Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Romans. Nowa wielka, prawdziwa miłość. Kto z nas o niej nie marzy?
Dominika jest oddaną matką i żoną. Tak bardzo oddaną, że w codzienności zapomniała o swoich marzeniach i talentach. Czy może dziwić, że od niespodziewanej miłości szumi jej w głowie, aż nie może zapanować nad motylami w brzuchu?
To jest opowieść o tym, że zawsze warto się starać, ale też o tym, że trzeba być czujnym. O rodzinie – bo na bliskich można liczyć w każdej sytuacji.
Ale przede wszystkim jest to opowieść o wielkich nadziejach, bo serce nie siwieje nigdy, a prawdziwa miłość nie ma daty ważności.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 309
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Niechaj ta książka przyniesie pokrzepienie wielu kobietom,
które - tak jak jej bohaterka – często wbrew światu muszą
podejmować decyzje o swoim życiu. Może odnajdziecie
w tej powieści kawałek swojej historii.
Wydawczyni
Działalność oficyny SILVER objęta jest patronatem
Polskiego Towarzystwa Okulistycznego.
Edycja © Silver oficyna wydawnicza, 2024
Tekst © Hanna Bilińska-Stecyszyn, 2024
All rights reserved
Wszelkie prawa zastrzeżone
Żaden fragment tej książki nie może być publikowany
w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody Wydawcy.
Wszelkie podobieństwo do osób i miejsc
występujących w książce jest przypadkowe.
Warszawa 2024
O, błagam cię, śmiertelny, śpiewaj jeszcze,
bo ucho moje w twych pieśniach się kocha,
zaś oko moje kształt twój wziął w niewolę,
cały twój wygląd tak mnie opromienia,
żem zakochana z pierwszego wejrzenia (…)
i wieczne lato świeci w moim państwie.
Kocham cię, pragnę, żebyś został ze mną1.
Przed kilkunastoma minutami powróciliśmy z nieba. On śpi głęboko, jak zawsze po udanym seksie, naga pierś powoli, miarowo unosi się w spokojnym oddechu. Jego usta przed chwilą pieściły to miejsce na wewnętrznej stronie moich ud, które on kocha najbardziej.
Teraz te usta są lekko rozchylone. Składam na nich pocałunek, muśnięcie zaledwie, by go nie obudzić. Ostrożnie wychodzę z łóżka i skradam się do łazienki. Zabieram stamtąd nóż, który wcześniej ukryłam pod stertą kąpielowych ręczników.
Wracam do pokoju. Patrzę na spokojną, odprężoną twarz, na rozrzucone ramiona. Tak bardzo kocham to ciało. Oczami oznaczam punkt, w którym bije serce. Tyle razy słyszałam to bicie. Nie pomylę się.
Podnoszę ręce wysoko. Trzymam w nich nóż. Biorę zamach. Ostrze bez żadnego dźwięku wbija się głęboko niczym w masło.
Stoję i patrzę. On nie otwiera oczu, jakby nadal spał. Krew ma odcień szkarłatnych tulipanów, które wczoraj od niego dostałam.
18 września
Na forum grupy Pięćdziesiąt Plus od kilku dni śledzę ciekawe dyskusje. Już nawet nie pamiętam, od kogo dostałam zaproszenie do tego towarzystwa. Ludzie po pięćdziesiątce zamieszczają tam swoje zdjęcia, pokazują jakieś sceny z prywatnego życia, dyskutują, flirtują, żartują. Czasem się kłócą, zdarzają się jakieś złośliwości i docinki, lecz wydaje mi się, że to wszystko w granicach normy, w ramach jakiegoś grupowego savoir-vivre’u. Sama dotąd jedynie ze dwa razy coś lajknęłam. To znaczy kliknęłam w niebieską rączkę z podniesionym kciukiem, czyli w „lubię to”, albo w serduszko oznaczające „super”.
Swoją drogą to jest jakieś powszechne zdziecinnienie, te wszystkie lajki, gify i co tam jeszcze, czym wzmacniają swoje wypowiedzi dorośli przecież ludzie. Pani prezes klika serduszko, no koń by się uśmiał. Z początku to „emotikonowanie” bardzo mnie zniesmaczało. Ale już wiele razy się przekonałam, że w świecie online nigdy nie można mówić nigdy. I dziś sama stosuję emotki; a to lajknę, a to mrugnę, a to wyślę szeroki uśmiech.
Wracam do sprawy zasadniczej. Coraz mocniej mnie korci, by w tych dyskusjach także zabrać głos. Moją uwagę zwróciły wypowiedzi kogoś, kto nazywa się Orion LV. To znaczy taki ma fejsbukowy pseudonim. Tak można; ja sama nie mam żadnego pseudo, zalogowałam się na FB pod prawdziwym nazwiskiem, nawet dodałam nazwisko panieńskie, na wypadek gdyby miał mnie odnaleźć ktoś ze szkolnych znajomych. Faktycznie kilka znajomości się odnowiło, kilka nowych nawiązało. Jednak nie jestem zbyt aktywna, raczej tylko obserwuję. Najmocniej się wciągnęłam w tę grupę damsko-męską internautów z mojej półki wiekowej, przy czym to, co najbardziej mnie do nich przyciąga, to komentarze owego Oriona. W jego wypowiedziach są nie tylko mądrość i trafność obserwacji, lecz też piękny język – zaskakująco dowcipne i lekkie sformułowania, przyprawione delikatną nutą poezji. A ja zawsze kochałam poezję i byłam wrażliwa na piękno języka, i tak bardzo mi tego brak w codziennym życiu z Ryszardem!
Choćby najświeższy przykład, z wczoraj. Uwielbiam od zawsze piosenki Grechuty i gdy w radiu usłyszałam Twoją postać, podgłośniłam i zaczęłam nucić do wtóru. Słowa znam na pamięć. Może trochę fałszowałam, fakt. Ale żeby mój mąż był aż taki niewrażliwy na piękno tej piosenki?! Nic wprawdzie nie powiedział, lecz jego wzrok pełen przygany (jakby on sam miał nie wiadomo jaki słuch!) zawiadamiał mnie, że powinnam czym prędzej zamilknąć. A najlepiej ściszyć radio.
– Poezja przeszkadza ci w czytaniu? – rzuciłam szyderczo w stronę kanapy, na której, półleżąc, wertował gazetę.
– Przepraszam, jestem zmęczony. Miałem dziś w pracy bardzo ciężki dzień – mruknął tylko.
No tak. Nic nowego. Biedny, zatyrany pan prezes. Jego najukochańsza firma budowlana to jest konkret. To jest męskie, mocne i prawdziwe. A tu mu żona wyskakuje z jakąś poezją.
Błękitne szerokie okna
I jasne smugi od lamp
I twoja postać, jasna postać
Taką cię znam2.
Orion na pewno by się zachwycił.
23 września
Wrzesień wkrótce się skończy. Piękny, ciepły, jak co roku w Polsce, pełen słońca i babiego lata.
Podobno to jeden z najpiękniejszych miesięcy. Lecz dla mnie – do niedawna – jedyną radość stanowiły spacery z wnukami na plac zabaw i do parku, ich sprzeczki i śmiechy w kasztanowych alejkach. Bo poza tym… Te nitki babiego lata, zamiast fundować mojemu sercu wesołe podskoki – niczym gumka straganowej piłeczki, którą bawiłam się beztrosko, będąc dzieckiem – oblepiają je nudą i smutkiem. Coraz dotkliwszy jest garb powtarzalnych, jałowych dni i pustka nocy z rzadka już „miłosnych”. Użyłam cudzysłowu, ponieważ żaru w nas coraz mniej.
Dlatego tak mnie cieszy odmiana, którą przyniosło mi zapisanie się do tej grupy Pięćdziesiąt Plus. Ba, ekscytuje! Zajmuje mi coraz więcej czasu. Wielością barw nasyca dotychczasowe szarości.
Na przykład dzisiaj włączyłam się w rozmowę na temat ostatniego spektaklu w teatrze telewizji. Nie ukrywam, że głównym motorem była chęć wymiany opinii z Orionem. Znowu tak ładnie brzmiały jego słowa… Ciekawe, kim jest. A jeśli to kobieta, choć używa męskich form czasownikowych i dla zmyłki przybrała pseudonim sugerujący faceta? Zaglądałam na jego profil, lecz nie ma tam żadnych prywatnych zdjęć. Są jedynie pejzaże lub udostępnienia cudzych wpisów – na temat kultury i polityki.
Kim jesteś, tajemniczy Orionie?
25 września
W tym internetowym oceanie wszystko jest możliwe. Jednak mam nadzieję, że Orion jest mężczyzną z krwi i kości. Skoro należy do grupy Pięćdziesiąt Plus, to LV, jak się domyślam, oznacza jego wiek. Pięćdziesiąt pięć. A więc jest ode mnie cztery lata młodszy.
Ciekawe, co takiego we mnie mogło go zainteresować. Bo widzę, że w tych dyskusjach on mnie wyróżnia, nawet komplementuje. Moje zdjęcie profilowe raczej niewiele mu mówi, może tylko tyle, że mam sporo zmarszczek (włosy, które już zaczynają mi siwieć, prezentują się dużo lepiej, bo ufarbowałam je tuż przed wykonaniem fotografii). W ogóle rzadko zamieszczam coś na swojej stronie. Raczej, jak wspomniałam, jestem biernym obserwatorem cudzych żyć. Czy prawdziwych, czy jedynie takich, jakie ludzie sprzedają pod publiczkę? Śmieszą mnie te wszystkie relacje, co kto jadł na śniadanie w wypasionej restauracji, jakie światowe zabytki zwiedził, jakie ma sweet wnuczęta i jak wyglądał przed laty na ślubnym kobiercu. Jak dotąd oprócz głównego zdjęcia zamieściłam tylko dwie prywatne fotki, obydwie wprawdzie też z wnuczkami (kilkulatkami), ale w dalekim planie buziek dzieci nie widać. Bo coś czuję, że ich rodzicom nie bardzo by się podobało upublicznianie wizerunków ich pociech.
A wracając do zmarszczek: czy dla Oriona mój wygląd ma znaczenie? Co tu kryć, resztki kobiecej próżności jeszcze się we mnie tlą i trochę żałuję, że nie podrasowałam zdjęcia profilowego. Dzisiaj przecież w telefonach są programy do takiej obróbki. Nigdy z nich nie korzystałam, ale to chyba nie jest trudne. Dawniej słynni fotografowie gwiazd musieli używać specjalnych filtrów, gdzieś czytałam, że na obiektyw zakładali pończochę, żeby modelkę uczynić gładką i powabną. A teraz wystarczy kilka kliknięć, maźnięć po ekranie i jest efekt usunięcia zmarszczek bez skalpela.
Wydaje mi się, że w naszej grupie jest sporo tak odmłodzonych użytkowniczek. Buźki niektórych są jak jędrne brzoskwinie, że o biustach nie wspomnę (nie nagich, nie! aż tak daleko to nie idzie).
No i niech sobie będą. Czy to coś zdrożnego – chcieć się podobać…?
18 października
Powoli uzależniam się od codziennego zaglądania na forum. Od conocnego tym bardziej. Ryszard śpi i nie ma pojęcia, czym się zajmuję. Tak jest wygodniej. Nie muszę kłamać, że odbieram pocztę lub płacę rachunki. Poza tym nawet gdybym się przyznała, że nocami bywam w ekscytującej, magicznej krainie, daleko od domu, pewnie i tak by nie dosłyszał. Co najwyżej zza gazety wydałby pomruk w rodzaju „mhm” lub „aha”. Wie, że mam profil na Fejsie, ale sam nie zamierza się bawić w „takie dziecinady”. Jego rzecz.
20 października
Ależ się cieszę! Orion przysłał mi wczoraj zaproszenie do grona znajomych, które oczywiście przyjęłam, i dziś poznałam go bliżej. Potwierdził, że Orion LV to pseudonim. Naprawdę ma na imię Juliusz. Taki erudyta, znawca poezji – jakże adekwatnie! Zawsze mi się podobały liryki Juliusza Słowackiego, zwłaszcza Smutno mi, Boże. A Balladyna, a te wszystkie Skierki i Goplany w niej – w szczególności!
To się stało ostatniej nocy. Rozmawialiśmy znów bardzo długo na forum, właściwie to był już tylko nasz duet, inni rozmówcy się wykruszyli. I wtedy przyszła od niego wiadomość prywatna:
Chciałbym poznać Cię bliżej. Będę wdzięczny, jeśli odpowiesz. Proszę o jedno Twoje słowo. Czasem jedno znaczy tak wiele.
Nie wahałam się długo. A słów było tyle, że nie jestem w stanie wszystkich przytoczyć. Jego słów. Fascynujących…
Ryszard nigdy tak do mnie nie mówił. Nawet w chwilach czułości, w czasach gdy jeszcze byliśmy młodzi i zakochani, jego inżynierska dusza trzymała się ziemi.
15 listopada
Juliusz. Wciąż mam w głowie to piękne imię. Aż się boję, że nieopatrznie wyfrunie z moich ust, gdy Ryszard będzie obok.
Nasze rozmowy toczą się teraz nie tylko przez komunikator, ale też drogą mailową. Nieco bardziej wymagającą, za to można piękniej i bez pośpiechu wyrażać swoje myśli, prowadzić dialogi, cytować wiersze i tak dalej. Zwłaszcza on w tym celuje. Ma naprawdę poetycką, romantyczną duszę. Jakże mnie to zachwyca!
To już prawie miesiąc, jak piszemy do siebie. Na forum zaglądam teraz rzadko, nie mam czasu. Cała jestem przeniknięta cudowną aurą Listów Juliusza. Tak, nie maili, lecz Listów. Celowo używam wielkiej litery. A skoro piszemy do siebie Listy, tak jak się je pisało za dawnych czasów, to nie chcę ich ścibolić w telefonie. Mazać palcem po ekranie, bez należytego skupienia. To jest dla mnie święto, rodzaj celebry: zasiąść przy laptopie, z filiżanką kawy lub aromatycznej herbaty, czuć taką niesamowitą słodycz w okolicy serca, ważyć słowa, czynić je mądrymi i pięknymi, w każde zdanie Juliusza wczytywać się z cudownymi emocjami…
Czy to nie śmieszne, żeby kobieta pięćdziesiąt plus popadała w takie egzaltacje? Lecz ja doświadczam czegoś niesamowitego. Zdawać się mogło – dawno pogrzebanego, a teraz znów przywróconego do życia.
Kiedy ostatni raz tak biło mi serce? Gdy miałam dwadzieścia lat? Trzydzieści najwyżej. I już nigdy potem.
16 listopada
Szok. Okazało się, że z tym LV moje domysły były nietrafione. Żadne pięćdziesiąt pięć! Juliusz nie jest młodszy ode mnie o cztery lata, lecz aż o siedemnaście.Boże! Jest zaledwie siedem lat starszy od mojej córki.
Dowiedziałam się przypadkiem.
Mimo swoich czterdziestu lat z hakiem czasem bywam naiwny.Jednak wolę na świat wciąż patrzeć oczami dziecka – napisał mi wczoraj wieczorem, gdy wymienialiśmy uwagi na temat tego, co się dzieje na świecie, w jakim nieciekawym kierunku on zmierza.
Z hakiem, czyli ilu dokładnie? – dopytałam strwożona, bo tylko to dotarło do mnie z jego wypowiedzi. Nie wrażliwość dziecka, która w innych okolicznościach by mnie wzruszyła, nie świat zmierzający ku upadkowi, tylko ten jego wiek!!!
Pod koniec września skończyłem 42 lata – odpowiedział.
Nie. Nie pomyliłam się. Te dwie cyferki poraziły mnie niczym prąd. Do dziś pamiętam, jak będąc dzieckiem, bodaj trzyletnim, wsadziłam ostrza nożyczek do dziurek w kontakcie. Trzepnęło mnie tak, że potem długo nie mogłam się uspokoić, a mama była o krok od wezwania pogotowia. Szczęśliwie skończyło się na strachu i potokach łez.
Ale nie tym razem. „42” – bezlitośnie waliło mnie w oczy.Czterdzieści dwa!!! W stanie totalnego szoku, jak kundel z podkulonym ogonem, którego źli ludzie przeganiają z podwórka, czym prędzej pożegnałam się z Juliuszem. W tym momencie przekonana na sto procent, że to koniec. Finito. The end.
Żeby chociaż miał czterdzieści dziewięć. Może wtedy różnica byłaby do przełknięcia. Ale aż taka???
Strasznie mnie to zdruzgotało. Jeszcze kwiat naszej znajomości nie zdążył rozwinąć płatków, a już chowałam go do grobu, przysypywałam ziemią.
Przez trzy dni w ogóle nie otwierałam komputera. Jednocześnie były to jedne z najsmutniejszych dni w moim życiu. Z trudem ukrywałam żałobę przed Ryszardem, a kiedy był w pracy, raz po raz pociągałam nosem. Trzeciego dnia wieczorem, gdy R. oglądał coś w telewizji, ogarnął mnie taki bezbrzeżny smutek, taki straszny żal za utraceniem czegoś, co nawet dobrze nie zdążyło się rozpocząć, że się poddałam. I wycofałam dany sobie nakaz internetowej śmierci.
Uruchomiłam najpierw pocztę mailową, potem Messengera. Wszędzie były pytania Oriona-Juliusza, gdzie zniknęłam, co się stało, i nadzieja, że to na pewno nic złego, ale żebym dała chociaż jeden znak, bo on „umiera z niepokoju”. Nie mogłam dłużej z tym walczyć. Odpowiedziałam mu.
Dopadła mnie silna migrena – takie wymyśliłam usprawiedliwienie, w istocie niewiele mijające się z prawdą. Przecież nie mogłam zdradzić prawdziwego powodu mojego milczenia!
Nawet sobie nie wyobrażasz, jak niesamowite odczuwam szczęście, że jesteśmy znów w kontakcie – zapewniał.
Co będzie dalej?
18 listopada
Juliusz poprosił o mój numer telefonu. Napisał:
Przysięgam, że nie będę Cię prześladować, wydzwaniać. Szanuję Twoją prywatność. Ale tak na wszelki wypadek, gdyby znowu miało się stać coś nieprzewidywalnego. Żebym mógł pospieszyć Ci na ratunek.
Nie muszę chyba dodawać, jakie fikołki wyczyniało moje serce, gdy to czytałam. Podałam mu numer, on mi przysłał swój.
Znowu czuję się cudownie. Jak młoda dziewczyna. A z drugiej strony jednak trochę jak oszustka. Chociaż właściwie dlaczego? Przecież on, jako członek grupy Pięćdziesiąt Plus, musi mieć świadomość, że od dawna nie jestem młódką.
Łudzę się, że dla kogoś takiego jak on mój wiek nie jest warunkiem najistotniejszym. Że jest ponad to.
A jeśli nie?
23 listopada
Już nie ma między nami niedomówień dotyczących wieku. Dziś rano postanowiłam wyjaśnić tę kwestię. Chciałam poznać jego reakcję. Pomyślałam, że jeżeli go spłoszę informacją, ile mam lat, to teraz jest ostatnia chwila na to, żebym się jakoś zdołała pozbierać. Bo co, jeśli zabrnę za daleko i już nie będzie ratunku?
Czy wiesz, że ja niebawem skończę 59 lat? – zapytałam wprost. Dosyć prowokacyjnie, przyznaję.
Najpierw napisał, że wyglądam fantastycznie i znacznie młodziej, niż wskazywałaby metryka. Komplementował mnie? Tylko na podstawie tych dwóch zdjęć z wnukami? I tego pomarszczonego profilowego? Nim zdążyłam popaść w większą rozterkę, znowu mnie uspokoił:
Zapewniam Cię, że dla mnie różnica wieku nie ma żadnego znaczenia. Zresztą Ty jesteś młoda, bo masz młodą duszę. Równie wrażliwą, a może nawet wrażliwszą i młodszą niż moja! Zaś uczucia, które dopiero się rodzą, są młode tym bardziej.
Te słowa o duszy i uczuciach spowodowały, że znowu omal się nie popłakałam. Oczywiście tym razem ze szczęścia. Zwłaszcza że odważyłam się wreszcie dopytać, co znaczy owo LV przy jego pseudonimie.
To z angielskiego – odpowiedział. – L jak Love, V jak Victory. Wierzę w zwycięstwo miłości i pragnę, żebyś dzieliła tę wiarę wraz ze mną.
Jestem niewypowiedzianie szczęśliwa. Gdybym miała osiemnaście lat, powiedziałabym: motyle w moim brzuchu szaleją. Wprawdzie te motyle fruwają po wielu stronach książek, żadne tam oryginalne określenie. Czy funkcjonowało ono za mojej młodości? Chyba nie, w każdym razie sobie nie przypominam. Tymczasem proszę! To cudowne uczucie dziś dotyczy także mnie. I oby trwało jak najdłużej.
Tak bardzo odmładza mnie wiara Juliusza.
24 listopada
Znowu na czacie przemiła rozmowa z Juliuszem. Czułam się, jakbyśmy podczas romantycznej randki siedzieli w zatłoczonej kawiarni. Dookoła gwar, ten cały wirtualny świat, masa ludzi; dostają powiadomienia, że ten to, a tamta śmo, klikają, zamieszczają zdjęcia, posty, komentarze – nic mnie to nie obchodzi. Liczymy się tylko my dwoje pośrodku tego tłumu, przy małym kawiarnianym stoliczku. Patrzymy sobie w oczy…
Skoro masz dopiero czterdziestkę z kawałkiem, skąd wziąłeś się w naszej grupie? – chciałam wiedzieć, coraz bardziej ośmielona jego słowami.
A on na to:
Dominiko (choć wolę nazywać Cię Miką – czy mogę?), to oczywiste: przywiodła mnie tu ręka przeznaczenia – abyśmy mogli trafić na siebie.
Wolałabym te wyznania przyjmować ostrożniej, z większym dystansem, ale nie potrafię. Od dawna nikt mi nie mówił takich słów, więc nic dziwnego, że wprawiają mnie w dygot.
Mika. Bardzo mi się podoba ta wersja mojego imienia. Nawet bardziej niż Nika, jak mówili na mnie rodzice i koledzy w szkole.
Ryszard nazywa mnie Domcią. Ble!
***
koniec darmowego fragmentu
zapraszamy do zakupu pełnej wersji
HANNA BILIŃSKA-STECYSZYN
Przez długie lata jako nauczycielka sprawdzała wypracowania uczniów, a teraz, jako emerytka, pisze wreszcie własne powieści, opowiadania, recenzje, felietony. Współpracuje z pismami literackimi „Inspiracje” i „Pegaz Lubuski”. Prowadzi też blog www.kobietadomowa.wordpress.com. Dotychczas ukazały się jej opowiadania, wspomnieniowa książka Pelunia (nominacja do Lubuskich Wawrzynów Literackich) oraz powieści Wbrew pozorom i Druga szansa, czasem trzecia.
Wymyślanie życiowych fabuł przynosi jej mnóstwo radości i satysfakcji. Często wraca w nich do czasów młodości. Ogromną frajdę sprawiają jej spotkania z czytelnikami, wycieczki i spływy kajakowe w towarzystwie męża i przyjaciół oraz rozmowy z dwiema najpiękniejszymi i najmądrzejszymi na świecie wnuczkami.
Wydawnictwo założone przez Iwonę Krynicką. W ramach autorskiego projektu współpracuje ona z pisarkami i pisarzami nad stworzeniem książek o zwykłym życiu, w których każde pokolenie odnajdzie dla siebie inspirację. Aby wyjść naprzeciw potrzebom czytelników, Silver jako pierwszy wprowadził standard druku ze specjalnym rozmiarem czcionki ułatwiającym czytanie.
Drogi Czytelniku!
Dziękujemy za zakup naszej książki. Pamiętaj, że powstała ona wysiłkiem wielu osób: autorek, zespołu redakcyjnego oraz grafików. Oczywiście możesz ją pożyczać bliskim ci osobom. Jeśli mówisz o niej komuś, wspomnij o wydawnictwie. Możesz też nas cytować, ale nie zmieniaj treści i podawaj tytuł i nazwiska twórców.
Do zobaczenia znów!
Tekst: Hanna Bilińska-Stecyszyn
Tekst opowiadania: Ewa Lipowicz
Redakcja: Iwona Krynicka
Korekta: Magdalena Wołoszyn-Cępa, Sandra Popławska
Projekt okładki: Krzysztof Rychter
Zdjęcie na okładce: Pexels.com: cottonbro-studio
Projekt graficzny i skład: Cyprian Zadrożny
Projekt logotypów: Maciej Szymanowicz
Przygotowanie wersji e-book: Anita Pilewska
SILVER oficyna wydawnicza
ul. Madalińskiego 67C/5
02-549 Warszawa
ISBN: 978-83-967181-8-1
1 Wiliam Szekspir, Sen nocy letniej, przekład K. I. Gałczyński, w: tegoż, Dzieła, t. 4: Przekłady, Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik”, Warszawa 1979, s. 59, 60.
2 Fragment piosenki Twoja postać wykonywanej przez Marka Grechutę i zespół Anawa; słowa:Tadeusz Miciński,Józef Czechowicz, muzyka: Marek Grechuta.