Uzyskaj dostęp do ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Kiedy grecki milioner Arystydes Leonides zostaje otruty, podejrzenia padają na Brendę, młodą wdowę. Policja wszczyna śledztwo, ale wyprzedza ją o krok Josephine, wnuczka ofiary. Ta wścibska nastolatka uwielbia kryminały i… podsłuchuje! A trzeba uważnie słuchać, bo mordercy są próżni i lubią się chwalić.
Dom zbrodni jest wykładem na temat anatomii morderstwa, a przewrotne zakończenie i dziś może budzić sprzeciw. Nic dziwnego, że to jedna z ulubionych powieści Agathy Christie, która uważała, że „każdy jest zdolny do zbrodni”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 230
Herkules Poirot
Dorównaj sprytem sławnemu belgijskiemu detektywowi
A.B.C.
Czarna kawa
Dwanaście prac Herkulesa
Entliczek pentliczek
Karty na stół
Kot wśród gołębi
Kurtyna
Morderstwo na polu golfowym
Morderstwo w Boże Narodzenie
Morderstwo w Mezopotamii
Morderstwo w Orient Expressie
Morderstwo w zaułku
Niedziela na wsi
Niemy świadek
Pani McGinty nie żyje
Pierwsze, drugie... zapnij mi obuwie
Pięć małych świnek
Po pogrzebie
Poirot prowadzi śledztwo
Pora przypływu
Przyjdź i zgiń
Rendez-vous ze śmiercią
Samotny Dom
Słonie mają dobrą pamięć
Śmierć lorda Edgware’a
Śmierć na Nilu
Śmierć w chmurach
Tajemnica gwiazdkowego puddingu
Tajemnicza historia w Styles
Tragedia w trzech aktach
Trzecia lokatorka
Wczesne sprawy Poirota
Wielka Czwórka
Wigilia Wszystkich Świętych
Zabójstwo Rogera Ackroyda
Zagadka Błękitnego Ekspresu
Zbrodnia na festynie
Zerwane zaręczyny
Zło czai się wszędzie
Panna Marple
Rozwiązuj kryminalne zagadki z legendarną panną detektyw
4.50 z Paddington
Hotel Bertram
Karaibska tajemnica
Kieszeń pełna żyta
Morderstwo na plebanii
Morderstwo odbędzie się...
Nemezis
Noc w bibliotece
Strzały w Stonygates
Śmiertelna klątwa
Trzynaście zagadek
Uśpione morderstwo
Zatrute pióro
Zwierciadło pęka w odłamków stos
Tommy i Tuppence
Wpadnij na trop z zabawną parą detektywów amatorów
Dom nad kanałem
N czy M?
Śledztwo na cztery ręce
Tajemnica Wawrzynów
Tajemniczy przeciwnik
Samodzielne powieści i zbiory opowiadań
Detektywi w służbie miłości
Dlaczego nie Evans?
Dom zbrodni
Dopóki starczy światła
Godzina zero
I nie było już nikogo
Mężczyzna w brązowym garniturze
Morderstwo to nic trudnego
Niespodziewany gość
Noc i ciemność
Pajęczyna
Parker Pyne na tropie
Pasażer do Frankfurtu
Podróż w nieznane
Próba niewinności
Pułapka na myszy
Rosemary znaczy pamięć
Spotkanie w Bagdadzie
Świadek oskarżenia
Tajemnica Bladego Konia
Tajemnica lorda Listerdale’a
Tajemnica rezydencji Chimneys
Tajemnica Siedmiu Zegarów
Tajemnica Sittaford
Tajemniczy pan Quin
Zakończeniem jest śmierć
OD AUTORKI
Dom zbrodni to jedna z moich ulubionych książek. Przez lata chodziła za mną, obmyślałam ją, przyrzekałam sobie: „Pewnego dnia, kiedy będę miała mnóstwo czasu, zacznę ją pisać”. Z doświadczenia mogę powiedzieć, że na pięć powieści, które są ciężką pracą, jedna jest przyjemnością. Ta właśnie była przyjemnością. Często zastanawiałam się, czy czytelnicy wiedzą, która książka powstawała w trudzie i znoju, a która była pisana z radością. Nieraz ktoś mówi: „Jaką przyjemnością musiało być pisanie tego a tego!”. Przeważnie mówią tak o książce, która uparcie „wychodziła” inaczej, niż ja sobie życzyłam, w której są marne postaci, historia zanadto pogmatwana, a dialogi nienaturalne – przynajmniej w opinii autora. Może jednak autor nie jest najlepszym sędzią własnego dzieła. Pocieszam się, że właściwie wszystkim podobał się Dom zbrodni, więc czuję, że słusznie uważam go za jedną z moich najlepszych książek.
Nie wiem, jak wpadłam na pomysł rodziny Leonidesów – pewnego dnia postaci po prostu się narodziły.
Uważam się tylko za skrybę spisującego ich dzieje.
Agata Christie
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Sophię Leonides poznałem w Egipcie pod koniec wojny. Pracowała tam wówczas na odpowiedzialnym stanowisku w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. Nasze pierwsze kontakty były czysto służbowe. Wtedy właśnie doceniłem jej umiejętności, dzięki którym w tak młodym wieku (miała wówczas tylko dwadzieścia dwa lata) sprawowała tak ważną funkcję.
Sophia była kobietą nie tylko przystojną, ale też obdarzoną bardzo logicznym umysłem. Podobało mi się w niej również to, że potrafiła żartować, zachowując absolutnie poważną minę. Zaprzyjaźniliśmy się. Można z nią było o wszystkim porozmawiać. Lubiliśmy umawiać się na obiad i – od czasu do czasu – na tańce.
O tym wszystkim dobrze wiedziałem. Ale z tego, że kocham Sophię i chcę się z nią ożenić, zdałem sobie sprawę, dopiero kiedy otrzymałem rozkaz wyjazdu na Wschód.
Jedliśmy właśnie kolację w restauracji Shephearda, kiedy niespodziewanie odkryłem swą miłość. Nie czułem się zaskoczony, raczej miałem wrażenie, że uświadomiłem sobie coś, o czym od dawna wiem. Spojrzałem na nią innymi oczyma, ale zobaczyłem tylko to, co już dobrze znałem i lubiłem. Ciemne, kędzierzawe włosy, żywe, błękitne oczy, mała, wojowniczo wysunięta broda i prosty nos. Podobał mi się doskonale skrojony jasnoszary kostium i śnieżnobiała bluzka. Wyglądała jak typowa Angielka, co miało dla mnie wyjątkowy urok po trzech latach nieobecności w kraju. Nikt – mówiłem sobie – nie mógłby wyglądać bardziej angielsko. Jednocześnie zastanawiałem się, czy to naprawdę możliwe, żeby była aż taka angielska, na jaką wyglądała. Czy rzeczywistość może mieć w sobie doskonałość teatru?
Zdałem sobie sprawę, że choć tyle ze sobą rozmawialiśmy na różne tematy: ideałów, upodobań, przyszłości, najbliższych przyjaciół, Sophia nigdy nie wspomniała domu, rodziny. O mnie wiedziała wszystko (była wspaniałym słuchaczem), ja o niej – nic. Aż do tej chwili tego nie zauważyłem.
Sophia zapytała, o czym myślę.
– O tobie – odparłem zgodnie z prawdą.
– Rozumiem – rzekła.
I wydawało mi się, że naprawdę rozumie.
– Może się zdarzyć, że nie spotkamy się przez następne parę lat – powiedziałem. – Nie wiem, kiedy wrócę do Anglii. Ale pierwsza rzecz, jaką zrobię po powrocie, to przyjadę do ciebie i poproszę cię o rękę.
Siedziała nieporuszona, paliła papierosa i nawet na mnie nie spojrzała. Przez chwilę bałem się, że nie zrozumiała.
– Posłuchaj – rzekłem. – Na pewno nie poproszę cię teraz, żebyś za mnie wyszła. Mogłabyś mnie odrzucić, a wtedy czułbym się nieszczęśliwy i pewnie związałbym się z jakąś okropną kobietą, żeby uleczyć zranioną ambicję. A gdybyś mnie nie odrzuciła, co mielibyśmy zrobić? Pobrać się i natychmiast rozstać? Zaręczyć się i skazać na długi okres oczekiwania? Nie chciałbym cię na to narażać. Boję się, że gdybyś spotkała kogoś innego, mogłabyś go odrzucić, chcąc być lojalna wobec mnie. Żyjemy w niespokojnych czasach. Wokół nas wszyscy szybko się żenią, rozstają, nawiązują romanse. Chciałbym, abyś pojechała do domu wolna i niezależna, odnalazła się w powojennym świecie i podjęła decyzję, co chcesz robić. To, co jest między nami, musi być na stałe. Innego małżeństwa nie uznaję.
– Ja też nie.
– Z drugiej strony uważam, że mam prawo powiedzieć ci, co czuję.
– Ale bez niepotrzebnych lirycznych uniesień? – mruknęła Sophia pod nosem.
– Kochanie, nie rozumiesz? Próbowałem powstrzymać się od powiedzenia ci, że cię kocham...
– Ależ rozumiem, Charles. I podoba mi się ten zabawny sposób, w jaki załatwiasz sprawę. Kiedy wrócisz, możesz przyjechać i zobaczyć się ze mną... jeśli jeszcze będziesz chciał.
– Nie ma co do tego wątpliwości – przerwałem jej.
– Zawsze są wątpliwości, Charles. Może zdarzyć się coś, co uniemożliwi nasze plany. Po pierwsze, niewiele o mnie wiesz, prawda?
– Nie wiem nawet, gdzie mieszkasz w Anglii.
– W Swinly Dean.
Kiwnąłem głową. Swinly Dean, dzielnica na przedmieściu Londynu, było znane z kortów tenisowych dla finansjery z City.
– W krzywym dworku – dodała cicho, z zadumą w głosie.
Musiałem mieć bardzo zdziwioną minę, bo popatrzyła na mnie ubawiona i przytoczyła cały cytat:
– „I wszyscy mieszkali razem w krzywym dworku”. To o nas. Wprawdzie nasz dom to nie dworek, ale z pewnością krzywy – same szczyty i mur pruski.
– Masz dużą rodzinę? Rodzeństwo?
– Brat, siostra, matka, ojciec, wuj, ciotka, cioteczna babcia, dziadek i jego żona.
– Mój Boże! – wykrzyknąłem, lekko ogłuszony tym nadmiarem rodziny.
Roześmiała się.
– Oczywiście, normalnie nie mieszkamy razem. To wszystko przez wojnę i naloty – z zadumą zmarszczyła brwi – choć w sensie duchowym nasza rodzina zawsze była razem, pod okiem i opieką dziadka. Dziadek to osobowość. Ma ponad osiemdziesiąt lat i około półtora metra wzrostu, a jednak każdy przy nim wygląda bezbarwnie.
– To brzmi interesująco – powiedziałem.
– Bo to interesujący człowiek. Z pochodzenia Grek ze Smyrny. Nazywa się Arystydes Leonides. Jest niezmiernie bogaty – dodała z błyskiem w oku.
– Czy po wojnie jeszcze ktoś będzie bogaty?
– Dziadek na pewno – odparła Sophia z przekonaniem. – Taktyka „zedrzeć skórę z bogatych” nie uda się w jego wypadku. On zedrze skórę ze zdzieraczy. Ciekawa jestem – dodała – czy go polubisz.
– A ty go lubisz? – spytałem.
– Bardziej niż kogokolwiek na świecie.
ROZDZIAŁ DRUGI
Minęły dwa lata, zanim wróciłem do Anglii. Nie były to łatwe lata. Często pisywaliśmy z Sophią do siebie, choć nie były to listy miłosne. Były to listy pisane przez bliskich przyjaciół – wymienialiśmy myśli i komentowaliśmy obecne życie. Jeśli jednak o mnie chodzi, a wierzyłem, że w jej przypadku jest podobnie, uczucie rosło i umacniało się.
Powróciłem do Anglii w spokojny wrześniowy dzień. Liście na drzewach złociły się w świetle zachodzącego słońca. Z lotniska wysłałem telegram do Sophii:
Właśnie wróciłem. Czy zjesz ze mną dziś wieczór kolację u Maria o dziewiątej? Charles.
Kilka godzin później siedziałem i czytałem „Timesa”. Przeglądałem rubrykę towarzyską, donoszącą o narodzinach, ślubach i pogrzebach, kiedy nagle w oko wpadło mi nazwisko Leonides:
19 września w Trzech Szczytach w Swinly Dean w wieku lat osiemdziesięciu siedmiu Arystydes Leonides, ukochany mąż Brendy Leonides. Szczerze opłakiwany.
Poniżej była druga informacja:
ARYSTYDES LEONIDES – nagle w swym domu, Trzy Szczyty, w Swinly Dean. Pozostawił w żalu kochające dzieci i wnuki. Kwiaty prosimy przysyłać do kościoła św. Eldreda w Swinly Dean.
Obydwie informacje wydawały mi się dość dziwnie sformułowane, jakby drukarnia opuściła fragmenty tekstu. Natychmiast jednak moje myśli powędrowały do Sophii. Pospiesznie wysłałem jej drugi telegram:
Właśnie dowiedziałem się o śmierci dziadka. Wyrazy współczucia. Daj znać, kiedy możemy się spotkać. Charles.
O szóstej odebrałem telegram od Sophii:
Będę u Maria o dziewiątej. Sophia.
Na myśl o spotkaniu jej znowu poczułem przyjemne podniecenie i lekkie podenerwowanie. Czas płynął strasznie wolno. Byłem w restauracji dwadzieścia minut przed czasem. Sophia spóźniła się tylko pięć minut.
Spotkanie kogoś, kogo nie widziało się przez długi czas, ale o kim się nieustannie myślało, zawsze jest pewnym wstrząsem. Kiedy wreszcie Sophia weszła do restauracji, nasze spotkanie wydawało się całkowicie nierealne. Była ubrana na czarno, a to, nie wiadomo dlaczego, zaskoczyło mnie. Większość kobiet miała czarne suknie, ale wydawało mi się, że Sophia jest w żałobie. Zdziwiłem się, bo nie sądziłem, że należy do osób, które noszą żałobę, nawet po bliskim krewnym.
Wypiliśmy po koktajlu, a potem poszliśmy do naszego stolika. Mówiliśmy gorączkowo, pytaliśmy o przyjaciół z Kairu. Ta sztuczna rozmowa pozwoliła nam pokonać początkowe skrępowanie. Wyraziłem współczucie z powodu śmierci dziadka, a Sophia powiedziała, że była to śmierć niespodziewana. Potem znowu powróciliśmy do wspomnień. Zaczęło mi się wydawać, że coś jest nie w porządku. I nie chodziło tu o naturalne skrępowanie po długim niewidzeniu. Najwyraźniej coś działo się z Sophią. Czy chciała mi powiedzieć, że znalazła innego mężczyznę, na którym jej zależy bardziej niż na mnie? Że jej uczucie dla mnie było pomyłką?
Jednak wydawało mi się, że nie o to chodzi – a zatem o co? Cały czas o tym rozmyślałem, prowadząc wymuszoną rozmowę.
Nagle, kiedy kelner postawił przed nami kawę i oddalił się z ukłonem, wszystko wróciło do normalności. Siedziałem z Sophią przy stoliku w restauracji, jak dawniej. Lata rozłąki zniknęły.
– Sophia – powiedziałem.
– Charles!
Odetchnąłem z ulgą.
– Dzięki Bogu to minęło. Co się z nami działo?
– To pewnie moja wina. Byłam niemądra.
– Ale teraz już wszystko w porządku?
– Teraz tak.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
– Kochanie! – powiedziałem. – Kiedy za mnie wyjdziesz?
Uśmiech zamarł na jej ustach.
– Nie wiem. Nie jestem pewna, Charles, czy kiedykolwiek będę mogła wyjść za ciebie za mąż.
– Dlaczego? Czy dlatego, że czujesz we mnie obcość? Czy potrzebujesz czasu, by do mnie przywyknąć? Może jest ktoś inny? – Urwałem, ale po chwili powiedziałem: – Nie, byłem głupi. Nie chodzi o nic takiego.
– Masz rację, to nic z tych rzeczy.
Nie odzywałem się, czekając, aż ona zacznie mówić.
– Chodzi o śmierć dziadka – wykrztusiła w końcu.
– O śmierć dziadka? Dlaczego? Co za różnica... Chyba nie sugerujesz... nie myślisz, że... Czy chodzi o pieniądze? Nic nie zostawił? Ale, kochanie, to z pewnością...
– Nie chodzi o pieniądze. – Uśmiechnęła się blado. – Myślę, że byłbyś gotów wziąć mnie w samej koszuli. Dziadek w całym swoim życiu nigdy nie stracił pieniędzy.
– To o co chodzi?
– O śmierć. Widzisz, Charles, myślę, że on nie umarł tak po prostu. Myślę, że mógł zostać... zabity...
Wpatrywałem się w nią z niedowierzaniem.
– Co za fantastyczny pomysł! Jak na to wpadłaś?
– To nie ja na to wpadłam. Po pierwsze, doktor zachowywał się dziwnie. Nie chciał podpisać świadectwa zgonu. Ma być sekcja. Jest oczywiste, że coś podejrzewają.
Nie przeczyłem. Sophia była bardzo inteligentna. Można było polegać na jej wnioskach. Powiedziałem tylko:
– Podejrzenia mogą być całkiem bezzasadne. Ale nawet gdyby były zasadne, jaki ma to związek z nami?
– Jesteś w dyplomacji. Żony dyplomatów muszą być bez zarzutu, bardzo zwraca się na to uwagę. Nie, nie mów tego, co chcesz teraz powiedzieć. To naturalne, że chcesz to powiedzieć, i myślę, że teoretycznie zgadzam się z tobą. Ale jestem dumna, i to bardzo. Chcę, żeby nasze małżeństwo było dobre w oczach wszystkich. Nie życzę sobie być symbolem twojego poświęcenia dla miłości. Poza tym może okaże się, że wszystko jest w porządku.
– To znaczy, że doktor... mógł popełnić pomyłkę?
– Nawet jeśli nie popełnił pomyłki, to i tak wszystko może się dobrze skończyć... pod warunkiem, że dziadka zabiła właściwa osoba.
– O czym ty mówisz, Sophio?
– Wiem, że to paskudne, co powiedziałam, ale bądźmy uczciwi.
Uprzedziła moje następne słowa.
– Nie, Charles. Nic więcej nie powiem. Pewnie i tak już za dużo wygadałam. Ale byłam absolutnie zdecydowana spotkać się z tobą dziś wieczór i wszystko omówić. Nic nie możemy postanowić, dopóki to się nie wyjaśni.
– Mogłabyś chociaż mi o tym opowiedzieć.
Potrząsnęła głową.
– Nie chcę.
– Ależ... Sophio...
– Nie, Charles. Nie chcę, żebyś patrzył na nas z mojego punktu widzenia. Chcę, żebyś zobaczył nas tak, jak ktoś bezstronny, patrzący z boku.
– Jak mam to zrobić?
Spojrzała na mnie z dziwnym błyskiem w oczach.
– Dowiesz się od ojca.
Jeszcze w Kairze powiedziałem Sophii, że mój ojciec jest zastępcą komisarza Scotland Yardu. Nadal sprawował tę funkcję. Gdy usłyszałem jej słowa, po krzyżu przebiegł mi zimny dreszcz.
– Aż tak źle?
– Tak myślę. Widzisz tego samotnego mężczyznę przy stoliku? O wyglądzie miłego, flegmatycznego wojskowego?
– Owszem.
– Był na peronie w Swinly Dean, kiedy wsiadałam do pociągu.
– Śledzi cię?!
– Tak. Myślę, że wszyscy jesteśmy – jak by to ująć? – pod obserwacją. Dano nam do zrozumienia, że byłoby lepiej, gdybyśmy nie opuszczali domu. Ale ja byłam zdecydowana spotkać się z tobą. – Wysunęła wojowniczo podbródek. – Wyszłam okienkiem od łazienki i zjechałam na dół po rynnie.
– Kochanie!
– Ale policja jest bardzo sprawna. I oczywiście znali treść telegramu, który ci wysłałam. Ale nieważne. Jesteśmy tu, razem... Tylko że od tej pory musimy działać każde na własną rękę. – Zawiesiła głos i dodała: – Niestety, nie ma żadnej wątpliwości, że oboje się kochamy.
– Zupełnie żadnej wątpliwości – przyznałem. – I nie mów „niestety”. Obydwoje przeżyliśmy wojnę, wiele razy śmierć zaglądała nam w oczy. Nie rozumiem, dlaczego nagła śmierć jednego staruszka... swoją drogą, ile miał lat?
– Osiemdziesiąt siedem.
– Naturalnie, czytałem to w „Timesie”. Jeśli o mnie chodzi, uważam, że zmarł ze starości i żaden szanujący się lekarz nie powinien w to wątpić.
– Gdybyś znał dziadka – powiedziała Sophia – byłbyś zdziwiony, że w ogóle umarł.