Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy gdyby los ofiarował ci drugą szansę, pokonałbyś lęk przed nieznanym? Przyjąłbyś ją, nie bojąc się niepowodzenia, czy odrzucił – bez względu na ryzyko utraty wartości dla ciebie najważniejszych…?
Życie jest nieprzewidywalne i nigdy nie wiadomo, jakie wybory nam zaoferuje, by skierować nas na ścieżkę szczęścia, której tak uporczywie szukamy. Czasem przykre wydarzenie może sprawić, że ockniemy się w zupełnie innej rzeczywistości. W świecie drugiej szansy, gdzie każdy dostaje czystą kartę i nowe możliwości.
Wraz z nagłą śmiercią męża Laura traci wszystko, co kocha najbardziej. Jest bliska poddania się, los jednak niweczy jej plany.
Gdy kobieta budzi się w ciemnej celi, nie mając pojęcia, jak do niej trafiła, odczuwa jedynie strach. Nie podejrzewa, że więzienie to okaże się pierwszym krokiem do drugiej szansy, jaką otrzyma. Zatopiona we wspomnieniach próbuje rozświetlić mrok – nie tylko dla siebie… Gładząc się po zaokrąglonym brzuchu, opowiada swojemu nienarodzonemu dziecku historie z przeszłości.
Tymczasem porywacze żądają od niej właśnie tej jedynej rzeczy, której ona nie może im dać. Ich żądania otwierają świeże jeszcze rany Laury, a te zaczynają krwawić na nowo… Czy oprawcy mogą mieć rację? Czy to realne, że śmierć męża była mistyfikacją, a on sam okłamywał ukochaną przez te wszystkie lata?
W tej samej celi wypełnionej strachem budzi się w kobiecie nadzieja… na kolejną szansę. Laura zaczyna się łudzić i bardzo pragnie wierzyć w wersję zdarzeń przekazaną przez porywaczy.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Copyright © by Anna Głowacz, 2019Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2021All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
RedakcjaJustyna Karolak
KorektaAneta Krajewska
Zdjęcie na okładce© by Roman Samborskyi/Shutterstock
Ilustracje wewnątrz książki© by Gordon Johnson/pixabay
Projekt okładki, skład i łamanie oraz wersja elektronicznaAdam Buzek/[email protected]
Wydanie I - elektroniczne
ISBN 978-83-67024-40-2
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Oczami Laury
Oczami Marcina
Oczami Laury
Oczami Marcina
Oczami Laury
Oczami Marcina
Oczami Laury
Oczami Marcina
Oczami Laury
Oczami Marcina
Oczami Laury
Oczami Marcina
Oczami Laury
Oczami Marcina
Oczami Laury
Oczami Marcina
Oczami Laury
Oczami Marcina
Oczami Moniki
Oczami Laury
Epilog
I ktoś zapukał do drzwi tak cichutko niby przypadkiemnieśmiałoA ty ich nie otworzyłeśBo nikogo się nie spodziewałeśBo nie słyszałeśBo nie miałeś czasu.Bo istnieje wiele bo…A za tymi drzwiami czekała druga szansaczekała tak długo, aż straciła nadziejęA ty sam straciłeś szansę na nią samą…
Życie wielokrotnie daje nam drugąszansę…I tylko od nas zależy, czy z niejskorzystamy…
Książkę tę dedykuję swojemu mężowi. Los dał nam drugą szansę, a my nie wahając się, pochwyciliśmy ją wlot!
Oczami Laury
Obudziłam się z okropnym bólem głowy. Czoło pulsowało i piekło, ból promieniował niemalże na całą twarz. Powoli otworzyłam oczy. Jedno z nich stawiało lekki opór. Dookoła widziałam jedynie ciemność. Kierowana instynktem, chciałam unieść dłoń do miejsca bólu, ale ta została, gdzie była. Coś ją blokowało. Byłam przywiązana do krzesła, jakikolwiek ruch sprawiał ból – od sznura wpijającego się w ciało. Po kilku próbach moje nadgarstki były już całkowicie obolałe. Ktokolwiek je związywał, nie przejmował się możliwością zatrzymania przepływu krwi, tak mocno zacisnął więzy. Bezsilna, próbowałam sobie cokolwiek przypomnieć. Co ja tu robię? Jak się tu znalazłam, i gdzie to w ogóle jest? Oblał mnie zimny pot i zaczynałam się bać. Oczy wolno przyzwyczajały się do ciemności. Pomieszczenie było małe. Siedziałam na krześle na samym jego środku, przodem do obskurnych metalowych drzwi. Obraz jak z horroru, brakowało tylko śladów paznokci na ścianach, wskazujących jednoznacznie, że nie ma stąd ucieczki. Czy to będzie miejsce mojej śmierci? Wyobraźnia podsuwała mi coraz to gorsze scenariusze. Byłby tylko jeden plus całej sytuacji. Jeśli tu zginę, szybko spotkam się z Marcinem. Na krótką chwilę przygniotła mnie tęsknota i smutek, otrząsnęłam się jednak – postanowiłam jeszcze się nie poddawać. Nie mogłam. Jeśli umierać, to epicko. A sytuacja, w jakiej się znajdowałam, na pewno do takich nie należała. Wciąż próbowałam się jakoś uwolnić, ale bezskutecznie. Szukałam w głowie jakichś fantastycznych wyjść z tego typu opresji – przypominałam sobie klatki obejrzanych filmów. Każdy z tych sposobów uwolnienia wymagał jednak umiejętności, jakich nie miałam. Byłam więc w pułapce. Miałam ochotę krzyczeć na całe gardło, wzywać pomocy, coś mnie jednak powstrzymywało. Podświadomie wyczuwałam, że jeśli to zrobię, pogorszę tylko swoje położenie. W ciszy próbowałam wrócić do ostatniej chwili, którą pamiętałam. W tym samym momencie w oddali za zamkniętymi drzwiami usłyszałamgłosy:
– Jeszcze się nie ocknęła – powiedział ktoś. Brzmiał jakoś pusto. Jakby przekazywał informację, że woda na herbatę jeszcze się nie zagotowała i trzeba chwilę poczekać. Nie było w nim żadnych emocji, które pozwoliłyby mi jakkolwiek wyczuć powagę sytuacji, w jakiej sięznalazłam.
– To jej pomóż! – wrzasnął drugi tak zjadliwie, że aż zadrżałam, a całe moje ciało skurczyło się w panice pod wpływem gwałtowności jego tonu. Teraz już wiedziałam, że jestem w poważnych tarapatach. Wszystko nagle do mnie wróciło. Słyszałam już ten głos. Wiedziałam, do kogo należy. Wyobraźnia przywołała w pamięci obraz, jak właściciel tego głosu wkłada mnie do bagażnika samochodu. Krzyczałam. Wołałam o pomoc. Nie było mu to na rękę. Chyba w obawie, iż ktoś może mnie usłyszeć, uciszył mnie skutecznie mocnym uderzeniem w głowę. I tak znalazłam się tutaj. Nie wiedziałam tylko jeszcze, dlaczego tu jestem i jakie są zamiary dwóch mężczyzn za tymi drzwiami. Podejrzewałam, że może chodzić o pieniądze. Chęć wyłudzeniaokupu…
Usłyszałam coraz głośniejszy stukot butów o drewnianą posadzkę, zamknęłam więc oczy i oparłam głowę na ramieniu, by symulować nieprzytomność. Miałam cichą nadzieję, że zostawią mnie w spokoju, a ja będę miała czas, aby pomyśleć. Drzwi skrzypnęły przeraźliwie, otworzyły się i z impetem uderzyły klamką w ścianę. Przez zamknięte powieki próbowało przedrzeć się światło dochodzące z pomieszczenia zadrzwiami.
– Dalej jest nieprzytomna – skwitował sytuację pusty głos, ponownie nie okazując przy tym żadnychemocji.
– Nie mamy czasu na ceregiele. Obudź ją! – Znów ten ton… Musiałam mocno się skupić, aby nie zatrząść się zestrachu.
– Niby jak mam to zrobić? – zapytał tenpierwszy.
– Z choinki się urwałeś? Uderz ją! Oblej wodą! Cokolwiek, byle się ocknęła! – zagrzmiał.
Zdecydowanie nie chciałam być lana wodą, a tym bardziej bita. Postanowiłam zmierzyć się z sytuacją i aktorsko udałam, że powoli się wybudzam. Gdy otworzyłam oczy, oślepiło mnie jasne światło. Kiedy już mój wzrok wyostrzył się wystarczająco, zobaczyłam stojącego przede mną mężczyznę. Na twarzy miał czarną kominiarkę, na dłoniach skórzane rękawiczki. Był ogromny. W myślach podziękowałam sobie za tę krótką chwilę odwagi. Po ciosie od tego człowieka mogłabym pozostać nieprzytomna przez dwadzieścia cztery godziny. Musiał zobaczyć przerażenie malujące się na mojej twarzy, bo miałam wrażenie, że przez sekundę, może dwie, widziałam w jego oczachlitość.
– Obudziła się! – krzyknął do drugiego mężczyzny, który już po chwili zjawił się w progu. Był zdecydowanie chudszy od swojego towarzysza, ale za to wyższy. Kominiarka zakrywała także i jego twarz, ukazując tylko niebieskoszary odcień oczu. Biło od nich jedyniezło.
– Nareszcie! – Mówiąc to, wziął jedno z krzeseł stojących pod ścianą i postawił dokładnie naprzeciwko mnie. Usiadł na nim gwałtownie, co prawdopodobnie było zamierzone, aby wzbudzić we mnie jeszcze większy strach. Popatrzył mi głęboko w oczy, po czym rozpocząłprzesłuchanie:
– Gdzie jest Marcin? – zapytał, a ja niemalże udławiłam się własnąśliną.
Nie wytrzymałam. Po policzku poleciało mi kilka samotnychłez.
– Gdzie jest Marcin? – ponowił pytanie jeszcze ostrzejszym tonem, choć nie wiedziałam, że to w ogóle jeszczemożliwe.
– Marcin nie żyje – odpowiedziałam cicho, a łzy na policzkach stawały się coraz gęstsze i gęstsze, aż wstrząsnął mną przeraźliwy wręczszloch.
– Zamknij się! Kłamiesz! – napierał, nie robiąc sobie nic ze stanu, do jakiego mniedoprowadził.
– Nie kłamię. Zginął pięć miesięcy temu w wypadku. Pisali o tym chyba we wszystkich gazetach. Jeśli to jakiś durny sposób moich przyjaciół na to, aby wyciągnąć mnie z żałoby, to możesz być pewny, że nie poskutkuje! – Smutek, który się we mnie narodził, zamienił się nagle w złość. – Chcę do domu! Natychmiast!
– Nigdzie nie pójdziesz, dopóki nie powiesz nam, gdzie onjest.
– No przecieżmówię!
– Chodzi nam o konkretną lokalizację – nie ustępował. Zaczęłam powoli zastanawiać się, o co w tym wszystkim chodzi. Po co w ogóle szukali Marcina? Czego mogli od niego chcieć? Wzięłam głęboki oddech, aby się nieco uspokoić i opanowanym tonempowiedziałam:
– Konkretnie znajduje się na cmentarzu miejskim, kwatera numer dziewiętnaście, grób po prawej stronie od wielkiego świerku. Codziennie są na nim świeże kwiaty. Atramentowe róże. Sama je tam zanoszę. Na pewno nie uda wam się goominąć!
Lepszej lokalizacji nie mogli dostać. Ta była jedyną, jakąznałam.
– Przestań chrzanić mi tu o jakimś cmentarzu. Gadaj! Gdzie onjest!
Zupełnie nie docierało do tego idioty to, comówię.
– Nie żyje! Ile razy jeszcze muszę to powtórzyć? – odpowiedziałam już całkowicie zrezygnowana. – Możesz mnie podpiąć pod wykrywacz kłamstw, jeśli musisz. Nie podam wam innej lokalizacji, bo taka nie istnieje, choć sama chciałabym, aby byłoinaczej.
– Stary, może ona mówi prawdę? Dawno go nikt nie widział – wtrącił się nagle tamten potężny gość, wydawał się wyraźnieskołowany.
– Zamknij się! Jak go nie dorwiemy, to Diablo nam nie zapłaci – odpowiedział mu ten, który mnie przesłuchiwał. – A ty lepiej otwórz tę piękną buźkę, zanim sprawię, że nie będziesz już tak chętnie przeglądała się w lustrze! – zwrócił się ponownie do mnie, próbując mniezastraszyć.
Trochę podziałało, ale żądali niemożliwego, nie byłam w stanie sprostać ichwymaganiom.
Delikatnie siępoddałam.
– Rób, co chcesz. Jedyną lokalizacją, jaką znam, jest cmentarz. I od chwili, gdy zginął, wszystko mi już obojętne. Równie dobrze możesz mnie zabić. Nie dbam o to. Wiedz jednak, że robiąc to, odbierzesz dwa życia – odpowiedziałam, wskazując oczami na zaokrąglony już brzuch. Próbowałam grać nalitość.
– O kurwa! – jęknął wielki mężczyzna. – Stary, musimy ją wypuścić. Tego nie było wumowie.
– Nic nie musimy. Potrzebujemy tej kasy! – Spojrzał na mnie groźnie, moja twarz pozostawała jednakniewzruszona.
Od kiedy zabrakło Marcina, trudno było komukolwiek wzbudzić we mnie jakiekolwiek emocje, prócz płaczu. Ale i łzy w końcu mi się skończyły. Życie całkowicie straciło sens. Gdyby nie ta mała istota zamieszkująca w środku, gdyby nie to, że była nasza, jego… Już dawno bym się poddała. Żyłam już tylko dla niej. Dla tej jedynej cząstki, która mi z niego pozostała. Nasze przeznaczenie wiedziało, co nas czeka. Los zostawił mi więc kogoś do kochania, wiedział bowiem, że tylko w ten sposób uda mi się przetrwać. Miałrację…
– Jeszcze tu wrócimy! – zagroził, wyszedł z pokoju i trzasnąłdrzwiami.
Zostałam sama, pochłonięta przez ciemność, nic nie wskazywało na to, aby w najbliższym czasie coś miało się zmienić. Musiałam się uspokoić, dziecko wyczuwało mój strach, otaczał mnie całą. Był jak czarna chmura, w środku której strzelają pioruny, raz za razem mrożąc krew w żyłach. Zamknęłam oczy i wróciłam wspomnieniami do momentu, gdy zobaczyłam Marcina po raz pierwszy. Obraz ten wywołał blady uśmiech na mojej twarzy. Spojrzałam na swój brzuch i powiedziałamcicho:
− Nie bój się. Wszystko będzie dobrze. A tymczasem opowiem ci nasząhistorię.
Tonąc we wspomnieniu głębi jego oczu, zaczęłam cichoopowiadać…
***
Gdy pierwszego dnia studiów weszłam na salę wykładową, poczułam wszechogarniające podekscytowanie. Znajdowałam się dokładnie tam, gdzie chciałam być, odkąd pamiętam. Cały wysiłek i lata nauki nie poszły na marne. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak wracają do mnie te wszystkie imprezy, na które się nie wybrałam, wypady znajomych nad jezioro, na których mnie nie było. Wszystko miało w końcu sens. W chwili gdy przyszedł list z uczelni informujący o tym, że zostałam studentką pierwszego roku prawa na Uniwersytecie Jagiellońskim w Krakowie, przestałam żałować tego, co mnie ominęło. Wiedziałam, że to jeszcze nie koniec pogoni za sukcesem i ciężkiej pracy, i że tak naprawdę dopiero zaczynam. Postanowiłam jednak spróbować pogodzić tym razem naukę z odrobiną prywatnego życia. Choćby z maleńką drobiną – taką wielkości jednego procenta. Miałam dziewiętnaście lat. Moje życie dopiero się tak naprawdę zaczynało. Chciałam w końcu dowiedzieć się, jaki ma rzeczywiście smak. Teraz, z daleka od rodziców, liczyłam na to, że w końcu mi się to uda. Życie w akademiku stwarzało ku temu wiele nowych możliwości. Rozejrzałam się dookoła. Kilku chłopców przykuło moją uwagę, ale nie na długo. Zganiłam się w myślach za tak natrętne zagrania w poszukiwaniu pierwszego w moim życiu potencjalnego kandydata na chłopaka – już pierwszego dnia na uczelni. Chyba te lata z dala od ludzi sprawiły, że górowała we mnie desperacja i wielkie pokłady czystej ciekawości. Miłość do tej pory widziałam jedynie na filmach i szkolnych korytarzach mojego liceum. Sama jednak nigdy nie byłam zakochana. Nie miałam na to czasu. I mimo że wielu próbowało, każdy już w pierwszej rundzie przegrywał z książką. Nikt nie był wart poświęcenia. A przynajmniej tak próbowałam sobie to tłumaczyć. W większości jednak po prostu się wstydziłam. Należałam do ubogiej rodziny i od samego początku musiałam walczyć, aby cokolwiek osiągnąć. Nie chciałam, aby litowano się nade mną lub oceniano mnie na podstawie złych warunków mieszkalnych i materialnych. Póki nikt nie znał mnie wystarczająco dobrze, łatwo mi było to ukrywać. Więc siedziałam całe życie w przysłowiowym kącie, patrząc na wszystko z boku, a życie mnie omijało. Powtarzałam sobie zawsze, że robię to dla siebie. I dziś siedząc w tej auli, wiedziałam, że miałam rację. Nie znalazłabym się tu, gdyby nie moja determinacja i to, jak wielu rzeczy sobie odmówiłam. Teraz jednak chciałam od życia czegoś więcej. Rozmarzyłam się, wyobrażając sobie scenę rodem z filmów …
Gdybyś wszedł teraz na salę, zobaczyłbyś wysoką brunetkę, o długich, sięgających pasa włosach, które kręcą się delikatnie nakońcach.
W twoich oczach odbiłby się ciemnozielony blask moich oczu, lekko nakrapianych żółtymi plamkami. Pełne usta uśmiechnęłyby się do ciebie, ukazując szereg prostych białych zębów, które zawdzięczam licznym i systematycznym wizytom u dentysty. Prosta i smukła sylwetka zadziwiłaby cię zapewne, bo skąd niby miałbyś wiedzieć, że ćwiczę systematycznie, powtarzając w głowie artykuły i paragrafy. Zobaczyłbyś więc moją zewnętrzną powłokę. I choć próbowałbyś prześlizgnąć się od razu do odkrywania mojej duszy, zapewne byłbyś zaskoczony, że nikt dotąd jeszcze tego nie dokonał – zauważyłbyś ten brak wydeptanej przez innych ścieżki. Obudziłoby się w tobie nagłe wyzwanie, aby być tym pierwszym. Przedzierałbyś się przez powłoki, jedna po drugiej, i byłbyś coraz bliżej. A że dziś jest ten dzień, w którym pozwoliłam sobie na ten jeden procent prywatności, kto wie, może ci się to nawet uda. Musisz tylko wejść dosali…
Wykład rozpoczął się dokładnie punkt dwunasta. Wykładowca poprosił wszystkich, aby przedstawili się z imienia i nazwiska i powiedzieli kilka słów o sobie. Ze zdziwieniem zauważyłam, że mamy tylko trzy dziewczyny w naszej grupie. Gdy nadeszła moja kolej, wstałam powoli i lekko zawstydzona przedstawiłam się zgodnie z prośbąwykładowcy.
– Cześć wszystkim. Nazywam się Laura Kos. Mieszkam w małym miasteczku na obrzeżach Wrocławia. Interesuje się muzyką i literaturą. Uwielbiam zwierzęta. Szczególnie… – Gdy kontynuowałam przemowę, do sali wszedł wysoki brunet o orzechowych oczach. Speszyłam się, zauważywszy, jak jego wzrok skupia się na mnie, skończyłam szybko swoją krótką prezentację i usiadłam nakrześle.
– Witamy pana…? – zapytał nagle wykładowca, karcąc delikatnie swoim tonem zaspóźnienie.
– Marcina Maneckiego – odpowiedział, a jego głos rozszedł się po sali, sprawiając, że na całym ciele poczułam ciarki. Wpatrywałam się w niego nieustannie. Nie byłam w stanie przestać. Po raz pierwszy ktoś na mnie tak podziałał. Byłam w szoku. Jakby jakaś dziwna moc przyciągała mnie do niego. Dotąd nawet nie wiedziałam, czy jakikolwiek mężczyzna jest w stanie mnie pociągać. On był moją odpowiedzią. Wyczekanym ideałem. Jakbym wywołała go siłą świadomości. Poczułam, jak na tę myśl moje policzki robią się coraz bardziej czerwone. Zadowolona byłam, że postanowiłam usiąść w pierwszej ławce. Spuściłam głowę, aby się trochę uspokoić, zanim ktokolwiek zauważy, co się ze mnądzieje.
– Część. – Usłyszałam po chwili po raz kolejny te piękne tony jego głosu, tym razem tuż koło swego ucha, i aż podskoczyłam na krześle jak oparzona. Kątem oka dostrzegłam, jak przysiada się do mojejławki.
– Cześć – odpowiedziałam tak cicho, że zastanawiałam się, czy ja sama słyszałam swoje słowa, czy tylko myśli. Skarciłam się w duchu za swojąnieśmiałość.
– Jestem Marcin – dodał i patrzył na mniewyczekująco.
– Laura, miło mi. – Mówiąc to, podałam mu rękę, którą uchwycił i energiczniepotrząsnął.
– Nigdy nie widziałem jeszcze takich pięknych oczu. Nosisz soczewki? – zapytał, wciąż trzymając moją rękę. Uścisk był już delikatniejszy, ale za to coraz bardziej gorący. Popatrzyłam mu prosto w oczy, zaintrygowana oraz lekko rozwścieczona tak szybkim i pochopnymstwierdzeniem.
– Nie, nie noszę – odpowiedziałam krótko, po czym skupiłam się na rozpoczynającym się właśniewykładzie.
Nie było to jednak łatwe. W powietrzu unosiła się woń markowych perfum. Była tak odurzająca, że miałam ochotę przywrzeć do niego mocno, aby móc bardziej się nią nasycić. Co rusz zerkałam na niego spod powiek, licząc na to, że tego nie dostrzeże. Wyciągnęłam notes i zaczęłam robić notatki. Były one jednak bardzo chaotyczne. Pomimo prób nie mogłam się skoncentrować. Nie kiedy on siedział tużobok.
– Pożyczysz długopis? – zapytał nagle, wyciągając mały notesik z kieszeni kurtki. Dopiero teraz zauważyłam, że wciąż ma ją nasobie.
– Jasne – odpowiedziałam, wyjmując z etui jeden ze starannie ułożonych w nim długopisów. Gdy zerkałam na jego mały notesik, nie mogłam się oprzeć, by odwdzięczyć się jakąś uszczypliwą uwagą za soczewki kontaktowe, więc niewiele myśląc, dodałam: – Masz zamiar na każde zajęcia zakładać osobny notesik? Bo w tym za dużo się chyba niezmieści.
Popatrzył na mnie zaskoczony, na jego twarzy powoli rozlał się figlarskiuśmiech.
Zdecydowanie należał on ludzi, którzy chodzą do dentysty co najmniej tak samo często, jak ja sama. W dodatku zapewne prywatnie. Wręcz powalał uśmiechem. Nie mogłam nie zauważyć, jak pociągające były jegousta.
– Widząc obszerność twojego, dochodzę do wniosku, że mój własny w ogóle nie będzie mipotrzebny.
– A to dlaczego? – zapytałam zdziwiona jegoodpowiedzią.
– Skopiuję sobie twoje notatki – odpowiedział całkowicie bezogródek.
– Skąd pomysł, że na to pozwolę? – odrzekłam, bo był zdecydowanie zbyt pewnysiebie.
– Już ja znajdę sposób na to, byś się zgodziła – odpowiedział i puścił mioczko.
Pomimo fali gorąca, która mnie oblała, uniosłam wysoko głowę w aktorskiej pozie urażenia i postanowiłam tym razem porządnie skupić się na wykładzie, całkowicie chłopaka ignorując. Już po chwili historia prawa pochłonęła mnie zupełnie, a Marcin był jakby za zasłoną dymną, niemalżeniedostrzegalny.
Po pierwszym męcząco długim wykładzie miałam trzydziestominutową przerwę, którą postanowiłam wykorzystać na zjedzenie drugiego śniadania. Przysiadłam na marmurowych schodkach zaraz przy oknie, aby móc podziwiać widoki na miasto z trzeciego piętra uniwersytetu. Aura Krakowa zamglona była smogiem, który totalnie niszczył piękno krajobrazu, zasłaniając go duszącą szarością. Wpatrywałam się w okno, próbując przedrzeć się wzrokiem przez tę barierę i dostrzec wyraźniej piękno, które się za nią kryło, i wtedy w oknie zobaczyłam odbicie orzechowych oczu. Spojrzałam w nie, ale nie odwracałam się do ich właściciela. Wpatrywaliśmy się tak w siebie przez prawie minutę. Było to bardzo dziwne doznanie, wręcz intymne. Przez chwilę miałam nawet wrażenie nagości. Jakby przejrzał mnie na wskroś. Coraz bardziej kusiło mnie, by się odwrócić, ale nie chciałam się poddać w tej naszej dziwnej walce. Na widok mojej zawziętości uśmiechnął się do mojego odbicia w szybie, po czym odszedł tak szybko, jak się pojawił, a ja poczułam rozczarowanie. Do tej pory uczucie to nawiedzało mnie tylko wówczas, gdy nie byłam w czymś wystarczająco dobra. Tym razem jednak było inaczej. Nie chciałam, aby odchodził. Czułam potrzebę wpatrywania się w jego oczy i w ten szeroki piękny uśmiech. Zerknęłam tęskno w okno. Już go nie było. Został jedynie jego zapach. Otulał mnie niczym przynosząca wewnętrzne ciepłokołdra.
Kolejnym przedmiotem była logika. Ze swoją sumiennością byłam pierwsza na sali, w której miał się odbyć wykład. Tym razem usiadłam w jednej z ostatnich ławek. Do auli powoli schodzili się studenci. Niektórzy tworzyli już małe grupki. Ja nie należałam do osób, które tak szybko nawiązują znajomości. Żałowałam tego, gdy widziałam, jak wspólnie się śmieją i wymieniają poglądy. Wpatrywałam się w drzwi auli, czekając, aż pojawi się w nich Marcin i będę mogła spojrzeć na niego zupełnie naturalnie, jakby ciekawa, kto wchodzi na salę. Poczułam lekki wstyd, że uciekam się do takich tanich sztuczek, aby utrzymywać pozory braku zainteresowania jego osobą. Kiedy wszedł do auli, ponownie oblała mnie fala ciepła. Zadziwiła mnie szerokość jego ramion i wyjątkowo dobrze zbudowana sylwetka. Zdecydowanie nie wyglądał na chłopaka w moim wieku. W myślach modliłam się, by usiadł gdzieś blisko. On jednak, nawet nie rozejrzawszy się po pomieszczeniu, usiadł ponownie w pierwszej ławce. Obserwowałam jego swobodną postawę. Wciągnęłam głęboko powietrze, mając nadzieję, że uda mi się pochwycić zapach jego perfum. Siedział jednak zbyt daleko. Poczułam kolejne uczucie rozczarowania. Zaraz przed przyjściem wykładowcy odwrócił się przez ramię i nawet nie szukając mnie po auli, spojrzał mi od razu prosto w oczy. Nie miałam pojęcia, skąd wiedział, gdzie siedzę. Próbowałam ukryć zaskoczenie. Wyglądało na to, że tym razem on nie chciał dać za wygraną. Rozweseliło mnie to i uśmiechnęłam się do niego delikatnie, zaraz potem spuściłam wzrok. Było jeden-jeden.
Wykład ciągnął się w nieskończoność. Chyba po raz pierwszy w życiu chciałam, aby lekcja w końcu się skończyła. Byłam wyczerpana ilością emocji tego dnia. Cieszyłam się, że nie mam już dziś w planie żadnych innychwykładów.
– Na dziś skończymy – odezwał się wykładowca. – Na kolejny wykład proszę dobrać się w pary. Poćwiczycie logiczne myślenie wspólnie. – Wyszedł z sali, pozostawił po sobie lekkie zamieszanie. Wszyscy w popłochu szukali pary. Popatrzyłam w stronę Marcina. A on już jakby na mnie czekał. Wymieniliśmy spojrzenia i oboje w samotności opuściliśmy aulę – już mieliśmy swojegopartnera.
Gdy wychodziłam z uniwersytetu, zobaczyłam go, jak stoi oparty o kolumnę. Pomimo chęci zatrzymania się postanowiłam przejść obok, jak gdyby nigdy nic. Kiedy się z nim zrównałam, krzyknął:
– Mam coś, co należy do ciebie! Chcesz to odzyskać? – Uniósł długopis i patrzył na mniepytająco.
– Nie. Możesz go zatrzymać – odpowiedziałam i zmusiłam nogi do ruchu, choć te uparcie stawiałyopór.
Do akademika miałam dwadzieścia minut na piechotę. Szłam powoli. Nigdzie mi się nie spieszyło. Jesienne słońce świeciło wyjątkowo mocno. Przeszłam zaledwie kilkaset metrów, kiedy usłyszałam hamujący samochód. Spojrzałam w bok i zobaczyłam Marcina przejeżdżającego jakby w zwolnionym tempie. Jego wzrok całkowicie skupiony był na mnie. Był jak zahipnotyzowany. Jechał z prędkością moich kroków. Byłam w takim szoku, że nie potrafiłam wydusić z siebie ani słowa. Zauważył to i postanowił przejąćpałeczkę.
– Podrzucić cię gdzieś? – zapytał grzecznie i dopiero wtedy zauważyłam, czym jedzie. Porsche nie należało do samochodów mieszczących się w budżecie przeciętnegostudenta.
– Nie, dziękuję. Nie mam daleko, a pogoda jest ładna – odpowiedziałam równie grzecznie, w duchu obawiając się, że pod ciężarem mojego ubóstwa samochód rozkraczyłby się zapewne na kolejnych kilkusetmetrach.
– Jak wolisz. Do zobaczenia jutro – rzucił, posyłając mi jeden ze swoichuśmiechów.
− Do zobaczenia – odpowiedziałam, a on odjechał z piskiem opon za kilka tysięcyzłotych.
***
Moją opowieść przerwały otwierające się z piskiem drzwi. Do pomieszczenia wszedł ten potężny mężczyzna. W dłoniach trzymał szklankę wody i jabłko. Popatrzył najpierw na moją twarz, potem nabrzuch.
– Pewnie jesteś głodna – powiedział; tym razem w jego głosie dało się wyczućemocje.
– Zgaduję, że nie uważasz, iż tym stwierdzeniem odkryłeś Amerykę – odpowiedziałam z lekką złośliwością. – Potrzebuję też skorzystać z toalety – dodałam.
Odłożył jabłko i szklankę na stojące nadal naprzeciwko mniekrzesło.
Stanął za mną i rozwiązał mi ręce. Potem nogi. Palcem wskazał drzwi za moimiplecami.
– Toaleta – dodał, widząc moje pytającespojrzenie.
– Miło wiedzieć, że to więzienie posiada takie udogodnienia jak własna toaleta – powiedziałam, wstając powoli zkrzesła.
Całe moje ciało było zdrętwiałe od siedzenia w jednej pozycji. Nogi lekko się pode mną ugięły i widziałam, jak porywacz asekuracyjnie wyciąga ręce, aby w razie czego mnie złapać. Utrzymałam jednak równowagę i powoli ruszyłam w kierunku drzwi. Otwierając je, czułam na sobie baczne spojrzenie porywacza. Były w nim chyba jednak jakieś pokłady ludzkich uczuć. Postanowiłam towykorzystać.
Opadłam na deskę klozetową z taką wdzięcznością, jakiej nie czułam już dawno. Po moim ciele rozeszło się przyjemne uczucie ulgi. Zaraz potem zaburczało mi wbrzuchu.
– Zaraz zjemy jabłko – powiedziałam do mojej istoty. Żeby rozciągnąć czas mojej pseudowolności, ręce postanowiłam umyć aż dwa razy. Pomimo obskurności pomieszczenia – toaleta wyglądała na wysprzątaną, co też przyjęłam z wielką ulgą. Kiedy z niej wychodziłam, zauważyłam, jak mój strażnik siedzi na krześle, w wyciągniętej ręce trzymającjabłko.
– Jedz! – rozkazał.
Nie musiał się powtarzać. Byłam już naprawdę głodna. Nie wiedziałam, która jest godzina, ale na pewno nie jadłam już ponad dobę. Zdecydowanie za długo jak na stan, w którym się znajdowałam. Jabłko smakowało mi tak bardzo, jakbym od wieków ich nie jadła. Jednym haustem wypiłam całą szklankę wody, żałując, że to nie sok. Potulnie oddałam jąmięśniakowi.
– Kiedy będzie następny posiłek? – zapytałam, wciąż czującgłód.
– Nie wiem. Zjadłaś właśnie moje śniadanie – odpowiedział i widziałam w jego oczach, że jest świadomy, iż jabłko tylko pobudziło moje ślinianki. Nie zmieniało to jednak faktu, iż byłam mu za towdzięczna.
– Czy mógłbyś zrobić sobie jutro jakąś bułkę? – zapytałam prosząco. Nie chciałam się kajać, ale tu nie chodziło tylko o mnie. Musiałam być przede wszystkim odpowiedzialna za maleństwo rosnące w moimbrzuchu.
– Zobaczymy – odpowiedział i choć nie mogłam tego widzieć przez materiał kominiarki, to wydawało mi się, że powiedział to z delikatnymuśmiechem.
– Czy mógłbyś nie związywać mi rąk? – zapytałam, chcąc jak najbardziej wykorzystać sytuację. – Chciałabym móc się nimi posługiwać. – Mówiąc to, pogładziłam się z uczuciem po brzuchu. Liczyłam na to, że odwołując się do jego bardziej ludzkiej strony, wzbudzę w nimlitość.
– Nie wiem… On nie będzie zadowolony – odbąknął zmieszany, nie wiedząc, co mazrobić.
– Przecież nie ucieknę. Drzwi są zamknięte od zewnątrz, więc niby jak? Bądź człowiekiem. Nie dość, że porwaliście kobietę w ciąży, która jest w żałobie po mężu, którego próbujecie znaleźć, co jest niemożliwe, bo on nie żyje, to jeszcze będziecie mnie tu trzymać związaną? Poza tym muszę teraz częściej korzystać z toalety. Chyba że wolisz, żebym wołała cię tu co pięćminut.
– Niech ci będzie – odpowiedział zrezygnowany, zostawił mnie siedzącą swobodnie na krześle. Gdy wychodził, usłyszałam już tylko, jak mówi do siebie: – Na bank dostaną mi się za tobaty.
Oparłam się o plecy krzesła i rozejrzałam po pomieszczeniu. Oprócz paru krzeseł i małego stolika nie było tu kompletnie nic. Złączyłam ze sobą kilka krzeseł i położyłam się na boku, prostując nogi. Zanim zasnęłam, postanowiłam kontynuować opowieść i przenieść się do przeszłości, gdzie było zdecydowanie milej niżtu.
***
Pierwszy tydzień studiów był zdecydowanie najbardziej ekscytującym dla mnie czasem w moim życiu. Nie było to spowodowane wyłącznie spełniającym się marzeniem i mieszkaniem w akademiku. Duża część tej ekscytacji pochodziła z zupełnie innego źródła. Był nim Marcin. Wymieniliśmy zaledwie parę zdań przez te parę dni. Mijaliśmy się wciąż, jednocześnie będąc cały czas razem. Dziwne było to uczucie. Oboje trzymaliśmy się na dystans. Pomimo tego miałam jednak wrażenie, że istnieje pomiędzy nami jakaś psychofizyczna więź, której nie byłam w stanie w żaden sposób racjonalnie wytłumaczyć. Zawsze gdy wchodził na aulę, przestawałam odczuwać samotność. To działo się automatycznie, jakby nagle ktoś włączył światło w ciemności. Mało tego, miałam w sobie poczucie bezpieczeństwa. Jakby jego obecność okrywała mnie zasłoną, przez którą nic, co złe, nie mogło się przedrzeć. Gdy był obok, świat stawał się inny, lepszy. Bez jego obecności weekend zdawał się dłużyć boleśnie. Odczuwałam tęsknotę, co dziwiło mnie tym bardziej, iż przecież nie znałam tak naprawdę tego człowieka. Śniły mi się nocami jego orzechowe oczy wzbudzające moje zaufanie i powalający uśmiech, na który zawsze niemalże bezwiednie odpowiadałamswoim.
W akademiku mieszkałam w pokoju z Anią. Studiowała matematykę. Była wesoła i zdecydowanie bardziej rozrywkowa niż ja. W akademiku dosłownie tylko sypiała, nie mogłam się więc zbyt długo cieszyć jej towarzystwem. Głównie przesiadywałam więc sama, snując w głowie marzenia senne o Marcinie. Nie mogłam się już doczekać poniedziałku. Nie tylko dlatego, że był on szansą na ponowne zobaczenie go, ale także dlatego, że oznaczał wspólną pracę na ćwiczeniach z logiki. Liczyłam na to, że sytuacja ta zmusi nas w końcu do dłuższejrozmowy.
Wykłady zaczęły się od historii prawa. Usiadłam ponownie w pierwszej ławce, tak jak przed tygodniem. Liczyłam po cichu na to, że się do mnie przysiądzie, nie czekając na tę możliwość dopiero nalogice.
Zanim go zobaczyłam, poczułam w powietrzu zapach jego perfum. Wiedziałam, że jest dość blisko. Bałam się jednak podnieść wzrok. Nie chciałam zostać przyłapana na wypatrywaniu go. On zawsze w ułamek sekundy wyłapywał mnie wśród tłumu, tylko po to, by spojrzeć mi w oczy, rozegrać naszą walkę, po czym skwitować ją uśmiechem. To było jak nasz własny dziwaczny rytuał. Nie wiedziałam już nawet, jaki był wynik, tylko tyle, że wygrywał. Niemalże za każdym razem. Postawiłam mu się na ostatnim wykładzie w piątek. Nasza próba trwała wtedy chyba z pięć minut. W końcu się poddał, a ja poczułam satysfakcjonujący smak zwycięstwa. Miałam nadzieję, że ta ostatnia potyczka dała mu do zrozumienia, że będzie musiał dużo bardziej się postarać, aby mniezłamać.
– Witaj, Lauro. – Usłyszałam koło siebie jego męski głos. Całe moje ciało przeszły ciarki. Uniosłam lekko głowę, aby na niego spojrzeć. Wyglądał bosko w szarym swetrze w serek, czarnych jeansach i skórzanejkurtce.
– Witaj, Marcinie – odpowiedziałam krótko igrzecznie.
– Można się dosiąść? – dopytywał, wciążstojąc.
– A widzisz tu gdzieś tabliczkę z napisem zarezerwowane? – zapytałam i roześmiałam się, w duchu wiedząc, że ona tam była, specjalna rezerwacja tylko dlaniego.
Przestał się wahać i usiadł koło mnie, sprawiając, że na policzki wypłynęły mi lekkie rumieńce. Skarciłam się w myślach i wyprostowałam dumnie na krześle. Odwróciłam się w bok, by na niego popatrzeć, i nasze spojrzenia się spotkały. Cudowne orzechowe oczy błyszczały, odbijając światła sufitowych lamp. Pomimo tego, iż mnie zaskoczył, nie przerywałam naszej gry. Wpatrywałam się w niego dalej w zachwycie, zupełnie się nie krępując. Nie poznawałam samej siebie. Wyzwalał we mnie odwagę, na jaką wcześniej nigdy bym się niezdobyła.
– Tak piękne oczy widziałem tylko raz. Tu na tej sali, tydzień temu – przerwał w końcu, niezręczną już powoli, ciszę. Zalałam się rumieńcem dosłownie wsekundę.
– Twoje też są niczego sobie – odpowiedziałam i uśmiechnęłam się do niego szeroko, nie wiedząc, w jaki inny sposób powinnam przyjąć komplement. Odwzajemnił uśmiech. Serce zaczęło bić mi mocniej i szybciej. Ze sportowego plecaka wyciągnął duży zeszyt i dwa długopisy. Jeden z nich należał do mnie. Widząc, jak mu się przyglądam, zapytał:
– Pożyczyć cidługopis?
– Poproszę – odpowiedziałam, choć miałam nimi wypełniony cały futerał. Marcin pochwycił jeden z długopisów i podał mi go, nie spuszczając ze mnie wzroku. – To nie mój – powiedziałam, zauważając, że oddaje mi nie ten długopis, cotrzeba.
– Tamtego nie oddam. Za bardzo się już do niego przywiązałem. – Mówiąc to, figlarsko się uśmiechnął, a ja speszyłam się i spuściłam głowę, aby nie zobaczył, jak mocno palą mnie teraz policzki. Sytuację uratował profesor wchodzący na aulę i bezzwłocznie rozpoczynającywykład.
Robiąc notatki, czułam na sobie cały czas ukradkowe spojrzenia Marcina. On sam notował wyjątkowo mało. W większości skupiony był raczej na słuchaniu. W jego notesie widniały tylko odnośniki dotyczące co ważniejszych zagadnień. Gdy wykład powoli dobiegał końca, przejrzałam pobieżnie notatki, zastanawiając się, czy o niczym nie zapomniałam. Schyliłam się po plecak, aby schować notatnik, po czym spakowałam się i byłam gotowa do wyjścia, a w ręce trzymałam pożyczony od Marcinadługopis.
– Mam coś, co należy do ciebie – powiedziałam, przedrzeźniającgo.
– Zachowaj go. Kto wie, może się do niego przywiążesz? – Mówiąc to, wstał i opuścił aulę zaraz zaprofesorem.
Śledziłam Marcina wzrokiem tak długo, jak tylko było to możliwe. Upajałam się samym widokiem szerokości jego ramion. Przyłapałam się nawet na wszechogarniającej mnie chęci wtulenia się wnie.
Ciekawa byłam, jakie byłoby to uczucie. Wiedziałam tylko, że na pewnodobre.
Udałam się na polubione przez siebie schodki na trzecim piętrze, aby w samotności zjeść śniadanie. W głębi duszy liczyłam jednak na to, że Marcin znów się pojawi – że mój spokój zmącony zostanie jego obecnością. Po raz kolejny podziwiałam zamglony krajobraz Krakowa. Na widok smogu otaczającego miasto nachodził mnie smutek. Nie chciało się nawet oddychać pełną piersią. Tego jednego brakowało mi z mojego wiejskiego miasteczka. Czystego powietrza, mimo iż przesiąkniętego zapachem zwierzątgospodarskich.
– To nie to, co Wrocław, co? – Usłyszałam pytanie i w myślach radowałam się już, bo rozpoznałam głos, który jezadał.
– Nie. Tu jest pięknie, ale szaro. Jakby wszystko było za zadymionym szkłem – odpowiedziałam, wciąż wyglądając przez okno. W mojej głowie pojawił się także pytajnik. Skąd wiedział, że pochodzę z Wrocławia? Z tego, co pamiętałam, pojawił się w auli dopiero pod koniec mojego przedstawiania się, nie mógł więc tego usłyszeć. Nie chciałam, aby ponownie zniknął, odwróciłam się więc do niego z uśmiechem na ustach. – Może się przysiądziesz? Masz ochotę na kanapkę? – zapytałam. Miałam w zwyczaju szykować sobie zawsze jedzenie na zapas. Niejednokrotnie oszczędzało mi to zachodu z robieniem kolacji. Mogłam się z nim podzielić, tym samym mając nadzieję na dłuższą rozmowę niżzazwyczaj.
– Chętnie – odpowiedział, a ja unosiłam się już na małej tęczowej chmurce szczęścia. Wyciągnęłam jedną z kanapek z plecaka i wręczyłam mują.
– Smacznego. – powiedziałam z nadzieją, że muzasmakuje.
– Dzięki. – Wyciągnął zwinnie kanapkę z woreczka śniadaniowego, po czym odgryzł wielki kęs. – Dobłe! – wyseplenił, lekko zdziwiony. – Zrobisz mi na jutro śniadanie? – zapytał. Roześmiałam się głośno, a on mi zawtórował. Dźwięki naszej radości niosły się po korytarzach i odbijały od ścian budynku. – Mówię serio – dodał już z powagą wgłosie.
– Zastanowię się – odpowiedziałam, ale w głowie planowałam już skład kanapki najutro.
– Jak słowo daję. Takiej dobrej jeszcze nie jadłem. A trudno mniezaskoczyć.
– Dzięki. Lubię przyrządzać jedzenie – odpowiedziałam, nie będąc do końca pewną, czy tak właśnie wygląda proces powolnego poznawania się dwojga ludzi. – A ty skąd jesteś? – dopytałam. – Uniknąłeś przedstawienia się na pierwszymwykładzie.
– Jestem z Krakowa. Wychowałem się pośród tej szarości, którą widzisz za oknem. Mam dwadzieścia pięć lat, to jest już mój trzeci kierunek studiów. W tamtym roku skończyłem AWF ikryminalistykę.
– Wow! – wyfrunęło ze mnie niekontrolowanie. Tak myślałam, że jest starszy. W porównaniu do innych chłopaków z grupy wyglądał jak Apollo. AWF tłumaczył w stu procentach jego świetną sylwetkę. Ciekawa byłam, co kryje się pod warstwą swetra. Nagle poczułam lekki dystans. Nie mogłam dorównać mu wiedzą. Obawiałam się, że przebywając z nim, znów będę czuła się w pewien sposób gorsza. – To wyjaśnia małe notesiki. Zapewne większość rzeczy masz już w głowie. – dodałam, próbując w zabawny sposób zakamuflować swój wcześniejszy wybuchpodziwu.
– Nikt nie wie wszystkiego – odpowiedział i miałam wrażenie, że chciał coś jeszcze dodać, wyczekiwałam więc w ciszy na to, co powie. – Na przykład nie wiedziałem, że uda mi się spotkać kogoś takiego jak ty – dorzucił po chwili, a mnie ponownie oblałrumieniec.
– Chodźmy już lepiej na aulę. Za chwilę zacznie się wykład – próbowałam wybrnąć jakoś z tej niezręcznejsytuacji.
− Jasne – odparł i tym razem już się nie mijaliśmy. Byliśmy razem. W stuprocentach.
I może to tylko moja wyobraźnia, ale miałam wrażenie, że widzę smugę słońca przedzierającą się przez krakowskismog.
***
– Pobudka! – Obudził mnie niski głos jednego zporywaczy.
Nawet nie wiedziałam, kiedy zasnęłam. Spojrzałam w górę i choć pewnie zabrzmi to idiotycznie, biorąc pod uwagę fakt, w jakiej sytuacji się znajdowałam, byłam zadowolona, że postać, którą zobaczyłam, należała do porywacza, który miał w sobie jeszcze szczątki dobroduszności. Lekko podniosłam się do pozycjisiedzącej.
– Przyniosłem kanapkę. I sok – powiedział, wyciągając do mnie dużą bułkę owiniętą w folię aluminiową i pomarańczowy soczek dla dzieci w kartoniku zrureczką.
– Dziękuję – odpowiedziałam, a mój brzuch mi zawtórował, wydając dźwięki przypominające próbę odpalenia fiata 126p w zimie. Przez chwilę widziałam, że oczy porywacza się śmieją. – Jak mam cię nazywać? – zapytałam.
– Nie mogę podać ci imienia. – odparł.
– Wiem, dlatego nie spytałam cię o imię, tylko o to, jak mam się do ciebiezwracać.
– Nie mam pojęcia. Wymyśl sobie coś – powiedział z nutą obojętności wgłosie.
– OK, zatem do ciebie będę mówić Dobry, a do twojego towarzysza Zły. – Nie byłam zbyt oryginalna, ale to musiałowystarczyć.
– Niech ci będzie. – Znów ta obojętność, a myślałam, że spodoba mu się fakt, że jest tymdobrym.
– Jak wam idą poszukiwania mojego zmarłego męża? Jeśli jakimś cudem uda wam się go znaleźć, chciałabym być pierwszą osobą, która się o tym dowie. Mało tego, jeśli wam się uda, jeszcze będę wam wdzięczna za to porwanie. Strasznie za nim tęsknię… – Rozczuliłam się pod koniec, choć miałam w planie, aby ton mojej wypowiedzi byłsarkastyczny.
– Jeszcze go nie znaleźliśmy – odpowiedział. – A mój kumpel ma dość ambitne i nieprzyjemne plany na to, w jaki sposób wydusić z ciebie prawdę. – Lekko się przestraszyłam, słysząc tesłowa.
– Ja już powiedziałam prawdę – broniłamsię.
– On w to nie uwierzy. Twój mąż jest człowiekiem, którego nie tak łatwozabić.
– On nie został zabity. Zginął w wypadku! – warknęłam.
– A widziałaś jego ciało? – dopytywał.
– Nie. Po wypadku samochód zapalił się i ciało było zwęglone. Nie chciałam tegooglądać.
– No właśnie, czyli ciała nie widziałaś. Jesteś jego żoną, powinnaś wiedzieć najlepiej, co potrafi. Nie wierzę, że nabrałaś się na taki podstawowynumer.
− Jaki numer, co ty w ogóle mówisz? Marcin nie żyje. Przestań robić mi złudne nadzieje! – Mój ton przeobraził się w krzyk. – Wyjdźstąd!
Wstał i potulnie zrobił, co rozkazałam, choć to nie on był tym, który powinien być posłuszny. Zostałam ponownie sama w czterech szarych ścianach. Przez chwilę próbowałam poskładać całą rozmowę do kupy. Jak wielkie prawdopodobieństwo istniało, że Marcin mógłby faktycznie sfingować swoją śmierć? Żadne. Był wziętym prawnikiem. Nie miał z nikim na pieńku. Po co miałby to robić? Wiele pytań pozostawało zatem bez logicznej odpowiedzi, więc i one same musiały być jedynie wyssane z palca. Rozsiadłam się wygodnie na krześle. Nic nie wskazywało na to, że zostanę uwolniona. Przeszły mnie lekkie dreszcze. W pomieszczeniu było zimno. Dodatkowo zastanawiałam się cały czas, w jaki sposób porywacz o ambitnej ksywce Zły będzie próbował wyciągnąć ode mnie informacje. Odwinęłam bułkę z folii i zjadłam tak łapczywie, że aż dostałam czkawki. Najedzona, wróciłam myślami do pięknych chwil ze swojego życia, aby jakoś przyćmić mrok, który mnie teraz otaczał. Trzymając obie dłonie na brzuchu, kontynuowałamopowieść.
***
Od naszego momentu na trzecim piętrze uniwersytetu staliśmy się nierozłączni w jego murach. Na wszystkie wykłady chodziliśmy wspólnie, wymienialiśmy się notatkami. Ja robiłam mu śniadania, a on w ramach podziękowań zabierał mnie na lunch. Zrodziła się między nami przyjaźń. Pewnego dnia opowiedziałam mu o swoim życiu, zanim przyjechałam do Krakowa. Na jego twarzy nie było litości, gdy skończyłam nakreślać mu, skądpochodzę.
– Nie jest ważne, jak ciężki jest twój portfel, ale to, jak wysoką wartość masz jako człowiek – podsumował moje wyznanie. – A jeśli o to chodzi, to uwierz, że w moich oczach jesteś obrzydliwie bogata – dodałżartobliwie.
Od tej chwili wiedziałam, że mogę być przy nim całkowicie sobą. Coraz bardziej przywiązywałam się także do pożyczonego od niegodługopisu.
Pewnego piątku po skończonych zajęciach szłam jak zawsze w stronę akademika. Czułam przygniatający mnie smutek. Nie lubiłam samotnychweekendów.
Moja współlokatorka, Ania, zawsze balowała gdzieś na mieście. Wiele razy zapraszała mnie, abym do niej dołączyła. Wykręcałam się jednak dużą ilością materiału do opanowania. Mój budżet nie pozwalał mi na takie uciechy. Ledwo starczało mi na jedzenie iksero.
Mój układ z Marcinem trochę pomagał. Gdyby nie on, nie mogłabym sobie pozwolić na ciepłe posiłki w knajpach każdego dnia. Miałam zatem nadzieję, że moje kanapki będą mu smakować jaknajdłużej.
Zza pleców usłyszałam znajomy warkot silnika i uśmiechnęłam się pod nosem. Marcin zawsze pytał, czy nie podrzucić mnie do domu. Ja jednak za każdym razem odmawiałam, ale chciałam skrócić maksymalnie swoją samotność w czterech ścianachpokoju.
– Słyszałem, że grają dziś fajny film w kinie! – zawołał przez otwarte okno. – Słyszałem też, że chętnie się na niego wybierzesz i chciałbym cipotowarzyszyć.
Kompletnie mnie zszokował, a że nie musiałam kryć przed nim prawdy, popatrzyłam tylko smutnymwzrokiem.
– Ja zapraszam! I nalegam! – powiedział tak poważnym tonem, że po chwili oboje wybuchnęliśmyśmiechem.
– OK – odpowiedziałam, a on otworzył mi drzwi, abym wsiadła do samochodu. Moja wewnętrzna radość była wręcz nieopisana. W końcu działo się w moim życiu coś oprócz nauki. – To jaki film tak bardzo chcę zobaczyć? – zapytałam, zapinając pokraczniepas.
– Nie wiem. Zobaczymy, co przewiduje dzisiejszy program, jak już będziemy na miejscu. – Mówiąc to, puścił do mnie oczko i ruszył z piskiem opon, jak jakiśmałolat.
– Nie robi to na mnie wrażenia – docięłam mu, choć czułam rosnącąadrenalinę.
– Wiem. Ale ilekroć to robię, robi to wrażenie na mnie samym – odpowiedział i na jego twarz wypłynął zawadiacki uśmiechdziecka.
W drodze do kina toczyliśmy jedną z naszych swobodnych rozmów zabarwionych przekomarzaniem się i złośliwymi uwagami, których żadne z nas nie brało na serio. Świetnie się z nim bawiłam. Dzięki niemu moje życie w końcu zaczynało nabieraćkolorów.
– Masz jakieś plany na przyszły weekend? – zapytał mnienagle.
– Takie same, jak na każdy. Czyli książki i sterta ksero – odpowiedziałam.
– Miałabyś ochotę wybrać się ze mną do domku wgórach?
Gdy zadawał to pytanie, wtedy po raz pierwszy widziałam, jak się peszy. Był to bardzo rozkoszny widok. Taki duży facet bał się odrzucenia. Ja sama nie do końca wiedziałam, co mam o tym myśleć. Oczywiście, że chciałamjechać.
– Zastanowię się – odpowiedziałam, przetrzymując go jeszcze w niepewności, choć wewnątrz krzyczałam już bardzo głośne „tak”.
Gdy dotarliśmy do kina, trudno mi było ukryć ekscytację. W kinie byłam dotąd tylko kilka razy, przeważnie na wycieczkach szkolnych. Tym razem jednak było inaczej. Byłam tu z chłopakiem, który bardzo mi się podobał. Nie wiedziałam jedynie, czy z wzajemnością. Do tej pory pozostawaliśmy cały czas na przyjacielskiej stopie. Czekałam na jakiś sygnał od niego, że jest szansa na to, aby przerodziło się to w coś więcej. Ja nie miałam kompletnie żadnego doświadczenia w tych kwestiach, wolałam więc nie wychodzić za bardzo przed szereg i poczekać na rozwójwypadków.
– Na co idziemy? – zapytał, gdy staliśmy w kolejce dokasy.
Zerknęłam w górę na wyświetlające się tytułyfilmów.
– Może ten? – Wskazałam palcem na przewrotny tytuł jakiejś komediiromantycznej.
– Może być. To co prawda babski film, ale zapowiada się ciekawie. Widziałemtrailer.
– Ekstra. – Niemalże odkrzyknęłamentuzjastycznie.
Po zakupieniu biletów udaliśmy się do budki z jedzeniem. Marcin kupił największy popcorn z możliwych i litrową colę, dla mnie wziął tosamo.
Gdy weszliśmy na salę, nie mogłam opanować zachwytu. Ekran byłogromny.
Usiedliśmy w ostatnim rzędzie na samym środku. Oprócz nas było tylko kilka par i pojedyncze sylwetki. Brak tłumu sprawiał wrażenie, jakbyśmy mieli całą salę kinową dla siebie. Było to tak fantastyczne odczucie, że aż się nim zachłystywałam. Uśmiech nie schodził mi z twarzy – aż do momentu, gdy skupiłam się na paśmie reklamowym puszczonym przed filmem. Mimo iż wpatrywałam się w ekran, nie uszedł mojej uwadze fakt, że Marcin cały czas mi sięprzyglądał.
– Dziękuję, że zabrałeś mnie do kina – powiedziałam do niego zaraz przed rozpoczynającym sięseansem.
– Cała przyjemność po mojej stronie – odpowiedział z uśmiechem i jego oczy zalśniły delikatnie, odbijając światłoekranu.
Przeszły mnie ciarki. Żałowałam, że nie wybraliśmy jakiegoś horroru, miałabym wymówkę, gdybym przytuliła się do niego nagle w trakcie seansu, przestraszona filmową akcją tak na serio albo całkiem na niby. Może następnym razem – pomyślałam i uśmiechnęłam się podnosem.
Film był fantastyczny. Nie brakowało w nim wartkiej akcji oraz wzruszających scen. Na jednej z nich tak bardzo wczułam się w postać bohaterki, że po moich policzkach zaczęły staczać się łzy. Wróciłam do rzeczywistości i pospiesznie otarłam je ręką, udając, że zakładam za ucho kosmyk włosów opadających na twarz. Zamrugałam kilka razy, odganiając kolejne cisnące się do oczu porcje łez. Nie było to jednak łatwe. Modliłam się, aby akcja filmu zakończyła się happy endem. Zaczęłam wiercić się na fotelu, mając problem z utrzymaniem emocji na wodzy. Wtedy poczułam, jak ręka Marcina opada na mają dłoń. Poczułam przyjemne ciepło, jakie dawał ten dotyk. Spojrzałam na niego i wiedziałam, że on wie, jaką walkę toczę sama ze sobą. Uśmiechnęłam się blado i wróciłam do oglądania filmu. Nie byłam już jednak w stanie skupić się na tym tak intensywnie, bo dłoń Marcina gładziła moją delikatnie, jakby prosząc o odwzajemnienie dotyku. Nie czekałam długo i uchwyciłam go. Zacisnął rękę na mojej, a nasze palce splotły się z idealnym wręcz dopasowaniem. Otoczyło mnie nagle uczucie błogości i bezpieczeństwa, jakiego jeszcze nigdy nie czułam. Miałam wrażenie, że dopóki on będzie obok, nic, co złe, nie ma prawa zaistnieć. Istniało tylko szczęście. Oblał mnie także strach, że być może za dużo wyczytuję z tego prostego gestu, którym mnie obdarzył. Nie chciałam się rozczarować, ale nie mogłam też pozwolić tym strachliwym myślom przejąć całkowitej kontroli nade mną. Przez tyle lat zamykałam się na innych. To musiało się skończyć. Postanowiłam zaryzykować. Opuściłam zasłonę, którą się otoczyłam, i otworzyłam się na emocje, uczucia. Wróciłam do akcji rozgrywającej się na ekranie i chłonęłam każdy bodziec, jaki mogłam. Wzruszający happy end sprawił, że po raz kolejny kilka zagubionych łez stoczyło się po moim policzku. Tym razem jednak nie walczyłam z prawdą. Gdy na ekranie pojawiły się napisy końcowe, ja wciąż siedziałam w osłupieniu. Wtedy Marcin mocniej chwycił moją dłoń, którą w dalszym ciągu trzymał w uścisku. Odwrócił się do mnie i delikatnie ujął moją twarz, tak bym i ja patrzyła na niego. I nim w ogóle dotarło do mnie, co się dzieje, jego usta dotknęły mojego policzka i spiły zabłąkane wciąż na nim łzy. Pocałunki były miękkie i delikatne. Błądził po całej mojej twarzy, chcąc ostudzić moje emocje, a nie wiedząc, jak bardzo je potęguje. Ostatni pocałunek spoczął już na moich ustach. Spanikowałam. Nie wiedziałam, co robić. W głowie szukałam obrazów z filmów i analizowałam ruchy warg bohaterów. Nie było to jednak potrzebne. Jego usta zapraszały do tańca tak zmysłowo i męsko zarazem, że nie musiałam myśleć. Prowadził mnie, a ja podążałam w ślad za nim tą ścieżką rozkosznych doznań. Gdy nasze języki zetknęły się po raz pierwszy, poczułam przyjemne ukłucie, rozchodziło się ono falami po całym moim ciele. Zrobiło mi się gorąco. Byłam jak w płomieniach. Nie parzyły jednak. Rozkoszowałam się tym ciepłem, jakie mi dawały. Nasze języki zwarły się w tańcu. Dopiero zapalające się światło na sali zmusiło nas do oderwania się od siebie. Popatrzyłam na niego lekkospeszona.
– To był mój pierwszy pocałunek – powiedziałam cicho na wszelki wypadek, gdybym nie wypadła zbytdobrze.
– W takim razie mam nadzieję, że był dokładnie taki, jaki sobie wymarzyłaś – odpowiedział.
– Zdecydowanie – odparłam, a on pocałował mnie szybko po raz kolejny i chwyciwszy za rękę, poprowadził w kierunkuwyjścia.
Idąc, zastanawiałam się cały czas, czy nasz pocałunek i jemu się spodobał. Nie byłam z całą pewnością pierwszą dziewczyną, którą pocałował. Wiedziałam zatem, że ma jużporównanie.
– Chcesz coś zjeść? – zapytał, gdy wychodziliśmy zkina.
– Nie chcę nadwyrężać twojej hojności – odparłam z lekkąironią.
− Nigdy nie będziesz w stanie tego zrobić. Bo to nie ona mną kieruje – dodał poważnie, pozostawiając znaczenie tych słów do moich głębszychprzemyśleń.
***
Z opowieści wyrwał mnie silny ból brzucha. Był potworny. Wręcz skręcałam się na krześle. Pobiegłam do łazienki, by sprawdzić, co się dzieje. Wszystko wydawało się być w porządku, ale ból nie przechodził. Nie wiedziałam, ile będę w stanie to wytrzymać. Nie chciałam nawet wystawiać się na tępróbę.
– Pomocy! – krzyknęłam na tyle głośno, aby ktokolwiek mógł mnieusłyszeć.
Do pokoju wpadł Dobry i zobaczyłam strach w jegooczach.
– Co się dzieje? – zapytał ponuro, ale wiedziałam, że musi grać, abym nie odczytała emocji, które mu towarzyszą. Bał się. Dużo bardziej niż jasama.
– Strasznie boli mnie brzuch. Nie wiem, co się dzieje. Potrzebuję iść dolekarza.
– To niemożliwe – odpowiedział. – Mogę przynieść jakieś tabletkiprzeciwbólowe.
– Nie mogę brać żadnych proszków! Jesteś dorosły, powinieneś takie rzeczy wiedzieć. Nie jest to ściśle ukrywana tajemnica. Jak przez wasze idiotyczne gierki stracę to dziecko, które jest jedynym, co pozostało mi po mężu, możecie być pewni, że wykorzystam wszystkie pieniądze, które mam, aby posłać was do piekła! A mam ich mnóstwo! – krzyczałam, ból łączył się z wściekłością, powodując mieszankę wybuchową. – Chcę lekarza! Natychmiast!
Porywacz wybiegł z pokoju, zostawił mnie samą. Nie mogłam już dłużej tego znieść. Byłam wygłodzona, zmarznięta, wszystko bolało mnie od ciągłego siedzenia lub leżenia na twardych krzesłach. Do tego ten ból brzucha. Marcina nie było. Umarł. Zostawił mnie samą z tą wielką miłością do niego, która nie mogła się z niczym równać. Tęsknota naparła na mnie nagle ze wszystkich stron. Nabrałam w płuca powierza i zaczęłam głośno krzyczeć. Nie wiedziałam, czy ktoś mnie usłyszy. Nie do końca to się teraz liczyło. Musiałam oczyścić się z pokładów bólu, jakie się we mnie zgromadziły. Smutek przerodził się w nienawiść na otaczający mnie świat, na przeznaczenie, w którym przyszło mi się odnaleźć. Nie chciałam takiego życia. Było niesprawiedliwe. Po moich policzkach toczyły się łzy. To już nawet nie był płacz. To był ryk. Ból powoli jednakmijał.
Cieszyłam się i miałam nadzieję, że nic się nie stało, i że w dalszym ciągu nie jestem tu sama. W końcu ucichłam. Do mojej celi wszedł po raz kolejnyDobry.
– Przeszło ci? – zapytałironicznie.
– Nie – skłamałam.
– Zrobię ci herbaty, może topomoże.
– Tak, na pewno. Herbata lekarstwem na całe zło tego świata. Jak długo macie zamiar mnie tu przetrzymywać? Nie ma tu nawet łóżka. Jest mi zimno i jestemgłodna.
– Dopóki nie dowiemy się, gdzie jestMarcin.
– Czyli wieczność. To może od razu strzel mi w łeb. Po co mam się tu męczyć?! – wypaliłam, mając już tego wszystkiegodość.
– Załatwię łóżko polowe i jakieś koce. Zaraz przyniosę ci coś dojedzenia.
– Są zatem jakieś postępy w waszym małym śledztwie? – dopytałam, widząc, że jeszcze trochę tu posiedzę. Musiałam zmusić się do jakiejkolwiek rozmowy, która nie była prowadzona sama ze sobą. Inaczej mogłabymzwariować.
– Na razie wiemy tylko, że trumna była pusta. – Mówiąc to, odwrócił się na pięcie iwyszedł.
Pozostawił mnie z szeroko rozwartymi ze zdziwienia oczami. Nie byłam w stanie wydusić z siebie ani słowa, aby powstrzymać go przed wyjściem. Byłam w zbyt dużymszoku.
Wróciłam wspomnieniami do momentu śmierci Marcina, zastanawiając się, czy mogłam coś przeoczyć. Jasne, że mogłam. Byłam w takim stanie, że od chwili gdy policjant zapukał do moich drzwi, nie docierało do mnie kompletnie nic. Znałam jednak męża doskonale. Czy udałoby mu się ukryć przede mną jakiekolwiek problemy, gdy ja po tylu latach związku czytałam z niego, jak z otwartej księgi? Był jednak jakiś powód tego, że znalazłam się w takiej sytuacji, porwana i przetrzymywana w obskurnym pomieszczeniu o szarych ścianach. Musiałam się skupić. Może moja miłość do niego zaślepiała mnie, nie pozwalając dostrzec tego, co być może dla innych byłoby oczywiste. Byłam jednak prawniczką. Moim zawodem było szukanie i udowadnianie tego, co niewidzialne lub niepewne. Czy było więc możliwe, że całkowicie zostawiałam pracę i wyuczony sposób myślenia za sobą, gdy przekraczałam próg naszego pięknego domu? Wszystko wydawało się teraz prawdopodobne. Gdzieś w środku zaczęła tlić się we mnie nadzieja. Tłumiłam ją jednak, nie chcąc dawać sobie powodów do rozczarowań. Nie chciałam po raz kolejny, karmiona kłamstwami o tym, że żyje, ponownie go stracić, jak tylko okaże się to tylko okrutnym żartem. Moment ten był zbyt bolesny. Byłam pewna, że nie uda mi się tego przetrwać ponownie. Zaczęłam toczyć w myślach walkę z samą sobą. Drążyłam umysł w poszukiwaniu dowodów potwierdzających kłamstwa, którymi byłam karmiona. Cztery ściany pokoju stały się nagle salą sądową. Miejscem, gdzie od zawsze dawałam z siebie wszystko. Rozpoczęłam podróż do przeszłości, choć wiedziałam, że robiąc to, rozsypywać się będę na nowo na kawałki, które z takim trudem udało mi się jakoś powoli pozbierać. Nie miałam jednak wyjścia. Musiałam tam wrócić, jeśli chciałam poukładać jakoś ze sobą te puzzle – złożyć je w logicznącałość.
***
Był wieczór. Siedziałam przed kominkiem z kubkiem gorącej czekolady i książką. Marcin miał pracować do późna. Ślęczał nad ważną rozprawą, która miała się odbyć w przyszłym tygodniu i przeglądał akta sądowe. W telewizji leciały właśnie wiadomości. Odłożyłam książkę i skupiłam się na chwilę na ekranie. Nie przepadałam za tym. Telewizja pełna była tragicznych wypadków, chorych nieuleczalnie dzieci, polityki, kataklizmów i zbrodni. Jakby na świecie nie działo się nic dobrego. Nie wiem, skąd taki trend. Może ludzie po prostu tragedię chłoną bardziej. Skupiłam się na tej myśli, nie przypuszczając nawet, że niebawem rozegra się moja własna tragedia. Marcin wrócił do domu bardzo późno. Zazwyczaj nie siedział w kancelarii aż tak długo. Podszedł do mnie i mocno mnie przytulił, a zaraz potem namiętnie pocałował. Może właśnie to powinno mnie wtedy zdziwić. Namiętność zostawialiśmy na noce spędzane w grzechu miłości. Codzienna czułość przejawiała się u nas słodkimi buziakami, zaczepkami i przytulaniem. Tego wieczoru jednak coś było inaczej. Wtedy tego nie zauważyłam. Cieszyłam się i byłam podekscytowana, planując w głowię dalszą część tego gorącego wieczoru. Nie zawiodłam się wtedy. Kochaliśmy się jak szaleni. Namiętność biła z nas, wręcz oślepiając. Takiego seksu jak tamtej nocy – nie mieliśmy już od dawna. Spędziliśmy razem dziesięć lat. Codzienna miłość górowała nad szaloną pasją. I po raz kolejny. Wtedy tego nie dostrzegłam. Byłam tak zadowolona z obrotu sytuacji, że całkowicie zapomniałam nawet o zabezpieczeniu. Skutek tego jest, jaki jest. Sama do końca nie wiem, czy się za to przeklinać, czy sobie dziękować. Gdy wstałam kolejnego ranka, czułam wszechogarniające mnie szczęście. Wypełniało mnie niemalże całkowicie, nie zostawiając miejsca na nic innego. Dzień zapowiadał się normalnie. Zrobiłam nam śniadanie do pracy, jak każdego dnia. Z domu wyszliśmywspólnie.
– Pięknie wyglądasz, kochanie! – powiedział Marcin, a ja się zarumieniłam. Już dawno nie prawił mikomplementów.
– Dziękuję, kochanie – odpowiedziałam. Wtedy do mnie podszedł. Ujął mój podbródek i popatrzył głęboko w oczy. Zupełnie jak za dawnych czasów. Toczyliśmy walkę. Gdy żadne z nas, nauczone doświadczeniem, nie chciało się poddać, wybuchnęliśmy śmiechem. – Co dzień widzę te najpiękniejsze oczy na świecie, i za każdym razem zachwycają mnie tak samo bardzo, jakbym widział je po raz pierwszy – powiedział, gdy skończył mniecałować.
Wsiadł do samochodu. Nie odjechał jednak od razu. Patrzył, jak ja sama wsiadam do auta, po czym zawracam na małym rondzie na podjeździe. Kiedy przejeżdżałam obok, podniósł rękę do ust i posłał mi całusa, za co odwdzięczyłam się uśmiechem. Wtedy widziałam go po raz ostatni. Czy możliwe zatem, że jedna z najpiękniejszych nocy w moim życiu miała być pożegnaniem i jednocześnie zadośćuczynieniem przed zaplanowaną najgorszą chwilą w życiu? Nie wiedziałam tego. Może tak po prostu wyszło. Splot wypadków. A może chcąc, aby mrzonki o tym, że Marcin żyje, okazały się prawdą, dorabiałam znaczenie zwykłym wydarzeniom? Istniało także prawdopodobieństwo, że tak bardzo zapisałam w pamięci tę noc, ponieważ była naszą ostatnią. Zupełnie się zapętliłam. Przestałam powoli odróżniać prawdę odkłamstwa.
Tego dnia wróciłam do domu pierwsza. To także było jużrutyną.
Wstawiłam do piekarnika kupione po drodze mięso i zabrałam się za robienie sałatki. Wtedy zobaczyłam pierwszy omen, a przynajmniej tak to wtedy postrzegałam. Na podłogę sturlał się jeden z pomidorów i rozpryskał się na płytkach po całej kuchni. Chwyciłam kilka listków papierowego ręcznika i zaczęłam myć podłogę. Czerwony sok przeciekał przez cienką warstwę papieru, brudząc mi dłonie. Zajęta dokładnym czyszczeniem podłogi zupełnie zapomniałam o mięsie w piekarniku. Dopiero zapach dymu uświadomił mi moje roztargnienie. I to był drugi omen. Trzeciego nie pamiętałam, ale jestem pewna, że takowy był. Po prostu nie byłam w stanie go odpowiednio zinterpretować. Zrezygnowana, zamówiłam pizzę, bo podejrzewałam, że nie wyrobię się z ugotowaniem nowego dania na przyjście Marcina. Gdy skończyłam składać zamówienie, usłyszałam dzwonek dodrzwi.
– Idę! – krzyknęłam głośno. Gdy podbiegłam do drzwi, byłam już lekko zdyszana. Był to jeden z minusów mieszkania w dużym domu. Wszędzie było zawsze daleko. Gdy otworzyłam drzwi, zbladłam na widok dwóch policjantów stojących w progu. Liczyłam na to, że może była w okolicy jakaś kradzież i sprawdzali, czy sąsiedzi czegoś nie widzieli. Wyraz twarzy policjantów sugerował niestety cośinnego.
– Pani LauraManecka?
– Zgadza się – odpowiedziałam grzecznie, choć w gardle rosła mi już wielka gula, a do oczu cisnęły się łzy nieznanego jeszcze wtedy pochodzenia. Intuicja podpowiadała mi, że już za kilka sekund ich źródło zostanie bardzo dobrzesprecyzowane.
– Pani mąż miał wypadek samochodowy. Bardzo nam przykro, ale zginął namiejscu.
Osunęłam się na ziemię, całe moje ciało zostało nagle pozbawione jakiejkolwiek siły. Jeden z policjantów pokracznie próbował mnie złapać, abym nie upadła. Nie miało to jednak sensu, bo byłam już na dnie. Otaczała mnie taka ciemność, że nawet promienie trzech słońc na raz nie byłyby w stanie mniedosięgnąć.
– Proszę pani, wszystko w porządku? – dopytywał policjant, próbując przywołać mnie dorzeczywistości.
– A czy w takiej sytuacji cokolwiek może być w porządku? – odpowiedziałam pytaniem. – Chcę zostać sama – dodałam.
– Oczywiście. Może jednak chciałaby pani, abyśmy po kogoś zadzwonili? Może poczekamy, aż ktoś do pani przyjedzie? Może sąsiedzi? Nie chcemy, żeby była pani sama – dopytywał i mówił, a ja jedynie kręciłam przecząco głową. Nikt nie mógł mi pomóc. – Proszę się zgłosić na komisariat, jak będzie pani gotowa. – Mówiąc to, patrzył na mnie smutnym wzrokiem, po chwili kiwnął głową na towarzysza iodeszli.
Zostawili mnie, a ja leżałam na wycieraczce w - zbyt dużym teraz dla mnie samej - domu. Wstałam powoli i zamknęłam za nimi drzwi. Zrobiłam kilka kroków, po czym dotarła do mnie brutalna prawda. Uderzyła jak biczem – od stóp, aż po koniuszek głowy. Po raz kolejny stoczyłam się na podłogę. Przyłożyłam twarz do zimnej marmurowej podłogi i zaczęłam głośnopłakać.
Leżałam tak godzinami, podłoga była mokra od moich łez. Całe moje ciało trzęsło się w spazmach. Brakowało mi powietrza. On był przecież moim powietrzem. Już nigdy więcej nie będę całowała tych ust. Nigdy już nie spojrzę głęboko w te piękne orzechowe oczy, które tak mnie urzekły. Nie będzie już poczucia bezpieczeństwa w objęciu jego silnych ramion. Żadnych uśmiechów i przekomarzań. Wieczorów spędzonych wspólnie, gdzie słowa nie były potrzebne. Została kompletnapustka.
Jakby ktoś nagle wymazał gumką z mojego życia wszystko, co najlepsze, i zostawił szarość. Bez niego życie traciło sens. Był dla mnie wszystkim. Spełnieniem moich marzeń. Nic się nie liczyło, jeśli nie byliśmy razem. A teraz zostałam sama. Myśl ta sprawiała wręcz fizyczny ból. Rozrywał mnie od środka. Paliło mnie żywym ogniem rodem z piekła. Bo właśnie tam teraz byłam. Tak wyglądało moje osobiste piekło. Było nim życie bez niego. Spadałam w przepaść, ogarniało mnie przerażenie na myśl o tym, że zaraz zderzę się z ziemią. Moment ten jednak nie następował. I tak trwałam w tym strachu, nie widzącdna.
Z transu wyrwał mnie dźwięk telefonu. Spojrzałam na wyświetlający się numer. Dzwoniła teściowa. Nie mogłam nie odebrać. Ze wszystkich sił nabrałam powietrza w płuca iodebrałam.
– Drogie dziecko! – Gdy tylko usłyszałam głos mamy, obie zaczęłyśmy płakać. – Przyjadę – dodała tylko i sięrozłączyła.
Było mi obojętne, czy będę płakać w samotności, czy w towarzystwie. Moje łzy będą tak samo gorzkie w obu tychprzypadkach.
Doczołgałam się do kanapy i siadłam na niej, podkurczając nogi pod brodę. Osaczyła mnie cisza. Przeraziło mnie to, że tak już miało pozostać. Poczułam się nagle zagubiona w tym domu, który z taką pasją projektowałam razem z Marcinem. No właśnie. Już nigdy nie miało być nas. Pozostałam ja. Nic już nie zrobimy wspólnie. Przygnieciona poczuciem samotności, po raz kolejny pogrążyłam się wszlochu…
***
Drzwi do pokoju otworzyły się z piskiem i zobaczyłam w nich Dobrego. Już dawno nie widziałam tego Złego – rzekłam sobie w duchu. Nie tęskniłam za nim, broń Boże, ale było to co najmniejdziwne.
– Muszę przywiązać cię do krzesła – powiedział do mnieDobry.
– Dlaczego? – zapytałam lekko wystraszona; bałam się, że myślami przywołałam Złego chcącego znowu mnieprzesłuchać.
– Zaraz zobaczysz – odpowiedział i może tylko mi się przywidziało, ale przez warstwę materiału kominiarki przebijałuśmiech.
Mając, tak drobne co prawda, zapewnienie, że to raczej nic złego, posłusznie usiadłam na krześle w pozycji pozwalającej związać mi ręce i nogi. Gdy procedura została zakończona, Dobry na chwilę opuścił pokój, zostawiając otwarte na oścież drzwi. Przez chwilę przeszedł mi przez głowę pomysł, aby uciec. Mój entuzjazm ostygł tak szybko, jak się pojawił, gdy przypomniałam sobie, że jestemprzywiązana.
Rzeczą, którą raptem zobaczyłam, była ogromna deska, a w ślad za nią pojawiały się kolejne. Dopiero po chwili dotarło do mnie to, co widzę. Dobry wnosił do pokoju ramę łóżka. Postawił ją w rogu, po czym ponownie opuścił pomieszczenie. Chwilę później pojawił się z materacem, który starannie ulokował w ramie. Kolejną niespodzianką była poduszka i gruby miękki koc. Byłam zachwycona. Wyobraziłam sobie od razu, jak leżę na tym wygodnym łóżku, rozkoszując się w końcu upragnionym od kilku dni porządnym snem. Porywacz zniknął za progiem po raz kolejny. Zanim wrócił, najpierw poczułam to, co miało nadejść. Smakowity zapach kurczaka roznosił się po całym pomieszczeniu. Ślinka napłynęła mi do ust, a w brzuchu rozegrała się istna symfonia orkiestry dętej. Po raz pierwszy od kilku dni dostałam porządny obiad, ciepłą herbatę z cytryną i deser w postaci kawałka czekoladowego ciasta. W tej jednej chwili nic więcej nie było mi potrzebne do szczęścia. Z pełnym brzuchem ułożyłam się na łóżku izasnęłam.