Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Natalia jest nauczycielką i jak co roku zaprasza swoje przyjaciółki do domku nad jeziorem. Kobiety zamierzają skorzystać z bliskości natury, odpocząć i nacieszyć się swoim towarzystwem, ale już od pierwszego dnia towarzyszy im pech. Gwałtowne burze zmuszają je do pozostania w domu, a w jego pobliżu zauważają ślady obecności kogoś jeszcze. Świadomość, że nie są same, zakłóca ich spokój. Poczucie izolacji potęguje napięcie i między nimi narastają nieporozumienia. Jeśli chcą ocalić swoją przyjaźń, muszą skonfrontować się z tragicznym wydarzeniem sprzed lat i trudną przeszłością. Tylko czy będą potrafiły zaakceptować prawdę?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 344
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
NATALIA
Przysiadła na chybotliwym pomoście. Cisza biła po uszach. Co za odmiana po zgiełku miasta. Przymknęła oczy i starała się dostroić do panującego wokół spokoju. Chłodne powietrze łaskotało odsłonięte części ciała, a wiatr czesał włosy. Dopiero po chwili zaczęły do niej docierać dźwięki charakterystyczne dla tego dzikiego zakątka.
Szum drzew tworzących mroczną obrączkę wokół jeziora, skrzypienie desek pod naporem jej ciężaru, pluskanie wody o pobliskie trzciny i hałasujące ptactwo. Wyciągnęła przed siebie nogi. Palcami głaskała nierówną powierzchnię, zużytą tak samo jak jej ciało. Rozluźniła się.
Za sobą miała drewnianą chatę, zwaną przez nią i jej dziewczyny „domkiem”. Wiekowy budynek ze stromym dachem i strychem, na którym urządziła sypialnię i zaimprowizowaną łazienkę. Obok stał stary opel. Wyładowany po brzegi czekał, aż go opróżni i zacznie działać.
Z premedytacją opóźniała moment, gdy weźmie się do pracy. Jedyne, o czym teraz marzyła, to kawa. Wstała, gdy było jeszcze ciemno. Tegoroczne majowe poranki nie grzeszyły wysoką temperaturą. Ponad dwie godziny jechała głodna i zmarznięta, byle jak najszybciej dotrzeć do celu.
Na myśl o ciężkim, parującym kubku podniosła się z bolesnym stęknięciem. Po pobieżnym obejściu okolicy doszła do wniosku, że dom jest w lepszym stanie, niż na to wskazuje jego wygląd. Dach porósł mchem, jeden stopień schodów się wypaczył, wokół leżał gruby dywan utkany z igieł, ale poza tym nie zauważyła większych uszczerbków. Prezentował się dokładnie tak, jak go zostawiła na koniec sezonu.
Z trudem przekręciła klucz. Musiała się wysilić, by drzwi wreszcie stanęły przed nią otworem. Przywitał ją mrok nasycony wilgocią, zapachem starości, kurzu i czymś bardzo znajomym, co kochała w tym miejscu. Poczuciem bezpieczeństwa i intymności.
Znaczna odległość od cywilizacji, zdradliwa, podmokła, wąska i kręta droga przez las, skryte między drzewami torfowiska i czarna woda w jeziorze, nieprzenikniona, niezachęcająca do kąpieli ani wypoczynku przy brzegu… A jednak ona uwielbiała tu odpoczywać.
Prąd podciągnięto od leśniczego, który mieszkał kilka kilometrów od domku Natalii. Znał las jak nikt inny. Nieraz jej pomagał. Czasami podczas jej nieobecności zaglądał do domu i dzwonił, by ją zapewnić, że wszystko jest w porządku. Wodę czerpała ze studni głębinowej, a tę do picia przywoziła. Niczego jej nie brakowało, ale luksusem nikt by tego nie nazwał.
Nikt z wyjątkiem jej i dziewczyn, które również doceniały spartańskie warunki panujące w tym odosobnionym miejscu. W erze naporu informacji, zgiełku, szumu, błyskawicznego podejmowania miliona decyzji cieszyły się komfortem odseparowania od tego, co niezauważalnie, a bezlitośnie wysysało energię. Takie ustronie to właśnie luksus.
W połowie czerwca rzucały wszystko i przyjeżdżały w komplecie. Po raz pierwszy przywiozła je tutaj lata temu, a potem mimo wielu zmian w życiu stawiały się o określonej porze, bez przypominania. To był ich rytuał. Jakby coś je tu ciągnęło.
Natalia domyślała się, co było powodem. Potrzebowały spotkań, by potwierdzić, że nic się nie zmieniło. Żadna nie mówiła nigdy o tym, co się stało. Przeszłość połączyła cztery tak różne kobiety na zawsze.
Czuła się za nie odpowiedzialna, dlatego ich regularne odwiedziny wiele dla niej znaczyły. Obserwowała, jak układają sobie życie, mimo braku odpowiedniego kapitału. Dzieciństwo wciąż rzucało cień na ich wybory, ale dzielnie walczyły, pewnie sięgały po więcej. Nie bez trudu.
Wielokrotnie zapewniała je, że w każdej sytuacji mogą się do niej zwrócić o pomoc. Czekała na to z wyciągniętą dłonią, gotowa rzucić wszystko, gdyby zaszła taka potrzeba.
Otrząsnęła się z niewesołych rozmyślań i włączyła zasilanie. Blade światło oblało stół stojący na środku pomieszczenia. Wszystko wyglądało dokładnie tak, jak zapamiętała. Na suszarce stały cztery kubki, jeden bez ucha, drugi z obitym brzegiem, pozostałe pozbawione kolorów od częstego mycia. Odkręciła kran. Poleciała brunatna strużka, przypominająca kolorem tę z jeziora. Odczekała, aż popłynie czysty strumień.
Otworzyła okna, by przegonić zaduch. Ręką uderzyła starą wersalkę, wzbijając przy tym kłęby kurzu. Musiała zakryć usta i nos, bo zdradzieckie drobinki wywołały u niej atak kaszlu. Uciekła na górę. Otworzyła okna, pozwalając, by majowe powietrze wypełniło ciasny pokój ze spadzistym sufitem, w rogach którego rozciągały się gęste pajęczyny.
Nieprzespana noc i brak śniadania przyprawiły ją o dreszcze. Potarła ramiona. Od jeziora wiało wilgocią.
Kilka razy kursowała między domem a samochodem. Teraz blat stołu był zasłany niezliczoną ilością rzeczy. Zdjęła kurtkę i założyła olbrzymi bury sweter z golfem. Z każdą kolejną czynnością rzeczywistość, do jakiej przywykła, oddalała się.
Etat w szkole, niewielkie mieszkanie w centrum stutysięcznego miasta, obowiązki i znajomi, którzy tak naprawdę niewiele o niej wiedzieli.
Zaczynała w szkole wiejskiej, a potem osiadła w mieście i zamierzała zostać tam na stałe. Była oddana swojej pracy, lubiana przez uczniów i kadrę nauczycielską, ale niczym się nie wyróżniała. Może odrobinę stylem ubierania. Wyglądała jak hippisowska szamanka. Kolczyki przypominające łapacze snów, kolorowe poncza wygrzebane w lumpeksie, długie spódnice zamiatające ziemię i lekko kręcone, poznaczone siwymi pasmami włosy do połowy pleców, nigdy niefarbowane. Szeptano, że nie znalazła miłości, bo skutecznie zakrywała wszystkie swoje atuty. Nigdy nie próbowała prostować plotek. Ostentacyjnie ignorowała wątłe przejawy zainteresowania jej osobą. Z wysoko uniesioną głową robiła swoje, z zaskoczeniem stwierdzając, że jej metoda działa.
Po krótkim rekonesansie doszła do wniosku, że przydałoby się odświeżyć pomieszczenia. Wystarczyło zawiesić zasłonki, żeby odrobinę ocieplić wnętrza. Rozważała ten pomysł, patrząc na zrobiony przez siebie bałagan. A potem z nową energią przystąpiła do działania. Starannie umyła stare szafki, czyszcząc je wodą z octem. Liczyła, że w ten sposób wypłoszy wszelkich nieproszonych gości w postaci pająków, myszy, skorków albo mrówek.
Faktycznie, co chwilę natrafiała na nieprzyjemną niespodziankę. Najgorszą okazała się wyjęta zza kredensu pułapka z nieszczęsną zmumifikowaną myszą.
Dobrze, że teraz się tym zajęła. Dziewczyny nie przywykły do takich obrazków i wolałaby im tego oszczędzić. Szczególnie najmłodszej, Ewie, niezwykle wrażliwej na niedolę zwierząt. O nią zawsze bała się najbardziej. O ile jej byłe uczennice, Patrycja i Malwina, z którymi los związał je mocniej, niż mogłaby tego chcieć, radziły sobie świetnie, o tyle młodsza siostra Patrycji, Ewa, stanowiła dla niej powód niekończącej się troski.
Spory kawałek od domu Natalia butem wykopała płytki dołek, oczyściła pułapkę, wrzuciła do środka martwe zwierzę i zasypała je wilgotną, piaszczystą ziemią wymieszaną z patykami i suchym mchem. Przydeptała, zacierając ślady, i pogratulowała sobie zapobiegliwości.
Miała przed sobą cały długi weekend majowy. Zaplanowała sprzątanie, przygotowanie domku na coroczny pobyt gości, a finalnie odpoczynek i nacieszenie się kontaktem z naturą. Potem przyjedzie jeszcze raz, żeby zaopatrzyć spiżarnię. W czerwcu spotkają się już w czwórkę.
Ona, Natalia, najstarsza z nich wszystkich, ich była nauczycielka, oraz Patrycja i Malwina, przyjaciółki ze szkolnej ławki, i Ewa.
Jak co roku. Zobaczy je, przytuli, wysłucha, jak sobie radzą, jak im się wiedzie, nim każda z nich wróci do swojej rutyny, by powtórzyć ten akt za rok. Ile to już lat? Zmrużyła oczy, wysilając umysł. Według jej wyliczeń dziesięć. Dekada.
Ciężko westchnęła i wróciła do porządków, które zawsze działały na nią kojąco. Zamiotła i umyła drewnianą podłogę. Wypłukała od dawna nieużywane naczynia. Przyrządziła sobie prosty obiad. Za cały posiłek wystarczył jej makaron i sos ze słoika, a na deser zjadła jabłko. Syta i obolała od długiej jazdy i wysiłku, przysiadła na taborecie na niewielkim tarasie, z kubkiem kawy w ręce. Mocny i gorący napar był jak nagroda. Ostatnio coraz częściej łapała się na gorszym samopoczuciu, pozornie bez powodu. Męczyły ją najprostsze czynności, chociaż wyniki badań miała w normie. No cóż. Menopauza jej nie oszczędzała. Starała się z nią zaprzyjaźnić, oswoić ją albo chociaż zaakceptować, ale w gruncie rzeczy nienawidziła tego etapu. Miała wrażenie, że nigdy się nie skończy. Podły nastrój nie odpuszczał, chociaż walczyła z nim i być może przesadnie dbała o siebie. Przynajmniej się starała. Dwa razy w tygodniu uczęszczała z koleżankami z pracy na zumbę, pilnowała, by dziennie wychodzić dziesięć tysięcy kroków, być jak najwięcej na świeżym powietrzu. No i gdy tylko pogoda pozwalała, przyjeżdżała tutaj. Na swój koniec świata.
* * *
Tuż nad linią drzew mignęła bezgłośna błyskawica. Rozsądek podpowiadał, że w chacie będzie bezpieczniejsza. Silniejszy podmuch zmusił stare, oporne drzewa do ukłonu. Poniżej schodów wiatr zamiótł szyszki.
Nie bała się. Po tym, co stało się kiedyś, odkryła, że nie ma w sobie ani grama lęku. Przyjmowała każdy potencjalny scenariusz jej dalszych losów, była gotowa nawet na karę, która nigdy nie nadeszła. Ktoś nad nią, a raczej nad nimi, czuwał. Być może uznał, że dobrze postąpiła, chociaż tamtej nocy nie była tego taka pewna. Zadecydowały emocje. Posłuchała ich w przekonaniu, że nie ma wyjścia.
Wtedy, gdy się uspokoiła, przyszło opamiętanie, zdała sobie sprawę z konsekwencji, jakie jej groziły. I co? I nic. Zwykła codzienność zatarła wspomnienia. Teraz, z perspektywy minionego czasu, niczego nie żałowała.
Uśmiechnęła się, gdy pierwsze krople poszatkowały gładką taflę złowieszczego jeziora. Pusty kubek oparła o udo. Nie śpieszyła się, by wejść do środka. Nie drgnęła, nawet gdy drobna, wilgotna mgiełka osiadła na skórze jej twarzy i dekolcie. Oprzytomniała dopiero, gdy tuż przed jej nosem przeleciała gałąź. Wstała, pusty kubek postawiła na parapecie. Przeparkowała samochód bliżej ściany budynku, zamknęła szalejące od wściekłego wiatru okiennice i przemoczona do suchej nitki zaszyła się w mrocznym wnętrzu.
Na nowo rozpaliła ogień w niewielkiej kuchni kaflowej, stanowiącej serce domu. Włączyła światło. Naga żarówka wisząca na kablu kołysała przy każdym jej ruchu, w zmiennym rytmie stukotu deszczu o ceramiczne dachówki. Gdyby była tu pierwszy raz, na pewno nie czułaby się komfortowo. Na szczęście zdążyła przywyknąć. Nic sobie nie robiąc z żywiołu szalejącego na dworze, usiadła na skrzypiącej wersalce wymoszczonej starymi poduszkami i sięgnęła na półkę. Przełożyła z jednej strony na drugą kilka zniszczonych książek, nim zdecydowała się na klasyczny kryminał. Miał pożółkłe strony, rozlatujący się grzbiet i pozaginane rogi. Natalia okryła nogi śpiworem i zaczęła czytać, aż zmorzył ją sen. Przespała burzę jak dziecko. Nie ocknęła się nawet, gdy światło zgasło, przerwy w dostawach prądu były tutaj czymś normalnym, ani gdy ogień się dopalił.
