Dziewczyna, która patrzyła w słońce. Między stronami życia. Tom 1 - Anna Szczęsna - ebook

Dziewczyna, która patrzyła w słońce. Między stronami życia. Tom 1 ebook

Anna Szczęsna

3,9

Opis

Nowa powieść autorki Sztuki dawania prezentów!

Czy dwoje bestsellerowych pisarzy zdecyduje się na to, aby zacząć zupełnie nowy rozdział w swoim życiu?

Michał Tarkowski – pisarz, autor popularnych horrorów – przeprowadza się do nowo zakupionego mieszkania w toruńskiej kamienicy. Przed nim niewielki, ale konieczny remont i bliski termin oddania kolejnej książki. Gdy z pomocą kreatorki przestrzeni przystępuje do renowacji lokum, okazuje się, że tuż naprzeciwko mieszka jego rywalka po piórze, Justyna Różycka. Wprawdzie jej domeną twórczą są romanse, ale blask, jaki roztacza, wyjątkowo ciepłe usposobienie i przede wszystkim liczba sprzedanych egzemplarzy wywołują w nim sprzeczne uczucia.

Pewnego dnia w ręce Michała trafia źle zaadresowana paczka z książkami, którą miała otrzymać autorka bestsellerów. Poirytowany, nie ma innego wyjścia i musi oddać przesyłkę właścicielce. Pierwsze spotkanie otwiera serię kolejnych, w tym na targach książki oraz podczas festiwalu literackiego w Różanych Dołach.

Czy bliskie sąsiedztwo może zmienić nastawienie butnego pisarza? Czy tych dwoje połączy coś więcej niż tylko sprawy zawodowe?

---

Anna Szczęsna – autorka powieści obyczajowych, ceniona szczególnie za wnikliwe, a zarazem pełne ciepła i głębokiego zrozumienia opisy relacji międzyludzkich. Wegetarianka, miłośniczka dobrego filmu i literatury. Prowadzi stronę autorską na Facebooku: Anna Szczęsna – książki, które same się czytają i profil na Instagramie: @anna_szczesna_autorka. W wolnych chwilach pisze opowiadania grozy. Wycisza się w lesie i relaksuje, spędzając czas z najbliższymi. Pierwszy tom cyklu Między stronami życia – Dziewczyna, która patrzyła w słońce – jest jej jedenastą wydaną powieścią, poprzednie to: Smutek Gabi (2014), Jutro pachnie cynamonem (2015), Gang różowych kapeluszy (2016), Myśl do przytulania (2017), Trzykrotka (2018), Testerka szczęścia (2019), Iskierka nadziei (2019), Szepty drewnianych papug (2020), Krokodyl w doniczce (2020) i Sztuka dawania prezentów (2020).

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 397

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (151 ocen)
62
41
31
10
7
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
JolaJakubek

Z braku laku…

Taka sobie. Dużo osób z wątkami,które nie są wciągające, a ten główny potraktowany tak trochę po macoszemu i ledwie co się rozwinął to książka skończyła się 😐
00
Martamanka

Nie oderwiesz się od lektury

Super 🌹
00
annakondzia

Całkiem niezła

Byłam bardzo ciekawa tej książki, bo zamysł na historię był interesujący - ale coś poszło nie tak. Miałam wrażenie, że były rozdziały, które w moim odczuciu stanowiły zapchaj-dziury i nie wiele wnosiły - jednym słowem, momentami byłam wręcz znudzona. Relacja między bohaterami też bardzo szybko się rozwinęła - szczególnie ze strony głównego bohatera - on jest taką postacią dominującą. Dopiero pod koniec historia bohaterów mnie zainteresowała, dlatego pomimo tego że w moim odczuciu całościowo oceniając, książka była mocno przeciętna, to czekam na kolejną część.
00
Jojols

Nie oderwiesz się od lektury

Super książka. Polecam
00
coolturka

Dobrze spędzony czas

Nie będę czarować i powiem prawdę: "poleciałam" na okładkę 🤭. Cudowny letni czas sprzyja tego typu historiom, są one wprost stworzone na leżaczek. Michał jest poczytnym pisarzem horrorów, Justyna bestsellerową pisarką romantycznych historii i wielbicielką flory. Zupełnie przypadkowo on kupuje mieszkanie, którego okna wychodzą na jej ukwiecony taras, na dodatek wydają książki w tym samym wydawnictwie. To już tylko kwestia czasu, by ich drogi w końcu się przecięły. "Dziewczyna, która patrzyła w słońce" to przyjemna powieść obyczajowa o tym, co w życiu najważniejsze: o miłości, przyjaźni i spełnieniu. Poznajemy życie pisarzy od podszewki, co wydało mi niezmiernie interesujące. Autorka podkreśliła też wagę zdrowej relacji z rodzicami, której pozbawiona została Justyna i jej rodzeństwo. Za to mamusia Michała, wprowadziła szczyptę dobrego humoru. Od pierwszej strony zostałam kupiona przez niezwykle energetyczny styl, który w połączeniu z dużą ilością dialogów sprawił, że lektura min...
00

Popularność




Małgosi Taraszkiewicz-Zwolickiej Małgosiu!

Rozdział 1

Ostatnie piętro

Michał stał przed swoim spełnionym marzeniem. Odkąd pamiętał, śniło mu się właśnie takie mieszkanie. Klimatyczne, na toruńskiej starówce, gdzie przez uchylone okna sączył się uliczny gwar, od którego był uzależniony.

Kiedy tylko otrzymał klucze, przyjechał nasycić się swoim sukcesem. Nikomu się jeszcze nie pochwalił. Jego pierwsze, własne. Trzy wysokie, jasne pokoje i mały balkon wychodzący na podwórko studnię. Z drugiej strony widok na niewielki rynek.

Oczami wyobraźni widział siebie pracującego przy biurku, które ustawi w pokoju z balkonem wychodzącym na podwórko. Kiedy oderwie zmęczony wzrok od monitora, zobaczy niebo obramowane dachami sąsiednich kamienic. Wystarczy, że przejdzie do salonu, do okna w wykuszu, wyjrzy i będzie mógł obserwować mrowie ludzi. Ulice z odnowionymi fasadami kamienic, z urokliwymi sklepami oferującymi pamiątki i aromatyczne pierniki oraz z zabytkowymi kościołami przyciągały niezliczone rzesze turystów. Niewyczerpane źródło inspiracji. Wystarczyło zaczaić się przy najdalszym stoliku w kawiarnianym ogródku i czerpać pełnymi garściami pomysły do swoich książek. W ten sposób radził sobie z nielicznymi kryzysami. Gdy dopadała go blokada, musiał wyjść z domu. Nie dla niego były leśne głusze, łąki i pola. On pragnął towarzystwa ludzi. Wystarczyła jedna kawa, by kolejne strony w notesie zapełniły się opisami, powiedzonkami, buzującymi emocjami, to wystarczyło. Wracał do pracy z nowym zapasem energii, podekscytowany, myślami będąc już przy fabule pisanego horroru. Uśmiercanie postaci szło mu łatwo, nawet tych, które polubił od pierwszego zdania. Czytelnicy doceniali tę przewrotną lekkość. Jego krwawe opowieści cieszyły się dużą popularnością. Nie od razu tak było, ale wreszcie dotarł do punktu, kiedy mógł sobie pozwolić na spełnienie marzenia i kupić mieszkanie. Jego samotnię, schronienie, miejsce pracy.

Przez lata sukces nie nadchodził, co wywoływało w Michale frustrację. Nieraz zadawał sobie pytanie, co robi nie tak, aż nastał rok, gdy karta się odwróciła, posypały się nagrody, a jego trzy kolejne książki nie schodziły z list bestsellerów. Mógł być z siebie dumny, bo dokonał czegoś niewyobrażalnie trudnego – zwrócił uwagę czytelników na polski horror, który do tej pory przegrywał pod względem popularności z kryminałami, thrillerami, powieściami obyczajowymi, a nawet z cieszącymi się ogromnym zainteresowaniem romansami mafijnymi. Odetchnął, zaczął planować i poczuł się pewniej.

Przeliczył swoje zasoby finansowe, zastanowił się i ruszył na poszukiwania mieszkania idealnego. Zdecydował się na ostatnie piętro, żeby uniknąć odgłosów tupania sąsiadów nad głową, koniecznie w kamienicy, bo zależało mu na odpowiednim klimacie, magii, wysokim suficie, skrzypiącej podłodze, olbrzymich oknach, przestrzeni. Marzył o miejscu, które by sprzyjało jego twórczości.

O ile wizja była bardzo szczegółowa, o tyle rzeczywistość nie przystawała do tego, co miał w głowie. Kiedy zdawało mu się, że znalazł swój ideał, okazywało się, że nie jest na sprzedaż. Ale miał szczęście. Pewnego dnia, przechadzając się ulicami Starego Miasta, natknął się na baner pod oknem lokum bliskiego doskonałości. Prawie krzyknął z radości. Z trudem się pohamował i nie tracąc czasu, zadzwonił na podany numer. Lekko znudzonym głosem zapytał o mieszkanie.

W rezultacie został właścicielem mieszkania na ostatnim piętrze kamienicy przy Rynku Nowomiejskim, z widokiem na plac z dawnym kościołem pośrodku i z górującymi nad dachami wieżami kościoła Świętego Jakuba.

Michał, dumny niczym paw, przechadzał się po pustych pokojach i cieszył chwilą. Niewielka rysa na jego dobrym samopoczuciu pojawiła się, gdy po raz kolejny wyszedł na balkon, rozejrzał się po podwórku i kamienicach go otaczających, aż zauważył ogromny taras naprzeciwko.

– Ciekawe, kto może się cieszyć takim atrakcyjnym zakątkiem – zadał sobie pytanie, patrząc z podziwem i lekką nutą zazdrości.

Czy nie byłoby cudownie, gdyby mógł pisać na świeżym powietrzu, nie opuszczając miasta? Niestety, jego balkon był tak mały, że można było zrobić dwa kroki w lewo, dwa w prawo, od biedy wstawić krzesło i może przenośną suszarkę na pranie. Nic więcej by się nie zmieściło. Do tego jego balkon był odsłonięty, żadnej ścianki, tylko ażurowa barierka. Postukał czubkiem buta w betonową podłogę.

Miał wrażenie, że ktoś go obserwuje, chociaż wszystkie okna wokół były martwe. Ani jedna firanka nie drgnęła. W dole coś stuknęło. Wychylił się, ale to tylko koty buszowały przy kontenerach na śmieci.

Samo podwórko robiło przygnębiające wrażenie, co akurat dla Michała było atutem. Idealne miejsce na porzucenie trupa albo brutalne morderstwo. Wyobraźnia pracowała. Pęknięte płyty chodnikowe, niewielka kałuża pod przekrzywioną rynną, dwa koty, z czego jeden miał nadgryzione ucho, a drugi złamany ogon, cztery ściany rzucające cień, szeregi okien aż po dachy, każde z ramami w innym kolorze, obłażącymi z farby, a na szczycie kamienicy naprzeciwko tajemniczy ogród zalany słońcem. Widział wierzchołki tui, może fragment oparcia krzesła, czyżby i hamak tam był? Wytężał wzrok, wychylając się coraz bardziej, wyobraźnia buzowała, pomysły zaczęły zalewać go falą. Gdyby miał przy sobie laptopa, zaraz usiadłby do pisania. Niestety, przyszedł bez niczego, zaraz po tym, jak tylko odebrał klucze do nowego mieszkania. Jego rzeczy czekały na spakowanie, a pokoje na odświeżenie. Nic nie dzieje się od razu. Gnany chęcią pracy schował się do mieszkania. Gdy już miał się wycofać na korytarz, kątem oka zarejestrował ruch naprzeciwko. Na tarasie pojawiła się dziewczyna. Jej sylwetka podświetlona przez południowe słońce zyskała wyraźny kontur. Zatrzymał się na chwilę i zastanowił, czy uda mu się wykorzystać ten obraz, który starał się zapisać w pamięci.

Jego zadumę przerwała chmara gołębi, które z głośnym furkotem przeleciały przez podwórze.

Zamiast wrócić do siebie, wybrał się na bulwary. Patrzenie na Wisłę działało kojąco na jego rozpalone myśli. Potrzebował wyciszenia, w przeciwnym razie nie mógłby znaleźć sobie miejsca do końca dnia. Chęć natychmiastowego zabrania się do pisania siłowała się ze zdrowym rozsądkiem. Im szybciej się przeprowadzi, tym szybciej wróci do pracy i nikt nie będzie mu przeszkadzał. Tymczasem czekały go prozaiczne wyzwania: znalezienie ekipy, która doprowadzi mieszkanie w kamienicy do stanu używalności, zorganizowanie przeprowadzki, rozmowa z właścicielem mieszkania, które teraz wynajmował, i wymówienie umowy przed terminem, urządzenie się w nowym miejscu. Prościzna! Tylko od czego zacząć? Najchętniej zrzuciłby to na swoją agentkę, ale czuł przed nią respekt. Trochę się jej bał. Gdy zdarzało mu się, że miał blokadę pisarską albo po prostu brakowało mu chęci do pracy, potrafiła go ustawić do pionu trzema zdaniami. Kiedy ją zatrudniał, zażyczyła sobie, żeby ją nazywał Marlenką. Wydawała mu się przesympatyczna. Powinien się domyślać, że to poza. Potrafiła się zmieniać jak kameleon. Prawdziwa natura wyszła z niej, gdy próbował wykręcić się od spotkania w lokalnej telewizji, bo uznał je za stratę czasu. Nie minęło pół godziny od czasu, gdy jej zakomunikował w esemesie, że nie przyjdzie, gdy wparowała do jego mieszkania. Wyglądała jak kotka ze wścieklizną. Po tym, jak pokazała mu swoje prawdziwe oblicze, chciał ją zwolnić, ale nie zrobił tego. Zabrakło mu odwagi. Z perspektywy czasu był zadowolony, że tego nie zrobił. Wiele jej zawdzięczał. Może gdyby jej teraz powiedział, że nie będzie przez jakiś czas pracować, bo ma w perspektywie przeprowadzkę, załatwiłaby wszystko błyskawicznie tylko po to, by mógł z czystym sumieniem i przez nikogo nie niepokojony poświęcić się swojemu powołaniu? Kuszące. Wahał się. Pomysł zdawał się genialny w swojej prostocie, jednak intuicja mu podpowiadała, że będą z tego kłopoty. Postanowił zorganizować wszystko sam. Jak tylko wypije kawę w kawiarni na barce. Szkoda było marnować tak piękny dzień.

*

Marlenka – agentka z piekła rodem, jakim cudem tak głęboko zapuściła korzenie w jego życiu? Była z nim bliżej niż rodzona siostra (której notabene nie posiadał). Poczuł odrobinę satysfakcji, że nie miała pojęcia o poważnej decyzji, którą podjął bez jej udziału. Poruszył się niespokojnie na drewnianym krześle. Kawa dawno wystygła. Później z nią porozmawia, teraz wyśle tylko konspekt. Chociaż ciągle myślał o przeprowadzce, nie mógł zupełnie zrezygnować z pracy. Nie darowałaby mu tego.

Rozmyślając, patrzył w dal. Poziom Wisły był w tym roku wyjątkowo niski, pośrodku nurtu rzeki rozkwitły olbrzymie łachy, po których lekkomyślnie spacerowali jacyś ludzie. Michał z zaciekawieniem zauważył pojawienie się motorówki WOPR-u.

– No i będą mandaty!

Wzdrygnął się, gdy usłyszał głos nad ramieniem. To tylko barmanka przyszła pozbierać pozostawione puste filiżanki. Zarzuciła ścierkę w kratkę na ramię, podparła się pod boki i obserwowała scenę na wodzie. Nie zwracała na niego uwagi. On też starał się dostrzec jak najwięcej z tego, co się działo, odwlekając w nieskończoność powrót do domu. Na próżno. Na niebo wtoczyła się ciemna, odęta deszczowa chmura, grożąc zalaniem nie tylko bulwarów, ale i całego miasta. Niefrasobliwi spacerowicze zostali zgonieni, motorówka zniknęła. Michał podszedł z kartą w dłoni do baru, żeby zapłacić.

Do samochodu zaparkowanego na obrzeżach starówki dotarł w ostatniej chwili. Ledwie uruchomił silnik, szyby zalały strugi deszczu.

Rozdział 2

Raj na dachu

Justyna leniwie podrapała się po nieogolonej łydce. Oczy ją piekły, a kręgosłup solidnie dawał się we znaki, ale satysfakcja, jaką odczuwała, nie była porównywalna z niczym, czego doświadczyła przez swoje całe dwudziestodziewięcioletnie życie. Skończyła pisać kolejną książkę. Całkiem spora grupa osób czekała na tę wiadomość, ale ona nie mogła jeszcze nikomu zdradzić tej nowiny. Swoim zwyczajem zapominała na kilka tygodni o tekście, dawała mu odpocząć, by przed wysłaniem do wydawcy przeczytać go raz jeszcze, rzucić na niego świeżym okiem i poprawić ewentualne błędy.

Przeciągnęła się, aż strzeliły wszystkie stawy, a obrotowe krzesło zaskrzypiało ostrzegawczo. Ziewnęła przeciągle, dotleniając organizm, i zaczęła porządkować biurko. Jej miejsce pracy wyglądało jak pobojowisko, ale tylko dla postronnego obserwatora. Każdy przedmiot – notatka, notes, długopis i samoprzylepne, kolorowe karteczki – był dokładnie tam, gdzie powinien być w trakcie procesu tworzenia. Do biurka była przykuta przez ostatnie sześć czy osiem tygodni. Taki tryb pracy sprawiał, że traciła kontakt z rzeczywistością.

Zebrała wszystko, co uważała za ważne, i schowała starannie do wcześniej przygotowanego kartonu. Docelowo miał trafić do domowego archiwum. Nauczona doświadczeniem trzymała istotne z punktu widzenia pisarki papiery dokumentujące proces powstawania książki. Zdarzyło się, że kiedyś, kiedy była mniej więcej w połowie pisania, wyrzuciła zeszyt, w którym dokładnie opisała bohaterów, i do tego zepsuł się jej laptop. Właściwie to się nie zepsuł, ale nieopatrznie mu pomogła, wylewając na niego ogromny kubek kawy. Połowa tekstu była nie do odzyskania. Do tej pory, gdy przypomina sobie to zdarzenie, ogarnia ją groza. Teraz zabezpieczała się na każdy możliwy sposób. Tekst zapisywała nie tylko na komputerze, ale także na przenośnym dysku, w chmurze i wysyłała do siebie e-mailem. To pozwalało jej zachować poczucie kontroli nad sytuacją.

Kiedy zgarnęła wszystkie szpargały, wyłączyła komputer i oddała się przyjemnościom. Najpierw długa kąpiel w nagrodę. Depilacja, maseczka, malowanie paznokci. Z łazienki wyszła odprężona i zadowolona, jak po długim pobycie w spa. Włożyła długą cienką tunikę i kolczyki. Energicznie pomachała świeżo polakierowanymi paznokciami. Nie chciała wystraszyć dostawcy jedzenia i dlatego starała się wyglądać co najmniej zwyczajnie, a nie jak zdziwaczała pustelnica, która wyszła po wielu latach ze swojej celi.

Uwielbiała momenty, gdy kończyła pracę. Odsuwała od siebie wszelkie myśli dotyczące pisania, a skupiała się na sobie i mieszkaniu. To było jak powrót z długiej podróży, prosto w objęcia rzeczywistości.

Zerknęła na drzwi lodówki, gdzie wisiały przyczepione magnesami wizytówki sprawdzonych restauracji. Nie zdziwiła się, że szafki kuchenne i lodówka świeciły pustkami. Ostatnie dni to wyjadanie zapasów i szybkie wyjścia do sklepu po byle co, tylko żeby nie umrzeć z głodu. Kiedy pracowała, na jej dietę składało się kilka składników: mrożona pizza, ekspresowe kisiele i owoce. Aż dziwne, że nie tyła i wciąż zachowywała dobre zdrowie. Dla niektórych była wręcz za chuda. Nic sobie z tego nie robiła. Lubiła siebie, tak po prostu. Miała dwie ręce, dwie nogi i sprawną głowę. Samodzielnie doszła do punktu, w którym się znajdowała, i to jej wystarczało, nawet z nawiązką. Wdzięczna za każdy dzień stukania w klawiaturę, chwile wolne od pracy celebrowała niczym święto. Co roku na urodziny, gdy zdmuchiwała świeczki, miała to samo życzenie: żeby radość, która ją napędzała, nigdy nie osłabła.

Przeczesała palcami długie jasne włosy i sięgnęła po telefon. Zamówienie dużej porcji makaronu z tuńczykiem i oliwkami trwało chwilę, ale oczekiwanie na dostawcę wiązało się z próbą charakteru. Jej brzuch jakby się obudził po długim okresie milczenia i dał głośno znać o swoim istnieniu. Z premedytacją chciała go oszukać i zaparzyła zieloną herbatę. Szeroko otworzyła szklane dwuskrzydłowe drzwi na taras i zaprosiła do mieszkania wiosnę. Zapachy i dźwięki wypełniły przykurzoną przestrzeń. Zachłysnęła się świeżym, gorącym powietrzem, wyszła z olbrzymim kubkiem na zewnątrz i stanęła pośrodku zaniedbanego raju.

Uwielbiała to miejsce, ale po zimie nie zdążyła doprowadzić go do porządku. Uznała, że zajmie się nim w pierwszej kolejności, zanim wydawca zapędzi ją do pisania kolejnego bestsellera. Poza tym zależało jej na spotkaniu z ludźmi. Po przymusowej izolacji łaknęła kontaktu z innymi. W szczególności z przyjaciółką. Najpierw jednak zadba o siebie i swoje otoczenie.

Hamak nadawał się do prania. W rogach tarasu uzbierały się kupki suchych liści, piórek i gałązek, jakby gołąb próbował uwić gniazdo. Tuje wołały o podlanie i przycięcie, puste doniczki i skrzynki stojące pod ścianą straszyły. Na nudę w najbliższym czasie na pewno nie będzie narzekała. Postawiła parujący kubek na mozaikowym blacie ogrodowego stolika i podeszła do kamiennej balustrady. Widok na podwórko może nie zapierał tchu w piersiach, ale błękitne niebo nad głową już tak. Poznaczone niewielkimi obłokami przybrało jej ulubiony odcień błękitu. W oddali leciały ptaki, teraz przypominające zaledwie leniwe pociągnięcia pędzelka natchnionego artysty na niebieskim płótnie.

Zachwyciła się tym obrazkiem i zmianą, jaka zaszła w otoczeniu. Czas biegł nieubłaganie, a kiedy zasiadała do pierwszego rozdziału, za oknem królowały przygnębiająca szaruga, krótkie dni, wiatry i niskie temperatury.

Teraz mogła się rozsiąść wygodnie, sączyć herbatę i wystawić twarz do słońca. Domyślała się, że jej skóra opalająca się przez ostatni czas tylko w świetle monitora, wygląda trupio blado. Co prawda promienie nie mogły zastąpić sycącego posiłku, na który niecierpliwie czekała, ale przyjemnie grzały i pozwalały zapomnieć o nieodpuszczającym ssaniu w żołądku.

Niestety, kiedy pisała odsuwała od siebie wszelkie aktywności niezwiązane z pracą albo ograniczała je do minimum. Wskutek tego miała zaległości, czekało na nią gigantyczne pranie, sprzątanie, zakupy i przygotowanie do sezonu ogrodu na tarasie, ale przede wszystkim wyjście do ludzi, spotkania z przyjaciółką i bliskimi.

Taras był największym atutem mieszkania. Mogła po nim jeździć na rolkach, uprawiać warzywa, a i tak miejsca nie brakowało na to, by wypocząć na wygodnym siedzisku czy na krześle przy stoliku.

Sama kamienica straszyła zaniedbaną fasadą, klatka schodowa ze skrzypiącymi kręconymi schodami domagała się co najmniej malowania, o ile nie gruntownego remontu, widok na podwórko studnię przygnębiał. Mimo to ten kawałek przestrzeni zauroczył ją na tyle, że zdecydowała się zamieszkać na ostatnim piętrze.

Czekanie na jedzenie umilał jej motyl i nieporadny trzmiel szukający kwiatów. Niestety, na to było jeszcze za wcześnie, przynajmniej w jej królestwie. Kiedy z głodu zaczął morzyć ją sen, rozległ się upragniony dźwięk domofonu. Poderwała się błyskawicznie, ryzykując zawroty głowy i gubiąc po drodze haftowane kapcie, rzuciła się do drzwi.

Miała ochotę wyściskać znudzonego, pryszczatego wyrostka, który wręczył jej starannie zapakowany i obłędnie pachnący pakunek. Pląsając, przełożyła zawartość pudełka na talerz, sięgnęła do szuflady po widelec i przełykając ślinę, wróciła na taras.

Szczyt szczęścia – uznała, wciągając niezbyt elegancko nitkę makaronu. Jadła łapczywie, uważając, by się nie poparzyć i nie ochlapać. Mruczała przy tym jak kotka, jednocześnie ciesząc się, że może oddawać się rozpuście bez świadków. Mieszkanie w pojedynkę miało zdecydowanie więcej plusów niż minusów. Nigdy nie żałowała, że tak potoczyły się jej losy. I chociaż sama uchodziła za specjalistkę od miłości, to nie wyglądała za każdym rogiem nadchodzącego romantycznego uczucia. Nie miała na to czasu ani energii, a wiedziała, że utrzymanie związku w normalnym życiu nijak miało się do namiętnych relacji, które opisywała w swoich książkach.

Gdy przełknęła ostatni kawałek tuńczyka i z trudem powstrzymała się od wylizania talerza, uznała, że może wrócić na łono społeczeństwa, a idealne na początek będzie umówienie się z przyjaciółką.

Wróciła do kuchni i wytarła usta papierowym ręcznikiem. Posiłek ją rozleniwił i gdyby nie to, że hamak po zimie wymagał prania, zaległaby na nim i podrzemała, póki chłód kwietniowego wieczoru nie wygnałby jej do domu. Nie zamierzała jednak marnować popołudnia w ten sposób.

Ignorując rozkoszne rozleniwienie, odnalazła zapomniany telefon i odbyła krótką rozmowę z najlepszą przyjaciółką. Po rozłączeniu się nie było odwrotu. Za dwie godziny miały rendez-vous pod arkadami. Ze sobą i najlepszymi w mieście goframi. Ciepłe, chrupiące, z dużą ilością bitej śmietany i owocami.

Zasiądą pod drzewami, naprzeciwko ratusza, i będą pałaszować słodkości, wymieniając się plotkami z rynku książki. Ekscytująca perspektywa dodała jej energii. Przejrzała się krytycznie w dużym lustrze w przedpokoju. Kilka kwadransów na balkonie nie przywróciło jej kolorów na policzkach, ale i tak uznała, że wygląda nieźle. Dobrała chustkę i dżinsową kurtkę do tuniki, po czym sięgnęła po ogromną torbę z frędzlami. Włosy, którym nie poświęcała zbyt wiele czasu, sięgały jej połowy pleców. „Przydałoby się im wyrównanie”, stwierdziła. Permanentne siedzenie w domu pozbawiło je blasku, zwykle słońce dodawało im naturalnych pasemek, które Justyna bardzo lubiła. Po zimie miały mysi odcień. Trudno, zwiąże je na czubku głowy, odsłaniając kolczyki. Za to poświęciła uwagę oczom i po wykonaniu mistrzowskiego makijażu, była gotowa na wyjście. Niestety, wtedy za oknem rozpętało się piekło.

Rozdział 3

Gorszy dzień

Gwałtowna zmiana pogody poskutkowała bólem głowy. Michał, zaraz po tym, jak wysłał wiadomość z konspektem do swojej agentki, zaparzył niewielką filiżankę mocnej kawy i nie zdejmując butów, zaległ na kanapie. Ulewa zaciekle młóciła szyby, jakby chciała dostać się do środka. W mieszkaniu zrobiło się ciemno, chociaż zegar wskazywał wczesną godzinę.

– Szlag by to trafił! – zaklął Michał, ale nie wykonał najmniejszego ruchu.

Kawa stygła, a on zbierał siły. Najprościej byłoby wstać, przebrać się w coś wygodnego, wypić gorący jeszcze napój i wygrzebać z szafki w łazience jakąś magiczną pigułkę, która odsunęłaby od niego przykre łupanie w skroniach. Wymagało to jednak pewnego wysiłku, na co w tym momencie nie było go stać. Pogoda sprzyjała pisaniu, ale uznał, że zasłużył na przerwę. Kolejna książka była już w redakcji, widział propozycję okładki i musiał przyznać, że zrobiła na nim wrażenie. Zaczął prace nad nową powieścią grozy, teoretycznie, bo konspekt, który początkowo wydawał mu się genialny, po przeanalizowaniu nie nadawał się do przedstawienia go komukolwiek w dłuższej formie. Zwalił winę na zawirowanie w jego życiu, chociaż podskórnie czuł, że być może zbliża się do jakiegoś krytycznego momentu. Lata intensywnej pracy poskutkowały spadkiem formy. Nie tylko pisał, ale też dbał o swój wizerunek.

Przyjmował pozę dekadenta, bo to pasowało do jego twórczości. Pozornie na niczym mu nie zależało, bo i tak świat nieuchronnie zmierzał ku zagładzie. W człowieku nie ma nic wzniosłego, za to każdy skrywa głęboko mroczną stronę, do której sam się nie chce przyznać.

Obok tego, co widzieli czytelnicy, istniała nudna i prozaiczna praca, czyli godziny, dni i tygodnie spędzane w samotności, przy biurku, przy akompaniamencie stukotu klawiatury, okupione bólem kręgosłupa i oczu. Kiedy brakowało mu motywacji albo natrafiał na blokadę, zjawiała się Marlenka. Tylko ona potrafiła wziąć go w karby i zmobilizować do większego wysiłku. Tym razem jednak pozwolił sobie na lenistwo. Odsunął od siebie wszystko, co wymagało dalszego działania. Jutro, jutro też będzie dzień. Wtedy zastanowi się, co powinien zrobić w pierwszej kolejności.

Od razu poczuł się lepiej. Prokrastynacja była jak tłusty pączek, którego zdecydowanie powinien unikać. Czarne ubrania wyszczuplały, ale bez przesady. Jeśli nie raz i nie dwa pozwolił sobie na odrobinę słodkości, musiał się zmierzyć z konsekwencją, czyli ze spodniami, które niespodziewanie nie chciały się dopiąć, i z opuchlizną w pasie, którą tak trudno potem zlikwidować. Podobnie było z odwlekaniem pewnych rzeczy, które nie należały do przyjemnych, ale zrobić je trzeba.

– Ciężki jest los pisarza – mruknął w zgięcie łokcia, którym przykrył twarz, i zmusił się do wstania.

Zimna kawa okazała się ohydna. Trzema łykami opróżnił filiżankę, otrząsnął się i pożegnał z kanapą. Właściwie dzień mógł zaliczyć do udanych, nie zmarnował go, w końcu obejrzał swoje nowe mieszkanie, teraz przyszedł czas na nagrodę.

Przebrał się w dresy, wrzucił do mikrofali resztki obiadu z poprzedniego dnia i już miał usiąść z laptopem, aby zacząć oglądać serial, gdy jego plany zostały brutalnie zniweczone.

– Co u licha!

Ktoś natarczywie dobijał się do jego drzwi. Błyskawicznie zrobił przegląd potencjalnych niechcianych gości. Właściciel? Zawsze się zapowiadał. Elektrownia? Liczniki spisywano zdalnie. Listonosz? Odwiedzał ich klatkę schodową znacznie wcześniej. Michał niechętnie podszedł do drzwi.

– Marlenka! – wykrzyknął zdziwiony, jakby ściągnął ją myślą.

– Nie wpuścisz mnie do środka? Nie mam za dużo czasu, umówiłam się. – Otrzepała parasolkę na jego wycieraczkę i bezceremonialnie wepchnęła się do mieszkania. – Co tak ładnie pachnie? Kurczę, głodna jestem.

– Chcesz trochę? – zaproponował.

– Dzięki, nie po to tu jestem. Nie zajmę ci wiele czasu, chodzi o konspekt, który mi przesłałeś, proszę, powiedz mi, ty tak na serio?

Stał jak słup soli i nie mógł oderwać wzroku od ociekającego płaszcza. Wokół stóp Marlenki tworzyła się malownicza kałuża.

– Nie rozumiem. – Postanowił grać na czas, ale w głowie wyświetliło mu się: szybka jest, cholera! Nie podobał mu się ton, jakim do niego mówiła, ani to, co mówiła. Dlaczego pozwolił, żeby przeszli na „ty”? No tak, zgodził się na samym początku ich znajomości, kiedy jeszcze wierzył w to, że zrobił interes życia, zaczynając współpracę z Marleną Dąbrowską. Pomylił się i przyszło mu za to płacić dość wysoką cenę.

– Te kilka zdań mnie nie przekonały, pomyśl, co powie na taką książkę wydawca. A czytelnicy? Przecież to jakaś bzdura! – Kobieta nie przebierała w słowach, potwierdzając jego wcześniejsze wątpliwości. Wciąż stała w przedpokoju, nie zwracając uwagi, że przemokła i że gestykulując, rozchlapuje wszędzie wodę. Drobne krople osiadły nawet na ścianie. – Stać cię na więcej, wiem o tym. Nie masz nic innego do roboty, nikt nic od ciebie nie wymaga, oprócz pisania. Grono wiernych czytelników czeka na pełnokrwisty, mrożący krew w żyłach, porządny horror, a nie na taką tandetę. Błagam cię, zrozumiałabym, gdyby to była twoja pierwsza książka, ale jesteś już marką, nie możesz sobie pozwolić na takie wygłupy!

– Przesadzasz, to przecież zaledwie zarys, pierwszy szkic, daj mi szansę.

– Nie, nie z tym tematem. Seryjny morderca psów?

– Ludzie kochają zwierzęta.

– Oczywiście, sama je lubię, ale twój pomysł jest do bani. Proszę, skup się, przemyśl raz jeszcze ten plan, czy naprawdę chcesz w to brnąć. I daj mi znać, co postanowiłeś. Czas nagli. Masz termin, pamiętasz? Lepiej, żebyśmy tego nie spieprzyli.

– My? – Wciąż stał przed nią w spodniach od dresu wypchanych na kolanach, boso. Nagle wrócił ból głowy.

– Oczywiście. – Wzruszyła ramionami. – Mój sukces zależy od twojego sukcesu. Uciekam, będę czekać na konkrety.

– Nie, nie wychodź jeszcze, muszę coś ci powiedzieć. – Michał wyprostował się, postanowił kuć żelazo, póki gorące, zrelacjonować zmiany, jakie zaszły w jego życiu. Niech teraz Marlenka się zastanawia, jak to wpłynie na rozwój jej kariery.

– Tak? – Podeszła do niego o krok i cierpliwie czekała, odsuwając od siebie parasolkę.

– Nowa książka będzie musiała trochę poczekać. Właśnie kupiłem mieszkanie, mam w perspektywie przeprowadzkę, a wcześniej remont, chyba rozumiesz.

– Nie uprzedziłeś mnie. Mamy plan wydawniczy. Nie możesz od tak wziąć sobie wolnego.

– Ale właśnie tak robię. Kiedy wszystko ogarnę, usiądę do pracy, najwyżej poproszę cię o wynegocjowanie nowego terminu.

– Oszalałeś!

– Nie, nie mogę dłużej tu mieszkać, najwyższa pora na zmiany. Wreszcie będę miał komfortowe warunki do pracy.

– A teraz źle ci było? Michał, posłuchaj, porozmawiajmy poważnie.

Ja jestem poważny i spokojny, powtarzał sobie w myślach, chociaż wszystkie mięśnie miał napięte do granic możliwości. Jeszcze trochę i jej ulegnie, i obieca coś, czego nie był w stanie zrobić. Uważał, że nie zdąży na czas z pisaniem, ogarniając przeprowadzkę i wszystko, co się z nią wiąże.

Marlenka musiała wyczuć jego determinację, bo wyglądała, jakby miała mu się rzucić do gardła.

– Przecież nie jestem jedynym pisarzem, którego reprezentujesz, nie będziesz się nudziła i naprawdę ta obsuwa potrwa zaledwie kilka tygodni. Wrócę do pracy najszybciej, jak się da, obiecuję, z wszystkim zdążę, a przesunięcie terminu to ostateczność.

– Wiem dokładnie, jak pracujesz. – Ciężko westchnęła i odgarnęła włosy, które od parującej wilgoci przykleiły się jej do policzka. – Nie potrafisz wrócić do pisania od razu po skończeniu innych spraw. Znam cię, zwykłe wyjście do urzędu cię rozstraja – mówiła przez zaciśnięte zęby, starając się nad sobą panować i nie pokazać, jak bardzo jest wściekła. – Potrzebujesz wielu dni, żeby powrócić do swojego rytmu. Jak zamierzasz to rozegrać?

– Normalnie. Jutro poszukam ekipy remontowej. Nie będą mieli wiele do zrobienia, chcę tylko odświeżyć ściany.

– Dlaczego nie powiedziałeś mi wcześniej? Przecież nie kupiłeś mieszkania z dnia na dzień.

– Ależ tak, mniej więcej. Chciałem się przeprowadzić, ale nic mi nie odpowiadało, aż natrafiłem na mieszkanie na starówce. Klimatyczne, przestronne, czuję, że to idealne miejsce do pisania. Decyzję podjąłem błyskawicznie.

– No tak, remont to jedno. A przeprowadzka?

– O to też się nie martw. Nie mam aż tylu rzeczy, żeby był problem z ich przewożeniem.

– W porządku.

– Słucham?

– Powiedziałam, że w porządku. Daję ci tydzień.

– Mowy nie ma, przynajmniej dwa. – Postawił się jej, chyba po raz pierwszy w życiu.

– Półtora.

– Niech będzie. – Skapitulował.

– Półtora tygodnia. Dokładnie dziesięć dni, potem cię odwiedzę z jakimiś miskami, czy co tam się daje w prezencie, obejrzę mieszkanie i chcę widzieć cię przy pracy, jasne?

Kiwnął głową, chociaż nie przyjmował do wiadomości ustaleń zaproponowanych przez Marlenkę. Nierealne wydawało mu się załatwienie wszystkiego w kilka dni. Poza tym, odkąd jego książki zaczęły się dobrze sprzedawać, nie zajmował się niczym innym niż pisaniem. Należał mu się urlop na przeprowadzkę.

Pożegnał ją oschle. Z jednej strony czuł ulgę, że pozbył się ciężaru tajemnicy, z drugiej – zażenowanie. Rzeczywiście, konspekt, który jej wysłał, można by uznać za żart. Nie dziwił się, że była zła. Mógł to lepiej rozegrać.

Niechętnie spojrzał na jedzenie, które dawno wystygło. Stracił apetyt. Musiał przyznać, że Marlenka miała rację, była świetną agentką, a właściwie kimś, bez kogo nie mógł się obejść, i powinien się dostosować. Gwiazdorzenie w jego przypadku do niczego dobrego nie doprowadzi. Powinien spiąć pośladki. Im szybciej uwinie się z przeprowadzką, tym szybciej wróci do pracy. To, że mógł sobie pozwolić na mieszkanie, w głównej mierze wynikało ze starań i umiejętności Marlenki. W bezkompromisowy sposób wywalczyła dla niego ogromną zaliczkę. Po części była to i jego zasługa, bo nigdy by się nie udało, gdyby wcześniejsze tytuły nie zaczęły się dobrze sprzedawać. Stało się to nagle i w niewytłumaczalny sposób jego książki znalazły się w pierwszej dziesiątce bestsellerów. To wtedy wkroczyła do akcji Marlenka, domyślała się, że wydawca nie zechce wypuścić go z rąk. Wiele zaryzykowała albo raczej oni zaryzykowali. I odnieśli zwycięstwo.

Usiadł na kanapie. Niespodziewana rozmowa wyssała z niego całą energię. Zamiast zjeść posiłek, sięgnął po alkohol. To znacznie bardziej pasowało do autora horrorów niż herbata czy kakao.

Nie chciał, ale uznał, że tym razem będzie lepiej, jak posłucha swojej agentki. Przeklinając pod nosem, sięgnął po laptopa i zaczął szukać niedrogiej, ale solidnej ekipy, która w trymiga odmaluje ściany.

Rozdział 4

Słodkie spotkanie w strugach deszczu

Myślałam, że nie przyjdziesz! Jak dobrze cię widzieć! – przywitała ją przyjaciółka chowająca się pod arkadami.

Ulice zalane deszczem wyjątkowo świeciły pustkami. Turyści i przechodnie pochowali się pod pierwszymi kawiarnianymi parasolami, w sklepach i restauracjach.

– Ale urosły ci włosy, pięknie wyglądasz. – Justyna nie zwróciła uwagi, że jest mokra, i serdecznie uściskała przyjaciółkę. – Jak mogłabym nie przyjść? Nie dość, że umówiłyśmy się kawałek ode mnie, to jeszcze tak bardzo się za tobą stęskniłam. To co robimy?

– Nadal masz ochotę na gofry?

– Jasne, że tak. Stawiam! Poproszę dwa, ze wszystkim. – Justyna nachyliła się do okienka przy barze mlecznym.

– Ej, ja jestem na diecie. Tylko z cukrem pudrem proszę.

– Mowy nie ma. Jak przestanie padać, przejdziemy się. Zaraz wszystko spalisz. – Justyna miała świetny humor i ogromną ochotę na świętowanie. Jej planów nie mogła pokrzyżować nawet pogoda, z radością patrzyła na deszcz spłukujący kurz z bruku.

– Jakie to pyszne – wymamrotała Justyna, gryząc świeżego, chrupiącego, ciepłego jeszcze gofra. – Marlena, opowiadaj, co tam u ciebie, oprócz tego, że zmieniłaś fryzurę.

– Dawno nie jadłam bitej śmietany. – Przyjaciółka oblizała palce. – Nie wiem, od czego zacząć. – Oparła się o filar i rozkoszowała słodkim smakiem. – No tak, zmieniłam fryzurę. To nie jest efekt przemyślanej decyzji, lecz braku czasu. – Potrząsnęła głową.

Miała ciemne proste włosy za ramiona i ultrakrótką grzywkę, która odsłaniała czoło. Niewielu osobom pasowała taka fryzura, ale Marlena wyglądała obłędnie. Justyna z podziwem przyglądała się przyjaciółce, znała ją na tyle dobrze, że wiedziała, z jaką nonszalancją traktuje Marlena stroje i wygląd zewnętrzny. Nie musiała nic robić, a zawsze prezentowała się nienagannie. Granatowe spodnie przed kostkę, skórzane balerinki, koszula i rozpięty szary płaszcz.

– A jak u ciebie? Chwila oddechu?

– Skończyłam romans. Akcja toczy się w idyllicznym otoczeniu i teraz trudno mi wrócić do rzeczywistości. Zamierzam odpocząć od pisania. Muszę się zresetować.

– Co planujesz?

– Na pewno kilka dni spędzę u rodziców, dawno ich nie widziałam, ale wcześniej doprowadzę do porządku mieszkanie, taras…

– Ach ten twój mały raj, jak ja ci go zazdroszczę.

– Wpadaj, kiedy tylko chcesz, zapraszam.

– Jasne, o ile nie będziesz zajęta pisaniem.

– No tak, wtedy nie ma mnie dla nikogo, ale o tym już wiesz.

– Taa, w ciągu całej swojej kariery zdążyłam przywyknąć do dziwactw autorów. A właśnie, może już się zdecydowałaś?

– Na co? – Justyna zjadła ostatni kawałek brzoskwini z gofra, po którym zostało już tylko wspomnienie, i spojrzała podejrzliwie na Marlenę.

– Jak to na co? Na to, żebym została twoją agentką. Zobaczysz, będzie super, zajmę się wszystkim, nie tylko zadbam o najlepsze na świecie umowy, ale mogę też być twoją asystentką. Świetnie negocjuję, uwierz mi.

– Przecież wiesz, że nie potrzebuję takiej formy pomocy, nie na tym etapie. Poza tym masz swojego autora horrorów i nieźle wychodzisz na współpracy z nim.

– Miałaś coś wreszcie przeczytać z jego książek. Zrobiłaś to? Chciałam, żebyś mi powiedziała, co sądzisz na temat jego twórczości.

– Marlena, przepraszam, na śmierć o tym zapomniałam. Poza tym nie miałam kiedy. Wyłączyłam się na długo. To moje pierwsze wyjście z domu od zimy, nie uwzględniając wizyt w najbliższym sklepie. Dobrze, że mam całodobowy tak blisko. Poza tym ja się nie znam na takich historiach. Romanse, erotyki, powieści obyczajowe – to rozumiem, ale horror? To nie dla mnie.

– Justa, przecież wiem, że lubisz horrory.

– Tylko filmy. I obiecałaś, że nie będziemy do tego wracać. Powiedziałam ci to w zaufaniu. Poza tym to było wieki temu, na studiach.

– A co, ktoś nas podsłuchuje? Nikomu nie zdradziłam twojego wstydliwego sekretu. Chociaż nie mam pojęcia, dlaczego tak to ukrywasz. To jakaś zbrodnia?

– Nie, tylko wydaje mi się, że mam prawo do małych sekretów. Tak, kocham horrory, te o duchach, nawiedzonych domach i tak dalej, ale nie jest to coś, z czego jestem dumna. To mój sposób na odstresowanie się. No i ostatnio nie mam czasu na oglądanie czegokolwiek.

– W porządku, zboczyłyśmy z tematu, wróćmy do bycia twoją agentką.

– Błagam cię. Skup się na swoim kliencie. Jesteś w tym dobra, nawet za dobra.

– Właśnie, jestem świetna, może uda się zorganizować jakąś ekranizację twojej książki albo wejdziemy na rynki zagraniczne, pomyśl sobie, Rosja lub Chiny… Jestem przekonana, że nam też się uda.

– Nie lubisz romansów, wiem o tym, wolisz bardziej krwistą literaturę, jak kiedyś to nazwałaś. Dlaczego tak ci na tym zależy? Temat wraca jak bumerang. Naprawdę chcesz promować coś, co cię odrzuca?

– Nie uważam, że twoje książki są bezwartościowe, nigdy tak nie powiedziałam.

– Ale nie lubisz ich, nie czytasz.

– Masz żal, że się przyjaźnimy, a nie czytam twoich książek?

– Nie, Marlena, nie o to mi chodzi, tylko o to, że tak bardzo zależy ci na byciu moją agentką.

– Bo cię lubię i się dogadujemy. Praca z tobą to musi być bajka. Jesteś zdyscyplinowana, konkretna, dotrzymujesz terminów, marzę o współpracy z takimi pisarzami.

– Więc to o to chodzi? Twoja żyła złota ci dopiekła?

– Nie nazwałabym go tak. Dobrze rokuje, ale z nim jest tak, jak z tymi uczniami w szkole: zdolny, ale wiem, że stać go na więcej. Świetnie pisze, ale współpraca z nim bywa uciążliwa. Wciąż mi się sprzeciwia, chociaż wie, że mam rację. Nie przepadamy za sobą, ale w jakiś sposób jesteśmy od siebie zależni.

– Problemy w pracy, wszystko jasne. Przestało padać, znajdziemy jakieś miłe miejsce, napijemy się kawy i wszystko mi opowiesz. Zawsze jestem ciekawa, co tam u mojej konkurencji.

– Zaraz tam konkurencji.

– Goni mnie, wciąż jest obecny na listach bestsellerów.

– Tak, ale to twoje książki nieustannie okupują pierwszą trójkę.

– Eeee tam, czytelnicy są kapryśni. Miałam po prostu szczęście. Co nie oznacza, że zawsze tak będzie.

– Justa, jesteś zbyt skromna. O, tutaj będzie świetnie. Mają bardzo ładny ogródek na dziecińcu.

Przestało padać i przeszły ulicą Podmurną aż do Szerokiej. Tam wybrały kawiarnię.

– Kocham to miejsce. Kawa, herbata? A może kieliszek wina? – zaproponowała Justyna. Uwielbiała spędzać czas z Marleną, nawet jak się sprzeczały. Czuła się swobodnie w jej towarzystwie i mogła przyjaciółce powiedzieć o wszystkim. Ufały sobie i bardzo dbały o tę relację.

– Teraz mam ochotę na kawę. O, zobacz, jabłecznik. Kurczę, nic nie wcisnę po gofrze, chociaż nie miałam okazji zjeść obiadu.

– Marlena, to mówisz, że twój dobrze rokujący pupilek zalazł ci za skórę?

– Żebyś wiedziała. – Odłożyła kartę dań z teatralnym westchnieniem. – Oszaleć z nim można. Mam wrażenie, że on się mnie boi.

– Żartujesz? To chyba dobrze, możesz wykorzystać swoją tajną moc – Justyna stłumiła śmiech – chociaż trudno mi uwierzyć, żebyś przerażała kogokolwiek.

– Boi się mnie, a przez to nie jest szczery. Doprowadza mnie do szału.

– Ale chyba coś z tego masz? Z głodu nie umierasz.

– No właśnie to mnie powstrzymuje przed zerwaniem współpracy. I jeszcze jego książki. Uwielbiam je. Za nic nie zrezygnowałabym z możliwości czytania ich przed wydaniem, a nawet przed wysłaniem do wydawcy. Jest jeszcze jeden plus – pewnego rodzaju stabilizacja. Ma umowę na najbliższe pięć lat. Teraz negocjuję wydanie jego książek za granicą. Trochę to wyczerpujące, ale dobrze mi idzie. Chociaż na jego zaangażowanie w tej kwestii nie mam co liczyć. Zostawił mi wolną rękę i mam wrażenie, że zgodzi się na wszystko, o ile nie będzie musiał nigdzie występować, a przydałoby się, żeby przejechał się raz czy dwa razy na jakieś spotkanie. Bez przerwy zasłania się tym, że interesuje go tylko pisanie.

– Kurczę, dla mnie brzmi to jak bajka.

– Bajka? Ale nie chcesz podjąć wyzwania. A moim zdaniem jesteś lepsza od niego. Jeździsz na targi, nie unikasz spotkań autorskich. Czytelniczki mają z tobą kontakt. Lubisz je. Z tobą byłoby łatwiej. Poza tym jesteś jednak bardziej popularna od niego.

– Eeee, chyba nie – odpowiedziała Justyna wymijająco.

Przyzwyczaiła się, że działa sama. Na początku nie było łatwo. Wszystko było nowe, a ona wystraszona. Radość z podpisanej pierwszej umowy przeplatała się z lękiem, czy nie popełniła jakiegoś błędu, czy nie dała się oszukać. Z czasem poczuła się pewniej, zdobyła wiedzę i doświadczenie, a jej pozycja umocniła się na tyle, że nie musiała się martwić o swoją przyszłość. Pisała, a jej książki doceniało wiele czytelniczek, co dawało jej ogromną przyjemność. To wystarczyło, nie miała ambicji podbijania całego świata i nie czuła potrzeby zatrudniania agentki i asystentki. Nie lubiła, gdy ktoś jej mówił, co ma robić. Pod tym względem była trochę jak kot. Marlena nie zdawała sobie z tego sprawy, ale Justynie pod wieloma względami było bliżej do pisarza horrorów, którego reprezentowała przyjaciółka, niż ta mogła przypuszczać.

– On wciąż nie jest tak popularny jak ty – podpuszczała Marlena.

– To nie wyścig.

– A i owszem.

– Nie, poza tym romans i horror to dwa zupełnie różne gatunki. Jak można je porównywać? I o czym my rozmawiamy? Nie ścigam się z nim, znam go tylko z twoich opowieści. Jedyne, co nas łączy, to wydawnictwo i ty.

– Może masz rację, nie wiem, co mnie napadło. Przez chwilę wyobraziłam sobie, jak by to było nie musieć się z nim męczyć.

– Na pewno wygodniej, ale sama przyznałaś, że ta współpraca jest dla ciebie korzystna. Więc o czym my rozmawiamy? I ty, i ja mamy wolne. Dopijaj kawę i pospacerujemy jeszcze. Masz wygodne buty? Może do parku na Bydgoskim Przedmieściu?

– Obawiam się, że komary nas zjedzą.

– Nie zjedzą, śpią jeszcze, brakuje mi świeżej zieleni, chcę poczuć wiosnę. Wykorzystajmy ten czas. Od jutra działam z moim tarasem, czeka mnie wizyta na targu i w sklepach ogrodniczych, dlatego dzisiaj wolałabym skorzystać z chwilowego wolnego.

– Masz rację, dobrze nam zrobi spacer wśród drzew. Muszę przewietrzyć głowę.

Dały się porwać nurtowi przechodniów. Chodniki zdążyły wyschnąć i słońce znowu oświetlało starówkę. Po deszczu nie został ślad.

Rozdział 5

Do roboty!

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Rozdział 22
Rozdział 23
Rozdział 24
Rozdział 25
Rozdział 26
Rozdział 27
Rozdział 28
Rozdział 29
Rozdział 30
Rozdział 31
Rozdział 32
Rozdział 33
Rozdział 34
Rozdział 35
Rozdział 36
Rozdział 37
Rozdział 38
Rozdział 39
Rozdział 40

Redaktorka prowadząca: Marta Budnik

Wydawczyni: Justyna Żebrowska

Redakcja: Anna Skowrońska, Agata Wawrzaszek / cała jaskrawość

Korekta: Sylwia Kordylas-Niedziółka, Anna Skowrońska / cała jaskrawość

Projekt okładki: Maciej Pieda

Zdjęcie na okładce: © Look Studio / Shutterstock.com

Projekt wnętrza: cała jaskrawość, www.calajaskrawosc.pl

Copyright © 2021 by Anna Szczęsna

Copyright © 2021, Wydawnictwo Kobiece Łukasz Kierus

Wszelkie prawa do polskiego przekładu i publikacji zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody posiadacza tych praw jest zabronione.

Wydanie elektroniczne

Białystok 2021

ISBN 978-83-66967-06-9

Bądź na bieżąco i śledź nasze wydawnictwo na Facebooku:

www.facebook.com/kobiece

Wydawnictwo Kobiece

E-mail: [email protected]

Pełna oferta wydawnictwa jest dostępna na stronie

www.wydawnictwokobiece.pl

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek