Dusze niczyje - Paweł J. Sochacki - ebook + audiobook
BESTSELLER

Dusze niczyje ebook i audiobook

Paweł J. Sochacki

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

14 osób interesuje się tą książką

Opis

Czasem miejsce ratunku może okazać się drogą ku zagładzie…

Pod koniec II wojny światowej cierpiąca na depresję Erna zostaje nagle ewakuowana ze szpitala, w którym przebywa, do tajemniczego zakładu psychiatrycznego. Prowincjonalny „azyl” dla obłąkanych w Obrawalde (dzisiejsze Obrzyce, wschodnia część Międzyrzecza w województwie lubuskim) diametralnie różni się od poprzedniego miejsca. Z wyglądu przypomina elegancki kurort położony przy lesie niedaleko rzeki Obry. Ale pozory mylą…

W pierwszych dniach Erna jest świadkiem brutalności personelu, braku opieki medycznej oraz głodu. Z czasem wychodzi na jaw, że zakładem zarządzają przypadkowe osoby, w tym nieobliczalni pacjenci. Gdy Erna zostaje wytypowana do pracy w administracji, poznaje machinę masowego uśmiercania chorych. Każdego dnia odkrywa nowe, makabryczne kulisy oraz losy pacjentów, którzy tak jak ona pragną przeżyć w miejscu zapomnianym przez lekarzy i Boga.

Czy w tak tragicznych okolicznościach jest miejsce na przyjaźń, namiętność i zakazaną miłość?

Komu jeszcze będzie dane przekroczyć bramę do piekła Obrawalde?

Czy starogermańska klątwa nadal ciąży nad tą ziemią?

Jak wielkie zbrodnie skrywa mały, przyszpitalny cmentarz?

Ile jest w stanie znieść człowiek, by nie zwątpić w siebie i nie stracić nadziei?

Dusze niczyje to poruszająca powieść inspirowana prawdziwymi wydarzeniami. Powstała ku pamięci niewinnych ofiar chorej propagandy oraz jako przestroga dla dzisiejszych czasów. Chwyta za serca i sumienia, przypominając, że zagłada „innych” rozpoczęła się znacznie wcześniej niż w obozach koncentracyjnych.

Paweł Jakub Sochacki

Niezależny dziennikarz, autor książek regionalnych i opowiadań. Na podstawie jego bajki Mroczek i zaczarowane serce lasu wystawiono sztukę teatralną. Miłośnik zielonej herbaty, gorzkiej czekolady i pieszych wędrówek. Rodowity Lubuszanin, mieszka we Wrocławiu. Dusze niczyje to jego długo wyczekiwany przez czytelników debiut powieściowy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 481

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 23 min

Lektor: Marcin Popczyński
Oceny
4,5 (177 ocen)
117
39
18
1
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
janinamat

Nie polecam

Nie chodzi mi o fakty i zdarzenia, ale sposób w jak autor to wszystko opisuje. Taki zlepek zdań, nie mający nic wspólnego z przekazem literackim, nic się nie klei, nic się nie składa. Tylko suche zdania, jedno za drugim. A można było z tego wyciągnąć nietuzinkową pozycję.
10
Ania870629

Nie polecam

Nie dla mnie niestety. Książka się świetnie zapowiadała ale brak rozwinięcia bohaterów nie pozwoliła mi na wytworzenie więzi z bohaterkami. Już sama książka zaczyna się od momentu kiedy bohaterka znajduje się w szpitalu. A o wstępie, czy jakimś rozwinięciu powieści, autor postanawia ominąć. Styl pisania tez byle jaki. Momentami jakbym czytała reportaż nie powieść.
10
aMagda1207

Nie oderwiesz się od lektury

Super super
00
iwonazet

Nie oderwiesz się od lektury

Genialna!
00
Pasjaczytania

Nie oderwiesz się od lektury

Znakomita, poruszająca, wstrząsająca. Jedna z najlepszych wysłuchanych w tym roku. Polecam ❤️👌
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Du­sze ni­czyje
© Co­py­ri­ght by Pa­weł J. So­chacki, 2024 © Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o., War­szawa 2024
Re­dak­cja i ko­rekta: Jo­anna Wy­słow­ska
Skład i ła­ma­nie: Syl­wia Kusz, Ma­graf sp.j., Byd­goszcz
Gra­fika w środku: to­ha­mina/pl.fre­epik.com
Pro­jekt okładki: Magda Pa­lej
Re­dak­tor ini­cju­jąca: Blanka Woś­ko­wiak
Dy­rek­tor pro­duk­cji: Ro­bert Je­żew­ski
Wszel­kie po­do­bień­stwa zda­rzeń, in­sty­tu­cji i osób są przy­pad­kowe i nie­za­mie­rzone. Opo­wieść sta­nowi li­te­racką fik­cję.
Wy­daw­nic­two nie po­nosi żad­nej od­po­wie­dzial­no­ści wo­bec osób lub pod­mio­tów za ja­kie­kol­wiek ewen­tu­alne szkody wy­ni­kłe bez­po­śred­nio lub po­śred­nio z wy­ko­rzy­sta­nia, za­sto­so­wa­nia lub in­ter­pre­ta­cji in­for­ma­cji za­war­tych w książce.
Wy­da­nie I, 2024
ISBN: 978-83-8132-605-6
Wy­daw­nic­two Zwier­cia­dło Sp. z o.o. ul. Wi­dok 8, 00-023 War­szawa tel. 22 312 37 12
Dział han­dlowy:han­dlowy@gru­pa­zwier­cia­dlo.pl
Wszel­kie prawa za­strze­żone. Re­pro­du­ko­wa­nie, ko­pio­wa­nie w urzą­dze­niach prze­twa­rza­nia da­nych, od­twa­rza­nie, w ja­kiej­kol­wiek for­mie oraz wy­ko­rzy­sty­wa­nie w wy­stą­pie­niach pu­blicz­nych tylko za wy­łącz­nym ze­zwo­le­niem wła­ści­ciela praw au­tor­skich.
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Moim Ro­dzi­com

.

„Czło­wiek – to brzmi dum­nie. Każdy nosi w so­bie swoją pry­watną wojnę, którą sam musi sto­czyć, bez względu na to, czy ją wy­gra, czy prze­gra; także spra­wie­dli­wość, którą tylko on może wy­mie­rzyć”.

JERZY KOSIŃ­SKI, MALO­WANY PTAK,TŁUM. TOMASZ MIR­KO­WICZ

CZĘŚĆ PIERW­SZA

LATO 1944

ROZ­DZIAŁ 1

Woda i sen

W ciem­no­ści do­strzega się szcze­góły, które nie są za­uwa­żalne w fe­erii barw dnia co­dzien­nego. Erna nie po­tra­fiła roz­po­znać, gdzie jest, ale na­resz­cie mo­gła ode­tchnąć świe­żym, ni­czym nie­zmą­co­nym po­wie­trzem. Po­czuła na twa­rzy po­wiew cie­płego, let­niego wia­tru, a w noz­drzach uno­szący się w prze­strzeni in­ten­sywny aro­mat. To był za­pach lasu. O każ­dej po­rze roku so­sny, świerki i brzozy wy­dzie­lały olejki ete­ryczne, które przy­wo­ły­wały na myśl jej ro­dzinny dom. Po­czuła, że zna­la­zła się bli­sko na­tury. Opu­ściła z ulgą okropny wa­gon, prze­zna­czony ra­czej do prze­wo­że­nia prze­stęp­ców po­li­tycz­nych niż cho­rych i osła­bio­nych pa­cjen­tów. Wy­szła z niego o wła­snych si­łach, ale wy­cień­cze­nie wie­lo­go­dzinną po­dróżą bez po­siłku i wody znacz­nie po­gor­szyło jej sa­mo­po­czu­cie. Ból brzu­cha, za­wroty oraz lęk przed nie­zna­nym miej­scem wró­ciły ni­czym dawny kosz­mar, z po­wodu któ­rego roz­po­częła te­ra­pię po­nad dwa lata temu. Od trzech dni nie przyj­mo­wała swo­ich prosz­ków, co na­si­lało w niej złość. Wie­działa, że dłu­gie ty­go­dnie wy­siłku i izo­la­cji w szpi­talu Ep­pen­dorf w Ha­no­we­rze mogą pójść na marne. Mu­siała za wszelką cenę do­stać od­po­wied­nią opiekę i za­żyć swoje leki – do­piero wtedy za­zna upra­gnio­nego spo­koju.

Wy­siadka pa­cjen­tów na pro­wi­zo­rycz­nej sta­cji ko­le­jo­wej przy­po­mi­nała tro­chę wy­ła­do­wa­nie wor­ków z mąką albo in­nym syp­kim to­wa­rem. Bra­ko­wało pe­ro­nów, ta­blicy in­for­ma­cyj­nej, oświe­tle­nia oraz in­fra­struk­tury, jaka po­winna być za­pew­niona dla pa­sa­że­rów. Trans­port po­nad stu cho­rych ze szpi­tala w Ha­no­we­rze od­by­wał się pra­wie w cał­ko­wi­tym mil­cze­niu oraz dziw­nej kon­ster­na­cji. Nikt nie ję­czał, nie na­wo­ły­wał bli­skich ani się nie śmiał hi­ste­rycz­nie. Per­so­nel no­wego obiektu pra­co­wał jak na wstrzy­ma­nym od­de­chu, au­to­ma­tycz­nie i z po­wagą. Pie­lę­gniarki roz­dzie­lały lu­dzi ze względu na płeć oraz wiek. Przy­glą­dały się uważ­nie każ­demu, sta­ra­jąc się do­strzec w czę­sto za­mglo­nym spoj­rze­niu coś, co pa­cjenci mo­gliby ukryć. Więk­szość przy­by­łych wy­szła z wa­go­nów sa­mo­dziel­nie, in­nych pod­trzy­my­wali spraw­niejsi pa­cjenci lub to­wa­rzy­sze z prze­dzia­łów. Wszy­scy wy­cień­czeni kil­ku­na­sto­go­dzinną po­dróżą bez le­ków i po­siłku czuli się osła­bieni i otu­ma­nieni. Wszech­obecna ci­sza, nowe za­pa­chy oraz ciemne niebo po­zba­wione gwiazd wy­wo­ły­wało w przy­jezd­nych uczu­cie nie­po­koju i grozy.

Ob­sługa wa­gonu prze­ka­zała jed­nej z pie­lę­gnia­rek teczkę z do­ku­men­tami i wró­ciła do po­ciągu, nie wy­si­la­jąc się na po­że­gna­nie. Wa­gon od­je­chał, od­sła­nia­jąc przed Erną nowy, nie­znany świat, z dala od zgiełku wojny. Zna­la­zła się w nim wraz z in­nymi, by kon­ty­nu­ować le­cze­nie. Po­wta­rzała so­bie w du­chu, że tu bę­dzie bez­pieczna, że nic złego się tu nie wy­da­rzy. Mimo bo­le­ści spraw­nie ze­szła z pro­wi­zo­rycz­nej rampy i usta­wiła się w ko­lum­nie pa­cjen­tów, którą za­rzą­dziły ufor­mo­wać trzy star­sze ko­biety w bia­łych ki­tlach. Ich miłe twa­rze przy­wo­dziły na myśl bab­cie, su­ge­ro­wały do­bro i do­świad­cze­nie w za­wo­dzie. Śnież­no­białe ki­tle prze­bi­jały się przez mrok jak ja­sny znak, za któ­rym na­le­żało po­dą­żać.

– No, już, idziemy. Tylko bez żad­nych ha­ła­sów i roz­mów, bo zbu­dzi­cie in­nych cho­rych, a tego nie chcemy – po­wie­działa do­no­śnym i oży­wio­nym gło­sem star­sza pie­lę­gniarka, przy­kła­da­jąc do ust pa­lec wska­zu­jący. Ten gest ci­szy skie­ro­wała do pa­cjen­tów z naj­więk­szym upo­śle­dze­niem.

– Gdzie je­ste­śmy? – pa­dło py­ta­nie od ko­goś z tłumu. W oczach nowo przy­jezd­nych wi­dać było, że za­da­wali je so­bie pra­wie wszy­scy.

– Ju­tro się do­wie­cie. Te­raz mu­si­cie się szybko po­ło­żyć spać, bo pew­nie droga was wy­mę­czyła – od­po­wie­działa zdaw­kowo, si­ląc się na jak naj­bar­dziej opie­kuń­czy ton.

Jej po­stawa oraz wzię­cie pod pa­chę dwóch sta­ru­szek upo­śle­dzo­nych umy­słowo i ze skle­rozą wy­two­rzyły aurę chęci nie­sie­nia po­mocy. Każdy scho­ro­wany pa­cjent chciał się po­czuć przez nią tak samo za­opie­ko­wany i za­uwa­żony. Do bia­łego far­tu­cha przy­mo­co­wała pęk klu­czy na du­żym me­ta­lo­wym kole, które brzę­czały wraz z ru­chem jej bio­der. Erna ma­rzyła już tylko o prysz­nicu i wy­god­nym łóżku, które bę­dzie ni­czym na­groda po tej ca­łej wy­cień­cza­ją­cej po­dróży. Grupa ko­biet i dzieci po­dą­żyła za pie­lę­gniar­kami w na­dziei na upra­gniony od­po­czy­nek po trud­nej jeź­dzie.

Ko­lumna męż­czyzn udała się drugą stroną ulicy za inną pie­lę­gniarką, któ­rej dys­cy­plinę po­ma­gała utrzy­mać jesz­cze jedna sio­stra – uzbro­jona w pałkę. Dwa rzędy obłą­ka­nych szły pro­wa­dzone przez białe ni­czym anioły sio­stry pro­sto w pasz­czę mroku. Erna sta­rała się roz­glą­dać, ale księ­życ nie chciał do­sta­tecz­nie mocno za­bły­snąć, by od­sło­nić kur­tynę ciem­no­ści. Mimo że do­strze­gała za­rysy równo usta­wio­nych bu­dyn­ków i po­zba­wione świa­tła la­tar­nie, nie miała po­ję­cia, do­kąd zo­stali przy­wie­zieni. Za­bu­dowa nie przy­po­mi­nała kom­pleksu szpi­tal­nego w Ha­no­we­rze, nie sły­chać było szumu mia­sta, lot­ni­ska czy bom­bar­do­wań. Czuła, choć stą­pała po as­fal­to­wej alejce, że jest bli­sko na­tury i że to do­bre miej­sce na re­kon­wa­le­scen­cję.

Przed ewa­ku­acją wy­ja­śniono jej i in­nym ko­bie­tom z od­działu, że po­winny się ubrać jak na po­dróż, bo zo­staną prze­wie­zione do in­nego, bez­piecz­niej­szego miej­sca, nie­za­gro­żo­nego na­lo­tami sa­mo­lo­tów wo­jen­nych. Ka­zano im spa­ko­wać swoje rze­czy i po­sprzą­tać sale. Ba­gaże obie­cano do­star­czyć in­nym trans­por­tem. Cho­dziło o to, by sil­niejsi pa­cjenci nie okra­dali bar­dziej upo­śle­dzo­nych. Cho­rzy spe­cjal­nej tro­ski po­trze­bo­wali prze­cież szcze­gól­nych wa­run­ków do kon­ty­nu­owa­nia le­cze­nia i te­ra­pii psy­chicz­nej. Pie­lę­gnia­rze tłu­ma­czyli, że to dla ich do­bra i spo­koju. Jed­nak wiele pa­cjen­tek za­częło hi­ste­ry­zo­wać, bo miały pro­blemy ad­ap­ta­cyjne i nie były go­towe na zmianę miej­sca po­bytu. Me­dycy uspo­ka­jali i za­pew­niali, że jest to de­cy­zja za­rządu szpi­tala i ewa­ku­acje trwają na te­re­nie ca­łej Rze­szy Nie­miec­kiej. Żą­da­nia pil­nego kon­taktu z ro­dziną igno­ro­wano, za­sła­nia­jąc się bra­kiem czasu, moż­li­wo­ści i rze­komą zgodą bli­skich na przy­mu­sową ewa­ku­ację.

Oj­ciec sta­no­wił dla Erny świę­tość. Za­wsze chciał prze­cież dla niej jak naj­le­piej. To dzięki jego sta­ra­niom zo­stała przy­jęta do szpi­tala Ep­pen­dorf w Ha­no­we­rze. Po zbom­bar­do­wa­niu szkoły, w któ­rej pra­co­wała i z któ­rej jako je­dyna wy­szła cało, nie umiała już wró­cić do nor­mal­no­ści. Po­roz­ry­wane ciała dzieci ni­czym roz­człon­ko­wane lalki, za­lane krwią frag­menty znisz­czo­nych me­bli oraz gruzy – przez wiele mie­sięcy te ob­razy tak czę­sto sta­wały jej przed oczami, że nie da­wała rady z nimi wy­grać. Cier­piała na bez­sen­ność, ner­wicę, stany lę­kowe, bóle głowy, a na­wet de­pre­sję. Nie po­tra­fiła pa­trzeć na dzieci, bo od razu wy­bu­chała pła­czem, stale na­słu­chi­wała bom­bar­do­wań. Przez dzia­ła­nia wo­jenne kon­dy­cja jej śred­nio za­moż­nej ro­dziny znacz­nie się po­gor­szyła, a oj­ciec nie był w sta­nie za­pew­nić jej na­le­ży­tej opieki w domu. Mimo trud­nej sy­tu­acji za­równo fi­nan­so­wej, jak i po­li­tycz­nej nie po­zo­stał jed­nak obo­jętny na psy­chiczne do­le­gli­wo­ści Erny i umie­ścił ją w szpi­talu w Ha­no­we­rze. Te­ra­pia i od­po­wied­nie me­dy­ka­menty za­czy­nały przy­no­sić świetne re­zul­taty. Erna mo­gła już sku­pić my­śli i za­czy­nała przy­po­mi­nać sie­bie sprzed lat.

Ma­sze­ru­jący męż­czyźni za­trzy­mali się na znak pod­nie­sio­nej przez pie­lę­gniarkę dłoni, uci­chły ich kroki. Stali przed ma­łymi, za­dba­nymi ka­mie­ni­cami. Za­częto roz­dzie­lać ich na mniej­sze grupy, które kie­ro­wano w stronę otwar­tych, oświe­tlo­nych drzwi wej­ścio­wych. Na progu ko­lejne sio­stry po­ga­niały wcho­dzą­cych do środka. Erna już im za­zdro­ściła. Wy­obra­żała so­bie, że za chwilę będą smacz­nie spać w przy­tul­nych sa­lach. Ko­biety szły da­lej, a nie­liczne śli­niące się dzieci znacz­nie spo­wal­niały marsz. Jed­nak dla nich też nad­cho­dził czas od­po­czynku. Noc po cie­płym let­nim dniu da­wała uczu­cie rześ­ko­ści, ale wy­su­szone do gra­nic moż­li­wo­ści gar­dło, któ­remu od wielu go­dzin nie po­dano kro­pli wody, za­czy­nało do­ku­czać. Je­śli mo­głaby wy­po­wie­dzieć na głos ży­cze­nie, które ja­kaś cu­downa siła by­łaby w sta­nie speł­nić, to po­wie­dzia­łaby tylko albo aż: wody i spać.

W ka­mie­ni­cach po dru­giej stro­nie ulicy, gdzie udali się męż­czyźni, za­czy­nały za­pa­lać się świa­tła. Ko­biety, pro­wa­dzone przez sio­strę z wtu­lo­nymi w jej pa­chy dwiema sta­rusz­kami, sta­nęły przed in­nymi bu­dyn­kami. W gru­pie dało się od­czuć eu­fo­rię, a na­wet przy­ci­szone pi­ski i okrzyki ra­do­ści. Dziew­czyny za­kry­wały usta z pod­nie­ce­nia, że tra­fiły do ja­kiejś ob­ro­śnię­tej kwia­tami willi wśród drzew, a nie do po­nu­rego szpi­tala. Przy wej­ściu ozdo­bio­nym gzym­sami, sztu­ka­te­rią oraz wie­życz­kami, jakby pro­wa­dziło do ma­łego za­meczku, cze­kała sze­fowa od­działu, która wy­zna­czała sale oraz miej­sca z wol­nymi łóż­kami.

Ten mały, nie­po­zorny bu­dy­nek skry­wał kilka prze­stron­nych po­miesz­czeń z rzę­dami łó­żek. Pierw­sza sala szybko się wy­peł­niła, bo na czę­ści łó­żek le­żały już pa­cjentki o prze­ra­żo­nych oczach. Tra­fiły tu wcze­śniej. Erna wraz z drugą grupą we­szła do ko­lej­nej sali i za­jęła łóżko obok bre­dzą­cej przez sen sta­ruszki. Gdy tylko wszyst­kie pry­cze zo­stały za­peł­nione, świa­tło zga­sło. Drzwi za­mknięto. Erna usły­szała dźwięk prze­krę­ca­nego klu­cza.

W po­koju roz­cho­dził się fe­tor nie­czy­sto­ści, pa­no­wał za­duch. Po­miesz­cze­nia od dawna ani nie sprzą­tano, ani nie wie­trzono. Erna nie przy­wy­kła do brudu po mie­sią­cach spę­dzo­nych w ste­ryl­nym i hi­gie­nicz­nym szpi­talu w Ha­no­we­rze. Pró­bo­wała oce­nić w mroku stan po­ścieli i ma­te­raca, a po­dej­rze­nie, że nie były ani czy­ste, ani świeże, nie uła­wiało za­śnię­cia. Jak rów­nież wiel­kie zmę­cze­nie. Fakt, że nie za­pro­wa­dzono ich do ką­pieli po po­dróży ani nie po­dano le­karstw czy wody, bu­dził wąt­pli­wo­ści w do­bre in­ten­cje go­spo­da­rzy tego miej­sca. Uznała, że musi się ju­tro po­skar­żyć od­dzia­ło­wej oraz usta­lić, kto stoi za tym za­nie­cha­niem. Mimo prze­po­co­nych ubrań nie zdjęła ich. Pod suk­nią miała jesz­cze jedną su­kienkę; w ra­zie gdyby pierw­sza się ubru­dziła, mo­gła się za­wsze prze­brać. Brudne, nie­świeże stopy po­sta­no­wiła uło­żyć na po­pla­mio­nym kocu i mimo nie­do­god­no­ści za­snęła, li­cząc na ką­piel i śnia­da­nie rano.

– Pod­nieś głowę i wy­pij do dna. No, już, już. Szybko pij i mo­żesz spać da­lej – po­na­glała pie­lę­gniarka, wle­wa­jąc na siłę rzadki płyn z kubka. Asy­stu­jąca jej druga sio­stra odło­żyła tacę z kub­kami i po­ma­gała sta­ruszce śpią­cej obok Erny bar­dziej roz­chy­lić usta.

– Nie, nie chcę tego – ję­czała se­niorka.

– Pij do dna, to ci, ko­chana, po­może – za­pew­niała asy­stentka, roz­glą­da­jąc się po sali w po­szu­ki­wa­niu ko­lej­nej pa­cjentki. Przy­mu­sowe na­wad­nia­nie scho­ro­wa­nej ko­biety wy­glą­dało dość bru­tal­nie. Sta­ruszka dła­wiła się i opie­rała, ale pie­lę­gniarki nie da­wały za wy­graną.

Er­nie do­piero co udało się za­snąć, a już zo­stała wy­bu­dzona przez za­mie­sza­nie przy pa­cjent­kach. Szybko za­uwa­żyła bla­szane kubki wy­peł­nione pły­nem, ale było ich znacz­nie mniej niż łó­żek z ko­bie­tami. Jej spierz­chłe usta chciały się za­nu­rzyć w jed­nym z nich.

– Czy ja też mogę się na­pić? Je­stem bar­dzo spra­gniona. Pro­szę... – Jej bła­galny szept zwró­cił uwagę obu sióstr, które po­de­szły i po­chy­liły się nad nią. Na­po­tkała ich świ­dru­jące i pełne cie­ka­wo­ści spoj­rze­nia.

– Dziecko, to są leki dla tych sła­bych sta­ro­wi­nek, żeby le­piej spały. Chcemy ulżyć im w bólu. Za dwie go­dziny będą roz­wo­zić śnia­da­nie, to na­pi­jesz się do woli. Te­raz śpij i nie spra­wiaj kło­po­tów – upo­mniały Ernę i wró­ciły do swo­ich czyn­no­ści.

Zmę­cze­nie wzięło górę. Po­wieki sta­wały się cięż­kie i z trud­no­ścią utrzy­my­wała je otwarte. Erna prze­łknęła gło­śno ślinę, nie ma­jąc siły na mo­co­wa­nie się z wolą snu. Śniła o ojcu, który pie­lił ogród przy ich ro­dzin­nym domu na przed­mie­ściach Ha­no­weru. Do­okoła roz­po­ście­rały się las oraz pa­stwi­ska, prze­bie­gały tory ko­le­jowe. Źdźbła trawy mu­skały ją po pal­cach, a mo­tyle fru­wały wo­kół głowy ni­czym po­wietrzny wia­nek. Gdy na­gle z nieba za­częły spa­dać wiel­kie kro­ple krwi, za­le­wa­jąc ogród, kwiaty, owoce i dom czer­wo­nymi stru­gami, roz­chy­liła usta w nie­mym krzyku, chcąc wy­bu­dzić się z kosz­maru.

Prze­tarła ręką mo­kre czoło. Po­czuła ko­lejną lepką kro­plę spa­da­jącą na jej po­li­czek. Po­woli roz­chy­liła po­wieki i uj­rzała nad sobą drobną syl­wetkę mło­dej ko­biety. Z jej roz­war­tych ust wy­pły­wała ślina, która – ule­wa­jąc się – ka­pała na twarz Erny. Erna szybko oprzy­tom­niała i wy­sko­czyła z łóżka, sta­ra­jąc się od­da­lić od obłą­ka­nej. Zdała so­bie sprawę z przy­jazdu do no­wego miej­sca. Po­de­szła do okna uzbro­jo­nego w kraty, by za­wo­łać ko­goś na po­moc.

– Erna! – krzyk­nęła zna­joma z dru­giego końca sali i pod­bie­gła do niej. – Gdzie my je­ste­śmy? Kiedy da­dzą nam coś zjeść? Je­stem już taka głodna. – Astrid, le­żąca z nią na jed­nym od­dziale dla zner­wi­co­wa­nych w Ha­no­we­rze, sta­wała się roz­draż­niona i zła. Jej piękne ja­sne włosy i je­dwa­bi­sta cera były po­kryte py­łem i po­tem.

– Wiem tyle, co ty, czyli nic. Czuję, że za­raz się cze­goś do­wiemy i po­zwolą nam się wresz­cie umyć – mó­wiąc to, sta­rała się jak naj­mniej przy­glą­dać za­nie­dba­nej ko­le­żance. Wo­lała wy­pa­try­wać ja­kichś szcze­gól­nych cech pa­no­ramy za oknem, które mo­głyby zdra­dzić, czy są w wio­sce, czy mia­steczku.

– Pięk­nie tu. To chyba ja­kiś ku­rort albo ośro­dek wy­po­czyn­kowy – wy­szep­tała Astrid, dra­piąc się po gło­wie, przez co do­pro­wa­dzała włosy do jesz­cze więk­szego nie­ładu.

Brudna szyba i kraty od­dzie­lały je od ba­jecz­nego kra­jo­brazu. Pierw­sze pro­mie­nie słońca oświe­tlały krzewy oka­za­łych róż, klomby pełne ko­lo­ro­wych kwia­tów. Równo przy­strzy­żone traw­niki roz­po­ście­rały się ni­czym per­skie dy­wany, a białe, par­kowe ła­weczki usta­wione w cie­niu drzew za­chę­cały do upa­ja­nia się wi­do­kami.

Pa­trząc na pej­zaż za oknem, Erna po­czuła się jak dziecko wpa­tru­jące się w wi­trynę pełną sło­dy­czy. Smród i za­duch pa­nu­jący w salce po­now­nie za­czął przy­bie­rać na sile. Do tego do­szły jesz­cze jęki, bu­cze­nie i kwi­le­nie to­wa­rzy­szek nie­doli. Naj­gło­śniej za­wo­dziły sta­ruszki kar­mione spe­cjal­nymi le­kami nad ra­nem. Erna za­sta­wiała się, jak im ulżyć w cier­pie­niu. Dwie wy­mę­czone przez los i wy­glą­da­jące na za­nie­dbane pa­cjentki sta­nęły przy pry­czy jed­nej z se­nio­rek. Gła­skały ją po gło­wie i prze­cie­rały twarz szmatką mo­czoną w mi­sce z wodą.

– Woda? Skąd ma­cie wodę? – krzyk­nęła do nich Erna, czu­jąc lek­kie za­wroty głowy z dusz­no­ści oraz od­wod­nie­nia. Je­śli za chwilę się nie na­pije, straci przy­tom­ność.

– Na końcu sali jest kran. Można się na­pić i umyć. Prysz­nice tu nie dzia­łają – rzu­ciła jedna z czu­wa­ją­cych przy cho­rej sta­ruszce.

Obie z Astrid ru­szyły do kranu. Za­chłan­nie pod­sta­wiały dło­nie pod cu­dow­nie zimny stru­mień ży­cio­daj­nej wody. Pil­no­wały, by nie uro­nić ani kro­pli, i spi­jały na­prze­mien­nie. Umyły za­po­cone twa­rze i ra­miona. Na ra­zie mu­siało wy­star­czyć, bo za ich ple­cami za­częła się usta­wiać ko­lejka rów­nie spra­gnio­nych i zdez­o­rien­to­wa­nych ku­ra­cju­szek.

Po­ranną to­a­letę, która bar­dziej przy­po­mi­nała wię­zienną ko­lejkę niż dba­nie o hi­gienę w ośrodku lecz­ni­czym, prze­rwał hip­no­tyczny dźwięk klu­czy prze­krę­ca­nych w zamku i huk wózka ude­rza­ją­cego w drzwi od­działu. Od razu zro­biło się za­mie­sza­nie.

– Śnia­da­nie! – ob­wie­ściła zło­wiesz­czo obca ko­bieta w ki­tlu, nie znie­chę­ca­jąc tym do je­dze­nia. Sa­lowa we­pchnęła wó­zek z wiel­kim ko­tłem, z za­war­to­ścią przy­po­mi­na­jącą tro­chę cienką zupę, a tro­chę kleik, oraz stertą alu­mi­nio­wych mi­sek.

– Sio­stro! Gdzie my je­ste­śmy? – Dzie­cięca cie­ka­wość upo­śle­dzo­nej umy­słowo Astrid wzięła górę. Ob­jawy cho­roby po­stę­po­wały, przez co z wie­kiem sta­wała się co­raz bar­dziej in­fan­tylna.

– A gdzie byś chciała być? – za­py­tała sa­lowa, nie­zbyt za­in­te­re­so­wana ago­nal­nymi ję­kami sta­ru­szek. Zwy­kle sta­rała się jak naj­szyb­ciej opu­ścić salę i nie mieć nic wspól­nego z pa­cjent­kami. Tym ra­zem wdała się w roz­mowę.

– No, nie wiem, w ośrodku wcza­so­wym? Może w ja­kimś raju? – wy­strze­liła Astrid, wy­wo­łu­jąc u pie­lę­gniarki gło­śny śmiech.

– No coś ty, raj to jest w nie­bie! Tu to je­dy­nie może być czy­ściec dla ta­kich jak wy.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki