Do zobaczenia w hotelu Flanagans - Åsa Hellberg - ebook + książka

Do zobaczenia w hotelu Flanagans ebook

Hellberg Asa

3,0

Ebook dostępny jest w abonamencie za dodatkową opłatą ze względów licencyjnych. Uzyskujesz dostęp do książki wyłącznie na czas opłacania subskrypcji.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

W kolejnym tomie sagi poznajemy Flanagans dwadzieścia lat później, w szalonych latach 80.

Pod kryształowymi żyrandolami tego na wskroś luksusowego miejsca in przeznaczonego dla wybrańców tego świata miejsca nadal rozgrywają się sceny z życia kobiet - ich codzienne trudności, miłości, złamane serca, dramaty i wyzwania. Akcja wciąż toczy się w Londynie, by czasem zawitać do rodzinnej Szwecji założycielki Flanagans. Od tej lektury trudno się oderwać: są tu i wielkie pieniądze, i małe ludzkie sprawy, sukcesy i porażki, bogate biedactwa i życie biedne, ale szczęśliwe. A wszystko to w olśniewających hotelowych wnętrzach i w tych częściach, których wymagający hotelowi goście nigdy nie zobaczą. Tymczasem w pomieszczeniach dla personelu także rozgrywają się pełne namiętności sceny. Jedna kobieta, jeden hotel i wszystko, o co warto grać. Witamy we Flanagans.To kolejna seria bestsellerowej autorki, która podbiła serca czytelników, sprzedając już 800 000 egzemplarzy swoich książek.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 360

Oceny
3,0 (3 oceny)
0
1
1
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Malissi

Z braku laku…

Emma i Elinor niegdyś pracownice znajdującego się w Londynie luksusowego hotelu Flanagans, dziś są jego właścicielkami. Dzięki ich ciężkiej pracy i zaangażowaniu zostały docenione przez poprzednią właścicielkę, która ofiarowała im przybytek. Najlepsze przyjaciółki sprawdzają się świetnie na swoich stanowiskach, jednak w ich życiu prywatnym nie układa się równie dobrze. Kobiety muszą się mierzyć z problemami rodzinnymi oraz bolesną przeszłością, na szczęście zawsze mogą liczyć na wzajemne wsparcie. "Do zobaczenia w hotelu Flanagans" to drugi tom serii "Flanagans" w którym akcja ma miejsce 20 lat po wydarzeniach z pierwszej części. Więc tym razem czytelnik odbywa podróż w czasie do lat 80. Ponownie większa część fabuły ma miejsce w urzekającym wnętrzu ekskluzywnego, londyńskiego hotelu, gdzie podczas czytania śledzimy losy właścicielek przybytku oraz ich rodzin. Pierwsza część bardzo mi się podobała, byłam zaangażowana w historię bohaterów i wyczekiwałam rozwiązania wszystkich wątków, ...
00

Popularność




Roz­dział 1

1

– Sto lat, sto lat… – śpie­wała Eli­nor i wesoło dyry­go­wała chó­rem, który skła­dał się z jej córki Bil­lie i córki Emmy, Fran­kie. – Wszyst­kiego naj­lep­szego z oka­zji uro­dzin!

Bil­lie śpie­wała, pod­czas gdy Fran­kie zda­wała się być w gor­szym nastroju niż zwy­kle.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego – powie­działa znu­dzona. – Koniec? W takim razie mogę już iść.

– Fran­kie – syk­nęła Eli­nor. – Twoja mama ma dzi­siaj uro­dziny. Bądź tak miła i zacho­wuj się, jak przy­stało na dwu­dzie­sto­jed­no­latkę.

Co w nią wstą­piło?

Bil­lie pod­bie­gła do sofy, na któ­rej sie­działa Emma.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego z oka­zji uro­dzin – powie­działa, usia­dła obok Emmy i podała pre­zent. – Jakie to uczu­cie być tak starą? – zapy­tała pro­sto z mostu.

– Dzię­kuję, nie naj­gor­sze – odparła Emma i z ład­nego pudełka wyjęła kasz­mi­rowy szal. – Jaki piękny! Wspa­niały pre­zent! – powie­działa, wychy­liła się do przodu i poca­ło­wała Bil­lie w poli­czek. – Będę go nosić, gdy w chłodne wie­czory będę sie­dzieć w biu­rze.

Eli­nor zauwa­żyła, jak Emma posłała córce spoj­rze­nie, a Fran­kie demon­stra­cyj­nie wolno pode­szła do mamy i wrę­czyła jej pre­zent.

– Wszyst­kiego naj­lep­szego.

– Dzię­kuję, skar­bie! – Emma roz­pa­ko­wała pre­zent i pod­nio­sła do góry książkę. – Tak sta­niesz się lep­szą mamą – prze­czy­tała na głos tytuł. – Jak miło z two­jej strony. Nie mogę się docze­kać, kiedy ją prze­czy­tam – sko­men­to­wała oschle.

Eli­nor zauwa­żyła, że Emma chciała się zbli­żyć do Fran­kie, ale ta szybko się wyco­fała.

– Muszę już lecieć. Szczę­śli­wego nowego roku i tak dalej.

– Jak to? Nie będzie cię na przy­ję­ciu syl­we­stro­wym we Fla­na­gans? – zapy­tała Emma.

– Nie, raczej nie. Ale życzę wam dobrej zabawy. Bil­lie, załóż suk­nię z fal­ba­nami. Pasuje ci do krę­co­nych wło­sów.

– Ty też masz krę­cone włosy.

– Tak, ale ja mam trwałą, a to róż­nica.

W pośpie­chu wyszła z apar­ta­mentu Emmy i zatrza­snęła za sobą drzwi.

Emma potrzą­snęła głową.

– Prze­pra­szam, Bil­lie, że zawsze się cie­bie cze­pia – powie­działa stłu­mio­nym gło­sem.

– Nie ma sprawy. Nie przej­muję się tym. Jest zazdro­sna, to wszystko. Sym­pa­tia polega na wza­jem­no­ści. Innymi słowy, nie lubimy się.

Eli­nor i Emma wymie­niły spoj­rze­nia, jakie przez lata wymie­niały nie­zli­czoną ilość razy. Ich córki, które były w tym samym wieku, nie­na­wi­dziły się nawza­jem i Emma z Eli­nor nie mogły nic na to pora­dzić.

Roz­dział 2

2

Ponie­waż Fran­kie nie zjeż­dżała już po porę­czy z miesz­ka­nia na górze hotelu Fla­na­gans, zbie­gała teraz po scho­dach. Matka upo­mi­nała ją, by scho­dziła powoli, podzi­wiała ota­cza­jące ją piękno i doce­niała jego zna­cze­nie. Ale Fran­kie cho­dziła po hotelu, odkąd się­gała pamię­cią, i znała wzór wykła­dziny w naj­drob­niej­szych szcze­gó­łach, wie­działa, kto jest na por­tre­tach na ścia­nach i że poprzed­nia wła­ści­cielka hotelu nazy­wała się Linda Lan­sing, że żyran­dole czy­ści się raz w roku przed Bożym Naro­dze­niem, że mar­mu­rowe pod­łogi są wytrzy­małe i powinny takie być, bio­rąc pod uwagę nie­zli­czone pary butów, które stą­pały po nich dzień po dniu. I oczy­wi­ście wie­działa, że jej mama i Eli­nor pięły się po szcze­blach hie­rar­chii. Znała to wszystko na pamięć.

Musiała się spie­szyć, jeśli chciała unik­nąć pytań, i – nie zatrzy­mu­jąc się – prze­bie­gła obok Char­lesa, który miał już chyba ze sto lat i odbie­rał wła­śnie bagaż od jed­nego z gości. Poma­chała do niego, on ski­nął głową i mru­gnął do niej kon­spi­ra­cyj­nie.

Schy­liła się i prze­mknęła obok recep­cji, gdzie stał ojciec. Nie miała ochoty mu się spo­wia­dać. Powsta­łoby wiel­kie zamie­sza­nie, gdyby się zorien­to­wał, że nie zależy jej na syl­we­strze we Fla­na­gans. Stwier­dziłby, że poroz­ma­wia sobie z mamą i wie­czo­rem znów będą się kłó­cić, jak każ­dego innego wie­czoru. Rów­nie dobrze mogą się więc pokłó­cić z powodu Fran­kie. Nie ma chyba bar­dziej nie­szczę­śli­wej pary pod słoń­cem.

Kiedy wyszła na dwór w dziel­nicy May­fair, zało­żyła ręka­wiczki i pod­nio­sła koł­nierz z lisa. Na dwo­rze było zimno, ale nie lodo­wato, a spa­cer do miesz­ka­nia Carol w Covent Gar­den zaj­mie jej nie wię­cej niż dwa­dzie­ścia minut. Wspa­niale, że mogła uciec z Fla­na­gans.

Fran­kie dosko­nale wie­działa, jak będzie wyglą­dał wie­czór syl­we­strowy we Fla­na­gans. Zbyt wiele razy już to prze­żyła. Naj­pierw rodzice będą stali uśmiech­nięci obok sie­bie na scho­dach, u któ­rych pod­nóża zgro­ma­dzą się goście i foto­re­por­te­rzy, a obok nich staną Eli­nor z mężem Seba­stia­nem i ich córką, głu­piutką Bil­lie. Ojciec ski­nie głową do Seba­stiana i powie do niego: „Seba­stia­nie…”, a Seba­stian odwza­jemni spoj­rze­nie, ski­nie głową i powie: „Ale­xan­drze…”. Potem będą się uśmie­chać do kamer, a następ­nego dnia prasa donie­sie o wspa­nia­łym suk­ce­sie, jaki Emma i Eli­nor odnio­sły wraz ze swo­imi mężami.

W rze­czy­wi­sto­ści Seba­stian i jej ojciec nie­na­wi­dzili się. To było dość mocne słowo, ale Fran­kie od zawsze czuła, że obaj za sobą nie prze­pa­dają. Sto­sunki mię­dzy nimi były tak samo chłodne jak mię­dzy Fran­kie a Bil­lie. Gdyby ktoś zapy­tał o powód, Fran­kie nie potra­fi­łaby odpo­wie­dzieć. Nie­któ­rzy ludzie po pro­stu nie potra­fią się doga­dać. Gdy tylko foto­gra­fo­wie zro­bią zdję­cia, Seba­stian i Ale­xan­der pójdą w swoją stronę. Ojciec zrobi kwa­śną minę, a Seba­stian się upije. W końcu to nie był pierw­szy syl­we­ster, który spę­dzą razem.

