Dech zimy - Robert Jordan - ebook + książka

Dech zimy ebook

Robert Jordan

4,6

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Koło Czasu obraca się, a wieki nadchodzą i przemijają. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość wciąż jeszcze mogą stać się łupem Cienia. Rand al'Thor przemierza świat razem z Min, jednak cel jego wędrówki pozostaje tajemnicą nawet dla Cadsuane. Mazrim Taim, pan Czarnej Wieży, okazuje się kłamcą, niemniej jego intencje wciąż skrywa zasłona sekretu. Perrin desperacko ściga swą Faile, porwaną przez szczep Sevanny. Wraz z Elyasem Macherą, Berelain i Prorokiem, na czele osobliwej armii złożonej z różnorakich sił, przemierza ziemie, po których grasują bandyci i Seanchanie... A człowiek zwany Zabójcą wciąż nawiedza Wilczy Sen i Tel'aran'rhiod. Do Ebou Dar przybywa seanchańska księżniczka znana jako Córka Dziewięciu Księżyców, tam też poznaje ją dochodzący do zdrowia Mat. Czy przepowiedziane mu małżeństwo dojdzie do skutku?

„Dziewiąta już część fascynującej drobiazgowością stworzonego świata i wciąż rozbudowywanej sagi Roberta Jordana obfituje w zaskakujące zwroty akcji i komplikacje w losach bohaterów, ugruntowując renomę pisarza jako jednego z najwybitniejszych współczesnych twórców fantasy”.

„Publishers Weekly”

KOŁO CZASU

Tom IX

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 1167

Oceny
4,6 (34 oceny)
22
10
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Rinne95

Dobrze spędzony czas

Nieco przegadany tom, z odrobinę rozwleczonymi opisami. Dałoby się krócej, ale to raczej charakterystyczne dla autora. Warto nie poddawać się i czytać dalej, aby poznać rozwiązania wątków w kolejnych tomach.
00
malgus13

Dobrze spędzony czas

podobny poziom co dwóch poprzednich tomów
00

Popularność




Robert Jordan Dech zimy Tytuł oryginału Winter’s Heart ISBN Copyright © 2000 by The Bandersnatch Group, Inc.All rights reserved Copyright © 2013, 2022 for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 9Ilustracja na okładce Lee Gibbons Redaktor prowadzący Dariusz Wojtczak Opracowanie techniczne Barbara i Przemysław Kida Mapę wykreśliła Ellisa Mitchell Wydanie I w tej edycji Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Jak zawsze dla Harriet

Osłabną pieczęcie dozorujące noc, a w najgłębszym tchnieniu zimy zrodzi się Dech Zimy, wśród zawodzeń, płaczu i zgrzy­tania zębami, przemierzać bowiem będzie świat na rumaku czarnym, którego imię brzmi — Śmierć.

z Cyklu Karaethońskiego: Proroctwa Smoka

PROLOG — ŚNIEG

Płomienie trzech lamp migotały, światła dawały jednak aż nadto, by mrok nie znalazł dostępu do maleńkiego pomieszczenia o su­rowych białych ścianach i takimż suficie — w środku siedziała Seaine, uparcie wbijając wzrok w ciężkie drewniane drzwi. Odruch całkowicie nielogiczny, z czego doskonale zdawała sobie sprawę, wręcz głupi, jeśli mierzyć go wymogami stosowanymi wobec Zasiadającej w imieniu Białych. Splot saidara, sięgający poza za­łom futryny, przynosił jej przypadkowe szmery odległych kroków w labiryncie korytarzy, szmery, które cichły nieomal natychmiast po tym, jak zwróciły jej uwagę. Prosta sztuczka, podchwycona od przyjaciółki w dawno minionych czasach nowicjatu, teraz jakże przydatna — otrzyma ostrzeżenie znacznie wcześniej, niż zoba­czy nadchodzącego. W każdym razie i tak nieliczni tylko schodzili poniżej drugiego poziomu piwnic.

Splot podchwycił odległe popiskiwanie szczurów. Światłości! Ciekawe, kiedy właściwie zalęgły się w Tar Valon, w samej Wieży? Czy któreś szpiegowały dla Czarnego? Zdenerwowana zwilżyła językiem wargi. W tej kwestii logika na nic nie mogła się przydać. Taka jest prawda. Nawet jeśli jest ona nielogiczna. Poczuła, jak w gardle nabrzmiewa jej szaleńczy śmiech. Z wysiłkiem udało jej się uniknąć wybuchu histerii. Trzeba myśleć o czymś innym, nie o szczurach. O czymś innym… Za jej plecami zduszony pisk wy­pełnił przestrzeń pomieszczenia, po chwili ścichł, przechodząc w ledwo słyszalne pojękiwanie. Za wszelką cenę próbowała nie słuchać. Trzeba się skoncentrować!

Ona i jej towarzyszki dotarły do tego pomieszczenia ponie­kąd powodowane podejrzeniami, że przewodzące Ajah spotykają się tu w sekrecie. Na własne oczy widziała przelotnie, jak Ferane Neheran szeptała w odosobnionym kącie biblioteki z Jesse Bilal, która zajmowała wśród Brązowych bardzo poczesną pozycję, na­wet jeśli nie całkiem na szczycie. W przypadku zaś Suany Dragand z Żółtych wydawało jej się, że stoi na jeszcze pewniejszym gruncie. Przynajmniej tak myślała. Dlaczego jednak Ferane prowadzała się z Suaną po zamkniętych częściach Wieży, obie odziane w proste płaszcze? Zasiadające w imieniu wszystkich Ajah wciąż ze sobą otwarcie rozmawiały, nawet rozmowy toczyły się w zimnej atmo­sferze. Pozostałe miały podobne doświadczenia; rzecz jasna, żadna nie miała zamiaru wymieniać jakichkolwiek imion z własnych Ajah, oprócz dwóch, które wspominały o Ferane. Naprawdę niełatwa zagadka. W obecnych czasach Wieża stanowiła istne bagno, Ajah czekały tylko, by wzajem rzucić się sobie do gardeł, a mimo to naj­ważniejsze spośród nich spotykały się potajemnie po kątach. Żadna kobieta spoza danych Ajah nie miała pojęcia, kim są przywódczy­nie, najwyraźniej jednak one same doskonale się znały. O cóż też może im chodzić? Co to jest? Nieszczęśliwie składało się, że żadną miarą nie mogła wprost zapytać Ferane; nawet gdyby tamta znana była z tolerancji dla takiego zachowania, Seaine przenigdy by się nie ośmieliła. Przynajmniej nie teraz.

Niezależnie od tego, jak bardzo próbowała się skoncentrować, myśli nie chciały krążyć wokół pytania. Zdawała sobie sprawę, że siedzi tępo wpatrzona w drzwi, zamartwiając się zagadkami, któ­rych rozwiązać nie potrafi, właściwie chyba tylko po to, by unik­nąć nieustannego oglądania się przez ramię. W stronę źródła tych zdławionych jęków i pociągłych posapywań.

Jakby sama myśl o tych nieprzyjemnych odgłosach stanowiła wewnętrzny nakaz, obejrzała się za siebie na swe towarzyszki, z każdym calem obrotu głowy jej oddech stawał się coraz bardziej nierówny. Gdzieś tam, wysoko, gęsty śnieg sypał się na Tar Valon, jednak pomieszczenie wydawało się jakby cokolwiek przegrzane. Wreszcie zmusiła się, by spojrzeć!

Saerin w obrzeżonym brązowymi frędzlami szalu stała na szero­ko rozstawionych nogach, muskając palcami rękojeść zakrzywione­go altarańskiego sztyletu, wepchniętego za pasek. Od lodowatego gniewu jej oliwkowa cera jeszcze pociemniała, na jej tle jasną linią odznaczała się biegnąca wzdłuż szczęki blizna. Na pierwszy rzut oka Pevara wydawała się znacznie spokojniejsza, wszakże jedną dłonią ściskała kurczowo fałdy haftowanych czerwienią spódnic, drugą zaś gładki biały pręt Różdżki Przysiąg, niczym długą na stopę maczugę, w każdej chwili gotową do użycia. Rzeczywiście mogła być do tego zdolna — Pevara była znacznie twardsza, niźli mogłoby to sugerować jej pulchne oblicze, a w swym postępowaniu kiero­wała się wolą tak żelazną, że w porównaniu z nią Saerin można by nieomal wziąć za trzpiotkę.

Po drugiej stronie Krzesła Pokuty maleńka Yukiri stała z dłońmi wtulonymi pod pachy, długie srebrzystoszare frędzle jej szala trzęs­ły się miarowo, poruszane niepowstrzymanymi drżeniami ciała. Nie przestając oblizywać warg, Yukiri wciąż rzucała lękliwe spoj­rzenia na stojącą obok niej kobietę. Doesine, z wyglądu bardziej przypominająca urodziwego chłopca niźli Żółtą siostrę o ustalo­nej reputacji, niczym nie zdradzała, co myśli o ich poczynaniach. Choć w istocie to ona manipulowała splotami, ciągnącymi się ku Krzesłu, ona też wbijała spojrzenie w ter’angreal, skoncentrowana tak głęboko, że kropelki potu lśniły na jej bladym czole. Wszystkie obecne w pomieszczeniu były Zasiadającymi Komnaty, włączywszy w to wysoką kobietę wijącą się na Krześle.

Talene wręcz spływała potem, jej złote włosy zwisały w strą­kach, lniana koszula przylgnęła do ciała. Resztę jej zwiniętych w kłąb rzeczy cisnęły w kąt pomieszczenia. Przymknięte powieki niepowstrzymanie drgały, z ust dobywał się niemilknący nawet na moment potok zdławionych pojękiwań i płaczliwych, na poły artykułowanych błagań. Seaine mdliło na widok tamtej, jednak nie potrafiła oderwać od niej oczu. Talene była jej przyjaciółką. Kiedyś.

Mimo miana, jakie nosił, ter’angreal w niczym nie przypominał krzesła, był to po prostu wielki, prostopadłościenny blok marmu­rowej szarości. Nikt nie wiedział, z czego tak naprawdę został wykonany, jednak tworzywo było twarde jak stal, wyjątek sta­nowił lekko pochylony wierzch. Posągowa figura Zielonej siostry zapadła się nieco w jego powierzchnię, która zawsze, niezależ­nie od tego, jak tamta się wierciła, jakimś sposobem przybierała kształt dopasowany do jej sylwetki. Sploty Doesine zagłębiały się w jedyną szczelinę, jaką można było znaleźć w całym Krześle — umieszczony na jednej ze ścian kwadratowy otwór wielkości dłoni, otoczony maleńkimi, nierówno rozmieszczonymi wgłębieniami. Schwytanych w Tar Valon przestępców przyprowadzano właśnie tutaj, fundując im doświadczenie Krzesła Pokuty, dzięki któremu przeżywali pieczołowicie dobrane konsekwencje własnych zbrodni. Uwolnieni, nieodmiennie opuszczali wyspę. Dzięki temu w samym Tar Valon akty naruszenia prawa zdarzały się niezmiernie rzadko. Czując lekkość w głowie, zastanawiała się, czy użytek czyniony zeń miał cokolwiek wspólnego z celem, dla którego stworzono Krzesło w Wieku Legend.

— Co ona widzi? — wyszeptała wbrew sobie. Talene z pewno­ścią nie tylko widzi, dla niej jest to przeżycie nieodróżnialne od re­alności. Dzięki Światłości, że nie miała żadnego Strażnika; w przy­padku Zielonej była to rzecz nieomal niesłychana. Twierdziła, że Zasiadającej Komnaty do niczego nie będzie potrzebny. Wszelako teraz, jak się nad tym zastanowić, fakt ten można było tłumaczyć zupełnie inaczej.

— Dręczy ją cała banda cholernych trolloków — ochrypłym gło­sem stwierdziła Doesine. W jej głosie pobrzmiewały ślady rodzime­go cairhieniańskiego akcentu, co rzadko jej się przydarzało, chyba że w stanie silnego zdenerwowania. — Kiedy skończą… Będzie się mogła zapoznać z widokiem kociołka trolloków i obserwującego ją Myrddraala. Musi wiedzieć, że tym razem czeka ją jeden lub drugi los. Niech sczeznę, jeśli się nie załamie… — Doesine zirytowanym ruchem otarła krople potu z czoła i wciągnęła nierówny oddech. — Przestańcie zaglądać mi przez ramię. Minęło już wiele czasu, odkąd ostatni raz to robiłam.

— Trzy razy już przez to przechodziła — mruknęła Yukiri. — Najtwardszych osiłków, nawet jeśli wszystko inne zniosą, własne poczucie winy łamie za drugim razem. A jeśli jednak jest niewinna? Światłości, to jest jak podkradanie owiec na oczach pasterza! — Mimo że wyraźnie się trzęsła, jakimś sposobem wciąż sprawiała iście królewskie wrażenie, dopiero gdy otwierała usta, jej słowa jednoznacznie zdradzały tę, którą naprawdę była, czyli prostą wiej­ską kobietę. Popatrzyła wściekle po pozostałych, ale w jej oczach można było wyczytać wątpliwości. — Prawo zabrania sadzania inicjowanych na Krześle. Wszystkie zostaniemy pozbawione po­zycji! I prawdopodobnie nie skończy się na tym, że nie będziemy miały prawa zasiadać w Komnacie, ale jeszcze relegują nas z Wieży! A żebyśmy się zbyt łatwo nie wykręciły, wcześniej pewnie nas wy­chłoszczą! Niech sczeznę, jeśli się pomyliłyśmy, wszystkie nas mogą ujarzmić!

Seaine zadrżała. Tego ostatniego z pewnością unikną, jeśli po­twierdzą się ich podejrzenia. Nie, żadne podejrzenia — pewność przecież. Niemożliwe, by miały się mylić! Ale nawet jeśli miały rację względem wszystkich pozostałych kwestii, obawy Yukiri i tak mog­ły się spełnić. Prawo Wieży rzadko ustępowało przed jakąkolwiek koniecznością czy odwołaniem do rzekomego nadrzędnego dobra. Jeśli jednak miały rację, to, co osiągną, z pewnością warte będzie każdej ceny. Błagam, Światłości, spraw, abyśmy miały rację!

— Jesteście ślepe i głuche? — warknęła Pevara, wymachując przed nosem Yukiri Laską Przysiąg. — Nie zgodziła się, by powtó­rzyć rotę Przysięgi wzbraniającej kłamstw, a po tym, co jej już zrobiłyśmy, w grę musi wchodzić coś więcej niż tylko głupia duma Zielonych Ajah. Kiedy odgradzałam ją tarczą, próbowała pchnąć mnie nożem! Na tym polega niewinność? Na tym? Przecież nie miała żadnych podstaw oczekiwać od nas nic innego, jak tylko dalszego strzępienia języków. Skąd miałaby wiedzieć, o co nam naprawdę chodzi?

— Wielkie dzięki — wtrąciła oschle Saerin — za stwierdzenie oczywistości. A skoro jest już i tak za późno, żeby się wycofać, Yukiri, równie dobrze możemy ciągnąć to dalej. A na twoim miej­scu, Pevara, nie darłabym się tak na jedną z czterech tylko kobiet w całej Wieży, którym możesz z pewnością zaufać.

Yukiri zarumieniła się i poprawiła szal, Pevara wygląda­ła zaś na odrobinę zaambarasowaną. Odrobinę. Wszystkie były Zasiadającymi, jednak Saerin najwyraźniej zaczęła przewodzić wśród nich. Seaine nie do końca wiedziała, jak powinna na to za­reagować. Jeszcze kilka godzin temu ona oraz Pevara były dwoma przyjaciółkami, pochłoniętymi niebezpieczną misją, i wszystkie decyzje podejmowały razem — teraz dorobiły się wspólniczek. Z wdzięcznością powitałaby ich więcej. Jednak nie znajdowały się w Komnacie i nie bardzo mogły w tej sprawie odwoływać się do prerogatyw Zasiadających. Mimo to utrwalone w Wieży hierarchie dawały już o sobie znać, wszystkie te, choć nie zawsze, niuanse piastowanej pozycji, dyktujące, która której ma okazywać szacu­nek. Po prawdzie to Saerin zarówno nowicjuszką, jak i Przyjętą była dwukrotnie dłużej niż większość z zebranych, jednak czterdzieści lat, przez które Zasiadała w Komnacie, dłużej z kolei niźli którakol­wiek z obecnych Zasiadających, miało ogromne znaczenie. Seaine powinna uważać się za szczęśliwą, gdyby Saerin zechciała zapytać ją o zdanie, cóż dopiero o radę, zanim poweźmie decyzję. Głupie, jednak świadomość tego faktu uwierała niczym cierń w stopie.

— Trolloki wloką ją do kotła — powiedziała znienacka Doesine nieswoim głosem. Zdławiony jęk wydarł się z zaciśniętych ust Talene. drżała niczym struna. — Nie… nie mam pojęcia, czy sama byłabym w stanie… czy potrafiłabym się, do cholery, zmusić…

— Obudź ją — rozkazała Saerin, ledwie tylko zerknąwszy wcześniej na nie, by sprawdzić, co myślą. — Przestań się przejmo­wać, Yukiri, bądź gotowa.

Szara siostra obrzuciła ją dumnym, wściekłym spojrzeniem, ale kiedy Doesine rozpuściła swój splot, a trzepoczące powieki Talene odsłoniły błękit oczu, poświata saidara natychmiast otoczyła Yukiri i ta bez jednego słowa splotła tarczę wokół spoczywającej na Krześle kobiety. Saerin była wśród nich najważniejsza, wszystkie to rozumiały i koniec na tym. Bardzo ostry cierń.

Tarcza prawie nie była konieczna. Z twarzą wykrzywioną w ma­skę ostatecznej grozy Talene trzęsła się i dyszała, jakby właśnie przebiegła z najwyższą prędkością dziesięć mil. Wciąż leżała wtu­lona w miękką powierzchnię, jednak teraz, gdy Doesine przestała przenosić, ona już nie dostosowywała się do jej kształtu. Przez chwilę Talene wpatrywała się w sufit, potem zacisnęła wytrzesz­czone oczy, jednak te zaraz otworzyły się na powrót. Jakiekolwiek wspomnienia kryły się za zamkniętymi powiekami, najwyraźniej nie chciała znowu mieć z nimi do czynienia.

Pevara dała dwa kroki w stronę Krzesła, a potem szturchnęła oszalałą kobietę końcem Różdżki Przysiąg.

— Wyrzeknij się wszelkich przysiąg, które cię wiążą, a potem powtórz Trzy Przysięgi, Talene — oznajmiła ochryple. Talene szarp­nęła się na widok Różdżki, niczym w obliczu jadowitego węża, a widząc, że Saerin pochyliła się nad nią, próbowała jej uniknąć.

— Następnym razem, Talene, czeka cię kocioł. Albo czułe za­biegi Myrddraala. — Twarz Saerin pozostawała nieprzenikniona, jednak wrażenie rozwiewał ton jej głosu. — I nie obudzisz się w porę. A jeśli i to się na nic nie zda, będzie kolejny raz i następny, ile będzie trzeba, choćbyśmy miały zostać w tych podziemiach do lata. — Doesine już otworzyła usta, by zaprotestować, zanim się zorientowała, co robi, i wykrzywiła je w grymas. Ona jedna spośród nich wiedziała, jak operować Krzesłem, jednak jej pozycja w grupie była równie nieznacząca co Seaine.

Talene wciąż wbijała spojrzenie w Saerin. Jej wielkie oczy zaszły łzami, zaczęła szlochać, targnęły nią przemożne, gwałtowne i roz­paczliwe łkania. Na oślep wyciągnęła rękę, macając, póki Pevara nie wcisnęła jej Różdżki Przysiąg w dłoń. Pevara objęła następnie Źródło i przeniosła w Różdżkę cienki strumień Ducha. Talene tak mocno ściskała gruby na nadgarstek pręt, że aż jej pobielały kłyk­cie, poza tym jednak leżała zupełnie nieruchomo, wciąż łkając.

Saerin się wyprostowała.

— Obawiam się, że nadszedł czas, by znowu położyć ją spać, Doesine.

Strumienie łez ze zdwojoną siłą trysnęły z oczu Talene, zdołała jakoś jednak wymamrotać:

— Wyrzekam się… wszystkich… wiążących mnie… przysiąg. — Ostatnie słowo przeszło w skowyt.

Seaine aż podskoczyła, a potem z wysiłkiem przełknęła ślinę. Z własnego doświadczenia znała ból towarzyszący wyrzeczeniu się choćby pojedynczej przysięgi, czasami wyobrażała sobie nawet mękę sytuacji, w której byłoby ich więcej niż jedna, ale teraz miała prawdę przed oczami. Talene wyła, póki starczyło jej tchu w pier­siach, potem nabrała powietrza, ale tylko po to, by zacząć od nowa. I tak to trwało, póki Seaine nie zaczęła na poły poważnie obawiać się, że zaraz zbiegną tu z całej Wieży. Smukłym ciałem Zielonej siostry targały konwulsje, bezładnie wymachiwała rękoma i no­gami, na koniec zaś wyprężyła się niemożliwie — aż tylko głową i stopami dotykała powierzchni kamienia — i trwała tak całkowicie zesztywniała, wciąż trzęsąc się niepowstrzymanie.

Spazm minął równie gwałtownie, jak przedtem ją porwał, Talene zaś osunęła się niczym szmaciana lalka i leżała bezwładnie, łkając jak zagubione dziecko. Różdżka Przysiąg wysunęła się z jej omdlałej dłoni i potoczyła po pochyłej szarej powierzchni. Yukiri wymamrotała pod nosem coś, co brzmiało niczym żarliwa modli­twa. Doesine nie przestawała szeptać:

— Światłości! Światłości! — i wciąż od nowa: — Światłości! Światłości!

Pevara podniosła Różdżkę, a potem znów zacisnęła wokół niej palce Talene. Przyjaciółka Seaine nie okazywała nawet odrobiny litości, nie w takiej sprawie przecież.

— Teraz złóż Trzy Przysięgi — syknęła.

Przez moment wyglądało, że Talene może się zbuntować, powoli jednak powtórzyła słowa, które czyniły z nich wszystkich Aes Sedai i stanowiły gwarancję ich jedności. Nie mówić ani słowa, które nie jest prawdą. Nie tworzyć broni, której jeden człowiek mógłby użyć do zadania śmierci drugiemu. Nigdy nie używać Jedynej Mocy w charakterze broni, chyba że w obronie własnego życia, życia Strażnika albo innej siostry. Skończyła i dalej tylko płakała w mil­czeniu, wciąż drżąc. Być może chodziło o efekt, jaki wywierały Przysięgi wiążące duszę. Zaraz po złożeniu potrafiły wstrząsnąć kobietą. Może.

Potem Pevara poinformowała tamtą, jakiej jeszcze przysięgi od niej wymagają. Talene drgnęła, jednak posłusznie powtórzyła za nią, całkowicie wyzutym z nadziei głosem.

— Przysięgam absolutne posłuszeństwo waszej zgromadzonej tu piątce. — Równocześnie tępo patrzyła przed siebie, a łzy spły­wały powoli po jej policzkach.

— Powiedz mi więc prawdę — rozkazała Saerin. — Jesteś Czarną Ajah?

— Jestem. — Słowo to zazgrzytało, jakby dobywało się z za­rdzewiałego gardła.

Prostota wyznania poraziła Seaine w sposób, którego nigdy by nie oczekiwała. Mimo wszystko wybrała się na polowania na Czarne Ajah i w przeciwieństwie do większości sióstr była prze­konana o ich istnieniu. Podniosła rękę przeciwko innej siostrze — Zasiadającej Komnaty — a potem pomogła pędzić skrępowa­ną strumieniami Powietrza Talene przez opustoszałe katakumby, złamała co najmniej kilkanaście praw Wieży, popełniła poważne zbrodnie, wszystko po to, by usłyszeć wyznanie, którego treść nie budziła wątpliwości, jeszcze zanim padło pytanie. No i dobrze, usły­szała. Czarne Ajah istniały naprawdę. Patrzyła na Czarną siostrę, na Sprzymierzeńca Ciemności noszącego szal. I poprzednia wiara oka­zała się tylko bladym cieniem rzeczywistości. Skamieniała, czuła, jak zaciska szczęki, powstrzymując szczękanie zębów. Próbowała zapanować nad sobą, myśleć racjonalnie. Ale oto senne koszmary ożyły, by nawiedzać korytarze Wieży.

Któraś westchnęła ciężko i Seaine zrozumiała, że oto nie tylko jej świat wywrócił się do góry nogami. Yukiri otrząsnęła się, potem skupiła spojrzenie na Talene, jakby zdecydowana samą siłą woli utrzymywać tarczę, gdyby zaszła taka potrzeba. Doesine oblizy­wała usta, niepewnie wygładzając fałdy ciemnozłotej sukni. Tylko z zachowania Saerin i Pevary nic nie można było odczytać.

— A więc tak — cicho oznajmiła Saerin. Być może „słabo” by­łoby lepszym słowem. — A więc to tak. Czarna Ajah. — Wzięła głęboki oddech i nieco już bardziej zdecydowanie ciągnęła dalej: — To już nie będzie potrzebne, Yukiri. Talene, nie wolno ci próbo­wać ucieczki ani w żaden inny sposób się opierać. Nie masz prawa nawet dotknąć Źródła bez pozwolenia którejś z nas. Chociaż przy­puszczam, że kiedy już cię przekażemy dalej, inna siostra przejmie nasze brzemię. Yukiri? — Oddzielająca Talene tarcza zniknęła, jednak Yukiri wciąż otaczała poświata, jakby nie potrafiła uwierzyć w efekt Różdżki.

Pevara zmarszczyła brwi.

— Zanim przekażemy ją Elaidzie, Saerin, chcę się dowiedzieć tyle, ile tylko się da. Imiona, miejsca, wszystko. Wszystko, co ona wie! — Sprzymierzeńcy Ciemności wymordowali całą rodzinę Pevary. Seaine była pewna, że tamta chętnie zgodziłaby się na­wet na relegację z Wieży, byle tylko móc osobiście ścigać Czarne siostry.

Z gardła spoczywającej wciąż na Krześle Talene wydobył się odgłos pośredni między gorzkim śmiechem a szlochem.

— Jeżeli to zrobicie, to wszystkie jesteśmy martwe. Martwe! Elaida jest Czarną Ajah!

— To niemożliwe! — wybuchła Seaine. — Od niej osobiście otrzymałam rozkazy.

— Nie może być inaczej — na poły wyszeptała Doesine. — Talene złożyła powtórnie przysięgi, a przecież wymieniła ją z imie­nia! — Yukiri zapalczywie pokiwała głową.

— Zacznijcie ruszać głową — warknęła Pevara, kręcąc własną z niesmakiem. — Równie dobrze jak ja wiecie, że jeśli wierzycie w jakieś kłamstwo, możecie je spokojnie wypowiedzieć. Przysięga potraktuje je jako prawdę.

— I taka właśnie jest prawda — zdecydowanie upierała się Saerin. — Jakie masz dowody, Talene? Czy spotkałaś Elaidę na jednym z waszych… spotkań? — Tak mocno ściskała rękojeść noża, że aż jej kłykcie pobielały. Saerin bardziej niż inne musiała się na­trudzić nad zdobyciem szala, nad prawem do pozostania w Wieży. Dla niej Wieża była czymś więcej niż domem, ważniejsza była od samego życia. Jeśli Talene udzieli niewłaściwej odpowiedzi, Elaida może nie dożyć procesu.

— One nie urządzają żadnych spotkań — ponuro wymamrotała Talene. — Wyjąwszy tylko Najwyższą Radę, jak sądzę. Ale nie może być inaczej. Znają treść każdego raportu, jaki otrzymuje Elaida, każde słowo wypowiedziane w jej obecności. Wiedzą o każdej decyzji, jaką podejmuje, zanim zostanie ona podana do publicznej wiadomości. Na całe dni z góry, niekiedy tygodnie. Jakim sposobem wiedzą, jeśli nie od niej? — Usiadła z wysiłkiem i spróbowała przyj­rzeć się każdej z najwyższą uwagą. Ale ostateczny efekt wyglądał, jakby jej oczy rozbiegły się ze strachu. — Musimy uciekać, musimy gdzieś się schować. Pomogę wam… powiem wam wszystko, co wiem…! ale jeśli tu zostaniemy, zabiją nas!

„Dziwne — pomyślała Seaine — jak szybko w ustach Talene wcześniejsze wspólniczki zmieniły się w «one» i jak zdecydowanie od razu próbowała się utożsamiać z tu obecnymi”. Nie. W ten spo­sób unikała tylko prawdziwego problemu, a uniki tego rodzaju były bezrozumne. Czy Elaida naprawdę powierzyła jej misję wyśledzenia Czarnych Ajah? Ani razu nie wspomniała tej nazwy. Czy mogło jej chodzić o coś innego? Elaida natychmiast wpadała we wściek­łość, gdy tylko któraś wspomniała przy niej o Czarnych Ajah. Ale z drugiej strony większość sióstr zachowywała się w ten sposób, jednak mimo to…

— Elaida już zdołała dowieść swej głupoty — powiedziała Saerin — i nieraz żałowałam, że udzieliłam jej poparcia, jednak nie uwierzę, że jest Czarną, przynajmniej na podstawie wyłącznie takich dowodów. — Pevara skinęła krótko głową, zaciskając usta. Jako Czerwona z pewnością będzie oczekiwać znacznie poważ­niejszych świadectw.

— Może i masz rację, Saerin — zauważyła Yukiri — ale nie mo­żemy przetrzymywać tu Talene w nieskończoność. Zielone wkrótce zaczną się o nią dopytywać. Nie wspominając już o… o Czarnych. Lepiej zaraz postanówmy, co zrobić, w przeciwnym razie może się okazać, że znalazłyśmy się na dnie głębokiej studni, a z nie­ba tymczasem spadł deszcz. — Talene obdarzyła Saerin słabym uśmiechem, który zapewne miał być przymilny. Zniknął jednak natychmiast w obliczu zmarszczonych brwi Brązowej Siostry.

— Nie ośmielimy się powiadomić Elaidy, póki nie będziemy w stanie zmiażdżyć Czarnych jednym ciosem — oznajmiła na ko­niec Saerin. — Nie kłóć się, Pevara, to ma sens. — Pevara uniosła dłonie, na jej obliczu zagościł wyraz uporu, ale nic nie powiedziała. — Jeżeli Talene ma rację — ciągnęła dalej Saerin — Czarne wiedzą o misji Seaine albo dowiedzą się wkrótce, dlatego musimy przede wszystkim zadbać o jej bezpieczeństwo. Nie będzie to łatwe, po­nieważ jest nas tylko pięć. Nie możemy żadnej zaufać, póki nie zdobędziemy absolutnej pewności! Przynajmniej mamy Talene, a któż wie, co ona nam powie, nim ostatecznie wszystko z niej wyciśniemy? — Talene spróbowała przybrać taki wyraz twarzy, jakby nade wszystko pragnęła, aby z niej wszystko wyciśnięto, jednak żadna nie zwracała na nią uwagi. Seaine zaschło w gardle.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki