Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Siła miłości, cena nienawiści i droga do odkupienia.
Młody Palestyńczyk – Ahmad – żyje ze świadomością, że nie jest w stanie wygrać z logiką okrutnej wojny. Dorasta w środowisku przesiąkniętym strachem przed utratą domu, pracy albo życia. Najgorsza jest jednak obawa o bliskich. Nie wiadomo, co przyniesie jutro. W dwunaste urodziny Ahmad staje twarzą w twarz z najgorszymi widmami. Siostra traci życie, ojciec z jego winy trafia do więzienia, izraelskie wojsko konfiskuje dom, a ukochany brat pała żądzą zemsty, która może go doprowadzić tylko do zguby. Ahmad musi się zaopiekować skrzywdzoną rodziną i odnaleźć lepszą przyszłość dla siebie. Obdarowany cudownym umysłem, zdolnym przełamać wszelkie matematyczne granice, chce dać nadzieję sobie, swoim bliskim i udręczonej ojczyźnie.
Napisana z rozmachem opowieść o rodzinie, miłości i przyjaźni, której tłem jest konflikt, od pół wieku wyniszczający krainę drzew migdałowych.
Znakomita powieść!
Książka przetłumaczona na kilkanaście języków.
Setki tysięcy poruszonych czytelników na całym świecie!
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 386
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Mama zawsze mówiła, że Amal jest jak żywe srebro. Powtarzaliśmy między sobą w żartach, że nasza kilkuletnia siostra, choć ledwie się trzyma na tych swoich pulchnych nóżkach, ma w sobie więcej energii i chęci życia niż ja i mój brat razem wzięci. Dlatego, kiedy poszedłem do niej zajrzeć i nie zastałem jej w łóżeczku, strach ścisnął mi serce.
Było upalne lato i życie całego domu toczyło się ospałym rytmem. Stałem pośrodku dziecięcego pokoju z nadzieją, że w tej ciszy usłyszę coś, co naprowadzi mnie na ślad siostry. Biała zasłonka drgała poruszana delikatnymi podmuchami wiatru. Okno było otwarte – i to szeroko. Podbiegłem, modląc się w duchu, aby nie było jej tam, kiedy wyjrzę; żeby nie okazało się, że coś jej się stało. Bałem się, ale spojrzałem, ponieważ niewiedza była gorsza od najgorszego. „Proszę, Boże, proszę, błagam…”.
Pod oknem nie dostrzegłem nic – tylko rabatkę naszej Mamy. Kolorowe kwiaty kołysane wiatrem.
Zszedłem na dół. W powietrzu unosiły się smakowite zapachy, duży stół aż się uginał od pyszności. Baba i ja kochaliśmy słodycze, więc na świąteczny wieczór Mama szykowała ich całą masę.
– Gdzie Amal? – zapytałem. Póki Mama była odwrócona, wepchnąłem po ciastku do każdej z kieszeni: jedno dla mnie i jedno dla Abbasa.
– Śpi. – Mama polała baklawę syropem.
– Nie, nie ma jej w łóżeczku.
– To gdzie jest? – Rozgrzana patelnia zasyczała, gdy Mama wsunęła ją pod strumień zimnej wody.
– Może się schowała.
Czarne szaty zaszeleściły obok mnie, gdy wbiegała na schody. Szedłem zaraz za nią, w milczeniu, z nadzieją, że znajdę Amal pierwszy i zasłużę na tę nagrodę, która już spoczywała w mojej kieszeni.
– Kto mi pomoże? – Abbas stał na szczycie schodów i próbował zapiąć sobie koszulę.
Spojrzałem na niego pogardliwie, chcąc dać mu do zrozumienia, że jestem zajęty ważniejszymi sprawami.
Razem weszliśmy za Mamą do pokoju Baby. Amal nie było pod łóżkiem rodziców. Odsunąłem kotarę, za którą trzymali ubrania. Miałem nadzieję, że wyskoczy stamtąd mała osóbka z szerokim uśmiechem na twarzy. Nic takiego się nie stało. Widziałem, że Mama jest coraz bardziej niespokojna. Jej ciemne oczy lśniły w taki sposób, że ja też zaczynałem się bać.
– Nie martw się, Mamo – powiedział Abbas. – Ahmad i ja pomożemy ci ją znaleźć.
Mama przyłożyła palec do ust, dając nam znak, byśmy zachowywali się cicho, bo szliśmy teraz do pokoju naszych młodszych braci. Jeszcze spali, więc ja i Abbas pozostaliśmy na zewnątrz, gdy Mama weszła na palcach do środka–potrafiła się poruszać ciszej od nas. Ale tam również nie było Amal.
W oczach Abbasa dostrzegłem przerażenie, więc poklepałem go po plecach.
Po zejściu na dół Mama wciąż wołała Amal. Przeszukała salon i jadalnie, roztrącając wszystko, co przygotowała na świąteczny obiad z rodziną wujka Kamala.
Pobiegła na oszkloną werandę, a my z Abbasem za nią. Drzwi na dziedziniec były otwarte. Mama znieruchomiała.
Przez wielką szybę widzieliśmy Amal w koszuli nocnej, biegnącą po łące w kierunku pola.
W ciągu kilku sekund Mama znalazła się na dziedzińcu. Przecięła ogródek, łamiąc swoje róże, nie zważając na to, że kolce szarpią jej ubranie. Abbas i ja wciąż biegliśmy za nią.
– Amal! – krzyknęła. – Stój!
Miałem kolkę, ale biegłem dalej. Mama zatrzymała się przy „znaku” tak gwałtownie, że ja i Abbas zderzyliśmy się z nią. Amal była na polu. Dech mi zaparło.
– Stój! Nie ruszaj się! – krzyknęła Mama.
Nasza siostra goniła dużego czerwonego motyla. Jej czarne kręcone włosy podskakiwały jak sprężynki. Obróciła się w naszą stronę.
– Amal, stój! – Mama użyła najsurowszego tonu, na jaki było ją stać. – Nie ruszaj się!
Amal znieruchomiała i Mama głęboko odetchnęła.
Abbas z ulgą opadł na kolana. Nie wolno nam było pod żadnym pozorem wychodzić poza znak. Tam ciągnęło się diabelskie pole.
Czerwony motyl usiadł na ziemi jakieś cztery metry przed Amal.
Spojrzeliśmy z bratem w tamtą stronę.
Amal popatrzyła na nas figlarnie i skoczyła ku owadowi.
To, co stało się potem, przypominało scenę odtwarzaną w zwolnionym tempie. Jakby ktoś podrzucił moją siostrę w powietrze. Pod nią był dym i ogień, jej uśmiech zniknął. Huk nas powalił – dosłownie – i odrzucił w tył. Kiedy spojrzałem w miejsce, w którym przed chwilą znajdowała się Amal, już jej nie było. Po prostu. A ja nic nie słyszałem.
Nagle rozległy się wrzaski. To głos Mamy, a potem Baby gdzieś daleko za nami. Wtedy zrozumiałem, że Amal nie zniknęła. Widziałem rękę. To była jej ręka, ale brakowało przy niej tułowia. Przetarłem oczy. Amal była w cząstkach, jak jej lalka, którą kiedyś nasz pies rozszarpał na kawałki. Otworzyłem usta i krzyknąłem tak głośno, że zdawało mi się, iż rozedrę się na strzępy.
Baba i wujek Kamal podbiegli, zasapani, do znaku. Mama nie patrzyła w ich stronę, ale gdy się zbliżyli, zaczęła jęczeć:
– Moje maleństwo, moje maleństwo…
Wtedy Baba zauważył Amal, tam w dali, za znakiem z napisem „Strefa zamknięta”. Rzucił się w jej stronę, łzy zalewały mu twarz. Wujek Kamal złapał go obiema rękami.
– Nie!
Baba próbował się wyrwać, ale wujek Kamal trzymał go mocno.
– Nie mogę jej tam zostawić! – krzyczał Baba, szarpiąc się z bratem.
– Już za późno. – Ton wujka nie dopuszczał sprzeciwu.
– Wiem, gdzie zakopali miny – zwróciłem się do Baby.
Nie spojrzał na mnie, ale powiedział:
– Poprowadź mnie, Ahmad.
– Chcesz powierzyć swoje życie dziecku? – Wujek zrobił taką minę, jakby rozgryzł cytrynę.
– To nie jest zwyczajne siedmioletnie dziecko – odparł Baba.
Zrobiłem krok w kierunku mężczyzn. Abbas został z Mamą; oboje płakali.
– Wkopywali te miny ręcznie i zrobiłem mapę.
– Przynieś ją – powiedział Baba i dodał jeszcze coś, czego nie zrozumiałem, bo odwrócił się w stronę diabelskiego pola. W stronę Amal.
Rzuciłem się pędem do domu, wyjąłem mapę z kryjówki na werandzie, złapałem laskę Baby i co sił w nogach wróciłem na skraj pola. Mama stale powtarzała, że mam nie biegać z laską Baby, bo mogę zrobić sobie krzywdę, ale to była wyjątkowa sytuacja.
Baba odebrał ode mnie laskę i postukiwał nią w ziemię, podczas gdy ja starałem się wyrównać oddech.
– Za znakiem prosto – powiedziałem. Łzy zaćmiewały mi obraz, sól szczypała w oczy, ale wiedziałem, że nie mogę odwrócić wzroku.
Przed każdym kolejnym krokiem Baba macał grunt laską i kiedy uszedł już jakieś trzy metry, zatrzymał się. Mniej więcej metr przed nim leżała głowa Amal. Bez czarnych loków. W miejscach, gdzie skóra się spaliła, sterczało coś białego. Nie mógł jej dosięgnąć, więc kucnął i spróbował jeszcze raz. Mama wciągnęła powietrze. Wolałbym, żeby użył laski, ale bałem się to powiedzieć, bo czułem, że chce traktować Amal z należytym szacunkiem.
– Wracaj – prosił wujek Kamal. – To jest przecież zbyt niebezpieczne.
– Dzieci! – krzyknęła Mama. Baba omal się nie przewrócił. – Są same w domu.
– Pójdę do nich – zadeklarował Wujek. Ucieszyło mnie to, bo tylko wszystko utrudniał.
– Nie przyprowadzaj ich tu! – krzyknął do niego Baba. – Nie mogą jej takiej zobaczyć. I niech Nadia też nie przychodzi!
– Nadia! – Mama westchnęła w taki sposób, jakby po raz pierwszy usłyszała imię najstarszej córki. – Nadia jest u was, Kamal, z twoimi dziećmi.
Wujek skinął głową i poszedł.
Mama opadła na ziemię obok Abbasa. Łzy zalewały jej twarz. Abbas jak skamieniały wpatrywał się w to, co pozostało z Amal.
– Ahmad, którędy teraz? – zapytał Baba.
Według mojej mapy mniej więcej dwa metry od głowy Amal znajdowała się mina. Słońce grzało mocno, ale ja czułem chłód. „Proszę, Boże, niech moja mapa będzie dokładna”. Wiedziałem na pewno tylko to, że nie ma tu żadnego schematu, bo zawsze szukałem określonych reguł, a w tym wypadku przekonałem się, że istnieje jedynie ślepy traf i bez mapy nie da się niczego przewidzieć.
– Metr w lewo – powiedziałem – i tam niech Baba sięgnie znowu. – Nawet nie zauważyłem, że wstrzymałem oddech. Gdy Baba podniósł głowę Amal, uszło ze mnie powietrze. Baba zdjął kefiję i owinął nią tę zniekształconą malutką główkę.
Sięgnął po rękę, lecz leżała zbyt daleko. Trudno było stwierdzić, czy na jej końcu jest jeszcze dłoń.
Według mapy między nim a oderwaną ręką znajdowała się kolejna mina i moim zadaniem było poprowadzić go tak, by na nią nie wszedł. Z całkowitym zaufaniem robił dokładnie to, co mu mówiłem. Podprowadziłem go bliżej i Baba delikatnie ujął kość ramienną i zawinął w swoją kefiję. Pozostał już tylko tułów, który leżał najdalej.
– Na wprost jest mina. Niech Baba skręci w lewo.
Baba tulił Amal do piersi. Przed każdym krokiem stukał laską w ziemię. Cały czas go prowadziłem; uszedł w ten sposób co najmniej dwanaście metrów. Potem musiałem wskazać mu drogę powrotną.
– Od znaku prosto, tam nie ma min – powiedziałem. – Ale są dwie przed tą linią.
Kazałem mu iść przed siebie, potem w bok. Czułem krople potu na twarzy. Kiedy otarłem czoło, zobaczyłem krew. Wiedziałem, że to krew Amal. Ścierałem ją i ścierałem, ale nie schodziła.
Podmuch wiatru poderwał kosmyki czarnych włosów Baby. Jego biała kefija, już zdjęta z głowy, przesiąkła krwią. Na białej szacie wykwitła czerwień. Baba trzymał Amal w ramionach w taki sposób, w jaki wnosił ją na piętro, gdy zasypiała na jego kolanach. Kiedy niósł ją z tego pola, wyglądał jak anioł. Jego szerokie ramiona drżały, rzęsy miał wilgotne.
Mama wciąż rozpaczała, przycupnąwszy na ziemi. Abbas obejmował ją, ale już nie płakał. Był jak mały mężczyzna, który otacza słabszych opieką.
– Baba ją poskłada – zapewniał Mamę. – On umie wszystko naprawić.
– Baba się nią zaopiekuje. – Położyłem dłoń na ramieniu Abbasa.
Baba ukląkł na ziemi obok Mamy i wtuliwszy głowę w ramiona, delikatnie kołysał Amal. Mama oparła się o niego.
– Nie bój się – mówił Baba do córki. – Bóg przyjmie cię pod swoją opiekę.
Jakiś czas trwaliśmy tak, pocieszając Amal.
– Za kilka minut zaczyna się godzina policyjna – oznajmił głos z megafonu wojskowego dżipa. – Każdy, kto będzie poza domem, zostanie aresztowany lub zastrzelony.
Baba powiedział, że jest za późno, by zdobyć zezwolenie na pochowanie Amal, więc zabraliśmy ją do domu.
The Almond Tree
Copyright © Michelle Cohen Corasanti 2013
By Agreement with Pontas Literary & Film Agency
Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo SQN 2014
Copyright © for the translation by Dorota Dziewońska 2014
Redakcja i korekta–Jacek Ring, Joanna Mika-Orządała, Kamil Misiek /Editor.net.pl
Opracowanie typograficzne i skład–Joanna Pelc
Okładka–Paweł Szczepanik / BookOne.pl
Front cover photograph: ©Kirstin Mckee / Getty Images
Back cover photograph: ©pepel / freeimages.com
All rights reserved. Wszelkie prawa zastrzeżone.
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
Wydanie I, Kraków 2014
ISBN EPUB: 978-83-7924-195-8
ISBN MOBI: 978-83-7924-196-5