Dolina przebudzenia - Anna Olszewska - ebook + audiobook + książka

Dolina przebudzenia ebook i audiobook

Anna Olszewska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Gdy miłość jest tak silna, że jedynym rozwiązaniem pozostaje szaleństwo…

Czasami prawda niszczy wszystko…

Jagna nadal mierzy się z błędami przeszłości, które zdają się definiować jej życie. Postanawia pozostać w Brzegach, jednak kolejne dni obfitują w zdarzenia podważające słuszność tej decyzji.

Pensjonat nie jest opuszczony, jak wydawało się jeszcze kilka tygodni przed wydarzeniami na Rysach, a strach potęgują dodatkowo podejrzenia, że Staszek nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.

Adam nie zamierza ułatwiać matce powrotu w rodzinne strony, a Jędrek…

To wtedy na drodze Jagny pojawia się Kosma, który zdaje się skrywać własne tajemnice.

W tym samym czasie policja i TOPR poszukują zaginionego turysty. Znajdują ślady, ale czy na pewno jego?

Anna Olszewska

Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania pisarka. Jej wcześniejsze powieści Moja irlandzka piosenka i Dziewczyna z fotografii zyskały jej liczne grono czytelników. Zachęcona tym faktem kontynuuje przygodę z pisaniem. W 2022 roku wydała Przełęcz snów i Usłysz mnie. Najlepiej odnajduje się w świecie uczuć, stąd potrzeba wymyślania historii, w których miłość gra pierwszoplanową rolę. Więcej o autorce na stronie: www.annaolszewska.pl.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 56 min

Lektor: Paulina Holtz
Oceny
4,5 (130 ocen)
85
31
11
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agatkabeatka

Nie oderwiesz się od lektury

Wow . Druga część jest tak samo rewelacyjna i dużo bardziej dramatyczna. Polecam gorąco nie tylko dla miłośników górskich wypraw .
10
melchoria

Całkiem niezła

Za dużo tu wszystkiego: kłamstw, niedomówień, nocnych akcji w górach, nieustających zamieci śnieżnych. A na koniec dosyć przewidywalne zakończenie. Zdecydowanie lepszy pierwszy tom.
00
jolka113

Nie oderwiesz się od lektury

polecam ♥️
00
Wiktordawid

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam
00
Zenka

Dobrze spędzony czas

Ciekawa fabuła chociaż zakończenie mocno zaskakuje ...
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­na­łu: Do­li­na prze­bu­dze­nia
©  Anna Ol­szew­ska, War­sza­wa 2022 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło sp. z o.o., War­sza­wa 2022
Re­dak­cja i ko­rek­ta: Jo­an­na Wy­słow­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Pro­jekt okład­ki: Eli­za Luty
Zdjęcia na okład­ce: fiz­kes/Shut­ter­stock (ko­bie­ta), To­masz Smal/unsplash.com (Ka­spro­wy Wierch), Ga­brie­la Slo­vak/unsplash.com (stru­mień) Gra­fi­ka w środ­ku: ma­cro­vec­tor/pl.fre­epik.com
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blan­ka Wo­śko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wy­daw­nic­two nie po­no­si żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­al­ne szko­dy wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w ksi­ążce.
Wy­da­nie I, 2022
ISBN: 978-83-8132-404-5
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­sza­wa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlo­wy:han­dlo­wy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie pra­wa za­strze­żo­ne. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urządze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stąpie­niach pu­blicz­nych tyl­ko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­cie­la praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

„Aby po­ko­chać po raz dru­gi, trze­ba na­uczyć się ufać...”

NICHO­LAS SPARKS, BEZ­PIECZ­NA PRZY­STAŃ

Wcze­śniej...

Płu­ca roz­sze­rzy­ły mu się, gdy za­czerp­nął po­wie­trza. Lo­do­wa­ty stru­mień nie zmro­ził jego cia­ła. Wy­pe­łnił je szczel­nie i spra­wił, że za­częło się od­ra­dzać. Po­wo­li. Na ra­zie to tyl­ko nie­wiel­kie iskry w opusz­kach pal­ców, ale wie­rzył, że w ko­ńcu do­si­ęgną ka­żdej naj­mniej­szej ko­mór­ki. Obej­rzał się za sie­bie, gdy usły­szał pierw­szy po­mruk góry. Jak­by wy­ra­ża­ła apro­ba­tę dla tego, co zro­bił. Gru­ba rysa od­ci­ęła się na śnie­gu, bie­gnąc w po­przek sto­ku. Ro­zu­miał, co to ozna­cza. Góra nie tyl­ko po­chwa­la­ła jego czy­ny. Ona pró­bo­wa­ła mu po­móc. Ukryć to, co mia­ło po­zo­stać nie­wi­docz­ne dla in­nych.

Wsu­nął do ust ostat­nie­go pa­pie­ro­sa i z fa­scy­na­cją pa­trzył, jak ol­brzy­mia część sto­ku ob­ry­wa się, a po­tem leci w dół z ry­kiem. Jak roz­wście­czo­na be­stia roz­ry­wa ro­snące na jej dro­dze świer­ki. Wy­ci­ąga swo­je za­chłan­ne mac­ki, aby zgar­nąć w sza­le­ńczym bie­gu wszyst­ko, co sta­nie na jej dro­dze. On nie mu­siał przed nią ucie­kać. Z miej­sca, w któ­rym stał, mógł spo­koj­nie ob­ser­wo­wać po­tęgę gór. Mimo że śnie­żny pył osia­dał na jego skó­rze, wie­dział, że jest bez­piecz­ny.

Ko­ńców­ka pa­pie­ro­sa ża­rzy­ła się jesz­cze na śnie­gu, gdy pod­jął swo­ją wędrów­kę...

Roz­dział 1

Ja­gna

Wpa­try­wa­łam się w ta­flę Mor­skie­go Oka, za­kli­na­jąc wszyst­kie du­chy gór, żeby od­da­ły mi Jędr­ka. Ktoś na­rzu­cił szorst­ki koc na moje ra­mio­na. Ktoś inny chciał wpro­wa­dzić mnie do schro­ni­ska, ale in­stynk­tow­nie bro­ni­łam się przed ja­kąkol­wiek pró­bą od­da­le­nia mnie od bie­li przy­kry­wa­jącej staw. Z ka­żdą mi­nu­tą na­ra­sta­ła we mnie pew­no­ść, że je­że­li choć na chwi­lę za­mknę oczy, znik­nie tląca się we mnie na­dzie­ja.

Opie­ra­łam się więc o ka­mien­ną ścia­nę, my­śląc o tym, że nie było już za­gad­ki do roz­wi­ąza­nia. Nie było za­gro­że­nia, krążące­go nad nami jak so­kół nad szu­ka­jącym schro­nie­nia kró­li­kiem. Nie było ta­jem­nic, utrud­nia­jących ka­żdy krok, któ­ry sta­ra­li­śmy się zro­bić w swo­ją stro­nę.

Moja pa­mi­ęć prze­wi­ja­ła jak film wszyst­kie chwi­le, któ­re chcia­łam prze­ży­wać ci­ągle na nowo. Nie­mal czu­łam, jak Jędrek ogrze­wa moją skó­rę swo­im cie­płym od­de­chem. Miej­sca, gdzie jesz­cze kil­ka dni wcze­śniej błądzi­ły jego pal­ce, pul­so­wa­ły tępym bó­lem.

– Ja­gna, wej­dź do schro­ni­ska. Nie po­mo­żesz mu, za­ma­rza­jąc. – Wszyst­ko, co dzia­ło się tej nocy, mu­sia­ło kosz­to­wać Zuzę spo­ro sił. Głębo­kie cie­nie pod ocza­mi mó­wi­ły mi wi­ęcej niż ja­kie­kol­wiek sło­wa. Po­win­nam jej ulec, nie do­kła­dać zmar­twień. A mimo to nie po­tra­fi­łam prze­su­nąć stóp w stro­nę drzwi.

– Nie mogę. – Nie mia­łam po­jęcia, czy mnie usły­sza­ła. Wy­so­ki sko­wyt psa la­wi­no­we­go, ci­ągnące­go prze­wod­ni­ka w miej­sce, gdzie praw­do­po­dob­nie wy­czuł za­pach Jędr­ka, za­głu­szył moje sło­wa.

– Będziesz mu po­trzeb­na, gdy spro­wa­dzą go na dół. Na co mu się przy­dasz, taka bez sił? – Moja roz­sąd­na star­sza sio­stra. Gdy­bym ja choć w po­ło­wie za­cho­wy­wa­ła się tak mądrze jak ona, gdy jesz­cze mia­łam na to szan­sę, wszyst­ko po­to­czy­ło­by się ina­czej.

Po­my­śla­łam o swo­im synu, któ­re­go tyle lat cho­wa­łam przed bli­ski­mi. Nie po­tra­fi­łam przy­po­mnieć so­bie, dla­cze­go po­sta­no­wi­łam to zro­bić. Dla­cze­go nie wy­zna­łam Jędr­ko­wi praw­dy? Z ja­kie­go po­wo­du ka­ra­łam jego i Ada­ma za wy­bo­ry, któ­rych nie umia­łam do­ko­nać?

Sil­ny po­dmuch wia­tru za­brał z da­chu śnieg i syp­nął mi nim pro­sto w twarz. Mi­kro­sko­pij­ne krysz­ta­łki lodu ota­rły się o skó­rę na po­licz­kach, zo­sta­wia­jąc po so­bie uczu­cie go­rąca. A jed­no­cze­śnie z mo­je­go cia­ła od­pły­wa­ło całe cie­pło. Ile cza­su mi­nie, za­nim góry za­czną wy­sy­sać z Jędr­ka ży­cie? Ma­chi­nal­nie zer­k­nęłam na te­le­fon, któ­ry ści­ska­łam w dło­ni. Szu­ka­łam w pa­mi­ęci wszyst­kie­go, co wie­dzia­łam o wy­pad­kach la­wi­no­wych. Jak dłu­go Jędrek mógł zo­stać pod la­wi­ni­skiem? Pół go­dzi­ny? O ile miał szczęście i zdo­łał utwo­rzyć wo­kół sie­bie po­dusz­kę po­wie­trzą. I tyl­ko pod wa­run­kiem, że zwa­ły śnie­gu nie...

Po­trząsnęłam gło­wą. Nie chcia­łam o tym my­śleć. Mu­sia­łam wie­rzyć, że po­sze­dł inną tra­są. Może uda­ło mu się do­go­nić Stasz­ka? Może za­wró­ci­li w porę i po pro­stu nie zaj­rze­li do ra­tow­ni­ka pe­łni­ące­go dy­żur w schro­ni­sku? Może sie­dzą te­raz w karcz­mie Wal­cza­ków i nad­ra­bia­ją stra­co­ne lata? Jed­nak do­brze wie­dzia­łam, że taki sce­na­riusz był nie­praw­do­po­dob­ny. Prze­cież ktoś za­dzwo­nił do cen­tra­li. Do­kład­nie opi­sał, że la­wi­na po­rwa­ła mężczy­znę w czer­wo­nej kurt­ce, któ­rą ko­ja­rzył ka­żdy, kto miał choć tro­chę po­jęcia o gó­rach.

Za­ci­snęłam pal­ce na dzwo­ni­ącym te­le­fo­nie i zmu­si­łam się, aby spoj­rzeć na ekran. Adam... Nie mia­łam siły roz­ma­wiać z nim w tej chwi­li. Uda­wać, że wszyst­ko w po­rząd­ku.

Ostat­ni ra­tow­nik wsze­dł na ście­żkę roz­po­czy­na­jącą szlak na Rysy. Mi­nęło za­le­d­wie kil­ka se­kund, gdy na pu­stą ta­flę Mor­skie­go Oka sfru­nęła chma­ra wron. Być może tych sa­mych, któ­re wi­dzia­łam kil­ka go­dzin temu z okien pen­sjo­na­tu bab­ci. Z okien mo­je­go pen­sjo­na­tu... Po­win­nam za­cząć przy­zwy­cza­jać się do tej my­śli, je­że­li chcia­łam zo­stać w Brze­gach i pod­jąć się tego, co na­le­ża­ło zro­bić dwa­na­ście lat temu.

Zuza wy­jęła te­le­fon z mo­jej dło­ni. Po­wie­dzia­ła coś do Ada­ma, ale nie zro­zu­mia­łam jej słów. Mój wzrok za­szklił się od zbyt dłu­gie­go wpa­try­wa­nia się w śnie­żną po­kry­wę. Po­ta­rłam oczy szorst­ką od mro­zu dło­nią. Przez krót­ki mo­ment wy­da­wa­ło mi się, że do­strze­głam ja­kiś ruch na zbo­czu, do któ­re­go nie do­tar­li jesz­cze ra­tow­ni­cy. Ser­ce za­bi­ło mi moc­niej. Może to Jędrek? Czer­wo­na kurt­ka za­ma­ja­czy­ła, ale za­raz znik­nęła.

Po raz set­ny spró­bo­wa­łam wmó­wić so­bie, że znał te góry jak wła­sną kie­szeń. Że po­tra­fił uni­kać za­gro­że­nia. Że Ta­try od­da­wa­ły jego mi­ło­ść i go chro­ni­ły. Nie mo­głam jed­nak nie za­uwa­żyć, jak z ka­żdą mi­nu­tą co­raz bar­dziej wzma­gał się wiatr. Je­że­li za­cznie dmu­chać jesz­cze bar­dziej, kie­ru­jący ak­cją ra­tow­nik po­dej­mie de­cy­zję o wy­co­fa­niu lu­dzi z la­wi­ni­ska.

– Po­słu­chaj mnie... Szu­ka go mnó­stwo osób. Prak­tycz­nie wszy­scy ra­tow­ni­cy, psy la­wi­no­we, pra­cow­ni­cy Par­ku. – Zuza ob­jęła mnie i przy­ci­ągnęła do sie­bie. – Nie ma ta­kiej opcji, żeby go nie zna­le­źli na czas.

– Po co tam po­sze­dł? Po co go go­nił? Nie sły­szał, co mó­wi­ła Mar­ta?

– Sta­szek jest jego bra­tem... – Jej roz­sąd­ne sło­wa nie mia­ły dla mnie żad­ne­go zna­cze­nia. Sta­szek wy­brał wie­le lat temu wła­sne roz­wi­ąza­nie. Uznał, że uciecz­ka była naj­lep­szym wy­jściem. Po­pe­łnił ten sam błąd co ja... Błąd, któ­ry nie za­słu­gi­wał na wy­ba­cze­nie. A po­tem po­sta­no­wił nas uka­rać.

Ta myśl spo­wo­do­wa­ła od­ru­cho­wą re­ak­cję. Mia­łam wra­że­nie, że na­bra­nie ko­lej­ne­go od­de­chu wi­ąza­ło się ze zbyt du­żym wy­si­łkiem. Lód zno­wu wkra­dał się do mo­je­go cia­ła. Spra­wiał, że za­czy­na­łam tra­cić roz­sądek.

– My­ślisz, że zro­bił to spe­cjal­nie? – Zda­wa­ło mi się, że rani mnie ka­żde wy­po­wia­da­ne sło­wo.

– Dzia­łał pod wpły­wem emo­cji. Za­wsze taki był. Ni­g­dy nie po­tra­fił po­stępo­wać ra­cjo­nal­nie.

– Nie mó­wię o Jędr­ku...

Z ka­żdą se­kun­dą na­ra­sta­ła we mnie pew­no­ść, że Stasz­ko­wi nie wy­star­czy­ło nęka­nie nas wia­do­mo­ścia­mi. On po­trze­bo­wał cze­goś wi­ęcej. Chciał, że­by­śmy za­pła­ci­li za jego nie­szczęście. Nie po­tra­fi­łam zro­zu­mieć, co dzia­ło się w jego gło­wie. Nie umia­łam po­jąć, że ten do­bry chło­pak, któ­re­go kie­dyś zna­łam, pla­no­wał przez tyle lat ze­mstę. Ale wła­śnie tak się sta­ło. To, co ro­bił przez ostat­nie dni, nie było wy­ni­kiem im­pul­su. Oka­za­ło się prze­my­śla­ną stra­te­gią. Ob­ser­wo­wał nas. Ba­wił się z nami. Cie­szył się, kie­dy wszyst­ko się po­sy­pa­ło mi­ędzy mną a mo­imi bli­ski­mi. Co więc mo­gło po­wstrzy­mać go przed po­sta­wie­niem ko­lej­ne­go kro­ku? Umiał po­zo­sta­wać nie­wi­docz­ny przez tyle lat. To mu­sia­ło spra­wić, że po­czuł się bez­kar­ny.

Za­drża­łam, gdy uświa­do­mi­łam so­bie, w któ­rym kie­run­ku po­wędro­wa­ły moje roz­wa­ża­nia.

– Prze­stań! Nie wie­my, co tam się sta­ło! Może na­wet go nie od­na­la­zł? Może Mar­ta nie mó­wi­ła praw­dy? – Zuza od­da­ła mi te­le­fon i spoj­rza­ła na staw.

Mar­ta... Nie mo­głam o niej my­śleć. Ale nie po­win­nam się oszu­ki­wać. Na­dej­dzie mo­ment, gdy będę mu­sia­ła się z nią zmie­rzyć...

Tuż obok na­szych głów prze­le­ciał ptak, a po­tem ude­rzył w szy­bę i spa­dł na zie­mię. Wpa­try­wa­łam się w jego prze­krzy­wio­ną głów­kę, a żółć pod­cho­dzi­ła mi do gar­dła. Kątem oka do­strze­głam, że Zuza zro­bi­ła znak krzy­ża. To nie mógł być do­bry omen. Wiatr roz­wie­wał czar­ne pió­ra, tar­gał je i stro­szył, ale nie­wiel­kie cia­ło po­zo­sta­wa­ło nie­ru­cho­me. Schy­li­łam się i wzi­ęłam go do rąk. Je­że­li prze­żył, to samo sta­nie się z Jędr­kiem, po­my­śla­łam. Po­czu­łam de­li­kat­ny puch na jego brzu­chu. Mi­ęk­ko­ść i kru­cho­ść, któ­re po­zwa­la­ły mu wzbić się w po­wie­trze. Jed­nak wie­dzia­łam, że nie ma dla nie­go ra­tun­ku.

Przy­po­mnia­łam so­bie tam­tą noc, gdy Sta­szek zo­sta­wił nas na Ry­sach. Tam­to po­czu­cie winy. Strach, któ­ry nie po­zwa­lał po­stępo­wać ra­cjo­nal­nie. Mi­nęło tyle lat. Po­win­nam przy­zwy­cza­ić się do tych uczuć, a jed­nak mia­łam pew­no­ść, że tym ra­zem nie będę po­tra­fi­ła po­ra­dzić so­bie ze stra­tą...

– Zna­le­źli go! – Ma­ry­sia wy­bie­gła ze schro­ni­ska i sta­nęła na­prze­ciw­ko mnie. Jej oczy błysz­cza­ły na­dzie­ją. – Sły­szysz, co do cie­bie mó­wię? Zna­le­źli go!

Cały czas czu­łam ci­ężar pta­ka w swo­ich dło­niach. Ci­ągle wra­cał do mnie wi­dok Stasz­ka spy­cha­jące­go Jędr­ka z gra­ni.

– Za­bio­rą go so­ko­łem[1] do szpi­ta­la. – Spoj­rza­ła na mar­twą wro­nę i od­su­nęła się ode mnie o krok. – Mu­sisz tam po­je­chać...

Zuza po­pchnęła mnie w stro­nę we­jścia pro­wa­dzące­go do szpi­ta­la, a ja po­czu­łam ir­ra­cjo­nal­ny strach.

– A co, je­że­li... – Nie po­tra­fi­łam do­ko­ńczyć, ale wie­dzia­łam, że sio­stra zro­zu­mia­ła.

– Jędrek da radę. Mu­sisz w to wie­rzyć.

Ski­nęłam gło­wą i po­sta­wi­łam pierw­szy sztyw­ny krok. Z ka­żdym na­stęp­nym trzęsłam się co­raz bar­dziej. Jak­by moje cia­ło chcia­ło po­zbyć się tru­ci­zny – wszyst­kich nie­po­trzeb­nych my­śli pod­po­wia­da­jących złe za­ko­ńcze­nia. Im bar­dziej pró­bo­wa­łam się opa­no­wać, tym bar­dziej moje zęby ude­rza­ły o sie­bie w nie­kon­tro­lo­wa­ny spo­sób. Prze­cież był ja­kiś po­wód, dla któ­re­go Zuza nie zre­la­cjo­no­wa­ła mi swo­jej roz­mo­wy z Piotr­kiem. Sądzi­ła, że nie za­uwa­ży­łam, jak uda­wa­ła ra­do­ść, a tak na­praw­dę w jej oczach cza­ił się smu­tek. Ale ja to wi­dzia­łam. Do­strze­głam ka­żdy naj­drob­niej­szy gest. To, że opu­ści­ła ra­mio­na. Skrzy­wi­ła się, gdy Pio­trek coś jej opo­wia­dał. Zer­k­nęła na mnie, spraw­dza­jąc, czy usły­sza­łam jego sło­wa.

I wła­śnie dla­te­go nie umia­łam za­pa­no­wać nad swo­im cia­łem. Mu­sia­łam wal­czyć, żeby nie od­wró­cić się i nie uciec jak naj­da­lej stąd. I tak jak dwa­na­ście lat wcze­śniej nie czu­łam obec­no­ści Stasz­ka na szla­ku, tak te­raz nie po­tra­fi­łam po­czuć, że Jędrek się nie pod­dał. Ale prze­cież wte­dy się po­my­li­łam. Może więc moje głu­pie prze­czu­cia nie zna­czy­ły nic rów­nież tym ra­zem?

– Zuza! – Ja­kiś ra­tow­nik, któ­re­go nie ko­ja­rzy­łam z cza­sów mło­do­ści, krzyk­nął do mo­jej sio­stry. – Pio­trek pro­sił, że­bym od­wió­zł cię do domu.

– Nie ma mowy. Zo­sta­ję. – Przy­su­nęła się do mnie, szu­ka­jąc wspar­cia, ale Pio­trek miał ra­cję.

– Nie, Zuza. Jedź i od­pocz­nij. – Mu­sia­łam zmie­rzyć się z tym sama. To nie była jej od­po­wie­dzial­no­ść. Ona mia­ła swo­ją ro­dzi­nę. Te­raz ja mu­sia­łam za­jąć się swo­ją. – Gdzie on jest?

– Na blo­ku ope­ra­cyj­nym. – Spoj­rzał na mnie ze wspó­łczu­ciem.

– Bar­dzo z nim źle? – Wy­pu­ści­łam po­wie­trze, gdy mój głos za­drżał.

– Pro­wa­dzi­li­śmy re­su­scy­ta­cję przez całą dro­gę. Od­dy­chał, kie­dy prze­jęli go le­ka­rze.

Po­ki­wa­łam gło­wą. Na ra­zie tyle mu­sia­ło mi wy­star­czyć. Nie chcia­łam za­pew­nień, że wszyst­ko będzie do­brze.

– To ja już pój­dę... – Od­wró­ci­łam się do sio­stry. – A ty po­słu­chaj Piotr­ka. Dam so­bie radę.

– W po­rząd­ku. – Nie wy­gląda­ła na prze­ko­na­ną. Ra­czej uwa­ża­ła, że po­win­na do ko­ńca trzy­mać mnie za rękę. – Przy­ja­dę z sa­me­go rana, do­brze? Jak coś się będzie dzia­ło, od razu dzwoń.

Uda­łam, że zer­kam na te­le­fon, któ­ry przed chwi­lą się roz­ła­do­wał.

– Ja­sne. Od­pocz­nij.

Nie cze­ka­łam, aż zmie­ni zda­nie. Ru­szy­łam wąskim ko­ry­ta­rzem, a mój wzrok ucie­kał w stro­nę sal, gdzie spa­li pa­cjen­ci. Na wszyst­kie urządze­nia, do któ­rych podłączą naj­praw­do­po­dob­niej rów­nież Jędr­ka. Na mo­ich pier­siach osia­dł ci­ężar i nie chciał spa­ść.

Po­dwój­ne drzwi pro­wa­dzące na blok ope­ra­cyj­ny otwo­rzy­ły się i wy­bie­gła z nich ko­bie­ta w zie­lo­nym ki­tlu. Ma­ska i cze­pek spra­wia­ły, że jej twarz była zu­pe­łnie nie­wi­docz­na. Prze­łk­nęłam śli­nę, ob­ser­wu­jąc po­śpiech, z ja­kim szła w stro­nę wy­jścia. Czy ozna­czał, że na sali ope­ra­cyj­nej dzia­ło się coś złe­go? Nie mia­łam na­wet po­jęcia, ja­kie ob­ra­że­nia od­nió­sł Jędrek.

Krze­sło wy­da­ło się zba­wie­niem. Do­pie­ro gdy usia­dłam, uświa­do­mi­łam so­bie, jak bar­dzo by­łam wy­czer­pa­na. Za­mknęłam oczy, od­ci­na­jąc się od ota­cza­jącej mnie rze­czy­wi­sto­ści. Na chwi­lę po­zo­stał tyl­ko za­pach środ­ków de­zyn­fe­ku­jących i brzęcze­nie ja­rze­nió­wek oświe­tla­jących ko­ry­tarz. Tyl­ko bi­cie mo­je­go ser­ca i uczu­cie roz­cho­dzące­go się po cie­le cie­pła. Si­ęgnęłam ręką, żeby roz­lu­źnić sza­lik. Drzwi zno­wu otwo­rzy­ły się, po­wo­du­jąc prze­ci­ąg. Far­tuch oso­by opusz­cza­jącej blok ope­ra­cyj­ny był po­pla­mio­ny czy­mś brązo­wym. Ta­kie pla­my mo­gła zo­sta­wić za­sy­cha­jąca krew. Po­chy­li­łam gło­wę. Nie chcia­łam, żeby ten wi­dok pod­po­wie­dział mi naj­gor­sze. Do­pó­ki pró­bo­wa­li go po­skła­dać, cały czas mo­głam snuć ma­rze­nia o no­wym ży­ciu.

Go­dzi­ny mi­ja­ły, a ko­ry­tarz po­wo­li wy­pe­łniał się ci­chy­mi roz­mo­wa­mi. Pio­trek usia­dł na krze­śle obok mnie. Ma­ry­sia za­jęła miej­sce na podło­dze na­prze­ciw­ko. Ktoś po­dał mi pa­pie­ro­wy ku­bek z kawą, któ­ra wy­sty­gła, za­nim zdąży­łam zmo­bi­li­zo­wać się, aby unie­ść ją do ust. Mia­łam świa­do­mo­ść, że mi się przy­gląda­ją. Oso­by z ży­cia Jędr­ka, o któ­rych ist­nie­niu do tej pory nie wie­dzia­łam.

– Pro­szę pa­ństwa... – Le­karz wy­glądał na wy­ko­ńczo­ne­go. Ści­ągnął cze­pek, a jego wło­sy po­zo­sta­ły w zu­pe­łnym nie­ła­dzie.

Wi­dzia­łam, jak Ma­ry­sia pod­nio­sła się z podło­gi. Pio­trek ści­snął moją dłoń, praw­do­po­dob­nie do­da­jąc mi otu­chy. Nie ro­zu­mia­łam. Nie pa­mi­ęta­łam już ge­stów, któ­ry­mi ro­dzi­na wspie­ra­ła mnie kie­dyś w nie­szczęściu. Le­karz po­szu­kał wzro­kiem ko­goś, komu mó­głby prze­ka­zać wia­do­mo­ści. Może ojca Jędr­ka? Może ko­goś, kogo Jędrek upo­wa­żnił daw­no temu do otrzy­my­wa­nia in­for­ma­cji o swo­im sta­nie zdro­wia?

– Mo­że­cie iść do domu. Ten skur­czy­byk jest naj­wi­ęk­szym szczęścia­rzem, z ja­kim mia­łem do czy­nie­nia. Uda­ło nam się po­skła­dać jego rękę. Oprócz po­ła­ma­nych że­ber, brzyd­kich krwia­ków i od­mro­żeń ja­ki­mś cu­dem nic mu się nie sta­ło...

Wiatr ude­rzył w szy­by z taką siłą, że okno za­trzesz­cza­ło, jak­by mia­ło wy­pa­ść z fra­mu­gi. Na­kry­łam się ko­cem, któ­ry pie­lęgniar­ka przy­nio­sła mi kil­ka go­dzin temu. Pio­trek wła­ści­wie we­pchnął mnie na salę po­ope­ra­cyj­ną, za­pew­nia­jąc wszyst­kich, że by­łam naj­od­po­wied­niej­szą oso­bą, by czu­wać przy Jędr­ku, któ­ry na­dal le­żał nie­ru­cho­mo. Za ka­żdym ra­zem, gdy pa­trzy­łam na jego po­si­nia­czo­ną twarz, wy­da­wa­ło mi się, że za­raz otwo­rzy oczy, ale mimo upły­wu cza­su po­zo­sta­wał nie­przy­tom­ny. Wca­le nie pre­zen­to­wał się tak do­brze, jak mo­gły o tym świad­czyć sło­wa le­ka­rza. Jego twarz prze­ci­na­ło brzyd­kie otar­cie, tak głębo­kie, jak­by ka­wa­łek lodu wbił się w skó­rę. Z po­pęka­nych ust wy­cho­dzi­ła rur­ka in­tu­ba­cyj­na, któ­rą mie­li wy­ci­ągnąć, gdy się obu­dzi. Dło­nie miał po­odm­ra­ża­ne. By­łam pew­na, że jego przy­kry­te bia­łą po­ście­lą cia­ło wy­gląda­ło rów­nie źle jak twarz. Na­wet nie chcia­łam pa­trzeć na ra­mię, któ­re wy­da­wa­ło się bez­u­ży­tecz­ne. Tak jak wcze­śniej za­kli­na­łam góry, żeby od­da­ły mi go ży­we­go, tak te­raz mo­dli­łam się, żeby wy­sze­dł z tego bez szwan­ku.

Z dy­żur­ki pie­lęgnia­rek do­bie­ga­ła ci­cha mu­zy­ka. Nie mia­łam pew­no­ści, ale to chy­ba ta sama pio­sen­ka, przy któ­rej ta­ńczy­li­śmy za­le­d­wie dwa ty­go­dnie wcze­śniej. Przy­po­mnia­łam so­bie za­pach wia­tru i śnie­gu, któ­ry przy­nió­sł wte­dy z gór. Ostro­żno­ść, z jaką do­ty­kał mnie pierw­szy raz po dwu­na­stu la­tach. Jak­by nie wie­rzył, że zno­wu może to ro­bić.

Po­de­rwa­łam się z fo­te­la, gdy ci­chy ka­szel wy­do­był się z jego ust.

– Jędrek? – Do­tknęłam jego po­licz­ka naj­de­li­kat­niej, jak po­tra­fi­łam. – Sły­szysz mnie?

Po­now­nie za­kasz­lał, a wska­źni­ki na mo­ni­to­rze przy jego łó­żku za­alar­mo­wa­ły pie­lęgniar­kę.

– Pro­szę się od­su­nąć.

Za­nim Jędrek zna­la­zł się poza za­si­ęgiem mo­ich dło­ni, zdążył otwo­rzyć oczy.

– Wszyst­ko w po­rząd­ku. Je­steś w szpi­ta­lu. Za­raz po­czu­jesz się le­piej.

Sku­pi­łam wzrok na sze­ro­kich ple­cach ko­bie­ty. Na spraw­nych ru­chach dło­ni i po­cie­sza­jącym to­nie gło­su. Moje cia­ło wy­ry­wa­ło się, żeby w ko­ńcu zna­le­źć się przy Jędr­ku. Chcia­łam go za­pew­nić, że wszyst­ko da się na­pra­wić.

Pal­ce mro­wi­ły, żeby do­ty­kać jego twa­rzy. Od­dy­cha­łam przez usta, bo mój nos na­gle za­pchał się jak przy naj­gor­szym prze­zi­ębie­niu. Ale czu­łam za­le­wa­jącą mnie falę ulgi. Nie­wa­żne, co było przed­tem. Nie­istot­ne, ja­kie błędy po­pe­łni­li­śmy. Sko­ro uda­ło nam się wy­ka­ra­skać, mo­gli­śmy te­raz zro­bić wszyst­ko.

– Pój­dę po dok­to­ra. Pro­szę go nie de­ner­wo­wać. – Za­nim wy­szła, po­sła­ła mi ostrze­gaw­cze spoj­rze­nie.

Po­de­szłam do łó­żka, na­gle nie­pew­na, co mam po­wie­dzieć. Nie mia­łam po­jęcia, od cze­go za­cząć. Od Ada­ma? Stasz­ka? Od nas?

– Jędrek... – Ja­kiś cień po­ja­wił się na jego twa­rzy. Szok i nie­do­wie­rza­nie po­mie­sza­ne z czy­mś jesz­cze. Jak­by zo­ba­czył du­cha. Za­nim zdąży­łam się ode­zwać, wy­chry­piał:

– Nie może cię tu być... Gdzie Ma­ry­sia?

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

Przy­pi­sy

[1] Po­tocz­na na­zwa, któ­rą okre­śla się he­li­kop­ter Ta­trza­ńskie­go Ochot­ni­cze­go Po­go­to­wia Ra­tun­ko­we­go.