Samotnia - Anna Olszewska - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Samotnia ebook i audiobook

Anna Olszewska

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

98 osób interesuje się tą książką

Opis

W pienińskich lasach, u podnóża Zamkowej Góry żył pustelnik. Legenda głosi, że sypiał w drewnianej trumnie, a jego kolekcja świątków przyciągała do samotni turystów i okolicznych mieszkańców. Pewnego dnia mnich porzucił pustelnię w tajemniczych okolicznościach i słuch o nim zaginął. 

Gdy wiele lat później ze schroniska w Szczawnicy znika grupa młodzieży, legenda odżywa na nowo. 

Czy w opowieściach o pustelniku kryje się ziarno prawdy?  

Czy młody mężczyzna odnaleziony przez Igora Schutta ma coś wspólnego z wydarzeniami z przeszłości? 

Czy i tym razem policjantom z nowotarskiej komendy uda się schwytać sprawcę brutalnych przestępstw? 

 

II tom serii Zbrodnie czorsztyńskie 

 

O autorce   

Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania pisarka. Jej wcześniejsze powieści Moja irlandzka piosenka i Dziewczyna z fotografii zyskały jej liczne grono czytelników. Zachęcona tym faktem kontynuuje przygodę z pisaniem. 

W 2022 r. opublikowała powieści tatrzańskie Przełęcz snów i Dolina przebudzenia.W 2024 r.  ukazała się pierwsza część serii Zbrodnie czorsztyńskie pt. Osada

Najlepiej odnajduje się w świecie uczuć, stąd potrzeba wymyślania historii, w których miłość gra pierwszoplanową rolę. Więcej o autorce na stronie: www.annaolszewska.pl.   

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 324

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 7 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Oceny
4,5 (221 ocen)
139
55
17
9
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mike781

Całkiem niezła

Zdecydowanie słabsza niż Osada. Odczuwam przesyt duchów przeszłości i zabobonów, nie tylko w tej książce. Można wysłuchać, lektor najlepszy.
10
KarolinaGzd

Nie polecam

Mam wrażenie, że pierwszą część pisała inna osoba. Tamtą książkę dało się czytać, tej niestety nie. Jest kiepsko zarówno fabularnie, jak i warsztatowo. Z trudem dobrnęłam do końca. Za dużo lawendy.
10
nurwadi

Nie oderwiesz się od lektury

rewelacja. ten sam poziom co Gorzka, Kościelny i Piotrowski polecam
10
Boste24

Z braku laku…

Nie
00
AAJac

Całkiem niezła

Polecam
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Sa­mot­nia
© Co­py­ri­ght by Anna Ol­szew­ska, 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024
Re­dak­cja: Do­rota Śru­tow­ska
Ko­rekta: Bar­bara Za­wiej­ska
Tłu­ma­cze­nie z ję­zyka sło­wac­kiego: Ra­fał Ma­je­rek
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Ro­gow­ska-Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Ilu­stra­cja okład­kowa: Ay­an­hos­se­n112/Shut­ter­stock
Pro­jekt okładki: Eliza Luty
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wszel­kie po­do­bień­stwa zda­rzeń, in­sty­tu­cji i osób są przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone. Opo­wieść sta­nowi li­te­racką fik­cję.
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-618-6
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

De­dy­kuję tę po­wieść mo­jej sio­strze Asi

Tra­ci­łem pod no­gami zie­mię

Szu­ka­łem ra­tunku dla sie­bie

I wy­bacz – to ludz­kie, że błą­dzę

Niech wyj­dzie nam to na do­bre,

bo nic nam nie może się stać

Mrozu, Nie­śmier­telni,słowa: Łu­kasz Bła­żej Mróz/Mar­cin Bo­rys Bors

Główne po­staci wy­stę­pu­jące w po­wie­ści

IGOR SCHUTT – pi­sarz, miesz­ka­niec Czorsz­tyna

ANNA ZDRO­JEW­SKA – aspi­rant, za­trud­niona w wy­dziale do walki z prze­stęp­czo­ścią prze­ciwko ży­ciu i zdro­wiu Ko­mendy Po­wia­to­wej Po­li­cji w No­wym Targu

PIOTR KUR­PIEL – aspi­rant, za­trud­niony w wy­dziale do walki z prze­stęp­czo­ścią prze­ciwko ży­ciu i zdro­wiu Ko­mendy Po­wia­to­wej Po­li­cji w No­wym Targu

STE­FAN JE­ZIER­SKI – na­czel­nik wy­działu do walki z prze­stęp­czo­ścią prze­ciwko ży­ciu i zdro­wiu Ko­mendy Po­wia­to­wej Po­li­cji w No­wym Targu

RY­SZARD MA­ŁECKI – były na­czel­nik wy­działu do walki z prze­stęp­czo­ścią prze­ciwko ży­ciu i zdro­wiu Ko­mendy Po­wia­to­wej Po­li­cji w No­wym Targu

MARTA BŁOŃ­SKA – pra­cow­niczka Domu Dziecka przy ul. Źró­dla­nej w Kra­ko­wie

LU­DWIK WĄ­SICKI – dy­rek­tor Domu Dziecka przy ul. Źró­dla­nej w Kra­ko­wie

PIOTR ADA­MEK – wy­cho­wa­nek Domu Dziecka przy ul. Źró­dla­nej w Kra­ko­wie

PA­WEŁ ADA­MEK – wy­cho­wa­nek Domu Dziecka przy ul. Źró­dla­nej w Kra­ko­wie

SAN­DRA SA­DUR­SKA – wy­cho­wanka Domu Dziecka przy ul. Źró­dla­nej w Kra­ko­wie

DA­RIA GRA­SZE­WICZ – wy­cho­wanka Domu Dziecka przy ul. Źró­dla­nej w Kra­ko­wie

KA­MILA SA­DOCH – była dziew­czyna Igora Schutta

ANIA KUR­PIEL – sio­stra Pio­tra Kur­piela, miesz­kanka Czorsz­tyna

ROZ­DZIAŁ 1

Igor wpa­try­wał się w ciem­ność za oknem, do­strze­ga­jąc je­dy­nie nie­wy­raźne za­rysy drzew ro­sną­cych na brzegu Je­ziora Czorsz­tyń­skiego. Przez otwarte na oścież okna do domu wpa­dało chłodne po­wie­trze, prze­sy­cone za­pa­chem sko­szo­nej trawy. Sze­lest ziół, które Do­brochna po­sa­dziła przy ta­ra­sie, był tak samo zna­jomy jak po­hu­ki­wa­nie sowy sie­dzą­cej w ko­ro­nach drzew. Krzyki je­rzy­ków mie­szały się z me­lo­dyj­nym śpie­wem ro­kit­niczki.

Nocne od­głosy wplą­ty­wały się w snutą przez Schutta hi­sto­rię.

Ode­rwał wzrok od ta­fli je­ziora po­sre­brzo­nej księ­ży­cową po­światą i sku­pił się na frag­men­cie tek­stu, który do­piero ro­dził się w jego gło­wie.

– Spro­wa­dzę po­moc! – Stara wiedźma otwo­rzyła drzwi chaty, nie zwa­ża­jąc na bu­rzę prze­ta­cza­jącą się nad Zam­kową Górą. – Wy­trzy­maj jesz­cze tro­chę, star­cze!

Blask pio­runa oświe­tlił po­stać Lud­miły, jed­nak gdy Win­centy ob­ró­cił twarz w jej stronę, już znik­nęła. Ko­lejny grzmot za­głu­szył szum desz­czu i wy­cie wia­tru. Pu­stel­nik po­ru­szył się nie­spo­koj­nie, ale jego nogi na­dal od­ma­wiały po­słu­szeń­stwa.

Po­czuł za­pach dymu. Pio­run, który tra­fił w dzwon za­wie­szony nad sa­mot­nią, wy­rzą­dził wię­cej szkód, niż mu się po­cząt­kowo wy­da­wało. Win­centy szep­tem od­mó­wił mo­dli­twę. Czy drew­niana chata, w któ­rej spę­dził więk­szość ży­cia, miała stać się jego gro­bem?

Schutt upił łyk kawy i skrzy­wił się, bo zu­peł­nie osty­gła, gdy jego po­chło­nęło pi­sa­nie. Włą­czył eks­pres i otwo­rzył szafkę, w któ­rej trzy­mał puszkę ulu­bio­nej mie­szanki, jed­nak te­raz w rów­nym rzę­dzie stały tam sło­iki z zio­łami. Wes­tchnął zre­zy­gno­wany. Naj­wy­raź­niej mu­siał za­ak­cep­to­wać zmiany, ja­kie za­cho­dziły wo­kół niego. W za­mian za cie­pło, któ­rym ema­no­wał te­raz jego dom, od­da­wał po tro­chu swoją nie­za­leż­ność.

Usiadł z po­wro­tem przy biurku i za­pa­lił pa­pie­rosa. Koń­cówka roz­ja­rzyła się po­ma­rań­czo­wym bla­skiem, gdy wcią­gnął dym do płuc. Losy sa­motni na Zam­ko­wej Gó­rze po­chła­niały go co­raz bar­dziej. Pu­stel­nia wy­bu­do­wana dla mni­cha, który spra­wo­wał opiekę nad Grotą Świę­tej Kingi, zda­wała się skry­wać swoje wła­sne ta­jem­nice.

Igor chciał oży­wić po­stać Win­cen­tego Ka­spro­wi­cza, który stałby się po­mo­stem po­mię­dzy prze­szło­ścią a te­raź­niej­szo­ścią. Jego palce stu­kały w kla­wia­turę co­raz szyb­ciej, a wy­ima­gi­no­wany świat po­chła­niał go co­raz bar­dziej...

Win­centy ze­brał wszyst­kie siły, aby prze­su­nąć się w stronę wyj­ścia. Na­pi­nał wą­tłe mię­śnie, ale po chwili padł z cięż­kim od­de­chem na wy­tarte de­ski, po któ­rych wiele lat prze­su­wał stopy. Zda­wało mu się, że w szu­mie desz­czu sły­szy krzyk ptaka i ude­rza­nie skrzy­deł o szyby sa­motni. Gdy od­wró­cił twarz do okna, do­strzegł czer­wień jego skrzy­deł. Drobna klatka pier­siowa uno­siła się i opa­dała, gdy po­mur­nik wal­czył z ży­wio­łem. Zda­wało się, że sam Stwórca po­sta­no­wił uka­rać Win­cen­tego za jego grze­chy.

Sta­rzec ża­ło­wał swo­ich czy­nów. Prze­kli­nał dzień, w któ­rym tamta ko­bieta po­ja­wiła się na progu sa­motni. Za­brała mu wszystko, co bu­do­wał przez tak wiele lat. Spo­kojne ży­cie w cie­niu Mons Co­ro­nae[1], przy­jaźń miesz­kań­ców mia­steczka i schro­nie­nie, które ofe­ro­wał in­nym.

Jego cia­łem wstrzą­snął śmiech, w który wkra­dły się nuty sza­leń­stwa. Bu­rza przy­bie­rała na sile. Po­dmuch wia­tru szarp­nął drzwiami, prak­tycz­nie wy­ry­wa­jąc je z za­wia­sów. Win­centy po­zwo­lił, aby deszcz siekł go w twarz, przy­kle­jał do skóry strąki wło­sów, osia­dał w jego gę­stej bro­dzie.

Ha­bit szybko prze­mókł, gdy woda wdarła się do sa­motni, po­ko­nu­jąc próg chaty. Pu­stel­nik stra­cił po­czu­cie czasu. Te­raz od­mie­rzał go tylko fa­lami dresz­czy, które prze­ta­czały się przez zmę­czone ciało.

Uniósł po­wieki, gdy po­chwy­cił dźwięk kro­ków. Być może Lud­mile udało się jed­nak spro­wa­dzić po­moc? Być może zna­leźli się jesz­cze lu­dzie, któ­rzy pa­mię­tali dawne czasy?

Na jego twarz padł cień. Za­krzy­wiony nóż bły­snął w dłoni męż­czy­zny, a Win­centy po­wi­tał jego wi­dok nie­mal z ulgą. In­truz zbli­żył do niego twarz.

– Czas na po­kutę, kle­cho...

Pu­stel­nik wstrzy­mał od­dech, wspo­mi­na­jąc błę­kitną wstążkę Du­najca wi­jącą się w do­li­nie. Ja­kiż piękny był wi­dok, który to­wa­rzy­szył mu przez całe ży­cie. Przed oczami mi­gnęła mu wy­gięta na wie­trze so­sna ro­snąca na szczy­cie So­ko­licy. Po­czuł ła­godne ko­ły­sa­nie tra­twy, a słowa wy­po­wia­dane przez trzy­ma­ją­cego nóż męż­czy­znę za­mie­niły się w mo­no­tonne opo­wie­ści fli­sa­ków...

Daw­niej...

Brat Win­centy ob­wią­zał się w pa­sie gru­bym sznu­rem, po czym zło­żył na dnie trumny koc – jesz­cze na­grzany od jego ciała. Tego dnia po­zwo­lił so­bie na nieco dłuż­szy od­po­czy­nek niż zwy­kle. Po­wę­dro­wał wzro­kiem do ze­gara za­wie­szo­nego przy ku­chen­nym oknie: zbli­żała się szó­sta.

– Z pro­chu je­steś i w proch się ob­ró­cisz. „Me­mento mori” – od­czy­tał na­pis wy­ryty na boku trumny, który przez lata za­tarł się w miej­scach, gdzie jego palce prze­su­wały się naj­czę­ściej.

Po­ra­nek był wy­jąt­kowo chłodny, cho­ciaż to do­piero po­łowa sierp­nia i słońce na­dal stało na nie­bie wy­soko nad wierz­choł­kami Trzech Ko­ron.

Gdy Win­centy otwo­rzył drzwi na we­randę pu­stelni i przy­siadł na ła­wie, aby zmó­wić ci­chą mo­dli­twę, od razu po­czuł od­dzia­ły­wa­nie góry.

Mons Co­ro­nae... Przy­gnia­tała go swoim ogro­mem. Po­sępne skały wzno­siły się nad szla­kami pro­wa­dzą­cymi na szczyt. Stały nie­wzru­szone, bę­dąc świad­kami jego ży­cia, które to­czyło się u pod­nóża góry rok za ro­kiem. Nie pod­da­wały się upły­wowi czasu, mie­rzo­nemu co­raz bar­dziej po­ra­sta­ją­cymi je mchami i ra­chi­tyczną ro­ślin­no­ścią, która cze­piała się tej odro­biny ziemi zgro­ma­dzo­nej w skal­nych szcze­li­nach.

Pu­stel­nię Win­cen­tego wy­bu­do­wano na skraju ruin Zamku Pie­niń­skiego, który miej­scowi prze­zy­wali Zam­kiem Świę­tej Kingi.

Aby do­trzeć do sa­motni, na­le­żało po­ko­nać wą­ski prze­smyk bie­gnący wzdłuż urwi­ska. In­nej drogi nie było, a ta która sta­no­wiła po­łą­cze­nie wa­rowni ze świa­tem, czę­sto to­nęła w gę­stej mgle.

Ta sama mgła ota­czała sa­mot­nię Win­cen­tego. Biała i gę­sta jak mleko, od­ci­nała go od świata jesz­cze bar­dziej niż zwy­kle. Mgła zda­wała się nie prze­pusz­czać do pu­stelni lu­dzi i zwie­rząt, ale rów­nież żad­nych od­gło­sów ży­cia, któ­rymi tęt­nił zwy­kle las.

Mi­nęło już kil­ka­dzie­siąt lat, od kiedy Win­centy opu­ścił zgro­ma­dze­nie za­konne w Kra­ko­wie i osie­dlił się w tym miej­scu, a mimo to nie po­tra­fił przy­zwy­czaić się do ci­szy.

Pu­stel­nik wró­cił do ciem­nej izby i na­sta­wił źró­dlaną wodę na her­batę, a po­tem od­kroił pajdę chleba, który sczer­stwiał po­zo­sta­wiony na mu­ro­wa­nym piecu. Po­wy­gi­nane ar­tre­ty­zmem palce Win­cen­tego trzy­mały nóż nie­pew­nie, a wzrok za­wo­dził mni­cha co­raz czę­ściej.

Męż­czy­zna był już stary. Ła­mało go w ko­ściach, a chłodne po­ranki wpra­wiały w me­lan­cho­lijny na­strój. Ostat­nio źle sy­piał. Być może po­wi­nien sko­rzy­stać z rad tych, któ­rzy na­ma­wiali go, aby spra­wił so­bie choćby cienki sien­nik. Spa­nie w drew­nia­nym sar­ko­fagu naj­wy­raź­niej prze­stało mu słu­żyć. Na­wie­dzały go dziwne sny, pełne czar­nych anio­łów i zwie­rząt po­prze­bi­ja­nych ostrymi włócz­niami.

Może to był znak, że po­wi­nien już za­koń­czyć swój ziem­ski ży­wot i udać się na ko­lejną wę­drówkę? Jed­nak mimo że ciało męż­czy­zny sła­bło, na­dal coś trzy­mało go na ziemi i nie po­zwa­lało umrzeć. Jakby miał do wy­ko­na­nia jesz­cze ja­kieś za­da­nie.

Może więc nie­po­kój, który od­czu­wał, był po­kło­siem okro­pieństw, które od kilku dni do­strze­gał w gór­skim za­ci­szu?

Wzdry­gnął się na wspo­mnie­nie ty­sięcy larw po­łą­czo­nych ze sobą w je­den or­ga­nizm. Pleń pełzł po ka­mie­niach, zo­sta­wia­jąc za sobą ślu­zo­waty ślad, a po­tem znik­nął pod sę­ka­tymi ko­rze­niami świer­ków. Gó­rale zbie­rali larwy do za­su­sze­nia, a po­tem roz­sy­py­wali je w sto­do­łach i staj­niach, aby za­pew­nić so­bie do­bro­byt, ale Win­centy miał nie­do­bre prze­czu­cia, które wią­zały mu be­be­chy w su­peł. Pleń spra­wiał wra­że­nie zła, które wy­peł­zło z cze­lu­ści sa­mych pie­kieł.

Za­nim za­lał wrząt­kiem aro­ma­tyczną mie­szankę ziół, jesz­cze raz prze­że­gnał się bo­jaź­li­wie. Nie trzeba mu było kło­po­tów. Je­dyne, czego pra­gnął od ży­cia, to wspi­nać się na szczyt Trzech Ko­ron, skąd roz­po­ście­rał się za­pie­ra­jący dech w pier­siach wi­dok na prze­łom Du­najca. Sam Stwórca mu­siał na­ma­lo­wać na ma­pie świata wi­jącą się u pod­nóża góry nitkę rzeki, aby te­raz ma­luczcy – tacy jak on – mo­gli po­dzi­wiać Boże dzieło.

Zszedł do piw­niczki, w głębi któ­rej znaj­do­wała się przy­le­ga­jąca do skały spi­żar­nia, i urwał ze sznurka pęto kieł­basy. Miał jesz­cze cał­kiem sporo za­pa­sów, ale mu­siał je uzu­peł­nić, za­nim roz­pocz­nie się je­sienny zbiór chru­stu. Do pu­stelni przy­by­wało wtedy sporo do­brych lu­dzi, aby po­móc mu w uło­że­niu stosu drewna. Kar­mił ich i poił mie­szanką ziół, którą na­zy­wali „her­batą z wieży”.

Uśmiech­nął się do­bro­dusz­nie, wy­gła­dza­jąc brodę się­ga­jącą aż do wy­sta­ją­cego nad sznu­rem brzu­cha. Kiedy pod­jął się pu­stel­ni­czego ży­cia, w naj­śmiel­szych ma­rze­niach nie wy­obra­żał so­bie, że miej­scowi przyjmą go jak swo­jego, tym­cza­sem oni od­wie­dzali sa­mot­nię, żeby skosz­to­wać jego her­baty i za­po­mnieć o tro­skach.

Dla­tego wy­bie­rał się dzi­siaj do wsi... Chcieli, aby przyj­rzał się po­ja­wia­ją­cym się w oko­licy tru­chłom zwie­rząt.

Win­centy za­kła­dał, że mar­twa zwie­rzyna to sprawka wil­ków, które nie­raz pod­cho­dziły do za­gród, żeby wy­pa­tro­szyć owce lub kury, jed­nak za­bite psy i koty obu­dziły w lu­dziach lęk.

Się­gnął na krzywo za­wie­szoną nad drzwiami półkę i zdjął z niej świątka, któ­rego wy­stru­gał z drewna lata temu. Nie wie­rzył w ba­ja­nia o dia­ble, o któ­rym szep­tali miesz­kańcy Kro­ścienka, ale wspo­mnie­nie ple­nia peł­zną­cego tuż przy jego sto­pach, spra­wiło, że wo­lał mieć przy so­bie sym­bol Bo­żej opatrz­no­ści.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

Przy­pisy

[1] Góra Ko­rona.