Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czasem trzeba stracić wszystko, by zrozumieć, czym jest prawdziwe szczęście
Życie Natalie Braun, młodej bizneswoman z Zurychu, przypomina statek, który obrał ślepy kurs na karierę i miłość bez happy endu. Zraniona i oszukana przez byłego partnera, marzy o tym, by w końcu rozwinąć żagle i ruszyć w rejs do miejsca, gdzie mogłaby odzyskać upragniony spokój. Wybiera się więc w podróż do rodzinnej miejscowości u podnóża szwajcarskich gór. W otoczeniu przyjaciół – kochającej malarstwo Anny, jej męża Edda Evansa oraz ich synka Benna – powoli powraca do wewnętrznej równowagi, uświadamiając sobie znaczenie wartości, o których niemal zapomniała.
Ale ta równowaga wkrótce zostanie zaburzona, a to za sprawą tajemniczego Mathew Schmidta, poznanego w mało sprzyjających okolicznościach. Namiętność, sekrety i miłość przeplatane łzami, rozczarowaniem oraz tęsknotą za niespełnionymi marzeniami powodują, że wszystko, co do tej pory wydawało się oczywiste, staje pod wielkim znakiem zapytania....
Deszcz padał coraz mocniej, stopniowo hartując ich zimnymi kroplami, aż w końcu płynął rytmicznie po ich ciałach. […]
Kiedy wbiegli na żwirową drogę, spojrzała na Mathew. Był równie przemoknięty jak ona. Lniana koszula kleiła się do jego klatki piersiowej, zaznaczając każdy mięsień, na który Natalie od razu zwróciła uwagę. Patrzył na nią, na jej ciało. Mokra była jeszcze piękniejsza, emanowały od niej erotyzm i dzikość. Pociągnął ją za sobą, byle szybciej stamtąd uciec, czym prędzej uchronić swoją boginię. Ściekająca z nich woda utworzyła tuż przy drzwiach niewielką kałużę. Natalie dygotała z zimna, a po jej skórze spływały ostatnie krople, opadając na deski tarasu.
– Boże, jakaś ty piękna – szeptał, wpatrując się w nią pożądliwie, a ona stała, bezbronna i kusząca, wręcz zjawiskowa.
Aneta Maśluk
Urodziła się w 1979 roku, pochodzi z maleńkiej miejscowości na Lubelszczyźnie, a obecnie mieszka w Niemczech. Jej wykształcenie nie ma nic wspólnego z wykonywanym zawodem. Jej pragmatyczny umysł mierzy się na co dzień z duszą romantyczki. Uwielbia góry, pachnące bryzą morze, rowerowe wycieczki i burzliwą pogodę. Najchętniej wszystkie zimy spędzałaby w gorących tropikach, a lata w bajecznej Hiszpanii.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 548
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Życie Natalie Braun nie zawsze płynęło przy rozpostartych żaglach – wciąż przed siebie, do przodu i z wiatrem. Cóż, bywało różnie, a zazwyczaj przewidywalnie, zorganizowanie i zwyczajnie. Nie działo się nic szczególnego, aż do momentu, gdy wszystko wywróciło się do góry nogami, a może raczej do góry dnem, by powrócić na powierzchnię w zupełnie innym świecie. Ślepy kurs na karierę, miłości bez happy endu i bezwartościowe uniesienia zmienił nagle kierunek w stronę wydarzeń, które miały mocno nierealistyczny wymiar. Okazało się bowiem, że oprócz meandrów codzienności i niechcącego się zatrzymać ani na chwilę czasu istnieje coś więcej. Coś takiego jak… Ale po kolei.
Natalie nie zawsze się tak spieszyła. Zdarzało się przecież, że robiła sobie krótki urlop. Ostatnie wakacje, jakie sobie zafundowała, to te… cóż… sprzed kilku lat. Wtedy jeszcze nie znała Aleksa i pracowała na etacie w niewielkim biurze projektowym. Wówczas tydzień urlopu kosztował ją równowartość dwumiesięcznego wynagrodzenia, ale ponieważ nie była rozrzutna, odłożyła potrzebną na coroczny wyjazd sumę bez wielkiego problemu, zwłaszcza że nie miała męża ani dzieci.
Tamtego zimnego, listopadowego poranka, kiedy zmoknięta stanęła w progu biura, przeczuwała, że coś się wydarzy. Nie wiedziała tylko, czy miałoby to być coś dobrego, czy wręcz przeciwnie. A ponieważ zazwyczaj była Kopciuszkiem – tym sprzed balu, wybór padł na drugą opcję… złe wieści! Faktycznie, chwilę później została bez pracy. Zwolniona w trybie natychmiastowym, bez uprzedzenia i bez szansy na obronę. Zwyczajnie biuro przestało przynosić zyski, a opłacenie pracowników, a raczej pracownicy, bo Natalie jako jedyna pełniła tam wszystkie obowiązki, stawiało pod dużym znakiem zapytania jego dalszy byt. Była tam sekretarką, księgową, choć bez żadnego przygotowania, zajmowała się reklamą, sprzątała i w razie potrzeby zmieniała w zaopatrzeniowca, gdy akurat czegoś brakowało. Pełniła wszystkie funkcje oprócz kierowniczej. Ta rola przypadła Ruth i to ona spijała całą śmietankę po ciężkiej pracy Natalie, wdzięcząc się przed klientami i jeszcze bardziej wydymając ostrzyknięte kwasem usta. Była właścicielką biura o wdzięcznej nazwie Canoe, pełniąc tę funkcję na bardzo przeciętnym poziomie i przy dużej dozie zobojętnienia, które najlepiej odzwierciedlało jej stosunek chyba do wszystkiego.
Wtedy, siedem lat temu, Natalie była zrozpaczona takim obrotem zdarzeń. Miała na koncie niewiele ponad dwie ostatnie pensje, a jej stary samochód zaczynał szwankować. Jeszcze tego samego obrzydliwego poranka wróciła zrezygnowana do pustego mieszkania. Było jej źle. Czuła się smutna, przybita i wściekła na cały świat. Tamtej nocy prawie nie spała, a w jej głowie niczym pasożyt zagnieździła się myśl. Odważna i ryzykowna, a także bez gwarancji na powodzenie. Jednym słowem – wielka niewiadoma. Następnego ranka, z podkrążonymi oczami i głową pełną pomysłów wróciła do biura, z którego ją wyrzucono, i przedstawiła Ruth alternatywny plan i swoją ofertę. W zamian za opłacenie zaległego czynszu poprowadzi na własną rękę Canoe, przejmując oczywiście nazwę biura. Ruth, jak zwykle, ani nie zaprotestowała, ani nie zapałała do tego pomysłu wielkim entuzjazmem. Skwitowała tylko obojętnie: „Jak chcesz…”. Następne trzy tygodnie upłynęły tak szybko, że Natalie nawet nie zauważyła zmiany daty. Każdą chwilę poświęcała na dopełnianie wszelkich formalności w urzędach, rozliczanie zaległych zobowiązań – jednym słowem zamykanie wszystkiego, co powinno być uwzględnione w takiej procedurze.
Ku uciesze Natalie, Ruth wywiązała się wyjątkowo sumiennie ze wszystkich zobowiązań, zarówno dotyczących spraw finansowych, jak i wobec klientów. Co prawda było ich zaledwie dwóch, jednak prowadzone dla nich projekty zostały pomyślnie zamknięte i rozliczone zgodnie z umową. Z końcem listopada młoda panna Braun stała się więc właścicielką konta z debetem, karty miesięcznej na autobus numer 36 oraz sterty dokumentów, starannie poukładanych w cztery dość wysokie kupki.
Pierwszy grudnia to data, której miała nigdy nie zapomnieć. Dzień był typowy dla początku zimy, czyli mroźny. Wiatr smagał jej policzki, gdy po raz pierwszy biegła do prawie odjeżdżającego jej sprzed nosa autobusu. Niestety drzwi zamknęły się tuż przed nią, a długi czerwony pojazd, sunąc wolno, ruszył do przodu.
Cholera – pomyślała ze złością – że też właśnie teraz auto odmówiło mi posłuszeństwa. Faktycznie było na tyle stare, że jedyną rozsądną decyzją okazało się oddanie go na szrot. O nowym w tej chwili mogła jedynie pomarzyć, zresztą w obecnej sytuacji cieszyła się nawet z karty miesięcznej kupionej w jednym z automatów. Stała więc wśród innych ludzi, którzy zapewne podobnie jak ona spieszyli się dziś do pracy. Wtedy przypomniała sobie, że przecież nie musi już nigdzie pędzić, bo Canoe należało do niej i sama była sobie szefem. To ją trochę przygnębiało i bawiło jednocześnie, ale mimo wszystko czuła się szczęśliwa. W końcu mogła pracować tak, jak lubi, czyli dając się ponieść wyobraźni. Kiedyś Ruth natychmiast głośno krytykowała jej wszystkie pomysły, trzymając się sztywno raz przyjętych reguł. W opinii Natalie tylko pogłębiało to kryzys firmy. Zwykle więc o swoich modyfikacjach do zlecenia, choćby najdrobniejszych, nawet szefowej nie wspominała. Cieszyła się natomiast, gdy zadowolony z efektu klient zwracał się z podziękowaniami za wykonaną pracę. Wtedy Ruth kwitowała to jak zwykle swoim obojętnym i wymuszonym uśmieszkiem, no, chyba że klient był płci męskiej i do tego miał wypchany pieniędzmi portfel. Wówczas odruchowo w dziwny sposób układała usta, robiąc przy tym śmieszny dzióbek, nieco nachalnie, według Natalie, eksponując swój erotyzm. Ale taka była Ruth. Gdyby się nad tym głębiej zastanowić, Natalie wyniosła z Canoe sporo lekcji. Oczywiście oprócz rachunków i księgowości, z którymi miała jednak niewiele wspólnego, wykonywała także znakomite projekty reklam. A tego wszystkiego akurat nauczyła się na studiach.
Białe ściany Canoe niemal symbolizowały chłód panujący wewnątrz. Natalie podeszła do okien i, spoglądając przez jedno z nich na ruchliwe ulice, zagłębiła się w myślach. Podjęła jedną z najważniejszych decyzji w swoim życiu. Wiedziała, że nie obędzie się bez ciężkiej pracy, szykowała się wręcz na harówkę, ale po cichu liczyła też na efekty. Nie bała się ryzyka, zresztą świadomie takowe podjęła i była dumna ze swojego przedsięwzięcia. Odwróciła się plecami do ściany, ogrzewając zmarznięte dłonie o ledwo ciepły kaloryfer, i raz jeszcze omiotła spojrzeniem puste pomieszczenie. Prócz białej, oszklonej, zakurzonej komody, której Ruth z całego serca nienawidziła, w środku nie było nic więcej, ale ona oczami wyobraźni budowała tu swoje królestwo. To właśnie tu zamierzała stworzyć coś, czego poprzednia właścicielka zrobić nie potrafiła. Chciała zmienić dosłownie wszystko, no prawie wszystko, bo nazwa Canoe miała pozostać taka sama. Natalie uważała, że odzwierciedla ją samą – zwłaszcza w tej chwili była jak ta otwarta, wąska łódka napędzana wiosłem i płynąca do przodu. Pozostawiała za sobą wszystko i jedyne, czego chciała, to wiosłować do przodu. Choć wiedziała, że początek tej podróży będzie raczej spływem po rwącej rzece, nie bała się ani nawet przez moment nie zawahała. Była odważna i zdecydowana, bo właśnie sięgała po swoje marzenia i zamierzała zrobić wszystko, co było w jej mocy, by stały się rzeczywistością.
Od zawsze była bardzo ambitna, a praca właśnie w tym miejscu była jej świadomym wyborem. Lubiła tu przychodzić i oddawać się temu, co kocha. A kochała przede wszystkim te klimatyczne stare kamieniczki, w szczególności jedną, pomalowaną na czerwono, w której mieściło się biuro. W porze lunchu tutejsze uliczki tętniły życiem. Anektujące przestrzeń chodnika kafejki i zbierający do kapeluszy monety grajkowie – wszystko nadawało temu miejscu jakiś magiczny klimat. Natalie uwielbiała ów drugi wymiar miasteczka. Miała nawet swoją ulubioną kawiarnię, gdzie latem siadała na zewnątrz, chłonąc znajome dźwięki, gwar rozmów i szum wiatru połączony z unoszącą się w powietrzu muzyką. Przyjemności oglądania tego, co działo się wokół, nie odbierała sobie też ciepłą jesienią. Przykrywała nogi leżącym gdzieś zazwyczaj o tej porze niewielkim pledem i zamawiała kawę, a potem rozkoszowała się dosłownie wszystkim. Muskającymi jej twarz promieniami słońca, smakiem, aromatem, dźwiękami i otaczającym ją życiem. Uwielbiała kawę i nie wyobrażała sobie bez niej poranków. Stojący obok kubek z czarną cieczą zawsze napawał ją zadowoleniem. Był jednym z drobiazgów, które zebrane w całość dawały jej poczucie szczęścia. Nie było to oczywiście wszystko, o czym w tamtym czasie ukradkiem marzyła, ale w zupełności jej wystarczało do poczucia spełnienia.
Tu, w szwajcarskim Murten, przy brzegach niesamowicie czystego jeziora czuła, że znajduje się w swoim miejscu na ziemi. Maleńkie, średniowieczne miasteczko było tak urocze i klimatyczne, że każdy chciał tu pozostać na dłużej. Przytulne uliczki, stare kamienice i ogrom kwiatów stanowiły codzienny, ale wcale niebanalny widok. Kryły w sobie jakąś tajemnicę, która raz odkryta wsiąkała w człowieka na zawsze. Takie było Murten. Tu się wychowała i dorastała. Była jedynaczką i, odkąd sięgała pamięcią, obserwowała swoją wiecznie zapracowaną matkę. Kobieta ciągle szukała dodatkowych zajęć, byleby tylko Natalie niczego nie brakowało. Ta jednak, zamiast kolejnych lekcji języka angielskiego czy modnych ciuchów, wolałaby spędzać więcej czasu u boku rodzicielki. Odczuwała jej ciągły brak, widywały się najczęściej wieczorami, ale wtedy było tak, jak Natalie uwielbiała. Piekły ciastka, które pachniały w całym domu, śmiały się, wspólnie gotowały posiłki na kolejne dni – było po prostu idealnie. Ojca nigdy nie poznała, matka wspominała o nim raczej niechętnie i z nieukrywanym żalem. Natalie przyjęła do wiadomości fakt, że zostawił je zaraz po jej narodzinach, a potem słuch o nim na jakiś czas zaginął. Później kilkakrotnie spotykały go gdzieś w miasteczku, jednak za każdym razem odwracał wzrok, jakby były obce. A potem już nigdy więcej go nie widziały, tak jakby umarł bądź zapadł się pod ziemię. Ani ona, ani matka nie rozpaczały z tego powodu, a można się było nawet pokusić o stwierdzenie, że ta druga odczuła wyraźną ulgę. Przecież oddała temu człowiekowi kawał swojego życia – część, która już nigdy nie powróci. Ale dzięki temu pojawiła się na świecie Natalie i to na nią Sabine przelała całą swoją miłość. Tak już pozostało.
Natalie dorosła, wypiękniała, a kiedy ukończyła studia z wyróżnieniem, czuła, że cały świat należy do niej. Po drodze doświadczyła i największej przyjaźni, i miłości, która pod wpływem rozłąki szybko się zakończyła. Przeżyła też wiele zwykłych, szarych dni. I to właśnie one uświadomiły jej, że marzenia to jedno, a rzeczywistość weryfikująca wszystko inne – drugie. Pragnienia potrafią oddalić się i zejść zupełnie na dalszy plan, kiedy trzeba za coś żyć, opłacić rachunki, może pojechać na urlop. Natalie była ambitna i pracowita, więc nie miała zamiaru pomieszkiwać kątem u matki, tym bardziej że także i w jej życiu nastąpiły zmiany.
Pewnego dnia matka oświadczyła jej, że od jakiegoś czasu spotyka się z pewnym starszym mężczyzną. Faktycznie od kilku miesięcy matka promieniała, była dużo spokojniejsza, zaczęła o siebie dbać, chodzić do fryzjera i na manicure. Niedługo po tej rozmowie Natalie poznała owego zdobywcę serca matki. Björn, przemiły sześćdziesięcioletni Szwajcar, był skłonny dla tej doświadczonej życiem kobiety zerwać gwiazdkę z nieba. A kiedy się do nich wprowadził, traktował Natalie trochę jak córkę, trochę jak przyjaciółkę, w każdym razie wyjątkowo dobrze. Wówczas panna Braun podjęła decyzję o życiu na własny rachunek, znalazła pracę w Canoe oraz niewielką kawalerkę z cudną tapetą w róże, którymi obłożona była jedna ze ścian małego pokoju. Kiedy tylko po raz pierwszy obejrzała mieszkanie, nie chciała stamtąd wychodzić, do pracy miała niewiele ponad pięć kilometrów, więc wszystko jej pasowało.
Od czasu wspomnianej ostatniej miłości jakoś do nikogo więcej jej serce mocniej nie zabiło. Pracowała, od czasu do czasu odwiedzała matkę i Björna, raz w roku wyjeżdżała na wakacje – jednym słowem wiodła spokojne, stabilne życie. Było tak aż do czasu, kiedy usłyszała o zamknięciu biura. To wtedy, choć jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy, zaczęła się powoli zmieniać w bizneswoman.
***
Jej dłonie, oparte o kaloryfer, powoli rozgrzewały się, w głowie układała zaś plan na kolejne dni. Potrzebowała na początek większego zasobu gotówki na zakup mebli, sprzętu i wszystkiego, co niezbędne. Strona reklamy zupełnie jej nie martwiła, ten aspekt był w tej chwili najmniejszym problemem. Potrzebowała pieniędzy i tu napotkała na pierwsze schody. Do tego czekała ją jeszcze dziś wizyta Björna i matki, która pokusi się zapewne o setki złowróżbnych komentarzy. Tego akurat nie miała ochoty słuchać, a niestety Sabine zawsze miała gotowy czarny scenariusz.
Boże, jak ja to dziś przeżyję – Natalie wzdychała w myślach.
Dokładnie tak, jak się tego spodziewała, gdy tylko matka usłyszała o pomyśle córki, o mało nie dostała zawału. Odradzała, doradzała, rozwodziła się na wszystkie inne tematy, ale ani razu nie pochwaliła jej decyzji. Tylko Björn niewiele mówił, jakby akceptował, a wręcz pochwalał jej inicjatywę.
– Potrzebna będzie pewna inwestycja pieniężna – wspomniał w pewnym momencie, na co matka aż przewróciła oczami.
– No jasne, a skąd na to wszystko wziąć? – syknęła, kręcąc się po pustym pomieszczeniu.
– Tak sobie pomyślałam, że może mogłabym od was pożyczyć? – zapytała nieśmiało Natalie, z trudem przełykając ślinę.
– Od nas? – Matka powtórzyła za nią jak echo.
– Mamo, wiem, że to się uda – zapewniła Natalie, jakby wiedząc, że nie może się nic stać.
– Dziecko, przecież to dużo pieniędzy, a co jeśli…? – nie dokończyła Sabine.
Jak zwykle zauważała tylko to, co mogło się wydarzyć najgorszego. „A co jeśli?” – te słowa kołatały się w głowie Natalie jak dzikie ptaki uwięzione w klatce, które uciekłyby, gdyby nie skobel przy zamknięciu.
– Nic. Bo nic się złego nie wydarzy, rozumiesz? – Pierwszy raz w życiu córka podniosła na nią głos. Matka spojrzała na nią tak, jakby wyrządzono jej największą na świecie krzywdę.
– Przestańcie – wtrącił Björn. – Opowiedz lepiej, co zamierzasz i jaki masz pomysł na to wszystko.
Jego słowa stanęły niczym mur obronny pomiędzy dwiema kobietami. Natalie zaczęła opowiadać, obrazowo szkicując dokładny zarys swojego pomysłu. Matka nieco obrażona zdawała się ignorować jej słowa, za to Björn słuchał z przejęciem.
– Pozostajesz więc przy Canoe? – upewnił się.
Kiwnęła głową.
– Tak, to dobra nazwa i chcę ją zatrzymać – w głosie Natalie słychać było spokój i opanowanie. I choć zerkając w stronę Sabine, nie dostrzegała akceptacji, wiedziała, że to tylko chwilowe. Matka taka była, ale za każdym razem stawała za nią murem, gdy tylko tego potrzebowała. Może się zwyczajnie o nią martwiła, a może chciała ją ustrzec przed światem? W każdym razie nie trzymała długo urazy i już po godzinie zazwyczaj wszystko wracało do normy. Oczywiście to, że się odzywała, wcale nie gwarantowało braku dalszych komentarzy, jednak stawały się one coraz rzadsze, aż w końcu milkła.
– Björn… – rzuciła oschle w stronę przyjaciela, dając do zrozumienia, że właśnie wychodzą.
– Nie martw się, wszystko będzie dobrze – szepnął jej do ucha, ściskając na pożegnanie. – Podwieźć cię gdzieś? – upewnił się, czy, niczego więcej nie potrzebuje.
– Nie, dziękuję. Zostanę tu jeszcze trochę.
– Przemyśl to jeszcze, póki nie jest za późno – rzuciła na odchodne matka. – Do zobaczenia – dodała tym swoim wyszukanym, chłodnym tonem.
– Do widzenia, mamo.
Obserwowała, jak znikają za drzwiami. Jeszcze w progu Björn odwrócił się w stronę Natalie odprowadzającej ich wzrokiem. Na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech, spod którego błysnęły białe zęby. Ich rozmowa nie zniechęciła jej, przeciwnie – chyba jeszcze bardziej utwierdziła w przekonaniu, że podjęła dobrą decyzję. Kiedy wracała do domu, wpadła jej do głowy ostateczna myśl, dotycząca potrzeb finansowych. Musi szybko poszukać innej pracy, może nawet będzie zmuszona przeprowadzić się na jakiś czas do matki i Björna, przez co dodatkowo zaoszczędzi parę groszy. W najgorszym wypadku Canoe zacznie funkcjonować dopiero wtedy, gdy stanie nieco na nogi.
Jeszcze tego samego popołudnia zadzwonił przyjaciel matki i powiedział już otwarcie, że popiera jej pomysł w stu procentach oraz że pożyczy jej wystarczająco dużo pieniędzy, by starczyło na początek. Miał tylko jeden warunek. Prosił, by jego pomoc pozostała tajemnicą. Natalie starała się go zrozumieć. Ona także wolała już więcej nie poruszać w obecności Sabine tematu swoich planów na przyszłość. Dzięki pomocy Björna nie musiała ani szukać nowej pracy, ani tym bardziej wyprowadzać się ze swojego różanego pokoju. Wszystko toczyło się bardzo szybko. Natalie zaczynała dzień o piątej rano, by jak najwcześniej być w Canoe. Improwizowała jak wcześniej, pracując u Ruth. Zajmowała się dosłownie wszystkim: sprzątała, malowała ściany biura, pomagała przy skręcaniu mebli, jednym słowem dawała z siebie dwieście procent, czyli dużo więcej, niż była w stanie. Przez kolejny miesiąc sporo schudła, a ciągła bieganina i pośpiech w końcu, przed samymi świętami, położyły ją do łóżka. To było pierwsze w jej życiu Bożego Narodzenie, na które zwyczajnie nie miała czasu. Być może przeziębienie okazało się wówczas nawet pewnym wyznacznikiem jej granic, takim swoistym znakiem „stop”.
Leżała w łóżku z niewielką gorączką, gdy ktoś zaczął dobijać się do drzwi. Przez judasza dostrzegła stojących po drugiej stronie matkę i Björna. Otworzyła.
– Dzień dobry! – Sabine wręcz wtargnęła do środka, a za nią, jak zwykle spokojnym krokiem, ruszył przyjaciel matki.
– Wesołych świąt! – powiedziała zdziwiona Natalie. – Myślałam, że jesteście w górach…
– Wyjeżdżamy po południu – oznajmił miło Björn, stawiając na stole koszyk ze świątecznymi smakołykami.
– Zboczyliśmy nieco z drogi, ale mamy dla ciebie mały prezent. – Matka oficjalnie stanęła obok mężczyzny, po czym obydwoje, po uprzednim obrzuceniu się wymownymi spojrzeniami, podeszli do siedzącej na krawędzi łóżka Natalie.
Björn sięgnął do kieszeni eleganckiego płaszcza i wyciągnął jakiś mały, czarny przedmiot przewiązany cienką kokardką. A potem wyciągnął rękę i kazał jej zamknąć oczy. Wsunął coś w dłoń Natalie. Czuła materiał wstążki i jakiś twardy przedmiot, na którym odruchowo zacisnęła palce.
– Już możesz otworzyć – prawie rozkazała Sabine.
– Wesołych świąt! – dodał Björn.
– Czy to jest to, o czym myślę? – krzyknęła Natalie, spoglądając na drobiazg w jej smukłej dłoni.
– No tak! Przecież musisz czymś dojeżdżać do klientów – rzucił uśmiechnięty od ucha do ucha mężczyzna.
– Jesteście cudowni! – Natalie aż podskoczyła do góry. – Jak tylko zacznę zarabiać, obiecuję, że wam oddam.
Potem, jak małe dziecko, rzuciła się im na szyję.
– Natalie, to jest prezent świąteczny, a nie dług wdzięczności – skwitował przyjaciel matki.
– W następnym roku odbijemy to sobie – zaśmiała się Sabine – i co najwyżej dostaniesz czekoladowego Mikołaja.
– Kocham was – powiedziała dziewczyna przyciszonym głosem. – To najwspanialsze święta od lat.
To była prawda. Miała za sobą ciężki miesiąc, pełen wyrzeczeń i poświęcenia, ale nauczyła się, że najważniejsi są ludzie.
***
Potem nadszedł styczeń i pierwsze zlecenie – mały projekt strony internetowej. I jeszcze w tym samym tygodniu kolejne, tym razem zaprojektowanie kampanii reklamowej dla nowej, znajdującej się nieopodal restauracji. Na widok otwierających się drzwi za każdym razem serce waliło jej jak młot. I za każdym razem pojawiała się szansa na zdobycie nowego klienta. Początki były trudne, jednak Natalie starała się ze wszystkich sił być profesjonalistką w tym, co robiła. Nie raz i nie dwa potrafiła zatrzymać niezdecydowanych klientów, oferując inne rozwiązania. Walczyła o siebie jak lwica, a fakt, że była piękną i zmysłową kobietą, był tylko jej atutem, który nauczyła się po jakimś czasie wykorzystywać. Zaczynała nawet rozumieć dawne zachowania Ruth. Biuro wyglądało teraz fantastycznie. Biało-złote ściany z rzuconymi tu i ówdzie ciemnozielonymi dodatkami. Oszklona, dawniej znienawidzona komoda stanowiła punkt centralny, gdzie stały wazony z bezbarwnego szkła wypełnione kwiatami. Obok niej ustawiła biały panel rzeźbionego kominka, na którym leżały wyszukane ozdoby, skrzętnie wpasowujące się w całość. Dające ciepłe światło piękne lampy i jasne ściany z dużymi brązowymi oknami prezentowały się wspaniale. Natalie wygospodarowała w biurze osobną część dla klientów, ze stojącą tam butelkowozieloną, niewielką kanapą i małym stolikiem, z którego zawsze pachniały włożone do wazonu świeże kwiaty. Nazywała to miejsce strefą relaksu. Uważała bowiem, że skoro w pracy spędza się mnóstwo czasu, ważne, by czuć się tam dobrze. Biuro robiło wrażenie na każdym, nie tylko na niej. Była z siebie taka dumna, kiedy słyszała te wszystkie pochwały. To nakręcało ją jeszcze bardziej i czuła, że przyszedł jej czas, by rozwinąć skrzydła. W krótkim czasie okazało się, że potrzebuje kogoś do pomocy, zleceń wciąż przybywało, a sama ledwo dawała radę. Wtedy zamieściła na stronie Canoe ogłoszenie o chęci zatrudnienia wykwalifikowanego pracownika. Ku jej zdziwieniu zgłosiły się zaledwie trzy osoby i to raczej z odpychającą aparycją, a z całą pewnością niezachęcającą do współpracy. Tymczasem ona potrzebowała kogoś na wczoraj, ewentualnie na dziś, a tak naprawdę po prostu od zaraz. Niestety ani tamtego, ani następnego dnia nikt więcej się nie zgłosił. Właśnie zaczynała realizację kolejnego zlecenia, gdy drzwi się otworzyły i stanęła w nich ładna, młoda kobieta.
– Dzień dobry – przywitała się i podeszła niepewnie bliżej siedzącej naprzeciwko Natalie. Wyciągnęła rękę. – Nazywam się Denise Kowalski.
– Dzień dobry – odpowiedziała Natalie, lekko potrząsając jej ręką. – Kowalski… to chyba nie jest tutejsze nazwisko? – dociekała, wpatrując się w łagodne rysy twarzy dziewczyny.
– Moi rodzice pochodzą z Polski, ja urodziłam się tutaj – wytłumaczyła.
– Słucham, co panią do mnie sprowadza?
– Przeczytałam ogłoszenie na stronie biura, ale teraz już sama nie wiem, czy dobrze trafiłam – mówiąc to, rozglądała się dyskretnie.
– Dlaczego?
– Cóż, tu jest tak…
– Proszę mówić śmiało – zachęcała ją.
– Tak przyjemnie, jak w domu – westchnęła Denise.
– Bo to ma być coś więcej niż tylko cztery ściany biura – uśmiechnęła się Natalie. – A ja dla swoich współpracowników nie chcę być tylko straszną szefową, ale kimś, kto, jeżeli pije poranną kawę, to tylko wtedy, gdy druga osoba ma również obok siebie kubek.
Pomiędzy Denise a Natalie nawiązała się od razu nić sympatii. Potem stały się sobie bardzo bliskie. W sprawach firmy Denise zachowywała się nadzwyczaj profesjonalnie. Natalie starała się być dobrą szefową, traktując innych z należytym szacunkiem. Innych – bo pod koniec roku w biurze projektowym pod kierownictwem Natalie Braun pracowały już cztery osoby. Oznaczało to, że ta drobna kobieta w krótkim czasie stworzyła coś wyjątkowego – miejsce, gdzie spełniała się zawodowo i była szczęśliwa. W ciągu roku zbudowała swoją markę, opartą na rzetelności i fachowej pomocy. Dużo zawdzięczała swojemu zespołowi i często okazywała, jak bardzo jest z nich dumna, przyznając wszystkim wysokie premie i prowizje. Jednym słowem, traktowała ich tak, jak kiedyś sama chciała być potraktowana przez Ruth. Niestety jej była szefowa miała niewiele wspólnego z grą fair play wśród własnego zespołu i pewnie dlatego systematycznie odchodzili nawet starsi pracownicy, a dawne Canoe umierało śmiercią naturalną, na końcu zależne w praktyce, tylko od jednej osoby. Na szczęście te czasy minęły i już nie dotyczyły ani Natalie, ani biura, ani tym bardziej pracujących tam osób. Wszystko było nowe, inne i takie różne od tego, co pozostawiła po sobie Ruth.
***
W ostatnich miesiącach Natalie poświęciła się zupełnie pracy i zajęciu, które dawało jej ogrom satysfakcji, wystarczająco dużo pieniędzy oraz kontaktów z ludźmi. Canoe prężnie funkcjonowało, powiększając grono zadowolonych klientów. Po dwóch latach, zdobyło nawet nagrodę jako jedno z najlepszych i najbardziej dochodowych biur reklamowych w regionie. Natalie tryskała szczęściem i dumą. Nie musiała pomieszkiwać w niewielkiej kawalerce i jeździć kilkuletnim golfem, który dostała w prezencie. Pozostała jednak sobą i nie opuściła małego mieszkanka z tapetą w róże, bo nadal czuła się tam najszczęśliwsza. Zmieniła tylko samochód, ponieważ uznała, że zniszczony golf, na którym czas powoli zaznaczał ślady pod postacią korozji, nie byłby najlepszym wizerunkiem firmy.
Praca, praca i jeszcze raz praca, tak w przyspieszonym tempie mijały jej dni i miesiące. W dalszym ciągu była sama, bo jakoś nie było czasu ani zainteresowania poznanymi mężczyznami. Zdarzało jej się wyjść na randkę, a mężczyźni jawnie okazywali jej fascynację. Komplementowali i najzwyczajniej w świecie zabiegali o jej względy. Nie było w tym nic dziwnego. Natalie Braun z każdym rokiem stawała się coraz piękniejsza. Miała w sobie to coś, co sprawiało, że chciało się na nią patrzeć, przebywać obok. Jedne kobiety szukały u niej przyjaźni, była dla wielu wzorem do naśladowania, jeszcze inne zwyczajnie jej zazdrościły. Natomiast płeć męska postrzegała ją jako zmysłową, pełną seksapilu i elegancji kusicielkę. Odzwierciedlała wszystkie oblicza kobiecej natury i gdyby tylko zechciała, każdy dzień mogłaby spędzać w towarzystwie innego mężczyzny. Tak się jednak nie działo, bo, owszem, lubiła ich, niekiedy zdarzało jej się flirtować, zjeść niezobowiązującą kolację, ale to było wszystko z jej strony. Miłosnych uniesień doznawała jedynie podczas oglądania ulubionej hiszpańskiej telenoweli o wymownym tytule W sidłach miłości. Również w życiu erotycznym nic nie zapowiadało nagłej zmiany. Pewnego dnia w progu biura stanął młody, przystojny mężczyzna.
Natalie zwróciła na niego uwagę nie tylko jako na potencjonalnego zleceniodawcę, ale również jako na mężczyznę. Nie umknęły jej uwadze ani wysportowana sylwetka, ani modne ubranie i zapach jego perfum, jaki unosił się w powietrzu, trochę słodki z nutą skóry. Dostrzegła, jak przystojną ma twarz – oblicze niegrzecznego chłopca. Podobał jej się. Po raz pierwszy od bardzo dawna spojrzała na niego tak, jak kobieta patrzy na mężczyznę. Przeczesał ręką czarne włosy, a potem rzucił w jej stronę ogniste spojrzenie, a brązowe oczy błyszczały mu niczym dwa szlachetne kamienie. Miał wyraźnie zarysowaną szczękę, jakby ktoś naszkicował ją ciemną kredką, specjalnie zaznaczając żuchwę i kości policzkowe. Miał piękne, duże usta i to, co Natalie uwielbiała u mężczyzn, czyli gładkie, zadbane dłonie. Odnotowała ten szczegół od razu, kiedy trzymał jej rękę w powitalnym uścisku.
– Dzień dobry. Aleks Kesler – przedstawił się, o sekundę dłużej przytrzymując jej drobną dłoń.
– Natalie Braun, w czym mogę panu pomóc? – wypowiedziała tę samą uprzejmą regułkę.
– Reprezentuję jednego z najlepszych doradców podatkowych nie tylko w regionie, ale pokuszę się o stwierdzenie, że może i w całej Szwajcarii – mówiąc to, uśmiechnął się zadziornie.
– Naprawdę? – zauważyła lekko ironicznym tonem. – Dlaczego więc pański pracodawca posyła ludzi do werbowania klientów. Czyżbym czegoś nie rozumiała?
– Nie pozyskuję klientów dla mojego pracodawcy, to oni do mnie przychodzą – odgryzł się, ale dał do zrozumienia, że Natalie rozmawia osobiście z głową firmy.
– W takim razie jak mogę panu pomóc, panie Kesler? – jeszcze raz zadała mu pytanie w nadziei na szybką odpowiedź. Nie lubiła, kiedy ktoś zaczynał z nią słowne potyczki, a tym bardziej przypadkowy nieznajomy.
– Przepraszam, czasami wydaję się niegrzeczny, ale jestem naprawdę miłym facetem. – Jego głos złagodniał, a na twarzy po raz kolejny pojawił mu się uśmiech. Inny jednak od poprzedniego, bo tym razem wydawał się zupełnie szczery i prawdziwy.
– Proszę usiąść. – Natalie wskazała na sofę w części relaksu, a potem, podążając przodem, pozwoliła mu dokładnie przyjrzeć się jej kołyszącym biodrom.
Miała na sobie podkreślającą jej powabne kształty, ołówkową sukienkę wciętą w talii i długą do łydek, a te miała wyjątkowo zgrabne.
– Czy mógłbym poprosić o szklankę zimnej wody? – zapytał.
Tak naprawdę wcale nie był spragniony, miał ochotę jeszcze raz zatrzymać wzrok na jej falującym ciele.
– Proszę! – Natalie, nie ruszając się z miejsca, nalała wody ze stojącej na stoliku karafki. – Przejdźmy do rzeczy – ponagliła.
– Jak już wspomniałem, zajmuję się podatkami, ale nie tylko. Finanse, ubezpieczenia, oferuję szeroką gamę usług w tym zakresie. Otworzył teczkę, po czym wyciągnął z niej jeden z najnowszych modeli laptopa… – Czy mogę? – zapytał, stawiając urządzenie przed sobą.
– Proszę. Jednak w dalszym ciągu nie rozumiem, do czego miałby mnie pan namówić, panie Kesler.
– Chcę zaproponować pani najlepsze ubezpieczenie, jakie posiadam w ofercie.
– Ale ja już mam ubezpieczenie – zaoponowała Natalie.
– Założę się, że jedno z tych tradycyjnych, niewyszukanych, jednym słowem pospolitych, jakich setki – odparł szybko.
– Ubezpieczenie to ubezpieczenie, jest i już – krótko skwitowała.
Natalie nigdy się nad tym nie zastanawiała ani z nikim tego nie konsultowała. Wydawało jej się, że podstawy w firmie ogarnie sama, bez zbędnego angażowania doradcy.
– Szanowna pani Braun, ubezpieczenie to jedna z najistotniejszych potrzeb każdej firmy.
Przypomniała sobie, że jakiś czas temu Björn także pytał ją o tę kwestię, ale potem jakoś o tym zapomniała, tym bardziej że polisa ubezpieczeniowa odnawiała się automatycznie, co było dla niej zwyczajnie wygodne. Poza tym wszystko było nowe i sprawne, fachowcy wykonywali obowiązkowe kontrole, więc cóż mogło się wydarzyć?
– Proszę mi to wszystko wyjaśnić – powiedziała po chwili namysłu, a jej wzrok spotkał spojrzenie Aleksa. Było głębokie, trochę zawstydzające, ale stanowcze i bardzo miłe.
– Z największą przyjemnością – odparł.
Rozmowa z nią faktycznie sprawiała mu niezwykłą przyjemność, a jej obecność nawet go trochę onieśmielała. Kiedy przeglądał strony internetowe potencjalnych klientów, zatrzymał wzrok na pięknej Natalie Braun, właścicielce Canoe. Zaintrygowały go jej osiągnięcia, ale jeszcze bardziej jej słodka buzia. Ta kobieta kryła w sobie jakąś tajemnicę, nie potrafił tego inaczej sprecyzować. Zapragnął ją poznać i wcale nie chodziło o ubezpieczenie, ale o nią samą. A to, że był jednym z najlepszych doradców w tej dziedzinie i zajmował się wyszukanymi formami ubezpieczeń, potraktował jako kartę przetargową.
Aleks Kesler dość długo i szczegółowo opowiadał, pokazywał różne wykresy i tabele z danymi, które dla Natalie, choć częściowo już obeznanej z finansami, były raczej nie do ogarnięcia.
– Nie musi pani podejmować decyzji w tej chwili – stwierdził uspokajająco, widząc jej zakłopotanie. – Ustalmy termin, spotkajmy się i przeanalizujmy wszystko raz jeszcze.
– Muszę to przemyśleć i skonsultować – stwierdziła. – Proszę odezwać się do mnie w przyszłym tygodniu.
– Oczywiście – przystał na jej prośbę.
Zamknął elegancką, skórzaną teczkę i, wstając, uścisnął jej dłoń. Po raz drugi dotykał tej kobiety i znów poczuł dziwny dreszcz przeszywający całe ciało.
Natalie odprowadziła go do drzwi, starając się powtarzać w myślach wszystkie ważne słowa, jakich użył, przytaczać raz jeszcze poszczególne tabele, które miały być dla niej wyjątkowo ważne. Znała się na wielu kwestiach, z niejedną sytuacją potrafiła poradzić sobie lepiej niż wykwalifikowany pracownik, jednak ubezpieczenia… no cóż, w tej dziedzinie była zupełnie zielona. Kesler mówił bardzo jasno i klarownie, ale musiała to wszystko przemyśleć. Poza tym chodziło przecież o spore kwoty, a tu była raczej ostrożna.
Po dokładnej analizie umowy księgowy bardzo entuzjastycznie podszedł do tematu nowego ubezpieczenia. Opiewało na wysoką sumę, ale zawierało również mnóstwo możliwości i udogodnień, których jej stara polisa po prostu nie posiadała. Kesler miał rację. To było standardowe ubezpieczenie nieruchomości i nic więcej. Przed upływem kolejnego tygodnia otrzymała telefon z zapytaniem o rozpatrzenie złożonej oferty. Na jego głos w słuchawce ucieszyła się podwójnie, po pierwsze z powodu korzystnej polisy, po drugie – na ponowne spotkanie z przystojnym ubezpieczycielem. Kesler sprawił, że jej serce zabiło mocniej, a i on sam pozostał już w jej myślach.
Spotkali się w jej biurze, podpisali stosowne dokumenty i w zasadzie mógłby to być koniec ich znajomości, ale żadne z nich nie miało ochoty na takie zakończenie.
– Czy w ramach udanej transakcji da się pani zaprosić na kolację? – zapytał.
– Faktycznie, już późne popołudnie, a ja jestem głodna. Dlaczego nie? – Uśmiechnęła się promiennie.
– Wobec tego zapraszam. Nieopodal widziałem kameralną restaurację – odparł, grzecznie ustępując jej pierwszeństwa.
Tego wieczoru Natalie wróciła do mieszkania dość późno, bo czas spędzony z Aleksem był wyjątkowo przyjemny. Rozmawiali tak, jak gdyby znali się od dawna, śmiali się ze wspólnych opowiadań i zerkali od czasu do czasu głęboko w oczy. Czuła się przy nim dobrze, a w jej brązowych oczach pojawiła się znowu ta błyszcząca iskra. Tak, cała promieniała i na pewno nie dlatego, że po raz kolejny jadła kolację z mężczyzną, ale dlatego, że to spotkanie było zupełnie inne.
***
Tamta kolacja zapoczątkowała w życiu obojga coś nowego. Miłość nie spadła na nich oczywiście od razu, po pierwszym spotkaniu, jednak dość szybko i sukcesywnie Aleks stawał się częścią jej życia. Przez pięć lat ich związek obfitował we wzloty i upadki. Od kłótni po godzenie się, ale zawsze byli razem. Natalie snuła plany o wspólnej przyszłości, a Aleks, no cóż… On widział to trochę inaczej. Powoli odkrywał także prawdziwe oblicze i wcale nie było ono tak bardzo oczywiste, jak na początku ich znajomości. Zdobywał jej zaufanie, a z czasem stał się partnerem nie tylko w życiu prywatnym, ale również i wspólnikiem w Canoe. Wtedy wszystko się zmieniło. Niekiedy, zachowywał się tak, jakby była jego podwładną. W domu częściej milczeli, niż prowadzili rozmowę, a kiedy już się wywiązywała, kończyła na wzajemnych oskarżeniach. Wówczas był opryskliwy i niemiły, wychodziły z niego chamstwo i arogancja, które bardzo ją raniły. Wybaczała te negatywne zachowania, tłumacząc wszystkimi możliwymi argumentami. No i przecież… kochała go? Tak jej się wówczas wydawało, aż do tego momentu, kiedy poznała prawdę. Nie potrafiła się z nią pogodzić, czuła się oszukana i poniżona. Nawet pragnienie posiadania dziecka zeszło na dalszy plan. Nie umiała i nie chciała mu wybaczyć. To wszystko, okazało się ponad jej siły.
Delikatne promienie ciepłego słońca wdzierały się przez uchylone okno sypialni. Majowy poranek rozpieszczał zapachem bzu i spokojnym kwileniem ptaków, przy czym owa muzyka za oknem, a raczej szczebiot w niczym nie przypominał przeraźliwego odgłosu codziennego budzika, do jakiego przywykła. Dźwięki te były raczej ukojeniem, jakże przyjemną i głęboką sielanką, odprężeniem porównywalnym tylko do oczyszczającej, przepełnionej medytacją muzyki ze Wschodu. Prawdziwa uczta dla ucha.
Strumień ciepłego powietrza otulał prawie nagie ciało Natalie, ułożone na białym, drewnianym łóżku. Niespiesznie się przeciągnęła w świeżo wykrochmalonej, skrzypiącej pościeli. Leniwie otworzyła oczy, wsłuchując się w tę błogą, przerywaną szczebiotem ptaków ciszę. Zdaje się, że to ten brak hałasu i zgiełku obudził ją tak wcześnie. I choć spała niecałe pięć godzin, czuła się wyjątkowo wypoczęta. Być może miało na to wpływ tutejsze górskie powietrze. A może zwyczajnie pięć godzin snu zupełnie wystarczyło, by w pełni zregenerować siły witalne? Tak, to dobre określenie, ponieważ ostatnie miesiące kosztowały ją wyjątkowo dużo energii. Pragnęła teraz o nich zapomnieć. Chciała bezlitośnie zamknąć je w skrzyni i zakopać gdzieś głęboko, tam, skąd nigdy się nie wydostaną i zamilkną na zawsze.
Leżała nieruchomo i zdawała się kąpać w dzisiejszym poranku, tak innym niż wszystkie, które znała. Potrzebowała samotności i ciszy z dala od hałasu i zgiełku miasta. Tu, w Dolinie jezior, tego akurat nie brakowało. W tej maleńkiej wiosce czas prawie się zatrzymał.
Kawa. Tego właśnie mi potrzeba, a potem… potem zobaczymy – pomyślała.
Usłyszała głośny dźwięk telefonu, którego nie mogła zignorować, bo stawał się coraz bardziej doniosły i natrętny. Od niechcenia zerknęła na aparat leżący na stoliku.
Nie chcę… potrzebuję czasu, po prostu nie mogę – powtarzała w myślach.
Co za ironia! Jeszcze kilka miesięcy temu pragnęła, by to właśnie jego imię wyświetliło się na ekranie, a dziś…? Dziś pozwoliła, by sygnał w końcu zamilkł.
Słońce było już wysoko na horyzoncie, a gorące powietrze i delikatne podmuchy letniego wiatru wprawiały w iście beztroski nastrój. Niewielki biały taras, otoczony z każdej strony ogrodami zieleni, pnączami bluszczu i tysiącem polnych kwiatów rozsiewających słodki zapach, komponował się z malowniczym krajobrazem gór i zielonych łąk.
Natalie usiadła na starym wiklinowym fotelu, opierając bose stopy na rozgrzanej podłodze, i rozkoszowała się przyjemną słoneczną kąpielą. Woń świeżo parzonej kawy rozprzestrzeniała się leniwie w powietrzu, mieszając nuty zapachów. Patrzyła ze zdumieniem przed siebie, napawając się widokiem, o którym już zapomniała. Wśród pośpiechu, natłoku pracy i obowiązków przestała zauważać, co kryje w sobie ten mały zakątek. Dziś, kiedy złote promienie rozświetlały każdy milimetr przestrzeni, wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż ciemną nocą, kiedy przybyła w to miejsce. Wielkie skały, rzucone przy brzegach kobaltowo-granatowego jeziora, niczym forteca odznaczały granicę pomiędzy kolorową łąką a czystą taflą wody. Ciężkie konary drzew, prawie jak w lustrzanym odbiciu, nieśmiało konkurowały z potężnym widokiem rozciągających się za nimi gór. Całość zaś przyprawiała ją o dreszcz zachwytu.
Subtelne powiewy wiatru wplatały się w burzę jej kręconych, kasztanowych włosów. Brzoskwiniowy kolor skóry kontrastował z dużymi, brązowymi oczami i ciemnymi brwiami. Miała zgrabny, lekko zadarty nosek i pełne usta z wyraźnie zaznaczonym łukiem kupidyna. Prawie naga, bo ubrana jedynie w satynową koszulkę, była jednocześnie naturalna, dziewczęca i drapieżna, bo przepełniona seksapilem dojrzałej kobiety.
– Pięknie – szepnęła do siebie, spoglądając w dal.
Uwielbiała góry za to, jak były wielkie i wyniosłe, potężne i srogie. Kochała ich widok najbardziej na świecie. Jednocześnie w głębi serca nienawidziła swojego dotychczasowego życia. W zasadzie miała prawie wszystko, co można kupić za pieniądze. Wszystko, prócz miłości.
Dlaczego przyjechałam tu dopiero teraz? – pomyślała z wyrzutem.
Spoglądała jeszcze chwilę na otaczający ją krajobraz, próbując zapamiętać każdy szczegół, każdą nutę spośród rewii zapachów i barw. Było idealnie. Ten mały zakątek, położony w Dolinie jezior, oddalony o godzinę jazdy samochodem od Murten, sprawiał, że zapominała o wszystkim, co od dawna powinno być pogrzebane. Świadomość dotychczasowej egzystencji od nowa przepełniała ją niekontrolowanym uczuciem smutku. To, co się w niej działo, nie potrzebowało żadnej interpretacji, automatycznie sprowadzało ją do pozycji wspomnień, analiz, podejmowanych decyzji i totalnego poczucia winy. Pod starannym makijażem ukrywała smutek tak wielki, że nie sposób było go jednak nie dostrzec. Tu nie potrzebowała żadnej maski, pokazywania siebie w fałszywej odsłonie nieistniejącego szczęścia. Tu mogła być sobą. Obnażyć własne uczucia, bez indywidualnego poczucia dopasowania do bieżących spraw. Wraz ze zmytą nocą warstwą kosmetyków odrzuciła nieprawdziwą charakteryzację. Frustracja z powodu niespełnionych oczekiwań i pragnień dotyczyła nie tylko sfery uczuciowej, wdzierała się w psychikę, siejąc spustoszenie i rozpacz.
Wszystko, co do tej pory osiągnęła, wydawało się nieważne w porównaniu z tym maleńkim schronieniem w Dolinie jezior. Kiedy przed kilkoma laty podejmowała decyzję o kupnie domku, do którego mogłaby powracać, nawet nie przypuszczała, w jak wielkim stopniu odmieni to jej życie. Dziś w nocy rozpoczął się pierwszy rozdział jej nowego istnienia.
***
– Natalie! Natalie! – przerwał jej rozmyślania doniosły, kobiecy głos dobiegający z drugiej strony tarasu.
Energicznie odwróciła głowę, a gęste włosy oplotły niczym szal jej długą szyję, opadając na smukłe ramiona. Zawstydzona, sięgnęła po swój kusy szlafroczek. Zaledwie kilka kroków dalej stała młoda kobieta w białym kapeluszu z wielkim rondem, osłaniającym od słońca jej pokrytą piegami twarz. Lekko pulchne ciało ozdabiała lniana sukienka przepasana cienkim rzemykiem, zastępującym pasek. Wszystko to pasowało do bransoletki z drobnych muszelek, zawieszonej na nadgarstku, i delikatnie falowanych włosów, próbujących wydostać się z uplecionego warkocza. Kobieta kurczowo trzymała za rękę małego chłopca, gapiącego się teraz wielkimi, niebieskimi niczym tafla jeziora oczami.
– Anna! – krzyknęła radośnie Natalie, ruszając po schodkach przed siebie. Zrobiła kilka kroków do przodu i zatrzymała bose stopy na ciepłej trawie.
– Wspaniale, że przyjechałaś! – Twarz kobiety rozjaśnił szczery uśmiech. Objęła drobną sylwetkę Natalie, mocno przytulając. – Tak bardzo się cieszę, minęło tyle czasu – powtarzała.
– Ja również, Anno, to cudowne uczucie znowu was zobaczyć. – Natalie popatrzyła na nią, potem spojrzała na chłopca i znowu na kobietę. Po chwili skupiła uwagę na dziecku, przyglądając mu się uważnie.
Malec tymczasem próbował uwolnić swoją małą rączkę ze stabilnego uścisku matki. Patrzył, prawie nie mrugając powiekami. Bezwiednie, nieco zdezorientowany, okręcał wokół palca kosmyk lekko kręconych kędziorków.
– Kto to jest? – rzucił pytanie, zadzierając głowę do góry.
– To jest Natalie. Pamiętasz, wczoraj opowiadałam ci o niej? – tłumaczyła kobieta.
– Pamiętam – skwitował krótko chłopiec.
– Ty jesteś zapewne Benny .– Natalie wyciągnęła ku niemu rękę na przywitanie. – Twoja mama, bardzo dużo mi o tobie opowiadała i wiesz co? Powiem ci w tajemnicy, że jesteś jej największą miłością.
– Nieprawda – przerwał, nagle oburzając się – bo ja i tatuś! – Znowu zadarł głowę, wypatrując w twarzy matki potwierdzenia swoich słów.
– Oczywiście, kochanie – przytaknęła Anna – ale każdy z was ma swoje specjalne miejsce w moim serduszku – starała się wyjaśnić.
Tymczasem Benny zaspokajał ciekawość, zadając kolejne pytania:
– A… czemu masz na sobie mało ubrania? – zapytał, wskazując palcem w stronę Natalie. Zdecydowanie chodziło o zwiewną koszulkę i dość skąpy skrawek materiału szlafroka.
Obydwie wybuchły śmiechem. I choć słowa malca wprawiły ją w zakłopotanie, a policzki delikatnie się zaróżowiły, szukała w myślach stosownej odpowiedzi. Chłopiec tymczasem, ku jej uciesze rozwiązując problem, zdążył już zadać kolejne pytanie i zmienić obiekt zainteresowań.
– Co tam jest? – Pokazywał małym paluszkiem na taras, gdzie stały walizki, których Natalie jeszcze nie zabrała do środka.
– Wybacz, on jest zawsze taki… mały, ciekawski Sherlock Holmes. – Anna patrzyła na Benny’ego, delikatnie głaszcząc go po głowie.
– Tam są moje ubrania – uśmiechnęła się Natalie – ale gdzieś pośród nich mam także i coś dla ciebie.
– A co masz? – spytał bez skrępowania, ze zwyczajną dziecięcą ciekawością Benny, starając się dowiedzieć, cóż takiego kryje się w jej bagażu.
– To jest niespodzianka, zobaczysz dziś wieczorem – odpowiedziała.
Lecz malec ciągle patrzył w stronę walizek, nie spuszczając ich z oczu.
– Chcesz mi dać twoje ubrania? – zapytał ze zdziwieniem.
– Nie, głuptasku. – Natalie nie mogła powstrzymać śmiechu. – To jest coś dla takich mądrali jak ty.
– Benny, nie męcz już cioci, dziś wieczorem wspólnie zjemy kolację, a wtedy będziesz mógł zadawać jej tyle pytań, ile tylko zechcesz. Zgoda? – Anna próbowała uspokoić to swoje małe, żywe sreberko, co w końcu jej się udało, bo chłopczyk rzeczywiście dał za wygraną.
– Jak podróż? – zapytała. –Na pewno jesteś głodna?
– W porządku. Na razie mam tylko ochotę na jeszcze jedną kawę – odparła Natalie. – W zasadzie to niedawno wstałam. Tutaj jest tak cicho i spokojnie, a do tego to cudowne powietrze… Mogłabym nie wychodzić z łóżka przez cały dzień, ale wezmę prysznic, trochę się ogarnę i pojadę do miasta. Tam zjem coś na miejscu. Poza tym muszę poszukać jakiejś kafejki internetowej, sprawdzić maile, wiesz… obowiązki pomimo urlopu. – Uśmiechnęła się promiennie.
– Witamy na wsi. Kafejki internetowej…? – powtórzyła za nią Anna.
– Tak, mam niestety fatalny zasięg, a co za tym idzie, jestem uziemiona. – Natalie lekko wzruszyła ramionami. – Ale widzimy się wieczorem, z tobą, Benny, także – dodała, odszukując wzrokiem chłopca.
– Zajrzyj do Motyla. To niewielki bar w mieście, ale serwują tam pyszne jedzenie i Internet śmiga bez zarzutu – powiedziała Anna.
– I nie zapomnij o mojej niespodziance! – dodał w pośpiechu Benny, odwracając głowę w stronę gościa.
– Oczywiście… nie zapomnę. Do zobaczenia. Benny, było mi bardzo miło cię poznać. Jesteś wyjątkowym chłopcem, wiesz? – Natalie pomachała im ręką.
– Do zobaczenia, Nat. – Anna przytuliła ją znowu do siebie.
Zauważyła również ten błysk w jej oczach. Wiedziała, ile szczęścia daje przyjaciółce przebywanie w otoczeniu dzieci, jak bardzo je kocha i jak cudownie się z nimi dogaduje, ile empatii, a także uczucia ofiaruje tym maleńkim istotom. I jak bardzo życie okazało się niesprawiedliwe w stosunku do tak bliskiej jej sercu osoby.
***
Anna traktowała Natalie nie tylko jako przyjaciółkę ze szkoły. Była dla niej więcej niż upragnioną siostrą i inspirującą pokrewną duszą, a także powierniczką w smutkach i radościach – jednym słowem kimś wyjątkowym, przed kim Anna nie miała tajemnic. To przy niej potrafiła płakać i śmiać się do łez, niczym dziecko biegać po rosie, zbierając ulubione żółte kaczeńce, tańczyć w kroplach letniego deszczu i tarzać się w kolorowych, jesiennych liściach, a zimą rzucać białymi śnieżkami i patrzeć na miliony kształtów płatków śniegu. Natalie wyzwalała w niej tę samą młodą dziewczynę, jaką była przed laty – radosną i pełną pomysłów, szaloną i kochającą życie Annę. Dziś ten blask nieco u niej przygasł, a obowiązki życia codziennego zaczynały ją powoli przytłaczać. Kochała jednak to swoje życie – spokojne i stabilne, choć przewidywalne.
W niewielkiej wiosce, gdzie każdy dzień wygląda tak samo, nie ma miejsca ani czasu na spełnianie własnych pasji, a rodzina staje się najważniejsza. Przychodzi wtedy moment, kiedy skupienie się na sobie staje się wręcz niemożliwe. Anna wciąż dostrzegała jednak mnóstwo barw w szarej codzienności. Patrząc na uśmiechniętą twarz Benny’ego, czuła się najszczęśliwsza na świecie, a codzienne „kocham cię, mamusiu” było jak magiczne zaklęcie odganiające troski. Gdyby jeszcze tylko Edd mógł częściej pozostawać z nimi w domu, byłoby wręcz idealnie. Rozumiała jednak, że musi często wyjeżdżać i często przebywać na uczelni, bo taką miał pracę. Dbał o nią i synka, troszczył się o wszystko, tylko ten brak wspólnie spędzanych chwil powodował niekiedy smutek, który starała się ukryć. Czasami w samotne wieczory, gdy po kolejnej serii opowiadanych bajek malec w końcu zasnął, siadała na schodach i wpatrywała się w gwiazdy. Szukała tych spadających, by móc wypowiedzieć życzenie… a miała ich kilka. Uśmiechając się do wielkiego księżyca, popijała różaną herbatę i wyobrażała sobie swoje obrazy, wernisaże i wystawy. Zastanawiała się przy tym, czy kiedyś powróci do malowania, które było jej wielką pasją. Ostatnio malowała jeszcze przed narodzinami Benny’ego, potem niewielkie próby powrotu do pędzla zazwyczaj kończyły się fiaskiem. Płacz małego dziecka, pory karmienia, łapanie na własny odpoczynek każdej wolnej chwili, kiedy malec spał, rozpraszały ją do granic. A teraz, gdy był już starszy, potrzebowała dodatkowej pary rąk, uszu i oczu, bo Benny okazał się nadzwyczaj ruchliwym dzieckiem. Wielkie marzenia prysnęły jak bańka mydlana. Pozostała jednak tęsknota i lekkie rozczarowanie, choć wszystko to przeplatało się na przemian z wielkim szczęściem matki, dla której roześmiane twarze najbliższych były wyjątkową nagrodą.
Dziś cieszyła się podwójnie, bo Edd wracał z kolejnego sympozjum i w końcu spotkała się z Natalie. Minęły już cztery lata, odkąd widziały się ostatni raz. Wprawdzie często do siebie dzwoniły, było to jednak zupełnie coś innego. Na poprzednim spotkaniu radośnie ogłosiła ciążę, a dziś jej małe szczęście miało już cztery latka. Ich wspólne plany i marzenia po części zweryfikowało życie, jednak kilka doczekało się spełnienia.
Życie napisało dla Anny trochę inny scenariusz niż ten wymarzony – przy płótnie z paletą kolorowych farb w ręku. Podzieliła miłość do malowania pomiędzy swoją drugą, wielką miłością – Eddem, który był tym jedynym i którego pokochała bezgranicznie, poświęcając jednocześnie talent i pasję. Dla tego mężczyzny porzuciła przyszłość, jaka się przed nią rysowała. Kiedy na ostatnim roku Akademii Sztuk Pięknych się jej oświadczył, była najszczęśliwszą kobietą pod słońcem. Przystojny, mądry i wykształcony czterdziestoletni wykładowca na uniwersytecie… a ona – jego studentka. Historia jak z wielkiego romansu. Czas, jaki poświęcali sobie kiedyś, dziś był jednak mocno ograniczony. Edd kochał ją ponad wszystko, przynosił bukiety pięknych kwiatów z drogich kwiaciarni, a gdy znaleźli kogoś do opieki nad małym Bennym, wychodzili na romantyczne kolacje. Ciągła praca, wyjazdy i natłok obowiązków sprawiały jednak, że po każdym powrocie był coraz bardziej zmęczony i nieobecny. A ona… oczywiście to rozumiała i akceptowała. Brakowało jej jednak wspólnych wieczorów przy lampce czerwonego wina, bukietu z zebranych razem polnych kwiatów, a nie tego misternie ułożonego palcami florystki. Tęskniła za długimi spacerami i trzymaniem się za ręce, a przede wszystkim za wielogodzinnymi rozmowami. Dziś dzielili razem wspólne chwile pomiędzy siebie, Benny’ego i obowiązki. Choć byli udaną parą, codzienność zaczynała powoli odbierać im siebie.
***
Natalie zawsze była przebojową, pełną pomysłów optymistką. Dążyła do realizacji swoich celów, potrafiła walczyć o siebie i swoje marzenia. Niekiedy z uporem maniaka tysiąc razy wracała do danego pomysłu, by uczynić go jeszcze lepszym, wręcz doskonałym. Ciężką i mozolną pracą budowała swój wizerunek po to, by pewnego razu złapać marzenia za ogon i trzymać z całych sił. Ta silna i przebojowa bizneswoman była jednak delikatną i wrażliwą kobietką, ukrywającą swoje prawdziwe „ja” pod fasadą eleganckich garsonek, makijaży i wysokich szpilek, po noszeniu których zawsze koszmarnie bolały ją stopy. To wszystko sprawiało wrażenie wystawnego, mieszczańskiego życia, do którego Natalie zdążyła już przywyknąć. Trzydziestodwuletniej, zapracowanej kobiecie czas mijał niestety nieubłaganie i bezpowrotnie. Owszem, Natalie stawała się coraz piękniejsza, jednak jej wewnętrzny zegar pędził jak rozpędzony pociąg. Coraz częściej pragnęła dziecka, zaś jej związek, w którym tkwiła od kilku lat, okazał się zwyczajną pomyłką. Nie chodziło już tylko o różnicę charakterów, ale o coś znacznie więcej. Ona marzyła o ślubie i dzieciach, a on spełniał się w swej pracy, nie przewidując w najbliższych latach otwarcia rozdziału pod tytułem „rodzina”.
„Jeszcze nie czas”, „porozmawiamy innym razem”, „wrócimy do tej rozmowy” – rozbrzmiewało jej w uszach. W ciągu ostatnich dwóch lat owe rozmowy tylko się oddalały, a potem zaczynały nabierać sensu odwrotnego do tego, jakiego się spodziewała. Coraz częściej rozmyślała, na którym zakręcie życia się teraz znajduje i czy podąża w odpowiednim kierunku. Wszystko, co się potem wydarzyło, sprawiło, że musiała na chwilę uciec od Aleksa. Chciała podjąć ostateczną decyzję i zastanowić się, czy rzeczywiście jeszcze potrafi żyć z tym człowiekiem. Najważniejszym pytaniem było jednak to, czy potrafi mu wybaczyć. Czy poza seksem, który stał się tylko aktem bez wielkich emocji, jeszcze coś ich łączy? Zresztą, seksu nie uprawiali już… od prawie roku. Czy porzuciliby milczenie, które w ostatnim czasie stało się ich ulubionym zajęciem, na rzecz konstruktywnej rozmowy? Tak bardzo pragnęła znaleźć odpowiedzi na te wszystkie pytania. To był ten czas, w którym jeszcze raz podjęła walkę o siebie. Czuła, że musi odzyskać na nowo swoje życie, bo znalazła się w matni.
Dalsza część dostępna w wersji pełnej
Dolina Jezior
Wydanie pierwsze
ISBN: 978-83-8219-625-2
© Aneta Maśluk i Wydawnictwo Novae Res 2021
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt
jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu
wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
Redakcja: Kamila Recław
Korekta: Emilia Kapłan
Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska
Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Zaczytani sp. z o.o. sp. k.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.
Na zlecenie Woblink
woblink.com
plik przygotowała Katarzyna Rek