Dodatki filmowe Andrzeja Barańskiego. Rozmowa-rzeka - Jaskulski Paweł - ebook

Dodatki filmowe Andrzeja Barańskiego. Rozmowa-rzeka ebook

Jaskulski Paweł

0,0

Opis

[O KSIĄŻCE]

Dodatki filmowe Andrzeja Barańskiego to nie tylko inna historia twórczości reżysera, to również fragment innej historii kina polskiego; historii, w której wiodącą rolę odgrywa współpraca artysty z Wytwórnią Filmów Oświatowych w Łodzi. Przeprowadzone rekonstrukcje krótkich metraży Barańskiego uwalniają zapomniany potencjał tego rodzaju filmów, który równie często jak adaptacje literatury pięknej stanowił o sile naszej kinematografii; tyle że sile mniej widocznej, subtelniejszej.

***

„Dodatek filmowy” – dzisiaj już bardzo niewielu coś mówi; można uznać, że to nazwa historyczna. A było tak, że przed laty, nawet chyba jeszcze w latach 70., seans w kinie składał się z trzech dań: Polska Kronika Filmowa, Dodatek filmowy i danie zasadnicze czyli film fabularny. Ten dodatek, to był film krótkometrażowy. Ale często było tak, że kupowało się bilet ze względu właśnie na niego; myślę tutaj o kinomanach. Zarządzający kinematografią starali się wybierać na dodatek film jakoś pasujący do tematu fabuły – różnie się to udawało. Wybór filmu krótkiego na dodatek do fabuły był dla twórcy wielką frajdą: jego mały film miał wielką widownię – można powiedzieć, że cała Polska go zobaczyła. Niestety, była to bardzo rzadka przyjemność, zaledwie tylko kilka razy tego doświadczyłem. Moje filmy były zupełnie spoza głównego nurtu – można powiedzieć, że byłem całkowicie nieobecny. Ale, że występowałem w tym gatunku jako gość, nie miałem o to żadnych pretensji, wprost przeciwnie, byłem szczęśliwy z możliwości tworzenia w moim cichym kąciku, jakim była dla mnie niezwykle przychylna dla krótkich filmów autorskich Wytwórnia Filmów Oświatowych w Łodzi. Kiedy, w tytule książki, zdecydowałem się podciągnąć wszystkie moje krótkie filmy do rodziny dawnych Dodatków filmowych, zrobiło mi się niezwykle miło, bo mimo wszystko to był piękny czas dla filmów krótkich.

Andrzej Barański

***

 

Andrzej Barański - reżyser filmów fabularnych: m.in. Kobieta z prowincji, Kramarz, Nad rzeką, której nie ma, Dwa księżyce, Parę osób, mały czas, Księstwo. Reżyser teatrów telewizji, m.in.: Muzyka Druga Marguerite Duras, Kobieta zawiedziona Simone de Beauvoir, Siedem pięter Dino Buzzati, Stara kobieta wysiaduje Tadeusza Różewicza. Reżyser filmów animowanych, dokumentalnych.

***

Paweł Jaskulski - doktor nauk humanistycznych, redaktor kwartalnika „Pleograf”. Autor książki Niewygodna zagadka. Twórczość Janusza Nasfetera (Dom Wydawniczy Elipsa, 2021). Należy do Polskiego Towarzystwa Badań nad Filmem i Mediami. Publikował między innymi na łamach czasopism „Kwartalnik Filmowy”, „Media – Kultura – Komunikacja Społeczna”, „Twórczość”, „Odra”. Współredaktor interaktywnego tomu Różne oblicza edukacji audiowizualnej (2016).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 457

Rok wydania: 2024

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Pa­weł Ja­skul­ski, Do­datki fil­mowe An­drzeja Ba­rań­skiego. Roz­mowa-rzeka, Kra­ków 2024
Co­py­ri­ght © by Pa­weł Ja­skul­ski, 2023 Co­py­ri­ght © by An­drzej Ba­rań­ski, 2023 Co­py­ri­ght © for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art, 2023
Re­dak­tor pro­wa­dzący • Piotr Ma­recki
Re­dak­cja • Ma­ciej No­wacki
Ko­rekta • Ju­styna Ada­mus
Okładka we­dług pro­jektu • Agaty Bi­skup
Zdję­cie na okładce • Ro­man Su­mik / Fil­mo­teka Na­ro­dowa – In­sty­tut Au­dio­wi­zu­alny
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny • Mar­cin Her­nas
Skład i ła­ma­nie • By Mo­use www.by­mo­use.pl
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67713-17-7
534. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Do­da­tek fil­mowy – dzi­siaj już nie­wielu oso­bom znane jest to okre­śle­nie; można uznać, że to na­zwa hi­sto­ryczna. A było tak, że przed laty, na­wet chyba jesz­cze w la­tach sie­dem­dzie­sią­tych, se­ans w ki­nie skła­dał się z trzech dań: Pol­ska Kro­nika Fil­mowa, do­da­tek fil­mowy i da­nie za­sad­ni­cze, czyli film fa­bu­larny. Ten do­da­tek to film krót­ko­me­tra­żowy. Czę­sto było tak, że ku­po­wało się bi­let ze względu wła­śnie na niego; my­ślę tu­taj o ki­no­ma­nach. Za­rzą­dza­jący ki­ne­ma­to­gra­fią sta­rali się wy­bie­rać do­da­tek do filmu tak, aby ja­koś pa­so­wał do te­matu fa­buły – róż­nie się to uda­wało. Wy­bór krót­kiego filmu, sta­no­wią­cego do­da­tek do fa­buły, był dla twórcy wielką frajdą: jego mały film miał wielką wi­dow­nię – można po­wie­dzieć, że cała Pol­ska go zo­ba­czyła. Nie­stety była to bar­dzo rzadka przy­jem­ność, za­le­d­wie tylko kilka razy tego do­świad­czy­łem. Moja droga do re­ali­za­cji krót­kich fil­mów była bar­dzo nie­ty­powa: naj­pierw zo­sta­łem re­ży­se­rem fil­mów fa­bu­lar­nych, a do­piero po­tem, w prze­rwach po­mię­dzy ko­lej­nymi fa­bu­łami, re­ali­zo­wa­łem filmy krót­kie. Na przy­go­to­wa­nie no­wego filmu fa­bu­lar­nego trzeba – jak do­brze pój­dzie – trzech lat, w tym cza­sie mo­głem na­krę­cić dwa, a na­wet trzy filmy krót­kie. Jak wi­dać, sporo się ich uzbie­rało. Moje filmy były zu­peł­nie spoza głów­nego nurtu – można po­wie­dzieć, że by­łem cał­ko­wi­cie nie­obecny. Jako że wy­stę­po­wa­łem w tym ga­tunku jako gość, nie mia­łem o to żad­nych pre­ten­sji. Wprost prze­ciw­nie, by­łem za­do­wo­lony z moż­li­wo­ści two­rze­nia w moim ci­chym ką­ciku, któ­rym była – przy­chylna dla mnie i mo­ich fil­mów – Wy­twór­nia Fil­mów Oświa­to­wych w Ło­dzi. Zro­biło mi się nie­zwy­kle miło, kiedy zde­cy­do­wa­łem się wcią­gnąć wszyst­kie moje krót­kie filmy do ro­dziny daw­nych do­dat­ków fil­mo­wych. Mimo wszystko to był do­bry czas dla tego ro­dzaju fil­mów.

An­drzej Ba­rań­ski

Triumf nie­woli

O pię­ciu fil­mach an­ty­fa­szy­stow­skich

PA­WEŁ JA­SKUL­SKI: Po­mówmy o tym, o czym jesz­cze z ni­kim pan nie roz­ma­wiał. Znawcy pań­skiej fil­mo­gra­fii za­zwy­czaj je­dy­nie wspo­mi­nają o jej róż­no­rod­no­ści. Wolą sze­rzej pi­sać i opo­wia­dać o peł­no­me­tra­żo­wych fa­bu­łach, a ja tym­cza­sem przy­po­mi­nam so­bie ze­szło­roczny po­kaz w Ki­nie Do­ku­mentu w Domu Sztuki na Ur­sy­no­wie, gdzie za­pre­zen­to­wano na­stę­pu­jące ty­tuły: Wy­pra­co­wa­nie, Alo­sza shop, czyli kram Aw­die­jewa, Książka skarg i wnio­sków oraz Wa­rzyw­niak, 360 St. Zu­peł­nie inne ob­li­cze re­ży­sera An­drzeja Ba­rań­skiego.

AN­DRZEJ BA­RAŃ­SKI: Zro­bi­łem dużo fil­mów krót­ko­me­tra­żo­wych. Wśród nich znaj­dują się za­równo do­ku­menty, jak i ani­ma­cje, fa­bułki. Nie za­wsze są to filmy „czy­ste” ga­tun­kowo, przez co pi­szący me­tryczki do wy­twórni mieli kło­pot. Po­nie­waż w fil­mach do­ku­men­tal­nych czę­sto wspie­ra­łem się ani­ma­cją, zda­rza się, że do­ku­menty fi­gu­rują jako filmy ani­mo­wane. We­dług mnie naj­waż­niej­szy jest ma­te­riał, z któ­rego zro­biony jest film, oraz te­mat. To de­cy­duje o ga­tunku. Ani­ma­cja ma swoje te­maty, a film do­ku­men­talny swoje. Oczy­wi­ście, wy­stę­puje prze­kra­cza­nie gra­nic, ale to nie zmie­nia istoty sprawy. Ktoś prze­czy­tał, że będą po­ka­zy­wać filmy ani­mo­wane, więc za­brał swoje dzieci oraz dzieci są­siada i się wy­brał na pro­jek­cję. A tam za­miast ba­jek było zu­peł­nie coś in­nego, na przy­kład moje krót­kie filmy an­ty­fa­szy­stow­skie.

Je­rzy Ar­mata, pi­sząc o pana fil­mach krót­kich, zwró­cił uwagę na to, że w pana do­robku prze­wa­żają wła­śnie filmy an­ty­fa­szy­stow­skie.

Jest ich pięć. Wszyst­kie do­ty­czą tej sa­mej te­ma­tyki, ale w sen­sie naj­ogól­niej­szym. Z dzi­siej­szej per­spek­tywy uwa­żam, że sta­no­wią one je­den cykl – są ca­ło­ścią. Nie pla­no­wa­łem tego, ro­bi­łem je jako po­je­dyn­cze filmy, ale obec­nie nie umiem już my­śleć o nich ina­czej, jak o ca­łej piątce.

Które filmy ma pan na my­śli?

Le­xi­kon 32, Kon­struk­cja, Hi­sto­ria żoł­nie­rza, Ka­ba­ret i Cu­dze dzieci. Na­zy­wa­jąc je an­ty­fa­szy­stow­skimi, mam na my­śli nie tylko te­mat, ale też, je­śli można tak po­wie­dzieć, an­ty­fa­szy­stow­ską formę, tzn. świeżą. Tak się zło­żyło, że jedno wy­szło z dru­giego. Gdy forma wy­nika wprost z tre­ści, w dziele fil­mo­wym wszystko się zga­dza.

Jak to się stało, że za­czął pan krę­cić filmy tego ro­dzaju?

Za­częło się od tego, że przed laty – wła­ści­wie jesz­cze w szkole śred­niej – za­czą­łem zbie­rać ilu­stro­wane książki z prze­łomu XIX i XX wieku. Były to grube „bu­chy”, praw­dziwe to­misz­cza, głów­nie nie­miec­kie, ale mia­łem też tro­chę fran­cu­skich i ro­syj­skich. Prze­waż­nie tomy en­cy­klo­pe­dii, lek­sy­ko­nów, nie­zwy­kle bo­gato ilu­stro­wane ry­sun­kami. Za­le­żało mi wła­śnie na tych ry­sun­kach – ze względu na do­brą dla mnie cenę; ku­po­wane przeze mnie książki były uszko­dzone, po­pla­mione, nad­gry­zione albo miały strony po­ry­so­wane przez dziecko. Zresztą z cza­sem na­wet za­czą­łem zbie­rać też okazy na­zna­czone bar­ba­rzyń­stwem nie­mow­la­ków.

Nie­mow­laki chroni nie­win­ność.

Ro­dzic, chcąc za­jąć czymś dziecko, da­wał mu pięk­nie wy­daną książkę, która zu­peł­nie przy­pad­kowo, jak to po woj­nie, tra­fiła do tego domu. Dziecko z za­pa­łem wzięło się do sma­ro­wa­nia kredką stro­nic książki, a ro­dzic był po­dwój­nie za­do­wo­lony, bo to prze­cież była książka nie­miecka. Po­lu­jąc na in­te­re­su­jące mnie książki z prze­łomu wie­ków, na­tra­fia­łem rów­nież na nie­miec­kie książki z cza­sów hi­sto­rycz­nie mi bliż­szych: z cza­sów Hi­tlera i II wojny świa­to­wej. Były to książki pro­pa­gan­dowe, ilu­stro­wane świet­nymi zdję­ciami – cza­sami na­wet ko­lo­ro­wymi.

Skoń­czył się pana za­chwyt nad ilu­stra­cjami ry­so­wa­nymi i za­czął pan do­ce­niać ilu­stra­cje fo­to­gra­ficzne.

Za­chwyt nad ilu­stra­cjami ry­so­wa­nymi ni­gdy się nie skoń­czył – trwa do dziś. Na­to­miast fo­to­gra­fie uru­cho­miły moje naj­wcze­śniej­sze, oso­bi­ste wspo­mnie­nia zwią­zane z wojną. Prze­cież moje dzie­ciń­stwo upły­nęło w szcze­gól­nym kli­ma­cie lat po­wo­jen­nych. Wojna do­piero co się skoń­czyła, dni oku­pa­cji i wojny były cią­gle żywe. Wojna nie po­zwa­lała o so­bie za­po­mnieć – po­grzeb wujka, który zo­stał gdzieś za­strze­lony, a te­raz ma nor­malny po­grzeb, po­cho­wa­nie mo­ich ko­le­gów z klasy, któ­rzy maj­stro­wali przy nie­wy­pale. W piń­czow­skim ki­nie wy­świe­tlano pra­wie wy­łącz­nie ra­dziec­kie filmy wo­jenne. W ra­diu też czy­tali i śpie­wali o woj­nie i par­ty­zan­tach.

Czy pań­ska ro­dzina ucier­piała pod­czas wojny?

Tak jak i wszyst­kie inne. Okres po­wo­jenny był sza­lony. Ale wkrótce w po­li­tyce na­stała zimna wojna. Ry­sow­nicy – głów­nie sa­ty­rycy – wy­śmie­wali boń­skich re­wi­zjo­ni­stów i po­gro­bow­ców Hi­tlera. Uczy­łem się ry­so­wać, prze­ry­so­wu­jąc ich dzieła. Dla­tego gdy prze­glą­da­łem hi­tle­row­skie al­bumy, po wie­lo­let­niej prze­rwie, do­szło u mnie do głosu uczu­cie tzw. „ra­chunku krzywd” i nadało emo­cji mo­jemu prze­glą­da­niu. Z tego zro­dziły się po­my­sły na filmy, a te­maty od razu wy­ska­ki­wały w cie­ka­wym kształ­cie for­mal­nym. Wy­stę­po­wał tu­taj jesz­cze je­den za­dzi­wia­jący czyn­nik, mia­no­wi­cie zu­peł­nie nie krę­po­wa­łem się, a wła­ści­wie nie oglą­da­łem się zu­peł­nie na to, co inni my­ślą o tym moim za­pale, żeby na­gle za­jąć się tego ro­dzaju twór­czo­ścią.

A czy kie­dy­kol­wiek oglą­dał się pan na in­nych?

Nie mia­łem tego pro­blemu... Filmy te po­wsta­wały na­to­miast w la­tach osiem­dzie­sią­tych, w cza­sie zu­peł­nego wy­ci­sze­nia sprawy nie­miec­kiej jako prze­brzmia­łej; roz­ma­wiano już zu­peł­nie in­nym ję­zy­kiem, jakby wojny ni­gdy nie było. Dla­tego moje filmy bu­dziły zdzi­wie­nie i py­ta­nie o po­wód na­su­wało się samo – zwłasz­cza że je­stem znany jako twórca mało po­li­tyczny z na­tury.

Fak­tycz­nie lata osiem­dzie­siąte są świa­dec­twem od­cię­cia się fil­mow­ców – przy­naj­mniej chwi­lo­wego – od pro­ble­ma­tyki zwią­za­nej z II wojną świa­tową. Spo­śród naj­bar­dziej zna­nych re­ży­se­rów ten te­mat pró­bo­wał od­świe­żyć Ka­zi­mierz Kutz w Na straży swej stać będę. Wciąż chyba do końca nie ro­zu­miem idei, która panu przy­świe­cała.

Naj­więk­szym wy­zwa­niem była sama iko­no­gra­fia, wła­śnie w kształ­cie ta­kich „nie­win­nych” fo­tek, obok któ­rej nie spo­sób przejść obo­jęt­nie; to ona uru­cho­miła we mnie po­my­sły i chęć do pracy. Od razu wie­dzia­łem, że to będą filmy do­ku­men­talne, iko­no­gra­ficzne – iko­no­gra­ficzne, bo zdję­cia po­zo­stają tym, czym są. Zro­bi­łem pięć fil­mów. Dla­czego tylko pięć? Czy dla­czego aż pięć? Dla mnie one ra­zem sta­no­wią zda­nie, które wy­czer­puje ca­łość te­matu – w moim uję­ciu. Jest to uję­cie au­tor­skie. Bez ory­gi­nal­nych po­my­słów for­mal­nych nie brał­bym się za taki te­mat, z któ­rym zma­gały się już setki fil­mów. Kie­dyś były to kon­kretne filmy wal­czące o po­kój, póź­niej bar­dziej ogólne, fi­lo­zo­ficzne. Ta moja piątka to mi­ni­ma­li­styczne filmy do­ku­men­talne. Opo­wia­da­nie sa­mymi ob­raz­kami. Za­miast ani­ma­cji – zdję­cia na stole iko­no­gra­ficz­nym i cię­cia mon­ta­żowe. Do­ku­menty iko­no­gra­ficzne miały kie­dyś swój okres świet­no­ści, szcze­gól­nie jako naj­tań­sze filmy oświa­towe uży­wane w szko­łach. Stół iko­no­gra­ficzny w Wy­twórni Fil­mów Oświa­to­wych w Ło­dzi, na któ­rym re­ali­zo­wa­li­śmy filmy, jest już urzą­dze­niem z in­nej epoki; dzi­siaj nie­zwy­kle rzadko spo­ty­ka­nym.

Pro­szę po­wie­dzieć coś wię­cej o spe­cy­fice pracy na stole iko­no­gra­ficz­nym.

Stół iko­no­gra­ficzny jest urzą­dze­niem ma­syw­nym, cięż­kim. Główny ele­ment sta­nowi ta­blica, na któ­rej umiesz­cza się fil­mo­wane obiekty. Ta­blica może jeź­dzić w po­zio­mie, w pio­nie i po sko­sie. Stół ob­słu­guje asy­stent ope­ra­tora. Pod­czas próby uję­cia na pul­pi­cie za­zna­cza kra­wę­dzie ru­chu, jaki ma wy­ko­nać stół. Ka­mera jest nie­ru­choma, na sta­ty­wie. Żeby unik­nąć szarp­nię­cia, ruch stołu włą­cza się nie przy­ci­skiem, lecz po­krę­tłami. Sprawny prze­bieg zdjęć za­leży od do­brego sce­no­pisu. Trzeba mieć kon­cep­cję, jak wy­ko­rzy­stamy moż­li­wo­ści stołu, jak ma wy­glą­dać mon­taż. Do­brze za­cząć od kon­ceptu ca­ło­ści, na­stęp­nie przejść do se­kwen­cji, a na ko­niec do spo­sobu uka­za­nia po­szcze­gól­nych obiek­tów. Po­nie­waż w wy­padku ta­kiej twór­czo­ści naj­waż­niej­szą rolę od­grywa rytm. Do­brze jest zro­bić so­bie przej­rzy­stą wi­zu­ali­za­cję, czyli par­ty­turę, aby w cza­sie re­ali­za­cji zga­dzać się z nią lub nie. Wszystko to po­strze­gam jako twór­cze – nie­odzowne – po­dej­ście. Po­nadto są­dzę, że oprócz per­fek­cyj­nych ujęć, warto zro­bić pewną liczbę ujęć nie­uda­nych, świa­do­mie nie­uda­nych. One bar­dzo przy­dają się, kiedy chcemy za­bu­rzyć rytm i, jak mó­wiła moja żona, „oży­wić tru­mienkę”.

Przejdźmy do sa­mych fil­mów. Pierw­szy był Le­xi­kon 32?

Ten film zro­bi­łem na pod­sta­wie nie­miec­kiego lek­sy­konu z 1932 roku. Była to książka dla każ­dego domu, dla każ­dego Niemca. Ty­siące ha­seł obej­mu­ją­cych wszyst­kie dzie­dziny wie­dzy; ta­kie ha­sła, jak ryby, ptaki, zęby, płuca. Więk­szość po­jęć jest zi­lu­stro­wana ma­łym ry­su­necz­kiem. Kiedy pierw­szy raz wzią­łem lek­sy­kon do ręki, na­tych­miast spraw­dzi­łem, czy za­wiera już ha­sło Hi­tler. Było, ale bar­dzo krót­kie, do­słow­nie kilka słów. Bio­gram z kilku wy­ra­zów ni­czym się nie wy­róż­niał, ów­cze­śni po­sia­da­cze lek­sy­konu oczy­wi­ście nie zda­wali so­bie sprawy, co z tego ha­sła wy­ro­śnie.

W ha­śle wid­nieje jed­nak in­for­ma­cja o pu­czu mo­na­chij­skim zor­ga­ni­zo­wa­nym przez Hi­tlera.

Gdyby kto­kol­wiek miał ja­kieś prze­czu­cie, to ha­sło Hi­tler mia­łoby dzie­sięć stron. Na ra­zie jest tylko jed­nym z naj­krót­szych ha­seł, ta­kich jak na przy­kład mi­moza, nar­cyz, be­go­nia, ana­nas, śli­mak, flausz, ibis. Gdyby lek­sy­kon był wor­kiem z ha­słami i gdyby wy­sy­pać je wszyst­kie na pod­łogę, ha­sło Hi­tler ni­czym by się nie wy­róż­niało. Świat lek­sy­konu nie zdaje so­bie sprawy z tego, co w nim jest, jaką bombę skrywa. Jak na ra­zie wszystko znaj­duje się na swoim miej­scu, ale po­śród tego po­rządku tkwi ha­sło, które wszystko zu­peł­nie zmieni. Ja już wiem, ale chcę się przyj­rzeć światu, który tego nie wie. Przy­glą­dam się ro­śli­nom, zwie­rzę­tom, sprzę­tom, wszyst­kie one wkrótce staną się czę­ścią in­nej rze­czy­wi­sto­ści.

Po­ja­wiają się też syl­wetki Jo­hanna Wol­fganga Go­ethego, To­ma­sza Manna. Wy­mowa utworu staje się co­raz ja­śniej­sza – na­ród, który zro­dził tak wy­bit­nych ar­ty­stów, pa­ra­dok­sal­nie spre­zen­to­wał światu naj­więk­szego zbrod­nia­rza XX wieku. Czy mimo wszystko cał­ko­wite za­wie­rze­nie so­bie sprzyja w tym wy­padku sku­tecz­nej ko­mu­ni­ka­cji z od­biorcą?

Tu­taj kie­ruję się lek­sy­ko­nem, jego za­war­to­ścią; to jest cała ów­cze­sna rze­czy­wi­stość za­klęta w sło­wach. In­ter­pre­ta­cję po­zo­sta­wiam każ­demu wi­dzowi, w tym także uwagi do­ty­czące filmu – po co, na co, czy nie za dużo. Na­to­miast, moim zda­niem, łą­cze­nie na­zwisk wiel­kich ar­ty­stów i fi­lo­zo­fów nie­miec­kich z fa­szy­zmem to nad­uży­cie. We­dług mnie fa­szyzm zro­dził się w ta­kich cia­snych umy­słach, jak Hi­tlera; i nie w aka­de­mii, a w wa­rzyw­nia­kach i skle­pach z ta­nim mię­sem. Cza­sami po pro­jek­cji ko­le­dzy wy­ty­kali mi, że za dużo tego wszyst­kiego po­ka­zuję, tych ha­seł z lek­sy­konu, że krót­szy film byłby lep­szy. Tak, mieli ra­cję, film byłby bar­dziej po­to­czy­sty, ale nie cho­dziło mi o po­to­czy­stość, tylko o oglą­da­nie tych ob­raz­ków. Wi­dzo­wie mieli nie być po­pę­dzani i nie li­czyć się z cza­sem, a oglą­dać so­bie ten lek­sy­kon. Tylko w ta­kich kom­for­to­wych wa­run­kach ha­sełko Hi­tler wy­strzeli jak ka­pi­szon na kier­ma­szu. Mógł­bym za­ape­lo­wać do wi­dzów: „Usiądź­cie wy­god­nie, wy­cią­gnij­cie nogi”. To jest moja sła­bość – lu­bię oglą­dać ob­razki w ilu­stro­wa­nych lek­sy­ko­nach. Ale tym ra­zem cho­dzi o coś wię­cej: nie dążę je­dy­nie do za­zna­cze­nia tego świata, do jego sy­gna­li­za­cji, za­leży mi na przed­sta­wie­niu go w jak naj­szer­szej wer­sji; żeby po­ja­wiło się ta­kie umowne „wszystko”.

Ha­sło Hi­tler jest ostat­nim, ja­kie po­ja­wia się w fil­mie. Kilka se­kund wcze­śniej prze­staje grać mu­zyka, która do mo­mentu kul­mi­na­cyj­nego to­wa­rzy­szyła ob­ra­zowi bez prze­rwy. Czy kon­sul­to­wał pan oprawę mu­zyczną ze swoim sta­łym kom­po­zy­to­rem Hen­ry­kiem Kuź­nia­kiem? Oso­bi­ście przy­po­mina mi ona ko­ły­sankę, co sta­nowi mocny kon­tra­punkt w sto­sunku do pań­skiej idei.

W kwe­stiach związku mu­zyki z ob­ra­zem po­le­gam na Hen­ryku. Jest on fe­no­me­nal­nym fa­chow­cem. Wszystko wie i ma ol­brzy­mie wy­czu­cie, smak mu­zyczny.

Zde­cy­do­wa­nie trud­niej­sza w od­bio­rze jest Kon­struk­cja. Ka­ko­fo­nia psy­cho­de­licz­nych dźwię­ków kreuje zło­wrogi kli­mat w eks­po­zy­cji. Jaka hi­sto­ria wiąże się z tym fil­mem?

Przy­pad­kiem na­tkną­łem się na nie­miec­kie ry­sunki tech­niczne z lat trzy­dzie­stych. Były to szcze­gó­łowe ry­sunki kon­struk­cyjne wol­no­sto­ją­cej ko­lumny sta­no­wią­cej część wiel­kiej kom­po­zy­cji prze­strzen­nej w stylu wy­bit­nie neo­ger­mań­skim i hi­tle­row­skim. Dwa rzędy ta­kich ko­lumn miały mó­wić o po­tę­dze ty­siąc­let­niej Rze­szy. Już taka po­je­dyn­cza ko­lumna ro­biła wra­że­nie i wiele mó­wiła o idei przy­świe­ca­ją­cej pro­jek­tan­towi. Pod wzglę­dem ar­chi­tek­to­nicz­nym zo­stała skon­stru­owana w stylu ko­lumn sta­ro­żyt­nej Gre­cji, Rzymu; ale to tylko obu­dowa. We­wnątrz na­to­miast ko­lumna kryje per­fek­cyjną kon­struk­cję sta­lową. Nie­zwy­kła uroda my­śli tech­nicz­nej, funk­cjo­nal­ność każ­dego ele­mentu. Czuje się, że te ka­wałki me­talu, każdy z nich, pra­cują ni­czym na­pięte mię­śnie atlety. Ko­lumnę wień­czy wielka swa­styka. An­tyczna obu­dowa i no­wo­cze­sna myśl tech­niczna sta­lo­wej kon­struk­cji gó­rują nad war­stwą dźwię­kową, którą two­rzy roz­pacz, jęki, za­wo­dze­nia, szcze­ka­nie hi­tle­row­skich owczar­ków. Dźwięki te uno­szą się ni­sko nad zie­mią ni­czym ciężka mgła. Z cza­sem za­ni­kają. A kiedy koń­czy się czas swa­styki – ona znika, a ko­lumna czeka na coś no­wego; jest tak skon­stru­owana, że bez prze­ró­bek może słu­żyć każ­demu in­nemu sym­bo­lowi.

Czyżby cho­dziło o nie­bez­pie­czeń­stwo od­ra­dza­nia się fa­szy­zmu? Czy służba złym mo­com wciąż sta­nowi ak­tu­alne za­gro­że­nie dla sztuki?

Oczy­wi­ście. Pań­stwo musi stać na straży. Te ko­lumny na­leżą do pań­stwa i pań­stwo od­po­wiada za to, co się na nich znaj­duje. Trzeba wy­cią­gać wnio­ski z prze­szło­ści, sły­szeć te owczarki.

Pora na hi­sto­rię o żoł­nie­rzu. W pierw­szej chwili po­my­śla­łem o związku z ba­le­tem Stra­wiń­skiego.

Nie, to po­cho­dzi z dużo niż­szej półki: pod­stawą są ko­lek­cjo­ner­skie, ko­lo­rowe ob­razki wy­da­wane przez nie­miecki mo­no­pol ty­to­niowy w la­tach trzy­dzie­stych. Hi­sto­ria żoł­nie­rza obej­muje całą drogę od cy­wila do wy­szko­lo­nego żoł­nie­rza, świa­do­mego swo­jej war­to­ści, zdol­nego pod­bić świat. Za­czyna od szo­ro­wa­nia pod­łogi w ko­sza­rach. Musz­tra. Tor prze­szkód, na­uka strze­la­nia. Wy­jazd na ma­newry. Mnó­stwo za­jęć, ćwi­czeń, ale zna­lazł się też czas, żeby po­grać na klar­ne­cie. Film jest dy­na­miczny, ob­raz pro­wa­dzi dziar­ski marsz woj­skowy. Im wię­cej ćwi­czeń, tym wię­cej bo­jo­wego du­cha. Film jest dro­bia­zgowy, ilu­struje, jak wiele trzeba zro­bić, żeby stać się praw­dzi­wym żoł­nie­rzem i na pew­niaka ru­szyć na zwy­cię­ską wojnę. Hi­sto­ria urywa się w mo­men­cie naj­więk­szego en­tu­zja­zmu. Po dłuż­szym ściem­nie­niu wi­dzimy nie­miec­kiego żoł­nie­rza sie­dzą­cego na ru­inach Ber­lina.

Czy uważa pan, że mon­taż za­sto­so­wany w tym fil­mie od­daje skrzy­wioną psy­chikę żoł­nie­rzy We­hr­machtu? Ostat­nie zdję­cie osa­mot­nio­nego żoł­nie­rza uwiecz­niło czło­wieka, któ­rego spo­tkało naj­więk­sze roz­cza­ro­wa­nie w ży­ciu?

To, co się stało, można by uznać za nor­malną ko­lej rze­czy, gdyby nie na­sza wie­dza o tym, czemu słu­żyło to wzo­rowe wy­szko­le­nie i en­tu­zjazm. Ko­lo­rowe ob­razki kreują sie­lankę. Po­dob­nie jest z al­bu­mami mun­du­rów na prze­strzeni stu­leci – fe­eria po­my­słów, ko­lo­rów, py­chy. Ale w pa­mięci mamy ob­razy bi­tew­nych rzezi w tych sa­mych mun­du­rach. Czar­no­białe zdję­cie na końcu, to jest wła­śnie zdję­cie „ko­loru” z woj­ska. Dzi­siaj czę­sto o tym za­po­mi­namy, po­dzi­wia­jąc „ko­lo­rowe” zdo­by­cze tech­niki woj­sko­wej.

Za­ty­tu­ło­wa­nie filmu Ka­ba­ret nie­wąt­pli­wie przy­kuwa uwagę ki­no­ma­nów, ale jest za­ra­zem ry­zy­kowne dla twórcy. Swo­ista próba zmie­rze­nia się z le­gendą?

Nie zmie­rze­nia się, a ra­czej po­łą­cze­nia sił, bo wy­stę­pu­jemy w jed­nej spra­wie. Zna­ko­mita fa­buła tak dużo po­wie­działa i dała wi­dzom, że ja mogę po­zwo­lić so­bie na wię­cej, niż gdy­bym mu­siał te­mat cią­gnąć od po­czątku. Mogę na­wet w pew­nych par­tiach filmu być mało zro­zu­miały, tak jak w po­ezji: tro­chę ro­zu­miemy, tro­chę się do­my­ślamy, co twórca miał na my­śli. Na film skła­dają się cztery se­kwen­cje. Pierw­sza jest po­dobna do filmu Fossa. U mnie rów­nież jest dużo ka­ba­re­to­wych tan­ce­rek i też, jak w tam­tym fil­mie, wi­dzimy pro­ces wy­pły­nię­cia fa­szy­stów na wierzch spo­łe­czeń­stwa. Naj­pierw skry­cie na­ma­lo­wana swa­styka na przę­śle mo­sto­wym, aż do jaw­nych, tłum­nych po­cho­dów. Na­wet w pew­nej chwili fa­szy­stow­scy bo­jów­ka­rze, w sa­mych ko­szu­lach noc­nych z ba­gne­tami u pasa, ba­wią się w ka­ba­ret.

Jak pan in­ter­pre­tuje pło­mień, który na­ło­żono na wiele zdjęć? Wszystko osta­tecz­nie znik­nie w ogniu wojny, ale czy tylko o to cho­dzi? Pa­mięta pan, co do­kład­nie my­ślał w chwili, kiedy de­cy­do­wał się na ten za­bieg?

To nie jest ogień, tylko dym. Do­kład­nie dy­mek z pa­pie­rosa, mocno zwią­zany z wy­obra­że­niem o ka­ba­re­cie: na pla­ka­tach ar­tystki, dłu­gie cy­gar­niczki, ob­łoczki dymu. Tu­taj ten dy­mek przy­biera zło­wro­gie ob­li­cze. Pana od­czy­ta­nie – bar­dziej ka­te­go­ryczne – też jest do przy­ję­cia. Kiedy pa­trzymy na te piękne, młode, nie­zwy­kle sprawne dziew­czyny, na­cho­dzi nas myśl, że ogień czasu rów­nież je spo­pie­lił, a da­lej film sta­wia py­ta­nie, co zo­stało: tylko wy­mier­ność?

Czym cha­rak­te­ry­zują się ko­lejne se­kwen­cje?

Se­kwen­cja druga – fa­szyzm jest już czymś nor­mal­nym, a na­wet es­te­tycz­nym. Nie­mieccy lu­dowi ar­ty­ści swa­stykę trak­tują jako oczy­wi­sty ele­ment de­ko­ra­cyjny. Ha­ftują, ro­bią wy­ci­nanki. Ha­fto­wany, siel­ski kra­jo­braz: domki, drzewa, małe syl­wetki lu­dzi, a tu i ów­dzie – ni­czym kwiatki – swa­styki. Pa­stu­szek pę­dzi na pa­stwi­sko krowy, które mają na ro­gach śliczne swa­styki. Nie bra­kuje ich na po­cho­dzie do­żyn­ko­wym. Sym­bo­liczny słup – jakby trzpień, na któ­rym jedne nad dru­gimi plat­formy, a na nich różne pro­fe­sje, prze­krój ca­łego spo­łe­czeń­stwa: ko­wal, bed­narz, pie­karz, ogrod­nik, rzeź­nik, ko­mi­niarz, fry­zjer, ar­ty­sta ma­larz, rol­nik; a słup zwień­cza, oczy­wi­ście, swa­styka. Se­kwen­cja trze­cia uzy­skana jest po­przez ze­skro­ba­nie czę­ści ob­razu w ka­drze. To, co usu­nięto, i to, co po­zo­stało, two­rzy py­ta­nie. W efek­cie mamy do czy­nie­nia z se­kwen­cją py­tań na te­mat Hi­tlera i Niem­ców. Cza­sami on jest usu­nięty, a cza­sami tłum, cza­sem ktoś, kto mu to­wa­rzy­szy. Syl­wetka na brzegu mo­rza, pa­trzy w dal. Wy­dra­pany ho­ry­zont. O czym my­śli? Coś czyta, co to jest? Nie­stety, książka jest wy­dra­pana. Prze­ma­wia z wy­so­kiego okna, ale tłum zo­stał usu­nięty. Dla­czego? Wita się z kimś, kto zo­stał wy­dra­pany. Może nie chce dzi­siaj być roz­po­znany? Inni pchają się, żeby zo­ba­czyć wo­dza, może do­tknąć. Po­dobno ko­cha dzieci. Ota­czają go z wią­zan­kami kwia­tów, które we­soło mi­go­czą. Każdy chce mieć jego zdję­cie, naj­le­piej z au­to­gra­fem, ale zdję­cia zo­stały wy­dra­pane i za­mie­niły się w czy­ste kartki. Kto to zro­bił i po co? Kiedy wódz do­tyka dzieci, sy­pią się iskry. Cza­ro­dziej? Zimne ognie?

Hi­tler na nie­któ­rych zdję­ciach przy­po­mina sa­mot­nego wę­drowca z ob­razu Ca­spara Da­vida Frie­dri­cha.

Tak. Hi­tler i jego fo­to­graf pró­bo­wali wmon­to­wać się w wy­obra­że­nie ro­man­tyczne. Tak się utarło: jak mu­zyka, to Wa­gner, jak ma­lar­stwo, to Frie­drich. Pozy przyj­mo­wane na zdję­ciach były za­pewne wy­bo­rem Hi­tlera – ma­la­rza.

I naj­bar­dziej ta­jem­ni­cza w wy­mo­wie – se­kwen­cja czwarta.

Se­kwen­cja czwarta – re­pre­zen­ta­cyjne bu­dowle nie­miec­kich fa­szy­stów ce­cho­wała gi­gan­to­ma­nia. Tymi bu­dow­lami chcieli po­wie­dzieć ca­łemu światu, jacy są po­tężni i pewni sie­bie. Ta ar­chi­tek­tura mówi wszystko o ide­olo­gii i o wo­dzu, który przyj­mo­wał go­ści w gi­gan­tycz­nej prze­strzeni kan­ce­la­rii. Ulu­bione przez Hi­tlera bez­kre­sne ko­lum­nady sta­no­wiły do­brą sce­ne­rię dla jego my­śli o pod­boju świata. Ko­lumny stoją wy­prę­żone ni­czym żoł­nie­rze i nie cofną się ni­gdy. W tej ar­chi­tek­tu­rze wy­czuwa się in­spi­ra­cję rzym­skimi bu­dow­lami, ale efekt jest cięż­kawy. Bra­kuje fi­ne­zji. Po od­rzu­ce­niu fa­szy­zmu już nie za­uwa­żymy in­nego du­cha tych bu­dowli. Po­zo­staje wra­że­nie bez­li­to­snego ka­mie­nio­łomu, gdzie ty­siące ro­bot­ni­ków – więź­niów, stra­ciło ży­cie. Wnę­trza bu­dowli są przy­tła­cza­jące, a ko­ry­ta­rze przy­po­mi­nają te z egip­skich pi­ra­mid; można się w nich po­gu­bić i wy­stra­szyć. Za­równo we wnę­trzach, jak i w ple­ne­rze po­sągi ra­so­wych mło­dzień­ców niby przy­po­mi­nają kla­syczne rzeźby, ale w tym wy­da­niu mają piętno fa­szy­zmu. Nie­które z po­staci utkwiły wzrok w da­le­ko­ści nie­zmie­rzo­nej, która zresztą oka­zała się bar­dzo krótka. Mój po­mysł na nie­miecki fa­szyzm był taki, żeby zwy­mia­ro­wać bu­dowle. Przy­ło­żyć ba­nalną miarkę do tej nie­ludz­kiej, zbrod­ni­czej wi­zji i ode­grać ko­me­die uda­wa­nego mie­rze­nia, czyli w tym wy­padku spo­spo­li­ty­zo­wa­nia. Wy­mia­ro­wa­nie w od­nie­sie­niu do ide­olo­gii jest pro­stac­kie. I o to cho­dzi, żeby przy po­mocy ta­kiej uda­wa­nej in­wen­ta­ry­za­cji spro­wa­dzić ide­olo­gię, która stała za tymi bu­dow­lami, do ba­nal­nych me­trów i cen­ty­me­trów. To wszystko miało być bez­kre­sne, po­nad­cza­sowe, a tu ktoś mie­rzy so­bie wszystko me­trem. Bez­czelne mie­rze­nie cze­goś, co miało być poza wszel­kim kre­sem.

Czy uważa pan, że widz po­trze­buje tej eks­pli­ka­cji, żeby do­strzec to, co w Ka­ba­re­cie naj­istot­niej­sze?

Nie wszystko musi być zro­zu­miałe tak, jak ja to so­bie po­ukła­da­łem. Można to so­bie róż­nie tłu­ma­czyć. My­ślę na­wet, że wie­lo­znacz­ność jest po mo­jej my­śli. To, co za­pro­po­no­wa­łem, jest sen­sowne. Od­czy­ta­nie tego, choć różne, może być sen­sowne. Na­stępny, piąty film, jest zu­peł­nie jed­no­znaczny, bo nie mógł być inny. Pewne rze­czy można czy­tać, po­pusz­cza­jąc wo­dze wy­obraźni, a inne nie – mają ostro za­kre­ślone gra­nice.

Czy w pana fil­mach fa­bu­lar­nych dzieci po­ja­wiają się je­dy­nie w epi­zo­dach?

W Cu­dzych dzie­ciach wy­stę­pują w roli głów­nej. Świat dzie­cięcy jest ła­twiej­szy do ogar­nię­cia niż świat do­ro­słego, jest mniej wszyst­kiego, ale me­ta­fora dużo bar­dziej bo­le­sna... Z jed­nej strony wielki asor­ty­ment sprzę­tów prze­zna­czo­nych dla dzieci nie­miec­kich: kojce, szafki, me­belki; z dru­giej zbom­bar­do­wany, spa­lony pol­ski dom, po­wy­rzu­cane przez okna nad­pa­lone me­ble, bo tyle udało się ura­to­wać. Sze­roki asor­ty­ment po­traw dla dzieci nie­miec­kich, kon­tra­stu­jący z ży­wymi ko­ścio­tru­pami gło­du­ją­cych pol­skich dzieci. Dla nie­miec­kich dzieci pie­lę­gna­cja – my­dełka, za­sypki, pu­dry... Uj­mu­jąca na­uka grzecz­no­ści, a obok pej­cze, kije, pałki i dzieci sto­jące na bacz­ność przed es­es­ma­nem. Z jed­nej strony zdję­cia szczę­śli­wego nie­miec­kiego dziecka w al­bu­mie pa­miąt­ko­wym, a z dru­giej zdję­cia dzieci w obo­zo­wych pa­sia­kach. Roz­kła­dówki z nie­miec­kiej ga­zety dla ma­tek, czyli re­klamy ar­ty­ku­łów dla dzieci, które pro­mują pulchne, uśmiech­nięte bo­basy. A po dru­giej stro­nie dziecko z wy­ta­tu­owa­nym na rączce nu­me­rem obo­zo­wym.

Po­prze­stał pan na pię­ciu fil­mach, z czego to wy­ni­kało?

Mia­łem ma­te­riał na na­stępny film, i za­pewne jesz­cze kilka ko­lej­nych, ale po­czu­łem, że w ja­kimś stop­niu i tak bym się po­wta­rzał. Ta piątka sta­nowi dziwną ca­łość, po­nie­waż nie su­ge­ruje ja­kiejś fi­gury za­mknię­tej ani nie ma roz­woju li­nio­wego czy na­ra­sta­nia, a jed­nak w ka­te­go­riach mo­jej po­etyki wy­czer­puje za­gad­nie­nie. Póź­niej zro­bi­łem jesz­cze kilka fil­mów iko­no­gra­ficz­nych, ale już nie o te­ma­tyce an­ty­fa­szy­stow­skiej. Lu­bię warsz­tat tych fil­mów, two­rze­nie ich naj­mniej­szymi środ­kami – i to pod każ­dym wzglę­dem. Roz­wój tech­no­lo­gii uczy­nił film iko­no­gra­ficzny jakby prze­sta­rza­łym, ale to błędny osąd: film ten jest naj­czyst­szą formą my­śle­nia fil­mo­wego, ob­raz­ko­wego. To coś jak pła­skie hie­ro­glify egip­skie; film iko­no­gra­ficzny też jest pła­ski, ale przez swoje ogra­ni­cze­nia jest pa­ra­dok­sal­nie bar­dzo sil­nym środ­kiem wy­razu. Daw­niej na eg­za­mi­nie do Szkoły Fil­mo­wej w Ło­dzi trzeba było utwo­rzyć ja­kiś spójny ciąg z przy­pad­ko­wych fo­to­gra­fii. To było ta­kie na­wią­za­nie do ar­cy­mi­strzów po­kroju Eisen­ste­ina, Pu­dow­kina. Two­rząc taki ciąg, już czu­li­śmy się twór­cami fil­mo­wymi, bo rze­czy­wi­ście póź­niej, w praw­dzi­wym fil­mie nie jest ani wię­cej, ani mniej.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki