Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
37 osób interesuje się tą książką
Nad Zalewem Czorsztyńskim górują dwa zamki, jednak to nie one rzucają cień na taflę jeziora. Stara osada na półwyspie Stylchyn skrywa tajemnice okolicznych mieszkańców. Gdy w jednym z budynków policja odnajduje ciało Magdaleny Zachary, odżywają dawne lęki.
Wydaje się, że pożar osady, który wydarzył się dziesięć lat temu, pochłonął znacznie więcej ofiar, niż początkowo sądzono. Co z tym wszystkim mają wspólnego czaszki ukryte na strychu jednego z domów?
Czy Igor Schutt, który dopiero osiedlił się w Czorsztynie, rozwikła zagadkę seryjnego zabójcy?
O autorce
Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania pisarka. Jej wcześniejsze powieści Moja irlandzka piosenka i Dziewczyna z fotografii zyskały jej liczne grono czytelników. Zachęcona tym faktem kontynuuje przygodę z pisaniem.
W 2022 r. opublikowała powieści tatrzańskie Przełęcz snów i Dolina przebudzenia.
Najlepiej odnajduje się w świecie uczuć, stąd potrzeba wymyślania historii, w których miłość gra pierwszoplanową rolę. Więcej o autorce na stronie: www.annaolszewska.pl.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 356
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Rodzicom
Słowo od Autorki
W październiku 2022 roku, tuż przed krakowskimi targami książki, zwiedzałam okolice Jeziora Czorsztyńskiego. Jesienna sceneria tego miejsca sprawiła, że zapragnęłam napisać związaną z nim powieść. Musiałam tylko znaleźć odpowiednią historię.
Najlepsza do rozpoczęcia moich poszukiwań zdawała się osada na półwyspie Stylchyn. Została założona po przeniesieniu w nowe miejsce – właśnie na półwysep – budynków, które przed powstaniem sztucznego zbiornika, jakim jest Jezioro Czorsztyńskie, znajdowały się między innymi we wsi Stare Maniowy. Piękne domy z rzeźbionymi elementami elewacji, przycupnięte na brzegu połyskującego w słońcu jeziora, zdawały się doskonałą scenerią do rozpoczęcia przygód poturbowanego przez życie Igora.
Gdy zabrałam się do poszukiwań, okazało się, że historia, która posłużyła za inspirację do powieści, była na wyciągnięcie ręki. To tutaj w 2019 roku dziennikarze „Tygodnika Podhalańskiego” odkryli, że w jednej z zabytkowych chałup przechowywane są kartony zawierające dziecięce kości. Przeprowadzone przez nich śledztwo wykazało, że okoliczni mieszkańcy doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że osada skrywa tajemnicę.
Postacie ożyły w mojej głowie i domagały się umieszczenia na kartach powieści. Dawne wydarzenia stały się podwaliną historii, którą ubogaciłam swoją wyobraźnią. Wymyśliłam bohaterów i pozmieniałam daty zdarzeń, tak żeby spięły się w tej opowieści klamrą. A budowa zapory i przesiedlenia mieszkańców wsi Maniowy posłużyły za tło historyczne.
Mam nadzieję, że pokochacie Igora tak samo jak ja, bo chciałabym spotkać się z nim jeszcze nieraz.
A kiedy spotkam ciebie na śmierci zakrętach...
PIDŻAMA PORNO(NIKT TAK PIĘKNIE NIE MÓWIŁ, ŻE SIĘ BOI MIŁOŚCI)
Rozdział 1
Dawniej...
Piotr Hilderbrandt opierał się o mur okalający taras niedzickiego zamku, obserwując ludzi pracujących przy budowie zapory. Konstrukcja pięła się zachłannie w górę, żeby ostatecznie osiągnąć wysokość pięćdziesięciu sześciu metrów. Tama na Dunajcu robiła wrażenie nawet na protestujących przeciwko jej powstaniu, bo też trudno było zakwestionować rozmach przedsięwzięcia. Przeszło czterystumetrowa ściana miała połączyć brzegi rzeki, przecinając ją na wysokości dawnej przystani flisackiej.
To była pierwsza ofiara, którą zabrała dla siebie zapora.
Piotr powiódł spojrzeniem po okolicy i zatrzymał wzrok tam, gdzie najpewniej znajdowały się opuszczone budynki we wsi Maniowy. Nie dostrzegał ich z zamkowego tarasu, jednak znał na pamięć detale zdobiące ich fasady. Niektóre z nich miały zostać przeniesione w nowe miejsce, ale większość na zawsze zniknie pod wodą. Zniszczenie wsi, która trwała przez prawie siedemset lat, przyszło ludziom wyjątkowo łatwo.
Pomyślał o mieszkańcach przesiedlonych przed laty. Nie wierzyli w zapewnienia o dobrobycie, mającym nastać wraz z napływem turystów, których przyciągnie zapora na Dunajcu.
Wyrwano ich z korzeniami z tej ziemi.
Z przytulnej doliny, gdzie nie docierał halny, przeniesiono ich na odsłonięte łąki, na których wiatr łamał nawet najgrubsze drzewa. Drewniane chaty zostały zastąpione jednakowymi domami, budowanymi wedle projektu narzuconego odgórnie przez władze. Wszędzie identyczny układ małych pomieszczeń, ta sama nowoczesna ciasnota. Starych sąsiadów, kłócących się i godzących od wieków, zastąpili nowi, którzy byli przesiedleńcom obojętni.
A najgorsze wątpliwości dotyczyły ziemi, która tutaj nie była tak żyzna jak w dolinie. Zamiast wszechobecnej zieleni powitała ich szarość skał porastanych przez rachityczne trawy. To dlatego ludzie powtarzali, że nie jest prawdziwą wsią miejsce, gdzie mleko można kupić jedynie w lokalnym sklepie. Gdzie krowy nie wypasają się na okolicznych łąkach. Gdzie brakuje miejsca na posadzenie drzew i zasianie zboża.
Zgodził się nadzorować przeniesienie budynków. Miał dopilnować, aby szczątki pochowane na cmentarzu trafiły w nienaruszonym stanie bliżej Czorsztyna. Jednak gdy przypominał sobie czarne ściany starych domów, nabierał wątpliwości. Osada zdawała się do niego mówić. Sprawiała, że narastała w nim niechęć do tej roboty. Miał przeczucie, że nic nie pójdzie zgodnie z planem. Że ta niewielka miejscowość skrywa swoje tajemnice, które staną mu na przeszkodzie...
Obecnie...
Igor zjechał na pobocze, gdy niebo po raz kolejny przeciął gruby sznur błyskawicy. Widoczność ograniczała się do zaledwie kilku metrów, a poruszanie się dodatkowo utrudniała mgła wisząca nad jeziorem. Wycieraczki działały na najwyższych obrotach, a i tak nie nadążały zbierać deszczu ściekającego po szybie. Schutt miał wrażenie, że silnik krztusił się, zalewany wodą, która rozpryskiwała się spod kół pojazdu, ale światła reflektorów ledwo rozpraszały panujący dookoła mrok, więc nie widział, jak głębokie były kałuże.
Powinien dojechać na miejsce wiele godzin temu, jednak nie zamierzał się spieszyć. Czekał na ten dzień pięć lat. Odliczał każdą minutę. Zostawiał przeszłość za sobą. Odcinał się od niej grubą kreską, aby zacząć wszystko od nowa.
W oddali migotały światła latarni, rozpraszając mrok na ulicach Czorsztyna. Wieś rozciągała się w pobliżu jeziora, ale tylko kilka domów zbudowano w bezpośrednim sąsiedztwie linii brzegowej. Nowoczesne rezydencje przyciągały wzrok, jednak nikt nie zakłócał spokoju ich mieszkańców. Starzy górale zdawali się darzyć nowo przybyłych instynktowną niechęcią. Jakby te budynki były obrazą dla tutejszej tradycji. Jakby bogacze z miast zawłaszczali sobie w ten sposób historię tego miejsca. Zasiedlali je, mimo że im się ono nie należało.
Działka, którą kupił w jego imieniu Paweł, również graniczyła z wodą. Jedyny dom w pobliżu chaty należącej do Igora zamieszkiwało małżeństwo Kobuzów. Oboje grubo po osiemdziesiątce, zdawali się zupełnie nieszkodliwi. Wybór miejsca wydawał się więc idealny.
Sięgnął po paczkę papierosów ukrytą w schowku i przez chwilę obracał ją w dłoniach. Jeden ruch wystarczyłby, aby zdjąć banderolę i dostać się do środka. Drugi, aby odpalić zapalniczkę i rozżarzyć końcówkę. Potem mógłby się już głęboko zaciągnąć. Na samą myśl o tym po jego ciele rozlało się przyjemne ciepło. Ale powstrzymywała go przestroga terapeutki. Jeżeli pofolguje sobie w jednej sprawie, reszta dopadnie go prędzej czy później.
Odrzucił papierosy na deskę rozdzielczą i skupił się na Zalewie Czorsztyńskim. Pociągało go, że tak wiele musiało zostać zniszczone, aby to miejsce wypełniło ponad dwieście milionów metrów sześciennych wody. Gdzieś w głębinach kryły się zalane podczas budowy tamy wsie. Wyobraził sobie całe fragmenty budynków, które teraz prawdopodobnie były porośnięte przez glony, a ryby przepływały przez stare framugi, w których już dawno nie ma szyb.
Jezioro było ciche, ale pod powierzchnią kotłowały się wspomnienia. Tajemnice ludzi, którzy kiedyś żyli na obu brzegach Dunajca. Rodzili się tutaj i umierali. Śmiali się, płakali i toczyli ze sobą wojny.
Zamknął oczy, wsłuchując się w stukot kropli uderzających o dach jeepa. Deszcz zdawał się słabnąć, więc opuścił szybę, pozwalając, aby lodowaty wiatr i mżawka wnikały pod jego bluzę. Powietrze zmieniało się z każdym przebytym kilometrem. Było coraz bardziej ostre. Niosło ze sobą charakterystyczny zapach wilgotnych skał i roślinności porastającej zbocza gór. Przyroda niecierpliwie strzepywała z siebie ślady zimy. Odradzała się. Przeciągała ramiona, gotowa na nowe, zupełnie jak on. Od ośmiu godzin i dwudziestu trzech minut otrząsał się ze zbyt długiego snu. Koszmaru, który śnił ciągle na nowo.
Rozmyślania przerwał mu natarczywy dźwięk telefonu. Zawahał się, zanim przesunął zieloną słuchawkę. Paweł sprawdzał go już trzeci raz, jakby nie ufał mu do końca. Przez ostatnie pięć lat zajmował się wszystkimi jego sprawami i nie potrafił pozbyć się tego nawyku. Igor był mu wdzięczny, jednak samotność mu odpowiadała. Potrzebował przynajmniej jednego wieczora, aby poukładać plany na kolejne dni.
– Dojechałeś? – Głos Pawła zabrzmiał dziwnie obco, zniekształcony przez słaby zasięg.
– Prawie! – Igor darował sobie zbędne powitania. – Widzę już jezioro.
– Doskonale. Klucze od domu zostawiłem u sąsiadów. Zorientujesz się. To ten budynek z czerwonym dachem, który będziesz mijał po prawej, gdy skręcisz w szutrową drogę.
– W porządku.
– Zadzwoń, jak już się zainstalujesz na miejscu. Musimy pogadać o interesach.
Igor odetchnął z ulgą, gdy Paweł przerwał połączenie. Cały czas obawiał się, że przyjaciel poruszy tematy, których on nie miał ochoty roztrząsać. Kraków. Kamila. Tamten wieczór, który zmienił wszystko...
Deszcz zelżał już zupełnie. Burza dawała się teraz we znaki mieszkańcom innych rejonów, a nad jeziorem siąpił drobny kapuśniak – i nawet on powoli zamieniał się w mglistą mżawkę.
Igor odpalił silnik, uznając, że może ruszyć dalej, gdy jego wzrok przyciągnęły ciemne budynki wznoszące się na wzgórzu po prawej stronie. Wrzucił kierunkowskaz, zaintrygowany oryginalną architekturą, i poczuł przyjemny dreszcz. Brakowało mu tego przez ostatnie lata. Spontanicznych decyzji, które mógł podejmować tylko dlatego, że miał na to ochotę.
Zaparkował przy hotelu wybudowanym kilkadziesiąt metrów od chat, które przyciągnęły jego wzrok. Światło księżyca rozpraszało mrok, w którym pogrążona była okolica. Tworzyło na tafli jeziora ścieżkę łączącą brzegi, wydobywając z ciemności bryły drewnianych domów. Każdy z nich wyglądał, jakby od dawna nikt nie otwierał do niego drzwi, aby zaprosić gości, ani nie uchylał okien, by wpuścić do środka świeże powietrze.
Igor przyjrzał się zdobieniom wyrzeźbionym w balustradach. To nie były budynki z tej epoki. Teraz już nikt nie stawiał takich domów. Nie obchodził się z drewnem z taką dbałością o detale.
Gdy przesunął dłonią po poczerniałych deskach, na skórze została mu ciemna smuga. Spojrzał na jezioro. W oddali widniały ruiny zamku w Czorsztynie. Gdzieś tam był jego nowy dom.
Zatrzymał wzrok na najbardziej zniszczonym budynku i serce zabiło mu mocniej. Jedna ze ścian była praktycznie zwęglona, a dookoła domu walały się strawione przez ogień belki. Ostrożnie obszedł pogorzelisko, próbując zwalczyć ogarniające go mdłości. Nie powinien zapuszczać się w te rejony. Trzymanie się z daleka od tego miejsca byłoby dla niego zdecydowanie najlepszym rozwiązaniem. Jednak musiał to zobaczyć. Sprawdzić, co pozostawił po sobie żywioł. To miało być jego pokutą. Cholernym zamknięciem.
Każdy jego krok łamał na drobne kawałki szkła leżące pod powybijanymi oknami. Barierka okalająca dom nie stanowiła już żadnej podpory, chociaż jej fragmenty zdawały się być stabilne. Pnący się po budynku bluszcz wciskał się w każdą szczelinę, próbując ukryć zniszczenia przed ludzkim wzrokiem.
Igor skierował latarkę na wiszącą na jednym gwoździu tabliczkę.
– Restauracja „U Szperlinga” – odczytał na głos, a na plecach zatańczyły mu dreszcze, gdy stopy zaplątały się w stare taśmy policyjne.
Musiał sprawdzić, co kryło wnętrze chaty. Nie mógł oprzeć się temu destrukcyjnemu nawoływaniu, które słyszał we własnej głowie. Energii, która emanowała z pogorzeliska.
Drzwi restauracji zaskrzypiały, gdy pchnął je i wszedł w ciemność. W powietrzu unosił się zapach spalenizny i zbutwiałego drewna.
Zamknął oczy, wczuwając się w atmosferę tego miejsca. Pozwalał, żeby tragedia sprzed lat wnikała mu pod skórę. Przylepiała się do niej i oblekała go niczym pajęczyna.
Wracały wspomnienia. Odnosił wrażenie, że wokół szaleją płomienie ognia sięgające aż po sufit. Słyszał ich huk i trzask trawionych żarem przedmiotów. Gęsty dym znowu wciskał mu się do ust i szczypał w oczy. A gdzieś w tym wszystkim majaczyła sylwetka Kamili.
Rozwarł powieki i kątem oka pochwycił jakiś ruch, jak tamtego wieczora w Krakowie. Jakby ktoś jeszcze był w budynku. Wiedział, że to tylko panika próbująca przejąć nad nim kontrolę, ale wrażenie czyjejś obecności było wręcz namacalne.
Przemierzał kolejne pomieszczenia. Na ziemi walały się ocalałe z pożaru przedmioty. Stare garnki, których nie strawił ogień. Powyginane pod wpływem temperatury sztućce. Ramy luster, które kiedyś chwytały odbicia gości.
Te drobiazgi narzucały mu obraz tego lokalu, gdy tętnił życiem. Usłyszał gwar rozmów prowadzonych przez turystów. Ich śmiech. Brzęk talerzy. Szmer wody przelewanej z dzbanków do wysokich kieliszków. Potrafił też wyobrazić sobie, jak wyglądał tamten budynek w Krakowie wiele lat temu po tym, gdy odjechały straż pożarna i policja.
Zastanawiał się, czy pożar restauracji był zwykłym przypadkiem wywołanym przez zabłąkaną z paleniska iskrę, która niezauważona tliła się, aż w końcu wybuchła z ogromną siłą. A może to było dzieło człowieka? Kogoś zdesperowanego na tyle, aby zaprószyć ogień. Albo kogoś takiego jak on. Kogoś, kto nie potrafił się powstrzymać...
Rozgarnął butem stertę osmolonych książek. Strzępy kartek pofalowały w zetknięciu z wodą. Czy w tamtym domu też zostało coś, co udało się ocalić? Fragment życia, który nie uległ całkowitemu zniszczeniu?
Przykucnął, żeby odczytać tytuł powieści, której okładka zachowała się prawie nienaruszona, gdy po budynku rozszedł się nieprzyjemny dźwięk. Oświetlił latarką korytarz, skąd dochodził szelest. Hałas powtórzył się, tym razem był bardziej natarczywy.
– Hej, jest tam ktoś?! – To mógł być szczur albo zabłąkany kot, chociaż to, co usłyszał, przypominało chrzęst rozgniatanego butem szkła.
Światło latarki przeskakiwało z jednej poczerniałej ściany na kolejną, gdy zagłębiał się w puste korytarze. Próbował uspokoić przyspieszony oddech, rozluźnić spięte mięśnie, jednak atmosfera tego miejsca nie była jego sojusznikiem. Działała na wyobraźnię. Podpowiadała obrazy, których nie chciał oglądać.
Dom ożył wbrew wszelkiej logice. Świst wiatru pomiędzy nieszczelnymi deskami mieszał mu w głowie. Podłoga uginała się z jękiem przy każdym kroku.
– Jeżeli potrzebujesz pomocy, daj znać! – Zdał sobie sprawę, jak głupio zabrzmiały te słowa, dopiero gdy opuściły jego usta.
Kiedy dotarł do wschodniej ściany i pchnął drzwi do ostatniego pomieszczenia, zajęło mu kilka chwil, aby zrozumieć, że przekraczając próg pogorzeliska, popełnił ogromny błąd.