Potem jej mama, Eli­nor i Bil­lie pójdą witać gości. Przyjdą na pewno Diana i Char­les. Rów­nież Elton. Mama dba o takie rze­czy. Eli­nor i Bil­lie też. Kochają gości, a szcze­gól­nie tych sław­nych. Gdyby mama zapro­siła Kim Wilde lub Bowiego, Fran­kie roz­wa­ży­łaby nawet, czy nie zostać na przy­ję­ciu syl­we­stro­wym we Fla­na­gans.

Żyran­dole były pole­ro­wane już od tygo­dni, podob­nie zresztą jak sztućce. Wszy­scy pra­cow­nicy obsługi otrzy­mali nowe koszule i zostali poin­stru­owani, że tylko wtedy mogą się ode­zwać, gdy się do nich zwrócą. Kel­nerki musiały mieć upięte włosy i pod żad­nym pozo­rem nie mogły mieć nie­po­ma­lo­wa­nych i zbyt krótko obcię­tych paznokci. Męż­czy­znom nie wolno było nosić wąsów – chyba że wyglą­dali podob­nie do Toma Sel­lecka, ale żaden nie speł­niał tego warunku. Mama dokład­nie spraw­dzała pra­cow­ni­ków przed przy­by­ciem gości. Co za głu­pota! Ale wła­śnie tak głu­pie były zasady obo­wią­zu­jące we Fla­na­gans.

Jak ojciec spraw­dzi, czy wszystko jest w porządku, dołą­czy do matki, obej­mie ją ramie­niem i poca­łuje w poli­czek. Ona się wzdry­gnie, ale będą uda­wać, że nikt tego nie zauwa­żył. Fran­kie nie jest prze­cież jedyną osobą, która widzi, że ojciec kocha mamę bar­dziej niż ona jego. Kró­lowa lodu, która dba tylko o swój hotel. Jak można być zako­cha­nym w kimś takim? To po pro­stu nie­moż­liwe. Ale ojciec był zako­chany w mamie – przy­naj­mniej jesz­cze kilka lat temu. Teraz tylko udaje, głów­nie ze względu na Fla­na­gans.

Seba­stian wyda­wał się jedyną osobą, dla któ­rej hotel nie był świę­to­ścią. Ale może dla­tego, że tak dużo pił. Praw­do­po­dob­nie nawet nie zauważy, że rodzice Fran­kie wyco­fują się pomału na górę do miesz­ka­nia, by roz­po­cząć pierw­szą awan­turę w nowym roku. Trudno było powie­dzieć, czy Eli­nor była szczę­śliwa z Seba­stianem. Był cał­kiem miły i zabawny, ale był pija­kiem, a to z pew­no­ścią nie było zabawne.

Rodzice Fran­kie zawsze sprze­czali się o to samo: ojciec twier­dził, że mama ma nie­nor­malną potrzebę zwra­ca­nia na sie­bie uwagi innych męż­czyzn, a mama odpo­wia­dała, że wcale tak nie jest. Fran­kie uwa­żała, że mama zabiega o względy wszyst­kich, ale co ona tam wie­działa. Sły­szała kie­dyś, jak bab­cia mówiła o jej matce, że jest roz­wią­zła. Może to była prawda.

Tak czy ina­czej dzi­siej­szy wie­czór chce spę­dzić bez niej.

Fran­kie zamie­rzała spę­dzić tę noc u Carol. Mama wpa­dłaby w szał, gdyby się dowie­działa, że Fran­kie i Carol sypiają ze sobą. Może przyj­dzie też Tom, wtedy we trójkę odda­dzą się koka­inie i miło­ści. Tak czy ina­czej cze­kał ją nie­za­po­mniany syl­we­ster.

Fran­kie uży­wała nar­ko­ty­ków z umia­rem, w żad­nym wypadku nie chciała się uza­leż­nić. Ale koka­inie nie była w sta­nie cza­sem się oprzeć. Po niej czło­wiek czuje się nie­zwy­cię­żony. Seks jest wtedy gorący, a życie staje się jasne. Fran­kie nie była zako­chana ani w Carol, ani w Tomie, ale seks był wspa­niały, a od kilku lat brała tabletki, dzięki któ­rym mogła się zre­lak­so­wać. Mama zaszła w ciążę, gdy miała osiem­na­ście lat. Pew­nie dla­tego jest teraz taka ozię­bła. Pew­nie uważa, że wcze­sne macie­rzyń­stwo znisz­czyło jej życie. Fran­kie miała pra­wie dwa­dzie­ścia dwa lata i posta­no­wiła, że ni­gdy nie będzie mieć dzieci. Nie powta­rza się prze­cież błę­dów rodzi­ców.

Fran­kie była już w łóżku z kil­koma męż­czy­znami. Zatrzy­mała się na ulicy Pic­ca­dilly i zaczęła liczyć. Trzy­dzie­ści trzy? Nie wię­cej? Kiedy ostat­nio zasta­na­wiała się nad tym, a było to zale­d­wie mie­siąc temu, nali­czyła ponad trzy­dzie­stu męż­czyzn i jede­na­ście kobiet. Cho­ciaż wszystko zależy od tego, jak się liczy, bo cza­sem leżała w domu roz­pu­sty i upra­wiała seks ze wszyst­kimi.

Przy fon­tan­nie z posą­giem ze skrzy­dłami zebrał się tłum ludzi. Fran­kie ski­nęła głową do kilku zna­jo­mych. Jeden z nich nie­dawno han­dlo­wał nar­ko­ty­kami i został ska­zany, ale z jakie­goś powodu nie odsie­dział wyroku. Brawo. Uśmiech­nęła się do niego zachę­ca­jąco, potem skrę­ciła w stronę Tra­fal­gar Squ­are.

Każda inna matka zare­ago­wa­łaby, gdyby jej córka wró­ciła do domu kom­plet­nie naćpana, ale matka Fran­kie była inna. Wes­tchnęła tylko, popra­wiła poduszkę na ramie­niu i nawet nie patrzyła córce w oczy na tyle długo, by zauwa­żyć powięk­szone źre­nice i nie­re­gu­larne ruchy spo­wo­do­wane zaży­wa­niem koka­iny. A ojciec był zawsze tak zajęty wpa­try­wa­niem się w mamę, że też niczego nie widział. Z tego względu zaży­wa­nie nar­ko­ty­ków w rodzi­nie Nola­nów nie było ryzy­kowne. I tak nikogo to nie obcho­dziło.

Fran­kie zapu­kała do drzwi Carol. Z miesz­ka­nia dobie­gały gło­śne, rado­sne głosy. Impreza już się roz­krę­ciła. Tom pod­szedł do niej i zarzu­cił jej ręce na szyję, zanim jesz­cze zdą­żyła zdjąć futro, a zanim się zorien­to­wała, wcią­gnęła nosem pierw­szą kre­skę i zna­la­zła się wśród gości. Ten rok zakoń­czy się wspa­niale. Była tego abso­lut­nie pewna.

Roz­dział 3

3

– Bądź tak dobry i zamknij drzwi.

Emma prze­glą­dała się w lustrze w miesz­ka­niu w hotelu Fla­na­gans. Srebrna sukienka mie­niła się. Nie była już nowa, ale wciąż piękna. Założy kol­czyki ze sztucz­nymi dia­men­tami, do ręki weź­mie małą koper­tówkę. Wystar­czy, nic wię­cej nie potrzeba. Cały wie­czór w szpil­kach to mor­dęga, ale w syl­we­stra nie było innego wyj­ścia.

Ale­xan­der zasu­nął powoli zamek bły­ska­wiczny, po czym poca­ło­wał ją w szyję. Emma zadrżała. Żeby cho­ciaż z pod­nie­ce­nia!

– Nie teraz – powie­działa i pode­szła do toa­letki.

– Wcale tego nie ocze­kuję – odpo­wie­dział spo­koj­nym gło­sem. – Gotowa? – zapy­tał, zawią­zu­jąc kra­wat.

– Zaraz, jesz­cze tylko kol­czyki – odparła i otwo­rzyła szka­tułkę. – Muszę jesz­cze coś zała­twić w biu­rze. Zaj­mie mi to naj­wy­żej kwa­drans. Zrób sobie drinka – powie­działa z uśmie­chem i zało­żyła kol­czyki.

– Pójdę z tobą.

– Nie, nie, nie ma takiej potrzeby. Zadzwo­nię, jak tylko skoń­czę. Zrób sobie drinka – zapro­po­no­wała ponow­nie.

To, czy sko­rzy­sta z pro­po­zy­cji, czy nie, było dla niej sto­sun­kowo mało istotne. Potrze­bo­wała kilku minut dla sie­bie przed roz­po­czę­ciem uro­czy­sto­ści. Kiedy już się znaj­dzie w salo­nie, aż do pół­nocy nie zła­pie odde­chu, a do tego czasu minie kilka godzin. O Fran­kie nie chciała teraz myśleć, a mimo to bez prze­rwy myślała. Czy jesz­cze kie­dyś się odnajdą? Wcze­śniej były sobie takie bli­skie i strasz­nie bra­ko­wało jej tej bli­sko­ści. Ale co mogła zro­bić?

Ale­xan­der jakby czy­tał w jej myślach, bo zapy­tał nie­spo­dzie­wa­nie:

– A nasza córka? Gdzie ona się wła­ści­wie podziewa?

– Nie wiem – odpo­wie­działa Emma. – Wymknęła się z hotelu i myśli, że niczego nie zauwa­ży­łam.

– Nie spę­dzi z nami tego wie­czoru? – zapy­tał zasko­czony.

Emma pokrę­ciła prze­cząco głową.

– Myślę, że nie.

Pierw­szy raz powi­tają nowy rok bez Fran­kie.

Bil­lie wyszła ze swo­jego pokoju w dużym domu w eks­klu­zyw­nej lon­dyń­skiej dziel­nicy Bel­gra­via i spo­tkała w kory­ta­rzu ojca.

– Jaka ty jesteś ładna! – powie­dział szcze­rze Seba­stian i uśmiech­nął się. – Gdzie jest mama?

– Tutaj jestem – zawo­łała Eli­nor i sta­nęła w drzwiach sypialni.

Seba­stian gwizd­nął.

– Tato, pro­szę – powie­działa Bil­lie. – Idziemy?

Suk­nia etui pod­kre­ślała kształty Eli­nor, a jej brą­zowa skóra lśniła od bal­samu, który nało­żyła. Bil­lie czuła się głu­pio przy swo­ich nader uro­dzi­wych rodzi­cach. Jej kolor skóry był znacz­nie jaśniej­szy niż matki, a w jej żyłach pły­nęła krew zbyt wielu bia­łych ludzi. Mama była star­sza, a mimo to ład­niej­sza. Bil­lie uwa­żała, że to nie w porządku. Sukienka mło­dej kobiety wcale nie popra­wiła sytu­acji. Czy to nie ona powinna zało­żyć suk­nię etui?

Seba­stian podał obu kobie­tom ramię, kiedy szli kory­ta­rzem do scho­dów.

Bil­lie była obu­rzona, że Fran­kie wykpiła się od przy­ję­cia. Miała w nosie syl­we­stra we Fla­na­gans. Ni­gdy nie przy­szłoby jej do głowy, by powie­dzieć, że nie chce być na syl­we­strze w hotelu. Za chwilę jak zwy­kle sta­nie mię­dzy rodzi­cami na słyn­nych scho­dach, czu­jąc się jak dziecko, mimo że miała pra­wie dwa­dzie­ścia dwa lata. Kiedy jej mama miała tyle lat, została pierw­szą czar­no­skórą sze­fową we Fla­na­gans, wyszła za mąż i zało­żyła rodzinę.

A ona? Co osią­gnęła w życiu? Nic. Nie musiała pra­co­wać. Jeśli potrze­bo­wała pie­nię­dzy, pro­siła ojca, bo mama na to nie zwa­żała. Co prawda uczest­ni­czyła w róż­nych semi­na­riach i pra­co­wała w hotelu, ale tak naprawdę nie robiła nic.

Fran­kie nato­miast zacho­wy­wała się jak dziwka, piła, ćpała i mar­no­wała swoją mło­dość. Nie zro­biła też nic bar­dziej poży­tecz­nego niż Bil­lie. Fran­kie była ładna, bystra i bły­sko­tliwa. Pod­czas gdy Fran­kie bez pro­blemu ukoń­czyła szkołę – i to ze świet­nymi oce­nami, choć była pyskata i dosta­wała nagany – Bil­lie musiała ciężko pra­co­wać na oceny, które i tak były gor­sze niż Fran­kie. To strasz­nie nie­spra­wie­dliwe. Bil­lie była zawsze tylko grzeczna i dla­tego miała teraz na sobie nie­sek­sowną sukienkę, w któ­rej wyglą­dała na czter­na­ście lat.

1983 to mój rok, pomy­ślała w samo­cho­dzie, który wiózł ich do Fla­na­gans. Ja wam jesz­cze pokażę!

Kiedy ich mężo­wie i Bil­lie zosta­wili ją samą sobie na scho­dach po tra­dy­cyj­nych zdję­ciach rodzin­nych, Eli­nor dołą­czyła do Emmy. Teraz miały być foto­gra­fo­wane tylko wła­ści­cielki hotelu.

– Myślę, że Seba­stian znowu ma romans – szep­nęła Eli­nor przy­ja­ciółce do ucha.

– O nie! Dla­czego tak myślisz? – zapy­tała Emma.

– Sama nie wiem, chyba intu­icja – odparła, uśmie­cha­jąc się i macha­jąc do kogoś zna­jo­mego. – Co byś zro­biła, gdyby Ale­xan­der miał romans? – zapy­tała szep­tem.

Emma wzru­szyła ramio­nami.

– Marzę o tym, by miał kochankę. Wyszłam za niego tylko ze względu na Fran­kie. Sama wiesz.

– Tak, wiem, ale wiem też, że z bie­giem czasu zna­czył dla cie­bie coraz wię­cej.

Eli­nor pozdro­wiła innego zna­jo­mego, który stał u stóp scho­dów. Foto­gra­fo­wie uwiel­biali to i w bły­skach fle­szy goście prze­miesz­czali się obok nich w ele­ganc­kich stro­jach.

– Co zro­bisz, jeśli się okaże, że znowu jest ci nie­wierny? – zapy­tała Emma.

Romanse Seba­stiana bolały Eli­nor. Nie potra­fiła już zli­czyć, ile razy ją zra­nił. Ostat­nie dzie­sięć lat nie było łatwe.

– Nie wiem – odpo­wie­działa szep­tem.

– Na­dal go kochasz? – zapy­tała Emma.

Co miała odpo­wie­dzieć? Choć było jej teraz ciężko, nie wyobra­żała sobie życia bez rodziny. Musi poko­nać rów­nież ten kry­zys.

– Tak, kocham, ale czy mał­żeń­stwo nie jest czymś wię­cej niż tylko miło­ścią? – odparła. – Zawsze myśla­łam, że mał­żeń­stwo to coś znacz­nie wię­cej i skła­dają się na nie też rze­czy, które nie mają nic wspól­nego z miło­ścią. Obie­ca­li­śmy sobie, że będziemy razem na dobre i na złe. Jeste­śmy rodziną. A ja kocham moją rodzinę.

– W moich oczach masz wszystko. Męża, któ­rego kochasz, cudowną córkę, z którą się rozu­miesz, pracę, która cię uszczę­śli­wia. Poza tym jesteś zdrowa.

Emma uśmiech­nęła się do obiek­tywu, potem znowu się odwró­ciła.

Eli­nor zaśmiała się.

– Masz rację, mam wszystko – powie­działa, ale – mówiąc te słowa – czuła ścisk w gar­dle. Bo to zna­czy, że mam też wiele do stra­ce­nia, pomy­ślała. Potem zadała pyta­nie, które zada­wała co roku: – Czego sobie życzysz w nowym roku?

– Żeby­śmy się z Fran­kie zbli­żyły do sie­bie – odpo­wie­działa Emma bez waha­nia. – A ty?

– Żeby moje mał­żeń­stwo prze­trwało rok 1983.

Obie ski­nęły gło­wami i uśmiech­nęły się. Ten uśmiech wyra­żał ich głę­boką przy­jaźń i wza­jemne bez­wa­run­kowe zaufa­nie. Potem zeszły na dół i wmie­szały się w tłum gości.

Rów­nież tym razem ścisk w gar­dle Eli­nor minie.

Roz­dział 4

4

W Nowy Rok Fran­kie wró­ciła do domu i spa­ko­wała dwie duże torby podróżne.

– Dzię­kuję za lata tu spę­dzone, ale wypro­wa­dzam się – powie­działa i z butą spoj­rzała w twarz Emmy.

Emmę prze­szył zimny dreszcz. Chciała zła­pać córkę za rękę i powie­dzieć: „Nie, nie teraz, kiedy sta­ły­śmy się sobie takie obce”, ale nie powie­działa tego.

– Co? Dla­czego? I tak nagle? Dokąd pój­dziesz? Nie chcę, żebyś się wypro­wa­dzała.

– Wpro­wa­dzam się do Carol. Jej numer tele­fonu zosta­wi­łam na stole w kuchni. Coś jesz­cze?

Mówiła lek­ce­wa­żą­cym tonem. Nie, do tego Emma się nie przy­zwy­czai. Sta­rała się ukryć, jak bar­dzo ją zasmu­ciła decy­zja córki. Sama wynio­sła się z domu rodzin­nego, kiedy miała osiem­na­ście lat, nie miała więc prawa osą­dzać Fran­kie, która robi to, będąc o kilka lat star­sza.

– Fran­kie, pro­szę, poroz­ma­wiajmy o tym. Chcesz pra­co­wać? Stu­dio­wać? Potrzebna ci praca w hotelu? Kim jest ta Carol? Chodź, zjemy razem śnia­da­nie, jak będziesz chciała, poje­dziesz po śnia­da­niu. Każę cię odwieźć moim samo­cho­dem. Char­lie cię odwie­zie.

Patrzyła na córkę bła­gal­nym wzro­kiem.

Fran­kie zda­wała się wahać przez moment, jed­nak się­gnęła po torby.

– Powiedz tacie, że zadzwo­nię do niego – rzu­ciła i wyszła.

Co powinna zro­bić, by powstrzy­mać córkę? Mogła być tak samo surowa i nie­ugięta jak jej matka, ale wie­działa, do czego to dopro­wa­dziło. Emma nie chciała ogra­ni­czać córki, chciała dać jej pełną swo­bodę. Z cza­sem nara­stały wąt­pli­wo­ści, bo zacho­wa­nie Fran­kie nie popra­wiało się. Bez prze­rwy się wście­kała. Nie tylko na Emmę, rów­nież na Ale­xan­dra i Bil­lie. Jedyną osobą, z którą zda­wała się doga­dy­wać, była Eli­nor. Seba­stian był dla niej jak powie­trze. Moczy­morda z Bel­gra­vii – tak go ostat­nio nazwała, a Ale­xan­der wybuch­nął śmie­chem, jakby powie­działa coś zabaw­nego. Wtedy Emma inter­we­nio­wała. Są gra­nice i nie pozwoli córce obra­żać innych. A już na pewno nie Seba­stiana.

Kiedy Ale­xan­der przy­szedł na śnia­da­nie i usiadł do stołu, nalała mu her­baty i podała talerz z bułecz­kami.

– To Fran­kie tak trza­snęła drzwiami? – zapy­tał.

Emma ski­nęła głową.

– Nie zje z nami śnia­da­nia?

– Wpa­dła tylko na chwilę i zaraz wyszła – powie­działa Emma. – Chce zamiesz­kać ze swoją przy­ja­ciółką Carol.

Małymi łycz­kami piła gorącą her­batę, pusty wzrok wbiła w blat stołu. To kara za to, że nie chciała mieć wtedy dziecka? W jej sercu na­dal pło­nął ogień miło­ści tak silny jak nie­gdyś, ale raz była już bli­ska tego, by oddać córkę. Czyżby Fran­kie to czuła? Czyżby dotarły do niej skrawki prawdy, cho­ciaż Ale­xan­der i Emma posta­no­wili, że nic jej nie powie­dzą? Tylko Emma znała całą prawdę i zabie­rze ją do grobu.

– Emmo?

Pod­nio­sła wzrok.

– Tak?

– Zamy­śli­łaś się.

Ski­nęła głową.

– Mar­twię się o Fran­kie – powie­działa. – Coraz bar­dziej się oddala. Nie wiem, co robić.

Nocna kłót­nia już minęła, jak co roku o tej porze. Oboje byli zmę­czeni i nie mieli ochoty wra­cać do punktu wyj­ścia sprzed kilku godzin. Oskar­że­nia Ale­xan­dra, że jej na nim nie zależy i nie chce się z nim kochać, pod­czas gdy bez pro­blemu flir­tuje z innymi męż­czy­znami, były nie­zmienne.

– Jesz­cze her­baty?

– Popro­szę – odpo­wie­działa z uśmie­chem.

– Skoro Fran­kie się wypro­wa­dziła, ja też odcho­dzę – powie­dział spo­koj­nie i nalał jej her­baty. – Musisz zna­leźć nowego szefa recep­cji. Zakła­dam, że jeste­śmy zgodni co do tego, że nasze mał­żeń­stwo już nie ist­nieje.

Bra­ko­wało jej słów. Nie powinna powie­dzieć, że się z tym nie zga­dza? Że powinni dać sobie jesz­cze jedną szansę? Praw­do­po­dob­nie zostałby z nią jesz­cze przez jakiś czas, gdyby zacią­gnęła go do sypialni i dała mu to, czego pra­gnął. Ale wtedy musia­łaby to robić regu­lar­nie, a na to nie mogła się zdo­być. Od dawna nie miała ochoty na seks. To nie była jego wina, tylko jej. Tak po pro­stu było.

– Nie masz nic do powie­dze­nia po tych wszyst­kich latach, przez które zawsze robi­łem tak, by było dobrze dla cie­bie? – zapy­tał, jakby chciał, żeby pro­te­sto­wała.

Emma odsu­nęła krze­sło i wstała, wycie­ra­jąc ser­wetką usta. Potem ją odło­żyła.

– Nie, nie mam ci nic do powie­dze­nia.

Odwró­ciła się i ode­szła. Miała przed sobą długi dzień pracy.

Kiedy Emma weszła do biura, ku jej zasko­cze­niu Eli­nor sie­działa już przy biurku.

– Dzień dobry! Wiem, mam dzi­siaj wolne, ale chcia­łam spraw­dzić, czy wszystko jest w porządku – powie­działa Eli­nor.

Miała na sobie żakiet z mod­nymi teraz sze­ro­kimi ramio­nami, które doda­wały jej uroku.

– Wiesz, że masz bzika na punk­cie kon­tro­lo­wa­nia? – zaśmiała się Emma.

Ucie­szyła się, że zastała tu naj­lep­szą przy­ja­ciółkę i part­nerkę w biz­ne­sie. Musiała się komuś wyża­lić i nie było lep­szej part­nerki do roz­mowy od Eli­nor.

Eli­nor ski­nęła głową w stronę tele­fonu.

– Pozdro­wie­nia od Lindy. Wio­sną odwie­dzi nas tu z Rober­tem.

Emma spoj­rzała na por­tret Lindy na ścia­nie, jak zawsze, ile­kroć roz­mowa na nią scho­dziła. I czę­sto tak było. Jej men­torka i była wła­ści­cielka hotelu była zawsze obecna w ten spo­sób, a Emma i Eli­nor zawsze z nie­cier­pli­wo­ścią cze­kały na rzad­kie wizyty Lindy.

– Podzi­wiam Lindę – powie­działa z uśmie­chem i pode­szła do Eli­nor. – Na­dal mogę się od niej wiele nauczyć. Czę­sto zasta­na­wiam się, gdy mam jakiś pro­blem, co Linda by zro­biła na moim miej­scu.

– Nie mamy aż tylu pro­ble­mów – sprze­ci­wiła się Eli­nor. – À pro­pos, wczo­raj pobi­li­śmy nasz rekord.

– Tak, Fla­na­gans świet­nie pro­spe­ruje – stwier­dziła Emma. – Ale mój mąż posta­no­wił dzi­siaj rano, że ode mnie odcho­dzi. Córka też. Prze­pro­wa­dziła się do swo­jej przy­ja­ciółki Carol. Gdzie Ale­xan­der chce się podziać, tego nie wiem – powie­działa i wzru­szyła ramio­nami.

Eli­nor wypadł dłu­go­pis z ręki.

– Emmo, kocha­nie! – powie­działa i spoj­rzała na przy­ja­ciółkę zatro­ska­nym wzro­kiem.

– Pyta­nie tylko, czy spró­buję ich odzy­skać, czy rzucę się w wir pracy.

– Fran­kie nie możesz sobie odpu­ścić. To jasne. Ale naprawdę chcesz zatrzy­mać Ale­xan­dra?

Emma potrzą­snęła prze­cząco głową.

– Nie, wła­ści­wie nie. Ale dopóki się nie kłó­cimy, wszystko jest mię­dzy nami w porządku.

– Takie życie chcesz mieć?

Nie, chcę two­jego męża. Zawsze chcia­łam two­jego męża, prze­szło Emmie przez myśl, kiedy sia­dała po swo­jej stro­nie biurka. Się­gnęła po spra­woz­da­nie, które leżało przed nią.

– Chcesz dobrą radę? – zapy­tała Eli­nor.

Emma ski­nęła głową. Zacze­kała, aż rumie­niec znik­nął, i odło­żyła papiery na biurko.

– Nie zatrzy­muj ich. Niech idą.

Eli­nor spoj­rzała na Emmę. Cier­piała razem z naj­lep­szą przy­ja­ciółką. Emma wyglą­dała jak anioł, ale daleko jej było do anioła. Ale kto był dosko­nały? Eli­nor uśmiech­nęła się do sie­bie. Emma miała wiele cech, które kryła w sobie. Miała wiel­kie serce, ale ani mąż, ani córka tego nie dostrze­gali. Widzieli tylko ambi­cję – Emmę, która pój­dzie po tru­pach, aby tylko osią­gnąć cel. Cecha, która była nie­oce­niona w hotelu, ale mniej przy­datna w życiu pry­wat­nym.

Od 1960 roku były naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami. Emma od razu zyskała sym­pa­tię Eli­nor, ujęła ją żywio­ło­wym uro­kiem, spry­tem i wiel­ko­dusz­no­ścią. Zawsze wspie­rała Eli­nor i udo­wad­niała, że ani tro­chę nie prze­szka­dza jej, że Eli­nor jest czarna. Wtedy zna­czyło to coś innego niż teraz i dobrze było mieć taką przy­ja­ciółkę jak Emma.

Kiedy na początku 1962 roku obie wró­ciły do Fla­na­gans jako młode matki, Eli­nor i Emma pogłę­biły jesz­cze przy­jaźń. W pierw­szych latach ich córki wesoło się razem bawiły, ale potem coś się wyda­rzyło i dziew­czynki zaczęły na sie­bie krzy­czeć. Fran­kie gry­zła, a Bil­lie cią­gnęła ją za włosy. Były jed­na­kowo winne każ­dej bójki. Żadna z nich nie chciała ustą­pić, a Emma i Eli­nor musiały wkrótce porzu­cić marze­nia o tym, że pew­nego dnia ich córki pójdą w ślady mam i będą pra­co­wać w hotelu.

Ale­xan­der i Seba­stian nie darzyli się sym­pa­tią. Patrzyli na sie­bie nie­uf­nie i sta­rali się scho­dzić sobie z drogi. Cza­sami nie dało się tego unik­nąć, jak wczo­raj na tra­dy­cyj­nym przy­ję­ciu syl­we­stro­wym we Fla­na­gans, ale poza tym nie szu­kali swo­jego towa­rzy­stwa. Byli tak różni, jak tylko może być dwóch męż­czyzn.

– Nie zatrzy­muj ich. Niech idą – powtó­rzyła Eli­nor. – Ale odzy­waj się od czasu do czasu do córki, nie­ważne, czy będzie tego chciała, czy nie. Chyba masz numer tele­fonu do tej Carol?

– Tak – odparła Emma obo­jęt­nym gło­sem.

– Kiedy Ale­xan­der ma zamiar się wypro­wa­dzić?

– Nie pyta­łam go.

– Da sobie radę, jest doro­sły – powie­działa Eli­nor i jed­no­cze­śnie poczuła ukłu­cie.

Lubiła Ale­xan­dra i nawet go rozu­miała. Nie jest łatwo miesz­kać z kimś pod jed­nym dachem, kto co rusz rani. Wie­działa to z wła­snego doświad­cze­nia.

– Zostać dzi­siaj z tobą?

– Nie, powin­naś spę­dzić ten dzień z rodziną – powie­działa Emma.

– Seba­stian prze­śpi pew­nie cały dzień, a Bil­lie umó­wiła się z przy­ja­ciółką – powie­działa Eli­nor z uśmie­chem. – To cał­kiem nie­zły pomysł, by zostać w moim małym miesz­ka­niu. Dasz się zapro­sić potem na her­batę?

– Jasne. Muszę tylko zała­twić kilka spraw, któ­rych nie zdo­ła­łam wczo­raj, i wpadnę potem do cie­bie.

Eli­nor wstała.

– Wszystko się wyja­śni. Obie­cuję.

– Skąd taka pew­ność? – zapy­tała Emma.

– Bierz życie, jakim jest. Zawsze dawa­łaś sobie radę, nie­za­leż­nie od tego, jak ciężko ci było.

– Obyś miała rację.

Eli­nor odwró­ciła się, sto­jąc już w drzwiach.

– Na razie!

Jesz­cze jede­na­ście lat temu Emma i Ale­xan­der byli zgod­nym mał­żeń­stwem. Dopiero po kata­stro­fie wszystko poszło w dia­bły, pomy­ślała ponuro i spoj­rzała na Emmę pochy­loną nad papie­rami, które segre­go­wała. Czy ona też myślała o tam­tym cza­sie?

Roz­dział 5

5

Wście­kła jak osa Fran­kie ujrzała świa­tło dzienne i tak to się poto­czyło.

Gdy tylko położna zamknęła drzwi sali poro­do­wej, Emma z rado­ścią odwi­nęła dziecko z kocyka, by pła­cząca Fran­kie mogła wyma­chi­wać malut­kimi rącz­kami. Uspo­ko­iła się tro­chę, a Emma przy­tu­liła ją i pocie­szała, aż Fran­kie cał­kiem się uci­szyła. Była cudowna i patrzyła na mamę sze­roko otwar­tymi oczami. Emma deli­kat­nie pogła­skała ją po jasnej główce. Każdy dzień, który mijał, spra­wiał Emmie ogromny ból.

Uro­dziła małą wojow­niczkę. Widać było, że dziew­czynka ma cha­rak­ter i jest wytrwała. To dobrze, bo pew­nie nie zawsze będzie jej łatwo. Emma zoba­czyła imię Fran­kie w jakimś cza­so­pi­śmie. Zarówno chłopcy, jak i dziew­czynki mogli nosić takie imię, a dla Emmy było ważne, by jej córka otrzy­mała imię odpo­wied­nie dla swo­ich małych pią­stek.

Przy­szli rodzice adop­cyjni spo­tkali się z Emmą na krótko przed poro­dem i wyja­śnili, jak ważne jest dla nich, że Emma zgo­dziła się oddać swoje dziecko. Chcieli adop­to­wać Fran­kie, nie chcieli być tylko rodziną zastęp­czą. Emma przy­tak­nęła i powie­działa, że to oczy­wi­ste, że dostaną jej dziecko.

Tym­cza­sem nie było to już takie pro­ste.

Fran­kie trzy­mała Emmę za palec wska­zu­jący i nie spusz­czała z niej wzroku. To Emma musiała ode­rwać wzrok od córki, dopiero potem mogła się do niej zwró­cić.

– Kocha­nie – powie­działa szep­tem. – Nie mogę cię zatrzy­mać – pod­nio­sła dziecko i wdy­chała jego zapach. – Serce pęka mi z bólu. Ale zawsze będę cię kochać. Obie­cuję.

Z nosem zanu­rzo­nym w puszy­stych wło­sach dziecka Emma dała upust emo­cjom. Szlo­cha­jąc, coraz moc­niej tuliła do sie­bie córkę.

– To hor­mony, pani Emmo. Trzeci dzień. To minie, sama się pani prze­kona – powie­działa położna i wzięła od niej dziecko. – Trzeba ją nakar­mić, potem przy­cho­dzą nowi rodzice. Na pewno chce się pani odświe­żyć, prawda?

Wyszła z sali z dziec­kiem, które gło­śno pła­kało.

W łazience Emma powie­siła szpi­talny szla­frok na haczyku i zdjęła majtki z pod­pa­ską. Piersi miała wiel­kie jak balony i strasz­nie bolały.

– Niech już pani prze­sta­nie narze­kać, nie­długo skoń­czy się też mleko. Lepiej niech pani pomy­śli o tym, że dziew­czynka jest zdrowa i zna­la­zła dobry dom – mówiono jej.

Jestem jak dojna krowa, pomy­ślała Emma i dotknęła ostroż­nie obo­la­łej piersi. Nie mogła się powstrzy­mać od porów­na­nia z Eli­nor. Zasta­na­wiała się, co u niej. Praw­do­po­dob­nie też już uro­dziła. Emma nie chciała być zazdro­sna, ale wła­śnie to było dla niej trudne. Eli­nor wyszła za mąż, na doda­tek za boga­tego męż­czy­znę, który da jej wszystko, czego pra­gnie, na co tylko wskaże pal­cem. I nie tylko. Pew­nie ją też kocha, całuje na dzień dobry, a w nocy leży u jej stóp.

To na­dal bolało. Emma aż za dobrze wie­działa, jakim Seba­stian był wspa­nia­łym kochan­kiem. I zwłasz­cza tego zazdro­ściła Eli­nor. Nie bar­dzo wie­działa, co myśleć o mał­żeń­stwie. Jej wol­ność będzie wtedy ogra­ni­czona, a to prze­ra­ża­jąca myśl. Jed­nak nie musia­łaby odda­wać Fran­kie, gdyby miała męża. Jak wróci do Fla­na­gans, natknie się na Eli­nor i Seba­stiana, nie da się tego unik­nąć. Będzie patrzyła na ich szczę­ście mał­żeń­skie i szczę­ście ich dziecka. Jak sobie z tym pora­dzi? Może poszu­kać pracy w innym hotelu? W hotelu Ritz? Pani Lan­sing nie wystawi jej złych refe­ren­cji, Emma była tego pewna. Jed­nak żaden hotel nie był taki jak Fla­na­gans, cho­ciaż Ritz rów­nież cie­szył się dobrą opi­nią i był uwa­żany za eks­klu­zywny.

Szo­ro­wała się gąbką. Tylko piersi umyła ostroż­nie. Miała wra­że­nie, że w każ­dej chwili mogą eks­plo­do­wać.

Była zmę­czona i przy­bita. Uni­kała spo­glą­da­nia w lustro. Było jej obo­jętne, jak wygląda. Przy­szli rodzice Fran­kie nie będą zachwy­ceni jej wyglą­dem, ale Emma nie miała już siły, by się sta­rać. Szminka i szczotka do wło­sów leżały w tor­bie podróż­nej obok łóżka.

Postara się wyglą­dać tak samo jak zawsze, jak będzie opusz­czać to miej­sce, ale do tego czasu nic nie zrobi. Po pro­stu nie ma siły.

Inne młode matki były w takiej samej sytu­acji jak ona. Więk­szość z nich odda­wała dzieci do domu dziecka i zabie­rała je z powro­tem, kiedy ich sytu­acja się popra­wiała, co czę­sto ozna­czało, że spo­tkały odpo­wied­niego męż­czy­znę, który mógł żyć z cudzym dziec­kiem. Emma była świę­cie prze­ko­nana, że jest inna i może bez więk­szych trud­no­ści zosta­wić swoje nowo naro­dzone dziecko w czy­ichś rękach. Ale tak było, zanim dowie­działa się, że Fran­kie zamiesz­kała w jej ciele, czy­niąc ją okrą­głą jak piłka i powo­du­jąc mdło­ści. Od naro­dzin Fran­kie wiele się zmie­niło w jej sercu.

Jedna z położ­nych zaj­rzała do niej przez szparę w drzwiach.

– Przy­szli pań­stwo Ingram. Chcą zoba­czyć swoją przy­szłą córkę. Niech się pani pośpie­szy, Emmo.

Położna wyglą­dała nie­na­gan­nie. Ide­alna fry­zura, jak wszystko inne w tym miej­scu. Na zewnątrz zie­le­nił się wspa­niały park, w salach nie było pyłku kurzu, a dzieci dosta­wały świeże ubranka, gdy tylko się tro­chę ubru­dziły. Pod tym wzglę­dem wszystko było w porządku. Ale per­so­nel mógłby być bar­dziej przy­ja­zny. Emma mar­twiła się, jak radzą sobie z Fran­kie, gdy nie ma jej w pobliżu, dla­tego każdą chwilę spę­dzała z córką. I jej miłość rosła tak szybko jak obawy, że wkrótce będzie musiała ją oddać. Bała się, że po adop­cji już ni­gdy nie będzie czło­wie­kiem.

W świe­tlicy podano her­batę. Wyglą­dało to śmiesz­nie – wszyst­kie młode matki w szla­fro­kach, a rodzice adop­cyjni w odświęt­nych stro­jach. Nie ma wąt­pli­wo­ści, kto tu ma wła­dzę – pomy­ślała Emma, idąc w stronę pań­stwa Ingram. Zanim usia­dła, ukło­niła się, mimo że pani Ingram była od niej tylko kilka lat star­sza. Spra­wiała wra­że­nie star­szej ze względu na hiper­po­prawną wymowę i nie­cie­kawą gar­de­robę. Jej mąż był taki sam. Biedna Fran­kie.

– Przy­je­dziemy po Eve­lyn w czwar­tek wie­czo­rem. Dobrze, żeby była już wyką­pana – powie­działa pani Ingram.

– Eve­lyn? – Emma zmarsz­czyła czoło. O kim ta kobieta mówi?

– Tak, od teraz tak ma na imię – powie­działa pani Ingram i uśmiech­nęła się sztucz­nie.

Emma wyba­łu­szyła oczy.

– Prze­cież ona ma na imię Fran­kie!

– Imię chłopca dla dziew­czynki? Wypra­szam sobie. To nie wcho­dzi w rachubę. Eve­lyn będzie grzeczną dziew­czynką z dobrego domu i musi mieć odpo­wied­nie imię.

To było jak grom z jasnego nieba. W jed­nej sekun­dzie zmiótł z powierzchni ziemi jej roz­sa­dek i plany na przy­szłość. Nie może zosta­wić córki z tą parą! Ci ludzie są zbyt uparci i kon­ser­wa­tywni, Fran­kie nie wytrzyma z nimi ani minuty, ina­czej osza­leje. Emma wie­działa już, że jej córka będzie nie­sforna, uparta i nie da sobą rzą­dzić. Jeśli pań­stwo Ingram nie rozu­mieją, jaka jest Fran­kie…

Emma wstała gwał­tow­nie.

– Dzię­kuję, dajmy sobie z tym spo­kój – powie­działa spo­koj­nie.

Nagle stało się dla niej jasne, że tylko ona zro­zu­mie swoją córkę. Da Fran­kie swo­bodę, któ­rej potrze­buje, by roz­kwi­tła jej wyjąt­kowa oso­bo­wość. Emma nie chce jej wię­zić, jak robiła to z nią jej wła­sna matka. Nie wie­działa jesz­cze, jak sama wychowa Fran­kie, ale nie chciała mieć nic wspól­nego z tymi strasz­nymi ludźmi, któ­rzy chcą ode­brać jej dziecko.

– Wypra­szam sobie takie zacho­wa­nie! – pan Ingram, który mil­czał do tej pory, wstał ener­gicz­nie i zro­bił krok w stronę Emmy. – Obie­ca­łaś nam to dziecko. I słowa dotrzy­masz.

Nagle wszyst­kie oczy skie­ro­wały się na niego. Był wysoki i wyglą­dał na sil­nego. Przy innych sto­li­kach spoj­rze­nia przy­szłych rodzi­ców i matek w połogu wędro­wały od Emmy do pana Ingrama i z powro­tem. Pano­wała gęsta atmos­fera. Ale myśl o Fran­kie dodała Emmie odwagi i wytrzy­mała spoj­rze­nie męż­czy­zny bez mru­gnię­cia okiem.

– Uspo­kójmy się – pró­bo­wała zała­go­dzić pani Ingram i pocią­gnęła męża za rękę, żeby usiadł.

Ale Emma miała inne plany. Chciała jak naj­szyb­ciej opu­ścić ten dom – z córką na rękach. Nie wie­działa jed­nak, gdzie się udać. Nie mogła wró­cić do domu, do wio­ski, do matki i babci. „Nie przy­chodź do mnie z dziec­kiem”, powie­działa jej matka. To i tak cud, że pozwo­liła jej zostać przez te wszyst­kie mie­siące, dopóki brzuch nie urósł. To wła­śnie matka powie­działa jej o domu dla samot­nych matek. Dobrze zro­biła. Gdzie indziej mogłaby się udać? Z pod­nie­sioną głową wyszła ze świe­tlicy i poszła do sali, gdzie dzieci leżały w rzę­dach. Deli­kat­nie pod­nio­sła Fran­kie. – Napra­wię ten błąd – szep­nęła do ucha śpią­cego dziecka. – Przy­się­gam ci na wszyst­kie świę­to­ści.

– Mam cio­cię, która wynaj­muje pokoje nie­da­leko stąd. Zapy­tać, czy mia­łaby pokój dla cie­bie i Fran­kie? – zapy­tała Laura.

Emma zaprzy­jaź­niła się z nią w ciągu tych czte­rech mie­sięcy spę­dzo­nych w domu samot­nej matki. Laura uro­dziła syna, który miał dora­stać w domu jej zamęż­nej sio­stry, dopóki Laura nie pozna męż­czy­zny, z któ­rym mogłaby zało­żyć rodzinę. To było dla niej naj­lep­sze roz­wią­za­nie. Jedna z dziew­czyn poślubi ojca swo­jego dziecka, ale więk­szość była zmu­szona oddać dzieci. Nie było innego wyj­ścia.

Inne matki patrzyły na Emmę wiel­kimi oczami, kiedy ta pako­wała rze­czy. Ciotka Laury obie­cała Emmie pokój w swoim domu pod Col­che­ster.

– Jak sobie pora­dzisz? – zapy­tał ktoś. – Co zro­bisz z Fran­kie, jak będziesz w pracy?

– Nie wiem jesz­cze – odpo­wie­działa Emma. – Jakoś sobie pora­dzę. Dla Fran­kie zro­bię wszystko.

Przy­ja­ciółki pomo­gły jej wynieść torbę i dziecko, potem cze­kały z nią na tak­sówkę. Pra­cow­nicy domu samot­nej matki byli wście­kli i nie poka­zy­wali się. Naj­sym­pa­tycz­niej­sza z pie­lę­gnia­rek zakra­dła się do sali, kiedy Emma była sama, i prze­ka­zała jej torbę z pie­lu­chami, myj­kami i śpi­wo­rem.

– Powo­dze­nia – powie­działa szep­tem.

Emmy nie było wła­ści­wie stać na tak­sówkę, ale ina­czej nie dałaby rady. Nie miała wózka dla Fran­kie, więc musiała ją nieść na rękach. Miała też torbę podróżną. Kiedy scho­wała ją do bagaż­nika, usia­dła z tyłu i ostatni raz spoj­rzała na młode kobiety sto­jące na chod­niku. Łzy napły­nęły jej do oczu, ale nie mogła sobie pozwo­lić na płacz. Była matką i robiła to, co dobre dla jej dziecka. Na łzy nie ma tu miej­sca.

Podróż trwała zale­wie kilka chwil. Fran­kie drze­mała w ramio­nach Emmy, która myślała o przy­szło­ści. Naj­trud­niej­sza była dla niej myśl, że nie może wró­cić do Lon­dynu, bo gdzie mia­łaby zostać Fran­kie? Nie zabie­rze jej prze­cież do Fla­na­gans. Jak by ludzie na nią patrzyli? Pew­nie uzna­liby ją za roz­pustną dziew­czynę. Matka już wcze­śniej tak ją nazy­wała. I cho­ciaż nie­na­wi­dziła matki, że przez całe życie ją okła­my­wała, zaczy­nała lepiej rozu­mieć motywy, któ­rymi się kie­ro­wała. Może łatwiej jej było powie­dzieć, że ojciec Emmy nie żyje. Lep­sze to niż przy­zna­nie się, że upra­wiała seks z kimś, kto potem jej nie chciał.

Kto jest ojcem Fran­kie, ni­gdy nie wyj­dzie na jaw. Ni­gdy!

Przed domem ciotki Laury stała kobieta i trzy­mała gra­bie. Opie­rała się o ścianę domu. Wytarła czoło i pode­szła do tak­sówki, jak tylko Emma wysia­dła z Fran­kie.

– Dzień dobry. Moje nazwi­sko Foster – powie­działa z uśmie­chem i zdjęła ręka­wiczki ogro­dowe.

Kobieta spra­wiała wra­że­nie sym­pa­tycz­nej, dokład­nie jak mówiła Laura.

– Mogę? – zapy­tała pani Foster i wycią­gnęła ręce po Fran­kie.

Emma oddała jej dziecko i się­gnęła po torbę. Wzdłuż żwi­ro­wej dróżki pro­wa­dzą­cej do domu z czer­wo­nej cegły rosły krzewy róż.

– Ma pani pokój na dru­gim pię­trze. Wsta­wi­łam tam koły­skę. Na pewno da pani radę prze­wi­nąć dziecko na łóżku, prawda? Mam pod­kładkę z frotté z pla­sti­ko­wym spodem, można na niej poło­żyć dziecko.

– Dzię­kuję, miło z pani strony – powie­działa Emma. – Jeste­śmy pani bar­dzo wdzięczne.

Pani Foster trzy­mała Fran­kie na rękach, kiedy poka­zy­wała Emmie pokój. Był schludny, na łóżku leżała kapa zro­biona na szy­dełku, obok stała biała koły­ska. Okno nad sta­rym sto­łem kuchen­nym wcho­dziło na ogród, a w wazo­nie stały takie same róże, jakie Emma widziała, idąc do domu. Pat­chwor­kowy dywan był lekko znisz­czony, ale czy­sty. Tak, tu będą się czuły dobrze.

Kuch­nia znaj­do­wała się pię­tro niżej. Kiedy Emma już wszystko zoba­czyła, wycią­gnęła port­mo­netkę i zapła­ciła czynsz za pierw­szy mie­siąc. Jedze­nie na szczę­ście było wli­czone w cenę. Pani Foster powie­działa, że od czasu do czasu wyjeż­dża, wtedy Emma będzie musiała sama przy­go­to­wy­wać posiłki. Miała nadzieję, że nie będzie to sta­no­wiło pro­blemu. Emma sta­now­czo potrzą­snęła głową.

Nie wystar­czy jej pie­nię­dzy na kolejny mie­siąc, ale nie chciała teraz o tym myśleć. Na cztery tygo­dnie miały dach nad głową – a jedze­nie dla Fran­kie miała prze­cież zawsze przy sobie.

Pani Foster spoj­rzała na Emmę z zacie­ka­wie­niem.

– Myślę, że powinna pani zjeść dobrą kanapkę – powie­działa. – Kar­mie­nie pier­sią osła­bia orga­nizm. Chodźmy do kuchni. Ostat­nią bla­chę wyję­łam z pie­kar­nika tuż przed waszym przy­jaz­dem.

Ostroż­nie poło­żyła Fran­kie na rękach mamy.

Emma pogła­skała córkę po główce i obry­so­wała pal­cem maleń­kie uszko. Już teraz było widać, że Fran­kie wyro­śnie na piękną dziew­czynę, pomy­ślała z dumą. Dłu­gie rzęsy dziew­czynki leżały na policz­kach niczym piórka.

– Ty i ja – powie­działa szep­tem, kiedy Fran­kie otwo­rzyła oczka i spo­tkały się ich spoj­rze­nia. – Ty i ja.

Potem poszła za panią Foster do kuchni.

Kilka tygo­dni póź­niej roz­le­gło się puka­nie do drzwi pokoju Emmy.

– Tak?

Pani Foster wolno otwie­rała drzwi.

– Przy­szedł młody męż­czy­zna i pyta o panią – powie­działa przy­tłu­mio­nym gło­sem.

– O mnie? Młody męż­czy­zna? Kto?

– Mówi, że nazywa się Ale­xan­der Nolan i jest pani kolegą z Lon­dynu.

Roz­dział 6

6

Było wiele rze­czy, które ją mar­twiły. Eli­nor nie mogła się pozbyć myśli, że coś jest nie tak, bo dziecko po pro­stu nie chciało przyjść na świat. Tydzień temu minął ter­min porodu. Była prze­ra­żona. Wszystko roz­pa­dłoby się jak domek z kart, gdyby mieli dziecko, które nie byłoby ide­alne.

– Nasze dziecko będzie naj­do­sko­nal­szym i naj­słod­szym cze­ko­la­do­wym boba­sem z lokami – powie­dział Seba­stian, zapa­la­jąc papie­rosa i wydmu­chu­jąc kółka dymu w sufit.

Czy musi przy każ­dej oka­zji wspo­mi­nać, jakiego koloru jest skóra dziecka?, pomy­ślała Eli­nor. Wystar­czyło prze­cież powie­dzieć tylko „słod­kie dziecko”.

– Za bar­dzo się mar­twisz. Lekarz powie­dział, że masz wypo­czy­wać i do przyj­ścia dziecka na świat korzy­stać z życia u boku męża.

Sie­dzieli w dużym salo­nie na kana­pie. Zanim Magda skoń­czyła pracę, roz­pa­liła w kominku, który teraz przy­jem­nie grzał. Seba­stian przy­krył kocem nogi Eli­nor, potem usiadł obok niej. Jesz­cze kilka mie­sięcy temu Eli­nor miesz­kała w pokoju w sute­re­nie hotelu, a teraz miała wszystko, co można sobie tylko wyma­rzyć. Ale miała też wiele do stra­ce­nia.

Myślała, że to dobrze, że Seba­stian patrzy na życie nie tak poważ­nie jak ona, i chciała, by jego entu­zjazm był zaraź­liwy. Eli­nor spoj­rzała na niego i czuła, jak uczu­cie do niego obej­muje stop­niowo każdą komórkę jej ciała.

Wszystko wyda­rzyło się tak szybko – naj­pierw pra­wie usu­nęła ciążę, potem nagle wyszła za mąż i zamiesz­kała w nowym domu w cen­trum Lon­dynu, i cza­sami wciąż nie mogła pojąć, co się wyda­rzyło. Czar­no­skóra młoda kobieta z Not­ting Hill nie ma prawa mieć tak dobrze! Takie rze­czy zda­rzają się tylko w baj­kach. A jed­nak miesz­kała teraz w tym pięk­nym domu w eks­klu­zyw­nej dziel­nicy Bel­gra­via. Miała per­so­nel, pie­nią­dze, a obok jej sypialni znaj­do­wał się pokój dzie­cięcy z naj­bar­dziej uro­czą tapetą, jaką kie­dy­kol­wiek widziała.

Dla­tego nie ma się co dzi­wić, że bała się, że to wszystko straci.

Posta­no­wili, że jak tylko uro­dzi się dziecko, zatrud­nią nia­nię. Ambi­cje Eli­nor, by zostać sze­fową Fla­na­gans, nie wyga­sły nawet po jej ślu­bie z kuzy­nem wła­ści­cielki hotelu. Wręcz prze­ciw­nie, musiała teraz jesz­cze bar­dziej udo­wod­nić Lin­dzie Lan­sing, że się do tego nadaje. A to wyma­gało potomka, który będzie dosko­nały.

Emma zro­zu­mia­łaby jej zmar­twie­nia i nie śmiała się z nich. Jesz­cze nie tak dawno Eli­nor i Emma miały te same marze­nia, kiedy miesz­kały w sute­re­nie hotelu, ale nie widziały się od ślubu Eli­nor.

Emma wró­ciła do domu, do mamy. Na początku pisały do sie­bie listy, ale w ciągu ostat­nich kilku mie­sięcy listy Eli­nor do Emmy wró­ciły. To zmar­twiło Eli­nor. Czyżby Emma nie miesz­kała już z mamą? Nie byłoby w tym nic dziw­nego, ponie­waż nie miały dobrych rela­cji, dla­tego też Emma wyje­chała do Lon­dynu i roz­po­częła pracę we Fla­na­gans w noc syl­we­strową 1959 roku. Ale gdzie mieszka teraz? Obie­cała, że wkrótce wróci do Lon­dynu i do Fla­na­gans. Eli­nor tęsk­niła za naj­lep­szą przy­ja­ciółką. Będzie mię­dzy nimi znowu tak samo dobrze jak kie­dyś? Czy to w ogóle moż­liwe?

Eli­nor roz­ma­wiała o tym z Ale­xan­drem. Pra­co­wał w hotelu w recep­cji i swego czasu zako­chał się w Emmie od pierw­szego wej­rze­nia. On też chciał, żeby wró­ciła. Naj­le­piej do niego, jak powie­dział.

Eli­nor wes­tchnęła.

– O czym myślisz, kocha­nie? – zapy­tał Seba­stian. – Mar­twisz się z powodu dziecka?

Nalał sobie wina.

– Może to głu­pie, ale przez cały czas myślę o Emmie. Chcia­ła­bym, żeby tu była – powie­działa, krę­cąc głową, kiedy wska­zał butelką na kie­li­szek. – Bra­kuje mi jej i zasta­na­wiam się, jak sobie radzi.

– Wpraw­dzie pra­wie jej nie znam, ale spra­wiała wra­że­nie mło­dej kobiety, która świet­nie sobie radzi sama – poło­żył głowę na opar­ciu kanapy. Poszu­kał jej ręki, pod­niósł do ust i poca­ło­wał. – Jak myślisz, skar­bie, może mały nume­rek? – zapy­tał zuchwale. – Lekarz powie­dział, że dzięki temu mogą się zacząć bóle poro­dowe.

– Naj­pierw poma­suj mi stopy, a potem zoba­czymy – odpo­wie­działa z uśmie­chem i poło­żyła nogi na jego kolana. Jęk­nęła, kiedy wbił kciuki w spód stopy. – Cudow­nie! Rób tak dalej – wymam­ro­tała pod nosem i oparła się.

Wła­śnie wstali z łóżka – bo to było jedyne miej­sce, w któ­rym w tej chwili mogli upra­wiać seks – kiedy na pod­łogę mię­dzy nimi wylała się wielka kałuża.

Seba­stian spoj­rzał na pod­łogę.

– Czy to… to co… Czy mamy się spie­szyć?

Eli­nor spoj­rzała w dół, potem na męża.

– Nie, nie wydaje mi się… – odparła, wpa­tru­jąc się w kałużę. – To chyba tylko pęcherz pło­dowy.

– W takim razie musimy… musimy… jechać do szpi­tala – powie­dział i sko­ło­wany obró­cił się dwa razy wokół wła­snej osi. – Muszę… ubra­nia… ja… Gdzie są moje ciu…

Eli­nor zła­pała go za ramię.

– Seba­stia­nie, uspo­kój się. Mamy czas. Ubierz się, zadzwoń do mojej mamy i powiedz jej, że spo­tkamy się w szpi­talu. Potem zadzwoń po tak­sówkę, a ja posie­dzę tro­chę w suchym miej­scu. Torbę do szpi­tala mam już spa­ko­waną.

Seba­stian znie­ru­cho­miał i spoj­rzał jej w oczy.

– Będziemy mieli dziecko!

Zła­pała się za krzyż, kiedy poczuła bole­sny skurcz.

– Tak, i zaraz uro­dzę w domu, jeśli się nie pospie­szysz – jęk­nęła.

Kiedy Seba­stian zoba­czył jej wykrzy­wioną z bólu twarz, wystra­szył się na dobre.

– Kła­ma­łam… Pospiesz się!

Cztery godziny póź­niej na świat przy­szła Bil­lie Isa­dora Lan­sing i była tak dosko­nała, jak Eli­nor wyobra­żała to sobie w gorą­cych modli­twach.

Gdy tylko Seba­stia­nowi pozwo­lono wziąć córkę na ręce, nie chciał jej już oddać. Leżała w jego ramio­nach, a on koły­sał ją do snu, śpie­wał i robił do niej miny, by ją roz­śmie­szyć.

– Mogę? – zapy­tała mama Eli­nor i wycią­gnęła ręce do wnuczki.

– W żad­nym wypadku – odparł i zro­bił krok do tyłu. – Byłaś przy jej naro­dzi­nach, teraz kolej na mnie – przy­glą­dał się śpią­cemu dziecku. – Bil­lie, Bil­lie, Bil­lie – śpie­wał cicho. – Dosta­niesz wszystko, co tylko zechcesz.

Eli­nor zaśmiała się.

– Nie, drogi mężu, nie dosta­nie wszyst­kiego, co zechce.

Seba­stian z fascy­na­cją patrzył na córkę.

– Jak mógł­bym jej odmó­wić? – zapy­tał zamy­ślony.

– Zostaw to mnie – powie­działa Eli­nor. – Chcę, by wyro­sła na silną, samo­dzielną kobietę i dosko­nałą stu­dentkę. A tak się nie sta­nie, jeśli będzie dosta­wać wszystko, czego tylko zapra­gnie.

Uśmiech­nęła się. Seba­stian był roz­piesz­czony. Będzie cudow­nym ojcem, co do tego nie miała naj­mniej­szych wąt­pli­wo­ści.

– Nie słu­chaj mamy – szep­tał do dziecka. – Pew­nego pięk­nego dnia zechce, byś została pre­mie­rem, ale wtedy omi­nie cię wszystko co fajne w życiu. A ponie­waż jesteś taka słodka, razem z mamą zadbamy o to, żebyś od razu miała rodzeń­stwo.

Uśmiech Eli­nor zgasł i z prze­ra­że­niem spoj­rzała na męża. Sły­szała, jak inne matki roz­ma­wiały o ciąży i żadna z nich nie bała się tak jak ona. Żadna. Wszyst­kie były szczę­śliwe i zado­wo­lone – co naj­wy­żej wymio­to­wały. Eli­nor ina­czej prze­żyła ten czas. Lęki zawład­nęły jej życiem, były obecne w każ­dej godzi­nie ostat­nich sze­ściu mie­sięcy. To było nie do znie­sie­nia, strach był więk­szy niż radość, że przyj­dzie na świat ich dziecko.

– Nie – powie­działa. – Nie dam rady przejść przez to drugi raz. Cieszmy się lepiej naszą cudowną małą dziew­czynką.

Wycią­gnęła ręce do córki, kiedy ta zaczęła pła­kać na rękach u taty.

– Ależ skar­bie, spójrz na nią – powie­dział i podał jej dziecko.

Była uro­cza. Ale jak ma chro­nić córkę przed złem? By utrzy­mać pozy­cję, będzie musiała pra­co­wać na stu­diach dwa razy wię­cej niż inni. Aby być akcep­to­waną w bia­łych krę­gach, będzie musiała być mil­sza niż inni, a jeśli będzie chciała dostać dobrą pracę, będzie musiała być lep­sza niż wszy­scy inni razem wzięci. Taki jest los czar­nej dziew­czynki, mimo że uro­dziła się w 1961 roku, a ojcem jest Seba­stian Lan­sing.

Seba­stian ni­gdy tego nie zro­zu­mie, nie dla­tego że nie jest mądry i dobro­duszny, bo taki wła­śnie był, ale dla­tego że bra­kuje mu doświad­cze­nia. Jest bia­łym męż­czy­zną z wyż­szej klasy. Eli­nor będzie musiała wiele wytłu­ma­czyć córce, a nie zawsze będzie to łatwe. Ale Bil­lie jest owo­cem miło­ści. Serce jej rosło, gdy gła­skała córkę po policzku. Zro­bię wszystko, pomy­ślała, wszystko, abyś była szczę­śliwa.

– Jest cudowna – powie­działa Eli­nor z namasz­cze­niem.

Seba­stian usiadł na brzegu łóżka, objął żonę ramie­niem i poca­ło­wał w czoło.

– Jesz­cze jedno – żebrał. – Małego chłopca.

Spoj­rzała na niego.

– Nie, Seba­stia­nie. Mówię poważ­nie. Nie chcę przez to prze­cho­dzić drugi raz. I musisz mi obie­cać, że będziesz mnie wspie­rać.

Roz­dział 7

7

1972 rok

Podobno nie­któ­rzy nic nie pamię­tali. Wszystko było jedną czarną dziurą.

Emma ni­gdy nie zapo­mni pisku opon, krzyku zszo­ko­wa­nego kie­rowcy, który wysko­czył z samo­chodu, prze­ra­żo­nego wyrazu twa­rzy Fran­kie i uko­cha­nego Edwina leżą­cego bez ruchu na ulicy obok roweru.

Pamię­tała dokład­nie, która była godzina, kiedy to się stało, i po ilu minu­tach przy­je­chała karetka. W ciągu następ­nych sześć­dzie­się­ciu minut stało się jasne, że Edwin odszedł, a gdy tylko Eli­nor i Seba­stian dotarli do szpi­tala, Eli­nor dołą­czyła do Emmy i nie opu­ściła jej ani na chwilę. Ale­xan­der był zroz­pa­czony i pła­kał, a nia­nia opie­ko­wała się Fran­kie.

Emma odmó­wiła przy­ję­cia środ­ków uspo­ka­ja­ją­cych, które jej zapro­po­no­wano. Na pogrze­bie syna chciała świa­do­mie prze­ży­wać wszystko, aż do ostat­niego szcze­gółu. Muzykę, zdru­zgo­ta­nych kole­gów Edwina ze szkoły, jego przy­ja­ciół z dru­żyny pił­kar­skiej, roz­dzie­ra­jący serce płacz Fran­kie, zgar­bione plecy Ale­xan­dra i dłoń Eli­nor, która mocno ją ści­skała.

Ale­xan­der, Seba­stian, Char­les i Robert, mąż Lindy, nie­śli trumnę. Poma­gali im ulu­biony nauczy­ciel Edwina i jego tre­ner piłki noż­nej. Emma wciąż pamię­tała chrzęst żwiru pod ich butami i to, jak wszy­scy wstrzy­mali oddech, gdy dzie­wię­cio­letni chło­piec został zło­żony do grobu. Tylko wiatr sze­le­ścił w drze­wach, a kiedy kwiaty opa­dły na wieko trumny, roz­legł się krzyk bólu, który Emma przez cały ten czas powstrzy­my­wała.

W tam­tej chwili pomy­ślała, że będzie tak krzy­czeć do końca życia.

Mie­siąc póź­niej wybrzmiało pierw­sze oskar­że­nie.

– Nie rozu­miem, jak mogłaś spu­ścić go z oczu – powie­dział Ale­xan­der.

Emma odwró­ciła się.

– Co mówisz?

– Nie rozu­miem tego, Emmo. Co było dla cie­bie waż­niej­sze?

– Że roz­ma­wia­łeś ze mną?

– Prze­cież mogłaś mi odpo­wie­dzieć, nie odwra­ca­jąc się.

– A ty masz w nosie wła­sne poczu­cie winy – odparła w rewanżu.

– To twoja wina, że nie mam już syna – powie­dział Ale­xan­der. – Nie wiem, czy kie­dy­kol­wiek ci to wyba­czę.

Roz­pła­kał się. Spu­ściła z oczu jego syna, a nie wolno jej było tak zro­bić!

Mie­siąc póź­niej Ale­xan­der nie był już na nią zły, pro­sił ją tysiąc razy o prze­ba­cze­nie za to, co powie­dział. Odwra­cał się do niej w łóżku i chciał, by przy­tu­lili się do sie­bie, ale w jej oczach nie­wiele zostało z tego, co było sto­sun­kowo nie­skom­pli­ko­wa­nym wspól­nym życiem. Naj­czę­ściej odpy­chała go od sie­bie. Miała w sobie tak głę­boki smu­tek, że nikt nie mógł do niej dotrzeć, a już na pewno nie Ale­xan­der. Wie­działa, że jest tak samo zroz­pa­czony jak ona, ale nie potra­fiła go pocie­szyć. Nie miało to nic wspól­nego z jego oskar­że­niami. W końcu miał rację – to ona pono­siła winę za śmierć Edwina.

– Co u was? – zapy­tała z tro­ską Eli­nor, gdy Emma wró­ciła do pracy.

Ich małe biura znaj­do­wały się teraz obok sie­bie, Eli­nor była kie­row­niczką działu per­so­nal­nego, a Emma kie­row­niczką restau­ra­cji. Już od jede­na­stu lat pra­co­wały ramię w ramię.

Emma wes­tchnęła.

– Kiep­sko. On chce upra­wiać seks, a mnie już na samą myśl robi się nie­do­brze.

– Na myśl o nim czy o sek­sie?

– O sek­sie. Pożą­da­nie zupeł­nie wyschło, przy­naj­mniej tak to czuję. Nie chcę, by Ale­xan­der był bli­sko mnie. Nie wiem, jak to opi­sać, ale wzdry­gam się, kiedy wyciąga do mnie rękę. Jakby chciał mnie skrzyw­dzić. Wiem, że to nie­prawda. Ale­xan­der jest kochany i ni­gdy nie zrobi niczego, czego nie będę chciała. To po pro­stu takie uczu­cie.

– Bie­dac­two – powie­działa Eli­nor. – A jak się ma Fran­kie?

Myśląc o Fran­kie, o mało się nie roz­pła­kała.

– Też kiep­sko. Wiesz, jak bar­dzo kochała Edwina, była jego star­szą sio­strą. Jest teraz zupeł­nie odmie­niona. Nic jej nie odpo­wiada, nawet Ale­xan­der musi wysłu­chi­wać, jakim jest mar­nym ojcem. A prze­cież zawsze podzi­wiała swo­jego ojca.

Swo­jego ojca. Emma tak mówiła, cho­ciaż prawda była inna. Ale Ale­xan­der był jedy­nym ojcem, jakiego Fran­kie znała. Sam zapro­po­no­wał, że uzna ojco­stwo, jeśli Emma za niego wyj­dzie i Fran­kie będzie miała rodzeń­stwo. Ni­gdy nie roz­ma­wiali o bio­lo­gicz­nym ojcu Fran­kie. Pew­nie dla­tego, że Ale­xan­der był zbyt zazdro­sny i nie chciał za dużo wie­dzieć. Ni­gdy zresztą nie pytał.

– Musisz dać jej czas – stwier­dziła Eli­nor. – Każde z was ina­czej prze­żywa żałobę. Ale­xan­der pra­gnie bli­sko­ści, ty dystansu, a Fran­kie potrze­buje bez­wa­run­ko­wej miło­ści was obojga.

– To nie może się udać – odparła Emma.

Głos jej drżał. Prze­łknęła łzy, nie zna­jąc ich przy­czyny. Nie wie­działa, dla­czego przez cały czas jest bli­ska łez. Ale już sama myśl o tym, że jede­na­sto­let­nia Fran­kie może nie dostać tego, czego potrze­buje, ponie­waż jej rodzice są za bar­dzo pochło­nięci wła­snym żalem…

– Pomóż mi, Eli­nor. Co ja mam teraz zro­bić?

– Jedź do naszego domu w Wey­mo­uth – zapro­po­no­wała. – Seba­stian jedzie tam w przy­szły week­end, żeby przy­go­to­wać dom na lato. Zabierz się z nim i zostań, jak już wyje­dzie. Myślę, że dobrze ci zrobi, jak pobę­dziesz tro­chę sama.

– Prze­cież muszę pra­co­wać…

– Pani Lan­sing zro­zu­mie, jak weź­miesz urlop. Ktoś inny przej­mie na tydzień kie­ro­wa­nie restau­ra­cją – powie­działa Eli­nor. – Poroz­ma­wiać z nią?

– Nie, sama poroz­ma­wiam. Nie uwa­żasz, że zosta­wiam Fran­kie samą sobie, wyjeż­dża­jąc?

– Zaopie­kuję się Fran­kie, dopóki nie wró­cisz. Zapro­szę ją na her­batę do salonu, zawsze jej się to podo­bało i świet­nie się ze sobą doga­dy­wa­ły­śmy. Może otwo­rzy się przede mną.

Seba­stian wes­tchnął.

– Emma to dla mnie za dużo – powie­dział ponuro. Bil­lie poszła już spać, bo następ­nego dnia szła do szkoły. Seba­stian oparł się w skó­rza­nym fotelu i obra­cał mię­dzy pal­cami kie­li­szek. – Emma jest… ponura i dziwna.

– To chyba zro­zu­miałe – bro­niła Eli­nor naj­lep­szą przy­ja­ciółkę. Było to dla niej bar­dzo ważne, nawet jeśli Seba­stian ni­gdy nie zro­zu­mie, jak bar­dzo.

– Oczy­wi­ście, że zro­zu­miałe. Wolał­bym jed­nak sam poje­chać do Wey­mo­uth, naszy­ko­wać dom, potem prze­ka­zać jej klu­cze. Nie można tak zro­bić? Prze­cież może tam poje­chać sama.

– Ow­szem, ale i tak jedziesz do Wey­mo­uth.

– I co z tego?

– Pro­szę, wyświadcz mi tę przy­sługę – powie­działa i wstała. – Idę spać. Idziesz?

– Tak – odparł, opróż­nił kie­li­szek i odsta­wił na sto­liku.

– Magda ma jutro wolne. Bądź tak miły i wynieś kie­li­szek do kuchni. I wyłącz tele­wi­zor.

Eli­nor wie­działa, jak iry­tu­jące są te upo­mnie­nia, ale Seba­stian dora­stał w oto­cze­niu służby, która była do dys­po­zy­cji przez całą dobę. Dzie­sięć lat mał­żeń­stwa z Eli­nor nie zmie­niło jego prze­ko­na­nia, że zawsze jest ktoś, kto po nim posprząta.

Kiedy zadzwo­nił tele­fon, wymie­nili zasko­czone spoj­rze­nia, potem oboje wpa­try­wali się w tele­fon na ścia­nie.

Kto dzwoni o tej porze?

Eli­nor stała w drzwiach, kiedy Seba­stian ode­brał tele­fon. Sekundę póź­niej słu­chawka wypa­dła mu z ręki i ude­rzyła o pod­łogę.

– Seba­stian? – krzyk­nęła wystra­szona.

– Lau­rence nie żyje… Zastrze­lił się – powie­dział.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki