Osada - Anna Olszewska - ebook + audiobook + książka
BESTSELLER

Osada ebook i audiobook

Anna Olszewska

4,4

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

55 osób interesuje się tą książką

Opis

Nad Zalewem Czorsztyńskim górują dwa zamki, jednak to nie one rzucają cień na taflę jeziora. Stara osada na półwyspie Stylchyn skrywa tajemnice okolicznych mieszkańców. Gdy w jednym z budynków policja odnajduje ciało Magdaleny Zachary, odżywają dawne lęki. 

Wydaje się, że pożar osady, który wydarzył się dziesięć lat temu, pochłonął znacznie więcej ofiar, niż początkowo sądzono. Co z tym wszystkim mają wspólnego czaszki ukryte na strychu jednego z domów?  

Czy Igor Schutt, który dopiero osiedlił się w Czorsztynie, rozwikła zagadkę seryjnego zabójcy? 

 

O autorce  

Z wykształcenia prawniczka, z zamiłowania pisarka. Jej wcześniejsze powieści Moja irlandzka piosenka i Dziewczyna z fotografii zyskały jej liczne grono czytelników. Zachęcona tym faktem kontynuuje przygodę z pisaniem.  

W 2022 r. opublikowała powieści tatrzańskie Przełęcz snów i Dolina przebudzenia. 

Najlepiej odnajduje się w świecie uczuć, stąd potrzeba wymyślania historii, w których miłość gra pierwszoplanową rolę. Więcej o autorce na stronie: www.annaolszewska.pl.  

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 356

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 35 min

Lektor: Kosior FilipFilip Kosior
Oceny
4,4 (661 ocen)
379
181
66
33
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Weganka_i_Tajga

Z braku laku…

Znów przeszłość wróciła i zebrała żniwo. Oklepany motyw. Nie wciągnęła mnie ta historia jakoś szczególnie. Pewnie gdyby nie dziesiątki przeczytanych kryminałów, to dałabym wyższą ocenę.
50
ewakurz

Nie oderwiesz się od lektury

swietna. polecam
41
Grazka1955

Nie oderwiesz się od lektury

Super
30
mrowa55

Nie oderwiesz się od lektury

super
20
Joannat74

Nie oderwiesz się od lektury

Doskonała mieszanka książki obyczajowej z kryminałem . Filip Kosior jak zwykle nie zawiódł .
20

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Osada
© Co­py­ri­ght by Anna Ol­szew­ska, 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024
Re­dak­cja: Do­rota Śru­tow­ska
Ko­rekta: Bar­bara Za­wiej­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf s.c., Byd­goszcz
Ilu­stra­cje na okładce: unsplash.com/ Bra­ni­mir Ba­lo­go­vić (las); raw­pi­xel.com (ważka)
Pro­jekt okładki: Eliza Luty
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wszel­kie po­do­bień­stwa zda­rzeń, in­sty­tu­cji i osób są przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone. Opo­wieść sta­nowi li­te­racką fik­cję.
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-564-6
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Ro­dzi­com

Słowo od Au­torki

W paź­dzier­niku 2022 roku, tuż przed kra­kow­skimi tar­gami książki, zwie­dza­łam oko­lice Je­ziora Czorsz­tyń­skiego. Je­sienna sce­ne­ria tego miej­sca spra­wiła, że za­pra­gnę­łam na­pi­sać zwią­zaną z nim po­wieść. Mu­sia­łam tylko zna­leźć od­po­wied­nią hi­sto­rię.

Naj­lep­sza do roz­po­czę­cia mo­ich po­szu­ki­wań zda­wała się osada na pół­wy­spie Styl­chyn. Zo­stała za­ło­żona po prze­nie­sie­niu w nowe miej­sce – wła­śnie na pół­wy­sep – bu­dyn­ków, które przed po­wsta­niem sztucz­nego zbior­nika, ja­kim jest Je­zioro Czorsz­tyń­skie, znaj­do­wały się mię­dzy in­nymi we wsi Stare Ma­niowy. Piękne domy z rzeź­bio­nymi ele­men­tami ele­wa­cji, przy­cup­nięte na brzegu po­ły­sku­ją­cego w słońcu je­ziora, zda­wały się do­sko­nałą sce­ne­rią do roz­po­czę­cia przy­gód po­tur­bo­wa­nego przez ży­cie Igora.

Gdy za­bra­łam się do po­szu­ki­wań, oka­zało się, że hi­sto­ria, która po­słu­żyła za in­spi­ra­cję do po­wie­ści, była na wy­cią­gnię­cie ręki. To tu­taj w 2019 roku dzien­ni­ka­rze „Ty­go­dnika Pod­ha­lań­skiego” od­kryli, że w jed­nej z za­byt­ko­wych cha­łup prze­cho­wy­wane są kar­tony za­wie­ra­jące dzie­cięce ko­ści. Prze­pro­wa­dzone przez nich śledz­two wy­ka­zało, że oko­liczni miesz­kańcy do­sko­nale zda­wali so­bie sprawę z tego, że osada skrywa ta­jem­nicę.

Po­sta­cie ożyły w mo­jej gło­wie i do­ma­gały się umiesz­cze­nia na kar­tach po­wie­ści. Dawne wy­da­rze­nia stały się pod­wa­liną hi­sto­rii, którą ubo­ga­ci­łam swoją wy­obraź­nią. Wy­my­śli­łam bo­ha­te­rów i po­zmie­nia­łam daty zda­rzeń, tak żeby spięły się w tej opo­wie­ści klamrą. A bu­dowa za­pory i prze­sie­dle­nia miesz­kań­ców wsi Ma­niowy po­słu­żyły za tło hi­sto­ryczne.

Mam na­dzieję, że po­ko­cha­cie Igora tak samo jak ja, bo chcia­ła­bym spo­tkać się z nim jesz­cze nie­raz.

.

A kiedy spo­tkam cie­bie na śmierci za­krę­tach...

PIDŻAMA PORNO(NIKT TAK PIĘK­NIE NIE MÓ­WIŁ, ŻE SIĘ BOI MI­ŁO­ŚCI)

Roz­dział 1

Daw­niej...

Piotr Hil­der­brandt opie­rał się o mur oka­la­jący ta­ras nie­dzic­kiego zamku, ob­ser­wu­jąc lu­dzi pra­cu­ją­cych przy bu­do­wie za­pory. Kon­struk­cja pięła się za­chłan­nie w górę, żeby osta­tecz­nie osią­gnąć wy­so­kość pięć­dzie­się­ciu sze­ściu me­trów. Tama na Du­najcu ro­biła wra­że­nie na­wet na pro­te­stu­ją­cych prze­ciwko jej po­wsta­niu, bo też trudno było za­kwe­stio­no­wać roz­mach przed­się­wzię­cia. Prze­szło czte­ry­stu­me­trowa ściana miała po­łą­czyć brzegi rzeki, prze­ci­na­jąc ją na wy­so­ko­ści daw­nej przy­stani fli­sac­kiej.

To była pierw­sza ofiara, którą za­brała dla sie­bie za­pora.

Piotr po­wiódł spoj­rze­niem po oko­licy i za­trzy­mał wzrok tam, gdzie naj­pew­niej znaj­do­wały się opusz­czone bu­dynki we wsi Ma­niowy. Nie do­strze­gał ich z zam­ko­wego ta­rasu, jed­nak znał na pa­mięć de­tale zdo­biące ich fa­sady. Nie­które z nich miały zo­stać prze­nie­sione w nowe miej­sce, ale więk­szość na za­wsze znik­nie pod wodą. Znisz­cze­nie wsi, która trwała przez pra­wie sie­dem­set lat, przy­szło lu­dziom wy­jąt­kowo ła­two.

