Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Kuty, rok 1921. Ormianin Michał Amirowicz po śmierci matki postanawia się usamodzielnić i prowadzić interesy w Besarabii. Rodzinne miasteczko odwiedza bardzo rzadko. Podczas jednej z wizyt odnawia kontakt z Eugenią Agopsowicz, która zostaje jego żoną. W grudniu 1939 roku zostaje aresztowany a następnie zabity. Pozostali członkowie rodziny zostają wywiezieni na Sybir. Wywózkę przeżywa tylko najstarszy syn – Walerian, który po amnestii trafia do Palestyny, następnie walczy w armii Andersa. Po wojnie decyduje się na emigrację do USA.
W maju 2021 roku do Warszawy przyjeżdża John Amirowicz, wnuk Waleriana. Spełnia marzenie dziadków o odwiedzeniu ojczyzny, a przy okazji ucieka przed własnymi problemami. Poznaje tu piękną Julię, która pracuje w fundacji ormiańskiej. Wkrótce zostają parą.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 257
Copyright © Beata Agopsowicz
Copyright © Wydawnictwo Replika, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Redakcja
Katarzyna Dubois
Korekta
Karolina Przybył
Skład i łamanie
Izabela Szewczyk-Martin
Projekt okładki
Iza Szewczyk
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
Dariusz Nowacki
Wydanie elektroniczne 2025
eISBN 978-83-68364-74-3
Wydawnictwo Replika
ul. Szarotkowa 134, 60–175 Poznań
www.replika.eu
Mężczyzna zadarł głowę. Nowoczesny budynek nie zachwycał. Składały się na niego dwa prostopadłościany, jeden zdecydowanie wyższy od drugiego, narzucone na półokrągłą podstawę. Podświetlany na czerwono neonz nazwą Airport Hotel Okęcie rzucał sięw oczyz oddali. Nie miał już siły dalej iść ani szukać taksówkii prosić kierowcę, by zawiózł go… No właśnie… dokąd?
Co za różnica, gdzie spędzi tę noc? Marzyło tym, by coś zjeść, wziąć prysznici się położyć. Po wejściu do środka podszedł do recepcji. Udało mu się zameldować. Potem od razu skierował swoje kroki do hotelowej restauracji. Najpierw postanowił coś zjeść, by później już nie musiał opuszczać swojego pokoju. Chciał odpocząći zaplanować dalsze kroki. Decyzjao przylocie była całkowicie spontanicznai zupełnie nie wiedział, co będzie robił dalej.
Najedzonyz ulgą wszedł do pokoju. Dostał lokum dwuosobowe, bo pojedynczych już nie było. Rozejrzał się. Elegancki pokój urządzonyw odcieniach beżuz wieloma dodatkami drewna wydawał się komfortowy. Pomyślał, że nawet zostanie tu dłużej niż tylko tę jedną noc.
Podszedł do stolikai otworzył butelkę wody. Pociągnął kilka łyków. Jego uwagę przykuł obraz wiszący nad łóżkiem. Usiadłw fotelu tak, by dobrze go widzieć. Wiejski pejzaż. Na pierwszym planie widniał fragment ukwieconej łąki, obok której biegła dróżka. Od pola pełnego dojrzałych kłosów odgradzał ją drewniany płot. Na dalszym planie malarz umieścił kilka wiejskich domóww otoczeniu wysokich drzew. Nad całością górowało błękitne nieboz kilkoma białymi obłoczkami. Całość tworzyła pogodny, wręcz sielankowy nastrój.
Nie mógł oderwać wzroku od obrazu, którego atmosfera współgrałaz jego wyobrażeniamio Polsce. Taka właśnie wyłaniała sięz opowieści babcii dziadka. Choć wcześniej wiedział, że zaszło wiele zmianw ich ojczyźnie, wysiadającz samolotu, poczuł ogromne rozczarowanie. Chyba się spodziewał, że wyląduje na zielonej trawiei przywitają go pola, łąkii lasy…
Siedzącw fotelu, śmiał sięz własnej głupoty. Przecież doskonale wiedział, że Polska wygląda zupełnie inaczej niż przed niemal osiemdziesięciu laty, gdy opuszczali ją dziadkowie.A jednak… Chyba chciał, by było tak jak na obrazie.
Rozmyślania przerwał mu dźwięk telefonu. Odebrał. Musiał.I tak nie uniknie tłumaczenia swojego nagłego, spontanicznego, może trochę lekkomyślnego kroku.
– Hello, John. Where are you? – usłyszał głos ojca.
– W Polsce.
– W Polsce? – Tata automatycznie przeszedł na język przodków, który podobnie jak Jan znał od swoich rodziców. – Ale jak to? Co tam robisz?
– Sam jeszcze nie wiem. Zawsze marzyłem, by zobaczyć ojczyznę babcii dziadka.
– Ale tak nagle?
– Nigdy nie mogłem się zdecydować, ażw końcu…
– Mogłeś mnie chociaż poinformować! – Wydawał się wyraźnie zdenerwowany.
– Tato, mam prawie trzydzieści lat. Decyzję podjąłem właściwiew pięć minut, kupiłem bileti jestem.
– Mam tylko ciebie. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś ci się stało.
– Nic mi nie będzie. Obiecuję, tato.I będę cię na bieżąco informowało mojej podróży. Wysyłał zdjęciai tak dalej.
– Cow ogóle zamierzasz tam robić?
– Jeszcze nie wiem. Dopiero co przyleciałem. Tu jest wieczór. Jestem zmęczony po podróży, więc może uda mi się zasnąć. Trochę pewnie potrwa, zanim przestawię swój wewnętrzny zegar. – Uśmiechnął się.
– Ach tak,u nas szesnasta,a u ciebie? Zaraz…
– Dwudziesta druga.
– Nie przeszkadzamw takim razie. Połóż się. Tylko dzwoń, proszę, bo…
– Tak, wiem, masz tylko mnie.
Pożegnali się. Jan wziął prysznic,a potem wrócił na swoje miejsce na fotelu. Zmęczenie odeszło,a obraz przyciągał go jak magnes…W głowie roiły się fragmenty opowieści dziadkai babcio losach ich rodzin, przodków, znajomych. Tyle się tego nasłuchałw dzieciństwiei młodości…
Kuty, kwiecień 1921
Kondukt żałobny kierował się do kościoła. Michał szedł za swoimi braćmii ich rodzinami. Czuł się samotny. Przez ostatnich kilka dni nie miał czasu myślećo swojej sytuacji. Wrazz bratem Józefem od tygodnia na zamianę czuwali przy matce. Potem dojechał jeszcze drugi brat ze Lwowa wrazz żonąi synem.
Kiedy mama odeszła, rozpoczęły się przygotowania do ceremonii pogrzebowej. Przez dwa ostatnie wieczory do domu schodzili się krewni, znajomi, sąsiedzi, by modlić się za zmarłą. Na szczęście bratowe pomagały przygotować poczęstunek dla żałobników. Sam chyba by sobie nie poradził. Goście przyjmowaliz ich rąk knysze,a mężczyźni nie gardzili kieliszkiem wódki. Kilkuz nich co noc czuwałow pokoju obok zmarłeji pilnowało świec na katafalku.
Michał, mimo swojego młodego wieku, żegnał już drugiego rodzica. Niespełna dwa lata temu przechodził żałobę, gdy umarł ojciec. Zbyt szybko musiał sięz nimi rozstać. Póki żyła matka, nie czuł się taki samotny, ale teraz…
Pogrążonyw myślach nie zauważył, że orszak pogrzebowy dotarł już do kościoła. Powoli wszedłz wszystkimi do środkai zajął miejscew ławce. Rozpoczęła się ceremonia, którą wypełniały ormiańskie śpiewy. Wrazz innymi śpiewał: Kahanajk jew żohowurtk hajremki ken Der parekut ynt nyn czecjahysn hawadow yngał yzmez nowin husow[1]. Starał się, by jego głos brzmiał mocno. Chciał godnie pożegnać tę, która wydała go na świat,i prosićo życie wieczne dla niej: Wohormadz Der, wohormia hokwocyn mer nyn czycełoc[2].
Podobnie jak po śmierci ojca zamówi kharsunki, czyli czterdzieści mszy żałobnych. Chciał, by jego rodzice mieli zapewnione jak najlepsze życie po drugiej stronie…
Wiedział, iż matka cieszyłaby się, że została tak godnie pożegnana. Po niełatwym życiu należał jej się godny koniec, na który zresztą była przygotowana. Od dwudziestu lat miała zaplanowane ubraniei płótna do położenia na katafalku. Noi przede wszystkim żyław stałej łącznościz Bogiem,z Nim przeżywała swoją codziennośći wiedziała, że do Niego idzie.
Michał siedział wieczorem przy stolew kuchniz poczuciem dobrze wykonanego obowiązku. Towarzyszyli mu jeszcze brat Józefz żoną Anieląi córeczką Marysią oraz brat Bogdanz żoną Annąi synem Jankiem. Miło, że byliz nim. Za chwilę odejdą. Aniela zaproponowała, że to oni przenocują Bogdanaz rodziną,a i jego zapraszała, by nie był samw tym trudnym czasie. On jednak nie chciał.
– I co ty teraz, Michale, poczniesz? – bratowa właśnie skierowała do niego słowa,w których wyrażała swą troskę.
– Ano jak dotychczas będę chodził do młyna.
Od ukończenia szkoły pracowałw młynieu pana Klingera. Nie był tak wykształcony jak jego bracia. Obydwaj starsi od niego studiowali we Lwowie. On zrezygnowałz dalszej nauki, by zaopiekować się podupadającym na zdrowiu ojcem. Tamci byli już wtedy na swoim.
Przyjął ten obowiązek na siebie jak coś oczywistego. Wiedział, że sąsiedzi nieraz go żałowali, że jako najmłodszy nie mógł się kształcić. Nie cierpiał jednakz tego powodu. Po prostu tak musiało być. Podjął pracę, by zarabiać. Wcześniej ojciec prowadził życie kupieckie, sprowadzał przeróżne towary ze wschodu. Choroba jednak spowodowała, że musiał pozamykać swoje interesy. Na Michała spadł obowiązek utrzymania domu. Na szczęście jego wynagrodzenie nie było jedynym dochodem. Po pierwsze ojciec miał oszczędności na starość. Mieli też ogromny sad,w którym obfite zbiory przynosiły zastrzyk gotówki.
– Żony ci trza… – Aniela uśmiechnęła się lekko.
– Za młody, jeszcze ma czas na żeniaczkę – zaprzeczył jej mąż.
– Gdzie tam za młody, dwadzieścia trzy lata to już odpowiedni wiek – nie ustępowała bratowa.
– Anielciu – tym razem głos zabrał Bogdan – młody jest. Wyszumieć się musii ustawićw życiu. Żadenz nas nie żenił się tak wcześnie.
– Dom ma. – Aniela zatoczyła ręką koło, wskazując wnętrze. – Pracę też. Cóż więcej potrzeba?
– Taka praca… – powiedziałz politowaniem Józef.
– Fakt. Ale przecież możesz mu pomóc, poszukać czegoś. Aniu, może ty mnie wesprzesz? Przecież bez kobietyw domu ani rusz.
– Anielciu, sama nie wiem. Może Michał powie, jakie ma plany?
– Michale? – Bracia jednocześnie popatrzyli na niego.
– Nie wiem. Za wcześnie, by podejmować decyzje. Zresztą nie znam żadnej dziewczyny, którą chciałbym poślubić.
– Tym się nie martw. – Aniela posłała mu uśmiech. – Znajdziemy niejedną, jeszcze będziesz wybierał.
– Zostaw go – powiedział do żony Józef, tym razem trochę ostrzej. – Daj mu odsapnąć, pomyśleć. Da Bóg, przyjdzie na niego czas.
– Da Bóg – powtórzyła Anna.
– Ano dobrze – zgodziła sięw końcu Aniela. –W każdym razie – popatrzyła na Michała – pamiętaj, żonę zawsze pomogę ci znaleźć.
– Dziękuję – odparł cicho.
Tak naprawdę bardzo chciał już zostać sam.A oni pewnie myśleli, że samemu będzie mu smutnoi zamierzali siedzieć do późna. Na szczęściez kłopotu wybawiła go czteroletnia Marysia.
– Chcę spać – stwierdziła krótkoi stanowczo.
– No tak, na nas już czas. Janek też pewnie zmęczony – skonstatowała Aniela. – Jeśli chcecie, zostańcie,a myz Anną pójdziemy do domu.
– Nie, idźcie – powiedział Michał, który tak naprawdę był wdzięczny dziewczynce. – Też jestem zmęczony.
– Dobrze, ale jutro przyjdź do nas na obiad.
– Przyjdę.
Pożegnali się, wyściskalii Michałz ulgą zamknął za nimi drzwi. Wrócił do kuchnii znowu usiadł przy stole. Wreszcie mógł na spokojnie pomyśleć. Nie lubił pracyw młynie. Robił to tylko dlatego, że było to zajęcie, które samo do niego przyszło. Wtedy, gdy on się rozglądał za pracą, pan Kilnger rozpytywał ludzi i szukał pomocnika.
Chłopak tak naprawdę marzyło tym, by wyjechaćz Kut, chociaż na jakiś czas. Rzadko je opuszczał, chciał zobaczyć trochę świata, zanim osiądzie na stałe. Do tej pory było to niemożliwez uwagi na opiekę nad rodzicami. Ale teraz… Świat stał przed nim otworem.
Musiał się nad tym poważnie zastanowić, przemyśleć dalsze kroki. Na spokojnie. Najpierw odpocznie, ochłoniei da sobie czas na żałobę. Wszystko ma swój czas…
[1] Kapłani i lud wierny – błagamy Cię, Ojcze dobrotliwy, byś raczył nas wraz ze zmarłymi w Twej wierze przyjąć. (Fragment pochodzi z Liturgii żałobnej Ormian polskich).
[2] O, Panie miłosierny, zmiłuj się nad zmarłymi naszymi. (Fragment pochodzi z Liturgii żałobnej Ormian polskich).
Warszawa, maj 2021
Obudził się około południa czasu polskiego, bo u niego byłaby dopiero szósta rano. Spocony, zmęczony nocnym odpoczynkiem. Tak właśnie się czuł: wykończony. Czas, który miał go orzeźwić, dodać sił, tak naprawdę mu je zabrał.
Pierwsze, co przyszło mu do głowy, to by znów spojrzeć na obraz. Noc była ciężka, pełna koszmarów,a pejzaż miał kojące działanie. Podniósł sięz pościelii przeniósł na fotel. Stąd miał idealny widok na sielski krajobraz. Próbował nie myślećo niczym, tylko patrzeći choć trochę się odprężyć.
Wreszcie mu się udało. Jego myśli poszybowały do przyjemnych chwil. Umysł na chwilę zapomniało tym, co przykrei trudne, nie do zniesienia.
Przed oczami ujrzał roześmianą Olivię, biegnącąz rozwianymi, długimi blond włosami, które tak uwielbiał dotykać, głaskać. Lubił patrzeć na nią tak pełną życiai energii. Zawsze potrafiła znaleźć coś dobrego,w każdej sytuacji – nawet najtrudniejszej – szukała pozytywnego aspektu. Tak jak on kochała Asbury Park. Uwielbiała opalanie, surfowaniei kąpielw turkusowej wodzie. Nie przeszkadzała jej niska temperatura, już wiosną biegła na plażę. Tam odpoczywała, zapominałao problemach. Nad oceanem wszystko wyglądało inaczej, lepiej, kłopoty znikały. Tak zawsze mu powtarzała. Tylko dlaczego ten największy nie zniknął?
Oboje wrócili po studiach do Asbury Park. Mimo pracy, nowych obowiązków, nadal chodzili na plażę, szczególnie wtedy, gdy było trudno. Aż do…
O tym miał sobie nie przypominać, zbeształ sięw myślach.W każdym razie już dawno nie stąpał po piasku, nie kąpał sięw oceanie.I pewnie długo jeszcze tego nie zrobi. Jeśliw ogóle kiedykolwiek.
Zaburczało muw brzuchu. Tak, czas coś zjeśći rozejrzeć się trochę. Nie przyleciał tu po to, by siedziećw pokojui wpatrywać sięw obraz, nawet jeśli on niesie otuchę.
Ubrał sięi zszedł do hotelowej restauracji. Kiedy jadł posiłek,w kieszeni odezwał się telefon. Spojrzał na wyświetlacz. To znów tata. Wiedział, że martwi sięo niego, ale bez przesady. Nie odebrał. Może później oddzwoni.
Nadal nie wiedział, co ze sobą począć. Nie miał pomysłu. Decyzjao wyjeździe była może zbyt pochopna… Nie zaplanował swojej podróży. Przez całe dzieciństwo karmiono go fantastycznymi opowieściamio spokojnej, zielonej, pachnącej żywicąi kwiatami Polsce. Rozmijało się toz prawdą.A może powinien wrócić tak szybko, jak przyjechał? Nie! Może nie pojedzie do tych miejsc, które opisywali dziadkowie, dziś to już niemożliwe, ale… Może są inne, podobne. Znajdzie jei dopiero wtedy wróci do domu.
Kuty, maj 1921
Szedł wolnym krokiem przez rynek. Uważnie przyglądał się kamieniczkom, każdą z nich chciał zapamiętać, dlatego fotografował je w głowie i zapisywał te obrazy. Nie wiedział, kiedy znowu tu wróci, ale był przekonany, że dobrze robi.
Odradzające się państwo cały swój wysiłek skupiało na odbudowie struktur administracyjnych wolnej Polski. Kuty nie otrzymywały pomocy, nie miały potrzebnych na swój rozwój funduszy. Zubożałe miasteczko nie miało szansy na gospodarczo–handlowe rozwinięcie się. Przynajmniej tak to wyglądałow ocenie Michała. Chciał spróbować czegoś innego. Nie wszyscyw rodzinie sięz nim zgadzali.
– Jak możesz opuszczać nasze kochane Kuty? – zapytała go Aniela, gdy powiedziało swoich zamiarach bratui jego rodzinie.
– Muszę. Jakie mam tutaj perspektywy? Do końca dni będę pomocnikiem młynarza?
– Poczekaj jeszcze. Wojna ledwo się skończyła. Jakoś się ułoży.A tu masz wszystko.U nas jest poczta, dworzec autobusowy, są posterunki policjii szkoły mamy.
– Tylko pracy dla mnie żadnej.
– Poza tym to najpiękniejsze miejsce na ziemi – bratowa ciągnęła niezrażona jego stwierdzeniem. – Cicho szemrzący Czeremosz, Owidiusz pokryty prastarymi lasami… Gdzie znajdziesz podobnie ożywcze powietrze…
– Wiem, wiem. Kocham Kuty, ale muszę spróbować.
– Noi rodzina. Masz nas. Zawsze ci pomożemy.
– Wiem, ale…
– Nie ma żadnego „ale”. Matka odeszła, teraz musisz nas słuchać. Józku, powiedz coś. Zatrzymaj brata!
– Anielciu… – odezwał się po raz pierwszy brat. – Rozumiem Michała. Jest młody, lubi wyzwania. Każdyz nas miał możliwość spróbować innego życia, wyjechać choć na chwilę.A on…
– Czyli nie zgadzasz się ze mną?
– Zgadzam się. Kuty są najpiękniejsze na świecie, ale… Zrozum, młodość potrzebuje się sprawdzić. Nie będziemy przecież go zatrzymywać. Zresztąi tak nie bylibyśmyw stanie tego zrobić.
– Ale, Józku…
– Anielciu!
Józef podszedł do żonyi ucałował jąw czoło. Młoda kobieta wtuliła sięw niegoi zamilkła. Michałz uśmiechem wspominał tę chwilę. Aniela już więcej nie komentowała jego wyjazdu. Dołożyła mu kolejną porcję na talerz, twierdząc, że teraz musi mieć dużo siły.A rozmowę, przy stole prowadzono na neutralne tematy.
Kochał Kuty, tu spędził całe swoje dotychczasowe życiei w głębi serca miał nadzieję, że wróci. Ale na razie musiał spróbować czegoś innego. Jeśli kiedykolwiek się ożeni, chciał swojej rodzinie wiele zaoferować,o wiele więcej, niż to było możliwew przypadku pomocnika młynarza.
Sam był zdumiony, że tak szybko udało się sprzedać dom matkii ojca. Chciał mieć pieniądze na nowe życie. Może rodzice nie pochwalilibyw pełni tego kroku. Chociaż mama… Ona tak. Chciała dla niego jak najlepiej – by był szczęśliwy, żeby chodził własnymi ścieżkami.
Zatrzymał się pod ratuszem. Popatrzyłw górę na wieżę zegarowąz balkonikiem otoczonym metalową balustradą. Jako dziecko uwielbiał przybiegać tu rankiem. Codziennieo siódmej rano orkiestra dęta Sokoła[3] grała pieśń Maryjo, Królowo Polski,a później trębacz odgrywał kucki hymn. Jeśli tylko udawało mu się wstać, miał okazję wysłuchać grających,a gdy zaspał, cały dzień chodził jak struty.Z wiekiem już tak mu na tym nie zależało, zresztą miał inne obowiązki.W tamtym momencie postanowił, że jutro przybędzie tutaj. Ostatni raz… Bo pojutrze będzie już daleko stąd.
Wszedł jeszcze do sklepu kolonialnego pana Karczewskiego, mieszczącego sięw bliskim sąsiedztwie ratusza. Nie, nie musiał robić żadnych zakupów. Do podróży był już przygotowany. Chciał po prostu pooddychać atmosferą sklepu. Popatrzeć na półki uginające się od przeróżnych specjałów. Posłuchać rozmów znajomych, sąsiadówi subiektów. Za ladą stał sam właściciel.
– A jak się, pani dobrodziejka, dzisiaj miewa? – zagadywał właśnie kobiecinę, która podeszła do niego.
– A dziękuję, jako tako. Bywało lepiej.
– U mnie zaraz pani nastrój się poprawi. Znajdziemy dla pani najlepsze towary.
– Wiem, wiem, panie Karczewski. – Kobieta się uśmiechnęła. – Lubię tu do pana przychodzić. Od razu człowiekowi lepiej, jak się napatrzy.
– A dziękuję, łaskawa pani. Czegóż pani potrzeba? Może jajeczka prosto od kury?A na osłodę trochę czekolady? Albo karmelków?
Michał postał jeszcze chwilkę, niby przyglądając się towarom,a tak naprawdę przysłuchiwał się ciepłym rozmowom, pogaduszkomz kolejnymi klientami. Wreszcie wyszedł, obawiając się, że jego obecność wzbudzi podejrzenia.
Skierował się na ulicę Plażową. Postanowił, że pójdzie pożegnać sięz Czeremoszem. Wiedział, że nie wyjeżdża na zawsze, ale jednak… Chciał zapamiętać te najważniejsze miejsca. Przysiadł na brzegu, zdjął buty, podciągnął nogawki. Zanurzył stopyw chłodnym jeszczeo tej porze nurcie rzeki. Brodziłw wodzie, rozkoszując się jej orzeźwiającym działaniem. Przypominały mu się chwile, gdy korzystałz rzecznych kąpieli.
Wyszedł na brzeg, ale chciał się jeszcze nacieszyć tym miejscemi wspomnieniami, dlatego położył się na kamienistej plaży, pod głowę podłożył ręce zgiętew łokciach. Nogawki spodni odwinął wcześniej, by się osuszyły.Z tęsknotą wracał pamięcią do chwil, gdy przychodził tutaj latem – najczęściejz braćmi. On był mały, oni już właściwie dorośli. Tata dołączał do nich, jeśli tylko mógł.Z bólem pomyślał, że to już nigdy nie wróci. Bracia od dawna mieli rodzinyi niew głowie im były kąpielew wodach Czeremoszu.A ojca już nie było… Szkoda… Michał pomyślał, że jego młodość okazała się krótsza niż braci. Wcześniej stał się samotny.
Szybko jednak odsunął od siebie przygnębiające myśli. Wszak rozpoczynał nowe życie, wyruszał do Besarabii – przynajmniej na jakiś czas. Musiał od nich odpocząć, nabrać dystansui spróbować zarobić trochę pieniędzy.A potem kto wie… Może znajdzie odpowiednią dziewczynę.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
[3] Sokół – nazwa towarzystw sportowych powstałych w XIX wieku w krajach słowiańskich. Celem Sokoła miało być podnoszenie sprawności fizycznej i duchowej oraz rozbudzanie ducha narodowego.