14,90 zł
Kolejny, oczekiwany tom doskonałych wierszy cieszyńskiego poety. Poezja najwyżej próby, świetna liryka refleksyjna. Dyskretny, skłaniający do refleksji dykcjonarz norm służących życiu wolnemu od przymusów i stadnych zależności.
„Wyobraźcie sobie, że ta cienka książeczka to gruba powieść pełna barwnych kamyków pamięci przemyconych z lat młodości w dzisiejsze mroczne czasy. Chciałoby się powiedzieć – jest w niej cały świat. Ale autor ujął to lepiej: „Przepisuję świat do zeszytu”. Tak naprawdę ta gruba powieść to zaledwie kilkadziesiąt prześlicznej urody wierszy, wyrafinowanych i prostych jak japońskie drzeworyty. Kronhold był zawsze świetnym poetą, ale ten tomik dowodzi, że świetność to wciąż za mało”.
Tadeusz Nyczek
„Jak się pisze poetycką autobiografię na biegu wstecznym? Tak jak Jerzy Kronhold – zaczyna się od przepisywania świata, przy czym zwraca się uwagę na detale i rekonstruuje kosmos złożony z przylądka beznadziei, tęczy po deszczu, fiołków na obrazie Maneta, wspomnień miłosnych, spacerów po Cieszynie, a potem dodaje do tego biograficzne szczegóły, cień ojca, czas debiutu w krakowskiej grupie „Teraz” i wmontowuje w całość obrazki ze współczesności zagrożonej totalitarną przemocą. Jeśli ktoś powiedział kiedyś, że Nowa Fala wraca do morza, to te wiersze dowodzą, że znów dobija do brzegu, być może donośniej niż dawniej”.
Leszek Szaruga
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 23
Grążele
Gdy przyjeżdżałem do niej starą rozklekotaną damką,
żeby zobaczyć, jak fruwa w laboratorium
w białym kitlu, wśród próbówek, menzurek
i kolb różnego rodzaju,
żeby objąć ją wpół,
przy okazji zatrzymywałem się na zewnątrz,
blisko krawędzi betonowej niecki, służącej
za basen na wypadek pożaru,
w której pływały żółte grążele
i różowe karasie,
tak piękne, że je też chciałem
objąć i pocałować.
Długie spacery nad Olzą
Zacznij prawym brzegiem
jak Julian Przyboś,
gdy był młody i zakochał się
w Marzenie Skotnicównie,
zacznij od mostu, który teraz łączy
opadający w dół kanion ulicy Głębokiej
z prostą równiutką Saską Kępą
po czeskiej stronie,
idź niespiesznie wzdłuż fosy,
okrążającej zamek, podziwiaj
skaliste progi przecinające rzekę,
podziwiaj jesiony,
które jeszcze tam stoją
koło kortów tenisowych
i są jak stare konfesjonały pełne
zwierzeń,
są jak przechowalnie
z walizkami, do których nikt nie chce
zajrzeć, bo trzeba by zmówić kadisz,
wiele zim, wiele nut upchnięto w ich słojach,
jak w rowkach płyt długogrających
zapisane zostały wędrówki
z ukochanymi psami
i z maleńką dziewczynką, którą przyniósł
wiatr do naszego domu
jak listek mięty,
i zapisały się twoje rękawiczki ze skóry renifera,
które zgubiłaś na odcinku między szklarnią
a kominem elektrociepłowni,
a to, co się nie zapisało, tego nie ma
i nie ma pewności, że kiedykolwiek było,
wejdź więc na most kolejowy
kierujący pociągi w głąb Moraw,
omiń rzeźnię, pamiętaj, że czeskie świnie
kwiczą tak samo jak polskie,
zatocz koło
i wróć lewym brzegiem
do śródmieścia.
Bez passe-partout
Mój ojciec, tak mało o nim wiem,
mógł zostać malarzem, ale wyszło inaczej
wojenka, leguny, szczypiorniak i hazard.
Jego cudem ocalały rysunek
– elewacja katedry w Brunszwiku –
wykonany w niewoli w przejściowym obozie,
zapamiętałem jak widmo we śnie,
cztery rozety, jubilerska dokładność,
jak laubzegą wycięte gotyckie koronki.
Przypuszczam,
że go wypuszczali i mógł z bliska podziwiać
relikwie Welfów, grób Henryka Lwa?
Wisiał w cienkiej ramce za szkłem bez passe-partout
na Puławskiej w ciasnym mieszkaniu
moich wesołych ciotek (wciąż mylą mi się
ich imiona i daty urodzin),
w ciemnym przedpokoju nad szafą,
gdzie piętrzyły się przeczytane kryminały
Agathy Christie i Simenona,
krok od Belwederu i kościoła garnizonowego,
w którym jego pułkowy kolega
grywał dla hecy na organach
słynne fokstroty w rodzaju Stardust.
Ciekawe jakby się potoczyło,
gdyby wybrał malarstwo
zamiast Bellony. Czy zostałby futurystą,
czy batalistą na wzór Kossaka i Styki?
Pytania bez sensu, nie mówił zbyt wiele,
raczej strzegł swych kolorów.
Kawki
W stolicy wiatrów w Wygwizdowie
nad głowami fruwają śmieci,
są też inne atrakcje,
walki kogutów w stodole
i mniej gorszące
przy zarosłych torach, w domenie perzu
w strefie wolnej od LGBT tam,
gdzie ucztują kawki klan zbójecki.
Spójrz, oto właśnie
patroszą padlinę, rozłupują orzechy,
czyszczą rewir, zostawiając wypluwki.
Bezwzględne. O tak! I gorliwe!
W czarnych mundurach,
jak okrutnik Torquemada
i jego naśladowcy
upiory z Waffen-SS.
Jeden dzień pieszo
Nie szukaj natchnień
w ogrodzie botanicznym
ani w zburzonej synagodze,
ani w Prado.
Polub spóźnienia,
naucz się fruwać
we śnie,
zostaw samochód,
kluczyki wrzuć do rzeki,
nie oglądaj TV
i nie kupuj gazet,
wyłącz telefon,
przeżyj jeden dzień
pieszo, bez gniewu
i nienawiści,
słuchaj trzcin,
bądź uczniem rzekotki
i minstrela
spod mostu,
zerwij jabłko,
złap wiatr
za kołnierz,
okryj się deszczem,
włóż garnek
dziurawy na głowę
i rządź!