Dobra matka - Małgorzata Rogala - ebook + książka

Dobra matka ebook

Małgorzata Rogala

4,5

Opis

Czy wiesz, co może się stać, gdy nie pilnujesz swojej prywatności?
W Lesie Kabackim zostaje zastrzelona młoda kobieta, matka kilkuletniej dziewczynki. Niedługo po tym w podobnych okolicznościach ginie druga kobieta – także matka. Obie ofiary nieustannie dzieliły się prywatnością swoją i swoich dzieci. Tuż przed śmiercią każda z nich otrzymała tajemniczą wiadomość o treści „bądź dobrą matką”.
Policjanci Agata Górska i Sławek Tomczyk prowadzą skomplikowane i wielowątkowe śledztwo, podczas którego odkrywają wiele brudnych tajemnic sprzed lat. Poza schwytaniem seryjnego mordercy starsza aspirant Agata Górska będzie musiała zmierzyć się także ze swoją przeszłością…
Intrygujący i niezwykle wciągający kryminał, od którego trudno się oderwać.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 301

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (1749 ocen)
1110
507
115
13
4
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Olina77

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobry temat! Często oglądając zdjęcia znajomych na FB zastanawiam się czemu się tak obnażają przed światem!
10
Sengatime

Nie oderwiesz się od lektury

Mogłabym powielić laurkę z pierwszego tomu. Świetny polski kryminał, prawdopodobny, osadzony w realiach, nie podkręcony sensacyjnie, nie epatujący przemocą. Jednocześnie stanowiący przestrogę by pilnować swojej prywatności.
10
Bajkaa85

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam!
00
krzysztof_waw

Nie oderwiesz się od lektury

.
00
Jolcyk123

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja
00



 

 

 

 

 

 

 

Copyright © Małgorzata Rogala, 2016

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., 2016

 

Redaktor prowadząca: Klaudia Bryła

Redakcja: Beata Wójcik

Korekta: Maria Moczko / panbook.pl 

Projekt typograficzny, skład i łamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Projekt okładki: Magdalena Zawadzka

 

Fotografie na okładce:

http://www.shutterstock.com/Gun

http://www.shutterstock.com/eAlisa

http://www.shutterstock.com/Aggie 11

http://www.shutterstock.com/Tomas Jasinskis

 

Fotografia autorki: Aleksandra Sochacka

 

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej: Dariusz Nowacki

 

 

Wydanie elektroniczne 2016

 

eISBN 978-83-7976-458-7

 

 

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. z o.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

fax: 61 853-80-75

[email protected]

www.czwartastrona.pl

 

 

 

 

 

 

 

PROLOG

Połowa lipca 2013

Od kilku minut wpatrywał się w zdjęcie kilkuletniej dziewczynki, które wypełniało ekran jego komputera. Miała jasne, sięgające ramion włosy i duże niebieskie oczy. Ubrana w sukienkę podkreślającą ich kolor, siedziała na podłodze i podziwiała misterną konstrukcję stworzoną z lego duplo. Jej plecy dotykały ściany, a nogi w białych rajstopach były zgięte w kolanach i odwiedzione na boki. W buzi trzymała kciuk prawej ręki. Mimowolnie zacisnął pięści i wymamrotał przekleństwo. Wyświetlił drugie zdjęcie, a potem trzecie i czwarte. W sumie było ich dziesięć, wszystkie podobne do siebie. Ta sama dziewczynka, tylko w innych pozycjach ciała: leżąca na brzuchu, siedząca na piętach, stojąca boso na podłodze, z buzią ubrudzoną trzymanymi w rękach lodami, które wypływały z waflowego rożka; ich kolor wskazywał, że były śmietankowe lub waniliowe. Schował głowę w ramionach, a palce wplótł we włosy. Obrazy z przeszłości napłynęły gwałtowną falą i przesuwały się pod jego powiekami jak filmowe kadry, jeden za drugim. Były tak wyraźne i nasycone kolorami, że poczuł skurcz w klatce piersiowej. Oderwał ręce od głowy i uderzył pięścią w stół. Metalowa popielniczka pełna niedopałków spadła na podłogę, a jej zawartość rozsypała się po dywanie.

– Kurwa mać!

Zerwał się z miejsca i przez kilka minut chodził po pokoju, żeby ochłonąć. Następnie podniósł popielniczkę, nie zawracając sobie głowy sprzątaniem. Pieprzona dziwka, pomyślał i otworzył nową paczkę papierosów. Wysupłał jednego, przypalił i zaciągnął się mocno. Za każdym razem tak reagował, to było silniejsze od niego. Wrócił do komputera i jeszcze raz obejrzał zdjęcia.

– Głupia dziwka bez wyobraźni – wymamrotał do siebie i zaklął, gdy popiół z papierosa spadł na klawiaturę.

Pochylił głowę i dmuchnął. Drobiny szarego pyłu wzbiły się w powietrze i opadły na blat stołu. Zgasił niedopałek w popielniczce i przypalił następnego papierosa.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 1

Początek sierpnia 2013

Nie spuszczając wzroku z ubierającego się mężczyzny, Lena Dobosz podłożyła pod głowę drugą poduszkę i pilotem włączyła odtwarzacz płyt kompaktowych. Po chwili sypialnię wypełniły dźwięki Piosenki księżycowej Varius Manx:

 

Śpisz pięknie tak, po kątach cisza gra

Szkoda słów… Resztę dopowie księżyc

Śpisz, staram się oddychać szeptem

Pościel jeszcze pachnie ogniem naszych ciał…

 

Piosenka była częścią ich pożegnalnego rytuału.

Mężczyzna zapiął ostatni guzik koszuli i podał Lenie leżący na fotelu krawat.

– Zawiążesz? Byłem na pożegnalnym koncercie, gdy Lipnicka odchodziła z zespołu.

Usiadł na brzegu łóżka i zanucił z wokalistką:

– „Kiedyś znajdę dla nas dom z wielkim oknem na świat…”

Był romantykiem i chciał wierzyć, że Lena jest w nim zakochana. Płacił pięćset złotych za godzinę, więc mogła udawać, co tylko chciał.

– Wiem – wyszeptała tuż przy jego ustach. Podciągnęła węzeł jedwabnego krawata w prążki i poprawiła kołnierzyk koszuli. – Gotowe.

– Dziękuję. – Mężczyzna włożył marynarkę i wyjął z portfela kilka stuzłotowych banknotów. Nie pytając, schował zwitek pieniędzy do szkatułki stojącej na staroświeckiej toaletce, którą Lena wypatrzyła kiedyś na targu staroci na Kole. – Piękne cacko.

Mówił tak za każdym razem, gdy podnosił wieczko srebrnego pudełka z pierwszej dekady dwudziestego wieku, które kosztowało Lenę kilka takich spotkań jak to, dobiegające właśnie końca. Kobieta leniwym ruchem odrzuciła kołdrę i wstała z łóżka. Pozwoliła klientowi patrzeć przez chwilę na swoje nagie ciało, a potem owinęła się satynowym szlafrokiem i musnęła ustami policzek mężczyzny.

– Może będziesz musiała zmienić zastosowanie tej szkatułki. – Uśmiechnął się tajemniczo, włożył rękę do kieszeni i wyjął małe, płaskie pudełko, w jakie zwyczajowo pakuje się biżuterię. – To dla ciebie.

Zaintrygowana Lena zajrzała do środka i wstrzymała oddech na widok broszki w kształcie ważki. Bez słowa wpatrywała się w ażurowe skrzydła owada, a jej serce zwiększyło liczbę uderzeń. Próbując zapanować nad emocjami, wciągnęła nosem powietrze, zrobiła głęboki wdech, a następnie wyjęła broszkę z pudełka i położyła na dłoni.

– Jest piękna. Dziękuję. – Z trudem przełknęła ślinę przez ściśnięte gardło.

– Cieszę się, że przypadła ci do gustu. To Lalique. – W głosie mężczyzny zabrzmiała duma.

– Lalique?

– Myślałem, że poznajesz.

– Tak, oczywiście – zapewniła. – Po prostu jestem…

– Zaskoczona? – Na jego twarzy pojawił się pełen zadowolenia uśmiech.

– Bardzo. Musiała kosztować mnóstwo pieniędzy.

– Mam znajomą antykwariuszkę. Wystarczy powiedzieć, czego się szuka, a ona prędzej czy później to znajdzie. I taniej niż na aukcjach.

– Biżuteria Lalique’a bardzo rzadko pojawia się w obiegu. Częściej można trafić na szkło lub maskotki samochodowe.

– Ale czasem się pojawia. Potomkowie jego klientów, albo raczej klientek, niekiedy pozbywają się rodowych klejnotów. Tak mówiła ta moja znajoma. A ja nie znam osoby bardziej odpowiedniej od ciebie, która doceniłaby to cacko. – Jeszcze raz sięgnął do kieszeni i wyjął kopertę. – Tu masz certyfikat autentyczności. Prosto z Francji.

– Certyfikat? – wyjąkała, wciąż oszołomiona.

– Zasługujesz na to. Muszę już iść.

– Oczywiście. – Pocałowała go na pożegnanie. – Do zobaczenia, kochanie.

Położył rękę na klamce.

– Jeszcze o czymś zapomniałaś. – Zrobił minę nadąsanego dziecka.

– Przepraszam, to przez twój prezent – powiedziała Lena i pomyślała, że czasem był irytujący z tymi swoimi rytuałami, do których teraz nie miała głowy. – Oczywiście było cudownie. Jak zawsze – zapewniła.

Może nie cudownie, ale naprawdę nieźle, pomyślała, zamykając za nim drzwi mieszkania. Lubił przejmować inicjatywę i bawić się w miłość. Dbał, żeby jej też sprawić przyjemność. Był pięćdziesięcioletnim prezesem koncernu farmaceutycznego, spragnionym romantycznych uniesień i rozczarowanym swoim pożyciem małżeńskim. Twierdził, że żonę interesuje tylko stan konta bankowego, a po łączącym ich kiedyś uczuciu nie został ślad. Wszyscy tak mówili, jakby chcieli się wytłumaczyć lub uważali, że Lenę obchodzą ich motywacje.

Rzuciła kopertę na kuchenną szafkę i z broszką w dłoni skierowała się do drugiego pokoju, który pełnił funkcję pracowni. Wzięła lupę i dokładnie obejrzała sygnaturę widniejącą na dolnej części odwłoku ważki. Widok pod szkłem powiększającym nie pozostawiał wątpliwości co do tego, kto jest autorem dzieła, które spoczywało w dłoniach Leny. Odłożyła broszkę do pudełka i poszła do łazienki. Napuściła wody do wanny i zanurzyła się w pachnącej brzoskwiniami pianie, starając się zrelaksować po doznanym szoku. Leżała z głową opartą o brzeg wanny i zamkniętymi oczami, ale ciepła kąpiel nie przynosiła ukojenia. Przeciwnie, jej ciałem wstrząsały chłodne dreszcze. Wysunęła stopę nad powierzchnię wody i palcami, zakończonymi polakierowanymi na czerwono paznokciami, odkręciła kran z gorącą wodą.

 

Szesnaście lat temu Helena Dobosz zrobiła wszystko, żeby dostać się na wydział tkaniny i ubioru łódzkiej Akademii Sztuk Pięknych i uciec od wiecznie pijanego ojca, który ze szczegółami zaplanował jej przyszłość. Studia w Łodzi były doskonałym pretekstem, żeby opuścić radomskie mieszkanie rodziców i uwolnić się od krzyków, awantur i biedy. Kiedy wyjeżdżała, ojciec walił pięścią w stół i przepowiadał, że Lena szybko wróci, niczym pies z podkulonym ogonem, i będzie błagać na kolanach, żeby ją przyjął z powrotem do domu. Pomyślała wtedy, że ojciec nigdy się tego nie doczeka; była gotowa zapłacić każdą cenę za wolność. Chciała się zajmować projektowaniem biżuterii, a łódzka ASP była w przekonaniu Leny jedynym miejscem, gdzie mogła się tego nauczyć i zdobyć dyplom.

Na początku los jej sprzyjał. Dostała miejsce w akademiku i znalazła pracę gosposi u podstarzałego aktora, dorabiającego występami w reklamach. Nie płacił dużo, ale miał kontakty w telewizji i dzięki fuchom, które jej załatwiał, mogła się utrzymać. Pomagała sprzątać w teatrze, klaskała na widowni w telewizyjnych teleturniejach i bywała hostessą na okolicznościowych imprezach. Czasem wiązało się to z wyjazdem na dzień lub dwa do Warszawy. Na jednej z takich imprez spotkała dziewczynę, która wprowadziła ją do klubu Odlot. Tam Lena poznała Igora i zakochała się pierwszy i jedyny raz w życiu. Igor pracował jako ochroniarz i obracał się w środowisku złodziei, paserów, sutenerów i prostytutek. Był o trzynaście lat starszy, ale dla Leny nie miało to znaczenia; kiedy tylko mogła, wpadała do Odlotu. Igor Białek był dla Leny czuły i troskliwy, ale na nic więcej nie mogła liczyć. Mówił, że jest dla niego za młoda, i traktował jak siostrę; otoczył opieką, pilnował, żeby nikt jej nie zaczepiał i żeby bezpiecznie dotarła na dworzec, gdy musiała wracać do Łodzi. Lena stopniowo pogodziła się z tym, że nigdy nie zostaną parą.

Zaprzyjaźniła się z kilkoma prostytutkami i ich opiekunami, poznała paru typów spod ciemnej gwiazdy, ale nikt jej nie ruszał. Wszyscy wiedzieli, że była pod ochroną Igora. Wtedy też poznała Agatę Górską, która przesiadywała w Odlocie nad książkami albo pomagała kelnerkom sprzątać ze stolików.

Po trzecim roku studiów, w czasie wakacji, Lena wyjechała do Holandii, do pracy w nocnym klubie. Wróciła tuż przed rozpoczęciem roku akademickiego z sumą pieniędzy, która skutecznie zagłuszała wyrzuty sumienia związane ze sprzedażą swojego ciała oraz umożliwiała jej wynajęcie mieszkania w Warszawie. Potrzebowała własnego lokum, jeśli nadal chciała robić to, czego nauczyła się w Holandii. Postawiła na zamożnych klientów, gotowych zapłacić wysoką cenę za wyjątkową usługę, i zwróciła się z prośbą o pomoc do Igora. Dzięki jego znajomościom stopniowo nawiązała kontakty z odpowiednimi mężczyznami. Każdą sobotę i niedzielę spędzała w Warszawie, dając im to, czego nie mogli otrzymać nigdzie indziej.

Po obronie pracy magisterskiej zaczęła myśleć o wycofaniu się z zawodu. Chciała zacząć spełniać swoje marzenia i realizować plany. Nużyło ją zaspokajanie perwersyjnych zachcianek mężczyzn, mimo że dzięki temu po kilku latach było ją stać na kupno dwupokojowego mieszkania na Kabatach. Stopniowo zerwała relacje z większością klientów, pozostając w kontakcie jedynie z pięcioma. Musiała się utrzymać, opłacić rachunki i wspomóc co miesiąc matkę, w tajemnicy przed ojcem. Potrzebowała pieniędzy. Jednocześnie przedstawiła swoje projekty kilku znanym firmom jubilerskim i jedna z nich zaproponowała jej pracę projektantki. Spędziła tam kilka lat do czasu, gdy w dwa tysiące siódmym roku pojechała do Paryża i trafiła na wystawę biżuterii René Lalique’a w oranżerii Pałacu Luksemburskiego. Od dawna zafascynowana wzornictwem secesyjnym, nie mogła oderwać oczu od broszek, pierścionków i bransolet, zaprojektowanych przez francuskiego twórcę. Wtedy też postanowiła otworzyć własną pracownię i realizować autorskie projekty.

Chłód wyrwał Lenę z zamyślenia. Wyciągnęła korek z wanny i owinęła się miękkim ręcznikiem. Jej wzrok padł na zegar, stojący na łazienkowej półce. Zbliżała się dwudziesta pierwsza, zaraz miał przyjść następny klient. Lena wyszła z wanny i energicznymi ruchami wytarła ciało. Kiedy rozczesywała rude, sięgające łopatek włosy, usłyszała dźwięk domofonu. Nacisnęła przycisk zwalniający blokadę drzwi i po chwili wpuściła mężczyznę do mieszkania.

 

Następnego dnia, po śniadaniu, Lena jeszcze raz wyjęła z pudełka otrzymaną broszkę. Obracała ją przez kilka minut w palcach, a następnie sięgnęła po notes z numerami telefonów i odnalazła ten, z którego nie korzystała od lat. Po wystukaniu cyfr na klawiaturze i próbie połączenia okazało się, że wybrany numer telefonu komórkowego nie należy już do Agaty. Lena mogłaby zadzwonić do komendy, ale na razie wolała skontaktować się z dawną koleżanką prywatnie. Miała jeszcze numer telefonu stacjonarnego, należącego do rodziców policjantki.

– Tu mieszkanie Zdzisława i Elżbiety Górskich. Proszę zostawić wiadomość po sygnale. – Zabrzmiał w słuchawce męski głos o szorstkiej barwie.

Lena przełknęła ślinę. W innych okolicznościach po sygnale powiedziałaby, że z taśmą nie gada, i zakończyłaby połączenie. Ale tym razem zależało jej na nawiązaniu kontaktu.

– Dzień dobry, mówi Lena Dobosz, koleżanka Agaty. Bardzo proszę o przekazanie, że dzwoniłam i proszę o telefon. Mój numer…

Podyktowała dziewięć cyfr i rozłączyła się.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 2

Koniec września 2013

Paula Zdunek przetarła wierzchem dłoni spocone czoło i wzięła ostatni ze znalezionych kluczy. Pomyślała, że jeśli ten też nie będzie pasować, wyłamie zamek. Szkoda by było zabytkowych, dębowych drzwi, ale musiała za wszelką cenę dostać się do zamkniętego pokoju. Na szczęście klucz dał się przekręcić bez oporu i chwilę później kobieta nacisnęła żelazną klamkę. Zardzewiałe zawiasy wydały nieprzyjemny dla uszu zgrzyt, a drzwi uchyliły się na szerokość kilkunastu centymetrów. Paula wsunęła stopę i kolano w powstałą szczelinę i pomagając sobie ramieniem, odciągnęła skrzydło drzwi. Przecisnęła się do środka pomieszczenia, zrobiła krok do przodu i zatrzymała się, próbując przyzwyczaić wzrok do ciemności. Drzwi zamknęły się z trzaskiem za jej plecami. Pięknie, pomyślała, bezskutecznie szarpiąc klamkę, jeszcze tego brakowało. Ogarnęła ją panika. Zaczęła uderzać pięściami w drewniane deski, aż opadła z sił. Osunęła się na podłogę i wcisnęła głowę w ramiona. Kiedy z przerażeniem myślała, że zostanie tam na zawsze, usłyszała dźwięki melodii. Dochodziły z oddali, ale brzmiały znajomo.

 

How do you do, do you do, the things that you do

No one I know could ever keep up with you…

 

Wstała i znów zaczęła szarpać klamkę. Musiała za wszelką cenę wydostać się z tego pomieszczenia; już nic nie chciała wiedzieć, niczego sprawdzać, pragnęła tylko uciec stąd jak najdalej. Puściła klamkę i uderzyła pięściami w drzwi. Głos wokalistki Roxette rozbrzmiewał z coraz większą siłą.

 

How do you do

Did it ever make sense to you

To say bye bye bye?

 

Paula zacisnęła powieki.

– Cholera jasna! – Ku swemu zaskoczeniu usłyszała własny głos.

Otworzyła oczy. Co za głupi sen, pomyślała i, poirytowana, sięgnęła po dzwoniącą komórkę.

– Halo. – Jej głos przypominał warknięcie.

– Mnie też jest bardzo miło. – Usłyszała w odpowiedzi.

Przekręcając się na plecy, zerknęła na zegarek.

– Nie wierzę, że to się dzieje naprawdę. Jest szósta rano.

– Godzina jak każda inna, kwestia okoliczności.

– Do rzeczy, Kuba, wiem, po co dzwonisz. Chcesz, żebym przyszła dziś do pracy, a ja mówię „nie”. Miłego weekendu. – Przerwała połączenie.

Po chwili znów zabrzmiał dźwięk dzwoniącego telefonu.

– Błagam – jęknął, gdy się zgłosiła. – Nie rozłączaj się. Nie mam innego wyjścia.

– Kuba, pracowałam przez dwa ostatnie weekendy.

– Zgodziłaś się.

– Tak, ale ustaliliśmy, że ten piątek mam wolny.

– Aśce zachorowało dziecko, wczoraj wieczorem przyniosła zwolnienie lekarskie, a Igor…

– …jest na urlopie jeszcze przez tydzień. – Paula usiadła na łóżku i wsunęła stopy w klapki.

– No właśnie. Jak tylko wróci, dam ci wolne, przysięgam.

– A nie przyszło ci do głowy, że mam swoje plany? Na weekend jadę z mamą i Zuzią nad morze, kupiłam już bilety na PolskiBus. Wiesz, taki babski wypad.

– Mówiłaś, że twoi rodzice mają którąś tam rocznicę ślubu i wyjechali zwiedzać zamki nad Loarą.

– Mówiłam? – Paula włączyła tryb głośnomówiący i poszła do łazienki umyć zęby.

– Tak. Mówiłaś też, że zabrali twoją córkę.

– Nie wierzę, że mogłam być taką paplą!

– A jednak. Dlatego do ciebie dzwonię. Mamy zjazd lekarzy, pamiętasz? Zaraz będzie tu niezły cyrk. Grzesiek sam wszystkiego nie ogarnie, a nie mogę przecież zamknąć kanciapy z monitoringiem z powodu braku pracownika. Szef najpierw urwie mi głowę, a potem wywali na zbity pysk.

– Jak ci urwie głowę, to już nie będzie miał kogo wywalać – zauważyła Paula, zdejmując zieloną bluzę od piżamy z napisem „Słodkich snów”.

– Zarobisz ekstrakasę. Przyjdziesz? Nie chciałbym…

– …wydawać mi polecenia służbowego? Wiesz, że to jest wyzysk i łamanie wszelkich możliwych przepisów?

– Wiem, ale nie mam innego wyjścia. Znasz szefa… – Jakub Misiak, menedżer hotelu, zawiesił głos.

– Na siódmą nie zdążę, będę przed ósmą. A teraz wyłącz się z łaski swojej, bo chcę wziąć prysznic.

Nie czekając na odpowiedź, Paulina odłożyła telefon na półkę i zasunęła za sobą drzwi kabiny.

 

Hotel Flora powstał z połączenia dwóch starych kamienic usytuowanych na Willowej, jednej z cichych ulic odchodzących prostopadle od Puławskiej. Był alternatywą dla gości, którzy cenili kameralność i spokój i niechętnie zatrzymywali się w dużych hotelach w centrum stolicy. Trzy lata temu pisano w gazetach, że Flora jest kolejną zabawką Tadeusza Szulca, zamożnego warszawskiego przedsiębiorcy, który zainwestował niemałe pieniądze w trwający rok remont wnętrz dwupiętrowych budynków, zachowując na szczęście ich zabytkowy charakter. Dla gości przygotowano dwadzieścia dwu- i trzyosobowych pokoi z łazienkami, jadalnię oraz salon wypoczynkowy z kominkiem. Poddasze jednego z budynków przerobiono na nowoczesną salę wykładową, dzięki czemu hotel mógł poszerzyć swoją ofertę i proponować potencjalnym klientom obsługę szkoleń i konferencji. Na poddaszu drugiego budynku znajdował się prywatny apartament właściciela. Wypielęgnowany ogród z oczkiem wodnym i rosarium, przytulne pomieszczenia i atmosfera dawnych lat sprawiały, że Flora miała specyficzny klimat i rosnące grono stałych bywalców.

Paula zaczęła pracować w hotelu kilka miesięcy po jego otwarciu, jako pracownica ochrony. O możliwości zatrudnienia powiedziała jej Lena Dobosz, sąsiadka mieszkająca na parterze bloku, w którym Paula wynajmowała kawalerkę. Zaraz po studiach próbowała dostać etat w szkole jako nauczycielka wuefu, a kiedy poszukiwania zakończyły się niepowodzeniem, zatrudniła się w call center na Kabatach, żeby zarobić na utrzymanie siebie i córki i wyprowadzić się od rodziców. Wynajęła kawalerkę na Stryjeńskich i w ten sposób poznała Lenę, sąsiadkę z parteru. Okazało się, że obie lubią biegać w Lesie Kabackim. Pewnego dnia, gdy zmęczone po biegu wracały do domu, Paula zwierzyła się Lenie ze swojej sytuacji, a sąsiadka zaproponowała Florę. W hotelowej ochronie pracował znajomy Leny, który podsunął Kubie Misiakowi papiery Pauli. Taka praca nie była szczytem jej marzeń; wzięła ją, ponieważ musiała z czegoś żyć i opłacać wynajmowaną kawalerkę. Pragnęła czegoś zupełnie innego i teraz, na myśl o tym, zadrżała i mocniej otuliła się rozpiętym płaszczem. Uważaj, o czym marzysz, przemknęło jej przez głowę, a serce, jakby w odpowiedzi, zwiększyło liczbę uderzeń. Paula się zatrzymała. Ucisk w piersiach utrudniał zrobienie głębokiego wdechu. Od dwóch tygodni każdego dnia bała się coraz bardziej.

Gdy zbliżała się do budynku hotelowego, zauważyła Kubę. Nie słyszała, co mówił, ale z ruchów rąk wywnioskowała, że dyrygował panem Wiesiem, który ustawiał przed drzwiami wejściowymi tablicę na trzech nogach. Kiedy podeszła bliżej, przeczytała napis: „Nowoczesne metody leczenia ADHD u dzieci. Konferencja lekarzy pediatrów”. Poniżej umieszczono wizerunek tupiącego siedmiolatka, a wokół niego znaki towarowe znanych firm farmaceutycznych.

– Hieny – mruknęła pod nosem Paula.

Skinęła głową Kubie i panu Wiesiowi i weszła do wnętrza budynku. Iwona, recepcjonistka, pomachała do niej i wyszła zza swojego pulpitu.

– A ty co? Stęskniłaś się?

– Kuba zadzwonił i prosił, żebym przyszła. – Paula się skrzywiła. – Podobno Aśka na zwolnieniu. Dostał jakiegoś fioła na punkcie tej konferencji.

– To prawda, lata jak opętany i pokrzykuje na wszystkich. Ale co tam, niech krzyczy, nie zamierzam się tym przejmować.

– Zazdroszczę ci dobrego humoru, ja jestem tak wkurzona, że mam ochotę coś rozbić.

Paula otworzyła drzwi obok recepcji i weszła do szatni dla pracowników. Rozebrała się i włożyła służbowy uniform, składający się z białej bluzki, granatowego żakietu i spodni w takim samym kolorze. Potem stanęła przed lustrem i upięła jasne włosy w węzeł nad karkiem; dyrektor nie pozwalał nosić w pracy rozpuszczonych włosów. Wygładziła kołnierzyk bluzki i wsunęła stopy w pantofle na niskim obcasie. Kiedy zakładała bezprzewodową słuchawkę, dobiegł ją głos Grzegorza Roweckiego, szefa ochrony.

– Jest Paula?

– Przebiera się – odpowiedziała Iwona.

Ochroniarka wyszła z szatni i zerknęła z niechęcią na Grzegorza.

– Gdybyś zapomniał, wczoraj harowałam przez dwanaście godzin.

– Nawet jak masz wolne, powinnaś być pod telefonem, nigdy nic nie wiadomo.

– Czy ja wyglądam jak call girl?!

Szef ochrony obrzucił ją przeciągłym spojrzeniem.

– Idź na monitoring, a ja zrobię obchód. Za dwie godziny zmiana.

 

***

 

– U dzieci chorych na zespół nadpobudliwości psychoruchowej mamy do czynienia z wadliwym działaniem neuroprzekaźników – noradrenaliny i dopaminy. Ich poziom jest obniżony, co powoduje zaburzenia pracy układu nerwowego. Leki, które stosujemy w farmakoterapii ADHD, mają korzystny wpływ na wzrost aktywności tych substancji w mózgu.

Przedstawiciel firmy farmaceutycznej, jednego ze sponsorów konferencji, dwoił się i troił, żeby przekonać zebranych na sali lekarzy o skuteczności leku wypuszczanego właśnie na rynek przez jego pracodawcę.

Doktor Joachim Mazur, siedzący w ostatnim rzędzie po prawej stronie, stłumił ziewnięcie. To, co mówił jego były kolega po fachu, słyszał już setki razy.

– Stosowanie leków jest niezbędne, gdy stan małego pacjenta zagraża jego bezpieczeństwu, a także w przypadku, gdy rodzina i otoczenie nie dają dziecku odpowiedniego wsparcia. Skuteczność farmakoterapii przewyższa efekty terapii behawioralnej.

Gówno prawda, pomyślał pediatra, który w ogóle nie wierzył w istnienie ADHD. Uważał, że lista zachowań dziecka rzekomo cierpiącego na zespół nadpobudliwości psychoruchowej jest zaskakująco zbieżna z listą zachowań dziecka źle wychowanego. W przeciwieństwie do innych specjalistów zalecał rodzicom rozbrykanego malca stosowanie metod wychowawczych opartych na jasnych zasadach i konsekwencji, stworzenie bezpiecznego, przewidywalnego środowiska i ograniczenie dopływu bodźców, zwłaszcza odcięcie dzieciaka od telewizji i komputera. On sam wychowywał w ten sposób swojego syna Roberta i nie miał z nim żadnych kłopotów.

– Terapia farmakologiczna pomaga dziecku się wyciszyć i skupić na nauce, wpływa korzystnie na poczucie własnej wartości i podnosi jakość życia – przekonywał przedstawiciel sponsora zjazdu.

Ale niestety nie powoduje wzrostu kultury w stosunku do innych osób, szacunku i motywacji do zmiany, dokończył w myślach doktor Mazur, który uważał, że ADHD jest diagnozowane powszechnie i rutynowo. Nikt nie zadawał sobie trudu, żeby zrobić pogłębiony wywiad z rodziną dziecka i sprawdzić, jak ono funkcjonuje w różnych środowiskach. Najłatwiej było wypisać receptę na lek. Z ulgą przyjął koniec wystąpienia i ogłoszenie przerwy. Wyszedł na korytarz i jako jeden z pierwszych napełnił filiżankę kawą.

– Witaj, doktorku, miło znów cię widzieć! – Usłyszał za plecami.

– Tadeusz! – Joachim ożywił się na widok kolegi. – Jak się masz?! – Uścisnął podaną dłoń i wymierzył Szulcowi przyjacielskiego kuksańca.

Mężczyźni poznali się dwa lata wcześniej na wrześniowym pikniku zorganizowanym przez szkołę dla rodziców nowych uczniów kameralnego prywatnego gimnazjum. Panowie tak bardzo przypadli sobie do gustu, że dziesięć miesięcy później wykupili w tym samym terminie wczasy na Sycylii. Przez dwa tygodnie pobytu w Cefalù obie rodziny zacieśniły więzi do tego stopnia, że Szulc zaproponował Mazurowi etat pediatry w swoim nowo otwartym centrum medycznym. Oferta zatrudnienia w Szulc Medical Center była tak atrakcyjna, że lekarz nie wahał się zbyt długo.

– Jak konferencja? – spytał Tadeusz, biorąc od kelnera filiżankę z kawą.

Mazur obrzucił wzrokiem stojących w grupkach lekarzy i przedstawicieli firm farmaceutycznych.

– Takie tam pieprzenie. Wiadomo, o co chodzi: jedni chcą się zabawić, a drudzy sprzedać pigułki. – Upił łyk kawy. – Firmy farmaceutyczne mają pietra, bo ADHD powoli odchodzi w przeszłość. Teraz jest moda na zespół Aspergera. – Joachim przewrócił oczami.

– Zespół Aspergera? Co to takiego?

– Zaburzenie ze spektrum autyzmu.

– Co ty powiesz? – zdziwił się Szulc.

– Tempo wydawania orzeczeń jest takie, że jeszcze parę lat i w każdej szkolnej klasie będzie ze dwóch czy trzech „aspergerowców”. – Doktor Mazur wzruszył ramionami. – Piękny hotel – pochwalił i obrzucił wzrokiem szeroki korytarz. – Nie miałem pojęcia, że jest taki luksusowy.

– Dziękuję. – Właściciel Flory nie krył zadowolenia. – Wysoka jakość to u mnie podstawa. W każdej dziedzinie.

Lekarz parsknął krótkim śmiechem. Jeszcze raz zlustrował otoczenie pełnym uznania spojrzeniem i zatrzymał je na przechodzącej kobiecie. Miała granatowy uniform i jasne, upięte na karku włosy. Niewysoka, drobnej budowy ciała, kogoś mu przypominała. Zaskoczony, odwrócił się do Tadeusza.

– Kto to? – spytał z napięciem w głosie i kiwnął głową w kierunku korytarza, ale dziewczyny już nie było.

– Kto? – Szulc zmarszczył czoło.

– Już poszła. Blondynka, w granatowym…

– Wpadła ci w oko? – Tadeusz przerwał ze śmiechem.

– Myślałem… Wydawało mi się… – Pediatra urwał i machnął ręką. – Nieważne. Pewnie mi się pomyliło. – Odwrócił głowę w kierunku wchodzących do sali konferencyjnej. – Zbieram się, już koniec przerwy.

– W porządku. Jakieś piwko wieczorem? – zaproponował Tadeusz.

– Z przyjemnością.

– O dziewiętnastej w barze na dole?

– Pasuje. Do zobaczenia.

Doktor Mazur wszedł do sali konferencyjnej i usiadł blisko drzwi. Próbował się skupić na następnym wystąpieniu, ale jego myśli wciąż biegły w kierunku niewysokiej blondynki widzianej na korytarzu. To była ona, na pewno. Pamiętał jej twarz, obramowaną wtedy rozpuszczonymi prostymi włosami, i drobne ciało nastolatki. Był przekonany, że gdzieniegdzie musiała jeszcze pokazywać dowód osobisty, mimo że skończyła studia dwa lata temu. Tego i paru innych rzeczy dowiedział się od niej, zanim… Na myśl o tym, co z nią robił dwa tygodnie temu, przeszył go miły dreszcz. Wstał z krzesła i po cichu opuścił salę konferencyjną. Zszedł z poddasza na drugie piętro i ruszył korytarzem, uważnie się rozglądając. Blondynki nigdzie nie było, a głowę by dał, że należała do personelu. Postanowił, że później spróbuje jeszcze raz, i skierował się z powrotem w stronę schodów.

 

***

 

Paula mimo wszystko lubiła swoją pracę. Podobało jej się wnętrze budynku, smakowały dania z hotelowej kuchni i sprawiały przyjemność rozmowy ze współpracownikami, którzy w większości byli sympatyczni i chętnie dzielili się opowieściami na temat klientów Flory. Paulina lubiła obserwować hotelowych gości i zgadywać, jacy są, dlatego wcześniej przyglądała się lekarzom przybyłym na konferencję. Właśnie mijała salę konferencyjną, gdy wyszli na przerwę kawową, więc zwolniła, starając się wyłowić z szumu fragmenty prowadzonych na korytarzu rozmów. Miała zamiar skorzystać z okazji i zatrzymać się na chwilę przy kelnerach obsługujących bufet, kiedy zobaczyła tamtego mężczyznę. Ich oczy na chwilę się spotkały i Paula dostrzegła w jego spojrzeniu błysk świadczący o tym, że ją rozpoznał. Cofnęła się gwałtownie w głąb korytarza. Z bijącym sercem, zza rogu, wpatrywała się z niedowierzaniem w mężczyznę, którego miała nadzieję nigdy więcej nie spotkać, a tymczasem on znajdował się na terenie jej miejsca pracy, pił kawę, jadł kanapkę i w najlepsze gawędził z właścicielem hotelu.

Dzwoniący telefon wyrwał Paulę z rozmyślań. Wyjęła komórkę z kieszeni żakietu i spojrzała na wyświetlacz.

– Halo. – Zacisnęła palce na słuchawce.

– W sobotę w tym samym miejscu o dwudziestej.

Pauli zabrakło powietrza w płucach.

– Ale… ja…

– Masz jakiś problem? Chcesz więcej kasy?

Paula zwilżyła językiem wyschnięte wargi.

– Jutro… pracuję.

– Gówno mnie to obchodzi. Przyjdziesz albo wiesz, co się stanie. Punktualnie o dwudziestej.

Rozmówca przerwał połączenie.

Telefon wyślizgnął się ze spoconej dłoni Pauli i upadł na podłogę. Podniosła go i wcisnęła do kieszeni, a potem oparła się o ścianę i przymknęła oczy. Boże, co robić, co robić? Serce waliło jak młotem, a zaciśnięte gardło utrudniało przełknięcie śliny. Poczuła pieczenie pod powiekami i po chwili dwie łzy stoczyły się po jej policzkach. Oderwała się od ściany i ruszyła w stronę schodów. Za zakrętem z kimś się zderzyła. Podniosła głowę i krew odpłynęła jej do stóp. Zanim zdążyła wydać z siebie dźwięk, ten ktoś popchnął ją na ścianę.

Paula wbiła spojrzenie w mężczyznę, a on prześlizgnął się wzrokiem po jej sylwetce. Usta wykrzywił mu zły uśmiech. Pomyślała, że jeśli ją tknie, zabije go. Czujnie śledziła każdy jego ruch, więc kiedy zrobił krok w jej stronę, cofnęła się i przylgnęła plecami do ściany. Mężczyzna stanął tak blisko, że centymetry dzieliły jego klatkę piersiową od biustu Pauli.

– A więc jesteś ochroniarką – stwierdził z zadumą w głosie. – Interesujące, dziwka ochroniarką.

Ścisnął dłońmi jej piersi. Chwilę później znieruchomiał i odwrócił głowę w kierunku schodów. Paula wykorzystała okazję, odepchnęła napastnika i pobiegła do łazienki dla personelu, w ostatniej chwili dopadając muszli sedesowej. Torsje wstrząsały jej ciałem, a z oczu płynęły łzy. Siedziała na podłodze i płakała przez kilka minut, zanim poczuła ulgę. Ochlapała twarz zimną wodą, osuszyła papierowym ręcznikiem, a następnie wyjęła z kieszeni telefon i wybrała numer, z którego do niej dzwoniono kilkanaście minut temu. Kiedy usłyszała głos rozmówcy, wyrzuciła z siebie, z bijącym sercem:

– Nie przyjadę, rozumiesz? Odczep się ode mnie! Nie obchodzi mnie, co zrobisz!

Rozłączyła się i wybrała drugi numer.

– Lena, to ty? – spytała i łzy znów napłynęły jej do oczu. – Musisz mi pomóc.

 

***

 

Helena Dobosz rozciągnęła skurczone od wielogodzinnego siedzenia mięśnie i spojrzała na wiszący przy drzwiach okrągły zegar. Miała godzinę do przyjścia klienta i ponad dwie do spotkania z Paulą. Napiła się wody, a następnie wzięła szkło powiększające, żeby jeszcze raz obejrzeć swoje najnowsze dzieło. Linia pierścionka była płynna i pełna wdzięku. Złota oprawa z roślinnym motywem otaczała turkusowe oczko, a przestrzenie między wijącymi się, złocistymi nitkami wypełnione były zielonkawą, przejrzystą emalią. Dzięki temu zabiegowi pierścionek, mimo dużego owalnego oczka, robił wrażenie delikatnego i lekkiego. Lena z zadowoleniem odłożyła szkło powiększające i poszła do sypialni. Sięgnęła po telefon i wybrała numer.

– Dzień dobry, mówi Helena – powiedziała, gdy zgłosiła się rozmówczyni. – Pierścionek jest już gotowy, mogę jutro go przynieść.

– Doskonale, pani Leno, bo klient się niecierpliwi. Podobno to dla żony na urodziny czy rocznicę.

– Niepotrzebnie, wie pani, że zawsze dotrzymuję terminów.

– Wiem, wiem, tak mu powiedziałam. A co z kompletem trzyczęściowym?

– Jutro zacznę go robić, będzie gotowy na czas – odpowiedziała i zawahała się. – Ma pani dla mnie informacje, o które prosiłam?

– Niestety. Nie udało mi się nic ustalić.

– Szkoda. – Lena westchnęła i się pożegnała.

Wróciła do pracowni i zapakowała pierścionek w aksamitny woreczek koloru morskiej wody. Następnie wzięła długą, relaksującą kąpiel w pianie o woni cynamonu i karmelu, a potem nasmarowała ciało balsamem o takiej samej nucie zapachowej. Była gotowa na przyjęcie klienta.

 

***

 

Wpatrywał się w kobietę nieruchomym wzrokiem i mierzył prosto w serce. W jej szeroko otwartych oczach widział strach, ale i niedowierzanie; jakby nie docierała do niej powaga sytuacji, jakby nie zdawała sobie sprawy, że to się dzieje naprawdę. Zauważył napięte mięśnie i płytki, prawie niedostrzegalny oddech. Bardzo dobrze, powinna się bać, powinna się dławić strachem, pomyślał.

– Uprzedzałem cię, nie posłuchałaś.

Jej oczy jeszcze bardziej się rozszerzyły.

– Nie rozumiem… – Ledwo było ją słychać. – Przecież…

Nie dał jej dokończyć. Strzelił. Drgnęła i osunęła się na ziemię.

Przewrócił kobietę na wznak i przyglądał jej się przez chwilę.

– Masz to, na co zasłużyłaś – powiedział.

Dotknął jej szyi ręką okrytą rękawiczką, a potem oderwał ją gwałtownie, żeby przydusić wpijającego się w jego policzek komara. Potarł swędzącą skórę i sięgnął po zaplątane wokół szyi kobiety szare przewody zakończone słuchawkami. Wcisnął jedną z nich do ucha, odszukał przypiętą empetrójkę i wybrał ostatnio odtwarzaną piosenkę. Pierwsze dźwięki sprawiły, że zacisnął zęby. Hungry Eyes. W przeszłości, chcąc nie chcąc, słyszał ją tyle razy, że prawie znał na pamięć.

 

I’ve been meaning to tell you

I’ve got this feelin’ that won’t subside

I look at you and I fantasize

You’re mine tonight

Now I’ve got you in my sights…

 

Posłuchał jeszcze przez chwilę i wyłączył. Chwycił kobietę za kostki u nóg i przeciągnął ciało w głąb lasu, a potem przykrył ułamanymi gałęziami. Wyszedł z powrotem na drogę i potruchtał do miejsca, w którym ukrył swój rower. Starając się nie zgubić drogi, ostrożnie i niezbyt szybko pedałował leśnymi alejkami, oświetlanymi jedynie słabym światłem rowerowego reflektora, przymocowanego nad przednim kołem. Przy nieużywanych torach kolejowych skręcił w lewo, a chwilę później w prawo, w Żołny, zostawiając za plecami ścianę Lasu Kabackiego. Dopiero wtedy odetchnął z ulgą i pomknął małą, cichą uliczką w kierunku Puławskiej, gdzie zaparkował samochód.

 

 

 

 

 

 

 

ROZDZIAŁ 3

Lena Dobosz podciągnęła pod szyję suwak bluzy dresowej, przyczepiła do paska odtwarzacz mp3 i wybrała folder ze składanką piosenek z babskich filmów, które stanowiły jej osobisty zestaw terapeutyczny „na chandrę i podły nastrój”. Bieganie w Lesie Kabackim było idealnym sposobem na rozluźnienie mięśni po całodziennej pracy przy stole w pracowni. Sprawdzało się też jako metoda na przepędzenie uczucia niepokoju, które towarzyszyło jej w sobotę już od rana. Poprzedniego wieczoru trzy razy pukała do mieszkania Pauli. Potem przykładała ucho do drzwi, próbując wyłowić jakieś dźwięki, ale za każdym razem w mieszkaniu panowała cisza. Lena pomyślała, że może Paulę zatrzymali w pracy, i postanowiła do niej zatelefonować. Wyjęła z kieszeni aparat i wybrała numer sąsiadki. Ku swojemu zaskoczeniu usłyszała za drzwiami mieszkania dzwoniący telefon. Wyglądało na to, że dziewczyna jednak wróciła po pracy do domu, a potem wyszła i nie wzięła ze sobą komórki. Musiało jej wypaść coś nagłego i nie spodziewała się, że potrwa to dłużej. Lena, przekonana, że tak właśnie było, zeszła z powrotem do siebie. Przed pójściem spać wysłała do Pauli esemesa.

Nazajutrz po śniadaniu znów zapukała do drzwi sąsiadki, ale nikt jej nie otworzył. Nikt również nie odebrał dzwoniącego telefonu, mimo że było słychać jego dźwięk. Lena postanowiła zająć się pracą i poczekać, aż Paula sama się z nią skontaktuje. Zaprojektowany przez siebie komplet biżuterii w stylu secesyjnym zamierzała wykonać pracochłonną, ale ulubioną techniką plique-à-jour, która dawała efekt zbliżony do szkła witrażowego. Zaczęła od kolczyków z misternym motywem roślinnym. Z cienkich nitek srebra uformowała delikatny szkielet, a następnie przygotowała emalię i wypełniła nią komórkowe przegródki w kształcie płatków i liści kwiatów. Całość wypaliła w elektrycznym piecyku, który stanowił najdroższą, ale zarazem niezbędną inwestycję w jej pracowni. Utwardzoną emalię zabarwiła specjalną farbą, a potem wypolerowała misterny wyrób. Gotowe kolczyki położyła na podstawce, a sama postanowiła pobiegać.

Zamknęła drzwi od mieszkania i schowała klucze do zapinanej kieszeni. Mijając budkę ochroniarza, skinęła mu głową i potruchtała Wełnianą do Moczydłowskiej, a tam skręciła w lewo, w stronę szlabanu zagradzającego wjazd do Lasu Kabackiego. Szeroka leśna aleja, w ciągu dnia pełna spacerowiczów, rowerzystów i matek z wózkami dziecięcymi, teraz była pusta. Od kiedy zgwałcono w lesie dziewczynę, ludzie rzadziej chodzili tędy po zmroku. Lena zwiększyła natężenie dźwięku w słuchawkach, żeby zagłuszyć niepokój, który nagle ją ogarnął. Właściwie nie powinna biegać o tej porze sama; mogła jeszcze raz spróbować skontaktować się z Paulą, pomyślała i drgnęła, gdy niespodziewanie minął ją rowerzysta. Lena wpatrywała się w czerwone migające światełko do momentu, gdy zniknęło w pierwszej przecznicy. Zdała sobie sprawę, że robi się coraz ciemniej, i postanowiła pobiec nie dalej niż do następnego skrzyżowania dróg. Przyspieszyła, dostosowując tempo do rytmu Yes w wykonaniu Merry Clayton. Ta szybka, rytmiczna piosenka z filmu Dirty Dancing sprawiła, że uczucie niepokoju na chwilę ją opuściło.

– Yes / We’re gonna fall in love / And it feels so right / Yes / We’re gonna make love / It’s gonna be tonight… – zanuciła z wokalistką.

Co prawda Lena nie zamierzała się zakochać ani tego wieczoru, ani w ogóle, ale piosenka poprawiła jej humor. Dobiegła do następnego skrzyżowania i nie zatrzymując się, ruszyła z powrotem w stronę wyjścia z lasu. Piosenka skończyła się i teraz w uszach Leny zabrzmiały pierwsze tony Jump z To właśnie miłość. Dostosowała tempo biegu do rytmu utworu i skupiła się na słowach, żeby zagłuszyć lęk, który znów ją ogarnął.

– Your eyes, tell me how you want me / I can feel it in your heart beat / I know you like what you see… – Urwała na chwilę, czując czyjąś obecność za plecami. Przez jej ciało przebiegł zimny dreszcz. – Then, jump! For my love / Jump in! And feel my touch… – Bała się odwrócić, więc przyspieszyła, nie zwracając już uwagi na rytm piosenki.

Pokonała skrzyżowanie dróg i zobaczyła w oddali światła z okien budynków usytuowanych na Moczydłowskiej. Pomyślała, że jeszcze kawałek i będzie w obszarze zabudowanym. Serce biło jej mocno, utrudniając oddychanie. Bardziej wyczuła, niż dostrzegła, że ktoś się z nią zrównuje. Kiedy dotknął jej ramienia, odepchnęła go i otworzyła usta do krzyku. Jedna słuchawka wypadła jej z ucha.

– Spokojnie. – Intruz się cofnął i uniósł dłonie na znak pokojowych zamiarów. – Wołałem, ale pani nie słyszała. Ma pani może komórkę?

– Co? – Lena wyjęła drugą słuchawkę. – Jaką komórkę? – Próbowała zapanować nad dławiącym biciem serca.

– Normalną. Trzeba zadzwonić na policję, a ja nie mam… – zawahał się. – Chyba znalazłem zwłoki. To znaczy mój pies. To znaczy, nie chyba, tylko na pewno znalazłem. Raczej nie żyje. Mogę pani pokazać, jak pani nie wierzy.

Na trupa nikt jej jeszcze nie podrywał. Jasne, wejdzie z nim w krzaki, dostanie czymś w głowę i nie wiadomo, co się dalej zdarzy, pomyślała i napięła mięśnie, oceniając swoje szanse na ucieczkę. Biegała szybko, miała dobrą kondycję, jeśli uśpi jego czujność, da radę. Byleby zdołała dobiec do zabudowań, a tam już może wrzeszczeć tak, że zleci się cała okolica. Lena przypomniała sobie to, czego nauczył ją kiedyś Igor, a co się przydawało, gdy klient przekraczał granice. Zrobiła głęboki wdech i spokojny, długi wydech.

– Trzy-czte-ry – mruknęła do siebie i z całej siły kopnęła intruza w jądra. Facet zawył i zgiął się wpół. Dodała cios podbródkowy i puściła się biegiem przed siebie, zatrzymując się dopiero przed bramą osiedla, na którym mieszkała.

 

***

 

Starszy aspirant Agata Górska wpatrywała się przez dłuższą chwilę w twarz zamordowanej dziewczyny, a potem odeszła na bok i oparła się o drzewo. Czekając, aż lekarz i technicy zrobią swoje, próbowała zapanować nad wypełniającymi ją emocjami.

– Co jest, Agata? – Jej partner, komisarz Sławek Tomczyk, obrzucił ją uważnym spojrzeniem. – Źle się czujesz?

– Ma na sobie sportowe ubranie – powiedziała, ignorując pytanie. – Pewnie biegała. Zgwałcił ją, sukinsyn?

– Nie wiem, patolog powie nam po sekcji. Jest ubrana.

– Ale to o niczym nie świadczy. Mógł jej włożyć spodnie… Pod koniec sierpnia zgwałcono tu inną kobietę, sprawcy do dziś nie znaleziono. Może to ten sam, tylko tym razem coś poszło nie tak i dziewczyna zginęła. – Agata wbiła wzrok w Sławka.

Od kilku miesięcy była jego nową partnerką. Przedtem pracowała w wydziale zajmującym się zwalczaniem handlu kobietami, stręczycielstwa i pedofilii, i bardzo angażowała się w swoją pracę. Dlatego początkowo nie była zadowolona ze zmiany i próbowała się dowiedzieć, co skłoniło przełożonego do podjęcia takiej decyzji. Bez rezultatu. Swojego nowego partnera znała wcześniej tylko z widzenia; spotykali się czasem w klubie sportowym, gdzie Sławek trenował aikido, a ona ćwiczyła techniki samoobrony. Po kilku miesiącach wspólnej pracy w wydziale zabójstw Agata wiedziała już, że Tomczyk jest porządnym facetem, na którego zawsze można liczyć. Ich relacje zacieśniły się podczas prowadzenia sprawy zabójstwa Igora Kaweckiego i Mariusza Leśniaka. Tego wieczoru świętowali właśnie w klubie Casablanca na Chmielnej zakończone sukcesem śledztwo, gdy dostali wezwanie.

– No i co powiesz, Sergiusz?

Na dźwięk głosu Tomczyka Agata ocknęła się z zamyślenia.

Doktor Sergiusz Kot zdjął lateksowe rękawiczki.

– Strzał w serce z bliskiej odległości. Zginęła na miejscu.

– Od kiedy nie żyje?

– Od około doby.

– Miesiąc temu zgwałcono tu kobietę. Też biegała wieczorem.

– Na razie nic nie wskazuje na to, że ta kobieta została zgwałcona – odparł Kot. – Ale oczywiście wszystko powiem wam po sekcji – wygłosił standardową formułę. – Na razie.

– Cześć. – Tomczyk uścisnął dłoń lekarza i spojrzał na Agatę. – Idę do techników, a ty przesłuchaj tego faceta, który znalazł zwłoki – zaproponował. – Trzeba będzie ustalić tożsamość denatki, sprawdzę, czy znaleźli przy niej jakieś dokumenty. Musiała mieszkać w pobliżu, skoro tu biegała.

Agata zerknęła w stronę mężczyzny, czekającego w towarzystwie funkcjonariusza. Koło nich kręcił się, popiskując, labrador o ciemnej sierści.

Policjantka podeszła do świadka i pokazała odznakę.

– Starszy aspirant Agata Górska, to pan znalazł ciało, zgadza się?

– Tak – mruknął, klepiąc psa uspokajająco. – Ale niewiele brakowało, a mielibyście dwa ciała.

– Co pan ma na myśli? – Górska zmarszczyła brwi.

– Jakaś baba mnie zaatakowała. Biegła, zatrzymałem ją, bo nie miałem przy sobie komórki. – Urwał i przeczesał włosy palcami. – Co za cholerny dzień. – Przeniósł rozbiegane spojrzenie z Agaty na zwierzę. – Dobry pies. – Sięgnął do kieszeni i wyjął piłkę. Ugniatał ją palcami, nie spuszczając wzroku z czworonoga.

– Co było dalej? – spytała Górska.

– Słucham? – Dłonie mężczyzny znieruchomiały.

– Mówił pan, że zatrzymał jakąś kobietę.

– A, tak. – Palce znów zaczęły ugniatać piłkę. – Chciałem, żeby po was zadzwoniła. Dała mi kopa w jaja i z pięści w pysk. Cud, że zęby ocalały. – Mężczyzna rozmasował żuchwę. – Naprawdę cholerny dzień, już od rana.

– Pewnie się przestraszyła. – Stali poza oświetloną strefą i Agata miała nadzieję, że mężczyzna nie widział uśmiechu, który przemknął przez jej twarz. – Wie pan, że miesiąc temu zgwałcono tu kobietę?

– Wiem, wiem i tylko dlatego nie złożę skargi. – Wcisnął dłoń razem z piłką do kieszeni.

– Możemy teraz przejść do tego, jak doszło do znalezienia zwłok?

– Taa, jasne. Wyszedłem z psem. Zwykle chodzimy tamtą boczną drogą, ale dziś poszliśmy prosto. Rzucałem psu piłkę. – Urwał i wyciągnął piłkę z powrotem z kieszeni. – Widzi pani? Taka odblaskowa, specjalnie na wieczorne wyjścia.

Agata odetchnęła głęboko, starając się zachować spokój.

– Co było dalej? – spytała.

– W pewnym momencie poleciała między drzewa. Znaczy się, piłka… Pies pobiegł tam i przepadł. Wołałem, ale nie przychodził. Usłyszałem poszczekiwanie, więc poszedłem sprawdzić. Poświeciłem latarką, zawsze noszę wieczorem taką małą. No i… Cholera, spod gałęzi wystawała ludzka ręka. Odchyliłem trochę i ona… Zobaczyłem ją.

– Co było dalej?

– Przestraszyłem się. Chciałem zadzwonić, ale przypomniałem sobie, że zostawiłem komórkę w domu, bo się ładowała. I wtedy zobaczyłem, że ktoś przebiegł. Zatrzymałem tę kobietę i pytam, czy ma przy sobie telefon, bo trup jest w krzakach. A ona mi po łbie, że wszystkie gwiazdy zobaczyłem, ale to już pani wie.

– Tak, proszę mówić dalej.

– Jak ochłonąłem, wróciłem do domu i zadzwoniłem, a potem czekałem na was przy szlabanie.

– Dotykał pan czegoś?

– Nie, tylko gałęzi.

– Przyjrzał się pan denatce? Rozpoznał ją pan?

– Widziałem ją tylko przez sekundę, ale gdybym ją znał, tobym wiedział.

– Coś tu się działo ostatnio nietypowego? Coś zwróciło pana uwagę? Ktoś się kręcił w okolicach lasu i dziwnie zachowywał?

– Nie. – Mężczyzna pokręcił głową. – Od czasu jak ktoś zgwałcił tamtą kobietę, wtedy pod koniec sierpnia, ludzie jakoś rzadziej tu przychodzą, przynajmniej pod wieczór.