Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Gdy miłość jest tak silna, że jedynym rozwiązaniem pozostaje szaleństwo…
Czasami prawda niszczy wszystko…
Jagna nadal mierzy się z błędami przeszłości, które zdają się definiować jej życie. Postanawia pozostać w Brzegach, jednak kolejne dni obfitują w zdarzenia podważające słuszność tej decyzji.
Pensjonat nie jest opuszczony, jak wydawało się jeszcze kilka tygodni przed wydarzeniami na Rysach, a strach potęgują dodatkowo podejrzenia, że Staszek nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Adam nie zamierza ułatwiać matce powrotu w rodzinne strony, a Jędrek…
To wtedy na drodze Jagny pojawia się Kosma, który zdaje się skrywać własne tajemnice.
W tym samym czasie policja i TOPR poszukują zaginionego turysty. Znajdują ślady, ale czy na pewno jego?
Anna Olszewska
Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania pisarka. Jej wcześniejsze powieści Moja irlandzka piosenka i Dziewczyna z fotografii zyskały jej liczne grono czytelników. Zachęcona tym faktem kontynuuje przygodę z pisaniem. W 2022 roku wydała Przełęcz snów i Usłysz mnie. Najlepiej odnajduje się w świecie uczuć, stąd potrzeba wymyślania historii, w których miłość gra pierwszoplanową rolę. Więcej o autorce na stronie: www.annaolszewska.pl.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 365
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
„Aby pokochać po raz drugi, trzeba nauczyć się ufać...”
NICHOLAS SPARKS, BEZPIECZNA PRZYSTAŃ
Wcześniej...
Płuca rozszerzyły mu się, gdy zaczerpnął powietrza. Lodowaty strumień nie zmroził jego ciała. Wypełnił je szczelnie i sprawił, że zaczęło się odradzać. Powoli. Na razie to tylko niewielkie iskry w opuszkach palców, ale wierzył, że w końcu dosięgną każdej najmniejszej komórki. Obejrzał się za siebie, gdy usłyszał pierwszy pomruk góry. Jakby wyrażała aprobatę dla tego, co zrobił. Gruba rysa odcięła się na śniegu, biegnąc w poprzek stoku. Rozumiał, co to oznacza. Góra nie tylko pochwalała jego czyny. Ona próbowała mu pomóc. Ukryć to, co miało pozostać niewidoczne dla innych.
Wsunął do ust ostatniego papierosa i z fascynacją patrzył, jak olbrzymia część stoku obrywa się, a potem leci w dół z rykiem. Jak rozwścieczona bestia rozrywa rosnące na jej drodze świerki. Wyciąga swoje zachłanne macki, aby zgarnąć w szaleńczym biegu wszystko, co stanie na jej drodze. On nie musiał przed nią uciekać. Z miejsca, w którym stał, mógł spokojnie obserwować potęgę gór. Mimo że śnieżny pył osiadał na jego skórze, wiedział, że jest bezpieczny.
Końcówka papierosa żarzyła się jeszcze na śniegu, gdy podjął swoją wędrówkę...
Rozdział 1
Jagna
Wpatrywałam się w taflę Morskiego Oka, zaklinając wszystkie duchy gór, żeby oddały mi Jędrka. Ktoś narzucił szorstki koc na moje ramiona. Ktoś inny chciał wprowadzić mnie do schroniska, ale instynktownie broniłam się przed jakąkolwiek próbą oddalenia mnie od bieli przykrywającej staw. Z każdą minutą narastała we mnie pewność, że jeżeli choć na chwilę zamknę oczy, zniknie tląca się we mnie nadzieja.
Opierałam się więc o kamienną ścianę, myśląc o tym, że nie było już zagadki do rozwiązania. Nie było zagrożenia, krążącego nad nami jak sokół nad szukającym schronienia królikiem. Nie było tajemnic, utrudniających każdy krok, który staraliśmy się zrobić w swoją stronę.
Moja pamięć przewijała jak film wszystkie chwile, które chciałam przeżywać ciągle na nowo. Niemal czułam, jak Jędrek ogrzewa moją skórę swoim ciepłym oddechem. Miejsca, gdzie jeszcze kilka dni wcześniej błądziły jego palce, pulsowały tępym bólem.
– Jagna, wejdź do schroniska. Nie pomożesz mu, zamarzając. – Wszystko, co działo się tej nocy, musiało kosztować Zuzę sporo sił. Głębokie cienie pod oczami mówiły mi więcej niż jakiekolwiek słowa. Powinnam jej ulec, nie dokładać zmartwień. A mimo to nie potrafiłam przesunąć stóp w stronę drzwi.
– Nie mogę. – Nie miałam pojęcia, czy mnie usłyszała. Wysoki skowyt psa lawinowego, ciągnącego przewodnika w miejsce, gdzie prawdopodobnie wyczuł zapach Jędrka, zagłuszył moje słowa.
– Będziesz mu potrzebna, gdy sprowadzą go na dół. Na co mu się przydasz, taka bez sił? – Moja rozsądna starsza siostra. Gdybym ja choć w połowie zachowywała się tak mądrze jak ona, gdy jeszcze miałam na to szansę, wszystko potoczyłoby się inaczej.
Pomyślałam o swoim synu, którego tyle lat chowałam przed bliskimi. Nie potrafiłam przypomnieć sobie, dlaczego postanowiłam to zrobić. Dlaczego nie wyznałam Jędrkowi prawdy? Z jakiego powodu karałam jego i Adama za wybory, których nie umiałam dokonać?
Silny podmuch wiatru zabrał z dachu śnieg i sypnął mi nim prosto w twarz. Mikroskopijne kryształki lodu otarły się o skórę na policzkach, zostawiając po sobie uczucie gorąca. A jednocześnie z mojego ciała odpływało całe ciepło. Ile czasu minie, zanim góry zaczną wysysać z Jędrka życie? Machinalnie zerknęłam na telefon, który ściskałam w dłoni. Szukałam w pamięci wszystkiego, co wiedziałam o wypadkach lawinowych. Jak długo Jędrek mógł zostać pod lawiniskiem? Pół godziny? O ile miał szczęście i zdołał utworzyć wokół siebie poduszkę powietrzą. I tylko pod warunkiem, że zwały śniegu nie...
Potrząsnęłam głową. Nie chciałam o tym myśleć. Musiałam wierzyć, że poszedł inną trasą. Może udało mu się dogonić Staszka? Może zawrócili w porę i po prostu nie zajrzeli do ratownika pełniącego dyżur w schronisku? Może siedzą teraz w karczmie Walczaków i nadrabiają stracone lata? Jednak dobrze wiedziałam, że taki scenariusz był nieprawdopodobny. Przecież ktoś zadzwonił do centrali. Dokładnie opisał, że lawina porwała mężczyznę w czerwonej kurtce, którą kojarzył każdy, kto miał choć trochę pojęcia o górach.
Zacisnęłam palce na dzwoniącym telefonie i zmusiłam się, aby spojrzeć na ekran. Adam... Nie miałam siły rozmawiać z nim w tej chwili. Udawać, że wszystko w porządku.
Ostatni ratownik wszedł na ścieżkę rozpoczynającą szlak na Rysy. Minęło zaledwie kilka sekund, gdy na pustą taflę Morskiego Oka sfrunęła chmara wron. Być może tych samych, które widziałam kilka godzin temu z okien pensjonatu babci. Z okien mojego pensjonatu... Powinnam zacząć przyzwyczajać się do tej myśli, jeżeli chciałam zostać w Brzegach i podjąć się tego, co należało zrobić dwanaście lat temu.
Zuza wyjęła telefon z mojej dłoni. Powiedziała coś do Adama, ale nie zrozumiałam jej słów. Mój wzrok zaszklił się od zbyt długiego wpatrywania się w śnieżną pokrywę. Potarłam oczy szorstką od mrozu dłonią. Przez krótki moment wydawało mi się, że dostrzegłam jakiś ruch na zboczu, do którego nie dotarli jeszcze ratownicy. Serce zabiło mi mocniej. Może to Jędrek? Czerwona kurtka zamajaczyła, ale zaraz zniknęła.
Po raz setny spróbowałam wmówić sobie, że znał te góry jak własną kieszeń. Że potrafił unikać zagrożenia. Że Tatry oddawały jego miłość i go chroniły. Nie mogłam jednak nie zauważyć, jak z każdą minutą coraz bardziej wzmagał się wiatr. Jeżeli zacznie dmuchać jeszcze bardziej, kierujący akcją ratownik podejmie decyzję o wycofaniu ludzi z lawiniska.
– Posłuchaj mnie... Szuka go mnóstwo osób. Praktycznie wszyscy ratownicy, psy lawinowe, pracownicy Parku. – Zuza objęła mnie i przyciągnęła do siebie. – Nie ma takiej opcji, żeby go nie znaleźli na czas.
– Po co tam poszedł? Po co go gonił? Nie słyszał, co mówiła Marta?
– Staszek jest jego bratem... – Jej rozsądne słowa nie miały dla mnie żadnego znaczenia. Staszek wybrał wiele lat temu własne rozwiązanie. Uznał, że ucieczka była najlepszym wyjściem. Popełnił ten sam błąd co ja... Błąd, który nie zasługiwał na wybaczenie. A potem postanowił nas ukarać.
Ta myśl spowodowała odruchową reakcję. Miałam wrażenie, że nabranie kolejnego oddechu wiązało się ze zbyt dużym wysiłkiem. Lód znowu wkradał się do mojego ciała. Sprawiał, że zaczynałam tracić rozsądek.
– Myślisz, że zrobił to specjalnie? – Zdawało mi się, że rani mnie każde wypowiadane słowo.
– Działał pod wpływem emocji. Zawsze taki był. Nigdy nie potrafił postępować racjonalnie.
– Nie mówię o Jędrku...
Z każdą sekundą narastała we mnie pewność, że Staszkowi nie wystarczyło nękanie nas wiadomościami. On potrzebował czegoś więcej. Chciał, żebyśmy zapłacili za jego nieszczęście. Nie potrafiłam zrozumieć, co działo się w jego głowie. Nie umiałam pojąć, że ten dobry chłopak, którego kiedyś znałam, planował przez tyle lat zemstę. Ale właśnie tak się stało. To, co robił przez ostatnie dni, nie było wynikiem impulsu. Okazało się przemyślaną strategią. Obserwował nas. Bawił się z nami. Cieszył się, kiedy wszystko się posypało między mną a moimi bliskimi. Co więc mogło powstrzymać go przed postawieniem kolejnego kroku? Umiał pozostawać niewidoczny przez tyle lat. To musiało sprawić, że poczuł się bezkarny.
Zadrżałam, gdy uświadomiłam sobie, w którym kierunku powędrowały moje rozważania.
– Przestań! Nie wiemy, co tam się stało! Może nawet go nie odnalazł? Może Marta nie mówiła prawdy? – Zuza oddała mi telefon i spojrzała na staw.
Marta... Nie mogłam o niej myśleć. Ale nie powinnam się oszukiwać. Nadejdzie moment, gdy będę musiała się z nią zmierzyć...
Tuż obok naszych głów przeleciał ptak, a potem uderzył w szybę i spadł na ziemię. Wpatrywałam się w jego przekrzywioną główkę, a żółć podchodziła mi do gardła. Kątem oka dostrzegłam, że Zuza zrobiła znak krzyża. To nie mógł być dobry omen. Wiatr rozwiewał czarne pióra, targał je i stroszył, ale niewielkie ciało pozostawało nieruchome. Schyliłam się i wzięłam go do rąk. Jeżeli przeżył, to samo stanie się z Jędrkiem, pomyślałam. Poczułam delikatny puch na jego brzuchu. Miękkość i kruchość, które pozwalały mu wzbić się w powietrze. Jednak wiedziałam, że nie ma dla niego ratunku.
Przypomniałam sobie tamtą noc, gdy Staszek zostawił nas na Rysach. Tamto poczucie winy. Strach, który nie pozwalał postępować racjonalnie. Minęło tyle lat. Powinnam przyzwyczaić się do tych uczuć, a jednak miałam pewność, że tym razem nie będę potrafiła poradzić sobie ze stratą...
– Znaleźli go! – Marysia wybiegła ze schroniska i stanęła naprzeciwko mnie. Jej oczy błyszczały nadzieją. – Słyszysz, co do ciebie mówię? Znaleźli go!
Cały czas czułam ciężar ptaka w swoich dłoniach. Ciągle wracał do mnie widok Staszka spychającego Jędrka z grani.
– Zabiorą go sokołem[1] do szpitala. – Spojrzała na martwą wronę i odsunęła się ode mnie o krok. – Musisz tam pojechać...
Zuza popchnęła mnie w stronę wejścia prowadzącego do szpitala, a ja poczułam irracjonalny strach.
– A co, jeżeli... – Nie potrafiłam dokończyć, ale wiedziałam, że siostra zrozumiała.
– Jędrek da radę. Musisz w to wierzyć.
Skinęłam głową i postawiłam pierwszy sztywny krok. Z każdym następnym trzęsłam się coraz bardziej. Jakby moje ciało chciało pozbyć się trucizny – wszystkich niepotrzebnych myśli podpowiadających złe zakończenia. Im bardziej próbowałam się opanować, tym bardziej moje zęby uderzały o siebie w niekontrolowany sposób. Przecież był jakiś powód, dla którego Zuza nie zrelacjonowała mi swojej rozmowy z Piotrkiem. Sądziła, że nie zauważyłam, jak udawała radość, a tak naprawdę w jej oczach czaił się smutek. Ale ja to widziałam. Dostrzegłam każdy najdrobniejszy gest. To, że opuściła ramiona. Skrzywiła się, gdy Piotrek coś jej opowiadał. Zerknęła na mnie, sprawdzając, czy usłyszałam jego słowa.
I właśnie dlatego nie umiałam zapanować nad swoim ciałem. Musiałam walczyć, żeby nie odwrócić się i nie uciec jak najdalej stąd. I tak jak dwanaście lat wcześniej nie czułam obecności Staszka na szlaku, tak teraz nie potrafiłam poczuć, że Jędrek się nie poddał. Ale przecież wtedy się pomyliłam. Może więc moje głupie przeczucia nie znaczyły nic również tym razem?
– Zuza! – Jakiś ratownik, którego nie kojarzyłam z czasów młodości, krzyknął do mojej siostry. – Piotrek prosił, żebym odwiózł cię do domu.
– Nie ma mowy. Zostaję. – Przysunęła się do mnie, szukając wsparcia, ale Piotrek miał rację.
– Nie, Zuza. Jedź i odpocznij. – Musiałam zmierzyć się z tym sama. To nie była jej odpowiedzialność. Ona miała swoją rodzinę. Teraz ja musiałam zająć się swoją. – Gdzie on jest?
– Na bloku operacyjnym. – Spojrzał na mnie ze współczuciem.
– Bardzo z nim źle? – Wypuściłam powietrze, gdy mój głos zadrżał.
– Prowadziliśmy resuscytację przez całą drogę. Oddychał, kiedy przejęli go lekarze.
Pokiwałam głową. Na razie tyle musiało mi wystarczyć. Nie chciałam zapewnień, że wszystko będzie dobrze.
– To ja już pójdę... – Odwróciłam się do siostry. – A ty posłuchaj Piotrka. Dam sobie radę.
– W porządku. – Nie wyglądała na przekonaną. Raczej uważała, że powinna do końca trzymać mnie za rękę. – Przyjadę z samego rana, dobrze? Jak coś się będzie działo, od razu dzwoń.
Udałam, że zerkam na telefon, który przed chwilą się rozładował.
– Jasne. Odpocznij.
Nie czekałam, aż zmieni zdanie. Ruszyłam wąskim korytarzem, a mój wzrok uciekał w stronę sal, gdzie spali pacjenci. Na wszystkie urządzenia, do których podłączą najprawdopodobniej również Jędrka. Na moich piersiach osiadł ciężar i nie chciał spaść.
Podwójne drzwi prowadzące na blok operacyjny otworzyły się i wybiegła z nich kobieta w zielonym kitlu. Maska i czepek sprawiały, że jej twarz była zupełnie niewidoczna. Przełknęłam ślinę, obserwując pośpiech, z jakim szła w stronę wyjścia. Czy oznaczał, że na sali operacyjnej działo się coś złego? Nie miałam nawet pojęcia, jakie obrażenia odniósł Jędrek.
Krzesło wydało się zbawieniem. Dopiero gdy usiadłam, uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam wyczerpana. Zamknęłam oczy, odcinając się od otaczającej mnie rzeczywistości. Na chwilę pozostał tylko zapach środków dezynfekujących i brzęczenie jarzeniówek oświetlających korytarz. Tylko bicie mojego serca i uczucie rozchodzącego się po ciele ciepła. Sięgnęłam ręką, żeby rozluźnić szalik. Drzwi znowu otworzyły się, powodując przeciąg. Fartuch osoby opuszczającej blok operacyjny był poplamiony czymś brązowym. Takie plamy mogła zostawić zasychająca krew. Pochyliłam głowę. Nie chciałam, żeby ten widok podpowiedział mi najgorsze. Dopóki próbowali go poskładać, cały czas mogłam snuć marzenia o nowym życiu.
Godziny mijały, a korytarz powoli wypełniał się cichymi rozmowami. Piotrek usiadł na krześle obok mnie. Marysia zajęła miejsce na podłodze naprzeciwko. Ktoś podał mi papierowy kubek z kawą, która wystygła, zanim zdążyłam zmobilizować się, aby unieść ją do ust. Miałam świadomość, że mi się przyglądają. Osoby z życia Jędrka, o których istnieniu do tej pory nie wiedziałam.
– Proszę państwa... – Lekarz wyglądał na wykończonego. Ściągnął czepek, a jego włosy pozostały w zupełnym nieładzie.
Widziałam, jak Marysia podniosła się z podłogi. Piotrek ścisnął moją dłoń, prawdopodobnie dodając mi otuchy. Nie rozumiałam. Nie pamiętałam już gestów, którymi rodzina wspierała mnie kiedyś w nieszczęściu. Lekarz poszukał wzrokiem kogoś, komu mógłby przekazać wiadomości. Może ojca Jędrka? Może kogoś, kogo Jędrek upoważnił dawno temu do otrzymywania informacji o swoim stanie zdrowia?
– Możecie iść do domu. Ten skurczybyk jest największym szczęściarzem, z jakim miałem do czynienia. Udało nam się poskładać jego rękę. Oprócz połamanych żeber, brzydkich krwiaków i odmrożeń jakimś cudem nic mu się nie stało...
Wiatr uderzył w szyby z taką siłą, że okno zatrzeszczało, jakby miało wypaść z framugi. Nakryłam się kocem, który pielęgniarka przyniosła mi kilka godzin temu. Piotrek właściwie wepchnął mnie na salę pooperacyjną, zapewniając wszystkich, że byłam najodpowiedniejszą osobą, by czuwać przy Jędrku, który nadal leżał nieruchomo. Za każdym razem, gdy patrzyłam na jego posiniaczoną twarz, wydawało mi się, że zaraz otworzy oczy, ale mimo upływu czasu pozostawał nieprzytomny. Wcale nie prezentował się tak dobrze, jak mogły o tym świadczyć słowa lekarza. Jego twarz przecinało brzydkie otarcie, tak głębokie, jakby kawałek lodu wbił się w skórę. Z popękanych ust wychodziła rurka intubacyjna, którą mieli wyciągnąć, gdy się obudzi. Dłonie miał poodmrażane. Byłam pewna, że jego przykryte białą pościelą ciało wyglądało równie źle jak twarz. Nawet nie chciałam patrzeć na ramię, które wydawało się bezużyteczne. Tak jak wcześniej zaklinałam góry, żeby oddały mi go żywego, tak teraz modliłam się, żeby wyszedł z tego bez szwanku.
Z dyżurki pielęgniarek dobiegała cicha muzyka. Nie miałam pewności, ale to chyba ta sama piosenka, przy której tańczyliśmy zaledwie dwa tygodnie wcześniej. Przypomniałam sobie zapach wiatru i śniegu, który przyniósł wtedy z gór. Ostrożność, z jaką dotykał mnie pierwszy raz po dwunastu latach. Jakby nie wierzył, że znowu może to robić.
Poderwałam się z fotela, gdy cichy kaszel wydobył się z jego ust.
– Jędrek? – Dotknęłam jego policzka najdelikatniej, jak potrafiłam. – Słyszysz mnie?
Ponownie zakaszlał, a wskaźniki na monitorze przy jego łóżku zaalarmowały pielęgniarkę.
– Proszę się odsunąć.
Zanim Jędrek znalazł się poza zasięgiem moich dłoni, zdążył otworzyć oczy.
– Wszystko w porządku. Jesteś w szpitalu. Zaraz poczujesz się lepiej.
Skupiłam wzrok na szerokich plecach kobiety. Na sprawnych ruchach dłoni i pocieszającym tonie głosu. Moje ciało wyrywało się, żeby w końcu znaleźć się przy Jędrku. Chciałam go zapewnić, że wszystko da się naprawić.
Palce mrowiły, żeby dotykać jego twarzy. Oddychałam przez usta, bo mój nos nagle zapchał się jak przy najgorszym przeziębieniu. Ale czułam zalewającą mnie falę ulgi. Nieważne, co było przedtem. Nieistotne, jakie błędy popełniliśmy. Skoro udało nam się wykaraskać, mogliśmy teraz zrobić wszystko.
– Pójdę po doktora. Proszę go nie denerwować. – Zanim wyszła, posłała mi ostrzegawcze spojrzenie.
Podeszłam do łóżka, nagle niepewna, co mam powiedzieć. Nie miałam pojęcia, od czego zacząć. Od Adama? Staszka? Od nas?
– Jędrek... – Jakiś cień pojawił się na jego twarzy. Szok i niedowierzanie pomieszane z czymś jeszcze. Jakby zobaczył ducha. Zanim zdążyłam się odezwać, wychrypiał:
– Nie może cię tu być... Gdzie Marysia?
Przypisy