpatrzony w ekran telewizora. Jak co dzień zresztą. Byle do wiosny, kiedy wreszcie będzie mógł popracować w ogródku.

Nieraz sąsiedzi próbowali go zagadywać czy nawet zapraszać. On, mimo że potrzebował towarzystwa, zawsze się wymawiał. Bał się, że zaczną go wypytywać o jego przeszłość, o bliskich, a tego za wszelką cenę chciał uniknąć. Stronił od ludzi, a niewielu mieszkańców Olesina pamiętało go z czasów młodości, gdy ponad trzydzieści lat temu opuścił rodzinną miejscowość. Nikt nie wiedział, co działo się z nim przez ten czas, bo prawie nie bywał we wsi, a rodzice na pewno niewiele o nim opowiadali. Po powrocie zajął się chorym ojcem, a po jego śmierci dziesięć lat temu zamknął się w swoim świecie. Nie było mu dobrze, ale był pewien, że żadna zmiana nie jest już możliwa. Nie w takiej sytuacji. Jego jedyną rozrywką stały się zakupy i niedzielne wyjście do kościoła.

*

– Tato, Amelka nie chce włożyć butów. Spóźnimy się.

– Bo on mi nie chce ich podać.

– Niech sama sobie weźmie. Ja nie jestem jej służącym.

– Jesteś obok nich. Daj mi je!

– „Daj” to był chiński sprzedawca jaj, a mieszkał na ulicy „Kupse” – zażartował najstarszy z rodzeństwa Mateusz, który mimo groźby spóźnienia do szkoły nie chciał ustąpić siostrze.

– No, proszę, daj mi. – Amelka nauczona doświadczeniem, wspięła się na wyżyny dobrego wychowania.

– Masz, ale ubieraj się szybko! – Rzucił butami w kierunku siostry.

– Tato, on we mnie rzuca!

– Sama chciałaś.

– Miałeś mi podać, nie rzucać.

Konrad powoli zaczynał mieć dosyć porannych kłótni, ale nie wtrącał się w nie, bo musiał jeszcze spakować Amelce strój na WF, o czym wczoraj zapomniał, i kanapki, bo córka sama nigdy o tym nie pamiętała. Spojrzał na zegarek. Siódma trzydzieści pięć. Jeśli chcą zdążyć, to rzeczywiście za pięć minut muszą wyjść. Gdzie jest Karol? Na odpowiedź nie musiał długo czekać. Mateusz jak zwykle kontrolował wszystkich i wszystko wokół.

– A ten idiota Karol ciągle siedzi w łazience. Tato, ja muszę już wyjść!

– To wychodź! – Konrad nie wytrzymał.

– Sam to w ogóle nie zdążę. Musisz mnie zawieźć. Przez tych baranów się spóźnię. A na pierwszej lekcji mam kartkówkę z matmy.

– Zdążymy, nie marudź – Amelka, włożywszy wreszcie buty, wspomogła tatę.

– Kaarool! – Mateusz wydarł się na cały głos.

– Już idę. Co się drzesz? Przecież musiałem umyć zęby.

– I nażelować włosy. Przez ciebie się spóźnimy.

– Gadasz, gadasz, a sam nie masz jeszcze kurtki. Będę szybciej gotowy od ciebie.

– No, na pewno, zobaczymy.

Karol rzeczywiście był mistrzem szybkiego ubierania się i po dwóch minutach zbiegał już z plecakiem po schodach. Za nim wyszedł najstarszy syn. Amelce Konrad pomógł włożyć kurtkę i czapkę. Jak na pierwszoklasistkę przystało, z dumą dźwigała swój tornister. Konrad z ulgą wsiadł do auta, gdzie zapanowała względna cisza. Jak się później okazało, cisza przed burzą.

– Przez tego głupka zapomniałem stroju – milczenie przerwał Karol.

Konrad mimo usilnych prób zachowania spokoju nie wytrzymał i wydarł się na całe gardło:

– Ile razy ci mówiłem, że wszystko ma być wieczorem przygotowane?

– I było, ale zapomniałem przez to poganianie Mateusza. Musimy zawrócić. Za brak stroju dostaje się jedynkę.

– Nigdzie nie jedziemy. Mówiłem, że na pierwszej lekcji mam kartkówkę z matmy – zdecydowanie zaprotestował Mateusz.

– Mam gdzieś twoją kartkówkę, muszę mieć strój.

– Trudno, raz nie będziesz ćwiczył.

– Muszę ćwiczyć.

– Uspokójcie się, chłopaki! – Konrad po raz kolejny krzyknął. – Mam dziś wolne. Wyrzucę was pod szkołą i wrócę po strój. Karol, co masz na pierwszej lekcji?

– Biologię w dziesiątce.

– To nie wyjdziesz ze mną? – Amelka, usłyszawszy, że tata od razu zamierza wrócić do domu, rozpłakała się. – Obiecałeś, że dziś odprowadzisz mnie do szatni.

Rzeczywiście zapewnił wczoraj córkę, że dziś wejdzie z nią do szkoły. Tak rzadko miał tę możliwość, zwykle pędził do pracy. Gdy patrzył na jej łzy, zrobiło mu się jej tak strasznie żal. Tyle wycierpiała w swym krótkim życiu. Uznał, że nie może jej zawieść.

– Tak, kochanie. Wejdę z tobą, zaprowadzę cię pod salę. A po strój pojadę później.

Twarz Amelki natychmiast rozpromienił szeroki uśmiech. To był rzadki widok. Należała raczej do smutnych dzieci. Starał się, jak mógł, by ją rozweselać, nawet jeśli jemu samemu nie było do śmiechu.

– Super. Dzięki, tatusiu.

– Nie ma za co, córeczko. – Uśmiechnął się. – Już się nie kłóćcie. Mam propozycję na zgodę. Na obiad zamówimy dziś pizzę. A teraz wysiadajcie, bo jesteśmy na miejscu – resztkami sił udało mu się zachować spokój i nie wybuchnąć. Obiecał sobie przecież, że zapewni całej trójce na tyle szczęśliwe dzieciństwo, na ile to możliwe w ich sytuacji.

– Pa, tato! – pożegnał go udobruchany obietnicą pizzy Karol i mocno się do niego przytulił. Mimo swych jedenastu lat był jeszcze taki dziecinny. Konrad cieszył się z tego, że udało mu się zbudować z młodszym synem tak silną więź, i odwzajemnił uścisk.

Starszy Mateusz tylko uniósł rękę na pożegnanie i pobiegł w kierunku wejścia. Konrad rozumiał, że dla niego przytulenie się do ojca przy kolegach byłoby już uznane za „obciach”. Pozwalał sobie na to tylko wtedy, gdy nikt nie widział. Po tym, jak jego młodsze rodzeństwo usnęło, zgadzał się, by tata przysiadł na jego łóżku. Wtedy, w półśnie, i on przytulał się do taty bardzo mocno. Konrad lubił te rzadkie chwile. Jego najstarszy syn z trudem wchodził w wiek dojrzewania. W myślach często nazywał go jeżem, bo gdy tylko chciał się do niego zbliżyć, chłopak zwijał się w kulkę, a kolce broniły dostępu do jego wnętrza.

Konrad pomógł wysiąść Amelce i wziął do ręki jej tornister. Poczuł jej ciepłą rączkę w swojej dużej dłoni. Spojrzał na nią z czułością. Widział, jaka była dumna, że prowadzi ją do szkoły. Od początku roku szkolnego zdarzyło się to zaledwie kilka razy. Przeważnie prosił Karola, by pomógł jej w przebraniu się w szatni i w dotarciu do klasy. Wiedział, że na niego może w tej kwestii liczyć. Mimo częstych kłótni z siostrą, gdy trzeba było, otaczał ją troskliwą opieką.

Stojąc przy wejściu do szatni i czekając, aż córka zmieni buty, usłyszał jej rozmowę z koleżanką. Nie chciał podsłuchiwać, ale dziewczynki rozmawiały tak głośno, że wszystko mimowolnie wpadało mu do uszu.

– Wiesz, że mnie dziś tata przyprowadził do szkoły? – Amelka odezwała się do jednej z przyjaciółek.

– Mnie jak zwykle odprowadziła mama. Mój tata nigdy nie ma czasu – odparła nieco zawstydzona dziewczynka.

– A mój ma. – Usłyszał dumę w głosie córki.

– Ja wolę, gdy mama mnie przywozi – wybrzmiał zaraz głos innej dziewczynki. – Mój tata to tylko krzyczy.

– Mój nie krzyczy nigdy – odpowiedziała niemal natychmiast Amelka. Konrad zdziwił się tymi słowami. Dlaczego jego córka wbrew faktom tak bardzo go broniła? Poczuł satysfakcję, gdy pomyślał, że Amelka tak go postrzega. Niestety chwila samozadowolenia nie trwała długo, bo gwałtownie przerwała ją któraś z dziewczynek, zadając bolesne pytanie:

– Amelka, a dlaczego ciebie mama nigdy nie przyprowadza ani nie odbiera?

Serce Konrada zaczęło łomotać. Zrobiło mu się gorąco, a potem znów lodowato zimno.

– Bo moja mama wyjechała – odpowiedziała spokojnie, choć z ogromnym smutkiem w głosie.

– Ale kiedy wróci? Bo chyba długo już jej nie ma… – drążyła koleżanka.

– Za niedługo. Ma bardzo ważne sprawy do załatwienia – odparła i biorąc tornister do ręki, ruszyła w stronę wyjścia. Znów włożyła rączkę do jego dłoni. Poprowadziła go do sali, a gdy dotarli, z nadzieją bardziej stwierdziła, niż zadała pytanie:

– Nie muszę iść do świetlicy?

– Nie, dziś nie. Odbiorę cię zaraz po lekcjach.

Kolejny raz zobaczył uśmiech na twarzy swej córki. Wiedział, że Amelka będzie na niego niecierpliwie czekać. Nie może jej zawieść. Żadna, nawet bardzo ważna sprawa, nie może go zatrzymać. Musi punktualnie odebrać córkę, by upewnić ją w przekonaniu, że na niego zawsze może liczyć.

Zamienił jeszcze kilka słów z wychowawczynią, którą spotkał na korytarzu obok sali. Dowiedział się, że Amelka jest bardzo spokojną i grzeczną dziewczynką, że chętnie wypowiada się na lekcji, ale od dzieci raczej stroni. To ostatnie trochę go zmartwiło. Zaczął się zastanawiać, czy nie popełnia jakiegoś poważnego błędu wychowawczego. Czy fakt, że od jakiegoś czasu wychowuje dzieci sam, ma aż taki wpływ na ich zachowanie?

Wreszcie wsiadł do samochodu. Nie ruszył jednak od razu. Przetarł twarz dłońmi i głęboko westchnął. Zastanawiał się, od czego zacząć, próbując ustalić, co jest najpilniejsze. Uporządkował w myślach plan dnia. Najpierw pojedzie po strój Karola i wróci z nim do szkoły, a potem wybierze się do dentysty, żeby zapisać całą trójkę na przegląd. Co prawda tylko Karol ostatnio skarżył się na ból zęba, ale Konrad nie chciał niczego zaniedbać. Później czeka go jeszcze wizyta w spółdzielni mieszkaniowej. Na koniec zaplanował zakupy.

Włączył radio. Z głośnika wybrzmiały słowa starego przeboju: „Wszyscy chcą kochać do utraty tchu”. Nieprawda, on nie chciał. To znaczy – chciał najbardziej na świecie kochać swoje dzieci, ale w tej piosence chodziło o inną miłość. Tej miał już dosyć. Kiedyś pokochał tak mocno, do utraty tchu. I co mu przyniosło takie uczucie? Tylko ból. Zresztą nie tylko jemu. Nie mógł patrzeć na cierpienie własnych dzieci. Nie rozumiał, dlaczego tak gorąca miłość zakończyła się w taki sposób. Może byli za młodzi? Dopiero niedawno tak naprawdę wydoroślał, gdy jednego dnia został sam z trójką dzieci. Nie w głowie było mu teraz nawet piwo z kolegami, nie mówiąc o większych imprezach. W domu czekali na niego synowie i córka. To oni byli teraz najważniejsi.

Zraził się do miłości. Zdecydowanie zbywał kolegów, którzy chcieli go swatać z przyjaciółkami swoich żon. Zresztą, jaka kobieta chciałaby faceta z trójką dzieci na wychowaniu? Prawdę mówiąc, on też nie bardzo chciałby, by jakakolwiek zajęła miejsce ich matki.

*

Iwona biegła na spotkanie. Wiedziała, że nie może się spóźnić. Nigdy jej się to nie zdarzało. Zawsze perfekcyjnie przygotowana, ubrana i umalowana przychodziła na spotkania przed czasem i to ona czekała na kontrahentów. Tak będzie i tym razem, nawet mimo porannego marudzenia Martyny.

Córeczka potrafiła zaleźć za skórę, choć miała dopiero dziewięć lat. Jej ranne humory zawsze spadały na Iwonę. Rafał zaczynał pracę o siódmej, więc nie było go w domu, gdy córka wstawała, a raczej była zwlekana z łóżka, i marudziła, wymyślając, co chce na śniadanie: raz były to płatki z mlekiem, innym razem marchewka, a czasami kanapka z serem. Zawsze jednak było to coś innego, niż Iwona akurat przygotowała. Tak było i tego ranka. Podgrzała mleko i wsypała płatki do miseczki, myśląc, że Martyna ucieszy się na takie słodkie śniadanie. Dziewczynka wybuchnęła jednak, niezadowolona z tej propozycji, domagając się marchewki i herbaty owocowej, choć mama jak zwykle zaparzyła jej ulubioną czarną. Iwona starała się być najlepszą matką na świecie, więc spełniała każde życzenie córki. Bez słowa wyjęła marchewkę z lodówki i w pośpiechu ją obrała. Kolejny raz wstawiła wodę, by zaparzyć nową herbatę. Tym razem jednak przezornie zapytała, o jaki konkretnie smak chodziło. Martyna precyzyjnie określiła, że o malinową z żurawiną. Potem jeszcze konieczne było wystudzenie wrzątku. Gdy wreszcie znalazły się w samochodzie, odetchnęła z ulgą i kolejny raz pomyślała, że jedno dziecko zupełnie jej wystarczy. Jak wyglądałby ranek, gdyby miała ich dwoje czy troje? Nie potrafiła sobie tego wyobrazić.

Mimo nieplanowanych opóźnień zdążyła, a nawet była pięć minut przed czasem. Znowu się udało. Miała jeszcze moment, by poprawić fryzurę i makijaż. Po chwili do sali weszli klienci, z którymi miała dziś sfinalizować umowę.

– Dzień dobry – odpowiedziała na ich powitanie, wstając zza stołu konferencyjnego. Podała rękę starszemu od siebie o kilka lat mężczyźnie, z którym spotkała się już kilkakrotnie.

– Pani Iwono, przedstawiam mojego wspólnika. Szymon Grader, pani Iwona Majer. Najlepszy architekt w tym mieście.

– Miło mi to słyszeć – komplement mile połechtał jej ego.

– Wiele o pani słyszałem. – Przedstawiony jej mężczyzna uśmiechnął się szeroko.

Podobał jej się. Był wysokim brunetem mniej więcej w jej wieku. Poza tym w jego oczach ujrzała zainteresowanie, a nawet fascynację.

– Teraz wiem, że jest pani nie tylko świetnym architektem, ale również piękną kobietą – brunet dodał odważnie, uśmiechając się.

Nigdy nie pozwalała sobie w pracy na tego typu emocje, ale ten mężczyzna zainteresował ją od pierwszego wejrzenia. Nie mogła oderwać od niego wzroku, patrzyła w jego oczy jak zahipnotyzowana. Aż wreszcie towarzyszący im inwestor chrząknął kilka razy. Otrzeźwiała. Wróciła jej zwykła powściągliwość.

– Usiądźmy i omówmy ostatnie szczegóły państwa projektu. Zapraszam. – Gestem wskazała miejsca przy ogromnym stole.

Rozpoczęło się spotkanie. Iwona skupiła się na omawianiu szczegółów technicznych projektu i wszelkie inne myśli odeszły. Dopiero przy pożegnaniu, gdy napotkała znów wzrok nowo poznanego mężczyzny, przebiegł ją dreszcz.

– Mam nadzieję, że jeszcze nieraz będę mógł współpracować z tak doskonałym architektem – powiedział, ściskając jej dłoń i patrząc głęboko w oczy.

– Będzie mi bardzo miło – odparła speszona. Była atrakcyjną kobietą, więc podobała się mężczyznom, nigdy jednak nie ulegała tego typu komplementom. Tym razem było inaczej.

Klienci pożegnali się i wyszli, a Iwona opadła na krzesło, bo czuła, że musi ochłonąć. Coś takiego zdarzyło jej się po raz pierwszy w życiu. W myślach skarciła się za to, że to zupełnie nieprofesjonalne tak dać się ponieść emocjom podczas spotkania biznesowego. Pojawiło się w niej też poczucie winy, że jako żona i matka nie mogła oderwać oczu od obcego faceta. To zdecydowanie nie było w jej stylu.

Gdy trochę ochłonęła, było jej nawet trochę wstyd. Miała nadzieję, że już nigdy nie spotka tego mężczyzny. Na brak klientów nie narzekała, więc mogła pozwolić sobie na rezygnację z ewentualnej przyszłej współpracy. Zdecydowanie nie chciała się z nim spotykać.

*

Ryszard kolejny raz stracił pracę. Sam nie wiedział, dlaczego wszelkie jego próby tak się kończyły. Rzadko udawało mu się popracować dłużej, niż trwał okres próbny. Tak było i tym razem: po trzech miesiącach nie przedłużono mu umowy w fabryce grzejników. Nie przepadał za pracą przy maszynie, nudziła go i męczyła. Mimo tych negatywnych odczuć naprawdę się starał. W ciągu tych trzech miesięcy spóźnił się raz i to tylko piętnaście minut. Brygadzista był niezadowolony, ale wytłumaczył mu, że po prostu wstał trochę za późno, bo pomagał w nocy synowi w zrobieniu makiety miasta. Nie wspomniał, co prawda, że potem jeszcze obejrzał jeden film, ale przecież nie musiał się z takich rzeczy tłumaczyć. Po całym dniu pracy i zajmowania się dziećmi miał prawo do chwili relaksu.

Wiedział, że Magda będzie wściekła. Liczyła, że w końcu zaczepi się gdzieś na dłużej. Zresztą dostał robotę w tym zakładzie, bo mąż jej koleżanki był tam kierownikiem. Pomyślał nawet, że mogłaby wstawić się za nim i wyjaśnić mężowi, że na innym stanowisku Rysiek na pewno lepiej by się odnalazł.

Wracając do domu, zaszedł do przedszkola, by odebrać Kacperka. Synek na pewno ucieszy się, że tata znów będzie po niego przychodzić zaraz po obiedzie. Zresztą on sam też się z tego cieszył. Uwielbiał spędzać czas z najmłodszą pociechą. Razem budowali ogromne samoloty z klocków Lego, a potem urządzali nimi wyścigi, wojny i naloty bombowe. Świetnie się razem bawili.

Sam tak naprawdę nigdy nie miał ojca, dlatego dla swoich synów starał się być najlepszym tatą, jakim tylko potrafił. Na to, że nie umiał znaleźć stałego zajęcia, nic nie mógł poradzić. Uznał, że wystarczy, żeby jedno z rodziców miało stałą posadę. Magda pracowała w swoim biurze już od dwudziestu lat i tak pewnie zostanie do emerytury.

– Ale niespodzianka, tatusiu! – Rączki uradowanego Kacperka objęły go, gdy tylko chłopiec wybiegł z sali.

– Ubieraj się, synku. Pomogę ci. – Rysiek czekał już na niego z kurtką.

– Co będziemy dziś robić? – zapytał, gdy tata zasuwał mu zamek.

– A na co masz ochotę?

– Pomyślę. Zresztą nie wiem, co będzie mi się chciało, jak dojdziemy do domu. Teraz biegnijmy.

– Ale po co? Jest zimno. Nawdychasz się mroźnego powietrza i zapalenie oskrzeli gotowe – skomentował, porządnie zawiązując szalik na szyi syna.

– Żebyśmy zdążyli pobawić się sami, bez Krzysia i mamy.

– Spokojnie, jest dopiero czternasta trzydzieści, a Krzyś lekcje kończy dziś po szesnastej. Zresztą jeszcze się nabawimy wspólnie. Mam dla ciebie niespodziankę. Od poniedziałku znów będę cię odbierał od razu po obiedzie.

– Hurrra! Naprawdę? – Chłopiec spojrzał na niego z radością, ale i z lekkim niedowierzaniem.

Ryszard wiedział, że Kacperek będzie jedyną osobą, która tak entuzjastycznie zareaguje na jego utratę pracy. Magda z pewnością nie zachwyci się faktem, że znów została jedynym żywicielem rodziny. Nie pierwszy raz zresztą. Miała do niego o to pretensje, a on naprawdę nie wiedział, dlaczego nie potrafi znaleźć takiego zajęcia, z którego będzie zadowolony i które będzie przynosić satysfakcjonujące go dochody. Zawsze trafiał na coś nieodpowiedniego. Jakiś pech, fatum ciążące nad nim?

Po raz kolejny będzie musiał spokojnie wytłumaczyć żonie, że to nie była praca dla niego. Nie obejdzie się zapewne bez wyrzutów i krzyków, jak zwykle w takich sytuacjach. Jakoś przez to przebrnie. Powoli przyzwyczajał się do tych rozmów. Potem Magda zmęczona pójdzie spać, a on włączy sobie film. A od jutra znów na jakiś czas zajmie się prowadzeniem domu, opieką nad dziećmi i gotowaniem obiadów. Miał nadzieję, że może to nieco poprawi humor jego żonie.

*

Jakub miał dosyć tej małej wsi, w której przyszło mu mieszkać. Marzył, żeby wyrwać się stąd, najlepiej do jakiegoś dużego miasta. Musiał tylko trochę zaoszczędzić na początek, a potem znaleźć dobrą pracę. Chciał korzystać z życia. Podczas podróży służbowych, jakie od czasu do czasu odbywał, pozwalał sobie na szaleństwa, ale to wciąż była tylko namiastka tego, co mógłby przeżyć w wielkim mieście. Zabawiając się z Agatą, chyba jednak trochę przesadził. Nie miał pojęcia, że na poważnie weźmie jego flirt. Mało tego, odnalazła go w Olesinie i została w jego domu, a on nie miał pojęcia, jak się jej pozbyć.

Na początku mile połechtała jego męskie ambicje. Poczuł się doceniony, że tak atrakcyjna kobieta podjęła wysiłek, by po jednej szalonej nocy na jakimś wyjeździe integracyjnym go odszukać. Jego, Jakuba, chłopaka z takiej zapadłej dziury. Na początku nawet go to podniecało, więc uznał, że wspólne zamieszkanie z Agatą może być dobrą zabawą. Sielanka skończyła się po kilku miesiącach. Jakub uzmysłowił sobie, że Agata tak naprawdę jest dla niego ciężarem – nie pracowała, więc musiał utrzymać nie tylko siebie, lecz także ją. W takiej sytuacji nie był w stanie nic odłożyć, by zrealizować swój plan ucieczki z Olesina. Na wszelkie jego namowy, by znalazła sobie jakieś zajęcie, odpowiadała płaczem, z którym w ogóle sobie nie radził. Okazało się, że Agata zostawiła dla niego męża i dzieci, więc nie ma powrotu do domu. Wieszała się na nim i ze łzami w oczach wyznawała mu miłość, zarzekając się, że ma tylko jego.

On na początku odpowiadał, że też ją kocha, bo to podsycało tylko ich namiętność. Przez chwilę bał się, co prawda, że kiedyś wpadnie do nich jej zazdrosny mąż i zrobi awanturę, ale te obawy szybko minęły. Małżonek Agaty najwidoczniej wcale nie tęsknił do żony. Po czasie Jakub doszedł do wniosku, że właściwie też nie miałby nic przeciwko temu, żeby Agata zniknęła. Znudził się nią i czuł, że przez nią utknie na zawsze na wsi i nie zrealizuje swoich ambitnych planów.

Taka patowa sytuacja trwała już od prawie dwóch lat. Zastanawiał się, dlaczego Agata nie kontaktuje się z rodziną. Szczególnie dziwiło go to, że nie interesuje się córką i synami. Nawet jemu, wiecznemu luzakowi, nie mieściło się w głowie, żeby matka porzuciła własne dzieci. Podejrzewał, że Agata popada w coś w rodzaju depresji. Niemal przez cały czas miała spuchnięte i zaczerwienione od płaczu oczy, jej wzrok był smutny i jakby nieobecny. Zniknęły jej gorliwe wyznania miłości, nie okazywała mu prawie żadnego zainteresowania. On zresztą też nie był nią już zainteresowany. Ciążyła mu jej obecność, bo nie miał z niej żadnego pożytku. Wiedział, że musi jak najszybciej wyrwać się ze wsi i dziwnego związku, w jaki się wplątał. Myślał czasami o tym, co stanie się z Agatą, gdy ją zostawi, ale zawsze w takich momentach uspokajał się, że ona ma przecież rodzinę.

*

– Pani Iwona Majer?

– Przy telefonie.

– Wspaniale. Tu Szymon Grader. Przepraszam, że dzwonię o tak nietypowej porze…

Iwona odruchowo zerknęła na zegarek, który wskazywał osiemnastą trzydzieści.

– Wiem, że jest już pani poza biurem, ale właśnie przyszedł mi do głowy pomysł w sprawie naszego projektu, który chciałbym z panią omówić. Pomyślałem, że moglibyśmy się spotkać w jakimś miłym miejscu. Tak już mam, że biurowy wystrój zamyka mój umysł w schematach. – Zaśmiał się. – Wolałbym puścić z panią wodze fantazji w jakimś przyjemniejszym i przytulniejszym lokum.

Słuchając zmysłowego głosu tego mężczyzny, poczuła, że buzują w niej na powrót emocje, których doświadczyła kilka dni temu. Mimo swojego zdecydowanego postanowienia nie mogła się oprzeć propozycji kolejnego spotkania.

– Proszę dać mi pół godziny. Będę gotowa.

– Świetnie. Podjadę po panią.

Iwona podała jeszcze Szymonowi adres i umówili się, że za pół godziny podjedzie pod jej dom. Kiedy się rozłączyła, wzięła dwa głębsze oddechy, by ochłonąć, i ruszyła do salonu, gdzie Rafał oglądał telewizję.

– Muszę wyjść – powiedziała krótko.

– O tej porze? – rzucił, nawet na nią nie spoglądając. – No, ale jeśli musisz… Jakaś służbowa sprawa?

– Klient chce omówić szczegóły projektu. Kolację już przygotowałam. – W duchu pogratulowała sobie, że wcześniej zrobiła kanapki. – Zjedzcie za chwilę, a po ósmej zagoń Martynkę do łóżka, żeby rano nie miała problemu ze wstaniem.

– Tak długo cię nie będzie?

– Nie wiem, trudno powiedzieć. Mówię tak na wszelki wypadek.

– No to idź. Niczym się nie przejmuj. Damy radę.

W ciągu całej rozmowy Rafał ani razu nie odwrócił spojrzenia w jej stronę. Cały dialog przeprowadził, wlepiając wzrok w ekran telewizora. Mimo że zdążyła się już przyzwyczaić do takiego zachowania, zrobiło jej się przykro. Gdzie podział się ich dawny zachwyt nad sobą? Dlaczego nie cieszą się każdą wspólnie spędzoną chwilą? Ostatnio miała wrażenie, że nawzajem męczą się swoim towarzystwem. Każde z nich wolało spędzać samotnie te krótkie wolne chwile. Ona zasiadała z laptopem w sypialni, a Rafał przed telewizorem w salonie. Nie tak miało to wszystko wyglądać. Jej małżeństwo miało być doskonałe. Gdzie popełniła błąd? Dlaczego im nie wyszło?

Wróciła myślami do pierwszego spotkania, tego sprzed piętnastu lat. Koleżanka wyciągnęła ją na rejs po jeziorze Drawsko. Kiedy jechały do pobliskiego Czaplinka, tłumaczyła Kaśce, że boi się wody i na pewno nie wsiądzie na jacht. Kasia uspokajała ją, że jej znajomi mają patenty żeglarskie i że nic je nie grozi.

Iwona sama nie wiedziała dlaczego, ale dała się przekonać. Po krótkiej prezentacji na pomoście, gdy wszyscy zaczęli wchodzić na pokład, ona już miała powiedzieć, że zostaje na brzegu. Wówczas Rafał popatrzył na nią swymi ciemnymi oczami. W jego spojrzeniu dostrzegła pewność siebie i zdecydowanie. Nie mogła się oprzeć jego argumentom, a wszelkie wątpliwości uleciały z jej głowy. Była pewna, że w jego towarzystwie nic jej nie grozi.

Ten pierwszy rejs był cudowny: pełnia lata, słońce, jezioro, las… Widok dostarczał niezapomnianych przeżyć, a zapach wysmarowanych olejkami do opalania, rozgrzanych ciał budził zmysły. Rafał nie odstępował jej na krok. Zaprezentował jej całą łódź i pokazał, jak się ją prowadzi. Gdy za sterem zastąpił go kolega, objął ją i już nie puścił do końca rejsu. Emocje w niej buzowały i czuła, że w nim również. Nie potrafiła uwierzyć w to, co się z nią dzieje.

Chłopak, którego poznała na rejsie, od razu zaimponował jej swoją siłą, ciepłem, pasją, z jaką podchodził do żeglarstwa. Dziś niewiele z tego wszystkiego zostało. Po narodzinach Martynki już ani razu nie wsiedli razem na łódkę. Rafał na żagle sam wybrał się chyba raz. Nie było już w nim tego żaru, którym tak ją zauroczył.

Ta myśl sprowadziła ją na ziemię, do miejsca, w którym teraz była. Uświadomiła sobie, że jeśli nie chce się spóźnić, musi zaraz wyjść z domu. Zajrzała jeszcze tylko do córki. Dziewczynka, pochylona nad swoim tabletem, nie usłyszała, że w jej pokoju otwarły się drzwi.

– Martynko – powiedziała łagodnym tonem Iwona, by nie narazić się na gniew córki. Niestety nie udało się.

– Czego ode mnie chcesz? Nie będę dziś sprzątać, a na spanie jeszcze za wcześnie – dziewczynka powiedziała to tak nieprzyjemnym tonem, jakby mówiła do największego wroga.

– Odrobiłaś lekcje?

– Tak – warknęła.

– Muszę wyjść.

– To idź. Dam sobie radę.

– Kanapki macie na stole w kuchni. Zjedz za chwilę.

– Nie jestem głodna.

– Potem się wykąp i połóż. Słuchaj taty i nie strzelaj fochów – odparła Iwona, odwracając się w stronę wyjścia. Nie miała ochoty po raz kolejny patrzeć w pozbawioną wszelkich emocji twarz Martyny.

Córka też nawet na nią nie spojrzała. Kiedy tablet stał się ważniejszy od mamy? Jeszcze niedawno była takim słodkim dzieckiem… „Być może teraz dzieciaki szybciej dojrzewają?”, pomyślała.

Właściwie powinna się cieszyć. Skoro domownicy wręcz czują ulgę, że ona wychodzi, może bez wyrzutów sumienia spotkać się z Graderem. Pozostało jej dwadzieścia minut, żeby przygotować się do spotkania.

Poszła do łazienki. Zmyła resztki porannego makijażu. Potem wykonała nowy, staranny. Chciała dobrze wyglądać. Tuszując rzęsy, wyobraziła sobie swojego przystojnego kontrahenta spoglądającego na nią z pożądaniem. Chciałaby zobaczyć jego zachwyt. W oczach własnego męża dawno go nie widziała.

Ubrała się, uważnie dobierając strój, by wyglądać dość oficjalnie, ale zarazem kobieco i atrakcyjnie. Wybrała ołówkową, czarną, dopasowaną spódnicę do kolan i bordową bluzkę, która podkreślała jej kobiece kształty. Kiedy spojrzała w przedpokoju do lustra, była zadowolona z efektu. Minutę po dziewiętnastej wybiegła z mieszkania. Stając w przedpokoju, rzuciła jeszcze krótką informację, że wychodzi, ale nikt jej odpowiedział. Zatrzasnęła za sobą drzwi i zbiegła na dół. Przed klatką prawie wpadła na Szymona Gradera. On podtrzymał ją, spoglądając na nią w taki sposób, że zupełnie straciła głowę. Nie wiedziała, co powiedzieć, na szczęście to on pierwszy się odezwał:

– Nie myliłem się! Piękna o każdej porze. Dobrze, że znalazłem się w odpowiednim czasie i w odpowiednim miejscu.

Iwona próbowała zebrać myśli. Nie miała pojęcia, jak się zachować wobec takiego komplementu. Doszła do wniosku, że najlepiej będzie zareagować profesjonalnie, choć życzliwie, ukrywając ogarniające ją emocje.

– Dziękuję. Już odzyskałam równowagę – odparła, odsuwając się od mężczyzny. – Możemy iść. Gdzie pański samochód?

Zaśmiał się w taki sposób, jakby wiedział, że zrobił na niej ogromne wrażenie. Wyprostował się i gestem wskazał na eleganckiego volkswagena.

– Tutaj, droga pani – odpowiedział szarmancko. – Czy możemy jednak zrezygnować z oficjalnych form? Szymon – przedstawił się.

– Iwona – odparła zaskoczona i podała mu dłoń, którą on uścisnął, przytrzymując przez chwilę w swojej. Poczuła się niezręcznie.

Szarmancko otworzył przed nią drzwi samochodu i poczekał, aż wsiądzie. Przez głowę przemknęła jej myśl, że Rafał tak dawno tego nie robił. Prosty gest, który sprawia, że kobieta czuje się jak ktoś wyjątkowy. Czy jej mąż jeszcze kiedyś tak o niej pomyśli? Czy kiedykolwiek poświęci jej więcej uwagi niż programowi telewizyjnemu?

– Mam nadzieję, że nie jadłaś jeszcze kolacji, bo mam zamiar zabrać cię w miłe miejsce z dobrym jedzeniem.

– Myślałam, że mamy omówić pomysły dotyczące projektu…

– To też. – Zaśmiał się. – Ale z pustym żołądkiem gorzej się myśli. Przynajmniej mnie. Pomyślałem, że dotrzymasz mi towarzystwa.

– Oczywiście – odpowiedziała szybko, tłumacząc sobie w duchu swoją radość z kolacji z przystojnym Graderem starym powiedzeniem: „klient nasz pan”.

Szymon włączył radio i ruszyli. Milczeli, słuchając nastrojowej muzyki, która płynęła z odbiornika. Wreszcie samochód zatrzymał się przy restauracji, w której nigdy wcześniej nie była. Weszli do środka. Panował tam półmrok i było dość tłoczno. Zastanawiała się, czy znajdą wolny stolik. Okazało się jednak, że ten niesamowity mężczyzna pomyślał o wszystkim. Kelner wskazał im zarezerwowany stolik w ustronnym miejscu.

Złożyli zamówienie, prowadząc niezobowiązującą konwersację. Czekała, aż Szymon zacznie rozmowę na temat projektu, na razie jednak opowiadał jej tylko o wakacjach i żeglowaniu. „Kolejny żeglarz”, przemknęło jej przez głowę. Szybko jednak odegnała skojarzenia z Rafałem. Czuła się mimo wszystko niestosownie, porównując cały czas obcego mężczyznę do swojego męża.

Szymon opowiadał ciekawie i obrazowo, więc z przyjemnością słuchała jego urzekającego głosu. Zasłuchana w jego słowa, miała wrażenie, że mogłaby tak siedzieć i siedzieć. Cały czas próbowała sobie wmawiać, że po prostu okazuje życzliwość klientowi, nawiązując z nim dobrą, biznesową relację.

Kiedy kelner przyniósł zamówione jedzenie, Szymon przerwał swoją opowieść, dla odmiany zaczął jednak sypać dowcipami. Iwona nie pamiętała, kiedy ostatnio tyle się śmiała. Na pewno nie w domu i nie z mężem. Czuła się odprężona. Nie potrafiła sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz tak się zrelaksowała.

Po zjedzeniu kolacji Szymon zapytał, czy Iwona ma jeszcze ochotę na deser. Wybrała szarlotkę z bitą śmietaną i lodami. Była pewna, że gdy skończą jeść, będą musieli przejść do meritum, a bardzo nie chciała psuć tej przyjemnej atmosfery. Ku jej zaskoczeniu nic takiego się nie stało. Szymon nadal snuł swoje opowieści, raz po raz żartując i rzucając jej wiele znaczące spojrzenia. Nie przerywała mu, bo przecież to on ją zaprosił. Nie bardzo wiedziała, jak mogłaby swobodnie przejść do spraw zawodowych. Widocznie jeszcze nie nadszedł odpowiedni moment.

Do dwudziestej pierwszej, kiedy opuścili lokal, nie padło ani jedno słowo o projekcie.

– Masz ochotę na rundkę po mieście? Dobrze się bawiłem i nie chciałbym jeszcze kończyć tego wieczoru.

– Ja też… – odpowiedziała nieśmiało, choć rozsądek podpowiadał jej, że powinna wracać do męża i córki.

– Świetnie. Pojeździmy sobie, pogadamy, posłuchamy dobrej muzyki. Będzie przyjemnie – zachęcił, zobaczywszy nieco wahania w jej oczach. Nie dał jej czasu ani do namysłu, ani na zmianę decyzji.

Przez kolejne czterdzieści pięć minut Szymon woził ją po znanych i mniej znanych zakątkach miasta. Właściwie nie liczyło się to, dokąd jadą. Wystarczyło jej, że siedzą obok siebie, że może słuchać jego głosu, że od czasu do czasu zmysłowo spogląda na nią zza kierownicy.

Kiedy zauważyła, że zbliża się dwudziesta druga, ocknęła się z tego dziwnego stanu. Dotarło do niej, że nie wypada już dłużej tak jeździć bez celu z obcym mężczyzną. Choć właściwie nie martwiła się, co pomyśli o tym Rafał. W końcu ani razu nie zadzwonił, co oznacza, że właściwie nie interesuje go, dlaczego jej tak długo nie ma w domu. Bardziej przejęła się tym, że musi jutro wstać do pracy.

– Odwieź mnie, proszę. Zrobiło się późno.

– Późno? Wieczór dopiero się zaczyna.

– Jutro czeka mnie ciężki dzień w pracy, poza tym rano muszę wyprawić i odwieźć córkę do szkoły.

– Rozumiem, ale koniecznie musimy powtórzyć ten wieczór. – Spojrzał na nią przeciągle, tak że wszystko się w niej zagotowało. Akurat stali na czerwonym świetle. Pod wpływem tego spojrzenia czuła się atrakcyjna, piękna, pożądana. Tak bardzo jej tego poczucia brakowało.

Ruszyli w milczeniu. W tym czasie Iwona przypomniała sobie, że właściwie powinna zapytać Szymona o zlecenie, bo przecież to był cel ich spotkania. Zaczęła mieć jednak co do tego wątpliwości.

Kiedy stanęli na parkingu przed jej blokiem, odważyła się wreszcie poruszyć temat pracy:

– A co z waszym projektem? Miałeś przedstawić swoje pomysły.

– Rozmyśliłem się. – Zaśmiał się. – Niech wszystko zostanie, jak jest. Chyba że zmienię zdanie, to zadzwonię. – Pochylił się i delikatnie dotknął jej usta swoimi wargami. Poczuła ciepło pocałunku, a przez jej ciało przeszedł dreszcz. Na szczęście szybko przyszło opamiętanie. Przecież jest żoną Rafała, a ich małżeństwo miało być doskonałe: przysięgali sobie przecież miłość, wierność i uczciwość. Tymczasem co ona robi? Jak nastolatka całuje się pod blokiem z obcym facetem. Te myśli ją otrzeźwiły. Otworzyła drzwi i wyskoczyła z samochodu, rzucając jeszcze za siebie krótkie pożegnanie.

Dostrzegła na twarzy Szymona delikatny uśmiech, wyrażający coś na kształt triumfu. Przemknęło jej jeszcze przez myśl, że zrobił tym na niej wrażenie – niczym zdobywca, który osiągnął swój cel.

Nie chcąc zbyt długo rozmyślać o tej wizji, szybko zniknęła za drzwiami klatki schodowej i wbiegła po schodach. Po cichu przekręciła klucz w zamku, weszła do mieszkania i niemal bezszelestnie się rozebrała. Zajrzała do salonu, ale był pusty, cichy i ciemny. Poszła więc do sypialni i usłyszała ciche pochrapywanie. Rafał po prostu zasnął, nie zastanawiając się nawet, czy jego żona dotrze do domu, i nie martwiąc się o to, czy jest bezpieczna. Do jej oczu napłynęły łzy. Szybko jednak je otarła i skierowała się do pokoju Martynki. Jakie było jej zdziwienie, gdy zobaczyła, że dziewczynka siedzi z tabletem w ręku. Była już, co prawda, w łóżku i przebrana w piżamę, ale jeszcze nie spała.

– Kochanie, skończ już tę grę, bo jutro nie wstaniesz.

– Zostaw mnie.

– To ty zostaw tablet! – zdenerwowała się.

– Nie krzycz na mnie.

– Jak ty do mnie mówisz? W tej chwili odłóż tablet.

– Muszę dokończyć.

– Nie musisz!

– Muszę!

– Nie wstaniesz rano!

– To nie pójdę do szkoły.

– Musisz.

– A po co? Daj mi dokończyć.

Nie wytrzymała i wyrwała córce urządzenie z ręki.

– Co ty robisz? Nie skończyłam.

– Kładź się natychmiast! – Iwona wykrzyczała z bezradności.

– Jesteś okropna!

Nie wiedziała, co odpowiedzieć. Czuła się sfrustrowana, że dziewięcioletnia córka tak się do niej odnosi. Miała pretensję do Rafała o to, że nie zadbał, by mała się położyła o odpowiedniej porze. Zgasiła jej światło i wyszła z pokoju, mając nadzieję, że Martyna w końcu się uspokoi i zaśnie.

W kuchni czekała ją kolejna niemiła niespodzianka w postaci nieposprzątanych naczyń i kilku podsuszonych kanapek leżących na stole. Schowała je do lodówki, a talerze, sztućce i kubki wrzuciła do zmywarki. Poszła się wykąpać. Leżąc w wannie, nie tylko wspominała spotkanie z Szymonem, lecz także zastanawiała się, co się stało z jej małżeństwem i czy można je jeszcze uratować. Tak bardzo chciałaby, by na miejscu Szymona był dzisiejszego wieczoru jej mąż.

Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej

Copyright © 2022 by Wydawnictwo eSPe

REDAKTOR PROWADZĄCY: Magdalena Kędzierska-Zaporowska

KOREKTA: Anna Strakowska

PROJEKT OKŁADKI: Lena Wójcik

ZDJĘCIE NA OKŁADCE: 4 PM production / shutterstock

Wydanie I | Kraków 2022

isbn: 978-83-8201-118-0

Zamawiaj nasze książki przez internet: boskieksiążki.pl lub bezpośrednio w wydawnictwie: 603 957 111,[email protected]

Katalog w pliku pdf dostępny jest do pobrania na stronie boskieksiążki.pl. Wydawnictwo eSPe, ul. Meissnera 20, 31-457 Kraków

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotował Marcin Kośka