Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Tamara Pawlicka ma za sobą trudne dzieciństwo. Osierocona przez matkę, odizolowana od ukochanej babci i wychowywana przez apodyktycznego ojca, dla którego najważniejsze są praca i pieniądze, nie wie, co to radość i beztroska. Podporządkowana ojcu robi wszystko, by spełnić jego oczekiwania. Po jego niespodziewanej śmierci, musi nauczyć się samodzielności. Początkowo uchyla się od podejmowania decyzji, z czasem jednak postanawia nadrobić stracone lata i odnaleźć własną drogę do szczęścia. Opuszcza Warszawę i wyrusza do tajemniczego domu położonego na skarpie. Tamara chce odciąć się od dotychczasowego życia i zacząć od nowa, ale tajemnice z przeszłości nie dają o sobie zapomnieć.
„PRZYSTAŃ NAD WISŁĄ” TO HISTORIA O TYM, JAK DZIECIŃSTWO WPŁYWA NA NASZE WYBORY W DOROSŁOŚCI, ALE TEŻ O SILE, KTÓRA DRZEMIE W KAŻDYM Z NAS I POMAGA ZAWALCZYĆ O SPEŁNIENIE MARZEŃ.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 356
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Oldze Kwiatkowskiej,
koleżance ze szkolnej ławki,
a teraz „pierwszej” Czytelniczce :)
ROZDZIAŁ PIERWSZY
RZEKA
Tamara goniła świt. Tak się czuła, siedząc za kierownicą swojego samochodu i obserwując, jak noc ustępuje miejsca dniu. Im bardziej oddalała się od Warszawy, tym stawała się spokojniejsza. Dobrze zrobiła, że wyruszyła nad ranem, i tak od dawna miała problem ze spaniem. Właściwie od dnia pogrzebu. Chociaż śmierć ojca oznaczała dla niej upragnioną do niedawna wolność, to wiązała się z wielką niewiadomą, która teraz urosła do rozmiarów potwora z dziecięcej bajki i wzbudzała przerażenie. Konieczność wzięcia losu we własne ręce, bez wiedzy, jak to zrobić, wzmagała tęsknotę za ojcem. Zostawił po sobie bolesną pustkę, chociaż był trudnym człowiekiem i łączyła ich skomplikowana relacja.
Bezosobowy głos nawigacji zarządził zjazd z głównej ulicy. Płynnie skręciła w stronę przystani. Zaparkowała pod drzewem. Nie zdjęła rąk z kierownicy i przez chwilę delektowała się ciszą. Po lewej stronie widziała uśpiony ośrodek wypoczynkowy, a na wprost wzniesienie.
Poczuła, jak po długiej drodze zesztywniał jej kark. Gdy wysiadła z samochodu, uderzyło w nią chłodne, wilgotne powietrze. Odetchnęła głęboko i ruszyła przed siebie. Słońce jeszcze nie wstało, ale granat nieba tracił na intensywności. Słychać było jednostajny szum samochodów jadących pobliską drogą. Ludzie tłumnie ruszyli do obowiązków, kierując się do pracy w stronę Włocławka lub Płocka.
Wspięła się po schodach, kurczowo trzymając poły eleganckiego płaszcza. Jej obcasy stukały rytmicznie po popękanym betonie. Nie przemyślała swojego stroju. Zamiast wygodnych dżinsów, sportowych butów i ciepłej kurtki, idealnie nadającej się na marcową, kapryśną pogodę, wybrała mundurek do pracy. Zachowawczy, ale udający elegancki. Płaszcz, czółenka, biała bluzka i marynarka. Będzie musiała zmienić całą garderobę, a te wszystkie znienawidzone ubrania, które karnie zakładała każdego ranka, odkąd zaczęła pracę w firmie ojca, odda. Do fundacji albo przez jakąś aplikację, byle się ich pozbyć.
Stanęła pod tabliczką z napisem „Włocławek Przystań Miejska” i wysiliła wzrok. Rzeka była dużo szersza niż w Warszawie. O wczesnej porze pod szarym niebem skojarzyła się Tamarze z gigantycznym wężem, który sunął, błyskając łuskami. Spokojna i pozornie niegroźna, ale gotowa w każdej chwili wystąpić z koryta, gdy tylko się zezłości.
Przespacerowała się w kierunku tamy, minęła przycumowane, lekko odrapane i poznaczone rdzą barki. O ich burty, przy akompaniamencie regularnego chlupotu, rozbijały się fale. Tamara wciąż spoglądała na drugi brzeg, szukając celu swojej podróży. Nigdy nie była po tamtej stronie rzeki, więc nie miała pewności, gdzie dokładnie powinna patrzeć. Zawróciła, gdy natknęła się na ogrodzenie. Z każdą chwilą robiło się jaśniej. Być może z powodu nieprzespanej nocy coraz bardziej marzła. Energicznie stawiała kolejne kroki, zmierzając w górę rzeki, aż nagle się zatrzymała.
– Jest… – powiedziała do siebie. Niewielka biała plama po drugiej stronie Wisły, na skarpie, cel jej podróży. Dom jej matki, w którym Tamara nigdy nie mieszkała, a który po latach stania bezużytecznie trafił w jej ręce. Nie wiedziała, czego się spodziewać na miejscu, widziała tylko stare zdjęcia, ale była gotowa zamieszkać tutaj, gdy tylko okaże się to możliwe.
Teraz jakby brakło jej odwagi. Postanowiła przyjrzeć mu się z bezpiecznej odległości. Nie chodziło o sam budynek, ale o historię, która się z nim wiązała, i o to, dlaczego Tamara w ogóle się tu znalazła.
Uciekła. Przed zobowiązaniami, wymuszonymi decyzjami, przed chaosem, który zapanował po śmierci ojca. Umarł, nie troszcząc się o to, że zostawia bezbronną córkę. Nie przygotował jej do samodzielności, pozwolił wierzyć, że zawsze będzie obecny, wymagając bezdyskusyjnej uległości, a jednocześnie dając obezwładniające poczucie bezpieczeństwa.
Oczywiście Tamara od dawna zdawała sobie sprawę, że ta sytuacja nie jest normalna, ale godziła się na to, bo było jej tak wygodnie. Silne szarpnięcie wiatru zarzuciło jej włosy na twarz. Pogoda się zmieniała. Kobieta wróciła do samochodu i postanowiła najpierw znaleźć jakieś miejsce, gdzie mogłaby się napić gorącej kawy i zjeść śniadanie.
Zdecydowała się na najbliższą stację benzynową. Ręce jej zgrabiały od bezsensowego spaceru nad rzeką o świcie.
Usiadła w samochodzie i nieśpiesznie jadła kanapkę ze sklepu. Każdy kęs stawał jej w gardle, ale kawa przyjemnie pobudziła. Odnalazła w sobie determinację i uruchomiła silnik. Przejechała przez tamę, nie odrywając wzroku od drogi. Jeśli nie zmieni zdania, będzie miała dużo okazji do podziwiania widoków.
Posłusznie wykonywała polecenia nawigacji. Skręciła w stronę Zarzeczewa, minęła uśpione jeszcze bezlistne sady i w końcu zaparkowała przed starą, lekko zardzewiałą bramą. Ulica o tej porze była pusta. Wyjęła klucze z torebki, wysiadła z samochodu, chwilę mocowała się z kłódką, aż brama stanęła otworem. Wjechała na posesję i wzruszenie ścisnęło ją za gardło.
Stanęła na ścieżce wysypanej białym żwirem, lekko zarośniętej wyschniętą trawą. Czas nie obszedł się łagodnie z tym miejscem. Ogród zdziczał, część drzew, poraniona przez wichury, straszyła kikutami gałęzi, ale dom wyglądał na nienaruszony.
Dziwny to był budynek. Z przodu klasyczna pionowa ściana z dwoma oknami i drzwiami pośrodku, bez balkonu, kolumn ani ozdobników. Tylko dach lekkim łukiem się unosił. Dopiero gdy obeszła dom i stanęła z drugiej strony, mogła zobaczyć, że jedną ścianę miał ze szkła i wychodziło się z niego na niewielki niezadaszony taras z desek, teraz przykryty dywanem suchych, poskręcanych liści. Tamara założyła dłonie na piersi, jakby chciała uchronić się przed chłodem, podeszła do brzegu tarasu i się rozejrzała. Wisła zdawała się płynąć u jej stóp, a nad głową miała grubą warstwę chmur w kolorze ołowiu. Jakby miało padać. Po zaporze sunął sznur samochodów. W oddali ledwie widać było bloki Włocławka, ale wież katedry, o której czytała w Internecie, nie udało się jej dostrzec.
Być może nie zdecydowałaby się wejść do środka, gdyby nie zaczął siąpić drobny deszcz. Wróciła na front domu i tym razem bez trudu przekręciła klucz w zamku.
Dom nigdy nie był zamieszkany i to było widać. Przypominał przykurzoną wystawę ze sklepu meblowego sprzed kilku dekad. Spacerowała nieśpiesznie po wszystkich pomieszczeniach. Nowoczesne jak na tamte czasy meble teraz zdawały się toporne. Żadnych roślin, bibelotów, jedynie czarno-białe zdjęcia na ścianach. Duże formaty, minimalistyczne ramki. Nie były podpisane, ale domyśliła się, że to mama była ich autorką. Obojętnie prześlizgnęła po nich wzrokiem. Bardziej zainteresowała ją szafka na buty w przedpokoju, wieszak i lekko zaśniedziałe lustro. Po jednej stronie kuchnia z wyspą, o której kiedyś ludzie mogli tylko marzyć, a która dziś w wielu domach stała się standardem. Po drugiej łazienka, z niemodnymi od dawna kafelkami. Potem schody, zdające się unosić w powietrzu, a na piętrze sypialnia z okrągłym łóżkiem i robiącym wrażenie widokiem na Wisłę. Cóż za absurd, pomyślała, Czy moja mama chciałaby na czymś takim spać?. Ale przecież to nie ona wybierała meble, wykładziny, dywany i zasłony, nawet zdjęcia wieszała nie ona, tylko zakochany mężczyzna, który wierzył, że ją zna i że jest w stanie sprawić, że będzie szczęśliwa. Niestety, mama nigdy go nie kochała, za to kochała tatę. Zimnego, nieczułego, despotycznego, dla którego liczyła się tylko firma.
Po jej śmierci, a raczej samobójstwie, Aleksander pozbył się fotografii żony i zajął się wychowywaniem jedynej córki, Tamary. Robił wszystko, by ją sobie podporządkować, pozbawić osobowości i nie pozwolić na posiadanie własnego zdania.
Po upływie trzydziestu lat Tamara nie wiedziała, kim jest, i liczyła, że pobyt w tym miejscu pomoże jej odnaleźć siebie.
ROZDZIAŁ DRUGI
ŁĄKA
– Wyglądasz jak księżniczka! A teraz uciekaj, pobaw się w ogrodzie. – Babcia poprawiła jej wstążkę na głowie i delikatnie ją pchnęła, dodając otuchy. Tamara stanęła niezdecydowanie na środku podwórka. Z zachwytem muskała idealnie wyprasowane falbany żółtej sukienki z rybką naszytą na piersi. Na nogach miała nowe buciki i śnieżnobiałe skarpetki z koronką. Bała się głębiej odetchnąć, by nie zniszczyć tych pięknych rzeczy. Babcia zakręciła jej nawet loki na wałki. Gdy Tamara zobaczyła się w lustrze, nie mogła uwierzyć, że to ona.
– No dalej, chodź, pójdziemy razem. – Mama wzięła ją za rękę. Jej ciepła dłoń dodała córce pewności siebie. Już spokojniejsza dała się poprowadzić szpalerem wysokich malw. Z nią nic złego nie mogło się stać. Ogród tętnił życiem. Pod liściem funkii siedziała żaba i łypała nieufnie na Tamarę. Na rudbekii przycupnęła ważka. Środkiem ścieżki pełznął niewielki ślimak, a między gałęziami krzaka porzeczki pająk rozpiął swoją sieć. To wszystko pokazała jej mama.
– Spróbuj.
Tamara złożyła dłonie na kształt miseczki, a mama wsypała do nich garść poziomek. Ostatnią wrzuciła sobie do ust i zmrużyła oczy. Tamara nie mogła oderwać wzroku od jej rozpromienionej twarzy, od jasnych, długich włosów, tak samo prostych, jak u córki, od czerwonych paznokci, bo tylko u babci pozwalała sobie na taką ekstrawagancję, i od białej sukienki w czerwone groszki. Pewnie jak każde dziecko Tamara uważała, że jej mama jest najpiękniejsza na świecie. Ta chwila pozłocona letnim słońcem mogłaby trwać bez końca, ale nagle zakrył ją cień.
– Tu jesteście, szukałem was. – Kiedy mężczyzna podniósł Tamarę z ziemi i posadził sobie na ramionach, skuliła się. Niemal fizycznie czuła każde powstające w tym momencie zagniecenie na nowej sukience.
– Gdzie ją zabierasz? – Głos mamy zabrzmiał, jakby była starą, znużoną kobietą. Podniosła głowę, by móc spojrzeć mu w oczy i osłoniła oczy ramieniem przed oślepiającym światłem.
– Pójdziemy na łąkę. Idziesz z nami?
– Pomogę przy obiedzie, bawcie się dobrze. A ty bądź grzeczna i uważaj na robaczki, żeby cię nie zjadły. – Mama pogłaskała Tamarę po nodze i przez chwilę wahała się, jakby chciała pocałować tatę. Ten jednak odwrócił się i ruszył na koniec ogrodu, nie oglądając się za siebie. Za to Tamara patrzyła przez ramię i pomachała mamie, która stawała się coraz mniejsza, aż znikła za zasłoną rozłożystych hibiskusów.
Łąka to był inny świat. Trawa sięgała tacie aż do pasa, a był wysokim mężczyzną. Między ostrymi źdźbłami skrywały się groźny oset i pokrzywy. Brakowało choćby odrobiny cienia. Tamara łudziła się, że pójdą nad rzekę Zgłowiączkę. Bardzo chciała zobaczyć z pomostu małe srebrzyste rybki, które tak szybko pływały między wodorostami, ale nie odważyła się odezwać i o to poprosić. Tata szedł energicznie, zdecydowanie trzymając ją za stopy. Mimo to nie czuła się bezpiecznie. Na niebie nie zauważyła ani jednej chmurki, słońce paliło niemiłosiernie. Zewsząd dochodziło cykanie świerszczy. W oddali kołował jakiś drapieżny ptak, krążąc nad ścierniskiem. Pewnie polował.
Gdy oderwała wzrok od nieba, zdała sobie sprawę, że tata zwalnia. Pod udami poczuła pot na jego ramionach.
– Gorąco. Od teraz idziesz sama. – Nie zdążyła zaprotestować, bo nagle znalazła się między trawami wyższymi od niej. Tata zaczął się niebezpiecznie oddalać. Tamara przygarnęła dłonie do siebie i zgarbiła się, bojąc wykonać jakikolwiek ruch. Już po chwili na jej nodze pojawiła się mrówka. Chciała ją strącić, a wtedy rękę przeszył ból. Nic dziwnego, otarła się o pokrzywę.
– Gdzie jesteś? Nie mamy całego dnia! – ponaglił ją poirytowany ojciec. Zacisnęła zęby, walcząc z narastającym płaczem. Bała się, ręka pulsowała bólem. Gdy zerknęła na skórę, zobaczyła pojawiające się bąble. Nie miała wyjścia. Nie pisnęła słowem, gdy kolejne rośliny chłostały jej dziecięce ciało. Miała pięć lat, ale wiedziała, że płacz nic nie pomoże, wręcz przeciwnie. Bycie grzeczną dziewczynką stało się szansą na uniknięcie gniewu ojca. Wyciągnęła dłonie przed siebie i ruszyła w stronę, z której, jak się jej wydawało, dochodził jego głos.
– Zobacz, jak ty wyglądasz. Babcia nie będzie zadowolona. – Zmierzył ją wzrokiem, gdy wreszcie stanęła obok niego. – Zniszczyłaś sukienkę. Co za ofiara z ciebie.
– Przepraszam – pisnęła. Kątem oka zobaczyła, jak drapieżny ptak zanurkował w rżysko. Po chwili uniósł się, trzymając w dziobie maleńki kształt. Polowanie zakończyło się sukcesem. Tamara przełknęła ślinę. Przynajmniej byli nad rzeką.
– Możesz podejść, jeśli chcesz – zgodził się łaskawie ojciec i poczekał, aż zbliży się do brzegu. Tym razem nie weszli na pomost. Wdzięczna kucnęła przy brzegu i zanurzyła poparzoną przez pokrzywy rękę w zimnej wodzie. To przyniosło ulgę. Starała się palcami zmyć kurz z bucików, ale skarpetek nic nie mogło uratować.
Zastygła skulona i pozwoliła, by bystry nurt rzeki łaskotał jej palce. Po cichu liczyła na to, że zaplącze się w nie jakaś mała rybka, ale tak się nie stało. Marzyła, by poczuć to żywe srebro. Zastanawiała się, jakie są w dotyku. Woda szumiała uspakajająco i przyjemnie chłodziła. Promienie słońca ślizgały się po pofalowanym dnie.
– Czy mogę wejść do wody? – zapytała i zaraz się przestraszyła. Nie usłyszała jednak odpowiedzi. Tata stanął przy szuwarach i zapalił papierosa. Nie znosił wizyt u babci i Tamara o tym wiedziała. Nudził się. Wszystko, co odrywało go od pracy, wyprowadzało go z równowagi, ale czasem ulegał prośbom żony, tylko dla zachowania pozorów.
– Pora wracać – rzucił bardziej do siebie niż do niej i nie czekając na córkę, ruszył znowu w gęstwinę traw. Tamara posłusznie pobiegła za nim, starając się nadążyć. Im bliżej ojca była, tym trawy zdawały się łagodniejsze, nie cięły tak bezlitośnie. Nie odzywali się do siebie, maszerowali jak żołnierze. Niedostępny mężczyzna z głową ponad łąką i córka, która nie potrafiła trafić do jego serca, z zaciśniętymi ustami, ze spoconymi kosmykami włosów na karku i czole, udająca, że wcale nie swędzi i nie szczypie jej całe ciało od kłosów, pyłków, nasion i komarów. W pewnym momencie na jej ręce usiadł wielki zielony pasikonik. Był większy od jej dłoni, ale nie krzyknęła, chociaż miała ogromną ochotę uwolnić swój strach. Odetchnęła, gdy owad zniknął.
– No i jesteśmy. Byłaś dzielna. – Przeszli przez furtkę i znaleźli się na terenie oswojonego i przyjaznego ogrodu, a ciężka ręka taty na ułamek sekundy dotknęła głowy Tamary. Zachłysnęła się radością, ale naśladując ojca, szła dostojnie, dotrzymując mu kroku. Nie lubił, gdy za bardzo się ekscytowała. Dlatego ze wszystkich sił starała się być posłuszną córeczką, by zasłużyć chociaż na jego cieplejsze spojrzenie albo pieszczotę, jak dzisiaj. To był jeden z najlepszych dni w jej krótkim życiu.
ROZDZIAŁ TRZECI
SPADEK
Od wczoraj telefon dzwonił co chwilę. Konsekwentnie odrzucała połączenia. Nie znosiła tego. Jak jej ojciec sobie radził z byciem w ciągłej gotowości? Myślała, że wszystko, co najpilniejsze, już załatwiła i nie będzie potrzebna. Od kilku tygodni miała wrażenie rozdwojenia jaźni. W Warszawie starała się pozamykać sprawy ojca, bez końca konsultowała się z prawnikiem, chodziła na spotkania, nie miała chwili wytchnienia, ciągle coś podpisywała. W dodatku porządkowała rzeczy Aleksandra i przygotowywała ich imponujący dom do sprzedaży. Ale się na tym nie znała, musiała ufać ludziom, którym wcześniej podawała kawę. Dlaczego ojciec jej do niczego nie przygotował? Trzymał blisko, decydował o wszystkim, ale nie dopuścił do wiedzy, którą zdobywał latami. To prawda, zapewnił jej byt, ale jednocześnie zostawił zupełnie bezbronną i niegotową na to, z czym musiała się teraz zmierzyć.
Odsunęła od siebie myśli o przeszłości. Szukała spokoju, ciszy, pragnęła zaszyć się w ustronnym miejscu i lizać rany.
Wiele lat zastanawiała się, dlaczego po śmierci mamy ojciec nie pozbył się tego domu. Dowodu na to, że miała przed nim jakieś życie. W końcu Tamara uznała, że dla niego to nie miało znaczenia. Nie wiedziała, czy w ogóle kochał Paulinę. Czy kochał Tamarę? Czy był zdolny do jakichkolwiek uczuć? Czasami wydawało się jej, że liczyła się dla niego tylko firma. Do tego stopnia, że umarł w swoim biurze.
Tamara wjechała na zarośnięte podwórko, które wyglądało zupełnie inaczej niż za pierwszym razem. Trawa zdążyła się zazielenić, krzewy się obudziły. Tylko drzewa zdawały się jeszcze nieprzekonane, czy już pora zakwitnąć i wypuścić nowe liście, czy jeszcze lepiej poczekać, aż słońce przygrzeje bardziej zdecydowanie.
W środku przywitał ją zapach czystości. Obeszła pokoje, sprawdzając, czy dom został przygotowany do mieszkania, tak jak sobie tego życzyła. Nadzorowanie prac wymagało obecności, a Tamara nie mogła sobie na to pozwolić. Musiał wystarczyć telefon i krótkie pobyty, gdy pojawiał się problem.
Pomieszczenia odkurzono, szklaną ścianę od strony skarpy umyto. W kranie była bieżąca woda i mogła zrobić sobie herbatę. A właściwie mogłaby, gdyby cokolwiek znajdowało się w szafkach. Niestety, dom nadal wyglądał jak scenografia z filmu z lat osiemdziesiątych. Chociaż na łóżku w sypialni znajdowała się kapa, to nie było pościeli. Żadnego mydła, płynu do zmywania naczyń, jedzenia.
Musiała wrócić do samochodu i zacząć się wypakowywać. Przywiozła niewiele bagaży, tylko tyle, by móc funkcjonować w tym miejscu przez kilka dni. Musiała wybrać się na zakupy, ale nie dzisiaj. Próbowała pozbyć się napięcia, które nagromadziło się w niej przez ostatnie tygodnie spędzone w Warszawie. Swoje torby i walizkę zostawiła w przedpokoju. Przekręciła klucz w zamku, jakby odgradzała się od całego świata, wyciszyła telefon, otworzyła szklane drzwi na taras i wyniosła fotel. Zawinęła się w koc i rozsiadła wygodnie z kubkiem termicznym w ręku. Zostało jej kilka łyków pysznej kawy. Wciąż ciepłej.
Przymknęła oczy i pozwoliła, by kwietniowe słońce głaskało ją po twarzy. Gdy wiatr ustawał, robiło się przyjemnie ciepło. Szum samochodów przejeżdżających przez tamę był ledwie słyszalny. Zagłuszały je ptaki, które radośnie buszowały w gałęziach.
Tamara starała się uwierzyć, że to miejsce należy do niej. Dawno, dawno temu jej mama, Paulina, na studiach poznała chłopaka, który chciał zostać architektem. Najpierw zakochał się w jej zdjęciach, których wystawę zorganizowała biblioteka, potem oddał serce fotografce. Ale Paulina kochała Aleksandra, ojca Tamary. Ambitnego i zimnego pracoholika.
Nie przeszkadzało to jednak młodemu architektowi z marzeniami ofiarować swojej ukochanej czegoś bardzo cennego. Pierwszy dom, jaki zaprojektował i wybudował jako pracę dyplomową, dał w prezencie Paulinie, a potem po prostu zniknął. Taką wersję znała Tamara. Jak było naprawdę? Nigdy się nie dowie, bo mama nie żyła od wielu lat, a najbliższą jej osobą był ojciec.
Czasami Tamara myślała, że jest najbardziej samotną osobą na świecie. Bolało, gdy była dzieckiem. Teraz, jeśli czuła coś, co sprawiało ból, potrafiła sobie z tym poradzić. Zwykle zachowywała chłodny dystans – to była jej metoda, by ujarzmić niejasną sferą uczuć. Zaczynała przypominać ojca. Robiła to, co należy, ale nie wywoływało to w niej większych emocji. Kiedy zmarł ojciec, wszyscy jej współczuli. Dziwiła się ich smutnym twarzom, słowom, które brzmiały tak poważnie. Przecież nawet go nie lubili. Był ich szefem, wspólnikiem, zleceniodawcą, ale nikim bliskim. Po co to udawanie?
Ojciec nie miał znajomych ani rodziny. Tamara nie znała jego rodziców. I nigdy też nie pragnęła ich poznać. Byli jak dwie samotne wyspy, ale wciąż obok. Tak widziała relację ze swoim ojcem.
Co tutaj robiła? W domu na skarpie nad samą Wisłą? Uciekła. Przed chaosem, przed obcymi ludźmi, którzy ciągle coś od niej chcieli, przed pytaniami o przeszłość. Ten dom kojarzył się jej z matką, chociaż nigdy tu nie mieszkała. Ale zostawiła go dla Tamary. Zapisała w pożegnalnym liście. Podobno, bo Tamara nigdy nie zobaczyła tej tajemniczej kartki papieru. W jej przeszłości było wiele białych plam, których nawet nie próbowała wypełnić. Ojciec nie dał jej na to szansy.
Tamara dryfowała na fali swoich myśli, nie próbowała ich ujarzmić, chociaż ich natłok powodował, że pojawił się niepokój. Pozwoliła mu się rozgościć. Odstawiła pusty kubek na deski i podkuliła nogi. Objęła się rękoma i zaczęła kołysać, nucąc melodię, która przyszła do niej nie wiadomo skąd.
ROZDZIAŁ CZWARTY
ZA ŚCIANĄ
Obudziła ją gorączkowa rozmowa. Jadowite, nie do końca zrozumiałe słowa wżerały się w jej świadomość. W pokoju było ciemno, ale przez szparę w uchylonych drzwiach wpadała cienka smuga światła z lampki nocnej w pokoju rodziców. Po latach małe pomieszczenie, w którym teraz spała, miało zostać zamienione na garderobę. Teraz jednak był to jej pokój. Z różowymi ścianami, na których tańczyły bajkowe słonie, z białymi mebelkami i łóżkiem księżniczki, wybranym przez mamę.
Tamara usiadła prosto i przytuliła do piersi lekko wyliniałą maskotkę. Miała ją od urodzenia i chociaż była już dużą dziewczynką, to nadal potrzebowała się do niej przytulić, gdy zdarzyło się coś, co ją przerażało. Tak jak teraz. Oddychała szybko, jednocześnie starając się zachowywać jak najciszej, nie chciała, żeby do niej przyszli, nie teraz. Głos taty brzmiał mocno, zdecydowanie, a słowa padały szybko, jak uderzenia jego ręki, gdy coś zbroiła. Mama mówiła ciszej, prosząco, z bólem. Tamara nie rozumiała, ale podskórnie przeczuwała, że to brak miłości rani mamę.
– Proszę cię, nie możesz tak nas traktować.
– Jak ci źle, mogłaś mieć tamtego. Dałby ci wszystko, o czym marzysz. Wiedziałaś, na co się piszesz.
– Olek, ale ja ciebie kocham.
– Kocham, kocham – powtórzył szyderczo. – Nie kochasz mnie, tylko wyobrażenie, jakie sobie stworzyłaś w tym swoim małym móżdżku.
Tamara ze strachem patrzyła, jak ojciec palcem wskazującym dźga mamę w skroń, aż ta się cofnęła.
– Przestań. Nie odtrącaj nas. Zrobiłabym dla ciebie wszystko, a ty? Masz piękną córkę, doceń to.
– Daj spokój. Jesteś żałosna. Tego nie da się słuchać. Gdyby ci na mnie zależało, sprzedałabyś ten kurnik nad Wisłą, po co go trzymasz? Poza tym ja się nie zmienię. Ostrzegałem cię. Nie licz, że będziemy chodzić na karuzelę, że będę kupował małej balony i watę cukrową. Powinnaś docenić, że zabezpieczam wasz byt. Tylko to się liczy, a tobie wciąż mało, nieustannie masz jakieś pretensje. Nudzisz i zachowujesz się jak kwoka tylko dlatego, że się rozmnożyłaś. Byle krowa to potrafi.
– Boże, nie, nie… – Paulina zniknęła z pola widzenia Tamary. Tylko Aleksander, chodząc w kółko, pojawiał się raz za razem w niewielkiej przestrzeni między drzwiami a futryną.
– Urodziłaś i jesteś zadowolona. Robię, co mogę, na więcej mnie nie stać.
– Chciałam tylko, żebyś częściej zwracał na nią uwagę.
– Po co? Ma ciebie. Jak podrośnie, przyda się w firmie. Teraz tylko przeszkadza.
Tamara poczuła pieczenie na policzkach. Ze wszystkich sił zacisnęła usta, ale nie miała tyle woli, żeby nie pozwolić im wygiąć się w podkówkę. Otarła piąstkami oczy i jeszcze mocniej ścisnęła zabawkę.
– To jej ciągłe niańczenie jest nie do zniesienia.
– Jak możesz? To dziecko! Potrzebuje cierpliwości, czułości…
– Tak? Żeby wyrosła na mięczaka? Wariatkę, jak ty? Potrzebuje silnej ręki. Nie odpowiada ci, jak was traktuję? Droga wolna, ale mała zostaje ze mną. Nie dam ci jej na zmarnowanie. Jesteś nikim. Rozumiesz? Słaba i nic niewarta. Nie wychowasz dobrze tego dziecka. Niespełniona artystka, bez osiągnięć, doświadczenia, bez pracy, jesteś miernotą. Spróbuj tylko odejść, a już nie zobaczysz córki.
Kroki, a potem trzaśnięcie drzwi. Sprzed domu dobiegł dźwięk uruchamianego silnika i chrzęst żwiru pod kołami. Zza ściany rozległ się rozdzierający szloch. Tamara wyszła spod kołdry i boso potruchtała do pokoju obok. Nic nie powiedziała, tłumiąc ogromny lęk w sercu, tylko przytuliła się mocno do matki, ze wszystkich sił, jakby mogła ją obronić przed pretensjami ojca, których dziewczynka nie rozumiała, a które zdawały się jej groźne. Kobieta wyciągnęła ręce i posadziła córkę na kolanach. Otoczyła ją ramionami i przytuliła do serca. Łzy przestały lecieć. Zanuciła melodię, którą tak lubiła Tamara. Tym razem pozbawiona słów piosenka brzmiała smutno.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Anna Szczęsna, 2022
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2023
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2023
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcie na okładce: © Magdalena Russocka/Trevillion
Redakcja: Magdalena Koch
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Marta Akuszewska
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8280-593-2
Grupa Wydawnicza Filia Sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.