Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Łatwo jest się unieść dumą, trudniej żyć z tego skutkami. Jak mówi Basia, jedna z dwóch głównych bohaterek tej powieści, „Miłość to jest kruchy skarb, o który bardzo trzeba dbać”. Niby to prawda oczywista, lecz nie zawsze o tym pamiętamy. Na szczęście los najczęściej ma nam do zaoferowania drugą szansę. Tylko nie wolno jej zmarnować! Akcja najnowszej powieści Hanny Bilińskiej-Stecyszyn zaczyna się w latach siedemdziesiątych, gdy Basia i Ala są studentkami, a przed nimi jest całe życie. Ich historie splatają się dopiero pod koniec książki i to w niezwykłych okolicznościach. Autorka mistrzowsko rysuje obrazki z czasów swojej i ich młodości. Akademiki, papierosy sporty, DDR i zielone sztruksy, pociągi tak zapchane, że konduktor nie może się przecisnąć… A potem przeskok do współczesności i nowe wyzwania. Dla jednych spowolnienie, dla innych pęd i pogoń za pracą, a przede wszystkim internet, który odkrywa największe zagadki…
Ileż wspomnień wywołała we mnie ta powieść! Dzięki niej wróciłam do czasów pierwszych zauroczeń i nie zawsze właściwych wyborów. Razem z bohaterkami tej historii wchodziłam w dorosłość ze wszystkimi tego konsekwencjami.
To powieść o nas – marzących o prawdziwych uczuciach dziewczętach i srebrnowłosych kobietach mających za sobą niejeden życiowy zakręt, ale wciąż ciekawych świata i zawsze gotowych do walki o szczęście.
Zofia Mąkosa – pisarka
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 439
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Serdeczne pozdrowienia od wydawczyni
dla wszystkich, którzy bez książki nie
wyobrażają sobie dobrego dnia.
Działalność oficyny SILVER objęta jest patronatem
Polskiego Towarzystwa Okulistycznego.
Edycja © Silver oficyna wydawnicza, 2022
Tekst © Hanna Stecyszyn, 2022
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Książka, którą kupiłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, żebyś przestrzegał praw, które im przysługują. Możesz ją udostępnić nieodpłatnie bliskim lub znajomym, ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło.
A jeśli ją kopiujesz, rób to wyłącznie na użytek osobisty.
Szanujmy cudzą własność i prawo.
Wydawczyni i Autorka
Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl
Wszelkie podobieństwo do osób i miejsc występujących w książce jest przypadkowe.
Warszawa 2022
Najważniejsze postaci
Basia Bolkowska, po mężu Karecka
Andrzej Karecki – mąż Basi
Małgosia Karecka, po mężu Sommer – córka Basi i Andrzeja
Tomek Sommer – mąż Basi, syn Ali
Jacek Królak – studencki chłopak Basi, potem mąż Grażyny
Stanisław Kłos – sympatia Basi-wdowy
Maciej Porel – fatygant Basi
Kuba Jamrozek – chłopiec z Miasteczka
Karol Dębniak/Hercules Piorot – policjant w Miasteczku
Kazimierz Bolkowski – ojciec Basi
Mama Basi
Bożena Kowalczyk – siostra Basi
Rysiek Kowalczyk – mąż Bożeny
Wujek – wujek Stanisława
Jędrek Sommer – wnuk Basi i Ali
Ala/Arleta Dolata, po mężu Sommer
Martin Sommer – mąż Ali
Aldona Dolata, po drugim mężu Mazan – mama Ali
Władek Dolata – ojciec Ali
Jan Mazan, „Piękny Jan” – drugi mąż Aldony
Ludmiła/Miłka Palczewska – największa przyjaciółka Ali z Górki
Tomasz Palczewski – mąż Miłki
Krystyna – przyjaciółka Ali w akademiku
Sławek – chłopak z obozu językowego w Magdeburgu
Halinka – koleżanka Ali na obozie w Magdeburgu
Ela Wieczorek – portierka w akademiku Ali
Pan Antoni – właściciel stancji Ali w Warszawie
Dana Zabielak, po mężu Boleń – najlepsza przyjaciółka Basi
Michał Boleń – mąż Dany
Rozdział 1 Basia
Wpół do pierwszej. Pierwsza. Kwadrans po, szesnaście, siedemnaście… Wskazówki starego budzika bezlitośnie odmierzały czas. Nie pomagało zaciskanie powiek, liczenie do stu, klepanie zdrowasiek. Chociaż przez szczelnie zaciągnięte rolety nie przedostawał się z zewnątrz nawet najmniejszy okruszek poświaty, Basia nie miała wątpliwości: pucołowaty księżyc, niczym śmiertelny wróg, znów drwi z jej usiłowań.
Dwadzieścia pięć po pierwszej. Dwadzieścia sześć… Nienawidziła zegarów. Fosforyzujące wskazówki szydziły, układając się w krzywy uśmiech. Niczym masochistka nie mogła się powstrzymać od zerkania na nie.
Łzy bezsilnej złości piekły pod powiekami. Gardło dławił żal do całego świata. Demon, w ostatnim czasie tym potężniejszy, że stał się jedynym towarzyszem smutnych nocy, nie zamierzał odpuszczać.
Trudno. Poddała się. Musi jakoś sobie pomóc i zasnąć. Chociaż na kilka godzin. Włożyła szlafrok. Zeszła na dół. Duży zegar w salonie pokazywał drugą. Skrzywiła się jak po zjedzeniu cytryny. Do rana jeszcze tyle czasu! Na jutro zaplanowała sporo roboty w ogrodzie, skąd weźmie na to siły, jeśli się nie wyśpi? Lampka wina zwykle stanowiła dobry usypiacz, lecz ostatnio chyba za często sięgała po to rozwiązanie. Basia zawahała się, lecz tylko przez sekundę. Włączyła telewizor, głośno, by zagłuszyć poczucie winy, że za moment znów polegnie. Potem podeszła do barku i sięgnęła po butelkę.
Kiedyś z pomocą przychodziły tabletki nasenne. Lekarz przepisał jej takie, po których natychmiast zapadała w sen. Wpadała w czarną dziurę i spała bez majaków, ale ciężko. Potem przez cały dzień kręciło jej się w głowie, w ustach długo czuła gorzki smak. Dziś wolała sięgać po prochy tylko w szczególnych sytuacjach.
Lektor angielskiego thrillera właśnie wykrzykiwał coś o zbiegłym z aresztu bandziorze, lecz Basia nie miała ochoty wpatrywać się w ekran. W końcu nie po to tu zeszła. Odkorkowała butelkę. Wino smakowało jak kiedyś, gdy z Andrzejem otwierali czerwone wytrawne do obiadu czy kolacji. Spojrzała na etykietę: pinot noir. Oboje lubili ten szczep.
Kropla za kroplą wino powoli ją znieczulało, nawet bombardujące jej mózg wrzaski z telewizora przestały być potrzebne. Ściszyła dźwięk. Czuła, jak alkohol w niej krąży, przyjemnie, niczym skradający się kot. Jak litościwie podsyła nasilające się uczucie senności. Wreszcie zdecydowała, że nadszedł właściwy moment. Wyłączyła telewizor.
Ruszyła w stronę schodów, a wtedy zza drzwi wejściowych dobiegł ją cichy zgrzyt naciskanej ostrożnie klamki. Raz i drugi. Jakby ktoś sprawdzał, czy są zamknięte na klucz. Były, na szczęście! Ale Basi i tak zjeżyły się włosy na głowie. Kto to jest? Tu, na tym odludziu? W środku nocy?
Wstrzymała oddech. Serce tak jej się rozhuśtało, że nie miała pewności, co słyszy: szepty na zewnątrz czy tylko krew pulsującą w skroniach? Nasłuchiwała. Znów! Tym razem od strony uchylonego nad schodami lufciku dobiegł ją suchy trzask. Jakby ktoś skradał się wśród zarośli i odezwała się nadepnięta przez niego gałązka.
Usiadła na schodach, oświetlonych sączącym się przez okno światłem księżyca. Oddychała głęboko, próbując się uspokoić i zebrać myśli. Co robić? Zapalić światło? Wtedy intruz zrozumie, że lokatorzy są w domu. Może to go spłoszy? A może wręcz odwrotnie, więc bezpieczniej udawać, że dom jest pusty?
Siedziała dłuższą chwilę, wstrzymując oddech. Na plecach poczuła zimny powiew, więc szczelniej opatuliła się szlafrokiem. Dźwięki na zewnątrz się nie powtórzyły. „Może to była halucynacja? Efekt zmęczenia i wypitego wina? Dwa kieliszki na słabą głowę to sporo. A może przyplątało się jakieś zwierzę? – myśli Basi wpadły w galop. – Nie, to niemożliwe. Jakie zwierzę nacisnęłoby klamkę?! A jeśli ten ktoś jeszcze wróci?”
Podniosła się po kilku minutach. Na palcach podeszła do telefonu z zamiarem wezwania policji, lecz już po sekundzie zrezygnowała. Co miałaby zgłosić? Że ktoś próbował dostać się do jej domu? Ledwo przed tygodniem potraktowali ją przecież jak panikarę.
Wieczór tamtego dnia był jeszcze dość wczesny, więc gdy Basia usłyszała pukanie, ruszyła w kierunku drzwi bez złych przeczuć. Była jedynie trochę zdziwiona, bo nie spodziewała się żadnych gości. Po drodze wyjrzała przez okno kuchenne. Na schodach nie zobaczyła nikogo. Może zdawało jej się tylko, że ktoś puka? Może to jakiś głos w radiu? Odwróciła się i zrobiła parę kroków, by wyłączyć odbiornik. Wtedy znów usłyszała dobijanie się do drzwi. Tym razem to było bardzo głośne łomotanie, nie mogła się mylić. Doskoczyła do okna – i znowu nikogo nie zobaczyła. Co, do licha?! Duchy? Czy ktoś bawi się z nią w chowanego?
Była zdenerwowana, ale bardziej ze złości niż strachu. Jeśli ktoś chce jej zrobić głupi kawał, pożałuje! Szybko obiegła parter domu. Z impetem pozaciągała wszystkie rolety. Potem zadzwoniła na policję. Głos trochę jej drżał, ale opanowała się i spokojnie, rzeczowo opowiedziała, co się zdarzyło. Obiecano, że ktoś do niej przyjedzie. Kończąc rozmowę, usłyszała znowu jakieś odgłosy na zewnątrz. Coś jakby stłumiony tupot pośpiesznie oddalających się kroków. Zaczęła nawet o tym mówić, ale dyżurny policjant już się rozłączył.
Minuty wlokły się upiornie, z niecierpliwością przestępowała z nogi na nogę. Na zewnątrz gęstniał mrok. „Czemu ten cholerny radiowóz nie przyjeżdża?!”
Patrol pojawił się dopiero po godzinie. Młodziutki funkcjonariusz dodawał sobie powagi czarnym, lekko podkręconym wąsikiem Herkulesa Poirota. W skupieniu wysłuchał relacji.
– Pani pozwoli, sprawdzę – powiedział. – Przejdę się wokół domu. – Najpierw obejrzał drzwi, poruszył z obu stron klamką. – Coś słabo zgrzyta, ledwo słychać – mruknął ni to do siebie, ni do Basi.
Nim wyszedł, zauważyła, że włączył latarkę.
Siedząc nieruchomo przy stole, czekała na jego powrót. Obwiniała się, że tak rzadko zapala zewnętrzne oświetlenie. Może to odstraszyłoby intruza? Furtka w ogrodzeniu przed frontem domu i bramka z tyłu, mimo że zaopatrzone w zasuwki, nigdy nie były zamykane. Do tej pory nie przyszło jej do głowy, że to ważne. Nikt z dotychczasowych lokatorów tego nie robił, zapewne w przekonaniu, że gości powinno się witać bez zbędnych zabezpieczeń.
Policjant wrócił po kilku minutach.
– Odkrył pan coś? – spytała go Basia.
– Nic specjalnego. Jest pani pewna, że słyszała pukanie? Nie pomyliła pani tych dźwięków z szumem wiatru albo, czy ja wiem, skrzypieniem podłogi? A może myszy tu harcują? Bo przecież chyba nie wierzy pani w duchy? – Przez moment przyglądał się jej z lekkim pobłażaniem, wręcz z rozbawieniem. Kiedy przecząco pokręciła głową, znów przybrał urzędową minę. – Jeśli już, to zapewne ktoś zrobił to dla żartu – dodał.
– Dla żartu? To pan żartuje! – Mimo że jego słowa brzmiały spokojnie, Basi znowu podniosło się ciśnienie. – A skąd pan wie, że nie chciał mnie okraść? Albo zamordować?!
– Proszę się tak nie unosić. – Tym razem młody policjant wypowiadał słowa jeszcze delikatniej, wręcz kojąco. – Żaden ślad na to nie wskazuje. Nie ma podstaw, by sądzić, że coś pani grozi. Przecież sama pani wie, jaka tu jest spokojna okolica.
– Do niedawna też tak myślałam. – Starała się mówić bez emocji, choć czuła, że niepokój nie zamierza jej opuścić. – Czy mógłby pan…?
Chciała prosić, by jeszcze nie odjeżdżał. Bała się, że gdy zostanie sama, już nie uśnie, tylko do rana będzie nasłuchiwać pod drzwiami. Zabrakło jej odwagi. Zaproponowała jedynie, że zrobi kawę. Jednak lokalny Poirot odmówił.
– Śpieszę się. Mamy jeszcze jedno poważne zgłoszenie. – „Poważne” wymówił z naciskiem. Znowu był służbistą, z miną, która wyrażała chęć wygłoszenia wykładu na temat nieuzasadnionego wzywania policji, pragnącej w końcu służyć innym, prawdziwie potrzebującym pomocy obywatelom. Zauważył, że kobieta wygląda, jakby miała się za chwilę rozpłakać, i zmienił zamiar. – Proszę się nie martwić – podnosząc się z krzesła, powtórzył swoją mantrę, okrasiwszy ją łagodnym uśmiechem – podjadę tu za godzinę. Sprawdzę, czy wszystko jest w porządku. Jutro będzie nowy dzień i przekona się pani, że odwiedził panią co najwyżej jakiś wielbiciel, próbujący w ten sposób zwrócić na siebie pani uwagę. – Spostrzegłszy, że Basi nie spodobał się ten żart, dokończył z powagą: – W razie czego proszę dzwonić. Ale jestem przekonany, że już nie będzie takiej konieczności. Niech pani zamknie dobrze drzwi i idzie spać. Dobranoc.
Gdy odjechał, znów usiadła przy stole kuchennym, usiłując zebrać myśli. O zaśnięciu w tej sytuacji nie było co marzyć.
To wtedy miał miejsce jeden z tych razów, kiedy wzięła tabletkę nasenną, pragnąc usnąć jak najprędzej i przestać się denerwować. Spała twardo, nie słyszała nawet, czy radiowóz faktycznie wrócił po godzinie pod jej dom.
W ciągu kolejnych dni też nie zdarzyło się nic niepokojącego. Sama zaczęła już żywić przekonanie, że tamtego wieczoru odwiedził ją jakiś kawalarz. Albo może smętny pijaczek dobijał się do drzwi, może zaraz potem sturlał się ze schodów, a nim nadjechał radiowóz, powlókł się dalej.
Dzisiejsza noc ostatecznie wybiła jej z głowy te naiwne wyobrażenia.
Basia wciąż nie mogła się uspokoić. Ze słuchawką w ręku przeniosła się na fotel, by zrobieniem kilku kroków rozładować napięcie. Myśl o dzwonieniu na policję odrzuciła definitywnie. Piła przecież alkohol, na pewno wyczuliby to od razu. Nie uśmiechało jej się zostać uznaną za pijaczkę, która ma zwidy.
Wszystko się w niej trzęsło. Początkowy strach ustąpił pod wpływem narastających złości i żalu z powodu sytuacji, w której się znalazła. Wbrew sobie przecież, pod presją, nie z własnej winy. Niezasłużenie. Dlaczego spotyka ją to wszystko? To odludzie, nocne stresy, lęk, samotność. Przecież miało być dobrze. Jeszcze za mało nieszczęścia zdarzyło się w jej życiu? Ktoś musi jej pomóc! Z całej siły walnęła dłonią o kant stojącego obok niskiego stolika, aż podskoczyła pozostawiona tam butelka, a przewrócony kieliszek z resztą wina stoczył się na dywan. Czerwona plama przypominała krew.
Roztarła bolącą dłoń. Czuła, że za bardzo się rozkleiła i użala nad sobą, ale właściwie dlaczego kobieta ma być twarda i odważna? Trzęsącą się ręką wybrała numer córki.
Po dłuższej chwili rozległo się w słuchawce zaspane:
– Słucham.
– Małgosia? Ktoś się do mnie dobijał, próbował wejść! – Starała się mówić spokojnie, lecz głos nie chciał być jej posłuszny.
– Jak to: dobijał? Mamo, jest środek nocy, może miałaś zły sen?
– To nie był sen! Naciskał klamkę, słyszałam. Przecież bym ci nie zawracała głowy – uniosła się. – Zróbcie coś! Zostawiliście mnie tutaj… Nie mogę spać! Jak mam tu żyć? Już dłużej nie wytrzymam! – Z głośnym klapnięciem opadła na fotel i przycisnęła dłonią usta, żeby się nie rozpłakać.
– Mamo, proszę, uspokój się. Kochana, proszę cię… – Małgosia mówiła łagodnym tonem, jak do dziecka, próbując dodać matce otuchy, a jednocześnie ukryć, że sama jest przestraszona tym nocnym alarmem. – Dzwoniłaś na policję?
– A po co? Już raz tu byli, niczego nie znaleźli. Znów powiedzą, że histeryzuję.
– Kiedy byli? Dzisiaj?
– Nie, kilka dni temu. Też ktoś mi tu pukał do drzwi, potem uciekł, wezwałam policję…
– I co?
– Nic. Przyjechał jakiś, połaził, coś popisał. Na mnie patrzył jak na głupią i tyle. Niby pocieszał, że ktoś sobie stroi żarty. Że tu tak spokojnie i inne tere-fere. Nie dzwoniłam do was, nie chciałam was martwić. Ale dzisiaj mam powtórkę, to jest naprawdę mało zabawne. – Wyrzucała z siebie coraz więcej słów, co przynosiło jej ulgę, przywracało równowagę. – Ja tu sama, zrozum… Przepraszam, że budzę was po nocy.
– Mamuś, tak mi przykro. – Ton Małgosi poświadczał, że dopiero teraz słowa matki dotarły do niej w pełni i naprawdę jest zmartwiona.
– Wpadłam w panikę, przepraszam, już mi lepiej. – Teraz Basia chciała uspokoić córkę.
– Mamo, no co ty? A od czego mnie masz? – Małgosia próbowała nadać swojemu głosowi weselszy ton. – Wiesz co, może jednak weź coś na uspokojenie. I nie martw się. Zaraz pogadam z Tomkiem i oddzwonię.
Basia głębiej wtuliła się w poduchy fotela i podkuliła nogi. Znów było jej zimno. Powinna zaparzyć sobie herbaty, lecz nie miała siły się ruszyć. Sięgnęła jedynie po leżący obok na kanapie pled, po czym otuliła się nim szczelnie. Ten beżowy, z wielbłądziej wełny, który Andrzej tak lubił. Miała nawet wrażenie, że koc pachnie wciąż jego wodą kolońską, choć przecież to niemożliwe, po tylu praniach. Łzy pod powiekami wzmogły jej tęsknotę za dotykiem opiekuńczych ramion. Zamiast nich ma tylko koc. Jak długo może trwać żal za tym, co bezpowrotnie stracone? Kiedy skończy się smutek?
Zagryzła wargi, żeby ponownie się nie rozkleić. Wystarczy już nocnych strachów, trzeba zająć głowę czymś przyjemniejszym. Na przykład wspomnieniami z tego dnia, gdy się poznali z Andrzejem, z nocnego spaceru, cichego szumu morza, szurania wilgotnego piasku w takt ich kroków, radości przepełniającej serce. Noc była wtedy taka chłodna jak dzisiejsza. Basia znowu czuła na ramionach sweter Andrzeja, którym ją otulił. Słyszała jego cichy głos, czuła na ustach smak pierwszego pocałunku.
Telefon odezwał się po kilkunastu minutach, wyrywając ją z zamyślenia.
– Mamo? Słuchaj, przyjadę jutro – oznajmiła Małgosia bez żadnych wstępów.
– Przyjedziesz? – Serce biło jej głośniej, tym razem z radości. – Ale przecież praca, no i co z małym…
– Już to obgadaliśmy, Tomek mówi, że mam jechać. Będę jutro, to znaczy dziś. – Głos Małgosi brzmiał kojąco, nawet słychać w nim było radosne nutki. – Zobaczymy się za kilka godzin. Wszystkim się zajmę. Tomek poradzi sobie z Jędrkiem, jego mama pomoże. Do zobaczenia!
Zegarek pokazywał kwadrans przed piątą. Majowy świt za oknem już rozpędził się na całego, przeganiał wszystkie nocne zmory. Basia wyplątała się z pledowych zawojów i podniosła roletę, ale zaraz ją opuściła. Światło zza okna drażniło, zaczynała ją boleć głowa. Pomaszerowała do kuchni. Nastawiła czajnik, by zaparzyć kawę, ale po chwili zrezygnowała z pomysłu. Wino już prawie wywietrzało jej z głowy. Wahała się przez chwilę, w końcu postanowiła poratować się chemicznym wspomagaczem. Z kuchennej szafki wyjęła karton pełen plastrów, syropów i fiolek z lekami. „Muszę tu wreszcie zrobić porządek – pomyślała – pewnie większość przeterminowana. Potem. Najpierw trochę się prześpię”.
Przełamała niedużą tabletkę, połówka powinna jej w zupełności wystarczyć na dwie, trzy godziny. Choć… „Alkohol i środki nasenne – to nie jest dobre połączenie” – w głowie Basi znów zabrzęczał dzwonek. Tak bardzo jednak czuła się znużona, że szybko, by poczucie winy nie dopadło jej na całego, wrzuciła tabletkę do ust i popiła kilkoma łykami wody.
Usnęła po paru minutach.
Małgosia i Tomek leżeli w łóżku. Nadmiar emocji im też nie dawał zasnąć. Małgosia podświadomie obwiniała męża o spowodowanie sytuacji, w której teraz jej matka przeżywa takie stresy.
– Przecież musieliśmy wyjechać – przypomniał jej Tomek. – Nie mieliśmy wyjścia…
– Zostawiliśmy mamę samą i bardzo źle się z tym czuję. Ktoś powinien przy niej być.
– Porzucasz mnie i Jędrka? – Tomek wykrzywił usta, udając, że zbiera mu się na płacz.
– Wariacie, jasne, że nie!
– Kochanie, spokojnie. W nocy wszystko wydaje się ciemniejsze niż za dnia. Przecież mieszkaliśmy tam, wiesz doskonale, jakie to bezpieczne miejsce.
– Bezpieczne czy nie, mama się boi. Sama na tym odludziu. Nie ma się co dziwić.
– Racja. Ciekawe, co się tam zdarzyło: czy rzeczywiście coś niepokojącego, czy też tylko jej się wydawało. Tak czy siak, trzeba zrobić wszystko, żeby poczuła się bezpieczniej. Wiesz co, ja jednak powinienem pojechać z tobą. Sprawdzę zamki i zamontuję alarm – myślał głośno. – Za godzinę zadzwonię po mamę, a potem dam znać ojcu, że nie będzie mnie w firmie.
– Kochany jesteś… – wtuliła się w niego – ale ja sama sobie poradzę. Ty zajmij się Jędrkiem, dobrze?
Rozmowę prowadzili półgłosem, by nie obudzić śpiącego w sąsiednim pokoju synka.
– Mam jeszcze jeden pomysł. Może zawieziesz mamie nasz stary laptop? – zaproponował. – Załatwisz internet, żebyście mogły gadać z kamerką.
– Świetna myśl! Dotąd mama zupełnie nie interesowała się komputerem, ale teraz nad nią popracuję.
Obudził się Jędrek. Małgosia wyjęła go z łóżeczka, ciągle cieplutkiego od snu i trochę marudnego. Chłopczyk chyba wyczuł, że poranek nie jest taki jak zwykle, ale po chwili uśmiechnął się do ojca i objął go łapkami.
– Tak lubię te nasze wspólne poranki, ale bez takiego stresu jak dziś – westchnęła Małgosia, szykując synkowi kaszkę.
Starali się codziennie razem zjeść śniadanie – to był ich mały rytuał na początek dnia. Potem Tomek jechał do pracy, ona zajmowała się synkiem. Jeśli mały obudził się na czas, jedli śniadanie we troje. Jak teraz. Dziś jednak Jędrek grymasił. Jakby przeczuwał, że wkrótce nie tylko tata, ale i mama znikną za drzwiami. Tymczasem Tomek właśnie skończył rozmowę ze swoją matką, do której zadzwonił z prośbą o natychmiastową pomoc.
Dobrze, że teściowa była niezawodna i umiała sobie radzić z dziećmi. Pojawiła się z prezencikiem dla wnuka: kolorowe autko natychmiast zajęło jego uwagę i mały zapomniał, że mógłby się rozpłakać. Małgosia szybko pocałowała Jędrka w główkę i pobiegła do auta.
Rozdział 2 Basia
Basia spała zaledwie trzy godziny. Choć zwykle budziła się z przytomnym i jasnym umysłem, tym razem dopiero po chwili przypomniała sobie nocne zdarzenia. Z łóżka wygonił ją tępy łomot pod czaszką. Ostrożnie, bo każdy krok jeszcze go potęgował, weszła do łazienki i okręciła głowę wilgotnym ręcznikiem. Potem – w obawie, że ulga, której doznała, potrwa najwyżej chwilę – przeszła do kuchni po tabletkę przeciwbólową. Znowu prochy! Trudno, jakoś musi przetrwać do przyjazdu córki. Jak dobrze, że to już za kilka godzin.
Ból powoli ustępował, lecz dopiero po śniadaniu i kawie odsłoniła wszystkie rolety i otworzyła okna. Do domu wpłynęło świeże powietrze, co dało jej poczucie lekkości, wręcz radości. To perspektywa spotkania z córką tak na nią zadziałała, a nocne zdarzenia niczym senne mary odmaszerowały na bocznicę.
Przy śniadaniu zrobiła listę zakupów – będą dziś miały babskie święto, więc musi się przygotować. Jak dobrze mieć córkę! Posiedzą sobie do późna, pogadają. Może nawet rozpalą w kominku. Tak miło jest pogapić się w ogień.
Te przymiarki dodały Basi takiego animuszu, że zrezygnowała z dżinsów i balerinek. Zwykle stanowiły jej ulubiony, najwygodniejszy strój. Ale nie dziś! Dziś wyjęła z szafy ciemnobłękitną sukienkę i sandałki na obcasie, które co najmniej trzy lata czekały na to, żeby znów je włożyła.
Przejrzała się w lustrze. Nieźle. Może fason butów nie był ostatnim krzykiem mody, ale co tam. Grunt, że nogi wyglądały w nich zgrabnie.
Dopiła resztę kawy. Z uśmiechem popatrzyła na zdobiące kubek mocno już przyblakłe zielone listki. Andrzej tak go lubił. Zawsze powtarzał, że ta zieleń pomaga wesoło rozpocząć dzień. Kupiła kiedyś takie dwa. Identyczne. Jeden szybko się potłukł. Nawet się wtedy trochę zmartwiła, że to zły znak, ale Andrzej ją pocieszył, że przeciwnie. „Przecież to nie zbite lustro i siedem lat nieszczęścia” – zaśmiał się. I od razu dodał, że nie wierzy w żadne babskie przesądy. Zrobił przy tym jedną ze swoich min, za którymi Basia tak tęskni. O dziwo, te wspomnienia sprawiły jej bardziej przyjemność niż przykrość. Kubek miał lekko wyszczerbione uszko, więc nie włożyła go do zmywarki, ale delikatnie umyła w zlewozmywaku. Niech trwa jak najdłużej.
Potem przeszła do garażu i wyprowadziła terenówkę na podwórko. W chwili gdy zamykała bramę garażu, na drodze pojawił się mężczyzna, którego już przed kilkoma dniami widziała koło domu sąsiadów. Poznała go po charakterystycznej zielonej kurtce z kapturem. Ukłonił się jej z uśmiechem, wyraźnie miał ochotę na rozmowę.
***
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Tekst: Hanna Bilińska-Stecyszyn
Redakcja: Iwona Krynicka
Korekta: Magdalena Wołoszyn-Cępa, Sylwia Chojecka
Projekt okładki i stron tytułowych: Krzysztof Rychter
Projekt graficzny i skład: Agnieszka Władyka
Projekt logotypów: Maciej Szymanowicz
Zdjęcia na okładce pochodzą z serwisu unsplash.com
Przygotowanie wersji e-book: Anita Pilewska
SILVER oficyna wydawnicza Iwona Krynicka
ul. Madalińskiego 67C m. 5
02-549 Warszawa
ISBN: 978-83-963169-9-8