Ebook i audiobook dostępne w abonamencie bez dopłat od 24.06.2025
Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Nawet najmroczniejszy czas kiedyś mija.
Po śmierci ojca i odejściu męża, Iza cierpi tak bardzo, że tylko praca trzyma ją przy zdrowych zmysłach. Gdy nie jest już w stanie udźwignąć ciężaru żalu, tęsknoty i przepracowania, zaczyna chorować. Podczas wizyty u lekarza otrzymuje zalecenie, by zmienić otoczenie. Początkowo nie ma zamiaru dostosować się, ale los decyduje za nią. Wysłana na przymusowy urlop, decyduje się na skorzystanie ze znalezionej, lakonicznej oferty w Internecie. Trafia do Chabrowego Ustronia.
W małym domu krytym strzechą, pośród pól i łąk, mieszka Daniela. Obie kobiety odkrywają, jak wiele mają wspólnego i zaprzyjaźniają się. Ich relacja staje się początkiem wielu zmian w życiu Izy i pozwala na nowo odkryć radość i odwagę w sięganiu po marzenia.
Gdy wydaje się, że wszystko idzie ku lepszemu i może odetchnąć, przeszłość przypomina o sobie…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 353
Rok wydania: 2025
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
ROZDZIAŁ PIERWSZY
SEN O KOCIE
Dość szybko uznała, że się pomyliła. Błądziła wzrokiem po jasnym i bezosobowym pomieszczeniu, na dłużej zatrzymując się przy oknie. Na parapecie dogorywał wyblakły kroton. Mleczna matowa szyba skutecznie oddzielała wnętrze od świata zewnętrznego, pozbawiając roślinę życiodajnego słońca.
Zegarek na nadgarstku lekarki tykał irytująco, gdy pocierała w zamyśleniu czoło, uważnie studiując plik kartek przyniesionych przez Izabelę.
– Nic tu nie widzę. Według wyników jest pani fizycznie zdrowa.
– To dlaczego tak źle się czuję? – Iza skuliła się na krześle po drugiej stronie biurka. Spodziewała się, że lekarka zapamięta ją jako hipochondryczkę, i było jej wstyd, jednocześnie każda komórka ciała wołała o wytchnienie. Zamarzyła, by położyć się na leżance upchniętej między parawanem a ścianą.
– Jak pani sypia? – odpowiedziała pytaniem doktor Rostkowska.
– Kiepsko.
– Czy w pani życiu wydarzyło się ostatnio coś ważnego, trudnego, co spowodowało silniejszy stres?
– To znaczy?
– Jakieś problemy w pracy? Czy ktoś z bliskich choruje? Może odszedł? – Rozłożyła bezradnie ręce. Starała się naprowadzić pacjentkę i szukała po omacku.
– Nie. – Izabela zdecydowanie ucięła temat i zacisnęła dłonie na kolanach. Miała na sobie czarną sukienkę. Od ciągłego noszenia zdążyła zblaknąć, ale kobieta nie potrafiła się z nią rozstać. Jeszcze nie teraz.
– No dobrze. A czy brała pani pod uwagę wizytę u psychiatry?
– Po co? Boli mnie brzuch, mam w nocy skurcze, kręgosłup mi dokucza, najbardziej odcinek szyjny. Z głową wszystko w porządku.
– Objawy, o których pani mówi, mogą wynikać z napięcia. Żyjemy szybko, w ciągłym stresie, nie odpoczywamy… – Kobieta postukała długopisem o blat stołu i nerwowo zerknęła na zegarek. Pod drzwiami gabinetu szmery przybrały na sile.
Iza zdała sobie sprawę, że jej czas minął.
– Może chociaż jakieś witaminy mi pani przepisze, coś, żebym miała więcej energii. Wstawanie przychodzi mi z coraz większym trudem. I może pigułki na sen, o ile to nie problem. – Powstrzymała się przed błaganiem. Nerwowo skubała brzeg sukienki.
– Aktualnie nie widzę wskazań. Tabletki nie rozwiązują wszystkich problemów. Zalecam wizytę u psychiatry. – W głosie lekarki pojawiły się twarde nuty. Czyżby często się zdarzało, że ktoś przychodził wyłudzić recepty? – Jeśli ciało jest zdrowe, trzeba gdzie indziej szukać rozwiązania.
– Z moją głową wszystko w porządku. Po prostu… tak bardzo brakuje mi sił.
– Jeśli się pani upiera, zalecam odpoczynek. Proszę nie czekać na lato, wziąć dwa tygodnie urlopu, odłożyć komórkę i nie zaglądać do komputera. Zmienić otoczenie i zwolnić. Umiarkowany ruch, świeże powietrze i będzie pani jak nowa. Potem zobaczymy.
– Byłam niedawno na wyjeździe.
– Ach tak – odpowiedziała lekarka bez zainteresowania, skupiona na pisaniu. Jej palce błyskawicznie skakały po klawiaturze.
– Na wycieczce objazdowej. – Iza wzdrygnęła się na wspomnienie tłumów, dreptania niemal w miejscu, prób wyłowienia słów przewodnika, któremu co chwilę wyłączał się mikrofon, i godzin spędzonych w autokarze. Katorga.
– Miałam na myśli coś innego, mniej angażującego i wyczerpującego. Ciszę, spokój, bliskość przyrody.
Iza zmarszczyła brwi. Gdyby pozwoliła sobie na taką formę relaksu, już chyba nigdy by nie wstała. Musiała ciągle coś robić. Mimo oporu ciała.
– Pomyślę. – Podniosła się, gotowa wyjść. Zmarnowała czas swój i lekarki, a przy tym jej samopoczucie tylko się pogorszyło.
– Obiecuje pani? – Rostkowska oderwała się od komputera. Może nie do końca był jej obojętny los pacjentki.
– Tak. Zastanowię się nad formą, którą pani rekomenduje. – Uśmiechnęła się sztucznie i sięgnęła po torebkę wiszącą na oparciu krzesła. Zawiesiła ją na ramię i skrzywiła się, gdy przeszył ją ból w napiętej szyi.
– Gdyby coś się działo, proszę się umówić na kolejną wizytę.
– Oczywiście. Bardzo dziękuję.
Na korytarzu czekała kolejka poirytowanych pacjentów. Pod ich karcącymi spojrzeniami skuliła się w sobie i skręciła na schody, zamiast iść do windy. Żeby jak najszybciej opuścić to nieprzyjazne miejsce.
Na dworze, kiedy promienie wczesnowiosennego słońca połaskotały ją po twarzy, poddała się.
Nie potrafiła wytłumaczyć, co się z nią działo, ale intuicja podpowiadała jej, że chodzi o coś innego niż problemy fizyczne lub psychiczne. Owszem, psychiatra pewnie przepisałby leki i poczułaby się lepiej. Na chwilę. Tak naprawdę nic by się nie zmieniło. Problem, którego nie zlokalizowała, zostałby zagłuszony.
Przysiadła na brzegu wolnej ławki. Nad jej głową kołysały się rzadkie i nagie gałęzie drzew. Spomiędzy na wpół rozłożonych liści nieśmiało wyglądały na świat krokusy. Koło niej przeszła grupka rozbawionej młodzieży. Po drugiej stronie alejki ptak buszował po ziemi w poszukiwaniu smakowitych kąsków.
W domu czekały ją obowiązki. Jutro będzie musiała odpracować wcześniejsze wyjście z pracy. Powinna czym prędzej zająć się zaległościami, a ona siedziała bez ruchu i śledziła poczynania ganiających się wiewiórek.
– Proszę pani. Halo, proszę pani, czy wszystko w porządku? – Młody chłopak nachylił się nad nią, położył rękę na jej ramieniu i zatroskany delikatnie nią potrząsnął.
– Tak. Oczywiście. Dlaczego pytasz? – Wyprostowała się i zamrugała powiekami, jak wyrwana z głębokiego snu.
– Płacze pani. – Odsunął się o krok i palcem wskazał na jej policzek.
Odruchowo przeciągnęła dłonią po skórze twarzy. Była mokra.
– To alergia, dziękuję. – Znalazła w sobie motywację, by wrócić na utarte tory. Wciąż udawała przed innymi, że nic złego się z nią nie dzieje.
Jak automat. Sklep, paczkomat, dom. Zapomniała o przepełnionym śmietniku. Musiała znowu zejść z wielkim workiem. Pozbyła się go, a wracając, poczuła znajomy uścisk w klatce piersiowej. Zgięła się z pięścią na mostku i zacisnęła powieki. Kilka oddechów później znowu mogła normalnie funkcjonować.
Jeśli nie zacznie działać, przyjdzie moment, gdy ból przejmie kontrolę nad jej ciałem i nie będzie w stanie zmusić go do posłuszeństwa. Rozumiała powagę sytuacji. Co z tego? Nikt nie potrafił zaradzić jej dolegliwościom.
Z pokorą godziła się, że nie ma na to wpływu.
Chociaż… Może…
W mieszkaniu przemogła nieodpartą chęć położenia się na łóżku. Otworzyła okno, wzięła prysznic, zaparzyła kawę i włączyła laptop. Poczta służbowa pękała w szwach. Nie odczytała żadnej wiadomości. Rozpraszało ją okno, a za nim niezmącony nawet jedną chmurką błękit nieba. Wiosna jeszcze nieśmiało rozglądała się po świecie. Obudziła pierwsze kwiaty i musnęła zielenią krzewy. Temperatury w nocy wciąż oscylowały wokół zera, ale dzień stawał się dłuższy.
Niespodziewanie dla samej siebie zminimalizowała okno poczty i weszła w przeglądarkę.
Agroturystyka, wystukała jednym palcem. Zawahała się przed naciśnięciem enter, zmazała słowo i napisała od nowa: wypoczynek na łonie natury.
Zaczęła przeglądać strony. Gdy widziała hasła w stylu: „u nas aktywnie spędzisz czas” albo „moc atrakcji”, opuszczała stronę. W ten sposób przejrzała kilkanaście różnego rodzaju ofert skierowanych do miłośników koni, grzybiarzy i wędkarzy.
Zniechęcona dopiła stygnącą kawę i wtedy to zauważyła. Chabrowe Ustronie zwabiło ją nazwą. Zamiast strony było tylko konto na jednym z portali społecznościowych. Kilka zdjęć, enigmatyczny opis i żadnych opinii. Obejrzała zdjęcia. Zwyczajne, najprawdopodobniej zrobione telefonem. Pole z dojrzewającym zbożem, brzozowy zagajnik, przekrzywiony płot z suszącymi się glinianymi garnkami, pod którym rosły malwy, i deska z sękami z kilkoma intensywnie niebieskimi, nieporadnie namalowanymi kwiatami.
Z każdego kadru bił spokój.
Nie, nie wierzyła, że lekarka miała rację i że zmiana otoczenia może cokolwiek poprawić. Przecież już raz próbowała i rozbiła się o ścianę. Z wyjazdu wróciła bardziej zmęczona i obiecywała sobie, że nigdy więcej tego nie powtórzy. Czy teraz z własnej woli znowu spakuje walizkę i pojedzie na koniec świata? Po co?
Jednak coś ją przyciągało do miejsca, które obudziło w niej ciekawość.
Nie znalazła informacji o cenie, standardzie pokoi… Nic. Tylko kontakt. Przygryzła wargę i najechała kursorem na przycisk: wyślij wiadomość. Kliknęła i pozwoliła, by otworzyło się okno.
Nie, to bez sensu. Ledwie jest w stanie chodzić do pracy, a co dopiero zorganizować wyjazd. Poza tym jest tyle spraw do załatwienia. Nie może teraz zostawić szefa. Co prawda kadrowa naciskała, żeby Iza wreszcie wybrała zaległy urlop, ale to nie jest odpowiedni moment, gdy wszystko wali się na głowę. Szef wspominał, że mają przed sobą okres wzmożonej pracy i że na nią liczy. Była jego prawą ręką i nie mogła sobie pozwolić na nieobecność, kiedy najbardziej jej potrzebował. Przecież tak powiedział: „Pani Izo, bez pani wszystko by się zawaliło”. A innym razem, gdy uratowała go przed karą za niedopilnowanie formalności przy inwentaryzacji, usłyszała: „Jest pani niezastąpiona, co ja bym bez pani zrobił”.
Chociaż argumenty przeciwko realizacji szalonego pomysłu podsuniętego przez lekarkę zaczęły się mnożyć, ona zrozumiała, że pragnie pojechać do Chabrowego Ustronia. Zalec na hamaku i leżeć pod kwitnącą jabłonią.
Ponownie zerknęła na zdjęcia. Wyglądały, jak zrobione w skansenie, co jeszcze bardziej zachęciło ją, by spróbować dowiedzieć się czegoś więcej o warunkach. Wróciła do biurka i bez namysłu wystukała kilka zdań.
Dzień dobry,
jestem zainteresowana odpoczynkiem w Chabrowym Ustroniu. Proszę o cenę i warunki.
Z poważaniem
Izabela Kaliszewska
Pożałowała swojego ruchu zaraz po wysłaniu wiadomości. Dla spokojnego sumienia zawarła ze sobą układ. Jeśli dostanie odpowiedź, najwyżej odpisze, że wyjazd już nieaktualny. To ją uspokoiło.
Mogła wreszcie zabrać się za sprawy służbowe. Nikt od niej tego nie wymagał, ale dzięki temu jutro w pracy będzie miała opanowaną sytuację. Nie znosiła, gdy obowiązki się nawarstwiały. Poza tym tak było łatwiej. Mniej myślała i mniej bolało.
Pracowała do późna, by móc się położyć z satysfakcją, że nie zmarnowała dnia. Wyłączyła komputer, zgasiła światło w pokoju. Wzięła szybki prysznic i przeszła do sypialni. Wsunęła się pod chłodną kołdrę, przygotowując się na bezsenną noc. Błądziła wzrokiem po suficie, na którym tańczyły cienie, a jej powieki stawały się coraz cięższe.
Uległa.
Wtedy wróciły obrazki z Internetu i ożyły. W jej wyobraźni zboża zafalowały, a sercowate listki brzóz zaszeleściły. W powietrzu wyłowiła zapach kwiatów, nagrzanej ziemi i ziół. Usłyszała ciche szemranie rzeki i plusk, jakby ktoś zanurzył stopy w wodzie. Lekki wiatr przyprawił ją o gęsią skórkę. Tuż przed jej twarzą przeleciał motyl. Zaciekawiony, powrócił, by znowu się oddalić. Tańczył, ciesząc jej oczy kolorowymi skrzydłami. Zniknął, gdy pochyliła się nad kotem. Biały w czarne łaty zaczął się ocierać o jej nagie łydki, mrucząc przy tym zachęcająco. Nie mogła mu odmówić pieszczoty. Przeciągnęła dłonią po gładkiej sierści, wyczuwając mięśnie i bijące serce.
Westchnęła i poddała się uczuciu błogości.
Po raz pierwszy od dawna spała spokojnie.
ROZDZIAŁ DRUGI
ZŁOŚLIWOŚĆ LOSU CZY ŁUT SZCZĘŚCIA?
Gdy weszła do budynku firmy szkoleniowej, w której pracowała od lat, przywitał ją chaos. Wszyscy panicznie biegali, telefony dzwoniły. Poczuła, że pod stopami ma wodę. Cofnęła się o krok i zaskoczona spojrzała w dół. Cała posadzka była zalana.
– Co się dzieje? – zapytała pierwszą osobę, która znalazła się w pobliżu.
– Cholera, potop! – wyjaśnił pan Ryszard, złota rączka. – W męskiej łazience na piętrze pękła rura, i to w nocy. Lało się bez przerwy. Hydraulicy już działają, ale szybko tego nie wysuszymy.
– Pani Izo, tu pani jest. Proszę rozesłać do wszystkich maile, żeby kategorycznie nie przychodzili. Zarządzam pracę w domu. – Szef zdradzał objawy bliskiego załamania nerwowego. Tiki nerwowe się nasiliły, a na jego policzkach pojawiały się czerwone plamy. – A potem proszę poszukać jakiejś firmy, która zajmie się osuszaniem – machnął ręką w nieskoordynowany sposób – tego wszystkiego.
– Stropów, posadzek, murów… – podpowiedział usłużnie pan Ryszard.
– Właśnie – przytaknął szef i rozpiął guzik przy kołnierzyku koszuli. – Mój Boże… nie wyjdziemy z tego. Takie straty – zawodził, szarpiąc resztki włosów z głowy. Koszula wysunęła mu się ze spodni, krawat wystawał z kieszeni, a nogawki miał mokre do kolan.
– Może lepiej zadzwonię, a wcześniej roześlę SMS-y – zaproponowała Iza. Jej umysł wszedł w tryb zadaniowy. Jak najszybciej chciała zabrać się do pracy. Ruszyła w stronę swojego pokoju, tuż przy gabinecie szefa.
– Gdzie pani idzie?
– No… do siebie.
– Przecież nie można włączyć komputerów, odcięto zasilanie. Poza tym kto wie, czy sufit nie runie. Tam – palcem wskazał w górę – jest jeszcze gorzej niż tutaj.
– Eeee, nie runie... – Pan Ryszard z pełnym przekonaniem pokręcił głową. Nie wiedzieć czemu wciąż przysłuchiwał się rozmowie dyrektora z asystentką.
– Czyli co mam zrobić? – Iza cofnęła się, brodząc w płytkiej wodzie.
– Proszę skorzystać z komórki służbowej, a resztę załatwić z domu. Niech mi się dzisiaj nikt nie pokazuje na oczy. – Nie pożegnał się, tylko złapał za nogawki na wysokości uda, podciągnął materiał i odsłonił doszczętnie przemoczone buty i skarpetki. Pognał na górę, skąd dochodziły stłumione przekleństwa, pewnie ekipy hydraulików.
Iza z Ryszardem popatrzyli na siebie. Mężczyzna wzruszył ramionami i podążył za sprzątaczką, która wyłoniła się z pomieszczenia socjalnego w kaloszach i z mopem. Niewzruszona zbierała wodę, jakby naprawdę wierzyła, że jej praca na coś się zda.
– Pani też idzie. Szef kazał wszystkich do domu wysłać – zarządził złota rączka, przechodząc koło skupionej na sprzątaniu kobiety.
Iza wciąż stała przy kontuarze, za którym brakowało recepcjonistki, i nie mogła się zdecydować, by wykonać polecenie szefa. W końcu ruszyła truchtem, ochlapując spódnicę, prosto do swojego biura. Niestety znajdowało się tuż pod męską toaletą.
– O nie! – Plan, by wziąć kilka segregatorów z kalendarzem i umowami szkoleń, okazał się nie do zrealizowania. Wszystkie dokumenty, nawet te znajdujące się w szafkach, zostały doszczętnie zalane i nie dało się niczego z nich odczytać. Nic dziwnego, meble ze sklejek nie stanowiły żadnego zabezpieczania, a woda nadal kapała z sufitu. Ze łzami w oczach przewracała drobiazgi na swoim biurku, szukając chociaż jednej niezniszczonej rzeczy. Na próżno. Zadowoliła się skrzydłokwiatem z parapetu. Objęła go czule i wyszła wstrząśnięta.
Co teraz będzie? Zadała sobie pytanie, by zaraz dodać: bez pracy jestem nikim. Tylko ona mi pozostała.
Zamiast opuścić teren firmy i skierować się na przystanek, wybrała zacienioną ławkę jeszcze na terenie firmy, tuż przy ścianie tui, większych od niej. Pamiętała, gdy sadzono małe krzaczki w pierwszych dniach jej pracy. Od tego czasu zamieniły się w szczelny zielony parawan.
Delikatnie postawiła obok siebie doniczkę i wyjęła telefon. Sprawdziła stan baterii i wybrała pierwszą osobę z listy. Nie zwracała uwagi na uciekający czas ani na chłód. Robiła swoje. Wykonała kilkanaście telefonów, wysłała wiadomości mailowe i SMS-owe, a następnie znalazła profesjonalną firmę zajmującą się osuszaniem budynków po zalaniu. Miała szczęście. Obiecali podjechać jeszcze tego samego dnia, rozejrzeć się i przedstawić kosztorys.
– Co pani tu jeszcze robi? – Niespodziewanie stanął przed nią dyrektor.
– Myślałam, że mogę się przydać. Niebawem przyjedzie firma, o którą pan prosił.
– Naprawdę? Dzisiaj?
– Tak, mieli zlecenie gdzieś w pobliżu i gdy będą wracać, zajrzą do nas. – Nerwowo przygładziła kosmyki włosów, które wysnuły się jej z upięcia. Skostniała od siedzenia w jednej pozycji. Marcowe temperatury nie rozpieszczały.
– Już to mówiłem wielokrotnie. Jest pani cudowna! – Uniósł ramiona w geście triumfu i pognał z powrotem do budynku. Nim zniknął za rogiem, odwrócił się i wydał polecenie: – Proszę iść do domu, już ma pani wolne. Z resztą poradzimy sobie sami.
Cóż jej pozostało? I tak minęła prawie połowa jej dnia pracy. Niechętnie skierowała się na przystanek, zastanawiając się, jak wykorzysta wolne godziny. I jak oni sobie poradzą? Czy ich firma przetrwa? O ile część ważnych informacji znajdowała się w chmurze, to przecież umowy na najbliższe pół roku szkoleń przepadły. Odtworzenie będzie trwało wieki. Mimo chłodu spociła się na myśl o czekającym ich wyzwaniu.
Kiedy wchodziła do mieszkania, odezwał się telefon. Kadrowa w kilku zdaniach poinformowała ją, że prawie wszyscy pracownicy idą na przymusowy urlop. Dwa tygodnie z możliwością przedłużenia. Iza próbowała dyskutować, upierając się, że może się przydać, ale usłyszała suche: „Jak szef będzie potrzebował, to na pewno cię znajdzie”. Na koniec dowiedziała się, że wniosek urlopowy czeka w jej skrzynce mailowej. Wersja elektroniczna musiała wystarczyć, zważywszy, że kadrowa, podobnie jak reszta zespołu, i tak nie miała gdzie trzymać formularzy.
Jakby tego było mało, na Izę spadła niewdzięczna rola odwołania szkoleń przewidzianych na najbliższy czas. Niemożliwością okazało się znalezienie zastępczych lokali dla tych, które były przewidziane w salach konferencyjnych jej firmy. Z ciężkim sercem przyjmowała niezbyt miłe słowa, które padały podczas rozmów.
W rezultacie skończyła późnym wieczorem.
Wykończona przeszła do kuchni i zagotowała wodę, zastanawiając się, kiedy minęła pora obiadu. Napad głodu zmusił ją do działania, ale przerwał jej dźwięk powiadomienia przychodzącej wiadomości. Odstawiła talerz, odruchowo wytarła dłonie o bluzę i sięgnęła po telefon. Oparła się o zlew, gdy zobaczyła, że odpisał jej ktoś z Chabrowego Ustronia. Nie od razu odczytała odpowiedź. Zajęła się krzątaniem po kuchni, odwlekając moment, gdy stanie przed faktem dokonanym. W obu przewidywanych przez nią przypadkach będzie rozczarowana. Jeśli odpisano jej, że jednak nie ma terminów, miejsc albo ośrodek nie działa, na pewno zrobi się jej żal straconej szansy na przekonanie się na własne oczy, czy miejsce ze zdjęć jest tak sielankowe, jak to sobie wyobraziła. A jeśli właśnie przesłano do niej pełną ofertę, to… Powinna odmówić? Dotarło do niej, że właściwie była na urlopie. Mogłaby jechać od razu.
Zjadła zupę, nie czując jej smaku. Całkowicie skupiła się na analizowaniu swojego następnego kroku z uwagą, jakby od tego zależały losy świata. Nie mogła się zdecydować. Nie dowierzała, że jest znowu na urlopie i faktycznie może robić, co chce.
Jej ciało zdecydowało za nią. Rozum, zajęty nadmiernym myśleniem, ustąpił przed bólem brzucha. USG i badania nic nie wykazały, a jednak dolegliwości wracały, gdy tylko się zestresowała. Zaczęła szukać rumianku. Zwykle pomagał, choć w nikłym stopniu. Coraz bardziej poirytowana przeglądała zawartość szafki. Nagle strąciła kubek, który rozpadł się na drobne kawałki tuż przy jej bosych stopach. To ją ocuciło. Niech chociaż raz zrobi coś dla siebie. Czego się boi?
Zaczęła od odczytania odpowiedzi.
Dzień dobry,
oferta jest aktualna, ale tylko dla jednej osoby. Ponieważ jest poza sezonem, zapraszamy w dowolnej chwili.
W załączniku cennik i wskazówki dojazdu.
Do zobaczenia!
Sława Strzelczyk
Iza ostrożnie ominęła skorupy kubka, przysiadła na taborecie. Wyglądało na to, że wyjedzie. Tylko dlaczego zaznaczano, że może przyjechać tylko jedna osoba?
ROZDZIAŁ TRZECI
ZASKAKUJĄCE POWITANIE
Pojawienie się nowego celu, tak rozbieżnego od wszystkiego, co do tej pory robiła, przetasowało rutynę. Owszem, dzień zaczęła od spraw związanych z pracą. Po skontaktowaniu się ze wszystkimi coachami, trenerami, nauczycielami i mówcami motywacyjnymi z zakresu biznesu i poinformowaniu ich o wymuszonych przez niesprzyjające okoliczności zmianach zadzwoniła do dyrektora i zrelacjonowała swoje działania, na koniec komunikując, że w pozostałe dni urlopu będzie poza zasięgiem. Początkowo był zaskoczony, ale po krótkim namyśle zaakceptował jej decyzję i obiecał nie niepokoić. Pożegnali się sucho, co było uzasadnione, zważywszy na fakt, że jej przełożonego czekało spotkanie z prezesem i przedstawienie mu raportu ze wstępnego szacunku strat.
Iza mu współczuła, ale tylko przez krótki moment, bo całą jej uwagę skupiło zorganizowanie wyjazdu. Po raz pierwszy od dawna cieszyła się przypływem energii. Ożywiła się, podobnie jak przyroda za oknem, i w pośpiechu się pakowała.
Dotychczas jedynym powodem, by wstać z łóżka, była praca. Teraz co innego ją motywowało. Jutro z samego rana ruszy w drogę. Niewiele ze sobą zabierała. Tylko kilka rzeczy osobistych. Zamierzała spędzić na łonie natury dziesięć dni, w ciszy i spokoju.
Chronicznie nieszczęśliwa, wreszcie dostrzegła światełko w tunelu. Skoro już na etapie zdecydowania się na wyjazd pełna nadziei sobie nuciła, co będzie, gdy dotrze na miejsce? Lekarka miała rację, chociaż Iza nie chciała jej słuchać. Uważała, że Rostkowska działała po omacku i zbyła ją, żeby się pozbyć uciążliwej pacjentki z wydumaną chorobą.
* * *
Uciec.
Odciąć się.
Skupić na otoczeniu, nie na sobie.
A przy tym nabrać sił i być może pozwolić, by jątrząca się rana w sercu wreszcie się zasklepiła.
Dokładnie przestudiowała trasę, kupiła bilet i spokojna położyła się spać.
Z otwartymi ramionami przywitała poranek i potraktowała go jak obietnicę. Tego dnia mogło zdarzyć się wszystko.
Po śniadaniu zatrzasnęła za sobą drzwi, gotowa powitać przygodę. Z walizką na kółkach spacerowym krokiem przeszła na przystanek i pojechała na dworzec. Zastanawiała się, co się stało ze stanem podenerwowania, który towarzyszył jej za każdym razem, gdy wybierała się w podróż.
Jak podczas ostatniej wycieczki.
* * *
Wyciągnęła ją koleżanka ze studiów, pod pretekstem niezmarnowania miejsca. Wykupiła wypoczynek z mężem, ale ten musiał pilnie służbowo wyjechać. Iza do tej pory się zastanawiała, czy Ola nie użyła podstępu. W przeszłości były ze sobą zżyte, a potem ich drogi się rozeszły. Po części z winy Izy. Ciężko doświadczona przez los, ignorowała próby zainteresowania i chęci pomocy ze strony garstki znajomych. Wykruszali się. Ola nie dała się zbyć i starała się ratować resztki łączącej ich więzi. Upierała się, że wyjazd dobrze zrobi Izie.
Pod wpływem perswazji uległa i wybrała się na wycieczkę autokarową do Chorwacji. Ola zostawiła dzieci pod opieką babci, po raz pierwszy od dawna. Szybko odnalazła się w towarzystwie i wykorzystała każdy dzień na dobrą zabawę. Jej entuzjazm i apetyt na doświadczenia mógł być zaraźliwy, ale na Izie nie robił wrażenia. Cały czas wydawało się jej, że znajduje się za jakąś grubą zasłoną zniekształcającą rzeczywistość. Zapamiętała tylko ból głowy, bezsenne noce, kiepskie jedzenie i ogromne pragnienie, by wrócić do domu, schować się pod kołdrą i zapomnieć o niewydarzonej próbie powrotu do normalności. Niestety katorga trwała bez końca. Jaskrawe słońce potęgowało dyskomfort. Ludzie zachowywali się zbyt głośno. Zwiedzanie wyczerpywało, a sztuczne rozmowy wprawiały ją w stan rozpaczy. Oni wypoczywali, byli na wakacjach, rozluźnieni korzystali z okazji i dobrze się bawili. Iza trwała, wyczekując końca.
Od tamtej pory nie odpowiadała na wiadomości od Oli. Wiedziała, że źle postępuje i pewnego dnia pożałuje ucieczki w samotność, ale nie potrafiła inaczej. Ludzi znosiła tylko w pracy. Nie oczekiwała, że ktokolwiek ją zrozumie.
* * *
W marcowy poranek jechała z własnej woli i na własnych warunkach do Chabrowego Ustronia, o którym niewiele wiedziała.
Rozpamiętując bez końca minione miesiące, wsiadła do pociągu. Monotonne kołysanie usypiało. Usiłowała skupić wzrok na mijanych krajobrazach, ale na próżno. Ożywiła się, gdy konduktor poprosił ją o bilet.
– Wysiada pani na następnej stacji – poinformował ją uprzejmie i ruszył dalej.
– Już? – odezwała się w przestrzeń, bo mężczyzna zdążył odejść.
Kilka minut później stała w szczerym polu. Przed sobą miała wiatę z przyklejonym rozkładem jazdy. Za jej plecami ruszył pociąg, a podmuch powietrza z rozpędzonej maszyny szarpnął połami jej płaszcza. Taki ubiór nie był zbyt rozsądnym wyborem na tę wyprawę. Dlaczego nie kupiła porządnej turystycznej kurtki?
Bezchmurne niebo rozciągało się aż po horyzont. Słońce raziło tak bardzo, że nie mogła odczytać wskazówek nawigacji w telefonie. Nie miała pojęcia, w którą stronę powinna się udać. Wokół były tylko nagie pola. Nikogo, kogo mogłaby zapytać o drogę.
Ciało dało znać, że coś nie gra. Brzuch przeszył ból. Przyłożyła do niego dłoń, próbując uspokoić masażem. W ustach jej zaschło, a oczy łzawiły od zbyt ostrego wiatru. Złapała w locie myśl, że może najlepiej zrobi, gdy przejdzie na drugą stronę peronu i poczeka na pociąg powrotny, jak tchórz. Przegoniła chęć ucieczki i drżąc z zimna i emocji, ruszyła według wskazówek nawigacji. Ciągnięcie walizki po polnej ścieżce okazało się uciążliwe, a do przejścia miała trzy kilometry.
Wciąż widziała tablicę z nazwą stacji, gdy zrobiła pierwszy postój pod wiekowymi, nagimi jeszcze topolami. Zdyszana przysiadła na wierzchu walizki, która zagłębiła się w błocie.
Spragniona zamarzyła o butelce wody. Niestety, na tym wygwizdowie nie uświadczyła nawet najmniejszego sklepu.
Spiesząc się, by wewnętrzny sabotażysta jej nie powstrzymał, nie wzięła pod uwagę, dokąd tak naprawdę się wybierała. Była na wsi. Tuż obok przeleciało kilka czarnych ptaków, przywołując w jej pamięci lekturę ze szkoły o obrazowym i upiornym tytule Rozdziobią nas kruki, wrony. Poderwała się i zgięta pociągnęła bagaż.
Nie z takimi przeciwnościami losu się mierzyła.
Kto, jak nie ona?
Da radę.
Nie ma wyjścia.
Zagryzła wargi i wlekła się przez koleiny. Stopy w botkach zsuwały się z brył ziemi i kamieni. Walizka stawiała opór, kołysząc się na boki. Włosy uciekły z warkocza i przyklejały się do czoła i szyi.
Plusem okazało się to, że jej natrętny umysł się wyłączył. Po prostu brnęła i nic już jej nie niepokoiło, nie zamęczało czarnymi scenariuszami. Za to pozwoliła sobie na drugą przerwę przy przydrożnym kamieniu. Nagrzał się od słońca i z przyjemnością pogładziła jego szorstką nawierzchnię.
Niewiele drogi jej zostało. Po dotarciu na miejsce liczyła na prysznic i coś lekkiego do zjedzenia. Wyczerpana zmusiła oporne ciało do dalszego marszu, aż przypadkiem trafiła na urokliwy zakątek.
Jej oczom ukazał się dworek z zarwanym dachem, nieśmiało wyglądający spomiędzy drzew z gałęziami pokropkowanymi świeżą zielenią pąków. Pod stopami rozciągał się dywan krokusów w różnych kolorach.
Westchnęła z zachwytu. Wątpliwości co do stanu konstrukcji nie pozwoliły jej zajrzeć do środka, chociaż ciekawość szeptała, by to zrobiła. Postanowiła, że gdy tylko się rozgości, przyjdzie tu na spacer, sprawdzi, co znajduje się za budynkiem.
Teraz, korzystając, że droga stała się równa i suchsza, dziarsko ruszyła przed siebie, aż wreszcie trafiła do celu.
Przynajmniej według telefonu.
Niepewnie weszła na podwórko otoczone przekrzywionym płotem. Serce szybciej jej zabiło. Rozpoznała we wczesnowiosennym otoczeniu kadry ze zdjęć. Tylko że miejsce wyglądało na starodawne gospodarstwo, a nie ośrodek wypoczynkowy dla spragnionych bliskości przyrody mieszczuchów. Jak goście mieliby się zmieścić w tej niewielkiej chatynce? Nierówne ściany i strzecha. Obrazek jak z bajki, ale czy dało się tu mieszkać?
Bezradnie rozejrzała się wokół, aż jej uwagę zwrócił budynek gospodarczy z szeregiem drzwi. Środkowe były szeroko otwarte. Wyłoniła się z nich kobieta w kaloszach i z wiadrem w ręku. Na widok Izy upuściła go i po ziemi rozsypały się ziemniaki.
– Kim pani jest, u licha, i co pani robi na mojej posesji?
Nie takiego powitania spodziewała się Iza. Zaskoczona nie mogła wydusić z siebie słowa. Dopiero rzut oka nad wejście do domu przywrócił jej głos. Nad nimi wisiała deska z niezgrabnie namalowanymi niebieskimi kwiatami i napisem, którego nie pamiętała ze zdjęcia, ale teraz ją upewnił, że dobrze trafiła.
„Chabrowe Ustronie”
– Dzień dobry, nazywam się Izabela Kaliszewska. – Uznała, że kobieta skojarzy jej nazwisko z korespondencją mailową i wszystko się wyjaśni.
– Nie życzę sobie żadnych akwizytorów. Nic pani nie wskóra. Proszę się wynosić. Do widzenia! – Tupnęła nogą i schyliła się, by pozbierać ziemniaki.
– Nic pani nie rozumie. Wysłałam maila, skorzystałam z adresu na profilu internetowym Chabrowego Ustronia. – Niemal błagała.
Świadomość, że miałaby teraz pokonać raz jeszcze tę samą drogą i czekać nie wiadomo jak długo na pociąg, zmusiła ją do przekonania tej dziwnej kobiety, że wszystko zostało ustalone, a ona ma prawo tu zostać. – Pytałam o wolne terminy, dostałam informację, że mogę przyjechać w każdej chwili, bo jest poza sezonem – dodała, korzystając z okazji, że gospodyni milczała.
– A to cholera jedna.
Tyle usłyszała w odpowiedzi. Kolejny mocny powiew wiatru przyprawił Izą o dreszcze. Oblizała spierzchnięte usta i się skuliła. Bezradna czekała, aż rozstrzygną się jej losy. Pragnęła zostać. Na przekór dziwnemu powitaniu i niechęci kobiety, która wyjęła telefon z kieszeni szerokiej kurtki, ale nie od razu wybrała numer.
Uważnie przyjrzała się Izie, która musiała wyglądać żałośnie, i jej twarz momentalnie złagodniała.
– Wejdź do domu, nim złapiesz zapalenie płuc. Mam rosół z kluskami lanymi. Może być?
– Bardzo chętnie, dziękuję – wydukała Iza.
– Nazywam się Daniela Strzelczyk i nie prowadzę żadnego ośrodka wypoczynkowego. Nie mam też pokoi na wynajęcie. Zaszła pomyłka.
– To co ja mam zrobić?
– Ogrzejesz się, najesz, a potem się zastanowimy.
Drzwi Chabrowego Ustronia z cichym skrzypnięciem stanęły otworem.
Ciąg dalszy w wersji pełnej
Copyright © by Anna Szczęsna, 2024
Copyright © by Grupa Wydawnicza FILIA, 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów oraz rozpowszechniania za pośrednictwem nośników elektronicznych.
Wydanie I, Poznań 2025
Projekt okładki: PANCZAKIEWICZ ART.DESIGN
Zdjęcie na okładce: © VvoeVale/iStock
Redakcja: Magdalena Jakubowska
Korekta: Agnieszka Luberadzka, Jarosław Lipski
Skład i łamanie: Dariusz Nowacki
PR & marketing: Sławomir Wierzbicki
Konwersja publikacji do wersji elektronicznej:
„DARKHART”
Dariusz Nowacki
eISBN: 978-83-8402-221-4
Grupa Wydawnicza Filia sp. z o.o.
ul. Kleeberga 2
61-615 Poznań
wydawnictwofilia.pl
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych postaci i zdarzeń jest przypadkowe.