O czwartej rano przeciągnęła się i odkryła, gdzie spędziła noc. Stękając, zwlekła się z niezbyt wygodnego posłania i wspięła się na piętro, by ułożyć się na swoim łóżku. Burza przeszła i tylko ledwie słyszalne pomrukiwania gdzieś w oddali przypominały o małym armagedonie, jaki miał miejsce przez kilka ostatnich godzin. Dla Natalii brzmiały jak kołysanka.
Zamknięta w drewnianym domku wtapiającym się w tło, okryła się szczelnie i ponownie zasnęła, marząc o czekającym ją spotkaniu z dziewczynami.
PATRYCJA
Siedziała w oknie przy zgaszonym świetle i paliła papierosa. Za cienką ścianą niczego nieświadomy, przykryty po uszy kołdrą, spał jej mąż. Po raz kolejny rozważała odejście od niego. Nie zasługiwała na Piotra. Na razie na tym poprzestawała, na wyobrażaniu sobie, jak pakuje jedną walizkę, w kuchni na stole zostawia list mający usprawiedliwić jej decyzję i znika.
Nie mogła znieść udawania, że są zwyczajną, normalną parą. Ona nigdy nie była normalna. Kiedyś próbowała naprawić to, co się w niej zepsuło. Zapisała się na terapię. Poszła może na trzy sesje. A potem się przeprowadzili. Zmieniła pracę. Wciąż nie było okazji, by kontynuować leczenie. Okazji? Czy raczej chęci? Babranie w przeszłości odstręczało ją. Chciała przysypać minione wydarzenia drobnymi zdarzeniami z „potem”. Zapomnieć. Wymazać koszmarne dzieciństwo. Odciąć się i po prostu przetrwać. Codziennie rano przybierała maskę, przyklejała uśmiech, udawała, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Przytakiwała, gdy Piotr o coś zapytał, wybierała kolor ścian albo kierunek wakacji. A w nocy zrywała się zlana potem, dręczona niepokojem i siadała w pogrążonej mrokiem kuchni, by przy uchylonym oknie palić papierosa i słuchać ciszy.
Tylko wtedy, w tych krótkich momentach, czuła się autentyczna. Zmęczona, jakby liczyła ze sto lat, zaznajomiona z permanentnym stanem nieszczęścia.
Tak było dobrze. W kradzionych minutach samotności. Zbyt szybko się związała. Powinna pobyć trochę sama.
Zaczęli się spotykać niedługo po osiągnięciu przez nią pełnoletności. Wszyscy jej zazdrościli. Przystojny, zaradny, szczery, serdeczny, a do tego solidny i stanowczy. Widziała spojrzenia nielicznych koleżanek. Na ślub zdecydowali się dwa lata później. Gdy po krótkiej i skromnej ceremonii znajome składały życzenia, w ich głosach wybrzmiewały nuty zawiści. Słyszała je wyraźnie.
Piotr kochał ją, ale i cierpiał, gdy zachowywała się irracjonalnie. Ona też się męczyła, gdy jak lustro odbijała jego dezorientację i bezradność. Zaklęty krąg.
Ale jak ma się odnaleźć w przewidywalnej, spokojnej rzeczywistości, jeśli spędziła dzieciństwo w atmosferze żalu, napięć, agresji i nigdy nie wiedziała, co za chwilę się zdarzy? Uzależniła się od negatywnych emocji. Tych dobrych nie doświadczała, nie potrafiła ich rozpoznać i nazwać.
Piotr powinien mieć zwyczajną partnerkę, żonę, taką, która go doceni i zauważy. Patrycja wyglądała na niego z ciemnego lochu bez wyjścia. Nigdy tak naprawdę nie dała mu poznać prawdziwej siebie. Wiedział tylko tyle, że wychowywała się w trudnych warunkach. To wszystko. Wiele osób miało ciężkie dzieciństwo. Ale radzili sobie. Zakładali rodziny, pojawiały się dzieci. Nie rozumiała, dlaczego ona wciąż nosiła w sobie chaos.
Musi to zrobić. Im szybciej, tym lepiej dla niego. Popełniła błąd, wychodząc za mąż. Zgasiła papierosa i zerknęła na kalendarz wiszący na lodówce. Padało na niego światło ulicznej latarni. Rozmyte przez firankę, pożółkłe, ale uwidaczniające odręczną notatkę.
Za miesiąc wyjeżdża. Powinna kupić nowy śpiwór. Poprzedni lekko się nadpalił, gdy postanowiły zrobić ognisko tuż przy samym jeziorze. Grzejąc stopy owinięte okryciem, niechcący przysunęła je zbyt blisko płonącego drewna. Na szczęście jej nic się nie stało. Potrzebowała też porządnej przeciwdeszczowej kurtki, swetra, bo czerwcowe noce bywały chłodne, i butów… Ta wyliczanka przypominała liczenie baranów. Gdy niebo na horyzoncie zaczęło się przecierać, ziewnęła przeciągle.
Wstała z taboretu i na palcach wróciła do sypialni. Piotr nawet nie drgnął, gdy ułożyła się wzdłuż jego ciała. Przymknęła oczy i wtuliła nos w szczelinę między łopatkami mężczyzny. Oddychała jego spokojem. Kochała go. Nie, nie może go skrzywdzić i odejść. Ich życie to nie kiepski dramat. Nie ma prawa tego zrobić. Musi dalej grać swoją rolę. Jeśli wystarczająco się postara, on niczego nie zauważy.
Czasami rozpraszała się i wspomnienia zacieniały otaczającą ją rzeczywistość, jak ciemne chmury zasnuwały czyste błękitne niebo. Malująca się na jej twarzy rozpacz alarmowała Piotra, który rzucał wszystko, by rozbawić swoją ukochaną. Ile jeszcze wytrzyma? Kiedy skończy się jego cierpliwość? Wolała sama odejść, nim on to zrobi, ale czy potem nie będzie żałowała? Za nic nie chciała go skrzywdzić.
– Kochanie, wstawaj, spóźnisz się.
Materac z lewej strony ugiął się pod ciężarem Piotra. Znajomy zapach balsamu po goleniu zmusił ją do otwarcia oczu. Zamrugała, by odzyskać ostrość widzenia.
– Nie miałem sumienia cię budzić, zrobiłem zakupy, ale muszę już wyjść. Na którą dzisiaj masz?
– Odbieram dwie godziny, więc dopiero na jedenastą. Pracowałam podczas urlopu, pamiętasz? – Podźwignęła się i oparła o zagłówek. Palce wsunęła w potargane włosy i niezbyt przytomnie rozejrzała się po sypialni zalanej dziennym światłem.
– Kawa ci stygnie, na stole w kuchni są kanapki.
– Dziękuję. Nie zasłużyłam na takiego męża. – Przeciągnęła się.
Piotr sięgnął po komórkę leżącą na nocnym stoliku, wstał i uchylił okno. Otworzył szafę i zawahał się przed wyborem marynarki.
– Ciepło dzisiaj – rzucił od niechcenia. – Znowu nie mogłaś spać? – Przymierzył siwą, przeglądając się w lustrze wiszącym na drzwiach i łowiąc w odbiciu jej spojrzenie. – Powinnaś o tym powiedzieć lekarzowi.
– To nic. Mam tak całe życie. – Machnęła ręką, wyplątując się z kołdry. – Nie przejmuj się tym. – Podeszła do niego, poprawiła kołnierzyk koszuli i zdjęła nitkę z jego ramienia.
– Trochę mnie to niepokoi.
– Naprawdę niepotrzebnie. – Jej głos brzmiał pewnie. Uśmiechała się uspokajająco. – Nie spóźnisz się?
– Cholera jasna, gdzie są moje kluczyki? – Zakręcił się, założył buty, złapał za teczkę, ucałował ją w czoło i wybiegł z mieszkania.
Podeszła do okna i patrzyła, jak wsiada do samochodu zaparkowanego pod rozłożystym kasztanowcem. Tylko tam znalazł miejsce wczorajszego wieczoru i niestety okoliczne gołębie skwapliwie skorzystały z nadarzającej się możliwości zapaskudzenia pojazdu, który był dopiero myty. Nawet z perspektywy drugiego piętra widziała szpecące plamy. Patrycja postanowiła nie niepokoić tym drobiazgiem męża, chociaż normalnie wysłałaby mu wiadomość: „Spójrz na bagażnik”; albo coś w tym stylu.
Nie tym razem. Najchętniej wróciłaby do łóżka, zamiast tego rzuciła okiem na zegar wiszący nad wejściem i usiadła przy stole. Zjadła kanapkę zrobioną przez Piotra.
Powrót do pracy po długim weekendzie zawsze był trudny. Ostatnie cztery dni spędzili u jego znajomych w wielkim domu z ogrodem. Pogoda dopisała. Chodzili na długie spacery do lasu i nad rzekę, a wieczory spędzali na grillowaniu. Piotr był zachwycony, tym bardziej że towarzyszyły im dzieci gospodarzy.
Nigdy nie nalegał, ale wiedziała, co chodzi mu po głowie. Zdradzał go rozanielony wzrok i gotowość do zabaw z dzieciakami. Wujek idealny. Ona nie potrafiła zmusić się nawet do tego, by zamienić z nimi kilka zdań, uśmiechnąć się czy pochwalić. Nie rozumiała dzieci, bo sama nigdy nie była dzieckiem. Patrzyła na nie jak na obcy gatunek. Odkąd pamiętała, opiekowała się młodszą siostrą, wcześniej mamą, dopóki ta nie poszła do ośrodka, gdy choroba stała się za bardzo zaawansowana. No i ojcem, o ile na to pozwalał.
Otrząsnęła się z rozmyślań, gdy odezwał się telefon.
– Ewa? Dobrze cię słyszeć. Oczywiście, że pamiętam. Jasne, możemy tak zrobić. Pojedziemy razem. Miałam ci to zaproponować, ale mnie ubiegłaś. A gdzie teraz jesteś? W porządku. Będę czekać. Trzymaj się.
Krótka rozmowa z siostrą poprawiła jej nastrój, bo dawno się nie kontaktowały. Nie mogła doczekać się spotkania.
Dostrzegła, że za oknem świeci słońce. Termometr wskazywał przyjemną temperaturę i zapowiadał się wyjątkowo piękny dzień. Nocne niepokoje straciły na intensywności jak sen, o którym człowiek zapomina zaraz po przebudzeniu.
Wypakowała z walizek ubrania z wyjazdu, uruchomiła pralkę i zaczęła szykować się do wyjścia.
Praca w sklepie z rękodziełem o wdzięcznej nazwie „Fioletowy kot” nie była jej marzeniem, ale nie narzekała. Otoczona pięknymi przedmiotami łatwiej znosiła niedogodności związane z obowiązkami. Doceniała atmosferę, wyrozumiałą szefową i to, że szła do pracy bez nerwów, co w jej poprzedniej firmie było normą. Czasami tylko frustrowały ją nierealne wymagania klientów, komentarze, że drogo, albo zdarzające się przypadki zniszczenia towaru. Praca związana z obsługą stwarzała wiele okazji do tego, by zwątpić w ludzi. Patrycja nie pozwalała sobie na uczucie niechęci. Po skończeniu pracy zamykała drzwi sklepu i zrzucała z siebie wszelkie nieprzyjemności, by z czystą głową wrócić do domu.
Zbyt długo dawała się wykorzystywać w poprzedniej pracy. Biuro ubezpieczeń nie stało się trampoliną do sukcesu, jak obiecywano jej na początku, a drogą przez mękę. Obserwowała, jak jej szef zmienia samochody i przy okazji partnerki, a ona wraz z dwiema koleżankami pracowały coraz dłużej, nieraz w weekendy, by znajdować jak najlepsze polisy i być zawsze frontem do klienta. Odeszły solidarnie w jednym momencie. Nie zniosły presji, ciągłych krzyków, braku szacunku i stabilizacji.
W sklepie miała umowę o pracę i większą kontrolę. Szefowa, która przypominała jej Natalię, całe dnie spędzała, wyszukując towar najlepszej jakości, utrzymując kontakt z rękodzielnikami i artystami. Zjawiała się raz czy dwa w tygodniu z nowym towarem i żeby sprawdzić, czy wszystko działa, jak należy. Zastępowała też Patrycję, gdy ta miała wolne. Dotarły się dość szybko, bo żadna z nich nie należała do osób roszczeniowych czy konfliktowych.
Ale Patrycji najbardziej odpowiadało to, że szefowa nie była wścibska. Nie drążyła, nie pytała o sprawy osobiste czy przeszłość i nie starała się zaprzyjaźnić. Ich relacja opierała się na szczerości, zaufaniu, szacunku i zwykłej ludzkiej serdeczności, z zachowaniem komfortowego dystansu. Wyglądało na to, że obu odpowiadał taki układ.
Patrycja nie musiała się tłumaczyć ze swoich dziwactw, z denerwowania się drobiazgami, z potrzeby ciągłego porządkowania, z psychicznego wyczerpania po wyjściu ostatniego klienta. Bo chociaż praca zdawała się całkiem przyjemna, to dla niej i tak stanowiła wyzwanie.
* * *
– Hej! – Do sklepu wjechał, niczym dyliżans, podwójny wózek z rozkosznie śpiącymi chłopcami, a tuż za nim wyłoniła się zmachana Malwina. – Ależ gorąco się zrobiło. – Zasapana oparła się o regał i pomachała brzegiem kopertowej sukienki.
– Poważnie? Jak wychodziłam przed jedenastą, było całkiem przyjemnie.
– A co tak późno dzisiaj?
– Zastąpiłam szefową, gdy miałam wolne, i teraz odebrałam te dwie godziny.
– No właśnie, majówka! Wyjazd się udał? – Malwina nachyliła się nad bliźniakami, które spały w najlepsze. Złożyła budkę i przykryła ich cienkim kocykiem. W sklepie klimatyzacja pracowała na najwyższych obrotach. Sama niecierpliwie odgarnęła włosy, które co chwilę opadały jej na zaczerwienioną i spoconą twarz.
– Przyniosę ci coś do picia. – Patrycja zniknęła w niewielkim zapleczu i sięgnęła do lodówki. – Może być sok pomarańczowy?
– Cokolwiek. Dzięki. – Przyjaciółka odebrała szklankę. – Pytałam, jak było u znajomych.
– Gwarno.
– To wszystko? – Rozczarowana Malwina odstawiła puste naczynie.
W sklepie wypełnionym po brzegi ręcznie robionymi kubkami, szydełkowymi maskotkami, witrażykami do zawieszenia w oknie, biżuterią i innymi ładnymi, ale zupełnie bezużytecznymi według Patrycji rzeczami, brakowało miejsca. To jednak nie przeszkodziło Malwinie zgrabnie ustawić wózek dwa razy większy od standardowego, tak by nie przeszkadzał potencjalnym wchodzącym.
– Mam tylko kilka minut, akurat zasnęli, dlatego do ciebie zajechałam. Czeka mnie jeszcze zrobienie zakupów, pranie, obiad… Uf… Liczyłam na odrobinę ekscytujących ploteczek.
– Wiesz, że ja się nie nadaję na tego rodzaju psiapsiółkę. Co ci mam powiedzieć? Dotarliśmy później, niż planowaliśmy, przez to, że dłużej tutaj siedziałam. Droga minęła bez problemu. Trzy rodziny, tylko my bez dzieci. Las w okolicy, więc było co robić. Na szczęście już wróciłam.
– Nie podobało ci się? Ja już nie mogę się doczekać naszego czerwcowego wypadu.
– To co innego. Znamy się, dobrze czujemy we własnym towarzystwie i będziemy tylko we cztery. A co z bliźniakami? Dasz radę przeżyć kilkudniową rozłąkę?
– Patryk się ucieszył, że sprawdzi się jako samodzielny rodzic. Nie będę miała możliwości kontroli, więc porządzi sam. Jest przeszczęśliwy. Poza tym nie karmię już piersią, od porodu właściwie siedzę w domu, dobrze zrobi mi chwila odpoczynku.
– Nie o niego pytam. – Patrycja pokręciła głową. – Wiem, że twój mąż zgodzi się na wszystko i na pewno poradzi sobie wzorowo. Jest stworzony do roli ojca. Będziesz tęsknić?
– Och, nie jestem mamuśką jak te wszystkie, które znasz – zapewniła Malwina ze śmiechem, ale zaczęła nerwowo rozwijać wyjęty z torby dodatkowy kocyk i otulać nogi swoich synów. Na jej ramionach pojawiła się gęsia skórka.
– Wiesz, że to nie jest żaden obowiązek. Możesz odmówić. Nic się nie stanie, jeśli przyjedziesz za rok. Natalia i Ewa to zrozumieją. Niedawno zostałaś mamą. Nie będą miały pretensji.
– Przestań. – Nastrój zmienił się błyskawicznie. Malwina wyprostowała się i spoważniała. – Wiem o tym, ale muszę pojechać. Po prostu muszę.
Zapadła cisza zakłócana stłumionymi dźwiękami ulicy. Obie popatrzyły przez sklepową witrynę na sunących po zabytkowych uliczkach miasta ludzi, zajętych swoimi sprawami, rozbawionych albo śpieszących się w sobie tylko znanym kierunku.
– Ewa dzwoniła do mnie dzisiaj rano. Tym razem jedziemy moim samochodem. – Patrycja założyła ręce na piersi. Chociaż starała się zachować pozory zwyczajnej rozmowy, to między nimi zawisło napięcie.
– Będę gotowa. Daj tylko znać, o której dokładnie wyjeżdżamy. Muszę lecieć, zakupy i pranie czekają.
Uściskały się, jakby zgrzyt sprzed chwili nigdy się nie wydarzył. Patrycja odprowadziła przyjaciółkę wzrokiem, aż ta zniknęła w zacienionym zaułku.
MALWINA
Z czułością patrzyła, jak chłopcy śpią w swoich łóżeczkach ustawionych pod oknem. Kochała ich najbardziej na świecie, ale nie mogła zrezygnować z wyjazdu. Zostaną pod najlepszą opieką, zresztą to tylko cztery dni. Mimo tego, co podpowiadał rozum, rozdzierający żal dręczył ją od początku miesiąca. Im bliżej wyjazdu, tym bardziej się niecierpliwiła, a jednocześnie wolała zostać. Patrycja ją przejrzała.
Tym, co naprawdę ją dręczyło, nie podzieliła się nawet z Patrykiem. Mąż potraktował wycieczkę jak zwykły babski wyjazd, potrzebny, by się zrelaksować i odpocząć od rutyny. Z entuzjazmem przyjął jej decyzję. Uważał, że to nagroda za niedogodności ciąży, przedłużający się poród i pierwsze miesiące niemal zamknięcia w czterech ścianach i skupienia na dzieciach. Według niego potrzebowała wolnego. Nie rozumiał, że chodziło o coś zupełnie innego. I dobrze. Lepiej, żeby niektóre szczegóły z jej przeszłości zostały przemilczane. Dlatego potrzebowała tego wyjazdu raz w roku, na kilka dni, by pobyć z dziewczynami, z którymi miała podobne doświadczenia, z którymi rozumiały się i dzieliły mroczny sekret. Nie dało się go zapomnieć ani zignorować. Pozostawało udawanie, że nic się nie wydarzyło.
Umykały przeszłości. Bezustannie szukały słońca i jasnych stron. Ich śmiech brzmiał głośniej niż innych, a oczy lśniły niegasnącym blaskiem. Łapczywie korzystały z szans dawanych przez los, jakby to miało je uchronić przed wspomnieniami. Ona i tak miała łatwiej.
Była tylko świadkiem, nikim więcej, towarzyszką trzymającą za dłoń, by dodać otuchy w tym trudnym momencie i potem. Przeszły przez to razem, ale każda odegrała inną rolę w kameralnym dramacie, powracającym i sprawiającym ból, nawet po tak długim czasie.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego zawsze jeździcie w jedno miejsce. Z tego, co mówiłaś, nie ma tam nic ciekawego, tylko leśna głusza i żadnych wygód. Dlaczego nie Chorwacja, Hiszpania, Włochy, choćby Praga albo jakiś modny ośrodek na Mazurach? Jest tyle możliwości. – Tymi słowami Patryk ją zaskoczył. Po upewnieniu się, że chłopcy mocno śpią, sięgała właśnie do szafy w przedpokoju i wyciągała wiekową walizkę na kółkach.
– Właśnie dlatego. Przed narodzinami chłopców dwa razy do roku wspólnie jeździliśmy w nowe miejsca. Z tobą zawsze mogę liczyć na ogrom emocji, a tam wypoczywam. Tak naprawdę. Cisza, spokój, dzika natura.
– Dasz mi dokładny adres? No wiesz, gdyby coś się wydarzyło. Cieszę się, że jedziesz, ale trochę martwi mnie, że to tak daleko i że będziesz tam zupełnie odcięta od cywilizacji.
– Oczywiście – zapewniła go, nie mając najmniejszego zamiaru tego zrobić.
To go nie dotyczyło. Podanie namiarów byłoby jak zdrada. Odkąd tam jeździły, nigdy nie spotkały nad jeziorem żywego ducha. Mogły biegać nago, robić nieodpowiedzialne i zawstydzające rzeczy, mogły wszystko i nikt ich nie oceniał. Prawdziwa wolność.
Przymknęła oczy i wciągnęła powietrze, wyobrażając sobie znajomy zapach igliwia i żywicy z nutą błotnistej wilgoci i torfu.
– Halo! Ziemia do Malwiny!
– Co mówiłeś?
– Nic ważnego. Zdrzemnij się, bo widzę, że padasz na nos.
– Nie jestem śpiąca. Zresztą mam sporo do zrobienia. Pojedziesz po zakupy? Zapomniałam kilku rzeczy. Pieluchy się kończą, moment, gdzieś tu mam listę.
Pożegnała go, ciesząc się z chwili samotności. Chłopcy, którzy kojarzyli się jej z dopiero co wyklutymi pisklakami, spali spokojnie. Przyszło jej do głowy, że nie mają pojęcia, ile zła kryje się na świecie. Chciała ich chronić przed tą wiedzą najdłużej, jak to będzie możliwe.
Żywiła wiele wątpliwości, gdy wychodziła za mąż. Podobnie jak Patrycja. Jednak ona zdecydowała się na dzieci. Inaczej niż przyjaciółka. Wybrały różne drogi. Ciekawiło ją, jak potoczą się losy ich beniaminka, Ewy. Najmłodsza z nich, najbardziej radosna, zwariowana, spontaniczna, jakby przeszłość ledwie ją liznęła, a ona otrząsnęła się jak kot i ruszyła na poszukiwanie szczęścia. Chroniły ją, żeby móc pobierać z jej niewyczerpanego źródła pozytywną energię.
Malwina uśmiechnęła się pod nosem, składając dziecięce kaftaniki. W mieszkaniu panował rozgardiasz. Powinna się sprężyć, bo zaraz chłopcy się obudzą. Przypomniała sobie, że nie miała nic w ustach od czasu śniadania zjedzonego w pośpiechu, a zegar wskazywał piątą po południu. Dobrze, że Patryk zjadł w pracy.
Czuła się obolała po długim spacerze, odwiedzinach u przyjaciółki, zakupach w kilku sklepach, połączonych z wyczerpującym manewrowaniem wózkiem przez wąskie uliczki. Wstała, odgięła się do tyłu, co przyniosło jej chwilową ulgę.
Po porodzie szybko doszła do siebie, szybko też przestała karmić piersią, ale brakowało jej bardziej zorganizowanej aktywności fizycznej, która weszła jej w nawyk. Nawet w ciąży ćwiczyła, chociaż w ograniczonym zakresie. Teraz nie było mowy o tym, żeby biegała nad rzeką albo poszła na siłownię. Nie żałowała, bo zdecydowanie odnalazła się w roli mamy i najszczęśliwsza czuła się właśnie z chłopcami, ale ciało miało inne zdanie na ten temat i boleśnie przypominało jej o tym przy każdym gwałtowniejszym ruchu.
Do niedawna myślała, że macierzyństwo tuż po trzydziestce to idealny moment. Teraz doszła do wniosku, że nic by się nie stało, gdyby dzieci pojawiły się odrobinę wcześniej. Nie nadążała za nimi. Interesowało ich dosłownie wszystko, a że raczkowali jak małe wyścigówki i nieźle im szło stawanie, Malwina trwała w stanie ciągłej czujności.
Pochowała złożone pranie do komody i zajrzała do synków. Rozczuliła się na widok ich twarzyczek pogrążonych we śnie. Łukasz wyciągał rękę zaciśniętą w pięść, jakby nawoływał do rewolucji, a Tymon marszczył czoło, biedząc się nad sennym zagadnieniem. Poprawiła letnie kołderki, które dostała w prezencie od Patrycji i Ewy.
Podeszła do okna i odchyliła firankę. Patryk nadal nie wracał. W sklepie musiała być gigantyczna kolejka. Gdy już miała wejść do kuchni, by przygotować szybki obiad, zatrzymał ją dźwięk domofonu.
– No nie, obudzi ich… – jęknęła, dopadając słuchawki jak kot swojej ofiary.
Otworzyła bez pytania, złoszcząc się, że mąż zapomniał kluczy, bo nikogo więcej się nie spodziewała. Przekręciła zamek i skierowała się do kuchni. Jednak zamiast otwieranych drzwi usłyszała pukanie.
– Goście? Kurier? Niczego nie zamawiałam, może Patryk zapomniał mnie uprzedzić, że mam coś odebrać. Nie, pewnie jakaś oferta sprzedaży – marudziła pod nosem, wracając do przedpokoju.
Otworzyła poirytowana, gotowa spławić natręta, ale nie zdążyła wypowiedzieć nawet jednego słowa.
– Dlaczego u was nie ma windy? Byłoby ci o wiele łatwiej. Udało się wdrapać, jestem. Cześć, córeczko. – Do wąskiego przedpokoju wepchnęła się zarumieniona kobieta obładowana torbami i walizką. – No dalej, nie pomożesz mi?
– Mama?! Poczekaj, daj mi to. – Malwina odebrała część bagażu. – Wprowadzasz się?
– Nie, ale przyjechałam na dłużej, żeby wam pomóc przy dzieciach – odparła zadowolona z siebie, krytycznie rozglądając się po ciasnym i ciemnym przedpokoju.
– Tak bez uprzedzenia?
– No wiesz co? – Bożena wzięła się pod boki.
Jej letnia sukienka w fantazyjne esy-floresy poruszyła się pod wpływem strumienia powietrza dochodzącego z klatki schodowej. Malwina zamknęła drzwi wejściowe.
– Czy muszę się umawiać, żeby zobaczyć się z moimi cudownymi wnukami? Wiesz, jak na nich czekałam, a wam przyda się ktoś jeszcze. Posprzątam, zostanę z nimi, gdy zajdzie potrzeba. Będziecie mieć chwilę dla siebie. Może nawet się gdzieś wybierzecie? Do kina na przykład.
– Nie uprzedziłaś, mamo. Patryk też nic nie wie. Takie rzeczy powinno się ustalać. – Malwina uparcie obstawała przy swoim, chociaż spodziewała się, że przyjdzie jej za to zapłacić.
– Czyli nie chcecie mnie tutaj?
– Ależ nie… dobrze cię widzieć. – Uścisnęła kobietę ze wszystkich sił. Skapitulowała. Potem zastanowi się, co z tym zrobić. – Kawy, herbaty? Dopiero będę robić obiad.
– Trochę późno na obiad, ale nie jestem zaskoczona. Dlatego zajrzyj do środka. – Wręczyła córce pakunek pełen słoików. – Szybko umyję ręce i zaraz będziemy jadły.
– Gołąbki? Mamo, nie trzeba było… – Malwina głośnym szeptem rzuciła w stronę łazienki, z której dochodził szum wody. Kobieta nie odpowiedziała zza przymkniętych drzwi.
Wreszcie wrócił Patryk.
– A co tu się dzieje?! – krzyknął, potykając się o nieskładnie rozrzucone tobołki.
– Ciii, pobudzisz chłopców. Niespodzianka. Mama przyjechała – dodała ze sztucznym entuzjazmem, unosząc torbę pełną zapasów. – Masz ochotę na gołąbki?
– Mama? – upewnił się bezgłośnie. Malwina tylko kiwnęła głową potakująco. – Na długo? – zapytał szeptem.
– Nie mam pojęcia. Rozpakuj zakupy, ja coś szybko podgrzeję.
Patryk nie był zachwycony niespodzianką, podobnie jak ona. Ostentacyjnie przewrócił oczami, ale zaraz zmienił wyraz twarzy, gdy teściowa wyszła z łazienki, i przywitał się z nią wylewnie.
Przywiezione zapasy jedzenia wiele ułatwiły i po chwili mogli zasiąść do stołu i delikatnie wypytać Bożenę, co zamierza. Niestety ich plany pokrzyżowało obudzenie się dzieci.
– Ja się nimi zajmę! – Kobieta poderwała się i wybiegła z pokoju. – Moje kochane maleństwa, babcia się stęskniła – zaświergotała wysokim tonem, słyszalnym w każdym pomieszczeniu niewielkiego mieszkania.
– I co robimy? – Malwina prawie zderzyła się czołem z głową męża, gdy oboje pochylili się ku sobie. Zyskali chwilę, by coś postanowić.
– Nie mam pojęcia. Przecież niebawem wyjeżdżasz.
– No właśnie, musimy ustalić wersję, mówimy o tym czy nie?
– I tak się dowie. – Gorączkowo szukali najlepszej strategii.
– Racja. Kurczę, nie mam pojęcia, co będzie lepsze. Ale po bagażach widzę, że mama przygotowała się na dłuższy pobyt, może tydzień.
– O nie! Zostanę sam z teściową! – Patryk udał przerażenie.
– Pewnie nigdzie nie pojadę. Jak się dowie, że chcę was zostawić, to będzie lament.
– Dlaczego? Przecież wyjazd to nic złego.
– Nie znasz mojej mamy. Jest słodka, miła, serdeczna, ale dla innych, ja zawsze uchodziłam za zakałę rodziny… – Malwina przygryzła wargę, szukając odpowiednich słów. – Uzna mnie za wyrodną matkę, niegodną swego potomstwa.
– Niemożliwe. – Patryk zaśmiał się nerwowo. – Działamy spokojnie i niczego nie zmieniamy. Jakoś przeżyję.
– Jesteś taki dzielny – zażartowała, całując go w policzek. Wstała, by zobaczyć, co się dzieje u synów pozostawionych pod opieką babci.
Wieczór przyniósł rozmowę, której się spodziewała, ale wolałaby jej uniknąć.
– A co to za walizki? – zapytała Bożena, gdy karmiły chłopców.
Malwina przygarnęła do serca bardziej marudzącego Tymona, a babcia skupiła się na Łukaszu. Wymianie zdań towarzyszyło łapczywe cmokanie.
– Wybieraliście się gdzieś?
Malwina w popłochu rzuciła spojrzenie w stronę przedpokoju, jakby zastanawiając się nad ucieczką.
– Nie, to znaczy tak. Wyjeżdżam za kilka dni. – Odstawiła pustą butelkę i wytarła śliniakiem rumianą buzię chłopca. – Dlatego to szczęśliwy zbieg okoliczności, że akurat teraz postanowiłaś nas odwiedzić – podjęła próbę złagodzenia tej informacji.
– Ty? Dokąd się wybierasz? – W głosie Bożeny pojawiła się niebezpieczna nuta, podejrzliwość podszyta niedowierzaniem i oburzeniem.
– Na umówione spotkanie, czterodniowe. Patryk przejdzie próbę ognia i sam zostanie z chłopcami.
– Chyba żartujesz. Oni potrzebują matki. Są tacy malutcy.
– Oj, mamo. Chłopcy są coraz więksi. I mają też ojca, który świetnie sobie radzi. – Malwina twardo obstawała przy swoim.
– Co to za ważne spotkanie? Idziesz do szpitala? Czy to coś związanego z pracą? Musisz wyjeżdżać? Nie da się tego jakoś inaczej załatwić? Bodaj przez Internet. Tak się to chyba teraz robi? Sąsiadka codziennie z synem rozmawia, a on za pracą do Holandii wyjechał.
– Mamo, Malwina potrzebuje chwili dla siebie, odpoczynku. Wykorzysta długi weekend. – Do akcji bohatersko wkroczył Patryk i stanął w obronie żony.
Wokół pasa miał krzywo przewiązany fartuszek z falbanką i kieszonką pośrodku. Wycierał ręce kraciastą kuchenną ścierką. Właśnie skończył zmywanie naczyń. Spojrzała na niego z wdzięcznością.
– Czy ja, według mamy, nie jestem w stanie zająć się własnymi synami? – Podparł się pod boki i zrobił groźną minę.
Malwina musiała się powstrzymać, by nie wybuchnąć śmiechem. Uwielbiała go takiego. Potrafił rozbroić każdą trudną sytuację.
– Nie, nigdy bym nawet nie pomyślała, że mógłbyś sobie nie poradzić. Zięć trafił mi się bardzo zaradny i godny zaufania, wszystkim to powtarzam! – Wstała i oddała mu dziecko. Wzięła butelkę, gotowa zanieść ją do kuchni.
– Proszę to zostawić, zajmę się sprzątaniem. Już prawie ogarnąłęm po kolacji – oświadczył Patryk.
Malwina tuliła drugiego synka i przyglądała się słownej potyczce z niemałą przyjemnością. Na lojalność męża zawsze mogła liczyć i teraz miała tego dowód.
* * *
Gdy wieczorem chłopcy już spali, a Malwina pościeliła łóżko dla mamy, ta krygując się, zwróciła się do zięcia po pomoc.
– Tak, wiem, jutro idziesz do pracy, na pewno jesteś zmęczony, ale skończyła mi się maść na moje biedne pięty. Zobacz, jak one pękają. – Uniosła stopę, na ile pozwoliły jej bolące biodra. – Ale jeśli nie możesz, to sama wyjdę. Dokuczają mi i na pewno nie zasnę, gdy ich nie posmaruję.
– Oczywiście, że pójdę. Na szczęście blisko znajduje się całodobowa apteka. Jaka to ma być maść? – Patryk nawet nie podjął próby wymigania się.
Malwina nie musiała zgadywać, jak bardzo jej mężowi nie chciało się wychodzić o tej porze. Oboje mieli za sobą ciężki dzień. Marzyli tylko o jednym – by zasnąć, nim chłopcy zażądają swojej nocnej przekąski. Zdarzało się im to często i naprzemiennie. Bardzo współczuła Patrykowi, ale ten bez zwłoki wciągnął buty i wyszedł.
– Mamo, to naprawdę nie mogło poczekać?
– Nie, bo chciałam sama z tobą porozmawiać. Nie, nie przerywaj mi. – Ostrzegawczo uniosła rękę. – Masz dobrego męża, ale nie potrafisz tego docenić. To, że pozwala ci na wyjazdy…
– Pozwala? Mamo, razem to ustaliliśmy, po wielu rozmowach, to nasza wspólna decyzja… – Oburzona Malwina próbowała się bronić.
– Prosiłam, nie przerywaj – krótko ucięła tłumaczenia córki Bożena. – To, że na tak wiele się godzi, nie oznacza, że musisz to wykorzystywać. Mój Boże, jesteś bezduszna. Nie dziwię się, że nie miałaś pokarmu.
– Mamo! – To stwierdzenie zabolało Malwinę, i to bardzo.
– Tak, tak, wiem, co mówię. Skoro potrafisz bez mrugnięcia okiem opuścić swoich mężczyzn, to oznacza, że nie zależy ci na nich, jak powinno. Psychika ma ogromny wpływ na twój organizm. Jeśli nie chciałaś ich mieć blisko przy sobie, jeśli cię denerwują albo nudzą, to nic dziwnego, że nagle przestałaś ich karmić piersią.
– Ależ to nie tak! Wiesz, że poród był trudny, nie obeszło się bez problemów. Chłopcy są zaopiekowani, robię wszystko, jak należy, konsultowałam z położną, z lekarzem, dostosowywałam się. I przecież karmiłam ich piersią, może nie tak długo, jak piszą w zaleceniach… – Walczyła ze sobą, żeby się nie rozpłakać z wściekłości, że dała się wmanewrować w tłumaczenia. Nie spodziewała się ze strony matki tak bolesnego ciosu. – Zresztą to nieważne. Zrobiłam, co w mojej mocy, żeby zapewnić chłopcom to, co najlepsze, ale pewnych ograniczeń nie przeskoczę. Kocham ich. Są dla mnie wszystkim, a ty jesteś niesprawiedliwa.
– Ja nie miałam takiego problemu. Ale też przez myśl mi nie przeszło, żeby cię zostawić, gdy byłaś jeszcze w pieluchach.
– Czasy się zmieniły. – Malwina nie dodała, że nie zaznała zbyt wiele matczynej miłości. Jako dziecko była traktowana dość oschle.
– Oni cię potrzebują. Zachowuj się odpowiedzialnie. Nie wychowałam cię na egoistkę. – Bożena podniosła głos. Coraz trudniej było jej kontrolować emocje. – Nie możesz jechać. Nie teraz. Choćby nie wiem, co było tak ważnego. Rozumiem, żeby wyjść na kilka godzin. Po to przyjechałam, żebyście mogli odetchnąć, iść do restauracji, na spacer, do teatru… ale nie, że sama sobie jedziesz, nie wiadomo gdzie i z kim! To nie wypada. – Bożena podniosła się i zaczęła chodzić po pokoju, energia ją roznosiła.
– Jestem dorosła i takie rzeczy ustalam wspólnie z mężem. Proszę, nie obraź się, ale i tak wyjadę. Możesz zostać i pomóc Patrykowi albo wrócić do siebie. Poza tym to nie twoja sprawa. – Malwina zdobyła się na stanowczość i obronę decyzji, jaką podjęła z Patrykiem, chociaż w środku aż kipiała. Wystarczyło jej, że sama boryka się z wątpliwościami, to teraz jeszcze mama, nieproszona, dolewała oliwy do ognia.
– Co się z tobą dzieje? Nie poznaję cię. I powiedz mi wreszcie, co jest ważniejsze od chłopców. Z kim zamierzasz się spotkać?
– Z Patrycją i Ewą – wypaliła zdecydowanie za szybko. Łatwiej było przemilczeć ten drobny szczegół. Mogła opowiedzieć kilka farmazonów o babskim wypadzie z koleżankami z pracy albo innymi mamami. To byłoby dla Bożeny łatwiejsze do przełknięcia.
Usta kobiety zamieniły się w wąską bezbarwną kreskę, a żyłka na skroni niebezpiecznie napęczniała pod cienką skórą. Malwina się wystraszyła.
– Powspominamy dawne czasy, zrobimy ognisko. To nic wielkiego, cztery dni szybko miną, dla mnie to odskocznia… – Łudziła się, że uda się jej zatrzeć fatalne wrażenie, jakie niechcący wywołała swoim wyznaniem, i ostudzić temperaturę rozmowy.
– Nigdy nie rozumiałam tej waszej przyjaźni. – Zamiast buzującej emocjami matki, jaką znała Malwina, na środku pokoju stanęła zimna, nieruchoma figura cedząca słowa.
– A ja nie rozumiałam twojej niechęci do dziewczyn. – Malwina zacisnęła pięści. Policzki ją paliły, a oczy piekły, jakby miała się za chwilę rozpłakać.
– Co tu rozumieć? To patologia. – Bożena otrząsnęła się z obrzydzeniem.
– O nie! Mamo, jak możesz? Miały ciężko, rodziny się nie wybiera, ale wyszły na ludzi, poradziły sobie.
– Nie wiedziałam, że jeszcze macie kontakt.
– No właśnie bardzo rzadki i dlatego tak mi zależy na spotkaniu. – Podjęła ostatni wysiłek, by udobruchać mamę. Na nic więcej nie liczyła.
– Naprawdę? Wolisz te dwie od swojej rodziny? Dlaczego nie za rok, jak chłopcy będą więksi? Dlaczego akurat teraz? – Bożena nie odpuszczała, chociaż zdążyła się uspokoić.
– Tak jak powiedział Patryk, żebym mogła wyjść z domu, odpocząć, odetchnąć. On przejmie obowiązki, nic złego się nie stanie. – Uciekła wzrokiem.
Wyczerpana, miała dosyć bezsensownego tłumaczenia się. Matka traktowała ją jak przestępczynię. Obie zamilkły, gdy z przedpokoju dobiegł je chrobot klucza w drzwiach.
– Zastanów się jeszcze dobrze nad swoim postępowaniem, żebyś kiedyś nie żałowała – zdążyła złowieszczo wysyczeć Bożena.
– Och… – Tylko tyle wydusiła z siebie rozdrażniona Malwina, nim dołączył do nich Patryk.
– Proszę, o to chodziło? – Podał teściowej tubkę kremu i zakomunikował: – A teraz idę do łazienki. Nie wiem jak wy, ale ja zaraz zasnę na stojąco.
– Dokładnie o to, bardzo ci dziękuję. Przepraszam, że tak późno goniłam cię do apteki – zaświergotała Bożena, jakby przed chwilą nic się nie wydarzyło. Po złości na nieusłuchaną córkę nie został ślad.
– A teraz muszę was wyprosić, bo padnę. Podróż mnie wyczerpała. Spokojnej nocy.
Posłusznie wyszli, a Bożena zamknęła się w salonie, który zamienił się w sypialnię dla gościa.
Chociaż Malwina wiedziała, że nie może się poddać woli matki i zrezygnować z wyjazdu bez konkretnego, racjonalnego powodu, to ziarenko niepokoju zaczęło wypuszczać korzenie. A jeśli rzeczywiście podczas jej nieobecności coś się wydarzy? Nie, nie może jechać, nie powinna, nie teraz. Tylko co to zmieni, gdy zrobi tak, jak jej matka chce? Czy dobrze się będzie wtedy czuła?
Nie. Zdecydowała. Jutro zacznie się pakować.
Z mocnym postanowieniem wzięła szybki prysznic i położyła się w sypialni przy chrapiącym Patryku. Mimo zmęczenia czekała ją bezsenna noc, pełna rozmyślań nad tym, czy aby na pewno dobrze robi, czy może jednak to mama ma rację.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Anna Szczęsna, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2024
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiekformie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to takżefotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwemnośników elektronicznych.
Wydanie I Filia, Poznań 2024
Projekt okładki: Michał Grosicki
Zdjęcia na okładce: © Bryce Evans/unsplash
© Andrew Svk/unsplash
© itbossfx/freepic
Redakcja: Magdalena Koch
Korekta: RedKor Agnieszka Luberadzka, Marta Akuszewska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8357-570-4
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.