Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Bułhakow odmalowuje biurokratyczną sowiecką rzeczywistość, wychodząc od humoru prowadzącego aż do absurdu, kończąc na pesymistycznym, tragicznym obrazie radzieckich realiów. Nasilenie dziwaczności, w którą uwikłany jest sowiecki człowiek, budzi skrajne emocje – od chęci walki, która szybko przytłacza beznadzieją, aż do całkowitej uległości i bezradności wobec mechanizmów radzieckiej administracji.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 54
Michaił Bułhakow
Diaboliada
Powieść o tym, jak bliźniacy zgubili referenta
Tłumaczenie Edmund Jezierski
Warszawa 2016
Rozdział I
Wypadek dnia 20
W czasie owym, kiedy wszyscy ludzie skakali z jednej posady na drugą, towarzysz Korotkow mocno siedział w Gławcentrbazspimacie (Główna Centralna Baza Materiałów Zapałkowych) na etatowym stanowisku referenta i przesłużył w nim całe 11 miesięcy.
Zagrzawszy miejsce w Spimacie, delikatny, cichy blondyn Korotkow w zupełności wypędził z swej duszy myśl, że istnieją na świecie tak zwane przewrotności losu, i zaszczepił sobie w zamian przekonanie, że on – Korotkow – urzędować będzie w bazie do końca życia na kuli ziemskiej. Lecz, niestety, wyszło zupełnie nie tak...
20 września 1921 r. kasjer Spimatu nakrył głowę swą wstrętną uszatą czapką, włożył do portfelu pręgowaną asygnatę i wyjechał. Działo się to o godz. 11 po północy.
Powrócił zaś kasjer o godz. 4 i ½ po południu, zupełnie mokry. Po przyjeździe, otrząsnąwszy z czapki wodę, położył czapkę na stole, a na czapce – teczkę i rzekł:
– Nie napierajcie, panowie.
Potem szukał czegoś na stole, wyszedł z pokoju i powrócił po kwadransie z wielką martwą kurą z ukręconą szyją. Kurę położył na teczce, na kurze prawą rękę i wyrzekł:
– Pieniędzy nie będzie.
– Jutro? – chórem zawołały kobiety.
– Nie – kasjer pokręcił głową – i jutro nie będzie, i pojutrze. Nie napierajcie, panowie, a to wy mi, towarzysze, stół przewrócicie.
– Jak to? – zawołali wszyscy i w tej liczbie naiwny Korotkow.
– Obywatele! – płaczliwym głosem zaśpiewał kasjer i łokciem odepchnął Korotkowa – przecież proszę!
– Więc jakżeż? – krzyczeli wszyscy i najgłośniej ze wszystkich ten komik Korotkow.
– No, proszę bardzo – ochryple zamruczał kasjer i wyciągnąwszy z portfelu asygnatę, pokazał ją Korotkowowi.
Nad tym miejscem, na które wskazywał brudny paznokieć kasjera, na ukos napisane było czerwonym atramentem:
„Wydać. Za S. Subbotnikowa – Senat”.
Niżej fioletowym napisane było:
„Pieniędzy nie ma. Za tow. Iwanowa – Smirnow”.
– Jak to? – krzyknął sam Korotkow, a pozostali, sapiąc, naparli na kasjera.
– Ach, ty, Boże! – w zmieszaniu zawołał tenże – cóż jam tu winien? Mój ty Boże!
Spiesznie wsunąwszy asygnatę do teczki, nakrył się czapką, teczkę wsunął pod pachę, machnął kurą, krzyknął:
– Przepuśćcie, proszę bardzo! – i zrobiwszy wyłom w żywej ścianie, znikł w drzwiach.
Za nim z piskiem pobiegła blada dziennikarka na wysokich spiczastych obcasach, lewy obcas przy samych drzwiach z chrzęstem odpadł, dziennikarka zachwiała się, podniosła nogę i zdjęła pantofel.
I w pokoju pozostała ona – bosa na jedną nogę i wszyscy pozostali, w tej liczbie i Korotkow.
Rozdział II
Produkty wytwórczości
W trzy dni po opisanym wypadku drzwi oddzielnego pokoju, w którym pracował towarzysz Korotkow, uchyliły się i kobieca zapłakana głowa nienawistnie rzekła:
– Towarzyszu Korotkow, chodźcie odebrać pensję.
– Jak to? – radośnie zawołał Korotkow i, pogwizdując uwerturę z Carmen, pobiegł do pokoju z napisem: „kasa”. Przy biurku kasjera zatrzymał się i szeroko otworzył usta. Dwie grube kolumny, składające się z żółtych paczek, wznosiły się aż do samego sufitu. Ażeby nie odpowiadać na żadne zapytania, spocony i podniecony kasjer pinezką przypiął do ściany asygnatę, na której teraz widniał trzeci nadpis zielonym atramentem:
„Wydać produktami wytwórczości.
Za tow. Bogojawlenskawo – Preobrażenskij.
I ja przypuszczam – Krzesińskij”.
Korotkow wyszedł od kasjera szeroko i głupio uśmiechając się. W rękach trzymał 4 wielkie żółte paczki, 5 malutkich zielonych, a w kieszeniach 13 niebieskich pudełek zapałek. W swoim pokoju przysłuchiwał się gwarowi zdumionych głosów w kancelarii, zapakował zapałki w dwa olbrzymie arkusze dzisiejszej gazety i, nie powiedziawszy nic nikomu, wyszedł z biura do domu. Przy bramie Spimatu omal nie wpadł pod samochód, którym ktoś przyjechał, lecz kto właściwie, Korotkow nie przyjrzał się.
Przyszedłszy do domu, wyłożył zapałki na stół i odszedłszy, przyglądał się im. Głupi uśmiech nie schodził z jego twarzy. Potem Korotkow nastroszył jasne swe włosy i rzekł sam do siebie:
– No, rozpaczać nie ma czego. Postaramy się je sprzedać.
Zastukał do sąsiadki swojej, Aleksandry Fiodorowny, pracującej w Gubwinskładzie.
– Proszę wejść – głucho odezwała się z pokoju.
Korotkow wszedł i zdumiał się. Wcześniej niż zwykle powróciwszy z biura, Aleksandra Fiodorowna w palcie i czapeczce siedziała w kucki na podłodze. Przed nią stał szereg butelek z korkami z papieru gazetowego, napełnionych płynem ciemnoczerwonego koloru. Twarz Aleksandry Fiodorowny była zapłakana.
– 46 – rzekła i zwróciła się do Korotkowa.
– To atrament?... Dzień dobry, Aleksandro Fiodorowno – wyrzekł zdumiony Korotkow.
– Cerkiewne wino – łkając, odpowiedziała sąsiadka.
– Jak to, i pani? – jęknął Korotkow.
– I panu cerkiewne? – zdumiała się Aleksandra Fiodorowna.
– Nam zapałki – przygasłym głosem odpowiedział Korotkow i pokręcił guzik u marynarki.
– Lecz przecież one się nie zapalają! – zawołała Aleksandra Fiodorowna, podnosząc się i otrzepując spódniczkę.
– Jak to tak, nie palą się? – przeraził się Korotkow i pobiegł do swego pokoju. Tam, nie tracąc ani chwili, schwytał pudełko, z trzaskiem rozpieczętował je i potarł zapałkę. Z syczeniem wybuchnęła zielonkawym płomieniem, złamała się i zgasła. Korotkow, dławiąc się żrącym zapachem siarki, chorobliwie zakasłał się i zapalił drugą. Ta wystrzeliła i dwa ognie wytrysnęły z niej. Pierwszy trafił w szybę okienną, a drugi – w lewe oko towarzysza Korotkowa.
– A-ach! – krzyknął Korotkow i upuścił pudełeczko.
Przez kilka chwil przebierał nogami jak gorący koń i zaciskał oczy dłonią. Potem z przerażeniem zajrzał do lusterka od golenia się, przekonany, że stracił oko. Lecz oko okazało się na miejscu. Prawda, było czerwone i płynęły z niego łzy.
– Ach, Boże mój! – zdenerwował się Korotkow, natychmiast wydobył z komody amerykański pakiet indywidualny, otworzył go, obwiązał lewą połowę głowy i stał się podobnym do rannego w bitwie.
Całą noc Korotkow nie gasił światła i leżał, pocierając zapałki. Potarł w ten sposób trzy pudełka, przy czym udało mu się zapalić 63 zapałki.
– Kłamie, głupia – mruczał Korotkow – znakomite zapałki.
Do rana pokój zapełnił się duszącym zapachem siarkowym. O świcie Korotkow zasnął i miał głupi, straszny sen: jakoby na zielonej łące znalazła się przed nim olbrzymia, żywa bila bilardowa na nóżkach. Było to tak złe, że Korotkow zaczął krzyczeć i obudził się. W mętnej mgle jeszcze przez pięć sekund wydawało mu się, że bila jest tuż obok łóżka i bardzo mocno pachnie siarką. Lecz potem wszystko to zginęło; poprzewracawszy się, Korotkow zasnął i już nie budził się.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.
To jest bezpłatna wersja demonstracyjna ebooka. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji publikacji.