Po­my­ślał o miesz­kań­cach prze­sie­dlo­nych przed laty. Nie wie­rzyli w za­pew­nie­nia o do­bro­by­cie, ma­ją­cym na­stać wraz z na­pły­wem tu­ry­stów, któ­rych przy­cią­gnie za­pora na Du­najcu.

Wy­rwano ich z ko­rze­niami z tej ziemi.

Z przy­tul­nej do­liny, gdzie nie do­cie­rał halny, prze­nie­siono ich na od­sło­nięte łąki, na któ­rych wiatr ła­mał na­wet naj­grub­sze drzewa. Drew­niane chaty zo­stały za­stą­pione jed­na­ko­wymi do­mami, bu­do­wa­nymi we­dle pro­jektu na­rzu­co­nego od­gór­nie przez wła­dze. Wszę­dzie iden­tyczny układ ma­łych po­miesz­czeń, ta sama no­wo­cze­sna cia­snota. Sta­rych są­sia­dów, kłó­cą­cych się i go­dzą­cych od wie­ków, za­stą­pili nowi, któ­rzy byli prze­sie­dleń­com obo­jętni.

A naj­gor­sze wąt­pli­wo­ści do­ty­czyły ziemi, która tu­taj nie była tak ży­zna jak w do­li­nie. Za­miast wszech­obec­nej zie­leni po­wi­tała ich sza­rość skał po­ra­sta­nych przez ra­chi­tyczne trawy. To dla­tego lu­dzie po­wta­rzali, że nie jest praw­dziwą wsią miej­sce, gdzie mleko można ku­pić je­dy­nie w lo­kal­nym skle­pie. Gdzie krowy nie wy­pa­sają się na oko­licz­nych łą­kach. Gdzie bra­kuje miej­sca na po­sa­dze­nie drzew i za­sia­nie zboża.

Zgo­dził się nad­zo­ro­wać prze­nie­sie­nie bu­dyn­ków. Miał do­pil­no­wać, aby szczątki po­cho­wane na cmen­ta­rzu tra­fiły w nie­na­ru­szo­nym sta­nie bli­żej Czorsz­tyna. Jed­nak gdy przy­po­mi­nał so­bie czarne ściany sta­rych do­mów, na­bie­rał wąt­pli­wo­ści. Osada zda­wała się do niego mó­wić. Spra­wiała, że na­ra­stała w nim nie­chęć do tej ro­boty. Miał prze­czu­cie, że nic nie pój­dzie zgod­nie z pla­nem. Że ta nie­wielka miej­sco­wość skrywa swoje ta­jem­nice, które staną mu na prze­szko­dzie...

Obec­nie...

Igor zje­chał na po­bo­cze, gdy niebo po raz ko­lejny prze­ciął gruby sznur bły­ska­wicy. Wi­docz­ność ogra­ni­czała się do za­le­d­wie kilku me­trów, a po­ru­sza­nie się do­dat­kowo utrud­niała mgła wi­sząca nad je­zio­rem. Wy­cie­raczki dzia­łały na naj­wyż­szych ob­ro­tach, a i tak nie na­dą­żały zbie­rać desz­czu ście­ka­ją­cego po szy­bie. Schutt miał wra­że­nie, że sil­nik krztu­sił się, za­le­wany wodą, która roz­pry­ski­wała się spod kół po­jazdu, ale świa­tła re­flek­to­rów le­dwo roz­pra­szały pa­nu­jący do­okoła mrok, więc nie wi­dział, jak głę­bo­kie były ka­łuże.

Po­wi­nien do­je­chać na miej­sce wiele go­dzin temu, jed­nak nie za­mie­rzał się spie­szyć. Cze­kał na ten dzień pięć lat. Od­li­czał każdą mi­nutę. Zo­sta­wiał prze­szłość za sobą. Od­ci­nał się od niej grubą kre­ską, aby za­cząć wszystko od nowa.

W od­dali mi­go­tały świa­tła la­tarni, roz­pra­sza­jąc mrok na uli­cach Czorsz­tyna. Wieś roz­cią­gała się w po­bliżu je­ziora, ale tylko kilka do­mów zbu­do­wano w bez­po­śred­nim są­siedz­twie li­nii brze­go­wej. No­wo­cze­sne re­zy­den­cje przy­cią­gały wzrok, jed­nak nikt nie za­kłó­cał spo­koju ich miesz­kań­ców. Sta­rzy gó­rale zda­wali się da­rzyć nowo przy­by­łych in­stynk­towną nie­chę­cią. Jakby te bu­dynki były ob­razą dla tu­tej­szej tra­dy­cji. Jakby bo­ga­cze z miast za­własz­czali so­bie w ten spo­sób hi­sto­rię tego miej­sca. Za­sie­dlali je, mimo że im się ono nie na­le­żało.

Działka, którą ku­pił w jego imie­niu Pa­weł, rów­nież gra­ni­czyła z wodą. Je­dyny dom w po­bliżu chaty na­le­żą­cej do Igora za­miesz­ki­wało mał­żeń­stwo Ko­bu­zów. Oboje grubo po osiem­dzie­siątce, zda­wali się zu­peł­nie nie­szko­dliwi. Wy­bór miej­sca wy­da­wał się więc ide­alny.

Się­gnął po paczkę pa­pie­ro­sów ukrytą w schowku i przez chwilę ob­ra­cał ją w dło­niach. Je­den ruch wy­star­czyłby, aby zdjąć ban­de­rolę i do­stać się do środka. Drugi, aby od­pa­lić za­pal­niczkę i roz­ża­rzyć koń­cówkę. Po­tem mógłby się już głę­boko za­cią­gnąć. Na samą myśl o tym po jego ciele roz­lało się przy­jemne cie­pło. Ale po­wstrzy­my­wała go prze­stroga te­ra­peutki. Je­żeli po­fol­guje so­bie w jed­nej spra­wie, reszta do­pad­nie go prę­dzej czy póź­niej.

Od­rzu­cił pa­pie­rosy na de­skę roz­dziel­czą i sku­pił się na Za­le­wie Czorsz­tyń­skim. Po­cią­gało go, że tak wiele mu­siało zo­stać znisz­czone, aby to miej­sce wy­peł­niło po­nad dwie­ście mi­lio­nów me­trów sze­ścien­nych wody. Gdzieś w głę­bi­nach kryły się za­lane pod­czas bu­dowy tamy wsie. Wy­obra­ził so­bie całe frag­menty bu­dyn­ków, które te­raz praw­do­po­dob­nie były po­ro­śnięte przez glony, a ryby prze­pły­wały przez stare fra­mugi, w któ­rych już dawno nie ma szyb.

Je­zioro było ci­che, ale pod po­wierzch­nią ko­tło­wały się wspo­mnie­nia. Ta­jem­nice lu­dzi, któ­rzy kie­dyś żyli na obu brze­gach Du­najca. Ro­dzili się tu­taj i umie­rali. Śmiali się, pła­kali i to­czyli ze sobą wojny.

Za­mknął oczy, wsłu­chu­jąc się w stu­kot kro­pli ude­rza­ją­cych o dach je­epa. Deszcz zda­wał się słab­nąć, więc opu­ścił szybę, po­zwa­la­jąc, aby lo­do­waty wiatr i mżawka wni­kały pod jego bluzę. Po­wie­trze zmie­niało się z każ­dym prze­by­tym ki­lo­me­trem. Było co­raz bar­dziej ostre. Nio­sło ze sobą cha­rak­te­ry­styczny za­pach wil­got­nych skał i ro­ślin­no­ści po­ra­sta­ją­cej zbo­cza gór. Przy­roda nie­cier­pli­wie strze­py­wała z sie­bie ślady zimy. Od­ra­dzała się. Prze­cią­gała ra­miona, go­towa na nowe, zu­peł­nie jak on. Od ośmiu go­dzin i dwu­dzie­stu trzech mi­nut otrzą­sał się ze zbyt dłu­giego snu. Kosz­maru, który śnił cią­gle na nowo.

Roz­my­śla­nia prze­rwał mu na­tar­czywy dźwięk te­le­fonu. Za­wa­hał się, za­nim prze­su­nął zie­loną słu­chawkę. Pa­weł spraw­dzał go już trzeci raz, jakby nie ufał mu do końca. Przez ostat­nie pięć lat zaj­mo­wał się wszyst­kimi jego spra­wami i nie po­tra­fił po­zbyć się tego na­wyku. Igor był mu wdzięczny, jed­nak sa­mot­ność mu od­po­wia­dała. Po­trze­bo­wał przy­naj­mniej jed­nego wie­czora, aby po­ukła­dać plany na ko­lejne dni.

– Do­je­cha­łeś? – Głos Pawła za­brzmiał dziw­nie obco, znie­kształ­cony przez słaby za­sięg.

– Pra­wie! – Igor da­ro­wał so­bie zbędne po­wi­ta­nia. – Wi­dzę już je­zioro.

– Do­sko­nale. Klu­cze od domu zo­sta­wi­łem u są­sia­dów. Zo­rien­tu­jesz się. To ten bu­dy­nek z czer­wo­nym da­chem, który bę­dziesz mi­jał po pra­wej, gdy skrę­cisz w szu­trową drogę.

– W po­rządku.

– Za­dzwoń, jak już się za­in­sta­lu­jesz na miej­scu. Mu­simy po­ga­dać o in­te­re­sach.

Igor ode­tchnął z ulgą, gdy Pa­weł prze­rwał po­łą­cze­nie. Cały czas oba­wiał się, że przy­ja­ciel po­ru­szy te­maty, któ­rych on nie miał ochoty roz­trzą­sać. Kra­ków. Ka­mila. Tam­ten wie­czór, który zmie­nił wszystko...

Deszcz ze­lżał już zu­peł­nie. Bu­rza da­wała się te­raz we znaki miesz­kań­com in­nych re­jo­nów, a nad je­zio­rem sią­pił drobny ka­pu­śniak – i na­wet on po­woli za­mie­niał się w mgli­stą mżawkę.

Igor od­pa­lił sil­nik, uzna­jąc, że może ru­szyć da­lej, gdy jego wzrok przy­cią­gnęły ciemne bu­dynki wzno­szące się na wzgó­rzu po pra­wej stro­nie. Wrzu­cił kie­run­kow­skaz, za­in­try­go­wany ory­gi­nalną ar­chi­tek­turą, i po­czuł przy­jemny dreszcz. Bra­ko­wało mu tego przez ostat­nie lata. Spon­ta­nicz­nych de­cy­zji, które mógł po­dej­mo­wać tylko dla­tego, że miał na to ochotę.

Za­par­ko­wał przy ho­telu wy­bu­do­wa­nym kil­ka­dzie­siąt me­trów od chat, które przy­cią­gnęły jego wzrok. Świa­tło księ­życa roz­pra­szało mrok, w któ­rym po­grą­żona była oko­lica. Two­rzyło na ta­fli je­ziora ścieżkę łą­czącą brzegi, wy­do­by­wa­jąc z ciem­no­ści bryły drew­nia­nych do­mów. Każdy z nich wy­glą­dał, jakby od dawna nikt nie otwie­rał do niego drzwi, aby za­pro­sić go­ści, ani nie uchy­lał okien, by wpu­ścić do środka świeże po­wie­trze.

Igor przyj­rzał się zdo­bie­niom wy­rzeź­bio­nym w ba­lu­stra­dach. To nie były bu­dynki z tej epoki. Te­raz już nikt nie sta­wiał ta­kich do­mów. Nie ob­cho­dził się z drew­nem z taką dba­ło­ścią o de­tale.

Gdy prze­su­nął dło­nią po po­czer­nia­łych de­skach, na skó­rze zo­stała mu ciemna smuga. Spoj­rzał na je­zioro. W od­dali wid­niały ru­iny zamku w Czorsz­ty­nie. Gdzieś tam był jego nowy dom.

Za­trzy­mał wzrok na naj­bar­dziej znisz­czo­nym bu­dynku i serce za­biło mu moc­niej. Jedna ze ścian była prak­tycz­nie zwę­glona, a do­okoła domu wa­lały się stra­wione przez ogień belki. Ostroż­nie ob­szedł po­go­rze­li­sko, pró­bu­jąc zwal­czyć ogar­nia­jące go mdło­ści. Nie po­wi­nien za­pusz­czać się w te re­jony. Trzy­ma­nie się z da­leka od tego miej­sca by­łoby dla niego zde­cy­do­wa­nie naj­lep­szym roz­wią­za­niem. Jed­nak mu­siał to zo­ba­czyć. Spraw­dzić, co po­zo­sta­wił po so­bie ży­wioł. To miało być jego po­kutą. Cho­ler­nym za­mknię­ciem.

Każdy jego krok ła­mał na drobne ka­wałki szkła le­żące pod po­wy­bi­ja­nymi oknami. Ba­rierka oka­la­jąca dom nie sta­no­wiła już żad­nej pod­pory, cho­ciaż jej frag­menty zda­wały się być sta­bilne. Pnący się po bu­dynku bluszcz wci­skał się w każdą szcze­linę, pró­bu­jąc ukryć znisz­cze­nia przed ludz­kim wzro­kiem.

Igor skie­ro­wał la­tarkę na wi­szącą na jed­nym gwoź­dziu ta­bliczkę.

– Re­stau­ra­cja „U Szper­linga” – od­czy­tał na głos, a na ple­cach za­tań­czyły mu dresz­cze, gdy stopy za­plą­tały się w stare ta­śmy po­li­cyjne.

Mu­siał spraw­dzić, co kryło wnę­trze chaty. Nie mógł oprzeć się temu de­struk­cyj­nemu na­wo­ły­wa­niu, które sły­szał we wła­snej gło­wie. Ener­gii, która ema­no­wała z po­go­rze­li­ska.

Drzwi re­stau­ra­cji za­skrzy­piały, gdy pchnął je i wszedł w ciem­ność. W po­wie­trzu uno­sił się za­pach spa­le­ni­zny i zbu­twia­łego drewna.

Za­mknął oczy, wczu­wa­jąc się w at­mos­ferę tego miej­sca. Po­zwa­lał, żeby tra­ge­dia sprzed lat wni­kała mu pod skórę. Przy­le­piała się do niej i ob­le­kała go ni­czym pa­ję­czyna.

Wra­cały wspo­mnie­nia. Od­no­sił wra­że­nie, że wo­kół sza­leją pło­mie­nie ognia się­ga­jące aż po su­fit. Sły­szał ich huk i trzask tra­wio­nych ża­rem przed­mio­tów. Gę­sty dym znowu wci­skał mu się do ust i szczy­pał w oczy. A gdzieś w tym wszyst­kim ma­ja­czyła syl­wetka Ka­mili.

Roz­warł po­wieki i ką­tem oka po­chwy­cił ja­kiś ruch, jak tam­tego wie­czora w Kra­ko­wie. Jakby ktoś jesz­cze był w bu­dynku. Wie­dział, że to tylko pa­nika pró­bu­jąca prze­jąć nad nim kon­trolę, ale wra­że­nie czy­jejś obec­no­ści było wręcz na­ma­calne.

Prze­mie­rzał ko­lejne po­miesz­cze­nia. Na ziemi wa­lały się oca­lałe z po­żaru przed­mioty. Stare garnki, któ­rych nie stra­wił ogień. Po­wy­gi­nane pod wpły­wem tem­pe­ra­tury sztućce. Ramy lu­ster, które kie­dyś chwy­tały od­bi­cia go­ści.

Te dro­bia­zgi na­rzu­cały mu ob­raz tego lo­kalu, gdy tęt­nił ży­ciem. Usły­szał gwar roz­mów pro­wa­dzo­nych przez tu­ry­stów. Ich śmiech. Brzęk ta­le­rzy. Szmer wody prze­le­wa­nej z dzban­ków do wy­so­kich kie­lisz­ków. Po­tra­fił też wy­obra­zić so­bie, jak wy­glą­dał tam­ten bu­dy­nek w Kra­ko­wie wiele lat temu po tym, gdy od­je­chały straż po­żarna i po­li­cja.

Za­sta­na­wiał się, czy po­żar re­stau­ra­cji był zwy­kłym przy­pad­kiem wy­wo­ła­nym przez za­błą­kaną z pa­le­ni­ska iskrę, która nie­zau­wa­żona tliła się, aż w końcu wy­bu­chła z ogromną siłą. A może to było dzieło czło­wieka? Ko­goś zde­spe­ro­wa­nego na tyle, aby za­pró­szyć ogień. Albo ko­goś ta­kiego jak on. Ko­goś, kto nie po­tra­fił się po­wstrzy­mać...

Roz­gar­nął bu­tem stertę osmo­lo­nych ksią­żek. Strzępy kar­tek po­fa­lo­wały w ze­tknię­ciu z wodą. Czy w tam­tym domu też zo­stało coś, co udało się oca­lić? Frag­ment ży­cia, który nie uległ cał­ko­wi­temu znisz­cze­niu?

Przy­kuc­nął, żeby od­czy­tać ty­tuł po­wie­ści, któ­rej okładka za­cho­wała się pra­wie nie­na­ru­szona, gdy po bu­dynku roz­szedł się nie­przy­jemny dźwięk. Oświe­tlił la­tarką ko­ry­tarz, skąd do­cho­dził sze­lest. Ha­łas po­wtó­rzył się, tym ra­zem był bar­dziej na­tar­czywy.

– Hej, jest tam ktoś?! – To mógł być szczur albo za­błą­kany kot, cho­ciaż to, co usły­szał, przy­po­mi­nało chrzęst roz­gnia­ta­nego bu­tem szkła.

Świa­tło la­tarki prze­ska­ki­wało z jed­nej po­czer­nia­łej ściany na ko­lejną, gdy za­głę­biał się w pu­ste ko­ry­ta­rze. Pró­bo­wał uspo­koić przy­spie­szony od­dech, roz­luź­nić spięte mię­śnie, jed­nak at­mos­fera tego miej­sca nie była jego so­jusz­ni­kiem. Dzia­łała na wy­obraź­nię. Pod­po­wia­dała ob­razy, któ­rych nie chciał oglą­dać.

Dom ożył wbrew wszel­kiej lo­gice. Świst wia­tru po­mię­dzy nie­szczel­nymi de­skami mie­szał mu w gło­wie. Pod­łoga ugi­nała się z ję­kiem przy każ­dym kroku.

– Je­żeli po­trze­bu­jesz po­mocy, daj znać! – Zdał so­bie sprawę, jak głu­pio za­brzmiały te słowa, do­piero gdy opu­ściły jego usta.

Kiedy do­tarł do wschod­niej ściany i pchnął drzwi do ostat­niego po­miesz­cze­nia, za­jęło mu kilka chwil, aby zro­zu­mieć, że prze­kra­cza­jąc próg po­go­rze­li­ska, po­peł­nił ogromny błąd.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki